sobota, 29 lutego 2020

Od Aarveda CD. Spero


Kiedy wstępował do wojska, Aarved wiedział, że będzie świadkiem wielu tragedii i dramatów. Wielokrotnie tłumaczył sobie, że ,,takie jest życie" i ,,ktoś musi cierpieć, by inni byli szczęśliwi - natura dąży do równowagi". Co innego wierzyć, że jest się gotowym, a rzeczywiście zetknąć się z cierpieniem drugiego wilka. Jedyne, co mógł zrobić, to zapytać ją, czy wszystko jest w porządku. Oczywiście było to głupie pytanie, ale nie nic innego nie przyszło mu do głowy. Nie wiedział, jak zareagować. Czekał więc, nie dając poznać po sobie zmieszania i niepewności - uniósł głowę i przybrał pozycję, jakiej wymagano od niego podczas musztry. Wyglądał przez to na chłodnego i zdystansowanego, jednak nie miał o tym pojęcia. Patrzył na zrozpaczoną waderę z góry, widząc jej żal i przerażenie. Powinien być profesjonalny, jego emocje teraz nic tutaj nie dadzą.
W końcu Spero wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.
- Trzeba ich znaleźć. Nie jestem za dobra w tropieniu, nie mam szans ze śladami, przynajmniej naruszonymi, jeśli nie zatartymi, przez burzę śnieżną. Jak już będziemy wiedzieli, gdzie są, powinnam dać sobie z nimi radę posługując się magią. Proszę... Pomóż mi.
Słyszał drżenie jej głosu, które ścisnęło go za serce. Przełknął ślinę. Nadal stał sztywno, ale w środku czuł presję. Wilczyca patrzyła na niego błagalnie, ale Aarved nie chciał ulec jej spojrzeniu. Musiał to przemyśleć, ale szybko. Życie szczenięcia wisiało na włosku. Spojrzał w zamyśleniu w stronę śladów, a drobne płatki śniegu zaczęły spadać z ciężkich chmur, które się nad nimi zebrały. Niedługo wszystkie ślady mogą zostać zamazane. Potrzebował jednak wsparcia - nie wiedział, jak silną magią dysponuje ta delikatna, krucha z wyglądu wadera. Porywacze mogli być od nich silniejsi - w dodatku nie miał pewności, czy działali sami, czy w większej grupie. Mogli oboje stracić życie lub wolność. W dodatku po co ją porwali? Zmrużył podejrzliwie oczy. Musi o to dopytać Spero. Ważne jest, by powiedziała mu wszystko. Powinien przygotować się na kłamstwo - nie sądził, by samica wyjawiła mu wszystkie sekrety z własnej woli.
Bał się iść sam. Rozważał powrót i przysłanie wojska - droga była jednak długa, a ślady mogły zostać zatarte. Ponadto jeśli oprawcy opuszczą teren królestwa, Ashaya może już nigdy nie wrócić do domu. Spojrzał z powrotem na maga.
- Potrafisz przenosić wiadomości magią? - Z jego pyska uniosła się srebrzysta para.
- Tak - odetchnęła. Kiwnął głową.
- Wezwę posiłki, a my ruszymy za nimi - wskazał łbem w głąb lasu. Wilczyca przytaknęła entuzjastycznie i od razu zabrała się za rysowanie runy. Basior tym czasem dalej bił się z myślami. Czy podejmuje właściwą decyzję? Wierzył, że tak. Co jednak będzie, jeśli narazi dwóch obywateli Królestwa na niebezpieczeństwo? Znał odpowiedź; okryje się hańbą, może nawet utraci stanowisko. Jest jednak szansa, że odniesie sukces, a wtedy na pewno zostanie to docenione przez jego przełożonych.
- Gotowe - westchnęła Spero.
- Mam mówić? - zapytał. Nie znał się na tak skomplikowanej magii. Niebieskooka kiwnęła głową. Wilk odetchnął i zaczął składać raport. Streszczał się - opisał szybko sytuację, podał lokalizację i kierunek, w którym będą zmierzać. Ostrzegł, że nie znają siły ani liczebności przeciwnika. Zapewnił, że będą unikać walki i utrzymają odpowiedni dystans.
Gdy zakończył, spojrzał na towarzyszkę. Za machnęła łapą, a runa zamigotała i zgasła. Uniósł się z niej niebieski obłoczek, uformował się w kulkę i poszybował w górę, a następnie zniknął w chmurach. Spero zatarła łapą zarys w śniegu i wbiła wzrok w podłoże. Zapanowało milczenie, jedynie wiatr wył między drzewami i targał ich futrem.
- Gotowa? - zagadnął po dłuższej chwili. - Im szybciej wyruszymy, tym lepiej dla małej.
Ocknęła się i zadrżała. Bez słowa kiwnęła głową i ruszyła truchtem obok śladów ciągnięcia.

<Spero?>

Słowa: 581

Od Aarveda CD. Vallieany


Unosił się na wodzie. Ciepło łagodziło ból sińców i bolesne mrowienie w rannej nodze.
- Od jak dawna jesteś wojownikiem?
Otworzył oczy na dźwięk głosu wadery.
- Ród mojego ojca słynie z tego, że każdy członek jest jakoś związany z wojskowością. Tata przygotowywał mnie od szczenięcia. W sumie od kiedy pamiętam, chciałem pełnić tę funkcję i gdy tylko ukończyłem Próbę Śniegu, od razu wstąpiłem w szeregi.
- Jak to jest... No wiesz, być na służbie?
- Hm... - zamyślił się. - Trzeba na pewno dbać o kondycję i sprawność. Wiesz, częste ćwiczenia, musztry i wyprawy. Teraz mamy czas względnego pokoju, więc poza tymi rzeczami wiele się nie robi. Ja jestem na tyle niski rangą, że pełnię rolę chłopca na posyłki, załatwiam różne rzeczy i czasem pilnuję porządku w centrum. Czekam, aż będę mógł się jakoś wykazać. Zdaję sobie sprawę, że to zabrzmi głupio, ale ucieszyło mnie, że walczyliśmy z tym pająkiem. Oczywiście mniej przyjemne są odniesione rany i narażenie ciebie na niebezpieczeństwo, ale przynajmniej coś się zadziało. Pewnie z twojej perspektywy wygląda to inaczej, ale zwykły szeregowy, taki jak ja, rzadko kiedy ma okazję walczyć z czymś groźniejszym niż kukła treningowa lub znajomy z treningu. Po prostu... cieszę się, że coś się zadziało.
Przerwał i zapadła chwila ciszy. Basior poczuł, że dość już ma wygrzewania się w wodzie i podryfował do brzegu. Wygramolił się, kulejąc, i położył niedaleko wadery - na tyle blisko, że mogli spokojnie rozmawiać, ale jednocześnie w takiej odległości, by nie czuła się skrępowana. Cieszył się, że ma towarzystwo. Vallieana wydawała się naprawdę miła. W dodatku te jej oczy...
Westchnął i uniósł głowę, chcąc kontynuować monolog. Czuł, że może się jej nieco pozwierzać - w końcu uratowali sobie nawzajem życia, a on miał jeszcze w przewodzie pokarmowym resztki jej krwi. Takie rzeczy zbliżają do siebie.
- Gdy byłem mały, marzyłem o przygodach, jakie będą czekać na mnie w wojsku. - Uśmiechnął się na samą myśl. - Wyobrażałem sobie, jak pokonuję potwory, zwalczam złe wilki i staję się najsławniejszym wojownikiem Królestwa. Może nawet uratowałbym rodzinę królewską lub całe państwo sam, tylko własnymi łapami. Pamiętam, jak układałem stosy poduszek i udawałem, że to smoki, hydry czy inne chimery. Większość służących nienawidziła mnie za to, bo zazwyczaj robiłem spory bałagan. Była jednak jedna wadera, która zawsze mnie dopingowała. Czasem nawet bawiła się razem ze mną. Raz udawała Nairę i walczyliśmy razem przeciwko hordzie Saltus Mortem. Nakrył nas ojciec i poprosił ją na stronę. Nie wiem, co jej powiedział, ale chyba dostała niezłą burę. Potem poszedł do mnie i oznajmił, że rodzinie królewskiej należy się więcej szacunku, a mi nie wypada bawić się w takie rzeczy, bo wymaga ode mnie powagi i dojrzałości, a nie infantylnych wybryków.
Aarved uświadomił sobie, że całą tę historię opowiadał z lekkim uśmiechem pod nosem. Spojrzenie jednak zdradzało smutek i kryła się w nim melancholia. Po zakończeniu historii wpatrywał się jeszcze przez chwilę w swoje łapy w zamyśleniu, po czym potrząsnął głową. Wyszczerzył się do zielarki szczerze, po czym opadł na bok, bo znów mocno rozbolały go żebra. Wyglądało na to, że opium, które zażył zeszłego wieczora, przestawało działać.
- I co było dalej? - dopytywała czarna wilczyca.
- Nic. Poduszki miały spokój.
- Ah... rozumiem - odparła i zapadło milczenie. Wojownik zamknął oczy. Kiedyś myślał, że ojciec miał rację - mieszance z nieprawego łoża nie przysługują zabawa i szczenięce swawole, szczególnie jeśli chce być traktowana na równi z pełnoprawnymi Lorentami. Przez długi czas wierzył, że nie może sobie pozwolić na choćby chwilę zapomnienia.  Wydawało mu się, że musi przez całe życie dawać z siebie wszystko i więcej, aby zasłużyć na tytuł rodowy. Cztery lata później zdał sobie jednak sprawę, jak wielką krzywdę robił sobie samemu, pozwalając na odebranie radości dzieciństwa. Sytuacja z poduszkami nie była jedynym przypadkiem. Wraz z wiekiem czuł jednak coraz większy żal do ojca za wpojenie mu takiej mentalności. Zrozumiał, ile stracił. Zaczął również dostrzegać, że Lordan, jako prawowity dziedzic rodziny, jest w jeszcze gorszej sytuacji. Wtedy poczuł coś, czego nigdy nie spodziewał się poczuć w stosunku do przyrodniego brata - nienawiść i chęć zemsty zastąpiło... współczucie. Zauważał coraz częściej, jaka presja ciąży na drugim wilku, więc starał się mu pomagać i nie wzbudzać negatywnych emocji - po prostu schodził mu z oczu najczęściej, jak mógł. 
Minuty mijały, a rogaty wilk tkwił w półśnie. Przed kompletnym odpłynięciem powstrzymywał go powracający ze zdwojoną siłą rwący ból całego ciała oraz chęć ruszenia w drogę tak szybko, jak tylko jego i Vallieany futra wyschną. Nie wiedział, jaka jest pora dnia, ani gdzie dokładnie wyjdą - podejrzewał jednak, że czekają ich dwa dni drogi, jeśli nie trzy ze względu na jego obrażenia i osłabienie, które wyczuwał od zielarki. Pewnie będą musieli coś upolować, chociaż nie wyobrażał sobie ruchu szybszego od marszu w swoim przypadku. Warto by też po drodze znaleźć jaskinię, w której będą mogli przenocować.
W końcu otworzył zielone ślepia i ziewnął. Podźwignął się z trudem i poczuł, że jego sierść jest już pozbawiona wilgoci. Podszedł jeszcze na chwilę do zbiornika z wodą i napił się do oporu, po czym postanowił obudzić towarzyszkę. Położył jej łapę na klatce piersiowej i delikatnie potrząsnął.
- Pora ruszać - powiedział, kiedy jasnooka się przebudziła. Nie wiedział, czy naprawdę spała, wpadła w swego rodzaju letarg, czy tkwiła w swego rodzaju półśnie tak, jak on. Przeszli przez komnatę, w której się aktualnie znajdowali i wybrali jedyny dostępny korytarz.
Skały były zimne i ostre. Przypominały węże wbijające swoje kły w ciało. Zdradzieckie osobniki wtapiały się w otoczenie i nie można było odróżnić ich od osobników niezdolnych do uczynienia krzywdy. Bardzo przeszkadzało to Aarvedowi. Obwiązana szalikiem łapa bolała go na tyle, że musiał przykurczyć ją do brzucha, a połączenie chodu na jedynie trzech kończynach i problemu z ocenieniem, gdzie powinien postawić kolejny krok, powodowało, że raz po raz się potykał. Niemożność używania rannej nogi rekompensował sobie mocniejszym obciążaniem łap przednich, ale za każdym razem, gdy leciał do przodu i spinał mięśnie, by uniknąć przewrócenia się, czuł rwanie w boku.
Zaiste, nie była to jego najprzyjemniejsza przeprawa w życiu.
W końcu jednak ujrzeli światło. Tym razem jednak nie wpadało ono przez dziurę w suficie jaskini. Słońce wisiało nad nimi, a dwa wilki znajdowały się w płytkim zagłębieniu terenu. Basior odetchnął.
- Wyszliśmy - uśmiechnął się. - Podsadzę cię, dobrze?
- Aarved, nie męcz się, czekaj... - zaczęła wadera, ale basior przysunął się do niej i momentalnie zebrał magię w swoich łapach. Kamienie zebrały się pod dwójką wilków i szybko wynurzyli się z dziury. Wilczyca przeskoczyła na drugą stronę, a rogaty samiec zbudował wąską kładkę, po której przeszedł. Rozejrzał się.


Przed nimi rozciągała się głęboka dolina. W tle było widać łańcuch górski przypominający kształtem śpiącego olbrzyma. Zaciśnięta, kwadratowa pięść leżała tuż przy głowie, z której spływały białe kosmyki lawiny. Za nimi ciągnęły się szerokie plecy; zagłębienia między kręgami pokryte były lodowcami, natomiast ich wierzchołki skrywały mleczne obłoczki chmur. Wyglądały jakby ktoś rozmazał farbę po niebie. I wcale jej nie szczędził - słońce, które przywitało na początku oba wilki na powierzchni, szybko schowało się za o wiele potężniejszymi kuzynami mgiełki okrywającej zbocza malujące się na horyzoncie. Potężnie, szare obłoki zwiastowały nadejście burzy.
Zawiał wiatr, a do lotu zerwały się drobinki śniegu. Podmuch cisnął je na pyski podróżników tak, jakby z pogardą splunął im w twarz. Zakręcił białym obłoczkiem i ucichł, a płatki upadły niczym rzucona przez żywioł rękawica. Po niebie w oddali przebiegła zygzakowatym torem błyskawica, a grom pospieszył tuż za nią, odbijając się echem po dolinie.
Basior westchnął ciężko. Pogoda też im nie sprzyjała. Spojrzał na Vallieanę i uśmiechnął się słabo.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej będziemy w domach.

<Valli?>

Słowa: 1226

piątek, 28 lutego 2020

Od Spero CD. Aarveda

Myślę, że ją porwano.
Słowa basiora odbijały się echem w mojej głowie, jakby przemielone wielokrotnie przez świadomość miały zmienić swoje znaczenie.
Porwano...
Patrzyłam z rosnącym przerażeniem na wszystkie otaczające nas ślady, świadczące o walce, która miała tu miejsce. Walce, którą musiała stoczyć Ashaya... Cholera. Komu i po co był potrzebny szczeniak? Zwykły wyrostek, który mógł zainteresować co najwyżej swoją magią, a o której potędze nie miało się pojęcia, dopóki mała nie postanowiła jej użyć? Chyba że... ale nie. Mało prawdopodobne. Nie czarowała, jeśli nie została do tego zmuszona. Nigdy. To po prostu było niepotrzebne marnowanie energii, a ona sama wiedziała, że w jej przypadku ciężko wyczuć granicę, która wskazywałaby, że wystarczy i jeśli da z siebie coś jeszcze, może się to źle skończyć. Czyli porywacze... musieli ją znać. Albo przynajmniej wiedzieć, że jest wyjątkowa. Tylko nadal... po co? Po co im szczeniak?
Ty też zostałaś odebrana matce ze względu na swoją moc, nie pamiętasz?
Tak. I ze względu na swoją rasę. Tylko że moja matka nie próbowała nic w związku z tym zrobić, zwyczajnie pogodziła się z tym, że zostanę jej odebrana... Jakby jej to nie obchodziło.
No cóż, jeśli ktokolwiek sądził, że postąpię tak samo, to się grubo mylił.
- Skąd... - zaczęłam łamiącym się głosem. Musiałam odetchnąć i zacząć jeszcze raz, by wydobyć z siebie resztę zdania. - Skąd przypuszczenie, że została... porwana?
Basior wskazał ruchem głowy za siebie, w kierunku lasu. Skierowałam tam swoje spojrzenie...
Z mojego gardła wydobył się niekontrolowany szloch. Kurwa. Dlaczego... Dlaczego to ja mam zawsze najwięcej tego typu problemów? Czemu w moim życiu co chwilę pojawia się ktoś, kto chce skrzywdzić lub zabić mnie albo kogoś mi bliskiego? Czy proszenie o chwilę spokoju to tak wiele...?
- Spero? - Aarved położył delikatnie łapę na moich barkach, a ja odskoczyłam, wystraszona, dobre dwa metry na bok. Nie spodziewałam się nawet, że tak potrafię. Chociaż za mały uśmiech losu mogłam wziąć to, że nie przeskoczyłam. To by dopiero mogła być zabawa tragedia. Właśnie teraz, gdy liczyła się każda sekunda, wylądować w nieznanym miejscu i w nieznanym czasie...
Basior natychmiast po tak gwałtownej reakcji z mojej strony opuścił łapę z powrotem na ziemię i już nie próbował się do mnie zbliżać. Nie zapytał, dlaczego tak reaguję, i byłam mu za to wdzięczna. Naprawdę.
- Wszystko w porządku? - zapytał wilk, patrząc na mnie z niepokojem. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić, pozbierać myśli... Na zimno przekalkulować, co najlepiej w tej sytuacji zrobić.
- Tak, po prostu... - pokręciłam głową, nie mogąc znaleźć słów na to, jak się teraz czułam. - To dla mnie trochę za dużo - zaśmiałam się, gorzko, może lekko panicznie. - Ale to nieważne. Muszę... Musimy ją znaleźć - popatrzyłam na basiora, błagając go wzrokiem, by zechciał mi pomóc. Sama... Co ja mogłam zrobić sama? Jeśli porywaczom udało się obezwładnić Ash, która, sądząc po panującym tu rozgardiaszu, ewidentnie stawiała opór, co w jej wykonaniu jest wyjątkowo zajadłe, miałam niewielkie szanse na wyjście zwycięsko z konfrontacji z nimi. Nie dysponowałam wielką siłą, wytrzymałością czy... w zasadzie żadnymi aspektami fizycznymi. Moim jedynym atutem w walce była magia. Jednak jeśli porywaczom udało się obezwładnić Ash, nie będę w stanie wykryć tropu jej mocy, a taki rodzaj śledzenia wilków można łatwo zastosować tylko, gdy się tropionego delikwenta zna. Poza tym, nawet gdybym jakimś cudem zdołała wyłuskać w zasadzie z niczego jakieś ślady magii, to jeśli porywacze nie rzucali po drodze żadnych potężniejszych czarów, burza śnieżna z dużym prawdopodobieństwem je rozwiała. Czyli jedyną szansą na wytropienie ich, było skorzystanie z tradycyjnej metody, wykorzystującej nos i pozostałe zmysły... Miałam nadzieję, że Aarved sobie z tym radził. Przynajmniej lepiej ode mnie.
- Trzeba ich znaleźć - podjęłam, ruszając truchtem za doskonale widocznym w śniegu śladem, na który Aarved zwrócił moją uwagę. - Nie jestem za dobra w tropieniu, nie mam szans ze śladami, przynajmniej naruszonymi, jeśli nie zatartymi, przez burzę śnieżną. Jak już będziemy wiedzieli, gdzie są, powinnam dać sobie z nimi radę posługując się magią - tak naprawdę miałam co do tego wątpliwości, ale nie mogłam przecież oczekiwać od nowo poznanego wilka, że będzie narażał dla mnie życie. Co z tego, że był w wojsku. Żołnierz też wilk. Nie był mi nic winien. To, że przyszedł ze mną aż tu... Byłam mu za to niezwykle wdzięczna. - Proszę... Pomóż mi - zatrzymałam się na chwilę, by popatrzeć na basiora oczami, w których pewnie doskonale odbijała się przepełniająca mnie panika i desperacja.

<Aarved?>

Słowa: 712

wtorek, 25 lutego 2020

Od Spero CD. Pandory


Rynek, jak zawsze wieczorami, gdy Słońce chowało się już za horyzontem, a na niebie władzę przejmował Księżyc wraz z milionami migotliwych gwiazd, tętnił życiem. I chociaż wielu mieszkańców Królestwa już od jakiegoś czasu szykowało się do snu, to miejsce tętniło życiem. Ciemności rozświetlały magiczne ogniki, unoszące się nad głowami zebranych. Żółte, pomarańczowe i niebieskie światełka zachwycały swym pięknem na równi z ciałami niebieskimi, mrugającymi do nas z oddali. A te, będąc na wyciągnięcie łapy, wydawały się jeszcze piękniejsze, choć bardziej realne. Czułam wibrującą dookoła magię i choć nie miała wiele wspólnego z tym jej rodzajem, którym zwykłam się posługiwać, potrafiłam się z nią zgrać. Wyczuć ją i odwzorować zaklęcia, którymi inne wilki przywołały dzisiejsze ogniki.
Przymknęłam rozmarzona powieki, delikatnie trącając swoją magią więzi, które pozwalały utrzymać te światełka nad naszymi głowami. Powoli badałam zaklęcie, jego pochodzenie, starając się dojść... sama nie wiedziałam, do czego. Lysander wyjechał. Niepokoje na granicy zmusiły go do wyruszenia tam razem ze swoim oddziałem. Nie było szansy, by wrócił teraz, tak nagle, dołączając do grupy, która dzisiejszej nocy postanowiła rozświetlać Rynek... A jednak miałam nadzieję.
Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań, otworzyłam niechętnie powieki, by zobaczyć zbliżającego się do mnie basiora z rogami i smoczymi skrzydłami. Uśmiechnęłam się lekko, zamiotłam ogonem po ziemi i przeniosłam wzrok na fontannę. Woda, w ciągłym ruchu, dodatkowo podtrzymywana w stanie ciekłym magią, chlupotała cicho, wśród wszechobecnego gwaru rozmów, śmiechu i muzyki. Migotała odbitym światłem gwiazd... albo magicznych ogników. Które wydawały się do tego stopnia realne, jakby wystarczyło sięgnąć łapą w głębinę sadzawki, by je złapać i posiąść. Zdawały się tak łatwe do zdobycia... a były tak odległe.
- Cześć - uśmiechnęłam się lekko, gdy Pandora podszedł już bliżej. Dotknęłam tafli wody w sadzawce fontanny i momentalnie zaczął od niej odchodzić lód, powoli, lecz nieubłaganie pokrywając coraz większy obszar... Cofnęłam łapę, po czym, przyduszając lód nosem, skruszyłam go. Niewinna zabawa dla zabicia czasu.
- Hej - basior odpowiedział uśmiechem, po czym rozejrzał się dookoła. - Ruch tu, jakby był środek dnia - zauważył, wyraźnie zdziwiony. - Mamy dzisiaj jakieś święto...?
Pokręciłam lekko głową, powtarzając operację z lodem. Na powierzchni wody jeszcze przez chwilę unosiły się kawałki lodu, nim zniknęły, niepodtrzymywane moją mocą, za to stłamszone przez zaklęcie innego wilka, który tworzył tę fontannę. Patrzyłam, jak topnieją i znikają w czarnej otchłani.
- Nie, nie ma dzisiaj żadnego święta - odwróciłam się od fontanny i w końcu stanęłam prosto przy basiorze. - Tylko do miasta zawitali dzisiaj obwoźni handlarze. No i mamy wyjątkowo piękną noc. Żal byłoby z niej nie skorzystać - mówiąc to, ruszyłam powolnym, spacerowym krokiem, by zagłębić się w tłumie bawiących się na Rynku wilków. - No chodź! - rzuciłam do Pandory, który dopiero wtedy, otrząsnąwszy się jakby z jakiegoś transu, ruszył za mną.
- Gdzie idziemy? - zapytał po chwili, gdy sama tego nie wyjaśniłam. Spojrzałam w niebo. Niebo, którego jeszcze niedawno nie dane mi było oglądać. A gwiazdy... Gwiazdy wyglądają zupełnie inaczej, gdy jest się wolnym.
- Chyba w żadne konkretne miejsce - odparłam, uciekając wzrokiem od nieba, by rozejrzeć się po otaczających nas wilkach, szukając być może kogoś znajomego. A gdy nie dostrzegłam żadnego znajomego oblicza, zatrzymałam się, by odwrócić się do idącego za mną Pandory. - Możemy powałęsać się bez celu, pooglądać stoiska... Albo pójść do którejś z karczm. Z chęcią napiłabym się jakiegoś dobrego nektaru - uśmiechnęłam się, lekko nieprzytomnie. Dzisiejszy dzień... I jeszcze list, który dostałam po powrocie z sierocińca. Zadanie na najbliższe dni, którego zdecydowanie nie miałam ochoty wykonywać. Które wymagało wybrania się do Dystryktu I, niby do domu, ale jednak... Ocean Dusz nie był miejscem, które nastrajałoby optymistycznie. Nie, gdy miało się na głowie za dużo swoich problemów, by w pełnym spokoju zajmować się problemami mieszkających tam dusz, które znowu zrobiły się niespokojne... Nie mieli kogo innego tam wysłać. A ja nie mogłam ryzykować ciągania ze sobą Ash, Lysandra, który mógłby mi towarzyszyć, wyciągnąć mnie w razie czego z wody, nie było... Ta wyprawa mogła okazać się bardzo, bardzo ryzykowna. Niemniej, później przyjdzie mi się tym martwić na poważnie. Teraz... powinnam miło spędzić czas. Po prostu dobrze się bawić w towarzystwie przyjaciela. - Więc... Co wybierasz? - zapytałam, odnosząc się do moich poprzednich propozycji. - Jak masz jakąś alternatywę... Jestem otwarta na propozycje.


<Pandora? Jakoś tak kontemplacyjnie tym razem xD>

Słowa: 680

Od Pandory CD. Lawrence'a

Minęły trzy dni, a skrzydlaty wcale nie był zmęczony jego towarzystwem, wręcz przeciwnie. Jakoś przyzwyczaił się, że gdy wstaje, w jaskini jest jeszcze jeden wilk, nie sprawiało mu problemu polowanie dla dwóch osób, ciekawym było, gdy wychodził i szukał zdobyczy, głęboko się zastanawiał, na co towarzysz może mieć ochotę. Miał ochotę przeniknąć jego myśli i znaleźć odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania, czy jest mu wygodnie, czy go nie męczy, czy jest mu wystarczająco ciepło. Ostatnim razem martwił się tak o kogoś gdy… był młody i mieszkał z opiekunką. Młodą wilczycą, która miała przed sobą jeszcze całe życie, a postanowiła zająć się takim wyrzutkiem, jakim był Pandora. Był jej wdzięczny z całego serca i kiedy znowu o niej myślał, będąc na zewnątrz i szukając ziół na przeziębienie, zdał sobie sprawę, że teraz opiekę, którą dostał od niej, przekazuje temu wilkowi. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale bardzo go polubił. Już dawno z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało, nie licząc Spero, która mimo wszystko była często zajęta, a z Lawrenc’em spędza wspólnie już piąty dzień. 
Prędzej czy później medykowi musiało się polepszyć i nim skrzydlaty się obejrzał, jego przyjaciel wyzdrowiał. Bardzo się cieszył, z drugiej jednak strony coś nie dawało mu spokoju. Na szczęście to uczucie zniknęło w momencie, w którym basior poprosił go o przewodnictwo.
- Oczywiście – zgodził się. Samiec odwzajemnił jego uśmiech i już po chwili wyszli z jaskini.
Dzień jak każdy, chłodny, ale nie na tyle, by kości zamarzały. Słońce co jakiś czas chowało się za płynącymi chmurami, a Pandora z Lawrenc’em kierowali się do pobliskiej jaskini. Pandora znał ją bardzo dobrze, ponieważ w niej znajdowała się masa mchu, który wykorzystywał do ocieplania jaskini oraz wykładał nim legowisko, aby było bardziej miękkie dla szczeniąt. Przeszli przez malutki las i dotarli do rzeki Bumari. Było tu bardzo ładnie, słońce odbijało się w wodzie, tworząc iluzje malutkich kryształków. Na śniegu widniały świeże ślady jeleni.
- Tam jest rykowisko – mniejszy wskazał na lewo, gdzie aktualnie znajdowała się sarna z dwoma młodymi. - W czasie rui i wychowywania młodych jest zakaz polowania – dodał jeszcze i gdy mieli już przekroczyć płytką rzeczkę, za pomocą dwóch skoków, Lawrence się odezwał:
- Ktoś chyba o tym zapomniał – na początku go nie rozumiał, kiedy jednak spojrzał tam, gdzie większy wilk, zobaczył czarnego wilka, chowającego się za drzewem, który powoli zmierzał ku łani. Bez namysłu Pandora użył skrzydeł i poleciał na rykowisko. Kiedy łowca skoczył na zwierzynę, dostał z główki w brzuch. Został odrzucony do tyłu, a mniejszy wilk usiadł na ziemi, masując łeb. 

<Lawrence?>

Słowa: 416

poniedziałek, 24 lutego 2020

WPIS #4

Z powodu małej aktywności na blogu, wpis został odłożony w czasie.

W okresie 25 grudnia - 24 lutego:

Napisano 41 opowiadań!
Dołączyło 6 wilków
Odeszło 6 wilków; 6 dołączyło  ->  aktualny stan liczbowy 7♀/9♂


Najaktywniejszym wilkiem został Pandora z wynikiem 8 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań



Aarved - 468 KŁ
Jastes - 122 KŁ
Lawrence - 141 KŁ
Libellule - 27 KŁ
Pandora - 221 KŁ + 100 KŁ = 321 KŁ
Spero - 105 KŁ
Valerian - 26 KŁ
Vallieana - 314 KŁ

Od Valeriana

- Kiedy znowu nas odwiedzisz? - zapytała nieco niższa lwica z czarną plamą na nosie. Lwica nazywała się Maddie i była moją najlepszą przyjaciółką, chociaż była starsza o jakieś dwa lata.
- Pewnie na święta - odpowiedziałem i po czym liznąłem ją po pysku, co oznaczało pożegnanie i tęsknotę. - Albo na wasz ślub - dodałem jeszcze z chytrym uśmieszkiem. Ta przewróciła oczami.
- Najpierw to niech skończy naukę i te wyjazdy, nie chce się bawić w związek na odległość - przyznała nieco ponuro.
- Mam nadzieję, że wszystko zda i wam się uda - miałem nadzieję, że wreszcie wyjdzie jej z nowym partnerem, gdyż dwóch pozostałych okazało się nie wiernymi.
- Dzięki - uśmiechnęła się. Pożegnawszy się ze znajomą, opuściłem lwie tereny i ruszyłem do Lodowej Krainy.
Chociaż nie istniała wyraźna granica między ciepłym, a zimnym klimatem, gdyż śnieg pojawiał się malutkimi warstwami, czułem tę zmianę bardzo dobrze. Wystarczyła odrobinę niższa temperatura, a ja czułem się bardziej ożywiony i miałem więcej energii. Gdy pojawiał się śnieg, wtedy zazwyczaj przechodziłem do biegu i połowę dystansu pokonywałem z taką samą prędkością, dopiero kilka kilometrów od wilczych terenów przechodziłem do zwykłego chodu, zawsze tylko po to, by nikt nie wziął mnie za wroga. Chociaż znałem pobliskie wioski i wilki w nich mieszkające, nigdy nie chciałem ryzykować pomyłki. Mimo wszystko bardziej przypominałem lwa i ktoś, komu się spieszy, nigdy nie postanowiłby wytężyć wzroku i znaleźć coś charakterystycznego dla wilka. Powrót trwał zazwyczaj cały dzień, dlatego wyruszałem z samego rana, a w domu byłem wieczorem.
Nie sądziłem, że tym razem coś mi w tym przeszkodzi.
Do Centrum miałem jeszcze spory kawałek drogi, gdy usłyszałem wołanie o pomoc. Kto normalny zignorowałby takie coś? Od razu ruszyłem w kierunku głosu, aż dotarłem do lasu. Tam chwilkę pokręciłem się w kółko, aż znalazłem źródło dźwięki. Był to wilk, który wpadł w głęboki dół, prawdopodobnie przeznaczony na niedźwiedzie. Oznajmił mi, że był ranny i nie może z niej wyjść. Przez chwilę się zastanawiałem, jak wyciągnąć osobnika z pułapki, aż w końcu wymyśliłem plan. Dziura nie była głęboka, więc zacząłem ją zasypywać śniegiem, każąc nieznajomemu odsunąć się do ściany. Nie chciałem go zakopać, a raczej utworzyć zaspę, która pomoże mi nie tylko gładko wylądować, ale potem pomoże wyjść. Gdy w końcu śniegu było dość sporo, wskoczyłem do środka. Miałem miękkie lądowanie. Wyszedłem ze śniegu, otrzepałem się z niego po czym zabrałem wilka na plecy. Na szczęście byłem od niego większy, dlatego nie miałem problemu w podniesieniem go. Potem wskoczyłem na zaspę, a następnie na ścianę. Złapałem się wystającego korzenia i wyciągnąłem łapy na powierzchnie. Ranny wilk zlazł z mych pleców na górę i po chwili zrobiłem to samo co on. Nie powiem, było to dość męczące.

<Ktoś?>

Słowa: 435

Valerian

Siłę można odeprzeć siłą

Imię: Valerian
Ród: Golden Heart, chociaż został odrzucony przez niego
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior♂
Rasa: Sivarius po matce
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Zwiadowca
Charakter: To typowe duże szczenię, inteligentne, które zawsze ma plan, nawet jeśli chodzi tylko o zwędzenie cukierka. Szczera do bólu osóbka, nie przejmująca się uczuciami i zdaniem drugiej osoby, co stawia go w świetle egoisty - może tak jest, Valerian robi wszystko w taki sposób, by jemu było wygodniej. Zachowuje się w stosunku do drugiej osoby tak samo, jak ona zachowuje się w stosunku do niego, jednak zazwyczaj to miły i przyjazny gość, lubiący dobrą zabawę i głupie żarty. Lubi wymyślać coś głupio-logicznego, by rozśmieszać towarzyszy wokół. Jego uśmiech jest zaraźliwy, a większość wilków uważa go za osobę godną zaufania, przez co często Valerian jest skazany na męczące prywatne rozmowy, które rzadko go interesują. Jego głowa jest pełna dobrych rad, którymi nie chce się dzielić. Sądzi, że każdy odpowiada za siebie i powinien zadbać o swoją naukę. Potrafi postawić się na miejscu drugiej osoby, może ją zrozumieć, ale tego nie chce; nie chce zaprzątać sobie głowy smutnymi i zbędnymi rzeczami, ponieważ, chociaż tego nie widać, lew jest istotą bardzo uczuciową i wrażliwą. Nie rażą go słowa innych na swój temat, bo dobrze wie, ile potrafi i co jest wart (można więc stwierdzić, że ma wysoką samoocenę), ale boli go to, do czego zwierzęta są zdolne i jakimi bezdusznymi istotami mogą się okazać. Towarzyska osóbka, nie lubiąca pracy w grupie - należy do tych osób, które pracują indywidualnie i nie potrzebna mu jest żadna pomoc. Uparty osioł, zawsze wtrącający swoje pięć groszy i posiadający własne, odmienne zdanie. Często jego tok myślenia jest inny i często niezrozumiały dla osób postronnych - temu też wilk ten nie lubi tłumaczyć tego, co siedzi mu w głowie. Nienawidzi, gdy zadaje mu się zbyt wiele pytań, chociaż jest bardzo rozgadany i zdarza się, że jego buzia się nie zamyka, chociaż gadulstwo często narzuca innym.
Wygląd: Najpierw trzeba zaznaczyć, że Valerian jest mieszanką wilka i lwa; stąd jego nietypowy wygląd, bardziej przypominający kota. Jest masywny i dość spory, czasem większy od innych, a dzięki mieszanej krwi jest silniejszy od wilków, ale za to wolniejszy. Ma lwie łapy, ogon, pysk, uszy, a nawet grzywę, która bardziej przypomina długie włosy, sięgające do połowy łap, ciągnie się ona aż do grzbietu. Ma koci pysk, z wilczym uzębieniem. Po matce ma także długie rogi, na jednym z nich wisi naszyjnik z niebieskimi koralikami, który jest pamiątką po zmarłej rodzicielce. Taki sam naszyjnik ma na ogonie, ponieważ gdy ojciec obdarował nim matkę, podarował drugi egzemplarz synowi. Futro także jest po niej, bardziej puszyste i miękkie, chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka, a białe umaszczenie sprawia, że idealnie wtapia się w tło (tylko rogi przypominają suche gałęzie). Kuliste wzory, z których wychodzą promienie, ma na łapach, grzbiecie i ogonie - skutek uboczny eliksiru, który spożyli jego rodzice. Nie można zapomnieć o jego oczach, są całe białe, szkliste, bez źrenic, jakby całe oko wypełniała przezroczysta przestrzeń. Jedno oko ma ślepe, zakrywa je grzywą, ale co ciekawsze, to ono pokazuje mu przyszłość.
Żywioł: Śnieg i Umysł
Moce:
- Tworzenie lodowych gigantów (tak na prawdę mierzą one zaledwie metr), są to sługusy, nad którymi samiec panuje, na razie potrafi wytworzyć do czterech osobników, jeśli spróbuje więcej, może stracić nad nimi kontrolę;
- Widzenie przyszłości, a raczej możliwych zdarzeń, opierając się na rachunku prawdopodobieństwa, moc jednak sięga tylko najbliższych dziesięciu minut;
- Kriokineza, może zamrażać oddechem;
- Ślepota śnieżna, Valerian może oślepić przeciwnika na kilka minut, ciskając w jego oczy okruszki lodu;
- Może stworzyć lodową zbroję nie do przebicia, która chroni jego całe ciało, niestety nie może się w niej poruszać;
- Ostatnia moc wymaga ogromnego skupienia; nazywa to sokolim wzrokiem, chociaż polega na czymś innym. Basior zamyka oczy i wsadzając łapy w śnieg, może ujrzeć, co dzieje się w oddali najbliższych dwóch kilometrów.
Rodzina: 
- Matka Savi, wilk, utopiła się
- Ojciec Helvet, lew, po śmierci żony przeszedł załamanie, spadł w przepaść
- Babcia Ravvie, wilk, mieszka w Centrum
Partner: Jeśli komuś nie będzie przeszkadzała jego rasa, brak możliwości posiadania potomstwa i wredna babcia, można próbować
Potomstwo: Jest bezpłodny - kolejny skutek uboczny eliksiru
Miejsce Zamieszkania: Centrum. Mieszka na obrzeżach, gdzie wynajął sobie przytulną jaskinię, nie dużą, ale ładnie ozdobioną. Co ciekawsze, leży w niej śnieg i jest dość zimno, z powodu jego rasy
Patron: Jego ród jest strasznie religijny i już od najmłodszych lat szczeniaki wybiegały swego patrona: on jest wyjątkiem, nie ma patrona.
Umiejętności: 

Intelekt: 20 | Siła: 16 | Zwinność: 13 | Szybkość: 5 | Latanie: 0 | Pływanie: 2 | Magia: 12 | Wzrok: 7 | Węch: 12 | Słuch: 13 |

Historia: Savi była bardzo szanowaną arystokratką, która niestety zakochała się w innej rasie. Związek z lewem Helvetem był zakazany - tak mówiła jej rodzina, która nie chciała dopuścić do ich ślubu. Samiec jednak zabrał ją w swoje strony, gdzie łagodniej ją przyjęli, jednak i tak nie mogli zaznać stuprocentowego spokoju. Gdy zdrowie Savi zaczynało się pogarszać przez ciepły klimat, wzięli ślub i wrócili do Lodowej Krainy. Tam oddzielili się od jej rodziny, a pragnąc potomstwa, którego nie mogli spłodzić ze względu na różne rasy, znaleźli pomoc u szamana, który za bardzo wysoką opłatą stworzył im eliksir. Oboje go spożyli i w końcu urodził im się młody Valerian - śliczna mieszanka lwa i wilka. Otoczyli go ogromną opieką, jednak gdy samiec miał dwa lata, jego matka się utopiła - od tamtej pory nie ufa wodzie. Jego ojciec przeszedł ciężkie załamanie, zabrał syna w swoje strony i mieszkali tam przez rok. Potem widząc negatywne skutki ciepłego klimatu, wrócili do Centrum, gdzie ojciec postanowił go przedstawić rodzinie Savi. Nikt nie chciał przyjąć młodego, prócz babki, która wcześniej była największą przeciwniczką tego związku. Gdy Valerian miał 4 lata, doszła do niego wieść, że znaleźli jego ojca martwego, w kanionie. Najprawdopodobniej spadł z klifu, ale do dziś nie wiadomo, czy był to przypadek, czy samobójstwo. Aktualnie Valerian pogodził się z utratą rodziny, bycia odrzuconym przez dalszą rodzinę i żyje sobie spokojnie w centrum, czekając na Dzień Sądu.
Inne: 
- Tak na prawdę nie czuje się gorzej w ciepłym miejscu, dzięki lwiej krwi, nie zmienia to jednak faktu, że o wiele, wiele lepiej czuje się w zimnych miejscach, dodają mu one energii;
- Z babcią ma napięte stosunki, jako, że jest ona wilkiem i była przeciwko związkowi jego rodziców. Mimo to lubi mu "babciować", chociaż jest strasznie opryskliwa i wredna;
- Bardzo słabo pływa i ogólnie nie cierpi wody, a otwartego morza się boi;
- Kiedy zaczyna przepowiadać możliwą przyszłość, jego ślepe oko zaczyna świecić na niebiesko;
- W święta odwiedza lwią rodzinę;
Autor: Pandemonium. (hw)

Od Vallieany CD. Aarveda


Wadera widziała to miejsce we wspomnieniach pająka, jednak nie spodziewała się, że ta część jaskini zachwyci ją do tego stopnia. Gdy Aarved zaproponował sprawdzenie stawu ona tylko podeszła do wody, rozglądając się z zainteresowaniem. Mimo otwartego dachu, w samym pomieszczeniu było dosyć ciepło, w dodatku sama woda aż pachniała uzdrawianiem. Poza tym te rośliny na kamieniach! Ich nasycony kolor od razu cieszył oczy! 
Uwagę zielarki odwrócił rogaty basior, wchodzący do stawu. Przez chwilę wodziła za nim wzrokiem, a kiedy zatrzymała oczy na błogim wyrazie rozchodzącym się po jego pysku, mimowolnie uśmiechnęła się i zdjęła z grzbietu torbę. 
Rozciągnęła zesztywniałe mięśnie i spojrzała na wodę. Pływała może ze trzy razy w życiu, z czego raz był jak wpadła pod lód. Był to zupełny przypadek, zamrożone jezioro z łatwością wytrzymywało jej kruche ciało, ale wtedy nad stawem złamała się wielka gałąź i rozkruszyła całą pokrywę. Opiekun Vallieany był pewien, że już po niej, zresztą sama była pewna, że po raz ostatni widzi niebo. Obudziła się już na brzegu, a jej czarne futro parowało, cały śnieg dookoła niej stopniał. Było jej gorąco i nie wierzyła, kiedy Adril powiedział, że sama wypłynęła ze środka jeziora na twardy grunt, jednak szybko zapomnieli o temacie. 
Teraz jej się to przypomniało, kiedy ponownie zanurzyła się w wodzie. Tym razem ciepłej i wyciszającej i, nawet jeśli ledwo sięgała łapami do dna a jej ciało było samoistnie wypychane na powierzchnię, czuła się dobrze.
Próbowała stanąć na tylnych łapach i obrócić się, kiedy usłyszała za sobą śmiech basiora, jednak jak już ostatecznie jej się to udało, było za późno. Aarved był tak blisko niej, że poczuła jak jej serce bije mocniej... A wtedy uderzył potężną łapą o taflę wody, mocząc cały jej pysk.
Pisnęła, zaskoczona nagłym atakiem i potrzepała głową na boki, żeby pozbyć się nadmiaru wody z pyska. Najpierw spojrzała na niego ze swego rodzaju wyrzutem, jednak kiedy zobaczyła jego szeroki wyszczerz, sama zaczęła chaotycznie bić łapami w wodę.
- Ty dziadu!- powiedziała niby oburzona. Najchętniej dałaby mu kopa w żebra, ale pamiętała, że wilk nadal był uszkodzony, więc postanowiła mu darować.
Najwyraźniej Aarvedowi nie podobała się wizja “przegranej” w tej krótkiej zabawie, więc zaraz również zaczął rozchlapywać wszędzie wodę. Vallieana mimowolnie się śmiała, próbując osłonić się przed atakami z pomocą wyciągniętych łap.
- Tylko na tyle cię stać?- krzyknęła w końcu, kiedy woda przestała być wszędzie dookoła niej. Otworzyła oboje oczu i z łatwością w czystej wodzie zobaczyła sylwetkę wilka, który łapie ją za nogę, lecz niestety nie zdążyła zareagować, nim wylądowała pod wodą. Gdy już wynurzyła pysk, zaczęła kaszleć na skutek niekontrolowanego opicia się.
Szybko wygramoliła się na mokre kamienie, wzięła głębsze wdechy.
- Nie bawię się z tobą, jesteś niedelikatny- prychnęła i wystawiła język do basiora, który zdawał się być zaskoczony takim przebiegiem sytuacji. Pewnie miał sobie za złe, że rzeczywiście zachował się zbyt ostro, ewentualnie Valli okazała się bardziej infantylna niż się spodziewał, jednak zignorowała to spojrzenie i uśmiechnęła się do niego, rozkładając na kamieniu.
Przymknęła oczy, relaksując się jak najbardziej zanim wyjdą z powrotem w lodowe pustkowie. Będą musieli znaleźć jedzenie, a potem dotrzeć do Centrum... Chociaż czy w ogóle mieli po co tam iść? W całym natłoku zdarzeń niebieskooka zapomniała zupełnie zarówno o wędrowcu, jak i konferencji zielarzy. Tak jak to pierwsze mogło poczekać i wilk pewnie nie będzie miał jej za złe, tak była pewna, że z tym drugim nikt na nią nie poczeka. W sumie jakie to miało znaczenie? Otworzyła oczy i zaczęła obserwować Aarveda, który nadal relaksował się w wodzie. Odprężony dryfował na tafli z zamkniętymi oczami, nie przejmując się odniesionymi obrażeniami. Przez myśl samicy przeszło, że mogłaby go polubić, kiedy akurat nie patrzy na nią, jakby zabiła mu matkę. 
- Od jak dawna jesteś wojownikiem?- spytała, przerywając ciszę. W końcu jeszcze trochę czasu ze sobą im pozostało, warto coś o sobie wiedzieć.

<Aarved?>

Słowa: 630

Od Vallieany CD. Jastesa


- Zanosi się na burzę- burknęła bura wilczyca. Vallieana zwróciła na nią niebieskie oczy, po czym skierowała je na niebo.
- Tak myślisz?- spytała. Co prawda gdzieś w oddali wyraźnie widoczne były ciemne chmury, jednak nie wyglądały na tyle groźnie, by chociaż pomyślała, żeby się nimi przejąć.
- Zdecydowanie- Tarila skinęła głową, a Vall tylko wzruszyła ramionami, schylając się po kolejną roślinę, aby po chwili wsadzić ją z namaszczeniem do koszyka towarzyszki.
- Zanim tutaj dotrze, już dawno będziemy w jaskini- stwierdziła, spoglądając na ciemnooką znajomą. Spojrzenie szarej wadery od razu złagodniało na te słowa, nadając jej twarzy pogodny wyraz- Dobrze. Myślę, że możemy wracać.
- Starczy tobie tyle tego krwawnika? Zawsze jest lepiej mieć go za dużo, niż za mało.
- Raczej tak. Ostatnio schodzi go wyjątkowo mało, więc pewnie nawet to będzie nadmiarem... Zrobię z niego napar i się nie zmarnuje.
- Słusznie- Tarila posłała ostatnie spojrzenie ciemnym chmurom na horyzoncie i pozwoliła sobie na rozciągnięcie mięśni- To skoro wracamy, to wracamy. Robi się zimno, a ja muszę jeszcze wrócić do siebie.
I zaraz obie wilczyce ruszyły w kierunku mieszkania zielarki. Vallieana wzięła głęboki wdech, napawając się chłodnym, popołudniowym powietrzem. Pogoda była naprawdę przyjemna i wadera nie miała zamiaru zamartwiać się ewentualną burzą. Cały dzień układał się po jej myśli i tak miało pozostać.
- Wyglądasz, jakbyś się najadła czosnku. Uśmiechnij się trochę.
Czarna uniosła brwi i spojrzała na towarzyszkę w zdziwieniu. Musiała znowu się zamyślić i robić dziwne miny. Położyła lekko uszy i pochyliła głowę do przodu.
- No tak, wybacz.

~•~



- Tarilo, jestem tobie dłużna. Najpierw zioła, teraz ogień… Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to powiedz. 
- Oj, będę potrzebowała i to niedługo- pyszczek szarej wadery wykrzywił się w szerokim uśmiechu, który przybrał prawie mroczny wyraz w świetle płomieni- Tymczasem uciekam, póki jest jeszcze w miarę jasno. Trzymaj się, Valli.
Wadera wyskoczyła przez kurtynę z roślin nie czekając na odpowiedź, a zielarka jeszcze przez chwilę wpatrywała się w poruszające się na skutek ruchu gałęzie.
Gdy w końcu wróciła do rzeczywistości, spojrzała na palący się przy ścianie ogień. Co prawda był to magiczny ogień, który nie miał prawa zająć się niczym więcej niż drewnem, jednak mimo wszystko budził w wilczycy respekt. Sama nie posiadała żadnego żywiołu związanego z tym zjawiskiem, a nawet jaskinia Adrila zawsze była wypełniona ciemnościami, więc światło rzucało zupełnie nowy wygląd na całe pomieszczenie. Zwyczajnie nie była przyzwyczajona do tego, że widzi w swojej jaskini więcej niż zarysy różnych obiektów niezależnie od pory dnia, a tu proszę, żywy ogień.
Vallieana zbliżyła się jeszcze bardziej do płomieni i ostrożnie zbliżyła do nich łapę niczym zahipnotyzowana. Czuła ewidentne ciepło bijące od źródła światła.
Tarila upewniała ją, że ten ognik nie zrobi jej krzywdy i jest całkowicie bezpieczny w zamkniętych pomieszczeniach. Co za przydatna umiejętność, pomyślała i w końcu, po dłuższej chwili wahania wsadziła całą kończynę w ogień. Poczuła delikatne szczypanie, którego nawet nie dało się nazwać bólem.
- Niesamo…

AŁAAAA!!!

Zielarka zerwała się z miejsca, odskakując w panice od ognia. Wywróciła się przy tym na plecy i dopiero kiedy tak leżała wpatrując się w sufit, zalała ją fala wstydu.
- Jesteś niemożliwy. Prosiłam cię tyle razy, żebyś nie wrzeszczał!- krzyknęła, szybko wstając. Cieszyła się, że czarne futro nie pokaże jak bardzo jest jej głupio i jak bardzo żałuje, że dała się ponieść fascynacji. Nieprzyjemne uczucia zalały ją całą i miała ochotę wsadzić głowę w śnieg.

Prawdziwy ogień zwęgliłby ci całe futro. Naucz się, że ze wszystkich żywiołów, ten naprawdę zrobi ci krzywdę.

- Uspokój się, jestem dorosła i wiem co robię! Tarila też nie jest głupia, zna się na swoich umiejętnościach i...- prychnęła, zabierając się chaotycznie za wywalanie liści na podłogę w celu wygniecenia ich. Sama wewnętrznie płonęła i to bynajmniej nie w ten przyjemny sposób, bo po dłuższej chwili milczenia tupnęła gwałtownie nogą- I cholera, Vernon, przestań mnie straszyć, bo..!

Czujesz się upokorzona? Przecież nikogo tu nie ma. Panik...

- Ty tu jesteś i to wystarcza- syknęła, wpatrując się w podłogę. Nastała cisza, a waderą prawie telepało z emocji.

W porządku, przepraszam więc... Wróćmy do liści.


Niebieskooka prychnęła z wypełniającego ją gniewu. Duchowi rzeczywiście zdarzało już się odwalać takie akcje, jednak zawsze to było w na tyle niespodziewanych momentach, że samica nie była w stanie się do tego przyzwyczaić.

Vallieano, naprawdę mi przykro. Nie pomyślałem, że aż tak cię to przejmie.

Po dłuższej chwili uspokajania się rzeczywiście przysiadła do zielonek. Sama nie wiedziała, czemu aż tak wybuchła. Próbowała być opanowana, w końcu Vernon był wiecznie złośliwy i skwaszony, jednak wolała, kiedy znęcał się nad kimś innym, szczególnie dlatego, że ta osoba wtedy o tym  nie wiedziała. Wzięła głęboki wdech.
Odpowiednią ilość liści włożyła do naczynia i zalała je wodą, po czym umieściła nad ogniem na specjalnym stelażu. Brała się za kolejną porcję, kiedy poczuła na plecach podmuch wiatru. 

Chyba mamy gości.

Podniosła ostrożnie łeb, potem dźwignęła na nogi całe ciało i podeszła do korytarza. Rzeczywiście stał tam obcy wilk- konkretniej sporych rozmiarów basior. Vallieana postanowiła robić dobrą minę do złej gry, mimo swego rodzaju niepokoju. W końcu nieczęsto ktoś się o tej porze zanurzał w Kości Przeszłości, gdzie miała swoją jaskinię.
- Witam. Mogę w czymś pomóc?- zapytała grzecznie, lustrując nieznajomego spojrzeniem lodowatych oczu.
- Tak, czy… Czy mógłbym się tu zatrzymać na noc? 
Wadera nieco rozluźniła się, a nawet na jej pyszczek wpłynął delikatny uśmiech. Weszła w głąb swojej jaskini, w duchu ciesząc się, że może ugościć zmarzniętego wilka ogniem.
- Oczywiście, zapraszam… Mam nadzieję, że nie będzie panu przeszkadzać zapach ziół. Część wilków ma z tym problem- narzuciła temat, szukając wzrokiem najbliższej skóry oprócz tych, które były wyścielone na podłodze. Już również szukała w pamięci, czy ma coś do jedzenia.


Kiedy basior wsunął się cały do głównego pomieszczenia jaskini, szczególną uwagę Vallieany zwróciły pióra wyrastające z jego grzbietu oraz złote oczy. Po raz kolejny tego dnia została zauroczona przez coś niby tak prostego, jak ogień czy pióra.
- Może pan usiąść koło ognia, a ja przyniosę coś do jedzenia. Wygląda pan na głodnego- przyznała i nie czekając na odpowiedź zeszła na niższe piętra. Jak się okazało, do zjedzenia miała tylko królika, który miał jej posłużyć za śniadanie na następny dzień, jednak nie zastanawiała się długo nad tym, by oddać go gościowi. Gdy wróciła do wilka, ten już siedział przy magicznym palenisku.
Podstawiła mu posiłek pod nos i zaczęła odgarniać na środek jaskini to, z czego miała robić wywar.
- Dziękuję- powiedział dosyć cicho, spoglądając na martwego królika, po czym podążył wzrokiem za waderą- Czy może mi pani powiedzieć, gdzie się znajdujemy?
- Jesteśmy w Dystrykcie drugim, konkretniej Kości Przeszłości...
- Tak, gdzie słychać te głosy?- mruknął chyba bardziej do siebie niż do niej, jednak uśmiechnęła się ciepło.
- Na co dzień spotykamy się ze straszniejszymi rzeczami, niż te głosy... Tak swoją drogą, nazywam się Vallieana. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę śmiało mówić.
I ponownie nie zwlekając, postanowiła dać wilkowi święty spokój, w końcu wyglądał na przemęczonego. Wróciła do swojego krwawnika i swoich lekarstw.


<Jastes? Mam nadzieję że nie przestraszyłeś się tym atakiem słów xd>



Słowa: 1123

niedziela, 23 lutego 2020

Od Aarveda CD. Vallieany


Nie wiedział, co o tym myśleć, w dodatku ból, jaki doskwierał mu w całym ciele wcale nie pomagał. W pierwszej chwili poczuł obrzydzenie do wadery, ale szybko się opamiętał. ,,Po pierwsze", upomniał się, ,,nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ta moc. Po drugie, skoro nad tym nie panuje, to nie mam prawa jej za to winić". Westchnął, a złość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając jedynie znużenie. Mimo wszystko nie przepadał za pomysłem włamywania się do czyiś wspomnień. Co Vallieana zobaczyła i co zapamiętała? Przypomniał sobie te wszystkie żałosne momenty swojego życia - jak wtedy, gdy o mało nie zrobił z siebie szaszłyka po tym, gdy strącił ze ściany miecz ojca. Ostrze o mało nie przebiło mu płuc, jednak ten bolesny los spotkał drogi dywan i podłogę w gabinecie Asmodeusa. Pamiętał, jak odkładał powoli broń na podest i modlił się, aby ojciec nie domyślił się, kto zniszczył jego panele.
A może zapamiętała jego walkę z Lordanem? Na pewno pamiętał ją Aarved - aż za dobrze. Rozegrała się u stóp schodów w posiadłości Lorentów. Przypomniał sobie wściekłe oczy brata, które tak bardzo przypominały jego własne ślepia. Może nie doszłoby do starcia, gdyby starszy basior nie wypowiedział zdania, które rogatego wilka zapiekło do głębi. Jak to było? Ach tak. ,,Twoja matka była zwykłą dziwką, która poleciała na pieniądze!", rozbrzmiało w głowie cętkowanego samca. Nie wiedział, czy Fenris próbował go jedynie sprowokować, czy rzeczywiście dał się ponieść emocjom. Tak czy inaczej, zadziałało i to był powód, dla którego Ved wyrwał przyszywanemu bratu kawał mięsa z karku. Przypomniał sobie zszokowane miny ojca i drugiego basiora, kiedy patrzyli, jak z zakrwawionym pyskiem wypluwa strzęp skóry z ust. Chyba wtedy zdali sobie sprawę, że nie jest już słabym szczeniakiem. Mógł przysiąc, że Lordan nie spodziewał się, że młodszy wilk zdoła go chociaż zadrapać.
Aarved potrząsnął łbem, idąc kolejnym długim korytarzem za Vallieaną. To było bolesne wspomnienie. Tylko tego mu jeszcze brakowało. Przecież i tak za każdym razem, gdy patrzył w lustro, przypominała mu o nim blizna - nie musiał sam się tym męczyć.
Nagle poczuł podmuch wiatru na pysku, który wyrwał go z odmętów zamyślenia. Uniósł głowę. Postawił uszy na dźwięk płynącej wody. Podziemny strumień?
Tunel kończył się wyjściem do kolejnego pomieszczenia. Przez otwór wylotowy nie było wiele widać - w dodatku pomieszczenie było o wiele jaśniejsze niż korytarz, w którym dotychczas się znajdowali. Gdy wychodził, oślepiła go jasne światło. Zmrużył oczy i wyłonił się z ciemności.
- Niesamowite... - usłyszał szept zielarki. Rozsunął powieki i zaniemówił. Łuna światła wpadająca przez otwór w suficie oświetlała srebrny warkocz wody, który wypadał z otworu w przeciwległej ścianie i spadał w dół z głośnym pluskiem. Pod nim znajdowało się niewielkie jeziorko. Woda była tak czysta, że Aarved bez problemu zauważył turkusowe rybki i niewielkie wodorosty na dnie, które przypominały kolorem szmaragdy. Nie było widać śniegu, za to kamienie porastały drobne roślinki, odbijające się jaskrawą zielenią od szarości skał. Basior poczuł przyjemny, ciepły podmuch gładzący go po obolałym ciele. Wziął orzeźwiający wdech. Zmęczenie odeszło.
- Rzeczywiście niesamowite - przytaknął cicho. - Chodź, sprawdzimy ten staw.
Przez chwilę jeszcze podziwiał widoki, jednak po chwili ruszył powoli, lekko utykając, w stronę zbiornika. Poczuł, jak pragnienie gryzie go w gardle niczym larwa muchy przedzierająca się przez truchło. Wziął dwa głębokie łyki i odetchnął. Płyn był zadziwiająco ciepły. Wtedy uświadomił sobie, że z dna unoszą się bąbelki. Najwyraźniej było to jezioro geotermalne. Niewiele myśląc, wszedł powoli w toń, czując, że przyjemnie odciąża to jego obolały kręgosłup i wciąż pulsującą jadowitym bólem kończynę. Było na tyle płytko, że mógł się spokojnie podeprzeć, ale jednocześnie tak głęboko, by mógł dryfować. Westchnął, czując ulgę. Nie pomogło to na połamane żebra, ale nie zamierzał narzekać. Woda wokół niego zabarwiła się na rdzawo-czerwony odcień, kiedy jej przepływ wypłukiwał zaschniętą krew z sierści.


Zauważył, że wadera również weszła się odświeżyć. Widział, jak zamiata łapami, wytykając czarny pysk nad lustro wody. ,,Wygląda uroczo", przemknęło mu przez myśl. Zanurzył łeb, aby po chwili z powrotem wydostać go na powierzchnię. Zaśmiał się i obrócił w wodzie, czując się lekki i pozbawiony bólu.
W chwili szczenięcej beztroski dał się nieco ponieść emocjom. Odbił się od dna zdrową tylną łapą, przez co znalazł się bardzo blisko towarzyszki. Zanim zdążyła zareagować, uderzył przednią nogą o taflę, wzbudzając potężny rozprysk. Woda chlusnęła w pysk wadery, a towarzyszył temu uśmiech na pysku Aarveda.

<Valli? Znów krócej, ale tym razem rzeczywiście z uczuciem c; >

Słowa: 707

sobota, 22 lutego 2020

Od Jastesa


Pierwszym, co dotarło do jego wciąż otumanionego snem umysłu był zimny dotyk skalnego podłoża, które wysyłało nieprzyjemne dreszcze w głąb jego zastanego, nieco obolałego ciała. Zaraz potem jego uszy wychwyciły uspokajający szum wiatru i odgłos upadającego z dużej wysokości śniegu, który zapewne uderzył w ziemię tuż przed wejściem do jaskini. Do nosa dotarł słaby zapach nieświadomego zająca, który zapewne przeszukiwał polanę w poszukiwaniu czegoś do zaspokojenia głodu i najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że za parę chwil sam może stać się posiłkiem. Jastes jednak nie miał zamiaru wstawać w pośpiechu, więc tylko prychnął i powoli otworzył oczy. Przez szeroki otwór prowadzący na zewnątrz przenikały słabe refleksy wychylającego się zza horyzontu słońca. Wilk westchnął i powoli podniósł się do pozycji na wpół leżącej, wodząc nieco zamglonym wzrokiem po wciąż w większości zaciemnionym mieszkaniu na jedną noc, po czym wstał. Potrząsnął wszystkimi czterema łapami, przeciągnął się i ziewnął szeroko, wiedząc że w towarzystwie samego siebie może sobie na takie zachowanie pozwolić, a następnie podszedł do wyjścia i wyjrzał na budzący się do życia świat. Pokrytą gęstym, białym puchem polanę pokrywały nieliczne ślady przetrząsających ją w nocy stworzeń. Chylące się nad jaskinią gałęzie nielicznych, cienkich drzew kołysały się delikatnie w rytm chłodnego powiewu, a siedzący na jednej wróbel nastroszył pióra i schował swą małą główkę prawie całkowicie, nie mając najwidoczniej najmniejszego zamiaru otwierać dzioba. Po kilku dniach ciągłego zachmurzenia, na niebie w końcu pojawił się upragniony przez wielu błękit, a odbijający przebijające się przez odległe sosny promienie słońca śnieg początkowo oślepił basiora. Jego oddech wysłał w powietrze dobrze widoczny obłoczek pary, który szybko zaniknął w mroźnym powietrzu.
-Jest zimniej niż wczoraj.- stwierdził sam do siebie. W tej chwili był bardzo wdzięczny matce naturze za swoją gęstą sierść.
Z tego co się orientował, znajdował się gdzieś w okolicy Szklanego Mostu, a więc już w Dystrykcie II. Przy odrobinie szczęścia następnej nocy ułoży się na futrach w swojej własnej jaskini, nie będąc zmuszonym znowu stękać z powodu leżenia na gołej, bardzo nierównej ziemi. Chociaż to i tak tylko i wyłącznie jego wina. Jego widzimisię. Ta myśl wywołała ciche prychnięcie i ledwo widoczny, rzadko ukazywany światu uśmiech na jego pysku.
Powoli wyszedł na zewnątrz i ruszył przez polanę, raz po raz rozglądając się i podziwiając walory tej pięknej pory dnia, jaką jest ranek. Wokół panował bezruch; wiatr ucichł na parę chwil, pogrążając las we względnej ciszy. Przed przekroczeniem jego progu basior odwrócił się i ostatni raz rzucił okiem na  polanę i ledwo widoczną, dobrze ukrytą wśród skał jaskinię. Warto zapamiętać to miejsce. Z tą myślą skierował głowę ku morzu wysokich pni i jednym skokiem znalazł się pomiędzy pierwszymi sosnami, mając w głowie plan na nadchodzące godziny.


***


Niech to diabli.
Pierś Jastesa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, a gardło pochłonęło tak wiele mroźnego powietrza, że szanse na to, by obudził się jutro bez pieczenia były naprawdę znikome. Dotąd jego trzęsące się łapy jakoś utrzymywały ciężar ciała, jednak w chwili gdy tylko wyczuł, że pokonał burzę, zdominował ją swoim prądem zstępującym i rozproszył chmury, mięśnie tylnych nóg odpuściły i opadł na jakże zwodniczy śnieg, który swoim przyjemnym chłodem zachęcał do pozostania w nim na wieki. Wilk opuścił pysk i z zamkniętymi oczami próbował skupić się na otaczającym go świecie zamiast na tym, co działo się we wnętrzu jego ciała, jednak wszystkie próby oderwania myśli spaliły na panewce, zagłuszone potężnym łupaniem w głowie połączonym z elektryczną spiralą bólu, która szalała wzdłuż kręgosłupa, atakując mięśnie.
Był zły, nie- wściekły na samego siebie, że doprowadził się do takiego stanu ze względu na swoje lenistwo, swój strach. Powinien był ćwiczyć trzy razy częściej, trzy razy ostrzej, ale zapuścił się, zrobił przerwę która, jak się właśnie przekonał, trwała o wiele dłużej niż powinna. Myślał, że po 6 dniach będzie na takim samym etapie na jakim był wcześniej, ale przeliczył się i teraz chciał po prostu zwinąć się w kulkę i skomleć. W jego głowie pojawił się wyraźny obraz zdenerwowanego ojca, który stał nad nim i przeszywał syna pełnym zawodu spojrzeniem. Burza walczyła z jego wolą, chciała wyrwać się spod jego nacisku, zerwać wiążące ją łańcuchy i rozlać się na niebie jak czarna fala atramentu. Z trudem utrzymywał ją w ryzach, a raz prawie kompletnie stracił kontrolę, w chwili gdy zbytnio skupił się na ograniczeniu siły wiatru i spowolnieniu opadu śniegu, który kleił się do sierści, osiadał na rzęsach, utrudniając widzenie. Burza śnieżna, bo taką postanowił dzisiaj stworzyć, mając na uwadze warunki pogodowe jakie panowały na obszarze na którym się znajdował, zazwyczaj była skora do współpracy, łagodniejsza. Najmniej bolesna.
Basior westchnął ciężko, po czym ostrożnie wstał, czując nagłe zawroty głowy. Zastygł w bezruchu czekając aż błędnik będzie nadawał na odpowiednich falach, a gdy zobaczył, że czarne kropki znikają bardzo powoli uniósł powieki. Jasne światło oślepiło go, więc szybko przymknął je z powrotem, lecz już parę sekund później jego złote oczy wpatrywały się intensywnie w otaczającą go przestrzeń, a gdy tylko zdał sobie sprawę gdzie się znajduje, warknął nisko, uznając swoją głupotę. Łudząc się, że swoje lenistwo nie zostawi piętna na umiejętnościach postanowił udać się w niezamieszkałe pustkowie, które odkrył niecałe 3 tygodnie wcześniej, aby tam ćwiczyć swoją moc, nie będąc zmuszonym mieć na uwadze bezpieczeństwa przypadkowych świadków. Z jednej strony nie było to tak głupie postępowanie jak początkowo pomyślał, ponieważ był pewien, że gdyby jakiś przypadkowy wilk włóczyłby się w pobliżu, a on straciłby panowanie- do czego prawie doszło- byłoby nieciekawie. Zaś z drugiej, wiedział że jego jaskinia znajduje się bardzo daleko stąd, a będąc w takim stanie w jakim był, miał niewielkie szanse na dotarcie tam przed zmierzchem.  A szwendanie się po nocy, będąc nie w pełni sprawnym, było dość niebezpieczne.
Jeszcze parę chwil trwał w bezruchu, wsłuchując się w ciche dźwięki, które przywiał wiatr, po czym zmusił się do wykonania pierwszego kroku. I kolejnego. Mięśnie gwałtownie zaprotestowały, a łupanie które już zaczynało odpuszczać, na nowo rozhulało się w jego głowie. Weź się w garść, mięczaku. Dobrze wiesz, że na początku było gorzej. Miał ochotę prychnąć pod wpływem swoich myśli, ale zamiast tego postanowił skupić się na obietnicy przytulnego, zaciemnionego schronienia i jakże upragnionego odpoczynku.


***


Słońce już zaszło, a Jastes dalej brnął przez śnieg, wlokąc łapę za łapą i gwałtownie wypuszczając w powietrze obłoki pary. Był potwornie zmęczony, półprzymknięte ślepia ledwo widziały drogę przed sobą, ciało nieustannie paliło a na domiar złego, mróz zaczynał przedzierać się przez sierść, skwapliwie brnąc ku skórze. Zdawał sobie sprawę, że pokonał zaledwie połowę drogi, która w tempie jakim zazwyczaj się poruszał zajmowała dwie godziny w całości.
Już dawno uświadomił sobie, że ma problem. Całkiem spory.
Gdyby po drodze napotkał jakąkolwiek jaskinię, spokojnie przenocowałby w niej i odzyskał siły. Jednak czy to ze względu na wyczerpanie, czy po prostu żadnej nie było w pobliżu jego trasy, grunt że nie zdołał dostrzec ani jednej. Więc szedł dalej, z każdym krokiem tracąc siły i wiarę w dobre zakończenie tej historii.
Wtem jakiś zapach wpadł w jego nozdrza i zaalarmował o czyjejś niedalekiej obecności. Wilczej, mówiąc dokładniej. Basior uniósł pysk i skierował uszy na wprost, w sekundę zatrzymując się i kierując całą uwagę na otoczenie. Wyciszył wiatr, chcąc usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby mu zlokalizować nieznajomego i gdy doszły go ciche odgłosy skrobania pazurami po skale uświadomił sobie, że osobnik nie przebywa na dworze. Czyli gdzieś w pobliżu znajduje się jaskinia, a w niej wilk- członek watahy. Jastes wiedział, że powinien poprosić tego kogoś o pomoc, inaczej jutro mógłby stać nieco za sztywny jak na żywe stworzenie, ale wizja proszenia obcego i strach, który pojawił się wraz z nią skutecznie przytrzymały go w miejscu. Serce zaczęło tłuc się o jego klatkę piersiową, jakby chciało wyskoczyć i uciec z tego miejsca, od tej sytuacji. Stał i stał, tocząc w środku walkę rozsądku z dumą i lękiem. -Skąd mam wiedzieć, że ten wilk nie jest wrogiem? Pomimo tego, że znajduje się na terenach Królestwa może mieć inne, o wiele mroczniejsze cele. Bliżej mi do bezbronnego szczenięcia i nawet gdybym stanął z nim do walki, nie zostałoby mi nic innego jak ulec. A nawet jeśli nie chciałby utoczyć mi trochę krwi może mi nie zaufać i nie wpuścić do swojego mieszkania. I, do pioruna, wcale bym mu się nie dziwił.- A jednak istnieje prawdopodobieństwo, że gdybym szedł dalej i nie zobaczył jakiegoś suchego kąta, mógłbym nie przeżyć tej nocy. Nie w moim stanie.- Jednak prosić nieznajomego o pomoc? Zapewne pomyśli, że jestem słaby, zmuszony do życia dzięki czyjejś łasce, bezbronny. Mam już dosyć takiego postrzegania. Mam się przed kimś korzyć, by uratować skórę? Nie. Jestem samowystarczalny, dostatecznie zahartowany.- Sam siebie okłamujesz, Jastes. Twoja kondycja w tej chwili jest o wiele gorsza niż zła. I to przez twoje lenistwo, strach i rozlazłość. Więc wiesz, co powinieneś zrobić? Tak, pójść tam i poprosić, zmierzyć się z kolejnym z twych lęków, pokazać sobie, że wciąż potrafisz nad nim panować.- Tak, zrobię to. Zrobię. O ile w ogóle dojdę. Basior zaczerpnął powietrza, starając się uzyskać kontrolę nad szalejącym oddechem i w końcu się poruszył. Dopiero teraz uświadomił, że trochę się trzęsie i zaczął zastanawiać się jak długo stał w bezruchu, rozważając za i przeciw tego, co miał zamiar zrobić. Bez dalszej zwłoki ruszył z miejsca i zmusił się do nie pochylania pyska i nie przymykania powiek, przeciągając linę z sennością i zmęczeniem. Ból przyćmił zwątpienia, które wciąż grasowały na obrzeżach jego świadomości, budząc w zamian coś innego- chęć do dalszego życia.


<Czy ktoś miałby ochotę odpisać?>


Słowa: 1544

Od Aarveda CD. Spero

- Niesamowite - skomentował historię wadery wilk. - Nie wiem, czy byłbym w stanie wziąć odpowiedzialność za szczeniaka tak... nagle.
- Dobrze to przemyślałam - odparła wadera. Kiwnął głową na znak, że rozumie. Zauważył kątem oka, że jego towarzyszka stroszy sierść i wyraźnie jest jej zimno. Niestety nie mógł jej pomóc. Sam w miarę dobrze znosił niskie temperatury - zawdzięczał to genom swojego dziadka od strony ojca, który był rasy Sivairus. Dzięki niemu miał grube, dwuwarstwowe futro. Westchnął i położył się na kamieniu. Śnieżyca dalej szalała i nie zanosiło się na to, by miała szybko się skończyć.
- Dlaczego Ash uciekła w zamieć? - zapytał, chcąc jakoś zabić czas. Spero wstała i zaczęła krążyć po niewielkiej jamie, w której się schowali. Pewnie chciała się ogrzać, albo nie mogła usiedzieć.
- Ma głupie pomysły i niekoniecznie chce jej się słuchać starszych - westchnęła w odpowiedzi.
- No tak, szczeniaki tak miewają - przyznał basior.
Znów zapadła cisza, ale nie została ona tym razem przerwana przez wojownika. Milczenie przedłużało się nieubłaganie. Wilk widział, jak niebieskooka źle znosi czekanie.
W końcu jednak wiatr zaczął powoli zwalniać, a śnieg nie padał tak gęsto. Burza cichła. Gdy było na tyle spokojnie, że mogli wyjść, Aarved wstał.
- Chyba jest bezpiecznie.
- Świetnie. Chodźmy - odparła Spero i szybko wytruchtała z ich kryjówki. Rogaty rozejrzał się po otoczeniu. Byli w wąwozie i teraz miał okazję dokładnie go obejrzeć. Ściany nie były bardzo strome, jednak nie na tyle, aby nie udało mu się po nich wspiąć. Wątpił jednak, by szczenięciu udało dokonać się tego samego. W takim razie Ash musiała iść do przodu. Albo wyszła z parowu w miejscu, gdzie teren się wyrównywał, albo dalej w nim tkwiła. ,,W takim razie jest jeszcze nadzieja", pomyślał wilk, podążając za niebieską wilczycą. Śnieg przykrył wszystkie ślady. Próbował węszyć, ale nic nie wyczuł.
- Ashaya! - krzyknęła samica. Nie było odpowiedzi.
- Nie mogła pobiec daleko - mruknął wilk, próbując ją pocieszyć. - Jak szybko zauważyłaś, że jej nie ma i zaczęłaś jej szukać?
- Natychmiast. Trenowałyśmy zaklęcia, więc jak postanowiła się ulotnić, momentalnie za nią poszłam. Jest jednak o wiele szybsza ode mnie.
- To znaczy, że nie mogło was dzielić tak dużo. Chyba że zdecydowała się iść pod wiatr w śnieżycę - zaczął myśleć na głos Aarvad.
- Nie jest aż tak głupia. Raczej się schowała, albo przeczekała... gdzieś - westchnęła Spero.
Biegli już dobry kwadrans, a młodej wilczycy nadal nigdzie nie było widać. Basior zaczynał się coraz bardziej niepokoić, szczególnie, że po chwili wąwóz się skończył. Teren się podwyższył, a wilki wyszły na zasypaną śniegiem polanę. Cętkowany samiec spojrzał kątem oka na waderę, ale nie był w stanie odczytać jej emocji.
- Przeszukajmy okolicę - zaproponowała i odwróciła się. Gdy odeszła, westchnął. ,,Jeśli wkrótce nie znajdziemy małej, będę musiał zabrać Spero do zwiadowców, aby zorganizowali akcję poszukiwawczą. Nie wiem tylko, czy to coś da. Jeśli dzieciak nie odnajdzie się przed zmrokiem, chyba nie będzie sensu dalej tego ciągnąć, skoro to szczenię. Raczej nie poradzi sobie na mrozie", pomyślał. Żal mu jednak było nie młodej wadery, a niebieskiej towarzyszki. Potrząsnął szybko głową, upominając się, że nie powinien wybiegać myślami wprzód i aby odgonić emocje. Ruszył w głąb lasu, szukając jakichkolwiek śladów. Czuł, że śnieg jest głęboki, zapadały mu się w nim łapy. Łatwiej było iść pod drzewami. Oprócz własnych odcisków, zauważył również tropy łosia oraz paru królików. Podniosło go to na duchu. Może Ash udało się jakiegoś upolować.
Nigdzie jednak nie było jej widać. Po pół godzinie zorientował się, że krąży w kółko, a szczenięcia ani widu, ani słychu. Zrezygnowany zawrócił w stronę, w którą poszła jego towarzyszka z zamiarem namówienia jej na zgłoszenie się do oddziału zwiadowców. Przechodził właśnie koło dużej kłody, kiedy usłyszał krzyk.
- Aarved!
Ruszył momentalnie przed siebie i błyskawicznie odnalazł Spero. Już otwierał usta, aby zapytać, co się stało, kiedy zamarł. Niebieska sierść wadery odbijała się od śniegu i to najpierw przykuło jego uwagę. Potem dostrzegł jej położone uszy i podkulony ogon, a dopiero po chwili to, na co patrzyła. Przed sobą mieli scenę pobojowiska. Dwa drzewa złamane były w pół, na trzecim kora zwisała w wielkich, zdrapanych płatach. Ziemia była przeorana, w niektórych miejscach widniały szerokie dziury. Najciekawsze jednak dla basiora okazały się tropy, których było pełno wokół miejsca zbrodni. Zniżył głowę i podszedł do nich, uważając, by niczego nie zadeptać. Dostrzegł duże ślady wilczych łap. Były one nieco mniejsze niż jego i z pewnością należały do dwóch różnych osobników. Obszedł obszar dookoła i w końcu znalazł to, czego szukał - w jednym miejscu w śniegu widniały odciski szczenięcia. Reszta musiała zostać zatarta przez walkę, która niewątpliwie miała miejsce. Podniósł łeb i spojrzał za siebie - na długą rynnę w białym puchu. Ktoś musiał być tędy ciągnięty. Ruszył za nią w głąb lasu i znalazł kolejny krąg wytartej ziemi. Najwyraźniej ofiara stawiała opór i udało się jej wyrwać. Zauważył kilka kropel krwi, która prysnęła na śnieg. Nie wiedział, czy oberwali prześladowcy, czy zakładnik. Podejrzewał jednak to drugie, bo ślady wleczenia wyrywającego się wilka zniknęły. Najwyraźniej napastnicy albo dobrze związali swojego przeciwnika, albo ogłuszyli, a potem ponieśli - na plecach lub telekinezą. Tropy dużych wilków prowadziły dalej w las.
Aarved zawrócił, czując, jak serce mu bije. Szykowało się coś dużego.
Spero dalej stała na polanie, oglądając szkody. Basior stanął w miejscu, w którym znalazł szczenięce odciski i zawołał ją.
- Czy to mogą być ślady Ash? - zapytał. Wadera kiwnęła głową. Rogaty westchnął i wskazał głową za siebie. - Myślę, że ją porwano.


<Spero?>



Słowa: 877

piątek, 21 lutego 2020

Od Lawrence'a CD. Pandory

Ogień buchnął, trawiąc przyniesione przez Pandorę kawałki drewna. Z futra medyka skapywały zimne krople wody. Lawrence kichnął głośno, wprawiając płomień w ruch. Potrząsnął głową i przeniósł wzrok z ogniska na siedzącego obok basiora.
- Dziękuję - odezwał się. Jego głos był cichy, tłumiony przez narastającą chrypę.
- Spłacam dług, w końcu sam użyczyłeś mi noclegu na dwa dni - odparł Pandora, uśmiechając się delikatnie. Po chwili wstał, ruszył w znajomym jedynie sobie kierunku. Wrócił niedługo później dzierżąc w pysku kawałek zająca. Biały wilk położył posiłek obok medyka, mówiąc:
- Jeśli chcesz, możesz zostać tak długo, aż wyzdrowiejesz.
Lawrence nie potrafił nie przyjąć propozycji. W tym stanie nie było mowy, aby spacerować po dworze. Zwykłe przeziębienie mogłoby przeistoczyć się w coś znacznie gorszego. Kiedy posilił się, wilk oparł łeb o łapy i zamknął oczy. Zmęczenie brało górę nad taktem. Chwilę później całkowicie odpłynął.

~*~

Obudziła go krzątanina Pandory. Basior przechadzał się po jaskini, w ciszy porządkując swoje rzeczy. Lawrence przywitał się z towarzyszem. Był to już trzeci dzień, który spędzili razem w jaskini białego wilka. Medyk z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Czuł się na tyle dobrze, iż postanowił dzisiaj ruszyć w dalszą podróż.
- Jesteś tego pewien? - dopytywał Pandora, kiedy tylko Lawrence podzielił się swoim planem. - Choroba nie będzie ci już doskwierać?
- Co byłoby ze mnie za medyk, jeśli nie potrafiłbym poradzić sobie ze zwykłym przeziębieniem? - większy basior zaśmiał się serdecznie. Z niemałym trudem wstał z miejsca, przeciągając się i tym samym prostując kości.
- Dziękuję ci za pomoc, Pandoro. - Medyk był wdzięczy basiorowi za schronienie. - Czas mnie jednak nagli, muszę ruszać.
Skrzydlaty wilk wbił wzrok we własne łapy. Chwilę później podniósł smukłą głowę do góry.
- Myślisz, że mógłbym ci dalej towarzyszyć? Znam okolicę. - Propozycja Pandory zaskoczyła go. Nie potrafił mu jednak odmówić.
- Tylko pod warunkiem, że pozwolisz mi przechować w swojej jaskini zioła, które zebraliśmy do tej pory. - Lawrence uśmiechnął się ciepło. Mniejszy wilk od razu podszedł do medyka i pomógł mu rozpakować zioła. Ułożyli je na kilka starannych kupek. 
Medyk ostatni raz spojrzał na zebrane rośliny, odwrócił się i wyściubił nos na zewnątrz. Jego pysk owiał chłodny wiatr. Już całkowicie zapomniał o panującym wszędzie mrozie. Nastroszył więc swoje grube futro i obejrzał się na podążającym za nim Pandorą. 
- Czy w pobliżu są jakieś większe jaskinie? - zapytał Lawrence, przeciągając się na śniegu. 
- Znam jedną - odparł biały basior po chwili zastanowienia. - Znajduje się kawałek stąd. 
Medyk do pełni szczęścia potrzebował jeszcze dużo mchu. Odnalezienie świeżego o tej porze roku w innym miejscu niż głębokie groty było wręcz niemożliwe! 
- Mógłbyś mnie do niej zaprowadzić? - poprosił Lawrence. - Liczę na twoje przewodnictwo. 


<Pandora?> 

Słowa: 423

Od Pandory CD. Spero

To wszystko było szalone. Mała Ash była niebezpieczna, jeśli nie będzie potrafiła kontrolować swojej mocy, zagrozi nie tylko sobie, ale i innym. Do tego co, jeśli ta moc ją przerośnie? Albo nad nią zapanuje? Gdyby tak pod wpływem emocji wypuściła siłę, jaka w niej drzemie? Gdy o tym myślałem, od razu sobie przypomniałem moje dzieciństwo. Nie mogłem tak myśleć, musiałem w nią wierzyć, nie chciałem się stać jak te wszystkie wilki, które wierzyły w jakąś przepowiednie i przypadek. Po za tym Ash pomagali prawdziwi, potężni Magowie, którzy nie wypuszczą jej na świat, jeśli nie zacznie nad tym panować; przynajmniej tak sądziłem, nie byłem za bardzo obeznany z tym wszystkim. Miałem tylko nadzieję, że suczka nie narobi sobie kłopotów i nigdy niczego nie pożałuje, nigdy też nikogo nie skrzywdzi przypadkiem, a moc jej nigdy nie przerośnie; życzyłem jej jak najlepiej.
- Kończę, kiedy małe pójdą spać – spojrzałem na szczeniaki, bawiące się ze sobą i na rodzeństwo, które także zaczęło się na siebie rzucać. Gdyby to nie były szczeniaki, martwiłbym się nimi. - Chyba, że masz czas jakoś po ósmej – dodałem, tym razem spoglądając na nią. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że była ode mnie nieco większa, na szczęście przyzwyczaiłem się do sytuacji, kiedy samice mnie przerastały (jeśli nie licząc rogów, które z każdym rokiem były coraz większe).
- Jasne, nie jest to tak późna godzina, a w dni wolne o tej porze rynek jest tak samo tłoczny, jak w dzień – lekko się uśmiechnąłem.
- Ciesze się – przyznałem szczerze. Już dawno nie miałem okazji wyjść z kimś na miasta, porozmawiać z jakimś przyjaznym wilkiem. Nawet jeśli wszyscy wokół przyzwyczaili się do mojego niecodziennego wyglądu, dalej nie zamarłem nowych znajomości, nie licząc pracowników w sierocińcu i rodzin, które zatrudniały mnie jako opiekuna. Czasem miałem wrażenie, ze nie moje życie nie wygląda tak, jak bym tego pragnął, ale nie marudziłem, w końcu miałem pracę, mieszkanie, a nawet mini rodzinę, kiedy mogłem się opiekować szczeniakami, które był dla mnie wszystkim.
Spero została z nami jeszcze godzinę, chociaż szczeniaki namawiały ją do zostania nieco dłużej. Ta jednak miała ważne sprawy do załatwienia, a młodzi musieli pójść na lekcje, które dzisiaj zaczynały się nieco później. Zaprowadziłem wszystkie do nauczyciela, który już na nich czekał. Lekcja przebiegła spokojnie, chociaż niektórzy (zawsze muszą trafić się wyjątki) kompletnie nie chcieli słuchać. Mimo to odbyło się bez żadnej kary, czy pouczania. Zabrawszy szczeniaki do domu na kolację, przed ósmą wszyscy poszli do swojego pokoju, a kucharki obiecały, że przypilnują, aby wszystkie zasnęły przed dziesiątą; dzięki temu mogłem wyjść z sierocińca na rynek, gdzie umówiłem się ze Spero, przy fontannie.

<Spero? Wybacz, że tak długo i nudno, ale to szkoła>

Słowa: 424

Od Aarveda CD. Libellule


Wstał rano z myślą, że tego dnia porządnie pobiega i poćwiczy. Skończyło się jednak tylko na godzinie wysiłku. Nadal czuł, że szybko bije mu serce, a ciepło rozchodzi się po ciele, ale musiał porzucić swoje plany na rzecz pomocy waderze o jakże nietypowym imieniu. Owszem, pasowało jej - mimo że w tym klimacie rzadko coś rosło, Aarved wiedział, że sierść wadery bardzo przypomina kolorem strąki fasoli. Zastanawiał się, czy to przezwisko, czy rzeczywiste imię - a jeśli tak, to jak okrutni lub pijani musieli być wtedy jej rodzice.
Szybko jednak porzucił te rozważania, wyławiając z potoku słów nieznajomej tę jedną informację, która go zaniepokoiła - ,,moimi śladami idzie jakiś niezidentyfikowany drapieżnik i jestem pewna, że jeśli zostanę tu dłużej, zaraz mnie dopadnie". Tak, to było coś, co postawiło basiora na baczności. Momentalnie stał się ostrożniejszy i bardziej świadomy swojego otoczenia. Nie chciał jednak dać po sobie poznać napięcia.
Gdy wchodzili na wzgórze, zatrzymał się na chwilę, aby spojrzeć w tył, w las, z którego wyłoniła się wilczyca. Fasola tego nie zauważyła, ale uśmiech rogatego na moment znikł, zostawiając napiętą twarz i uważne spojrzenie. Przesuwał wzrokiem po drzewach. Może to była tylko jego paranoja, ale wydawało mu się, że coś lub ktoś ich obserwuje. Nie zauważył jednak niczego niecodziennego. Zawiał wiatr, ale nie przyniósł on żadnego obcego zapachu - jedynie woń igliwia i roślin. Wiedział jednak, że w tych krainach nie oznacza to bezpieczeństwa. 
Odwrócił się i dogonił towarzyszkę. Nie chciał, by jego niepokój przestraszył i tak zdenerwowaną podróżniczkę. Zagadnął ją ze szczerym uśmiechem, ale ostrożność dalej czaiła się w jego oczach,
Po chwili zniknęli za wzgórzem, zostawiając zarośla za sobą.
Aarved nawet nie wiedział, jak bardzo jego obecność pokrzyżowała czyjeś plany.

~*~

- Dziękuję, że mi pomagasz - powiedziała wadera. Basior uśmiechnął się, zamykając oczy. Siedzieli w jego jaskini, bo była najbliższym ciepłym miejscem, w jakie mógł zabrać zieloną przybyszkę. Napalił w niewielkim kominku i udostępnił Fasoli posłanie oraz futra, którymi się okryła. Sam usiadł niedaleko i obserwował ukradkiem nieznajomą z widoczną ciekawością. Rzadko kto zapuszczał się w te rejony. Samica miała dużo szczęścia - jej łapy były bardzo zimne i mokre. Niewiele brakowało, a nabawiłaby się fatalnych w skutkach odmrożeń.
- Przyjemność po mojej stronie. Wędrownym trzeba pomagać, szczególnie, gdy sami o to proszą - odparł, telepatią unosząc mięso królika nad ogniem. - Co cię sprowadza do Królestwa? Wiem, że to jest dosyć osobiste pytanie, ale jest ważne. Nie zrobię ci krzywdy, możesz zostać w moim domu tak długo, jak będziesz tego potrzebować. Służę jednak w wojsku i obowiązują mnie pewne zasady. Mam nadzieję, że to rozumiesz.


<Libellule?>

Słowa: 418

środa, 19 lutego 2020

Od Vallieany CD. Aarveda


Mimo tego że przespała spokojnie całą noc, nad ranem nie mogła powiedzieć, że jest wypoczęta. Przez sen widziała nocne mary, wszystkie czarne o przerażająco czerwonych oczach. Szeptały, skomlały, krzyczały. A ona sama na środku, bez dużego kła zwisającego z jej szyi. Była naga i przerażona.
Kiedy więc głos basiora zaczął przedzierać się do jej głowy, wstała od razu. Poczuła się bezpiecznie, a przynajmniej bezpieczniej niż w wymyślonym przez własny umysł świecie.
- Dzień dobry. Ruszamy?- zapytała bez ociągania, zgarniając swoją torbę. Mimo iż była osłabiona, nie chciała dać tego po sobie poznać.
- Witam. Właśnie chciałem to zaproponować- odparł Aarved, idąc przodem.
Niebieskooka nie musiała być medykiem, żeby zauważyć, że rogacz wyglądał znacznie lepiej niż pod koniec dnia poprzedniego, jednak nie na tyle dobrze, żeby ją zadowolić. Bynajmniej nie chodziło o to, że wkurza ją sam basior, raczej poczuła, że nie dała z siebie wystarczająco dużo. Nadal miejscami kulał albo zwalniał kroku, mimo, że nie chciał tego pokazywać. Przecież nie tak powinno być.
Zacisnęła zęby na języku, niezadowolona z siebie.
Wyglądasz jakbyś to ty musiała pić czyjąś krew. Opanuj twarz.
Na sekundę przystanęła i zmarszczyła brwi. Spojrzała na Aarveda, czy przypadkiem nie patrzy na nią i strzeliła głupią minę, wystawiając przy tym język. Usłyszała w głowie cichy śmiech i sama opuściła łeb, by nie parsknąć z rozbawienia. Natychmiast jednak podskoczyła, gdy idący korytarzem wilk zajął głos.
- Myślę, że w tej jaskini może być wyjście. Wydawało mi się, że czuję przeciąg.
- Od dawna nie śpisz?- spytała, ignorując podejrzenia Aaeveda. Sama wiedziała od wczoraj, że te podejrzenia są jak najbardziej trafne. Bardziej zastanowiła się, jak długo basior trzyma się już na nogach, skoro zdążył urządzić sobie spacer.
- Nie bardzo. Wstałem i trochę się przeszedłem.
Odmruknęła cichym "mhm" i wyszła za basiorem z korytarza. W końcu mogła przyjrzeć się wielkiemu pomieszczeniu, które wypełnione było resztkami futra i kośćmi. Przez myśl Vallieany przeszło, że pająk nie zmarnował tych trzydziestu lat życia. Było jej prawie przykro, że to właśnie oni zakończyli egzystencję bestii, jednak nie mieli za bardzo wyboru. Podniosła nagle głowę na Aarveda, który zdawał się jej przyglądać.
- Będziemy musieli powiadomić wyższe rangą wilki, żeby ktoś tu wrócił i przejrzał to miejsce- stwierdziła, a przez myśl przeskoczył jej obraz kokonu pełnego jaj z malutkimi pająkami w środku.
- Najpierw musimy znaleźć wyjście- basior szybko ukrócił to wybieganie w przyszłość i podszedł do miejsca w którym zapewne uprzednio wyszukał przeciąg.
Niebieskooka przez chwilę go obserwowała, jednak szybko to przerwała i sama zaczęła się rozglądać, szukając punktu odniesienia do widoków z oczu pająka.
- Tędy- powiedziała w końcu, odnajdując trop i podeszła do ściany jaskini, a tym samym do Aarveda.
Z chwilą wahania odsunęła jedną z kup większych kości, przykrytą nieumiejętnie skórą. Chociaż sam pająk używał tego przejścia rzadko, przesunięcie stosu zajmowało mu znacznie mniej czasu, niż dwójce wilków.
- Jak to rozgryzłaś?- spytał w końcu rogacz, nie ukrywając nieufnego spojrzenia. Vall wyprostowała się i spojrzała mu przelotnie w oczy.
- Moc. Zbliżyłam się z pajęczycą bardziej niż bym chciała- odparła wymijająco i weszła ostrożnie do wygrzebanej dziury. Samo przejście było większe niż się wydawało na pierwszy rzut oka, więc zarówno wadera, jak i basior mogli swobodnie przez nie przejść.
- Co masz na myśli mówiąc "moc"?
Nawet nie zamrugała żeby zastanowić się nad odpowiedzią. Nie mogła tego przecież ukrywać, nawet nie chciała, bo czuła się fair z samą sobą.
- Jestem zerdinem, moim żywiołem jest krew, jak już pewnie się domyśliłeś- zaczęła ostrożnie, i gestem głowy wskazała w którym kierunku powinni się udać, gdy korytarz się rozwidlił. Ścieżka zaczęła prowadzić ich ku górze- I przy kontakcie z czyjąś krwią, przejmuję parę wspomnieć właściciela. Nie jestem w stanie tego powstrzymać, dlatego przy wilkach skupiam się na czymś innym. Mam swoją moralność, sama tego nie lubię- urwała i nim tylko wilk zdążył coś wtrącić, ona zakończyła- Gdybyśmy z tamtego korytarza poszli w drugą stronę, trafilibyśmy na świeżo założone gniazdo. Jaja przetrzymają w tym stanie jeszcze ze dwa miesiące, potem się wyklują i zaczną podróżować jak ich mamusia. Tatuś był przelotnym kochankiem.
I zamilkła. Nie wiedziała czy ma czekać na lincz, czy spodziewać się milczenia do końca drogi, ani nawet czy on w ogóle uwierzy w słowa towarzyszki. Zresztą sama wadera poczuła, że za bardzo się tłumaczy, choć obiektywnym okiem nie zrobiła nic złego. Co by się miało nie stać, wiedziała że weźmie to na klatę. Pomyślała nawet o tym, że w myślach basior właśnie bluzgał, ze on jej uratował życie tyle razy, a ona odwzajemniła się przetrzepując mu głowę.


<Aarved?>



Słowa:734
Layout by Netka Sidereum Graphics