Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Valerian. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Valerian. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 maja 2020

Od Valeriana CD. Aarveda

Ruszyłem za wilkiem, który pokazał mi dziwną plamę na drzewie. Podszedłem do niej powoli, a wtedy wyrosły z niej kolce. Stanąłem jak wryty, pierwszy raz widząc coś podobnego. Gdy się odsunąłem, igły zniknęły. Znowu podszedłem, pojawiły się, odsunąłem, zniknęły i tak z trzy razy.
- Skończyłeś się już bawić? - usłyszałem zmęczony głos towarzysza. Spojrzałem na niego i wykonałem czynność jeszcze raz, bardziej po to, by go zdenerwować, niż dlatego, że chciałem to zrobić.
- Już – odwróciłem się do niego i rozejrzałem się po miejscu. - Myślisz, że to wilk? - zadałem mu pytanie, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, nie ma żadnych śladów łap – stwierdził, ponownie się rozglądając. To było szalone, ale także ekscytujące. Polowaliśmy na coś, czego nie mogą złapać inne wilki ani przed nim uciec. To Coś nie zostawiało po sobie żadnych śladów, prócz iluzji oraz czarnej mazi, która działała prawie jak magnes.
- A więc panie wojowniku, od czego zaczynamy? - zadałem mu pytanie. Prócz rozglądania się i szukania wskazówek, nie miałem pojęcia, co moglibyśmy zrobić.
- Może coś jeszcze zarył iluzją – zaproponował. Zaczęliśmy więc wszystko macać i dotykać każdy najmniejszy skrawek tego terenu. Z boku pewnie to dziwnie wyglądało, kiedy każdy z nas szurał łapami po śniegu, machał ogonem na boki z myślą, że czegoś dotknie albo wąchał z nadzieją, na wyczucie czegoś przydatnego. Podszedłem do drzewa i zacząłem jeździć po nim łapą. Kora była chropowata, mimo wszystko jedno miejsce się odznaczało. Prawdopodobnie tutaj także została użyta iluzja, chociaż widziałem zwyczajne drzewo, pod łapą czułem cienkie, acz długie wgłębienia.
- To chyba były pazury – pokazałem Aarvedowi znalezisko. Pokiwał głową i sprawdził jeszcze kilka kor.
- Tak jakby poruszał się po drzewach – myślał głośno. Zmęczony szukaniem czegoś, czego nie widać, podszedłem z powrotem do czarnej mazi, leżącej na korzeniu. Nie podchodziłem bliżej, zamiast tego schyliłem powoli łeb i dmuchnąłem zimnym powietrzem w stronę tego czegoś. Czarną maź pokrył lekki szron i kiedy przysunąłem do niego łapę, nie poruszyło się. Przyglądałem mu się dłuższą chwilę, zastanawiając się, co się teraz stanie. Używając mocy, ujrzałem możliwą przyszłość. Zawołałem wojownika.
- Poczekaj tu – usiadłem na śniegu i obserwowałem maź. Aarved posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Na co?
- Nie jestem pewien, ale poczekaj chwilę – posłuchał się mnie, chociaż widziałem, że niechętnie. Bezczynne siedzenia chyba nie należało do jego ulubionych czynności, mi za to nie sprawiało trudności przyglądanie się zamarzniętej cieczy, która nagle się gwałtownie poruszyła. Lód, jaki powstrzymywał jego ruchy, nagle pękną, a czarną ciecz zaczęła się cofać w głąb lasu. Żaden z nas nie spuścił wzroku z tego czegoś, zamiast tego zaczęliśmy za tym podążać.

<Aarved?>

Słowa: 416 = 25 KŁ

sobota, 9 maja 2020

Od Valeriana CD. Aarveda

Po powrocie do domu, czasami słyszałem o jakimś potworze z lasu i jego ostatnich ofiarach (które akurat sam przyniosłem do szpitala). Moje życie specjalnie się nie zmieniło, chociaż często się zastanawiałem, jak może wyglądać ów potwór. Wilk, lew, lis, czy może inne zwierzę? A może to była zwykła zgraja zbójców? Niestety nie ważne, co bym wymyślił, nic nie pasowało do sytuacji, w której zobaczyłem wojownika. Zero śladów, zero krwi, jakby istota była niematerialna, była duchem, zjawą. Może coś takiego wałęsało się po lesie? W końcu istnieją legendy, w których dusze istot, które zostały niesprawiedliwie zamordowane, oszukane, mieszkają w miejscach swojej śmierci i szukają zemsty, sprawiedliwości. 
Po dwóch dniach postanowiłem odwiedzić te dwa wilki. Byłem ciekawy, jak się miewa ich zdrowie, a szczególnie tego basiora, ponieważ on walczył z tym czymś. Wybrałem się do szpitala po południu, kiedy skończyłem pracę, w której śledziłem grupę lisów, którzy byli podejrzani o nielegalny handel. Krótko mówiąc, znalazłem ich kryjówkę, niestety do niej nie wszedłem, zamykali się od środka, a na zewnątrz pilnowało wejścia dobre pięć rudych kit. Nie chcąc ryzykować, wróciłem do dowództwa i złożyłem tylko miejsce ich pobytu. Resztą mieli zająć się inne wilki, o wiele mniejsze ode mnie, które mogły się wcisnąć przez ukryte przejścia. 
Po wejściu do szpitala, okazało się, że oba wilki były przytomne. Podszedłem do basiora.
- Jak się czujesz? - zapytałem, siadając kawałek od niego. Wyglądał na zmęczonego, miał podłączoną kroplówkę.
- Nie jest najgorzej, bywałem w cięższych sytuacjach – delikatnie przekrzywiłem łeb w bok. Chociaż odpowiedział uprzejmie, jego oczy były chłodne.
- Pamiętasz coś?
- Nie za wiele. Praktycznie nic - powiedział basior. - Mam mgliste wspomnienia tego, jak mnie niosłeś, ale nic nie pamiętam z walki – uśmiechnąłem się delikatnie. Te niesienie wojownika było dość zabawne, ponieważ chciał zejść z moich pleców, a nawet nie potrafił spiąć swych mięśni. Czasami zapominam, jak dla niektórych wilków duma jest ważna; może i lepiej, dzięki temu mam się z czego śmiać w głębi duszy.
- To będzie wam ciężko znaleźć to coś z lasu, jak nie pamiętasz walki - powiedziałem spokojnie. - A pani sobie coś przypomniała? - skierowałem się do samicy, leżącej obok i przyglądającej się nam kątem oka. Samica niestety pokiwała głową.
- Nic nowego – spojrzałem ponownie na samca.
- Zawsze możemy przejść się w miejsce, gdzie mnie znalazłeś. Może tam coś znajdziemy? - uśmiechnąłem się.
- Po pierwsze, dopiero się obudziłeś, lepiej nie ryzykować. Po drugie, tam nic nie było. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale jak cię znalazłem, to nie było żadnych śladów, żadnej krwi, nic. Ale wiesz, tylko przeleciałem wzrokiem, może jest coś ukryte – wstałem i się rozciągnąłem. - Jeśli na pewno będziesz chciał tam pójść ze mną, a nie z jakimś innym strażnikiem, to mieszkam na obrzeżach, akurat po drodze do lasu. Jednak radziłbym ci chociaż poleżeć jeden dzień – oznajmiłem przed wyjściem.

<Aarved?>

Słowa: 451

poniedziałek, 4 maja 2020

Od Valeriana CD. Sarin

Miałem co do tego planu mieszane uczucia. Czy skradziona biżuteria była tego warta? Gdyby nie należała do matki, a babka nie chodziła by przez następne tygodnia zła, nie była by. Robiłem to tylko ze względu na sentyment… i myśl, że żaden ze strażników, czy sługów tamtego domu, nie weźmie sprawy tak poważnie, a nawet brutalnie, jak ja. Po za tym, nastraszanie takich małych wypierdków nie jest trudne, tym bardziej, jak sami mają co nieco za uszami. 
- Jesteśmy – odezwała się po chwili ciszy. Spomiędzy drzew widziałem niewielką osadę oraz lisie futra. - Ty tu zostań, a ja ich zwabię – powiedziała i po tych słowach ruszyła do miasta. Jej futro i rozmiar pozwoliło jej wtopić się w tłum i szczerze powiedziawszy, gdyby ktoś kazał mi ją teraz odnaleźć, prawdopodobnie nie podołałbym temu zadaniu.
Tak więc czekając na nią, aż ich znajdzie i przyprowadzi, usiadłem pod drzewem i czekałem, zastanawiając się, jak mam ich nastraszyć. Czy pokazanie kłów wystarczy? Cóż… byli ode mnie trzy razy mniejsi, a złodzieje i oszuści zazwyczaj boją się wszystkiego, co może im zrobić krzywdę, nie ważne jak bardzo by udawali odważnych. Dla pewności cicho zaryczałem pod nosem i jedynie się zaśmiałem na ten dźwięk. „Na pewno od niego narobią pod siebie”. Ojciec słysząc by to, co z siebie wydałem, też by się zaniósł głośnym śmiechem i pewnie powiedziałby „więcej serca w to włóż”. Minęło kilka minut, a samica się jeszcze nie pokazywała. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem mnie nie okłamał i nie uciekła, ale po chwili nabrałem podejrzeń, czy sama nie wpadła w ich pułapkę. Przecież tak się mogło stać, sama chciała zastawić sidła, jednak sama wpadła w czyjeś. O dziwo uśmiechnąłem się na tę myśl, jakoś mnie rozbawiła. Czekałem dalej.
W końcu spośród drzew wyskoczył wilk, przypominający lisa. Wstałem i obserwowałem, jak za samicą wyskakują kolejne dwie rude kity, ale na mój widok momentalnie się zatrzymują. 
- Co jest… - odezwał się jeden z nich, kiedy jego kolega zdążył się już odwrócić i chciał uciekać. Szybko stanąłem mu na ogonie, ten pierwszy za to grzecznie stał w miejscu, nie chcąc się ruszać.

<Sarin? czekałam na odpowiedź>
Słowa: 342

wtorek, 7 kwietnia 2020

Od Valeriana CD. Sarin

Ruszyłem w pościg za obcym stworzeniem. Dlaczego? Skoro uciekało, musiało mieć coś na sumieniu. Samica okropnie przypominała lisa, ale mówiła, że była wilkiem. Nie znałem tak naprawdę wszystkich wilczych ras, moja wiedza opierała się na tym, co widziałem i rzadko kiedy pogłębiałem tę wiedzę. O prostu starczała mi informacja, że wszyscy tutaj są wilkami, a przynajmniej większość. Drugi powód, dla którego pobiegłem za nią, była chęć wyciągnięcia z niej jakichś informacji, chociaż nie byłem pewny, czy ona mi dostarczy. Po za tym… nawet, jeśli była w stu procentach czysta i niewinna, chciałem też naprawić to okropne, pierwsze wrażenie i przeprosić ją za przygniecenie jej do ziemi.
Nieznajoma była ode mnie szybsza, ale słabsza. Ani na chwilę nie zgubiłem jej zapachu, który tylko się osłabił, gdy była daleko, a zaraz wzmocnij, gdy opadła z sił. W pewnym momencie się zatrzymałem, bo poczułem, że jej zapach nigdzie się nie rozchodził. Stał on w jednym miejscu i kiedy podążałem w którymś kierunku, on znikał, więc się cofałem. Zacząłem krążyć po tym terenie, w końcu wpadając na pomysł, aby znaleźć jej ślady łap. Moje i jej bardzo się od siebie różniły, więc nawet jeśli moich było znacznie więcej, z łatwością rozpoznałem te małe, wilcze łapki (teraz byłem pewny, że nieznajoma nie była lisa, ich ślady wyglądały nieco inaczej). Zobaczyłem, że one się nagle urywają przy wielkim drzewie, więc zadarłem łeb do góry i wtedy zobaczyłem tę rudą istotkę na drugiej gałęzi.
- Mówisz, że jesteś wilkiem? Chyba lisy się tak wspinały – zapytałem zdziwiony.
- Cóż, jestem dość kreatywna. Zwłaszcza, kiedy nie mam zbyt wielu opcji – przyznała ostrożnie się wychylając.
- Tak właściwie, to czemu zwiałaś? Masz coś na sumieniu?
- W stosunku do ciebie? Raczej nie. A przynajmniej wolałabym nie mieć.
- Ciesze się. Może zejdziesz na dół? - osobiście uważałem, że rozmowa na tym samym poziomie jest o wiele przyjemniejsza, niż ciągłe zadzieranie łba do góry, by spojrzeć na swojego rozmówcę (chociaż nawet kiedy tu zejdzie, jedno z nas będzie musiało zadzierać głowę). 
- Wolałabym nie. Bardziej odpowiada mi trzymanie bezpiecznego dystansu – rozluźniła się i wygodnie ułożyła się na gałęzie. Trochę ją rozumiałem, najpierw ją zaatakowałem (w pewnym sensie), potem goniłem jak ofiarę… no i byłem od niej trzy razy większy. Też bym nie schodził.
- Chciałem przeprosić za ten wyskok. Szukam lisiego złodzieja – wyjaśniłem w końcu o co tu chodziło.
- Lisi złodziej... Jest ich dość sporo w tej okolicy. Co prawda lisem nie jestem, ale z powodu swojego wyglądu dość łatwo nawiązuje z nimi kontakty. Lisie społeczeństwo stygmatyzuje tego typu występki, więc nie raz nie dwa nasłuchałam się o zuchwałych kradzieżach tutejszej szajki – nastawiłem uszy, to było to, czego potrzebowałem.
- To może mi pomożesz? - zaoferowałem.
- Wyglądam na chętną? - przewróciłem oczami, a ona się chwilę zawahała. - Mogę zaprowadzić cię do najbliższej lisiej osady. Mam dwa warunki: po pierwsze nie zbliżasz się do mnie bliżej niż na dwa metry, nie ma więcej skakania. Po drugie, jak będziemy już na miejscu, pomożesz mi w nastraszeniu dwóch lisów, które ostatnimi czasy grają mi na nerwach – pierwszy warunek był oczywisty, mogłem się bez problemu na nie zgodzić. Drugi był dość zabawny i widziałem w tym niezły ubaw.
- Zgadzam się na oba, ale to ty zapytasz ich o lisiego złodzieja. Mam wrażenie, że na mój widok zwieją – powiedziałem szczerze. Samica przez chwilę się nie ruszała, aż w końcu powoli i niepewnie zeszła z drzewa. Spełniając pierwszy warunek, odsunąłem się od drzewa.
- To umowa stoi?
- O ile w międzyczasie nie zrobisz niczego głupiego. A teraz chodźmy, trochę drogi przed nami – to powiedziawszy, wyznaczyła kierunek i ruszyła pierwsza. Szedłem za nią umówiony dystans, chociaż na oko dość ciężko wymierzyć dokładne metry, tym bardziej, jeśli nie jesteś budowniczym. Ciekawe czy oni mają miarkę w oczach…
Szliśmy w kompletnej ciszy, dopiero gdy samica oznajmiła, że to już nie daleko, postanowiłem się odezwać.
- Tak właściwie, to jak chcesz, żebym ich nastraszył? - podszedłem kilka centymetrów bliżej. Rozmowa z kimś, kogo oglądam tył, była dziwna, dlatego stanąłem trochę bardziej z boku.

<Sarin?>
Słowa: 648

piątek, 3 kwietnia 2020

Od Valeriana do Sarin

- Upośledzone łamagi – mruknęła starsza wilczyca, idąc przede mną w stronę bramy.
- Na pewno naszyjnik się znajdzie – starałem się ją zapewnić.
- Musi, nie podaruje im tak łatwo. Skoro ten lis przedarł się tak łatwo między ich łapami, to albo go znajda, albo ich sprzedam jako niewolników, żeby odzyskać chociaż część wartości tego przedmiotu – mówiła surowo. Wiedziałem, że gdyby istniał taki targ niewolników, na pewno by to zrobiła. Teraz jedynie mogła im kazać pracować za darmo, bo nawet wywalenie na zbity pysk nic by nie dało, a wątpię, aby złodziej tu wrócił, w końcu jaki normalny, szanujący się kryminalista wraca do ego samego miejsca dwa razy? - Do zobaczenia Valerian – powiedziała stając.
- Do zobaczenia babciu – uśmiechnąłem się lekko, po czym pożegnałem jej plecy, gdy się do mnie odwróciła. Przekroczyłem bramę i ruszyłem w stronę domu. Przyszedłem odwiedzić swoją staruszkę, która przywitałem dzisiaj w podłym humorze. Okazało się, że w nocy ktoś włamał się do rezydencji i ukradł kilka cennych nie tylko pod względem pieniężnym, albo także moralnym, naszyjniki i inną biżuterię. Wiedziałem tylko, że część należała do mamy, więc naprawdę chciałem, aby te rzeczy się znalazły. Złodziejem był lis, przynajmniej tak twierdził dozorca, kiedy obudziły go hałasy. Niestety jego wiek nie pozwolił mu na pogoń za kryminalistą, więc zdążył tylko zobaczyć rudą kitę, wciskającą się między kratami w bramie. Skubany musiał być mały, ale w sumie czy nie takie są lisy?
Gdy byłem na targu, zobaczyłem w tłumie rudą sylwetkę. Chciałem ją zignorować, ale gdy zobaczyłem tego samego koloru ogon, nabrałem podejrzeń, czy to nie lis. Nawet jeśli nie ten konkretny, to może chociaż zna w swoich stronach jakiegoś złodzieja? Nie miałem pojęcia, czy mi to powie, ale teraz jedynie myślałem o tym, aby go złapać. Jednak nie tu, w tym miejscu było za dużo wilków. Jeśli zrozumiałby, że go gonię, uciekłby, wtapiając się w tłum. Dlatego też zacząłem go śledzić, póki nie wyszliśmy z targu. Cały czas widziałem tylko rudą sierść, migającą mi gdzieś w tłumie. W końcu wyszliśmy na bardziej otwartą przestrzeń i kiedy byliśmy blisko lasu, skoczyłem na tego kogoś. Nie wyciągnąłem ani pazurów, nie wyszczerzyłem kłów, ani nie nastroszyłem sierści, bo nie musiałem. I tak byłem prawie trzy razy większy od tego stworzenia, dlatego bez problemu przygniotłem go do ziemi. Spojrzałem na jego pysk i… się lekko zdziwiłem.
- Jesteś wilkiem, czy lisem? - zapytałem, lekko się nachylając.

<Sarin?>

Słowa: 387

niedziela, 15 marca 2020

Od Valeriana CD. Aarveda

Nie miał pojęcia, czy przybył na czas, czy nie. Zastał tylko leżącego na śniegu jasnego wilka. Szybko do niego podbiegł, gdy zobaczył otwarte oczy i parę wychodzącą z jego nozdrzy, był pewien, że żyje. Potem szybko przeleciał wzrokiem po całym tym miejscu i przez chwilę miał wrażenie, że oszalał. Słyszał wybuch, warczenie, odgłosy walki, ale na miejscu zastał tylko tego wilka. Tylko jego ślady. Zero innych, jakby tu się nic nie stało. Swój wzrok zatrzymał na chwilę na drzewie, które znajdowało się kilka kroków od nich. Na korzeniu były ledwo widoczne pręgi, ale gdy lew uważniej im się przyjrzał, zobaczył, jak delikatnie migocą czerwienią, a po chwili uciekają i to dosłownie: przez ułamek sekundy zaświeciły mocniej i ześlizgnęły się z drzewa, chowając się w śniegu z cichym sykiem. Została po nich tylko para.
Znowu spojrzał na wilka, który zamknął oczy. Wyglądał na wycieńczonego, więc zaczął się zastanawiać, co tu się wydarzyło. Zero śladów walki, nie licząc zmęczonego wilka, z dziwnym śladem na boku. Futro wyglądało, jakby coś je podpaliło, bo końcówki były czarne. Szturchnął samca nosem, ponieważ przestał reagować na bodźce. 
- Żyje – wyszeptał prawie niedosłyszalnie.
- Kamień z serca – odpowiedział obojętnie, po czym znowu się rozejrzał. Wydawało się, że w okolicy nikogo już nie było. Tylko co z tym wilkiem? Przecież nie mógł go od tak zostawić, tym bardziej w takim stanie. - Dasz radę się podnieść? - zapytał. Aarved przez chwilę nie reagował, aż w końcu powoli otworzył oczy i starał się wstać. Łapy mu się chwiały, a on sam wyglądał, jakby nie miał w ogóle siły, dlatego gdy samiec na sekundę stanął na równych łapach, Valerian wszedł pod niego, dzięki czemu zarzucił go sobie na plecy.
- Co ty…
- Jesteś strasznie ciężki – lew zmarszczył czoło i powoli zaczął człapać w stronę miasta.
- Dam radę… - jego głos był słaby, nie miał nawet siły opierać się pomocy.
- A ja nie wiem, aż taki silny nie jestem – stwierdził, starając się nie zwracać na jego ciężar. Tamta wadera, w porównaniu do niego, była leciutka niczym szczenie, czy kocię. Gdyby nie fakt, że Valerian był lwem, do tego większym od niego, na pewno nie dałby rady iść z nim na plecach, a tym bardziej go podnieść. Może powinien częściej ćwiczyć? - Byle do miasta, tam cię komuś podrzucę – dodał jeszcze i oboje zamilkli.
Droga do miasta wydawała się okropnie dłużyć, a lew opadał z sił. Powtarzał sobie „byle do miasta”, nie zwracał uwagi na nic, co się działo wokół niego, wilk na górze prawdopodobnie stracił przytomność, bo się nie odzywał, ani nie ruszał. Tylko dzięki temu, że czuł jego oddech na swoich uchy, był pewien, że jeszcze żył. Jego umysł ciągle zastanawiał się, co mogło się tam wydarzyć. Jeśli była walka, dlaczego nie było śladów? Może napastnik to skrzydlate zwierzę? A może poruszało się na drzewach?
Kiedy wreszcie dotarł do miasta, położył spokojnie wilka na ziemię, po czym poprosił o pomoc. Obce mu wilki zajęły się wojownikiem, który był niektórym znany. Valerian obserwował, jak zabierają go do lecznicy, tej samej, w której leżała ranna samica. Stał na środku drogi przez chwilę jak bałwan, obserwując znikającego mu z oczy wojownika, po czym ruszył w stronę karczmy. Musiał coś zjeść i czegoś się napić, był zmęczony, bo wilk, jak już wcześniej zostało to podkreślone, nie był najlżejszy.
- Później do niego zajrzę – powiedział wyłapując wzrokiem bar. Ruszył w jego stronę, marząc o porządnie przyrządzonym zającu. 

<Aarved?>
Słowa: 554

niedziela, 8 marca 2020

Od Valeriana CD. Aarveda

Rannym wilkiem była o połowę mniejsza ode mnie samica o zielonym futrze. Miała ranną nogę, dlatego gdy znalazła się poza pułapką, śnieg zabarwił się na czerwono. 
- Co ci się stało? - zapytałem. Podniosła powoli łeb i spojrzała na mnie półotwartymi oczami. Ciężko dyszała.
- Nie… nie wiem – wymamrotała i znowu położyła łeb na ziemi. Nie chcąc jej bardziej męczyć, jeszcze raz wziąłem ją na plecy, po czym ruszyłem do najbliższego miasta. Centrum nie znajdowało się aż tak daleko, dlatego nim samica całkowicie się wykrwawiła, zdążyłem ją zanieść do lecznicy. Tam zajęli się nią odpowiednie wilki. Zadali mi jedno czy dwa pytania, ale dużo się ode mnie nie dowiedzieli, dlatego szybko dali mi spokój. Byłem pewny, że dobrze się nią zaopiekują, dlatego miałem zamiar opuścić to miejsce i wrócić do siebie, odpocząć po podróży i wrócić do rutyny, w planach tych przeszkodził mi inny wilk. Równie dobrze zbudowany, tylko nieco niższy, posiadający, tak samo jak ja, rogi, w jasnym futrze w cętki, zapytał o zdarzenie z wilczycą. Cóż mogłem mu więcej powiedzieć? Zobaczyłem, pomogłem, przyprowadziłem i tyle. Jeszcze brakowało „odszedłem”, ale tego nie zdążyłem zrobić.
- Bardziej się przydam, jeśli pokaże panu miejsce zdarzenia, gdyż moje obserwacje na nic się panu zdadzą – powiedziałem szczerze.
- Można wiedzieć czemu? - zapytał wojownik.
- Bo nic nie widziałem. Samica leżała w dole, to jej pomogłem i tyle. Chodźmy, pokażę panu miejsce – odwrócił się w stronę wyjścia, odkładając powrót do domu na później. W końcu zajęcie się tą sprawą było na razie najważniejsze; przynajmniej dla wilków, dla niego ta sytuacja była odległą rzeczywistością, którą nie musiał się martwić. Jeśli rzeczywiście coś było w tym lesie i to coś go zaatakuje, wtedy zacznie się poważnie zastanawiać nad swoim życiem.

Droga na to miejsce przebiegła jeszcze szybciej, niż z ranną na plecach. Dobrze zapamiętałem drogę, dlatego po nie całych dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Dziura się nie zmieniła, śnieg dalej w niej leżał, wokół niej znajdowały się nasze ślady. Aarved zaczął się przyglądać pułapce, po chwili dziękując mi za uwagę i pozwalając odejść. Skinąłem głową, życzyłem mu udanego śledztwa i ruszyłem do domu. Mój plan powrotu do rutyny znowu stał się aktualny, jednak gdy wracałem przez las, czułem na sobie czyjś wzrok. Gdy się zatrzymywałem i odwracałem, nikogo nie widziałem. Raz nawet dłużej stałem i się rozglądałem wokół, uczucie obserwacji nie minęło, ale nigdzie nie zauważyłem wroga. Tak jakby był niewidzialny, jakby stał dosłownie przede mną, ale był dla mych oczu niezauważalny. W końcu postanowiłem to całkowicie zignorować i kontynuowałem drogę, kładąc po sobie uszy, aby nic mnie już nie rozpraszało. Jednak jeden dźwięk doszedł do mnie bez problemu.
Był od nie daleko, przypominał dźwięk spadającego drzewa, coś jak niewielki wybuch, po którym zostaje tylko masa dymu, który aktualnie unosił się nad koronami drzew, w miejscu, w którym zostawiłem basiora samego. Przez chwilę stałem w miejscu jak wryty, nie wiedząc o co chodzi, ale gdy pojawił się hałas walki, warczenie i szczekanie, wróciłem na miejsce zdarzenia. To co, że był wojownikiem. Jeśli to większa grupa, może nie mieć szans. A jeśli to jakiś dziwny stwór...

<Aarved?>
Słowa: 503

poniedziałek, 24 lutego 2020

Od Valeriana

- Kiedy znowu nas odwiedzisz? - zapytała nieco niższa lwica z czarną plamą na nosie. Lwica nazywała się Maddie i była moją najlepszą przyjaciółką, chociaż była starsza o jakieś dwa lata.
- Pewnie na święta - odpowiedziałem i po czym liznąłem ją po pysku, co oznaczało pożegnanie i tęsknotę. - Albo na wasz ślub - dodałem jeszcze z chytrym uśmieszkiem. Ta przewróciła oczami.
- Najpierw to niech skończy naukę i te wyjazdy, nie chce się bawić w związek na odległość - przyznała nieco ponuro.
- Mam nadzieję, że wszystko zda i wam się uda - miałem nadzieję, że wreszcie wyjdzie jej z nowym partnerem, gdyż dwóch pozostałych okazało się nie wiernymi.
- Dzięki - uśmiechnęła się. Pożegnawszy się ze znajomą, opuściłem lwie tereny i ruszyłem do Lodowej Krainy.
Chociaż nie istniała wyraźna granica między ciepłym, a zimnym klimatem, gdyż śnieg pojawiał się malutkimi warstwami, czułem tę zmianę bardzo dobrze. Wystarczyła odrobinę niższa temperatura, a ja czułem się bardziej ożywiony i miałem więcej energii. Gdy pojawiał się śnieg, wtedy zazwyczaj przechodziłem do biegu i połowę dystansu pokonywałem z taką samą prędkością, dopiero kilka kilometrów od wilczych terenów przechodziłem do zwykłego chodu, zawsze tylko po to, by nikt nie wziął mnie za wroga. Chociaż znałem pobliskie wioski i wilki w nich mieszkające, nigdy nie chciałem ryzykować pomyłki. Mimo wszystko bardziej przypominałem lwa i ktoś, komu się spieszy, nigdy nie postanowiłby wytężyć wzroku i znaleźć coś charakterystycznego dla wilka. Powrót trwał zazwyczaj cały dzień, dlatego wyruszałem z samego rana, a w domu byłem wieczorem.
Nie sądziłem, że tym razem coś mi w tym przeszkodzi.
Do Centrum miałem jeszcze spory kawałek drogi, gdy usłyszałem wołanie o pomoc. Kto normalny zignorowałby takie coś? Od razu ruszyłem w kierunku głosu, aż dotarłem do lasu. Tam chwilkę pokręciłem się w kółko, aż znalazłem źródło dźwięki. Był to wilk, który wpadł w głęboki dół, prawdopodobnie przeznaczony na niedźwiedzie. Oznajmił mi, że był ranny i nie może z niej wyjść. Przez chwilę się zastanawiałem, jak wyciągnąć osobnika z pułapki, aż w końcu wymyśliłem plan. Dziura nie była głęboka, więc zacząłem ją zasypywać śniegiem, każąc nieznajomemu odsunąć się do ściany. Nie chciałem go zakopać, a raczej utworzyć zaspę, która pomoże mi nie tylko gładko wylądować, ale potem pomoże wyjść. Gdy w końcu śniegu było dość sporo, wskoczyłem do środka. Miałem miękkie lądowanie. Wyszedłem ze śniegu, otrzepałem się z niego po czym zabrałem wilka na plecy. Na szczęście byłem od niego większy, dlatego nie miałem problemu w podniesieniem go. Potem wskoczyłem na zaspę, a następnie na ścianę. Złapałem się wystającego korzenia i wyciągnąłem łapy na powierzchnie. Ranny wilk zlazł z mych pleców na górę i po chwili zrobiłem to samo co on. Nie powiem, było to dość męczące.

<Ktoś?>

Słowa: 435

Valerian

Siłę można odeprzeć siłą

Imię: Valerian
Ród: Golden Heart, chociaż został odrzucony przez niego
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior♂
Rasa: Sivarius po matce
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Zwiadowca
Charakter: To typowe duże szczenię, inteligentne, które zawsze ma plan, nawet jeśli chodzi tylko o zwędzenie cukierka. Szczera do bólu osóbka, nie przejmująca się uczuciami i zdaniem drugiej osoby, co stawia go w świetle egoisty - może tak jest, Valerian robi wszystko w taki sposób, by jemu było wygodniej. Zachowuje się w stosunku do drugiej osoby tak samo, jak ona zachowuje się w stosunku do niego, jednak zazwyczaj to miły i przyjazny gość, lubiący dobrą zabawę i głupie żarty. Lubi wymyślać coś głupio-logicznego, by rozśmieszać towarzyszy wokół. Jego uśmiech jest zaraźliwy, a większość wilków uważa go za osobę godną zaufania, przez co często Valerian jest skazany na męczące prywatne rozmowy, które rzadko go interesują. Jego głowa jest pełna dobrych rad, którymi nie chce się dzielić. Sądzi, że każdy odpowiada za siebie i powinien zadbać o swoją naukę. Potrafi postawić się na miejscu drugiej osoby, może ją zrozumieć, ale tego nie chce; nie chce zaprzątać sobie głowy smutnymi i zbędnymi rzeczami, ponieważ, chociaż tego nie widać, lew jest istotą bardzo uczuciową i wrażliwą. Nie rażą go słowa innych na swój temat, bo dobrze wie, ile potrafi i co jest wart (można więc stwierdzić, że ma wysoką samoocenę), ale boli go to, do czego zwierzęta są zdolne i jakimi bezdusznymi istotami mogą się okazać. Towarzyska osóbka, nie lubiąca pracy w grupie - należy do tych osób, które pracują indywidualnie i nie potrzebna mu jest żadna pomoc. Uparty osioł, zawsze wtrącający swoje pięć groszy i posiadający własne, odmienne zdanie. Często jego tok myślenia jest inny i często niezrozumiały dla osób postronnych - temu też wilk ten nie lubi tłumaczyć tego, co siedzi mu w głowie. Nienawidzi, gdy zadaje mu się zbyt wiele pytań, chociaż jest bardzo rozgadany i zdarza się, że jego buzia się nie zamyka, chociaż gadulstwo często narzuca innym.
Wygląd: Najpierw trzeba zaznaczyć, że Valerian jest mieszanką wilka i lwa; stąd jego nietypowy wygląd, bardziej przypominający kota. Jest masywny i dość spory, czasem większy od innych, a dzięki mieszanej krwi jest silniejszy od wilków, ale za to wolniejszy. Ma lwie łapy, ogon, pysk, uszy, a nawet grzywę, która bardziej przypomina długie włosy, sięgające do połowy łap, ciągnie się ona aż do grzbietu. Ma koci pysk, z wilczym uzębieniem. Po matce ma także długie rogi, na jednym z nich wisi naszyjnik z niebieskimi koralikami, który jest pamiątką po zmarłej rodzicielce. Taki sam naszyjnik ma na ogonie, ponieważ gdy ojciec obdarował nim matkę, podarował drugi egzemplarz synowi. Futro także jest po niej, bardziej puszyste i miękkie, chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka, a białe umaszczenie sprawia, że idealnie wtapia się w tło (tylko rogi przypominają suche gałęzie). Kuliste wzory, z których wychodzą promienie, ma na łapach, grzbiecie i ogonie - skutek uboczny eliksiru, który spożyli jego rodzice. Nie można zapomnieć o jego oczach, są całe białe, szkliste, bez źrenic, jakby całe oko wypełniała przezroczysta przestrzeń. Jedno oko ma ślepe, zakrywa je grzywą, ale co ciekawsze, to ono pokazuje mu przyszłość.
Żywioł: Śnieg i Umysł
Moce:
- Tworzenie lodowych gigantów (tak na prawdę mierzą one zaledwie metr), są to sługusy, nad którymi samiec panuje, na razie potrafi wytworzyć do czterech osobników, jeśli spróbuje więcej, może stracić nad nimi kontrolę;
- Widzenie przyszłości, a raczej możliwych zdarzeń, opierając się na rachunku prawdopodobieństwa, moc jednak sięga tylko najbliższych dziesięciu minut;
- Kriokineza, może zamrażać oddechem;
- Ślepota śnieżna, Valerian może oślepić przeciwnika na kilka minut, ciskając w jego oczy okruszki lodu;
- Może stworzyć lodową zbroję nie do przebicia, która chroni jego całe ciało, niestety nie może się w niej poruszać;
- Ostatnia moc wymaga ogromnego skupienia; nazywa to sokolim wzrokiem, chociaż polega na czymś innym. Basior zamyka oczy i wsadzając łapy w śnieg, może ujrzeć, co dzieje się w oddali najbliższych dwóch kilometrów.
Rodzina: 
- Matka Savi, wilk, utopiła się
- Ojciec Helvet, lew, po śmierci żony przeszedł załamanie, spadł w przepaść
- Babcia Ravvie, wilk, mieszka w Centrum
Partner: Jeśli komuś nie będzie przeszkadzała jego rasa, brak możliwości posiadania potomstwa i wredna babcia, można próbować
Potomstwo: Jest bezpłodny - kolejny skutek uboczny eliksiru
Miejsce Zamieszkania: Centrum. Mieszka na obrzeżach, gdzie wynajął sobie przytulną jaskinię, nie dużą, ale ładnie ozdobioną. Co ciekawsze, leży w niej śnieg i jest dość zimno, z powodu jego rasy
Patron: Jego ród jest strasznie religijny i już od najmłodszych lat szczeniaki wybiegały swego patrona: on jest wyjątkiem, nie ma patrona.
Umiejętności: 

Intelekt: 20 | Siła: 16 | Zwinność: 13 | Szybkość: 5 | Latanie: 0 | Pływanie: 2 | Magia: 12 | Wzrok: 7 | Węch: 12 | Słuch: 13 |

Historia: Savi była bardzo szanowaną arystokratką, która niestety zakochała się w innej rasie. Związek z lewem Helvetem był zakazany - tak mówiła jej rodzina, która nie chciała dopuścić do ich ślubu. Samiec jednak zabrał ją w swoje strony, gdzie łagodniej ją przyjęli, jednak i tak nie mogli zaznać stuprocentowego spokoju. Gdy zdrowie Savi zaczynało się pogarszać przez ciepły klimat, wzięli ślub i wrócili do Lodowej Krainy. Tam oddzielili się od jej rodziny, a pragnąc potomstwa, którego nie mogli spłodzić ze względu na różne rasy, znaleźli pomoc u szamana, który za bardzo wysoką opłatą stworzył im eliksir. Oboje go spożyli i w końcu urodził im się młody Valerian - śliczna mieszanka lwa i wilka. Otoczyli go ogromną opieką, jednak gdy samiec miał dwa lata, jego matka się utopiła - od tamtej pory nie ufa wodzie. Jego ojciec przeszedł ciężkie załamanie, zabrał syna w swoje strony i mieszkali tam przez rok. Potem widząc negatywne skutki ciepłego klimatu, wrócili do Centrum, gdzie ojciec postanowił go przedstawić rodzinie Savi. Nikt nie chciał przyjąć młodego, prócz babki, która wcześniej była największą przeciwniczką tego związku. Gdy Valerian miał 4 lata, doszła do niego wieść, że znaleźli jego ojca martwego, w kanionie. Najprawdopodobniej spadł z klifu, ale do dziś nie wiadomo, czy był to przypadek, czy samobójstwo. Aktualnie Valerian pogodził się z utratą rodziny, bycia odrzuconym przez dalszą rodzinę i żyje sobie spokojnie w centrum, czekając na Dzień Sądu.
Inne: 
- Tak na prawdę nie czuje się gorzej w ciepłym miejscu, dzięki lwiej krwi, nie zmienia to jednak faktu, że o wiele, wiele lepiej czuje się w zimnych miejscach, dodają mu one energii;
- Z babcią ma napięte stosunki, jako, że jest ona wilkiem i była przeciwko związkowi jego rodziców. Mimo to lubi mu "babciować", chociaż jest strasznie opryskliwa i wredna;
- Bardzo słabo pływa i ogólnie nie cierpi wody, a otwartego morza się boi;
- Kiedy zaczyna przepowiadać możliwą przyszłość, jego ślepe oko zaczyna świecić na niebiesko;
- W święta odwiedza lwią rodzinę;
Autor: Pandemonium. (hw)
Layout by Netka Sidereum Graphics