niedziela, 31 maja 2020

Od Spero - Trening II

Były takie stanowiska, które wymagały ciągłego doskonalenia się. Co z tego, że posiadło się jakąś wiedzę, jeśli z czasem stawała się ona nieaktualna albo w międzyczasie powstawały jakieś jej udoskonalenia, które wypadałoby poznać, by dalej dobrze wykonywać swoje zadania. Tego właśnie wymagało stanowisko Maga - trzeba było ciągle się uczyć, poznawać nowe zaklęcia, zwiększać swoją siłę magiczną... By stawać się coraz lepszym, żeby lepiej wypełniać swoje obowiązki, może awansować... Acz to nigdy nie było moim priorytetem. Uczyłam się dla siebie, żeby lepiej czuć się ze swoją magią i moimi zdolnościami. Żeby zyskać pewność i naturalność we władaniu magią.
Dlatego starałam się w miarę regularnie odwiedzać bibliotekę w poszukiwaniu woluminów z kolejnymi zaklęciami. Nowo powstałe czy te przed latami zagubione i zapomniane... Wiele okazywało się naprawdę przydatnych.
Nie wszystkie zaklęcia jednak można było poznać z książek. Znajdowały się i takie, które przekazywane były drogą ustną, bo były potencjalnie zbyt niebezpieczne, by mogły wpaść przypadkiem w niepowołane łapy. Trzeba było wiedzieć, gdzie takich szukać. A potem konieczne było przekonanie wilka posiadającego informacje o nich, że jest się właściwą osobą do poznania jego sekretu.
Czasami zdarzało się też, że przeznaczenie doprowadzało nas do odpowiednich osób. A one też w jakiś tylko im znany sposób wiedziały, że przyszedł do nich ten odpowiedni wilk.
Tak było i w tym przypadku.
- Pani Czasów i Miejsc.
Podskoczyłam wystraszona, gdy usłyszałam tuż koło siebie obcy głos. Nie słyszałam, by ktoś się do mnie zbliżał. A jednak... teraz przede mną stała śnieżnobiała wadera. Miała zmęczone oczy. Musiała wiele przeżyć, sporo wiedzieć... Tylko ja jej nie znałam. A w Królestwie nikt nigdy nie zwrócił się do mnie tym tytułem, nie zdradzałam go, bo raczej źle mi się kojarzył. Nie chciałam ryzykować spotkania kolejnego powalonego Maga, który postanowi mnie uwięzić i prowadzić na mnie eksperymenty ze względu na to, kim byłam... A wadera właśnie tym mianem się do mnie zwróciła.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek cię spotkam - uśmiechnęła się lekko, rozglądając się dookoła. Sunąc wzrokiem po otaczających nas drzewach lasu Darminasa. - Do tego w tym miejscu.
Popatrzyłam na nią spode łba, zostawiając w spokoju krzew jeżyn, który przy pomocy magii oskubywałam z owoców, nim do mnie niepostrzeżenie podeszła. Zastanawiałam się, kim jest. Skąd mnie zna. I, przede wszystkim, o co jej może, do cholery jasnej, chodzić.
- Zawsze uważałam, że to miejsce jest w jakiś sposób połączone z większością dziwnych, niewytłumaczonych sytuacji, które mi się przydarzają - mruknęłam, patrząc na nią znacząco. Nie lubiłam, gdy obce mi wilki zachowywały się, jakby mnie znały. Gdy wiedziały o mnie więcej, niż powinny, niż sama wiedziałam. Pomijałam już samo mówienie zagadkami, bo przyznaję, i mnie się to zdarzało. Ale cała reszta była denerwująca.
Jednak nie otrzymałam odpowiedzi na moje niezadane pytanie "Skąd wiesz, jak na mnie mówiono w mojej ojczyźnie?". Mogłam się tego w sumie spodziewać, co nie zmieniało faktu, że mnie to zirytowało. Zamiast tego wadera rzuciła, jakby od niechcenia:
- Do tego Śniący Wędrowiec... Kto by przypuszczał? - uśmiechnęła się kącikiem ust, a mnie przeszedł dreszcz. Ta cała sytuacja zaczynała być powoli coraz bardziej niepokojąca.
- Nie mam wpływu na to, co potrafię - mruknęłam, patrząc na waderę niepewnie. Musiałam zadzierać do tego celu głowę, bo była sporo ode mnie wyższa. Czułam się trochę przez nią przytłoczona, ale nie na tyle, by pokazać w jakikolwiek sposób strach.
- I tu się mylisz - zaśmiała się cicho, jednak spoważniała, widząc moje nierozumiejące spojrzenie. - Masz spory wpływ na swoje umiejętności. Możesz nauczyć się nad nimi panować, uczyć nowych zaklęć, które ci w tym pomogą.
- Jeszcze takich nie znalazłam - mruknęłam. Taka była z resztą prawda. Przeszukałam chyba całą Królewską Bibliotekę, wzdłuż i wszerz, przejrzałam dużą większość woluminów z czarnomagicznymi zaklęciami i rytuałami, część z nich, które uznałam za przydatne, nawet się nauczyłam. Jednak żadne z nich nie wydawało się pomocne w kontrolowaniu moich pozostałych zdolności.
- Nie wszystkie istniejące zaklęcia zostały kiedykolwiek spisane.
Te słowa poruszyły we mnie jakąś strunę, coś, co do tej pory pozostawało uśpione. Otworzyłam szerzej oczy, skupiłam się na tym, co wadera do mnie mówiła, zaczęłam jej faktycznie słuchać. Bo mnie zaintrygowała.
Uśmiechnęła się przebiegle i kazała mi iść za sobą. A mi nawet przez myśl nie przeszło, żeby się zastanowić, czy aby na pewno to jest dobry pomysł. Przecież jej nie znałam. Skąd mogłam mieć pewność, że miała przyjazne intencje?
Na moje szczęście nie była seryjnym mordercą ani nikim takim. Tylko zielarką, która hobbystycznie zajmowała się magią. I która, w swojej kolekcji zaklęć, miała kilka faktycznie mogących mi się potencjalnie przydać...
Co nadal nie wyjaśniało, skąd wiedziała, kim jestem i co potrafię.
- Są zaklęcia, nawet czarnomagiczne, które pomagają ukierunkować żywioł czasu - zaczęła wadera, gdy już znajdowałyśmy się w jej jaskini, położonej, jak się okazało, całkiem niedaleko mojej. Nie powiedziałam jej tego oczywiście. Wiedza o położeniu jej miejsca zamieszkania mogła mi się przydać, a ona... podejrzewam, że i tak wiedziała, gdzie mieszkam. Zbyt wiele o mnie wiedziała, by nie posiadać tej informacji. Jej jaskinię wypełniał zapach suszonych ziół i przygotowywanych z nich preparatów, które wypełniały niemal każdą przestrzeń pomieszczenia. Pod sufitem zawieszone były pęki ziół, o które każdy wyższy od wadery wilk pewnie musiał zahaczać głową, bo wisiały na takiej wysokości, że znajdowały się zaledwie kilka centymetrów nad głową wadery. Całe miejsce do tego emanowało jakąś dziwną aurą. Widziałam wymalowane gdzieniegdzie na ścianach jaskini dziwne symbole. Byłam ciekawa, co oznaczały i jaką miały funkcję. Poza tym... miałam wrażenie, że gdzieś już je widziałam. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, gdzie...
- Tylko że ja nie władam żywiołem czasu - zauważyłam, przenosząc wzrok z elementów otoczenia na waderę. Zatrzymała się na środku jaskini i patrzyła na mnie wyczekująco. Nieco niechętnie, ale zbliżyłam się do niej, stając zaledwie dwa kroki przed nią.
- Wiem. Ale nadal możesz go w pewien sposób kontrolować - uśmiechnęła się lekko. - Nie panujesz nad tym, co z nim robisz, ale masz na niego wpływ. I to jest niezaprzeczalne.
Kiwnęłam powoli głową.
- A tak się składa, że ja znam zaklęcie umożliwiające podróżowanie w czasie. Mogę ci je zdradzić... To i kilka innych, jeśli będziesz chciała.
- A co ty będziesz z tego miała? - spytałam podejrzliwie, jeszcze raz spoglądając na dziwne symbole na ścianach. Wzbudzały we mnie niepokój. Mimo wszystko.
- Spokój ducha. Że wiedza nie umrze wraz ze mną, tylko zostanie przekazana właściwemu  wilkowi.
Nie do końca to do mnie przemawiało, ale wadera wydawała się szczera. Była stara, to na pewno... Może faktycznie czuła się w obowiązku podzielić się z kimś swoją wiedzą przed śmiercią? Może złożyła jakąś przysięgę, która nie pozwala jej odejść z tego świata, dopóki jej nie spełni? Magia i magiczne przysięgi często były skomplikowane, miały nieprzewidywalną naturę... Nie można było niczego wykluczać, a ja nie chciałam pytać. Mimo, że cała ta sytuacja była... co najmniej dziwna, nie chciałam być wścibska. Choć chyba zasługiwałam na wyjaśnienia.
W każdym razie, wadera obiecała mnie uczyć. Poza panowaniem nad moimi obecnymi zdolnościami, obiecała pokazać mi kilka przydatnych zaklęć. I od jednego z nich zaczęła.
- Twoje skoki to nie są zwyczajne telereportery - zaczęła, a ja wzruszyłam ramionami.
- Wiem. Nikt nie potrafi wytłumaczyć, jak działają - pytałam już naprawdę wiele wilków. W końcu nie byłam jedyną, która potrafiła przemieszczać się w czasie. Ale tylko ja robiłam to tak naturalnie... A zarazem spontanicznie i niekontrolowanie. Nie myślę o tym, że przeskakuję, wychodzi mi to naturalnie... I to był właśnie mój problem.
- Ja mogę się tylko domyślać, mam kilka podejrzeń... Ale nie to jest teraz ważne - pokręciła lekko głową. I to "to nie jest teraz ważne" sprawiło, że jeszcze bardziej chciałam dowiedzieć się, o co chodzi, właśnie teraz... Jednak nie zdradziła mi tego. Zamiast tego zaczęła tłumaczyć zaklęcie.
Czy raczej rytuał. Umożliwiający na pewien czas cofnięcie się w czasie, jednak pozostawało się cały czas w tym samym miejscu. Należało wyrysować na ziemi runiczny okrąg, złożyć ofiarę, jak to bywało w zaklęciach czarnomagicznych... I pomyśleć o momencie w przeszłości, w którym chce się znaleźć. Skupić się na tym i po prostu się cofać... Jak tłumaczyła, powinno mi to przyjść naturalnie, dlatego nie zagłębiała się bardziej w tłumaczenia tej części. Czas cofał się tylko dla tego, co znajdowało się wewnątrz kręgu. I nigdy, za żadne skarby, nie wolno było go opuszczać, bo można już było nie wrócić do teraźniejszości... Choć i to mogło u mnie wyglądać inaczej.
Czy zatem chciałam z tym eksperymentować? Jak najbardziej. Jednak nie na aż tak odległych czasach, w jakie przenosiłam się z waderą. No i oczywiście nie mówiłam jej tego... Generalnie bałam się tej mojej zdolności i prawdopodobnie nigdy się to nie zmieni. Ale możliwość choć takiego ukierunkowania moich zdolności... Chciałam wiedzieć, do czego jestem zdolna. Jak takie treningi wpłyną na moje skoki. Czy przestaną być aż tak niekontrolowane gdy zrozumiem, co je wywołuje i jak nimi  kierować? Miałam nadzieję.
Trening tego jednego zaklęcia ze starą waderą trwał kilka tygodni. Za każdym razem przemieszczałam się coraz dalej w czasie, udawałyśmy się w coraz to nowe miejsca... Gdy wspomniałam w którymś momencie o Ash, która potrafiła przejąć moce innych wilków, mieszając ich krew ze swoją, i która panowała nad nimi lepiej, niż robili to dawcy zdolności, wadera zaproponowała również, żebym spróbowała jej zapytać, jak to robi. Skoro jest w stanie dzięki mojej krwi przeskakiwać kontrolowanie dokładnie tam, gdzie chce, to powinno znaczyć, że ja również mogę do takiego poziomu dojść... Choć to było gdybanie i sama to przyznała. Skupiłyśmy się więc na tych zaklęciach, które znała zielarka. A gdy już to jedno opanowałam do perfekcji, gdy przy pomocy runicznego kręgu mogłam faktycznie przemieszczać się w dowolny moment w czasie i to na czas dłuższy, niż potrafiła to robić ona, uznała w końcu, że tego jednego mnie nauczyła tak, jak trzeba było, cokolwiek to znaczyło. Nie wnikałam. Wciąż miałam nadzieję, że może wytłumaczy mi to sama z siebie.

KONIEC CZĘŚCI I


Nagroda: 2 punkty magii

czwartek, 28 maja 2020

Od Spero - zakup Kamienia Shagti

Zawsze wierzyłam, że kamienie potrafią mieć różne, często nietypowe właściwości. Choć, prawdę mówiąc, nie spodziewałam się aż tak przydatnych. Szczególnie dla mnie.
Jak się okazało, nawet dla tak wymagającego wilka, jak ja, niektóre "bazarowe barachło" okazywało się przydatne. Mogłam się o tym przekonać chociażby po zakupie tego magicznego płaszcza, który teraz nosiłam coraz częściej. Czułam się z nim pewniej, powoli zaczynałam traktować jako normalną część ubioru, gdy wyruszałam w dłuższą podróż, albo gdy musiałam załatwić jakieś sprawy zawodowe.
Podobnie, w dość szybkim czasie, stało się z tym kamykiem. Który znalazłam na targu totalnym przypadkiem, a jego właściciel chyba zdawał sobie sprawy z tego, co sprzedaje. Choć i tak kazał sobie słono za niego zapłacić, podejrzewałam jednak, że ze względu na jego wygląd. Bo miał w sobie pewien urok, nie dało się zaprzeczyć.
A że przy okazji wspomagał wszelkie działania magiczne wilka, który go nosił, sprawiając, że jego wytrzymałość magiczna znacznie wzrastała... To już zupełnie inna sprawa.
Później dopiero dowiedziałam się, że ten kamień czy też stworzony z niego wisiorek jest dość znany w świecie magii. Czemu wcześniej o nim nie wiedziałam? Cóż, chyba tylko dlatego, że nigdy się tym za bardzo nie interesowałam. Całe dotychczasowe życie skupiałam się na hamowaniu moich zdolności, blokowaniu ich, żeby nie zrobiły mi krzywdy. Nigdy nie rozważałam tego, jak je wzmocnić, sprawić, by magiczne siły wolniej się wyczerpywały... Aż do teraz.
Coraz bardziej panowałam nad sobą. Coraz rzadziej rysowałam na sobie runy, który miały blokować moje zdolności. Nie przeskakiwałam niekontrolowanie, chyba że pod wpływem silnych emocji albo w ramach odruchu ratowania życia. Nad pozostałymi zdolnościami też panowałam coraz bardziej... A wiadomo - gdzie kończy się strach, tam zaczyna się chęć rozwoju, poszerzania zdolności.
Niekiedy przez myśl przechodziło mi, czy takie dążenie do rozwoju nie doprowadzi w którymś momencie do regresu. Że moje moce staną się zbyt potężne, bym była w stanie nad nimi zapanować i znowu pojawi się strach... Ale teraz się na tym nie skupiałam. Nie chciałam myśleć pesymistycznie. Szłam cały czas do przodu, potrafiłam coraz więcej, coraz więcej chciałam robić i z każdym nowo poznanym zaklęciem czułam się coraz pewniejsza w tym, co robiłam.
A kamień? Dowiedziałam się, że nazywany jest Kamieniem Shagti. Na wilka, który go nosi, ma taki wpływ, jak wcześniej wspominałam. Już dawno nikt żadnego nie widział... Więc obecnie byłam chyba jedyną jego posiadaczką, choć wiadomo, wszystko mogło się zmienić, niemal w każdej chwili. A tymczasem... Nikt nie był mi w stanie dokładnie opisać jego działania, znali tylko teorię, którą można przeczytać w książkach. Musiałam eksperymentować.
O dziwo, chyba po raz pierwszy, nie miałam z tym problemu.


Zakup przedmiotu: Kamień Shagti

środa, 27 maja 2020

Od Valeriana CD. Aarveda

Ruszyłem za wilkiem, który pokazał mi dziwną plamę na drzewie. Podszedłem do niej powoli, a wtedy wyrosły z niej kolce. Stanąłem jak wryty, pierwszy raz widząc coś podobnego. Gdy się odsunąłem, igły zniknęły. Znowu podszedłem, pojawiły się, odsunąłem, zniknęły i tak z trzy razy.
- Skończyłeś się już bawić? - usłyszałem zmęczony głos towarzysza. Spojrzałem na niego i wykonałem czynność jeszcze raz, bardziej po to, by go zdenerwować, niż dlatego, że chciałem to zrobić.
- Już – odwróciłem się do niego i rozejrzałem się po miejscu. - Myślisz, że to wilk? - zadałem mu pytanie, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, nie ma żadnych śladów łap – stwierdził, ponownie się rozglądając. To było szalone, ale także ekscytujące. Polowaliśmy na coś, czego nie mogą złapać inne wilki ani przed nim uciec. To Coś nie zostawiało po sobie żadnych śladów, prócz iluzji oraz czarnej mazi, która działała prawie jak magnes.
- A więc panie wojowniku, od czego zaczynamy? - zadałem mu pytanie. Prócz rozglądania się i szukania wskazówek, nie miałem pojęcia, co moglibyśmy zrobić.
- Może coś jeszcze zarył iluzją – zaproponował. Zaczęliśmy więc wszystko macać i dotykać każdy najmniejszy skrawek tego terenu. Z boku pewnie to dziwnie wyglądało, kiedy każdy z nas szurał łapami po śniegu, machał ogonem na boki z myślą, że czegoś dotknie albo wąchał z nadzieją, na wyczucie czegoś przydatnego. Podszedłem do drzewa i zacząłem jeździć po nim łapą. Kora była chropowata, mimo wszystko jedno miejsce się odznaczało. Prawdopodobnie tutaj także została użyta iluzja, chociaż widziałem zwyczajne drzewo, pod łapą czułem cienkie, acz długie wgłębienia.
- To chyba były pazury – pokazałem Aarvedowi znalezisko. Pokiwał głową i sprawdził jeszcze kilka kor.
- Tak jakby poruszał się po drzewach – myślał głośno. Zmęczony szukaniem czegoś, czego nie widać, podszedłem z powrotem do czarnej mazi, leżącej na korzeniu. Nie podchodziłem bliżej, zamiast tego schyliłem powoli łeb i dmuchnąłem zimnym powietrzem w stronę tego czegoś. Czarną maź pokrył lekki szron i kiedy przysunąłem do niego łapę, nie poruszyło się. Przyglądałem mu się dłuższą chwilę, zastanawiając się, co się teraz stanie. Używając mocy, ujrzałem możliwą przyszłość. Zawołałem wojownika.
- Poczekaj tu – usiadłem na śniegu i obserwowałem maź. Aarved posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Na co?
- Nie jestem pewien, ale poczekaj chwilę – posłuchał się mnie, chociaż widziałem, że niechętnie. Bezczynne siedzenia chyba nie należało do jego ulubionych czynności, mi za to nie sprawiało trudności przyglądanie się zamarzniętej cieczy, która nagle się gwałtownie poruszyła. Lód, jaki powstrzymywał jego ruchy, nagle pękną, a czarną ciecz zaczęła się cofać w głąb lasu. Żaden z nas nie spuścił wzroku z tego czegoś, zamiast tego zaczęliśmy za tym podążać.

<Aarved?>

Słowa: 416 = 25 KŁ

Od Trevligta - "Nowy świat"

Trevligt z wielkim trudem podniósł się z posłania i przeciągnął się naciągając stare mięśnie. Rysując pazurami po lodzie podszedł do krawędzi podwyższenia, na którym mogła przebywać tylko starszyzna rodu Shiverring. Basior swoim zamglonym wzrokiem spróbował ogarnąć przebywające poniżej wilki, niestety w raz z wiekiem tracił na ostrości widzenia, zwłaszcza na odległość, dlatego pod sobą widział tylko białe, niebieskawe i szarawe plamy, które obrazowały sylwetki jego rodziny. Większość z nich była zajęta swoimi obowiązkami, które przyczyniały się do poprawy komfortu mieszkańców jaskini. W tych niekorzystnych warunkach wysokich, pokrytych lodowcami gór, bardzo ważne było żeby głowa rodziny potrafiła zadbać o wilki. Trevligt codziennie razem z innymi starszymi wilkami, które pełniły rolę doradców, przydzielali każdemu zadania, zgodne z jego predyspozycjami i umiejętnościami. Dzięki różnym zdolnościom, mimo posiadania w większości tych samych żywiołów, w rodzinie było paru świetnych myśliwych, rzemieślników, a nawet uzdrowicieli znających się doskonale na okolicznej florze.
Basior zszedł z podwyższenia po lodowych chodach, chciał skontrolować jak wilki radzą sobie z przydzielonymi obowiązkami, czy nikt nie potrzebuje pomocy lub może komuś trzeba przypomnieć, że ma coś do roboty. Od czasu do czasu odpowiadał na pozdrowienia innych wilków, ale nie przystawał na dłuższą pogawędkę – nie był zbyt rozmownym samcem. Korzystając z tego, że znalazł się w centralnej części jaskini szukał Hertozy, swojej wnuczki, która bardzo często wymigawała się od swoich obowiązków, ale trudno się temu dziwić, nie była czystym sivariusem, przez co nie była akceptowana przez resztę rodziny. Dodatkowo z wyglądu bardziej przypominała swoją matkę, której futro było fioletowe. Pewnie gdyby wdała się w ojca, większość wilków nie ignorowałaby wadery, a niechęć starszych nie powodowałaby, że równolatki Hertozy omijały ją szerokim łukiem, ograniczając kontakt z nią do niezbędnego minimum.

Nagle dało się słyszeć hałas dobiegający od wejścia, a potem z korytarza wypadła fioletowa kulka, zrobiła parę fikołków i wylądowała na brzuchu Hertoza ,a nie kto inny właśnie wróciła z porannej eskapady, jak zwykle nieprzejmowana się tym, że ma coś do roboty tylko łaziła gdzie chciała. Trevligt natychmiast ruszył w kierunku wadery, żeby zagonić ją do roboty, ale Hertoza ani myślała zająć się przeznaczonymi jej zadaniami, Zamiast tego wielce podekscytowana krzyknęła:
- Odkryłam przejście przez góry! Tam są inne wilki!
Trevligt zamarł w pół kroku. Wilki będące w pobliżu zdziwione popatrzyły po sobie i z zaciekawieniem zaczęły przysłuchiwać się rozmowie.
- Co powiedziałaś? – zapytał ostrym tonem.
- W dolinie, gdzie ćwiczyłam, odsłoniło się przejście w skale! – powiedziała podekscytowana. – Przeszłam przez nie na drugą stronę, też jest tam dużo śniegu i lodu! Ale trafiłam na inne wilki, przyjaźnie nastawione!
- Hertoza! – huknął basior, po czym stanowczo dodał – Po pierwsze uspokój się, a po drugie zwołaj twoje ciotki i Rajzela. Za chwilę chcę was wszystkich u siebie na górze.

CDN~

Słowa: 440 = 27 KŁ

Od Lawrence'a CD. Pandory

Skrzywił się nieznacznie, kiedy ciemny wilk opuszczał klinikę. Dziwne przeczucie, iż Haider coś ukrywa, nie pozwalała medykowi spuścić z niego wzroku. Basior ukrywał część prawdy.
- Chyba go nie lubisz. - Słowa Pandory nie zaskoczyły Lawrence'a. Wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru ukrywać swojego braku sympatii.
- Nie ufam mu po prostu - wyjaśnił. Wtedy też przypomniał sobie, iż nie zaproponował swojemu gościowi śniadania. - Zjesz coś?
Do południa medyk spędzał czas z Pandorą. Ciągnęli niezobowiązujące rozmowy, zjedli śniadanie i w końcu nadszedł czas, aby biały wilk powrócił do domu. Medyk pożegnał się z nim, dodatkowo przez chwilę obserwując, jak jego przyjaciel oddala się. Miał nadzieję, że dotrze bezpiecznie w swoje strony.
Kiedy biały towarzysz zniknął mu z oczy, Lawrence powrócił do swojej kliniki. Czekał go kolejny ciężki dzień pracy.
Pacjenci zaczęli się szybko schodzić. Medyk kolejny raz miał pełne łapy roboty. Złamania, kaszle czy inne dolegliwości męczyły wilki, które go odwiedzały. Jeden z pacjentów nawet przyszedł do niego nawet z dość uporczywym kleszczem. Lawrence większość czasu i tak spędził na tłumaczeniu wilkowi, że wcale nie umiera, a pajęczak, jak się okazało po dokładnym sprawdzeniu, w żaden sposób nie był zarażony. Polecił oglądać ranę kilka razy dziennie i smarować ją podarowanym przez Lawrence'a kremem. Brązowy basior z nietęgą miną zdał sobie sprawę, że zaczął się sezon kleszczy. To dopiero będzie udręka dla medyka. Westchnął zmarnowany i powrócił do swoich typowych obowiązków.
W czasie układania na półce medykamentów, do głównego pokoju wparował przerażony Pandora. Lawrence, widząc czerwoną ciecz pokrywającą jego futro, wstrzymał oddech. Zaskoczenie basiora wzrosło, kiedy zobaczył wchodzącego do kliniki Haider'a. Co oni robili razem?
Chwilowe zamieszanie szybko zostało zrozumiane przez Lawrence'a. Ciemny basior odłożył na ziemię rudy kłębek futra. Medyk po charakterystycznym zapachu rozpoznał lisa.
- Zostaliście zaatakowani? - zapytał pośpiesznie, oglądając rany rudzielca. Zadrapania, którymi były pokryte boki rannego wydawały się dość poważne. Lawrence, nie czekając na odpowiedź, pobiegł do magazynu po bandaże i maści odkażające. Powrócił do pacjenta z nieprzyjemnym przeczuciem, że zwykły opatrunek nie wystarczy. Obrażenia trzeba będzie zszyć. Prowizorycznie więc zatrzymał krwawienie. Niemal biegając, powrócił do magazynu po igłę i nić medyczną. Musiał połatać pacjenta.
Praca ta wymagała niezwykłego skupienia. W milczeniu przystąpił do zszywania co większych ran. Wydawały się one dość głębokie. Musiał więc z niewyobrażalną uwagą monitorować stan lisa. Nie mógł pozwolić, aby rudzielec wykrwawił się na śmierć.
Po minutach, dłużących się wilkowi niczym godziny udało mu się zabezpieczyć pacjenta. Rany zostały odkażone, pozszywane i dokładnie zabandażowane. Lawrence odetchnął z ulgą. Więcej zrobić dla niego nie może. 
- No dobrze, opowiecie mi, jak go znaleźliście? - Wilk powtórzył pytanie, odwracając się do milczących do tej pory basiorów. 
- W lesie - odparł zmieszany Pandora. - Był zawieszony za tyle łapy liną do drzewa. 
- Rozumiem. - Lawrence pokiwał głową. To nie brzmiało dobrze. - Zdaje się, że ktoś zastawia w lesie pułapki. Oby nie było ich więcej... 
Biały basior i Haider wymienili zmartwione spojrzenie. Choć medyk nie dał tego po sobie poznać, był niezwykle zaskoczony. Nie tylko faktem, iż lis trafił do niego zraniony w dość nietypowy sposób, ale tym, że jego przyjaciel i obcy wilk razem podróżowali. Dlaczego Pandora ignoruje przeczucia medyka? Czy jego zdanie kompletnie się nie liczy? Westchnął zmarnowany i wstał z miejsca. Nie odzywając się słowem, ruszył do magazynu, gdzie miał również dostęp do bieżącej wody. Zmył zaschniętą już krew z łap. Był dziwnie przygnębiony całą sytuacją. Niespodziewany pacjent, który nie wiadomo, czy przeżyje oraz wspólny powrót do domu Pandory i Haider'a przytłoczyły Lawrence'a. Spuścił uszy i pokręcił łbem. Musi się skupić na potrzebującym lisie. 
Powrócił więc do niezapowiedzianych gości. Spojrzał na swojego pacjenta. Boki rudzielca powoli podnosiły się i opadały. 
- Jeśli dożyje do rana, to będzie dobrze - stwierdził. Chwilę później, szybkim, aczkolwiek delikatnym ruchem podniósł rannego i odłożył na bezpiecznym legowisku. - Teraz musimy pomyśleć, co zrobić z tą sprawą. Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek jeszcze ucierpiał. 

<Pandora?> 


Słowa: 628 = 36 KŁ

wtorek, 26 maja 2020

Od Ashayi CD. Vallieany

Pytania... Na szczęście ja nie miałam z nimi aż takiego problemu, jak towarzyszący Zerdince duch, bo nasze zetknięcie mogłoby skończyć się naprawdę nieciekawie. Nawet przy założeniu, że tylko na potyczce słownej by się zakończyło. Acz z moimi zdolnościami to było, prawdę mówiąc, wątpliwe...
- Jestem magiem - odpowiedziałam Vallieanie po chwili. - Magiem Czarnej Magii i tak, tak się składa, że od wczesnego dzieciństwa dość często widuję duchy. A że większość jest upierdliwa, choć nie w taki sposób, jak ten osobnik - wskazałam ruchem głowy niewidzialnego dla niższej wadery basiora. Fuknął na mnie w odpowiedzi. - Tamte koniecznie, gdy tylko połapią się, że je widzę, chcą, żebym im w czymś pomogła. Najlepiej na wczoraj - wzruszyłam ramionami. - Potrafi być to dość uciążliwe, dlatego to właśnie na duchach skupiła się w dużej mierze moja edukacja... Zatem tak, wiem o nich całkiem sporo.
Wadera skinęła wolno głową, na znak, że rozumie, a ja kontynuowałam.
- A ty? Jakie pełnisz stanowisko?
- Jestem zielarką - uśmiechnęła się lekko, przyjaźnie.
Zielarka z duchem... w sumie ciekawie. I, jakby się tak zastanowić, może nie aż tak nietypowo...
Ale. Nie mogłam nic ze stuprocentową pewnością stwierdzić. Nie znałam ich. Vernon na pewno był nietypowym wilkiem, tylko skąd brała się ta jego wyjątkowość? Nie wiem dlaczego, ale chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę zainteresowało mnie pochodzenie jakiegoś ducha. Powód jego pozostawania na ziemi, wśród żywych. Kim był... dlaczego akurat ta niepozorna wadera.
- Mieszkasz w Centrum? - zagadnęłam, rzucając ukradkowe spojrzenie na Vernona, który widać postanowił ignorować moją obecność, bo patrzył gdzieś w przeciwną stronę, byleby przypadkiem jego wzrok nie padł na mnie.
Wadera pokręciła głową.
- Nie, w Dystrykcie II.
- Ja w IV - mruknęłam. Chyba było w moim tonie słychać niezadowolenie, bo Vallieana spojrzała na mnie z troską.
- Smuci cię to? - zapytała, tonem, jakby autentycznie była zdziwiona, acz również z jakiegoś powodu było jej przykro. Może mi się tylko wydawało. Może nie.
- Po prostu gościu mnie zaintrygował - wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się krzywo. - Pomyślałam, że mogłabym poznać go lepiej.
Vernon nie wyglądał na zachwyconego pomysłem, ale to nie jego opinia mnie interesowała. Mógł sobie myśleć i mówić co chciał. Był martwy, niech ma jakąś przyjemność z nieżycia... Niemniej ja nie musiałam się jego opinią przejmować.
Możliwe, że byłam okrutna. Ale w taki właśnie sposób traktowałam zwykle duchy, żeby nie zwariować. Nie miałam w związku z tym wyrzutów sumienia głównie dlatego, że nie miały wiele wspólnego z istotami żywymi, nie tak jak czarny basior. Niemniej przyzwyczajenie zostało. Ale starałam się. To znaczy... dopiero miałam zacząć się starać.
Bo, być może, nie wszystkie duchy chciały mnie tylko wykorzystać. Jak widać, mogły się trafić i takie, które miały mnie, mówiąc oględnie, w dupie.

<Val? Przepraszam, że ciągle takie meh te opowiadania, ale poprawię się jeszcze ;-; >

Słowa: 433 = 26 KŁ

Od Spero - zakup Płaszcza Lasu

Powłóczenie się wieczorem, po pracy, po Rynku w Centrum, było dla mnie dobrą odskocznią od magicznej rzeczywistości. Mogłam w końcu zrobić coś normalnego, pospacerować pod usłanym gwiazdami niebem, a gdy do Centrum akurat w tym samym czasie zawitali obwoźni handlarze, można było poprzechadzać się między straganami, pooglądać towary, zwiezione z najdalszych zakątków Królestwa czy nawet sąsiednich krain. Pośmiać w duchu ze sztukmistrzów, którzy pokazywali swoje magiczne towary, z nadzieją na upchnięcie jakiemuś naiwnemu wilkowi kamień przynoszący szczęście czy różę, która sprawi, że wilk, który ją powącha, zakocha się w pierwszej zobaczonej istocie. Nie mówię, że magia nie jest w stanie dokonać takich rzeczy. Bo jest. Ograniczała ją zwykle tylko wyobraźnia i potęga panującego nad nią wilka. Ale te jarmarczne sztuczki, które sprzedawali tego typu handlarze, nie miały za wiele wspólnego z magią. Albo nie działały w ogóle, albo nie do końca tak, jak opisywał to sprzedający.
Mimo to, od czasu do czasu, trafiały się tu dla magów prawdziwe rarytasy.
Tak było tym razem, gdy, podczas mojego trochę przymusowego, z powodu pracy, pobytu w Centrum, postanowiłam spędzić trochę czasu na zewnątrz, spacerując pod gwiazdami, mieszającymi się tu z magicznymi światłami. Podczas tego spaceru zawędrowałam właśnie do alejki, w której tego dnia rozstawili się handlarze. I gdy tak, poruszając się powolnym, leniwym wręcz krokiem, poczułam nagle gdzieś w okolicy silne źródło magii, z zaskoczenia aż przystanęłam. Szybko jednak się pozbierałam, przyspieszyłam kroku, kierując się do tego dziwnego miejsca mocy...
I znalazłam stoisko, którego zwykle próżno było tu szukać. Prowadzone przez szamankę, jak wywnioskowałam po sposobie prowadzenia się i licznych ozdobach z piór i kości, które zdobiły futro wadery. Stoisko pełne... magii.
Uznałam, że w zasadzie dlaczego by nie zagadać, dowiedzieć się, co tam słychać w szerokim świecie, a przy okazji przejrzeć to morze towarów. A nóż znajdę coś wartego uwagi, co może mi się przydać - w pracy, w życiu...
Gdy tylko mnie zauważyła, wadera sama zagadała do mnie. Dość szybko pogawędka między nami się rozwinęła, ona opowiadała o swoich przygodach, ja o moich. Wymieniłyśmy się naszymi doświadczeniami z magią. Jak się okazało, ona również miała władzę nad snami, również nauczyła się w nich wędrować. Co nieco mi podpowiedziała, jak powinnam tę moją zdolność trenować, by nauczyć się nad nią dobrze panować. Wykorzystywać.
A potem zaproponowała mi kupno pewnego płaszcza... Wytłumaczyła, jak działa. Zielony, błyszczący, fantazyjny płaszcz miał wzmacniać magię noszącego ją wilka. Nazwała go płaszczem Lasu.
Namówiła mnie na kupno go w tak ekspresowym tempie, że aż sama się zdziwiłam. Ale faktycznie czułam bijącą od niego magię, więc wątpiłam, by to była ściema. To chyba było taką "kropką nad i" w procesie kupowania go przeze mnie. Ufałam, że wadera mnie nie oszukuje i faktycznie wie, co sprzedaje.
I tak oto stałam się posiadaczką tego nietypowego przedmiotu. Gdy wróciłam z pakunkiem do swojego mieszkania, postanowiłam go wypróbować. Bo czemu nie? Chciałam mieć pewność tego, co kupiłam.
Ledwo zarzuciłam płaszcz na grzbiet, poczułam zalewającą mnie falę magii... Przymknęłam oczy, delektując się tym niesamowitym uczuciem. Westchnęłam lekko.
To było wspaniałe.

Zakup przedmiotu: Płaszcz Lasu

Od Spero - Trening III

Chyba każdy, słysząc moje imię, miał przed oczami niewielką, słabiutką, błękitną waderą. Oczywiście - wszyscy, którzy mnie kojarzyli. A podejrzewałam, że, czy tego chciałam, czy nie, większość wilków przynajmniej kiedyś o mnie słyszała. Więc gdy, robiąc coś, przenosząc z miejsca na miejsce albo męcząc się z innymi wymagającymi siły czynnościami, spotykałam kogoś, szczególnie znajomego (choć obce wilki zachowywały się podobnie), natychmiast padało pytanie: "Może ci pomóc? To wygląda na ciężkie."
No i moja parszywa kondycja. Która, pomimo lat, które już spędziłam w Królestwie, nadal niewiele się poprawiła. Nie łapałam już zadyszki po krótkim spacerze, ale dłuższe podróże ciągle sprawiały mi problem. Powoli zaczynałam mieć tego dość.
Dlatego zdecydowałam się poćwiczyć. Rozwinąć w jakiś sposób swoją siłę, by w jakiś sposób ułatwić sobie życie. Przestać być dla wszystkich tylko kulą u nogi... W pewien sposób usamodzielnić się, nie tylko w kwestiach związanych z magią.
Tylko jak się za to zabrać? Początkowo nie miałam żadnego konkretnego pomysłu. Znałam się na treningach magii, mogłam udać się do biblioteki, wypożyczyć książkę, coś się z niej nauczyć... Jednak treningi fizyczne nie działały w ten sposób. Książki mi w nich nie pomogą.
A w każdym razie tak początkowo sądziłam.
- Trening siłowy? - Fen spojrzał na mnie pytająco. Siedzieliśmy razem przy wejściu do biblioteki Królewskiej, przy stanowisku bibliotekarza. Basior porządkował spis księgozbioru, a ja mu pomagałam uzupełniać brakujące fiszki, na których zapisywane były tytuły, autor, numer oraz sekcja, gdzie dana książka była umieszczona. Miałam dzień wolny, a ponieważ Lysander nadal nie wrócił z wojny, Sukki odwiedzała matkę, a Ash kręciła się gdzieś po Dystrykcie IV, zajęta swoimi sprawami, postanowiłam odwiedzić znajomego pomocnika bibliotekarza, który zawsze miał co robić. Dlatego nigdy nie odrzucał propozycji pomocy.
- Od pewnego czasu mam wrażenie, że stoję w miejscu - rzuciłam, dopisując magicznym piórem kolejny tytuł nowo dodanej do księgozbioru książki na fiszce. - Nie w kwestii magii, wiesz... Z tym cały czas się rozwijam i odkrywam kolejne możliwości żywiołów, z którymi jestem związana - basior wrócił uwagą do szufladki, w której układał fiszki alfabetycznie, by potem łatwiej było ich szukać. Wymagało to pewnego skupienia, jeśli robi się to od pewnego czasu, bo łatwo było wpaść w rutynę i coś pomieszać. Nie zdziwiłabym się, gdyby basiorowi po nocach śniły się te wszystkie karteczki, tytuły, alfabet i numerki... - Po prostu chciałam coś zrobić ze sobą. Swoją siłą. A raczej jej brakiem - spojrzałam kątem oka na basiora, ale ten nadal skupiał całą swoją uwagę na segregowaniu fiszek. - Nawet codzienne funkcjonowanie jest przez to utrudnione.
- Nie wątpię - mruknął w odpowiedzi, zatrzaskując jedną szufladę, a otwierając kolejną. Z tytułami zaczynającymi się od innej litery alfabetu. - Ale w sumie nie wyobrażam sobie ciebie na placu ćwiczebnym.
Nie dało się mu odmówić racji, bo sama miałam podobne odczucia. Acz zwykle kierowałam się myślą, że nie ma rzeczy niemożliwych. Niemniej tym razem trening siłowy wydawał się dla mnie właśnie takim czymś awykonalnym. Mimo to chciałam spróbować.
- A czy siłę można ćwiczyć tylko na placu treningowym, robiąc te wszystkie ćwiczenia, które wykonują wojownicy w ramach codziennej rutyny? - rzuciłam lekko, nie mając na myśli niczego konkretnego, właściwie to nawet nie będąc pewną tego, co mówiłam... Ale Fen podchwycił temat.
- Wiesz... coś w tym jest - uśmiechnął się lekko, odrywając się na moment od tego, co robił. Zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół. - Być może mam dla ciebie pomysł na ten trening. I przy okazji mi pomożesz.
Pomysł, jak na określenie go mianem pomysłu na trening siłowy, był na pewno nietypowy. Mimo to miał prawo zadziałać. W końcu siłę można budować przez ćwiczenia, noszenie bądź przesuwanie ciężkich przedmiotów. Zwykle wybierano do tego celu chyba kamienie, może jakieś inne ciężkie elementy lokalnej flory. Jednak, tak w zasadzie, dlaczego nie można by wykorzystać czegoś innego? Na przykład... książek?
Jak tłumaczył Fen, taszczenie ciężkich książek w górę i w dół po schodach było nawet bardziej męczące, niż typowe treningi wojskowe. A to, jak wyglądają te drugie, wiedział, ponieważ kiedyś miał aspiracje na zostanie wojskowym... ale życie zweryfikowało. Jego przeznaczeniem były książki i to tutaj, w bibliotece, otoczony nimi, czuł się najlepiej. A ponieważ i ja wolałam raczej przebywać tutaj, niż na otwartej przestrzeni, gdzie pizgało złem... Pomysł Fena naprawdę przypadł mi do gustu. Tym bardziej, że zadeklarował się pomóc.
To, że, gdy przyszło co do czego, okazało się, że jego pomoc ograniczała się do zasiąścia w fotelu i wskazywania, które książki teraz mam przenieść i gdzie, było sprawą drugorzędną. Co nie zmieniało faktu, że kilkakrotnie w czasie tego treningu byłam bliska zamordowania go.
Zaczęłam spokojnie, tylko kilka książek zapakowanych do specjalnych sakw, które przerzucało się przez grzbiet, by ułatwić sobie przenoszenie woluminów i zminimalizować ryzyko upuszczenia ich niechcący na ziemię podczas przenoszenia. Mimo to, ledwo Fen umieścił księgi na moim grzbiecie, poczułam, jak uginam się pod ich ciężarem. Stęknęłam głucho.
- Przenoszone magią zdawały się lżejsze... - mruknęłam, czym wywołałam u Fena krótki wybuch śmiechu.
- Typowe - zaśmiał się, dokładając jeszcze jedną księgę, której ciężar niemal przygniótł mnie do ziemi. - Wy, magiczki, bardzo lubicie wysługiwać się magią, zapominając, że nie do wszystkiego da się ją zawsze wykorzystać.
- W zasadzie... To da się - mruknęłam, uśmiechając się słabo. Ruszyłam w drogę w górę schodów, do sekcji, którą wskazał mi Fen, żebym tam zaniosła księgi. - Jak się ma dużą wyobraźnię i dysponuje się dostatecznie potężną magią, nic nie jest niemożliwe.
- Dla ciebie na pewno - poczułam klepnięcie w plecy, przez co podskoczyłam lekko, zaskoczona. - Dobra, leć. Trening sam się nie przejdzie.
Więc ruszyłam. Schodami w górę i w dół, obładowana księgami, z każdą turą miałam wrażenie, że coraz cięższymi. Nie wiem, ile tak biegałam, miałam wrażenie, że całą wieczność, a Fen nie dawał mi momentu wytchnienia. Łapy mi się trzęsły z wysiłku, cudem utrzymując ciało, i te cholerne książki, nad podłogą. Coraz częściej się potykałam, raz, schodząc ze schodów, na tyle nieszczęśliwie, że gdyby Fen mnie wtedy nie złapał przy pomocy telekinezy, pewnie bym zjechała całą ich kondygnacją, głową w dół, na sam dól. Mimo to nie poddawałam się. Brałam kolejne, coraz cięższe tomy, na plecy, przenosiłam je z miejsca na miejsce, bo oczywiście Fen czasami mylił się, bo zapomniał, że jakiś czas temu przenieśli jakąś sekcję... na drugi kraniec biblioteki. Musiałam więc zawracać, pokonywać całą drogę, obciążona kilkudziesięcioma uncjami papieru i tuszu, ledwo trzymając się na łapach... By na końcu drogi dowiedzieć się, że te pozycje miały jednak być tam, gdzie byłam na początku.
Nawet nie przypuszczałam, że trening siły może być tak męcząco-irytujący.
Pod koniec naprawdę padałam z łap. Bieganie w tę i z powrotem z obciążeniem nie należało do najłatwiejszych zadań. I każdy, kto uważał inaczej, powinien spróbować. Już nigdy nie ośmielę się nawet pomyśleć, że bibliotekarze i ich pomocnicy mają całkiem łatwą i przyjemną pracę. Przysięgam, jakem Spero z Rodu Xijan...
Dobra, trochę się zapędziłam. Ale wiadomo, o co chodzi.
Gdy skończyłam w końcu roznoszenie całej kupy książek, które tak to musiałby poodkładać na ich miejsce Fen, jedyne, na co miałam ochotę to paść plackiem na cokolwiek, nawet na podłogę i zasnąć. A czekał mnie jeszcze powrót do domu...
- Wyglądasz na wymęczoną - wydawało mi się, czy w głosie Fena słyszałam rozbawienie...?
- Zamorduję cię kiedyś za to - wysapałam, nadal z trudem łapiąc oddech, ale wciąż mając na tyle energii, żeby posłać mu mordercze spojrzenie. Roześmiał się w głos.
- Sama chciałaś - rzucił, kierując się w stronę kupki kilku książek, które przygotowałam dla siebie do wypożyczenia jeszcze przed rozpoczęciem całej tej akcji z taszczeniem książek po schodach. - Zakładam, że nie dasz rady już zabrać ich dzisiaj do domu? - rzucił zaczepnie, puszczając mi oczko.
Nie byłabym sobą, jakbym nie postanowiła udowodnić, że wręcz przeciwnie, dam radę.


Nagroda: 2 punkty siły

poniedziałek, 25 maja 2020

Od Spero CD. Shanaery

Połamane żebra to była jednak gówniana sprawa. Mimo że nie była to w moim przypadku pierwszyzna, nadal nie byłam przygotowana na towarzyszący temu ból. Który był cholernie silny nawet po tym, jak obudziłam się w końcu po utracie przytomności. Choć to akurat mógł tłumaczyć spadek adrenaliny... plus straciłam przytomność niemal w tym samym momencie, w którym moje kości pękły z trzaskiem w kontakcie z pniem drzewa. Ból nie miał więc szczególnie wiele czasu na dotarcie do mojej świadomości.
Ledwo otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylający się nade mną pysk gwiezdnej wadery. Wzdrygnęłam się lekko, zaskoczona, co wywołało kolejną falę silnego bólu, która rozeszła się gwałtownie po moim ciele. Zaskamlałam cicho.
- Przepraszam... nie chciałam cię przestraszyć - wadera uśmiechnęła się do mnie lekko, choć jej wzrok pozostał poważny. Widziałam w nim zaniepokojenie, prawdopodobnie wywołane moim stanem... No cóż. Przydzwonienie z dużą siłą w stare drzewo tak się zwykle kończyło. Kilkoma połamanymi kościami i prawdopodobnie innymi obrażeniami wewnętrznymi.
Nawet nie chciałam o tym myśleć, bo przynosiło to więcej straty, niż pożytku.
- Masz, wypij to - wadera podsunęła mi pod pysk jakiś specyfik. Okropny zapach cieczy natychmiast uderzył moje nozdrza, wywołując odruch wymiotny, jednak nie było mi dane zaprotestować. Wadera szybkim ruchem wlała mi zawartość miseczki do pyska.
Omal się tym nie udusiłam, przysięgam. Cudem powstrzymałam torsje, w które chciał wpaść mój żołądek w proteście przed takim traktowaniem. Gdybym teraz zaczęła jeszcze wymiotować, tylko bardziej naruszyłabym rany i złamania. Powinnam jak najmniej się ruszać.
- To powinno cię rozgrzać - wytłumaczyła wadera, oddalając się kawałek, pewnie by schować naczynie. Stęknęłam głucho. Nie wiem, co to była za mikstura rozgrzewająca, ale nie umywała się do tych magicznych, które zwykle stosowałam. Nie wiem, jak z działaniem, ale smakiem moje biły tą na głowę.
- Gdzie jesteśmy? - stęknęłam głucho. Powinnam wrócić do mojej jaskini. Robiło się już ciemno... Jednak w takim stanie nie byłabym w stanie nigdzie pójść sama.
- Kierujemy się w stronę Centrum - padła odpowiedź, znowu z bliższej odległości. - Zabiorę cię do medyka.
Chciałam protestować czy coś. Że nie musi się mną aż tak przejmować, że powinna wracać do domu, bo w końcu ma swoje zadania, pewnie pracę, która teraz przeze mnie się opóźniała... Mogła mnie tu zostawić, uciec, tak, jak jej kazałam, ale została.
Chyba byłam jej za to wdzięczna.
Niemniej, nie zdążyłam zwerbalizować żadnej z moich myśli. Poczułam, jak się poruszam, chyba ciągnięta przez waderę. Zrobiła to delikatnie. Jednak niewystarczająco delikatnie.
Ponownie poczułam potworny, oślepiający ból w okolicy połamanych żeber, nim ponownie straciłam przytomność.

<Shan? Również przepraszam, że tym razem tak krótko :c >

Słowa: 404 = 25 KŁ

Od Spero CD. Aarveda

Kontrola umysłów nigdy nie była czymś, co lubiłam ani co dobrze mi wychodziło. Poza tym... nie byłam w stanie przejąć kontroli nad czyimś umysłem w sposób, w jaki potrafiły to niektóre z wilków władających żywiołem Umysłu. Ja nawet nie do końca kontrolowałam teraz umysł maga. Kontrolowałam jego ruchy, przy odrobinie wysiłku mogłam go zmusić do powiedzenia czegoś, jednak nie kontrolowałam jego myśli, nie mogłam ich czytać ani nic podobnego. On moje tak, bo był telepatą. To znaczy - mógłby, gdyby nie był naćpany niemal do nieprzytomności i gdybym nie umiała skutecznie bronić się przed grzebaniem obcych sił w mojej głowie. Plus dochodził brak doświadczenia we władaniu tym zaklęciem. Natrafiłam na nie dopiero po tym, jak wróciłam do siebie, do mojej jaskini w Dystrykcie I. Poćwiczyłam przez te kilka dni na Valentine'ie i napotkanych w okolicy zwierzątkach. Szło mi nieźle, Valentine mówił, że bycie pod wpływem tego zaklęcia jest dość dziwne, ale faktycznie działało - wiedziałam o każdym jego posunięciu, mogłam kontrolować ruchy jego mięśni... Ale nadal nie była to telepatia, tylko czarnomagiczny rytuał. Który nie bez powodu został już lata temu zakazany... Przez co w zasadzie o nim zapomniano. Więc nikt nie skojarzył, że coś w zaistniałej sytuacji nie gra... Poza Aarvedem.
Ale to dla dobra szczeniaków. Poza tym - czym ten rytuał różni się od zaklęć stosowanych przez telepatów? Tylko tym, że zwykle się nie wie, że jest się pod wpływem telepaty, a tutaj jest to raczej dość oczywiste dla osoby pod jego wpływem... Ale dla tego maga nie powinno mieć to znaczenia. Był zbyt naćpany, by zauważać, co się dzieje w okół niego.
Tak, przyznaję, mój system wartości był nieco inny niż większości wilków, być może w pewien sposób nawet zachwiany, nieco niemoralny. Ale przez to bardziej życiowy. Nikt z nas nie jest nieskazitelny, każdy ma coś na sumieniu. Grunt to wiedzieć, i rozumieć, że się robi niemoralnego. Zdawać sobie sprawę, że podejmowanie niektórych kroków powinno mieć tylko i wyłącznie charakter rozwiązania ostatecznego.
Pierwszej nocy w otoczeniu wojowników niemal nie zmrużyłam oka. Nawet nie przez to, że znajdowałam się w obcym miejscu wśród obcych wilków. Po prostu, pozbawiona dostępu do moich eliksirów nasennych, z których musiałam zrezygnować między innymi ze względu na ten rytuał, który wymagał ode mnie choć najmniejszego zaangażowania mózgu. A ten eliksir, który przyjmowałam na co dzień, wyłączał go całkowicie. No... mniej więcej. Kwestią, jak dokładnie działa, mógł się raczej zająć medyk, nie mag-zielarz hobbysta.
W każdym razie, zastępczy, słabszy specyfik nie zadział do końca tak, jak powinien. Zrobiłam się po nim śpiąca, nawet na moment zasnęłam... Ale potem pojawiły się sny. Które bardzo szybko przemieniły się w koszmary. O dziwo, zamiast wydarzeń z mojej przeszłości, w ich centrum znalazły się porwane szczeniaki. W żaden sposób koszmary nie były przez to łatwiejsze do zniesienia... Wręcz przeciwnie.
Dlatego rano byłam półprzytomna, choć starałam się to ukryć najbardziej, jak byłam w stanie. Częściowo się chyba nawet udało, bo nikt przez pozostałą część wędrówki nie zapytał, czy wszystko w porządku. Lepiej dla mnie. Skupiałam się na utrzymaniu zaklęcia na coraz bardziej ogarniającym rzeczywistość magu. Coraz częściej zauważałam, że jego spojrzenie zaczynało łapać ostrość, patrzeć na obiekty i je dostrzegać, nie tak, jak do tej pory. Zaczynałam się niepokoić, że może coś odwalić, dlatego jeszcze bardziej wzmocniłam mentalne mury obronne.
Potem dotarliśmy w końcu do podnóża wulkanu Razjela.
- Jeniec pójdzie z nami - zarządził dowódca, spoglądając na mnie. - Będzie nas dalej kierował już w środku, żebyśmy nie musieli spędzać tam więcej czasu, niż to konieczne. Ale podczas wchodzenia będzie się z nim pani trzymała z tyłu, Spero.
Powiedział to nieznoszącym sprzeciwu tonem, dlatego nawet nie próbowałam oponować. Choć naprawdę nie uśmiechało mi się chować za tymi wszystkimi wilkami, gdy oni będą być może narażać życie... Spojrzałam kątem oka na Aarveda, który, miałam wrażenie, szczególnie starał się mnie mieć na oku. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie to irytowało, czy uspokajało. Nie lubiłam być traktowana jako ta gorsza. Ta, która nie potrafi sama o siebie zadbać. Naprawdę nie byłam pierwszym lepszym wilkiem z łapanki, choć tak mogłoby to wyglądać, w rzeczywistości nie raz musiałam stawać do walki z potężniejszymi przeciwnikami, dla magii ilość nie miała większego znaczenia. Przynajmniej mojej. Może nie zostałam magiem bojowym, ale to jeszcze nic nie znaczy. A na pewno nie świadczy o moich umiejętnościach bojowych, o czym towarzyszące mi wilki widocznie ciągle zapominały...
Ale nic to, nie było sensu z nimi dyskutować. Wiedziałam to po moich doświadczeniach z Lysem - wojownicy bywali uparci. I jak skrzydlatemu basiorowi mogłam przemówić do rozsądku i strzelić go w głowę za traktowanie mnie jak ułomnej, tak towarzyszącym mi w tym momencie wilkom... no nie bardzo. Nie wypada.
Rozpoczęliśmy poszukiwania. Musieliśmy znaleźć wejścia do bocznych odnóg, najlepiej jak najszybciej, żeby zminimalizować ryzyko wykrycia naszej obecności przez wilki, które mogły przebywać w magazynie. Liczył się czas.
Nie tylko w tej kwestii z resztą. Z każdą chwilą czułam, że więziony przez nas i moje zaklęcie mag coraz bardziej odzyskuje kontrolę nad sobą, zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojego położenia... przez co próbuje kombinować.
Poczułam uderzenie w moją mentalną barierę. Zareagowałam instynktownie, skupiając się na najobrzydliwszej, najbardziej odstraszającej rzeczy, która przyszła mi do głowy, by zaraz wypuścić ją na łaskę maga. Rzucił się na nią jak głodujący na kawałek strawy... By zaraz już tego pożałować.
Widziałam, jak się wzdryga, przenosząc na mnie gwałtownie zszokowane spojrzenie. Rozkazałam mu zostać w tej pozycji, patrzeć mi w oczy, by widzieć, jak w jego pojawia się zrozumienie. Oraz strach. Strach przede mną, tym, co miałam w głowie i do czego byłam zdolna...
Teraz mogłam mieć jako taką pewność, że nie będzie niczego więcej próbował. Czułam jego strach, związany nie tylko z tym, co zobaczył, a pokazałam mu podnoszące się z ziemi trupy, które przywołałam, podczas walki z Magiem, który więził mnie przez większość mojego życia. Bał się tego, co mogłam mu zrobić, gdyby postanowił uciec albo okazać jakąkolwiek inną formę nieposłuszeństwa.
Strach był czasami lepszą gwarancją czyjegoś posłuszeństwa, niż najpotężniejsze nawet zaklęcie pętające umysł.
- Chyba to mamy - rozległo się nagle czyjeś niegłośne wołanie, które przerwało kontakt wzrokowy mój i więźnia. Ale teraz znowu zaczęłam czuć, że mam nad jego ciałem całkowitą kontrolę. Nie mógł uciec, nie powinien się stawiać. Przyjął swój los. Bo nie chciał zginąć.
Grupa, w której się znalazłam, ruszyła w kierunku miejsca, skąd dobiegło nas wołanie jednego z wojowników. Gdy nie ruszyłam natychmiast za nim, zamarudziłam moment, by jeszcze raz zerknąć na maga, poczułam szturchnięcie czyjejś łapy w grzbiet. Wzdrygnęłam się lekko i odwróciłam głowę, by spojrzeć na rogatego basiora.
- Nie zostawaj w tyle - polecił Aarved szeptem.
Skinęłam lekko głową. Skupiłam uwagę na połączonym z moim umysłem maga i, niczym prowadzoną na sznurkach marionetkę, zmusiłam go do wstania z zajmowanego wcześniej miejsca i ruszenia za nami.
Mimo wszystko musieliśmy mieć na niego oko. A tam w środku mógł nam się przydać.

<Aarved?>

Słowa: 1123 = 76 KŁ

Od Spero - zakup Księgi Rora

Któregoś dnia, gdy włóczyłam się po Dystrykcie I bez konkretnego celu, natrafiłam na jakąś chatkę. Zbudowaną z drewna, z omszałym dachem. A wokół niej, dokładnie w promieniu pięciu metrów, czyli na obszarze ograniczonym zbutwiałym, drewnianym płotem... Nie dostrzegłam ani grama śniegu.
Zaintrygowało mnie to. Ogród wokół domku wyglądał, jak te w moim rodzinnym kraju w samym środku sezonu kwitnienia. Zielona trawa, kwitnące, pięknie pachnące i kolorowe kwiaty... Przypomniało mi się dzieciństwo.
Dlatego już chwilę później pokonywałam ogrodzenie, by znaleźć się wewnątrz tego dziwnego kręgu. Teraz mogłam poczuć na sierści również panujące tu ciepło, delikatny, ciepły wiatr... Magiczne miejsce.
Co potwierdził mi zaraz obcy, schrypnięty głos:
- Zimno źle wpływa na moje stare kości.
Przeniosłam wzrok w kierunku wejścia do chaty, w której stanęła biała wadera. W jej oczach widać było doświadczenie i... wiedzę. Wiedzę, której zwykły wilk nie posiadał. Tak patrzyły wilki widzące przyszłość... A ta wadera zachowywała się, jakby spodziewała się, że tu przyjdę.
- Dzień dobry - przywitałam się uprzejmie, uśmiechając się lekko. - Zobaczyłam podczas spaceru ten ogród i pomyślałam, że przyjrzę mu się bliżej...
- Wejdź dziecko - przerwała mi stara wadera. Odwróciła się i zaczęła powoli wracać do środka.
Nie raczyła przedstawić mi żadnego innego wytłumaczenia, po prostu zniknęła wewnątrz domku. Patrzyłam za nią, zaskoczona, choć już po chwili spełniłam jej prośbę, by, gdy już znalazłam się w środku, czekać na jakiś ciąg dalszy jej... nie wiem. Historii? Nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać po starej wieszczce. Wszystkie one były generalnie nieprzewidywalne.
- Możesz się rozejrzeć - rzuciła wadera po pewnym czasie, z cieniem uśmiechu na pysku. - Jestem zielarką, trochę kolekcjonerką... Przyszłaś tu obejrzeć moje towary, prawda?
Nie, nie taki był cel mojej wizyty tutaj, ale w sumie... I tak rozejrzałam się po pomieszczeniu, przesuwając wzrok po pękach ziół pod sufitem, półkach pełnych dziwnych przedmiotów i książek... Książek.
Jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę. I to właśnie do niej natychmiast się skierowałam, chcąc przyjrzeć się jej bliżej. Jej dziwnej, nietypowej okładce, przyciągającej moją uwagę...
- Słyszałaś kiedyś historię Wilczej Czarownicy?
Pytanie starej wadery wyrwało mnie z zamyślenia. Odwróciłam się gwałtownie, by spojrzeć na nią... W jej oczach błyszczały jakieś dziwne iskierki. Niepokojące. Jakby wiedziała więcej, niż chciała zdradzić.
Nie podobało mi się to.
- Niewielu wie o tym, że kiedyś ktoś taki żył - ruchem głowy wskazała księgę, której jeszcze przed chwilą się przyglądałam. - Też mnie kiedyś odwiedziła. Bardzo przypominała mi ciebie... - miałam wrażenie, że jej wzrok przeszywa mnie na wskroś. Czułam się coraz bardziej nieswojo, a instynkt zaczynał cicho, acz nagląco, krzyczeć Wiej! Naprawdę chciałam go posłuchać, ale... coś innego zatrzymywało mnie tutaj. - Oddała mi tę książkę. Zabroniła otwierać. Ale prosiła, żebym zachowała ją do momentu, aż ktoś zwróci na nią uwagę... Temu kazała mi ją sprzedać.
- Dlaczego? - zapytałam głucho, wstrzymując oddech. Z jednej strony bałam się odpowiedzi, z drugiej... chciałam znać prawdę.
- Nie pytałam - stara wadera w końcu odwróciła ode mnie wzrok, a ja w końcu mogłam odetchnąć. - Nie wiem, co zawiera - kłamała. Cholerna widząca. Czemu wilki z takimi zdolnościami choć czasami mogłyby powiedzieć czegoś wprost, nie przepuszczając tego przez swoje sito informacyjne...? - Jednak czarownica wiedziała. Znała ją całą na pamięć... Nie widziałam jej już potem. Nie wiem, co się z nią stało, ani czy miało to jakiś związek z tą książką.
Odważyłam się rzucić kolejne spojrzenie w stronę księgi. Przyciągała mnie. Nie wiem, co miała w sobie, nie czułam, żeby była magiczna, nie w formie, do jakiej przywykłam. Ale wołała mnie, krzyczała, żebym ją wzięła, przeczytała...
- Możesz ją wziąć. Leży tu już kilkanaście lat i nikomu się nie przydaje - uśmiechnęła się lekko. - A skoro tak cię do niej ciągnie... Jest twoja.
Zawahałam się. Przez moment biłam się z myślami, co z tym zrobić... Ta książka mogła być niebezpieczna. Jeśli rzeczywiście, w jakikolwiek sposób miała wpływ na to, co się stało z wilczą czarownicą... Nie znałam całej historii. Tylko zlepki faktów i przypuszczeń, które przez ostatnie miesiące zdołałam zebrać. Mogłam przypuszczać, że to jej serce jest połączone z drzewem na Szepczącym Wzgórzu, jednak nadal - tylko przypuszczać. Niewiele więcej. Jej postać była chyba najbardziej zagadkowa wśród wszystkich, z jakimi się kiedykolwiek spotkałam. Do czego mogła mnie doprowadzić? Co zawiera ta księga, na którą nikt, poza mną, nie zwracał wcześniej uwagi, choć leżała dokładnie na środku rzędu półek w domu szamanki, która mieszka tu od lat i już dawno przeżyła prawdopodobnie każdego, kto mieszka w Królestwie?
- Ile za nią chcesz? - zapytałam w końcu, ponownie łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Wadera się uśmiechnęła, podając cenę. Nie była zatrważająca. Moim zdaniem mogłaby być warta więcej, jednak nie kłóciłam się. Wątpiłam, by wilczyca nie zdawała sobie sprawy z tego, że sprzedaje mi artefakt za bezcen. Musiała mieć w tym jakiś cel... Bałam się tylko, jaki. I jak to się ostatecznie dla mnie skończy.

~*~

Żeby ją przeczytać, zarwałam kilka nocy. Nie mogłam się od niej oderwać, jednak w dzień nie miałam czasu na zajmowanie się nią, bo miałam inne rzeczy do roboty. Bądź co bądź - praca to jednak praca, której trzeba poświęcać czas. Noce jednak miałam wolne.
Przeczytałam wolumin od deski do deski w ciągu około tygodnia. Kilku rzeczy się dowiedziałam, a przy okazji poznałam... bardzo ciekawie i bardzo... wątpliwej legalności zaklęcie. Nie było opisane jakoś szczególnie dokładnie. Nie były wymienione skutki uboczne używania go. Zamieszczone na jego temat były same suche fakty. Brzmiało ciekawie... ale mogło być niebezpieczne.
Przyzywanie potworów mogło mieć w końcu nieprzewidywalne efekty na otoczenie. A także na mnie samą. Z drugiej jednak strony... taka moc, przywoływania dowolnych potworów, które pojawiają się w naszych najczarniejszych koszmarach, mogła się okazać przydatna. Kiedyś. W jakiejś sytuacji. Nigdy nie wiadomo, co los postawi na naszej drodze. A mnie lubił podstawiać nogę.
Zaklęcie zapamiętałam, na wszelki wypadek, księgę natomiast schowałam. W jednej z odnóg mojej jaskini, w skrytce przykrytej grubą warstwą lodu. Żeby zminimalizować ryzyko, że ktoś ją znajdzie. Dlaczego wprowadziłam takie środki ostrożności? Cóż.
Nie każdy wilk powinien wiedzieć, co się w niej znajdowało. Ta wiedza, w łapach niektórych, mogła być po prostu niebezpieczna... Wolałam nie ryzykować.


Zakupiono przedmiot: Księga Rora

niedziela, 24 maja 2020

WPIS #7

W okresie 24 kwietnia - 24 maja:

Napisano 61 opowiadań!
Dołączyło 6 wilków
Odeszły 3 wilki; 6 dołączyło  ->  aktualny stan liczbowy 10♀/13♂


Najaktywniejszym wilkiem został Aarved z wynikiem 21 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań


Aarved - 592 + 670 + 100 = 1362 + 272 = 1634 KŁ
Ashaya - 75 KŁ
Elijas - 150 KŁ
Hertoza - 45 KŁ
Jastes - 78 KŁ
Kvisch - 351 KŁ
Lawrence - 92 KŁ
Pandora - 111 KŁ
Quigley - 100 KŁ
Shanaera - 68 KŁ
Spero - 445 + 540 = 985 KŁ
Valerian - 49 KŁ
Vallieana - 503 KŁ

Od Aarveda - "Białe Skrzydła" cz. I

Niebo było pochmurne, a z ciemnych obłoków padały leniwie białe płatki. Porywisty wiatr szastał ptakami w powietrzu, a wilki na lądzie przeszywał do szpiku kości. To był wyraźny znak od przyrody ,,nie wychodź na dwór, zostań w domu". Aarved jednak miał w zwyczaju nie słuchać wskazówek natury. Tego dnia parł przed siebie, zgrzany intensywnym biegiem. Łapy pracowały równomiernie, mięśnie zaczynały powoli palić, a zielony szalik powiewał w rytm długich skoków. Basior trenował już od samego ranka, korzystając z dnia wolnego od służby. Przed sobą miał jeszcze ćwiczenia siłowe i rozbudowujące zwinność - oczywiście dopiero po odpowiednim rozwoju wytrzymałości. Dyszał ciężko, a para z nozdrzy i otwartego pyska unosiła się na tle lasu i opadającego śniegu. Jego oddech oraz świsty wiatru były jedynymi towarzyszami tej samotnej przebieżki. Potrzebował odskoczni, potrzebował zmęczenia. Ostatnimi czasy zbyt często widywał w koszarach swojego brata, aby zachować dobry humor. Oczywiście Lordan znajdował się o wiele wyżej w hierarchii wojskowej niż Aarved i stawiany był za wzór młodym szeregowym. Zapowiadał się na świetnego wojownika i błyskotliwego dowódcę. Mimo nieprzyjemnych emocji, jakie w nim wzbudzał, rogacz trochę go podziwiał - drugi wilk został kapralem w bardzo młodym wieku, a teraz starał się o stanowisko chorążego. Dodatkowo kto jak kto, ale młody Lorent na pewno nigdy nie miał łatwo w wojsku - o to na pewno zadbał sam Asmodeus.
Gdy młodszy z rodzeństwa widział swojego starszego brata, nie mógł pozbyć się uczucia zazdrości. Jednocześnie czuł bardzo duże rozgoryczenie i frustrację - nieważne, ile czasu poświęcał na treningi (a poświęcał każdą wolną chwilę), nie mógł dorównać Lordanowi. W takich chwilach często myślał, że to jego własna wina - za mało pracy wkłada w ćwiczenia, nie stara się, nie przesuwa granicy. Dlatego od jakiegoś miesiąca zaczął się bardzo angażować w swoje zadania - czasem nawet za bardzo. Mięśnie nieustannie go bolały, sen również się pogorszył. ,,Nic nie szkodzi", myślał wilk, pokonując kolejne ,,ostatnie" okrążenie. ,,Ważne, że jestem silny. Ważne, że się rozwijam".
Las się przerzedzał, aż zielonooki dotarł nad urwisko. Między skałami znajdowała się mało uczęszczana ścieżka, która nie dość, że była w miarę bezpieczna, to jeszcze stanowiła duże wyzwanie pod względem zwinności. No i była bardzo rzadko uczęszczana. Powinien częściej na nią chadzać. Kiedy ostatnio tam był? Kilka miesięcy temu. Co najmniej.
Tęsknił za Vallieaną. Z jakiegoś powodu wspomnienie tej wilczycy przychodziło do niego w momencie, gdy zaczynał się męczyć. Sam nie wiedział, dlaczego tak rozpamiętywał tę waderę. Może dlatego, że była jedyną osobą od bardzo dawna, która wydawała się szczerze zadowolona z jego obecności i nie patrzyła na niego z pogardą? ,,Cóż, po tamtym występku w szpitalu wszystko się zmieniło", pomyślał z goryczą basior. ,,A to wszystko twoja wina, idioto". Potrząsnął łbem, chcąc odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. Przeszkadzały w skupieniu się na ćwiczeniach i wywoływały zły nastrój. Powinien skoncentrować się na drodze.
I to postanowienie okazało się zbawienne. Nie dla niego, ale dla pewnego małego stworzonka, które ujrzał przed sobą, gdy na powrót wbił wzrok w skalną ścieżkę. Zatrzymał się gwałtownie, zastanawiając się, czy oczy przypadkiem go nie mylą i rzeczywiście widzi to, co mu się wydaje. Na jego szczęście nie miał żadnych halucynacji ani zwidów, a przed nim rzeczywiście rysowały się zarysy dużego gniazda. Wilk stał tak przez chwilę, przypatrując się znalezisku, aby po sekundzie oczekiwania powoli podejść do sterty gałęzi. Dostrzegł cztery szare kulki i serce już miało mu podskoczyć z podekscytowania, gdy zorientował się, że maleństwa się nie ruszają, a ich drobne ciałka przykryła warstwa śniegu. Nie żyły. Westchnął z bólem. Taka szkoda, wyglądały na pisklęta jakiegoś drapieżnego ptaka, a te zawsze były przepiękne i wprawiały w zachwyt. Ale... Dlaczego zamarzły? Wyglądało na to, że gniazda dawno nikt nie odwiedzał. Świeży, biały osad wskazywał na to, że maluchy były same przynajmniej od rana, a może nawet dłużej. Wyciągnął łapę i delikatnie trącił drobne zwłoki. Poczuł kości pod piórami. Wyglądało na to, że były niedożywione. Może jeden z rodziców zginął, zanim potomstwo zdążyło się wykluć i cała odpowiedzialność spoczęła na drugim ptaku? Ale w takim razie powinien od czasu do czasu przylatywać nad to urwisko. Chyba że jego również spotkał przykry los. Wilk westchnął. Niezbyt przyjemne znalezisko, trzeba przyznać. Nie miał zamiaru ani zjadać, ani zakopywać piskląt - natura powinna się nimi zająć. Żal ptaków, ale przyroda rządzi się własnymi prawami.
Już miał odchodzić, gdy nagle usłyszał cichy pisk. Stanął jak wryty, a brązowe uszy poruszyły się gwałtownie. Rogacz przypadł do ziemi i nosem roztrącił ptaszki. Gdy odgarnął śnieg z jednego z ciałek dostrzegł, że jego klatka piersiowa się unosi. Ledwo, ale jednak. Stworzonko wydało jeszcze jedno łkanie i znieruchomiało, drżąc gwałtownie.
- Na Caishę... - westchnął wojownik. Wyglądało na to, że jego trening został zakończony.
Szybko upewnił się, że reszta piskląt na pewno się nie rusza, po czym błyskawicznie rozwiązał szalik, który miał na szyi. Ułożył go na ziemi pod skałą, która ochraniała grunt przed śniegiem i bardzo delikatnie przeniósł trzęsącą się istotkę na zielony materiał. Owinął delikatnie jasne piórka i położył się obok, zgarniając maleństwo między swoje przednie łapy, pierś i brodę. Wiedział, że pisklęciu zostało niewiele czasu. Tchnięty nagłym współczuciem i wzruszeniem, postanowił zrobić wszystko, aby odratować stworzonko. Wiedział, że nie może ogrzewać go zbyt gwałtownie, bo wpadnie we wstrząs termiczny, więc korzystał jedynie z ciepła swojego ciała. Gdy poczuł, jak zawiniątko zaczyna się poruszać, przesunął je nieco do przodu, aby móc kierować na nie swój ciepły oddech. Nie miał pojęcia, ile tak leżał - godzinę, może dwie - bowiem słońce zasłoniły chmury. Nie zamierzał się jednak spieszyć. Były to ciężkie chwile. Cały czas się bał, że mała kulka między jego łapami zamrze, a cały wysiłek i emocje pójdą na marne. Na szczęście ruch nie ustawał, a w końcu rozległy się cichutkie piski.
Gdy basior uznał, że nadszedł odpowiedni czas, delikatnie zgarnął zawiniątko w zęby, po czym ruszył pędem w stronę swojej jaskini. To było dopiero wyzwanie - gnał ze wszystkich swoich sił, ignorując bolesne skurcze żołądka i nierówny oddech. Musiał się spieszyć i nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Dopiero w połowie drogi doszło do niego, że nie wie absolutnie nic o ptakach, a opieka nad zwierzątkiem będzie wymagała ogromnego poświęcenia. Nie miał jednak serca, aby porzucić je w śniegu i odejść. Odkarmi je trochę i poszuka mu lepszego domu. Jutro rano pójdzie do biblioteki i przeczyta każdą przydatną książkę, jaką znajdzie. Na razie jednak musiał skupić się na utrzymaniem pisklaka przy życiu; pierwszym krokiem do osiągnięcia tego celu było dostarczenie go do jaskini.
W końcu wilk zobaczył upragnione brzegi Bumari. Przemierzył rzekę korzystając z wąskiej kładki, którą sam tam kiedyś położył, i wpadł do swojego mieszkania. Zatrzasnął drzwi i podbiegł do paleniska. Odłożył pisklaka na ziemię i zabrał się za rozpalanie ognia. Po chwili w kominku zabłysły płomienie, a zimne powietrze zaczęło się powoli ogrzewać. Wilk upewnił się, że ptaszek ma się dobrze (a przynajmniej że żyje) i odkrył go nieco, aby łatwiej mu było oddychać. Potem zaczął organizować mu coś na kształt gniazda. Stary koszyk? Kawałki skóry? Przydały się jak najbardziej. Żałował, że nie miał słomy ani puchu, ale nie mógł nic na to poradzić. Miał nadzieję, że futerko królika wystarczy, aby ogrzać pisklę. Gdy włożył je do utworzonej przez siebie... rzeczy... zwierzątko wyraźnie zaczynało odzyskiwać wigor. Otworzyło oczy, a z otwartego dzioba zaczęły wydobywać się wysokie piski. Dodatkowo pisklę postanowiło się nieco rozruszać i szpetnie pełzało po dnie koszyka. Aarved musiał przyznać, wyglądało paskudnie. Duża kulka białego pierza, z której wystawały dwa chude skrzydełka, pokraczna głowa z ogromnymi ślepkami oraz groteskowo długie łapki, które wykonywały jakieś nieskoordynowane ruchy.
Nie wygląd się jednak w tej chwili liczył - zresztą sam wojownik miał się za parę miesięcy przekonać na własne oczy, jak mylące potrafi być pierwsze wrażenie. Wyglądało na to, że pisklątko było głodne. Z tego, co wywnioskował już wcześniej wilk, był to ptak drapieżny. Gniazdo na urwisku, wypełnione piórami i drobnymi kostkami oraz silne pazurki wraz z zakrzywionym dziobem - wszystkie te cechy sprawiły, że rogacz odetchnął z ulgą. Gdyby małe potrzebowało ziarna, mogliby mieć problem. Na jego szczęście znalazło się w jaskini zwierzęcia, które codziennie jadło mięso i pospieszyło do spiżarni, aby podzielić się z ptaszkiem resztkami królika; jego ostatnim jedzeniem. Aarved porwał udo zajęczaka na drobne paski i podniósł je za pomocą telekinezy. Trafienie w rozchybotany dzióbek okazało się dobrym testem jego zdolności magicznych, na szczęście w końcu udało mu się zapełnić biały brzuch. Tak mu się przynajmniej wydawało, ponieważ znajda przestała wydawać z siebie boleśnie głośne dźwięki i zwinęła się przy ścianie koszyka, najwyraźniej zasypiając. Wilk upewnił się dwa razy, że jest mu ciepło, dorzucił do ognia i spojrzał na zewnątrz. Zaczynało robić się ciemno. Zjadł trochę królika, po czym podniósł ostrożnie sztuczne gniazdo i poszedł z nim w stronę swojego legowiska. Ustawił pojemnik koło poduszki, a sam zwinął się na posłaniu i przykrył skórą łosia. Wpatrywał się w drobne ciałko, oddychające szybko pośród zajęczego futra, czując, jak sam zaczyna robić się senny. Żałował, że stracił pół dnia treningu, ale nic nie był w stanie na to poradzić. W końcu czas poświęcony na ratowanie pisklaka nie był czasem straconym. Nie miał pojęcia, czy znajda to samiec czy samica i nie dbał o to w tamtym momencie. Wiedział, że i tak odda maleństwo pod opiekę innego wilka i nie miał zamiaru się przywiązywać.
Gdyby tylko tej nocy wiedział, jak bardzo ten plan nie wypali w przyszłości...


Słowa: 1523

Od Aarveda - Quest II

Gęsta, niemal namacalna ciemność kontrastowała przerażająco z ciepłymi kolorami rozciągającymi się przed basiorem. Aarved przełknął ślinę. Białe ślepia nie spuszczały z niego wzroku, nawet nie mrugały, jedynie powoli przysuwały się bliżej. Ścieżka, która rozciągała się między gęstymi chaszczami była krótka, jednak wizja wejścia między te niebezpieczne zarośla sprawiała, że nagle wydawała się mieć przynajmniej kilka kilometrów. Dało się dosłyszeć ciche chrupanie i szczękanie, zupełnie jakby ktoś tarł zęby o zęby. Wilk wiedział, że te dziwne istoty nie wchodzą ani do katakumb, ani do samej Symbiony, ale wolał się wycofać jeszcze na moment, zanim obmyśli plan działania. Jedno z monstrów wychyliło się delikatnie, tak, że zarys jego łba był widoczny na jasnym tle. Powykręcany pysk odsłaniał długie, połamane zęby w krzywej szczęce, a w niektórych miejscach widać było kość. Bestia nie przypominała niczego, co dotąd widział wojownik. Zadygotała i wyciągnęła łapę o długich, cienkich palcach, powyginanych i drżących spazmatycznie. Istota wygięła się nienaturalnie, rozległ się trzask łamanego karku i długi oraz przeciągły pisk, po czym wycofała się do krzaków.
Rogacz wziął głęboki wdech, czując jak obrzydzenie i strach ściskają mu serce. Wiedział, że po drodze do Symbiony znajdzie się moment, w którym będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Ta chwila chyba właśnie nadeszła. Dowódca zdradził mu jednak sposób na spokojne przejście. Aarved miał zamiar skorzystać z jego rad.
Wyprostował się, zebrał w sobie odwagę i odbił się w przód. Jak na komendę rozległy się demoniczne wycia, a krzaki poruszyły się gwałtownie. Chrupanie, klikanie i trzeszczenie stało się jeszcze głośniejsze, a w tle dało się usłyszeć biegnące, plaskające w mokrej glebie kroki. Gdy potężne łapy znalazły się na granicy korytarza, wilk nie mógł się już zatrzymać - nawet gdyby dołożył wszelkich starań. Białe ślepia rozjarzyły się dziko. Wilk zebrał w sobie moc, próbując skupić się na magii, a nie na przeszywających, bolesnych wyciach demonicznych bestii. Po obydwóch stronach ścieżki wzniosły się kamienne, grube ściany. Rozległy się wściekłe wrzaski, kiedy mury odcięły krzaki od rwącego przed siebie zielonookiego. Pazury zaczęły drapać o kamienie, piski sprawiały, że bębenki w uszach wibrowały boleśnie. Im dłużej basior biegł, tym dłuższa wydawała się ścieżka - zupełnie jakby ktoś ją rozciągał. Nagle zabrakło mu tchu, gwałtowny smród gnijącego ciała i śmierci dostał się do jego nozdrzy. Wilk starał się nie panikować, ale ryki uniemożliwiały mu trzeźwe myślenie. Wiedział jedynie, że musi brnąć do przodu. Mięśnie rwały, płuca piekły, a serce rozdzierały diabelskie jęki. Rozległ się huk, kiedy powykręcane pazury i zgniłe kikuty przebiły mur. Słaba magia, która zlepiała ziemię tworzącą ściany, rozpadła się i rozległ się plusk, kiedy skały wpadły do cuchnącej zalegającej na ścieżce cieczy.
Gdy do Aarveda dotarło, co się dzieje, zwinął się i zebrał energię w mięśniach. Czuł cuchnące oddechy na swoim karku i cienie muskające nogi. Odbił się i ledwo uciekł uściskowi czarnych łap. Pazury napotkały jedynie powietrze, a ciepłe, beżowe ciało zbliżało się coraz bardziej do Symbiony. Wilk już był bardzo blisko, pruł do przodu, rozchlapując błoto i wdychając odór zgnilizny w płuca. W końcu wykonał ostatni skok, jego pysk rozjaśniło delikatne, różowe światło.
Nagle jednak jakaś siła pociągnęła go w dół. Stęknął z bólu, gdy żuchwa uderzyła z głuchym hukiem o ziemię. Obrócił się, czując, jak coś ciągnie go z niesamowitą mocą do tyłu. Z przerażeniem ujrzał, że jedna z jego tylnych łap, ta, która wciąż tkwiła w gęstej ciemności, zniknęła pod przykryciem czarnych dłoni. Poczuł bolesne, mokre zimno i pazury, które rozrywały mu skórę. Smród znów wypełnił jego nos, tym razem zupełnie odebrał mu dech. Podkurczył drugą kończynę do brzucha, albowiem już sięgały po nią czarne macki. Kopnął uwięzioną nogą z całej siły, ale jedynie poczuł mocniejszy ból. Krzyknął, kiedy jego ciało ześlizgnęło się w stronę ścieżki, jednak zrezygnował z szarpania się. Strach i odór nie pozwalały mu oddychać, ale wilk wiedział, co musi zrobić. Otworzył paszczę, z której wydobył się wściekły ryk. Spomiędzy zębów uniósł się dym, aż w końcu pojawiła się między nimi kula ognia. Pocisk wystrzelił w ciemność, jednak nie rozświetlił otaczającego go mroku. Trafił jednak z hukiem w trzymającego wojownika potwora. Rogacz wyciągnął  jednym gwałtownym ruchem łapę i zerwał się na równe nogi, patrząc, jak monstrum wije się na ziemi, a jego kark zaczyna się tlić. Drobne płatki popiołu unosiły się w powietrzu, błyszcząc żarem. Ze zdeformowanego pyska wydobyło się gardłowe charczenie, aż w końcu miotająca się w drgawkach sylwetka zamarła. Potem zmieniła się w pył i zniknęła.
Samiec patrzył na to z szokiem wypisanym na twarzy, powoli oddalając się od granicy Symbiony. ,,Co... Co to było?", pomyślał. Serce bolało go od wysiłku i strachu, przepona paliła, a adrenalina sprawiała, że kręciło mu się w głowie. Nie spodziewał się czegoś takiego. Te potwory były obrzydliwe. Czym one w ogóle były? Skąd się tu wzięły? Może trzeba o tym zawiadomić dowództwo? Z jakiegoś powodu nie wchodziły w głąb Katakumb, trzymając się jedynie wąskiego pierścienia lasu wokół Symbiony, ale nie wiadomo, czy magia utrzymująca je w ryzach kiedyś nie osłabnie. A wtedy Królestwo będzie w niebezpieczeństwie.
Ale nie po to tu teraz przyszedł. Wrócił myślami na ziemię. Obrócił się i spojrzał na pokrwawioną, pokrytą czarną mazią maścią łapę. Zdrętwiała z zimna, pulsując rwącym bólem. Wilk syknął i zacisnął zęby, po czym wziął głęboki wdech i wytarł dziwną substancję w gęstą trawę pokrytą rosą. Eufemizmem byłoby powiedzenie, że nie było to najprzyjemniejsze przeżycie w jego życiu. Zmrużył oczy, starając się nie krzyknąć. Podkurczył sponiewieraną stopę do brzucha, zdeterminowany, aby jak najszybciej zebrać zioła i wrócić na powierzchnię. Potrzebował dobrego medyka. Obrócił się więc na pozostałych trzech łapach i zaczął kuśtykać w stronę niewielkiego strumyka, który przecinał okolicę. Nagle jednak zamarł. Chwila spokoju została brutalnie zakończona.
W tle, na niewielkim wzniesieniu za potokiem, widać było wielką, białą sylwetkę. Przez chwilę wydawało się, że to jedynie rzeźba, gdy jednak poruszyła skrzydłami, do wilka doszło, że to kolejna tajemnicza istota. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Zwierzę uniosło długą, wąską głowę ozdobioną kryzą i mlecznymi piórami, po czym spojrzało na niego. Pionowa źrenica przecinała pastelowo niebieską tęczówkę, kiedy stworzenie taksowało Aarveda wzrokiem. Przełknął ślinę. Z jakiegoś powodu nie czuł strachu, a... onieśmielenie. Coś w tych ślepiach kazało mu wierzyć, że stworzenie było inteligentne. A przynajmniej miał taką nadzieję. Długie łapy rozprostowały się i uniosły długi, pokryty łuskami tułów. Gad przeciągnął się zrelaksowany, potrząsnął piękną, marmurową głową i zszedł do potoku. Jego srebrne pazury zagłębiły się w wodę, wzniecając niewielką kaskadę błyszczących w jasnym świetle kropel. Wilk przełknął ślinę i stulił uszy. Sięgał może do... nadgarstków? temu interesującemu bytowi. W każdym razie zwierzę było ogromne. I piękne.
- W... Witaj - zająknął się na początku, ale dalej ciągnął już z pewnością siebie. - Nazywam się Aarved, przybyłem do Symbiony w pokojowych zamiarach. Nie chcę zrobić ci krzywdy, szlachetna istoto. - Tutaj skłonił się nisko, muskając nosem źdźbła. - Za twoim pozwoleniem chciałbym jedynie zebrać rośliny, które rosną koło twojego leża.
Wskazał na niewielkie kwiatki, pokrywające płatami niewielkie wzgórze. Istota wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym spojrzała za siebie. Wyglądało na to, że zastanawiała się nad jego prośbą przez moment, po czym z powrotem zwróciła swoją uwagę na przybysza i ukłoniła się mu, wyginając długą szyję w śnieżnobiały łuk
- Czy to oznacza zgodę? - zapytał, chcąc się upewnić. Ostatnie, na co miał ochotę, to urazić dumę tak wielkiego stworzenia. Oczy otoczone długimi, śnieżnobiałymi rzęsami zmrużyły się, kiedy śnieżnobiała głowa potaknęła kilka razy.
- Dziękuję bardzo za twoją wspaniałomyślność - wilk ukłonił się najgłębiej, jak mógł. Serce biło mu z ekscytacji i stresu. Nie wiedział, że cokolwiek mieszka w samej Symbionie. Ruszył w stronę potoku, nadal jednak bacznie obserwował białą istotę. Rozpostarła swoje skrzydła, rzucając wielki cień na otaczające ich drzewa. Potężne pióra wywołały podmuch wiatru, który uderzył w basiora, wichrząc mu sierść na karku. Kilka świetlików zerwało się z roślinek, zataczając chaotyczne pętle w powietrzu.
Po chwili wojownik się rozluźnił. Białe zwierzę wydawało ciche, zrelaksowane mruknięcia i mrużyło oczy, jakby ze szczęścia. Najwidoczniej obecność gościa je uradowała.
Nagle jednak drgnęło, gdy wilk znalazł się w zasięgu ruchu jego głowy i schyliło się w jego stronę z zatrważającą prędkością. Aarved zareagował instynktownie. Skoczył w bok, zataczając się lekko, bo gwałtowny ruch spowodował nagą falę bólu i odsłonił kły.
- Proszę mnie zostawić! Nie mam zamiaru cię krzywdzić!
Istota złożyła łeb na trawie, zupełnie ignorując jego słowa. Przymknęła ślepia, wydając z siebie dźwięk powodujący wibracje powietrza. Z jego pyska wydobył się długi, jasnoróżowy, rozdwojony jak u jaszczurki język, a kiedy otworzyło oczy, poruszyło lekko głową, wskazując przybysza.
- Ja? - zapytał basior ze zdziwieniem. Istota kiwnęła głową. - W czymś przeszkadzam?
Gwałtowne machnięcie oznaczało ,,nie". Gad podniósł swoją tylną, zgrabną łapę i lekko nią pokiwał.
- Moja noga?
Szybkie potakiwanie.
- Och - Aarved spojrzał na swoją poranioną kończynę. Zimno obejmowało już całe jego udo i coraz bardziej go niepokoiło, a szkarłatna krew kapała na kolorowe kwiaty. - Poraniły ją tamte stworzenia w lesie. Muszę jak najszybciej wrócić na górę i znaleźć medyka.
Już chciał iść dalej, gdy nagle ogromna głowa gwałtownie uniosła się i w ułamku sekundy znalazła się niebezpiecznie blisko wilka. Ten chciał odskoczyć, ale wielka łapa zagrodziła mu drogę. Nim zdążył zareagować, znalazł się w uścisku srebrnych szponów. Zaczął się wyrywać.
- Puszczaj! To boli!
Nie chciał używać mocy, bojąc się, że jeszcze bardziej rozwścieczy bestię. Poczuł, jak coś ciepłego przesuwa mu się po łapie. Próbował nią kopnąć, ale powstrzymał go świdrujący ból rozlewający się po całym zadzie i kręgosłupie. Kolejna fala ciepła, teraz jednak po ranie przetoczyło się przyjemne mrowienie. Wilk zamarł i obrócił się, aby zobaczyć, co zrobi gadzina.
A robiła ona bardzo interesującą rzecz. Jej język przesuwał się po skórze wilka, zlizując z niej krew i resztki czarnej mazi, a z każdym kolejnym liźnięciem skóra zaczynała się zasklepiać, a futro - odrastać. Rogacz patrzył jak zaczarowany na znikające w oczach zadrapania. W końcu po rozdarciu nie było śladu, a wojownik został odstawiony z niesamowitą delikatnością na trawę.
- Dz... Dziękuję - odparł zszokowany. Stał przez chwilę jak wryty, ale w końcu drgnął i przełknął ślinę. Zaczął testować swojej kończyny i zaczął ją powoli obciążać. Nie poczuł żadnego bólu, więc w końcu stanął na niej ponownie. - Przepraszam, że tak zareagowałem.
Stworzenie zmrużyło oczy, jakby mówiło ,,Rozumiem i nie chowam urazy". Nie przeszkadzało mu już więcej, kiedy basior zaczął zbierać ziółka, po które go wysłano, jedynie wodziło za nim ciekawskim wzrokiem. Roślinki były wspaniałe- małe kwiatki o złotych płatkach i misternie wyciętych przez naturę liściach. Miały długie, kładące się po ziemi łodygi, które tworzyły gęstą plątaninę. Osadziły się na niej kropelki rosy. Wilk jednak nie był w stanie podziwiać ich piękna - zbytnio bowiem był zajęty rozmyślaniem nad tym, co się właśnie stało. To dziwne stworzenie... Nie mogło mu się przecież przewidzieć. Nigdy też o nim nie słyszał - cóż, może dlatego, że na temat Symbiony krążyło wiele plotek i mitów. Ciężko było oddzielić kłamstwo od prawdy. Może powinien poświęcić dzień lub dwa w bibliotece, aby zgłębić ten temat? Czym była ta biała istota? I czemu tkwiło akurat tutaj? Nie mogło wyjść na zewnątrz? Albo mówić?
Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Gdy zebrał dostateczną ilość ziół, aby wypełnić torbę otrzymaną od dowódcy, skierował swoje szybkie kroki z powrotem, odprowadzany ciepłym spojrzeniem niebieskich tęczówek. Musiał wziąć parę głębokich oddechów, zanim był w stanie znów ruszyć w głąb ciemnego korytarza. Teraz jednak poszło mu znacznie łatwiej - wiedział, czego się spodziewać. Ponadto gdzieś w środku szaleńczego biegu usłyszał za sobą donośny ryk, przeszywający powietrze, wprawiający w wibracje skały. Nagle wszystkie wrzaski i skrzeczenia ucichły, podobnie jak uderzania w skalne ściany. Pozwoliło to wilkowi dotrzeć bezpiecznie na drugi koniec tunelu. Gdy był już u celu, zatrzymał się i spojrzał za siebie.
Co to za miejsce?
I czym, do cholery, byli jego mieszkańcy?


Nagroda: 150 KŁ

Od Aarveda CD. Hertozy

W oczach Aarveda tylko przez chwilę widać było cień wyrzutu. Rogi. Czemu musiała zapytać akurat o nie? Już chociażby ogon czy te durne cętki byłby lepsze, dlaczego nieznajomi zawsze upatrywali sobie to przeklęte poroże? Opanował się jednak szybko. Nie powinien dać po sobie poznać, że samica trafiła w czuły punkt. Uśmiechnął się najszczerzej, jak potrafił w tej sytuacji.
- Tak, jak najbardziej - odparł. - Chcesz dotknąć? Nie są ostre.
- Um... A mogę? - zapytała niepewnie wilczyca. W odpowiedzi wojownik schylił głowę, przyciskając brodę do piersi. Poczuł, jak wadera przesuwa łapą po chropowatej, kręconej powierzchni.
- Pierwszy raz widzę r-rogatego wilka - zająknęła się. Aarved zaśmiał się cicho. W jej głosie nie było słychać uszczypliwości ani złośliwości, jedynie czystą ciekawość. No, może też odrobinę zdenerwowania. Chyba za szybko się zdenerwował. W końcu nie chciała sprawić mu przykrości.
- To prawda, rzadko się takie spotyka. Moja mama ma bardzo podobne.
- Naprawdę? Nie sądziłam, że tak w ogóle można... To znaczy, że jest to w ogóle możliwe - mruknęła cicho Hertoza. Aarved zamyślił się. Owszem, poroże u wilków nie było często spotykane, ba, sam basior powiedziałby, że raczej należy do rzadkości, ale generalnie społeczeństwo wiedziało o tym, że taka cecha występuje u niektórych osobników. Może nieznajoma była po prostu jeszcze bardzo młoda? Albo wychowała się daleko od centrum i nie miała kontaktu z innymi osobami.
- Cóż, jak widać, jest jak najbardziej możliwe - odparł wojownik z uśmiechem. - Nie przeszkadzają mi za bardzo, jedynie czasem o coś zahaczam.
- Och, ro-rozumiem - zająknęła się samica. Zapadła chwila ciszy. Basiora coraz bardziej intrygowało, dlaczego nowo napotkana duszyczka jeszcze nie odeszła w swoją stronę. Wydawała się bardzo miła, ale trochę zagubiona.
- Znałaś już to miejsce wcześniej? - zapytał rogacz, chcąc kontynuować rozmowę. Co prawda czekał go trening, ale odejście w tym momencie wydawało się bardzo niemiłe i nieuprzejme - a Aarved wiedział, że swoją postawą powinien stanowić wzór, nawet jeśli nie był na służbie.
- Nie, ja je dopiero znalazłam. Przed chwilą... Znaczy, już jakiś czas temu odkryłam nowe wejście do jaskiń. Ale wygląda bardzo ładnie. - Rozejrzała się uważnie, przełykając nerwowo ślinę.
- Ach, to prawda, w istocie. Ja lubię tu przychodzić, zresztą to też moja robota - wskazał łapą na poobijane, porysowane bale służące mu do ćwiczeń. - Jest  tu cicho i spokojnie. Idealne miejsce do ćwiczeń.
- Ciężko się nie zgodzić. A co... no, trenujesz?
- Aktualnie próbowałem skupić się na walce mieczem, ale nie zdążyłem zacząć.
Hertoza już otwierała pyszczek, żeby coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się huk. Porywisty wiatr uderzył w dwoje towarzyszy, sypiąc im kryształkami lodu w oczy. Pierwszym odruchem basiora była chęć ochronienia wadery. Skoczył przed nią i osłonił swoim ciałem. Śnieg podrywany przez podmuch zataczał wokół nich kręgi, tworząc coś na kształt trąby powietrznej. Powietrze huczało i świszczało, a niebo nagle zakryło się chmurami. Wojownik przełknął ślinę, próbując zorientować się w sytuacji i opanować strach.
- Wiedziałam, że tu przyjdziecie, nędzne wilki! - rozległ się grzmiący głos. - Wasza rasa jest jak zaraza. Wszędzie was pełno i nie szanujecie niczyjej własności!
- Kim jesteś?! - krzyknął basior, próbując przekrzyczeć ryk burzy. - Nie zrobiliśmy nic złego!
- Jak to nie?! - zadudniła niewidzialna istota. - To wy zaśmieciliście to miejsce tymi palami! Naruszyliście śnieg waszymi łapami i uszkodziliście moje cenne sople lodu, które hodowałam tak długo! Jak śmiecie przychodzić do mojego ogrodu?!

<Hertoza? Wybacz, że tak krótko, następne będą dłuższe, obiecuję>

Słowa: 527

Od Aarveda CD. Spero

Basior spojrzał kątem oka na Spero spod zmarszczonych brwi. Może i nie był najbystrzejszym wilkiem w Królestwie, ale doskonale pamiętał, jak wadera twierdziła, że nie potrafi władać umysłami. Pytał ją o to zaledwie parę dni temu, gdy udało im się pokonać teraz zamroczonego maga, który leżał związany na wozie ciągniętym przez innego wojownika. Może postanowiła uzupełnić swoją wiedzę przez ten czas i nauczyła się nowego zaklęcia?
- Rozumiem - powiedział tylko. Trochę żałował, że wilczyca nie zechciała mu wytłumaczyć dokładniej działania swojej magii, bo droga zapowiadała się na bardzo długą i mozolną, ale nie mógł zmusić Spero do rozmowy. Może najzwyczajniej w świecie musi skupić się na panowaniu nad mocą? Albo nie ma ochoty na dyskusję. Nie wiedział, jak dobrą ma kondycję, jednak jeśli nie była ona najlepsza, rozmowa mogła jedynie pogorszyć sytuację.
Mimo że wyruszyli wcześnie rano, droga do wulkanu dłużyła się nieznośnie. Transport jeńca jak i dobranie odpowiedniego tempa dla niewprawionej w boju magiczki znacznie opóźniał przemarsz. Dodatkowo w grę wchodziła konieczność przemieszczenia sporej liczby wilków w taki sposób, aby jak najmniej rzucały się one w oczy - z tego powodu często dzielili się na mniejsze grupki, które szły różnymi ścieżkami. Pod wieczór oddział zatrzymał się w jednej z jaskiń, z której widać było wygasły krater i zamarznięte jezioro. Nie byli daleko - jeśli wyruszą przed świtem, powinni dotrzeć do celu przed południem. 
- Tutaj zatrzymamy się na noc - rozkazał dowódca, kiedy wojownicy stanęli przed nim w lodowej jaskini. - Odpocznijcie trochę, ale nie rozpalajcie ognia. Magia również jest zakazana, mogą wykryć jej użycie. Warta będzie zmieniana co dwie godziny, a zwiadowcy wyruszą w trasę po zapadnięciu zmroku. Macie sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu i czy nikt nas nie szpieguje, rozumiecie? Bądźcie niewidoczni, nie dajcie się złapać. Powodzenie całej misji zależy od waszych umiejętności.
Trzy czarne wilki pokiwały głowami i zaczęły rozkładać posłania, aby upolować chociaż odrobinę snu przed zachodem słońca.
- A jeśli chodzi o całą resztę, macie zachować bezwzględną ciszę, zrozumiano? Pani też to dotyczy, Spero.
Cały oddział skłonił się nisko jak jeden organizm, zrobiła to również wspomniana wilczyca, po czym wszyscy rozeszli się po jaskini. Aarved odpiął dwie duże torby od szerokiego paska utrzymującego skórzaną, wzmacnianą matowym metalem zbroję i zaczął się rozpakowywać. Porywisty, przeszywający ciało do szpiku kości wiatr zapowiadał mroźną noc. Z tego powodu basior martwił się o Spero. Była wyraźnie zmęczona, ale radziła sobie dzielnie, przygotowując swoje łoże nieopodal. Aarved wstał i podszedł do niej.
- Nie chcesz położyć się nieco bliżej? - szepnął cicho. - Możesz się rozłożyć między innymi wilkami, będzie nam razem ciepło, a nie mamy ognia ani magii i musimy sobie jakoś radzić. 
Niebieska wilczyca spojrzała na niego i po chwili namysłu kiwnęła głową, po czym zgarnęła swoje rzeczy i zaczęła szukać wolnego skrawka skały w centrum grupki szykujących się na spoczynek wilków. Rogacz odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, jak jedna z wojowniczek odsuwa się, aby zrobić magiczce miejsce i uśmiecha się serdecznie do niej. Miał nadzieję że to przyniesie jakieś rezultaty. ,,Pingwiny robią tak od zawsze. W naszym przypadku to też powinno działać, prawda?", pomyślał zielonooki. 
Posiłek spożył w milczeniu. Krwawe niebo powoli gasło, stopniowo zamieniając jaskrawą czerwień na niewyraźny róż, a potem na mdłą szarość, która w końcu przeszła w granat. Nieprzebytą ciemność przecinały liczne gwiazdy oraz biała tarcza księżyca. Niebo tej nocy było wyjątkowo czyste. Przecinała je jasna smuga złożona z milionów jasnych punkcików - widoczna część galaktyki. Od czasu do czasu ciemną zasłonę przecinał warkocz spadającej gwiazdy, podróżnika biegnącego po nieboskłonie. Komety zawsze przypominały cętkowanemu wilkowi o konieczności cieszenia się chwilą. Żyły krótko, ale jakże efektownie. Kilka sekund, pięknych, jasnych sekund, które zachwycały wiele innych, o wiele dłużej żyjących istnień. A potem jasny łuk znikał. Spadająca gwiazda umarła. Cicha, jasna śmierć.
Takie chwile jak ta, gdy wilk leżał w obcej, skutej lodem jaskini i patrzył na rozgwieżdżone niebo, napawały go spokojem. Słyszał spokojne oddechy swoich towarzyszy z oddziału i ciche jęki wiatru, który przeczesywał gałęzie rosnących nieopodal świerków i po prostu cieszył się pięknym widokiem, dotykiem mocnej zbroi na swoim grzbiecie, a nawet kamieniami, które boleśnie wbijały mu się w brzuch przez skórę jelenia służącą za posłanie. Miał wrażenie, że świat się zatrzymał, tylko po to, aby zapewnić trochę komfortu młodemu wojownikowi.
Myślał o śmierci. Jak to jest umierać? Czy wtedy wszystko znika, nawet strach? A może wręcz przeciwnie. Nie wiedział, ale nie czuł niepokoju, mimo tego, że zdawał sobie sprawę, że to może być ostatnia noc w jego życiu. Rzadko denerwował się przed misją. Może pogodził się z tym, że śmierć w walce to jego przeznaczenie - nawet jeśli miało ono nadejść boleśnie szybko. Może w jego głowie ciągle tkwiła drzazga ,,zawsze mam szczęście, nic mi się nie stanie"? Głupia, szczenięca pewność siebie. Nie wiedział, co odczuje, gdy w końcu przyjdzie jego koniec. Strach? Ulgę? Ból? Smutek czy radość? Nikogo nie mógł spytać, nigdzie nie mógł o tym przeczytać; istniał tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Wiedza ta mogła poczekać. W końcu i tak do niczego mu się już nie przyda, kiedy w końcu ją nabędzie.
I tak zasnął, ukołysany do snu myślami o umieraniu i wsłuchany w ciche szepty zimnego powiewu przepływającego między jego rogami. Następnego dnia wojsko wstało przed wschodem słońca i błyskawicznie ruszyło w drogę. Aarved uważnie obserwował Spero, aby mieć pewność, że nadąża za tempem wojowników. Miała pewne trudności, aby szybko się spakować bez użycia magii, ale sąsiadka, która poprzedniego wieczoru ustąpiła jej miejsca, pomogła szybko się zorganizować. Basior odczuł pewną ulgę. Jak na razie magiczka radziła sobie bardzo dobrze. Powtarzał to sobie w głowie, próbując zdusić wypełzające z najciemniejszych zakamarków jego umysłu myśli, które przypominały mu, w jak dużym niebezpieczeństwie znajduje się wilczyca. Wierzył, że Spero jest świetnym magiem i tej wiary się trzymał.
Mimo że poranek, który rozlał się różem i fioletem po górach, był niemal równie piękny i spokojny jak noc, Aarved zaczynał odczuwać narastające powoli w oddziale napięcie. Nie miał się czemu dziwić - chyba wszyscy mieli świadomość z tego, jak pilna to była misja, skoro wyruszyli zaledwie kilka dni po pojmaniu porywacza, a dowództwo nie zaczekało, aż będzie dostępny mag wojskowy. Bardzo się pospieszyli z wysłaniem oddziału i przyszykowaniem podróży. Ponadto rogaczowi od jakiegoś czasu towarzyszyło nieprzyjemne przeczucie, że cała ta sprawa wcale nie jest prosta. O ile w ogóle handlowanie szczeniętami może takie być.
W końcu dotarli do stóp wulkanu. Góra wznosiła się nad ich głowami, przypominając o swojej potędze popiołem zamrożonym na skałach. Kapitan zatrzymał oddział. Wcześniej wytłumaczył im, że jeniec na przesłuchaniu wyznał, że do magazynu prowadzi jeden główny korytarz, ale są jeszcze dwa rzadko strzeżone boczne wejścia. To właśnie z nich zamierzało skorzystać wojsko, rozdzieliwszy się na dwie grupy - teraz tylko pozostało owe odnogi odnaleźć.

<Spero?>

Słowa: 1091
Layout by Netka Sidereum Graphics