sobota, 28 grudnia 2019

Od Spero CD. Pandory

Pokręciłam lekko głową, zerkając kątem oka na Ash, która szła obok milcząca i ze spuszczoną głową. James bez powodzenia próbował wciągnąć ją w rozmowę. Ale mała wadera była całkowicie skupiona na swoich myślach.
- Później - mruknęłam. Nie chciałam teraz o tym mówić. Nie przy Ash, nie kiedy dopiero co przywołała i, do pewnego stopnia, zapanowała nad całą hordą duchów. Nie wiem, czy w ogóle chciałam o tym mówić. Ta wiedza w niepowołanych rękach... mogła być dla Ashayi śmiertelnie niebezpieczna.
Wszystkie te wydarzenia na nowo popchęły moje myśli ku momentowi, w którym znalazłam szczeniaka w lesie. Skąd się tam wzięła? Dlaczego nie chciała mówić o swojej przeszłości, skąd pochodzi, kim są jej rodzice? I ta moc... Te niesamowite pokłady mocy, które posiadała. I to, że mimo tego, co niedawno dokonała, nadal miała siłę iść, zupełnie normalnie, jakby nic się nie stało. Nawet James ledwo trzymał się na nogach, ja i Pandora ostatkiem sił zmuszaliśmy się, by stawiać następne kroki. Ash nie było zupełnie nic.
Kilkanaście ciągnących się w nieskończoność minut później dotarliśmy w końcu do miasta. Sierociniec był w zupełnie innym kierunku, niż moje mieszkanie, a ja nie miałam już sił, by nadrabiać drogę i odprowadzać moich towarzyszy. Dlatego musieliśmy się pożegnać i odejść, każdy w swoją stronę. Żeby w końcu odpocząć po tym beznadziejnym, męczącym dniu.
- Może spotkamy się... pojutrze? - zaproponowałam, gdy już mieliśmy się rozdzielić. - Mogę wpaść do sierocińca. Nie mam zbyt wielu planów na ten dzień. A jutro pewnie będę odsypiać - uśmiechnęłam się lekko do Pandory.
- Jak dla mnie w porządku - odpowiedział z podobnym, zmęczonym uśmiechem. - To do zobaczenia!
Gdy oddaliłyśmy się z Ashayą kawałek od naszych nowych znajomych, wadera zbliżyła się do mnie tak, żebym na pewno ją usłyszała w panującym na ulicach zgiełku.
- To, co zrobiłam... nie było normalne, prawda? - zapytała. Usłyszałam w jej głosie strach, co mnie zmartwiło. - Patrzyłaś wtedy na mnie z takim wyrazem pyska...
Szturchnęłam lekko łapą moją podopieczną, starając się ją uspokoić, choć sama byłam daleka od tego stanu. Ale nie chciałam, by moje emocje odbijały się na małej.
- Byłam po prostu zaskoczona - uśmiechnęłam się pocieszająco, patrząc Ash w oczy. - Nie spodziewałam się... że będziesz tak potrafiła.
- One do mnie mówiły - mruknęła, a ja na moment zamarłam. - Prosiły, żebym im pomogła.
Cholera, niedobrze.
- Cóż, tak... się zdarza. Gdy nie potrafimy w pełni zapanować nad swoimi mocami - wytłumaczyłam, ostrożnie dobierając słowa. - Też tak mam, jeśli chodzi o przeskakiwanie w czasie, z resztą wiesz, że pod wpływem emocji robię to niekontrolowanie - tylko że moje niekontrolowane skoki, o ile nie wyląduję w środku wulkanu, jakiejś bitwy czy innego bardzo mało prawdopodobnego mniejsca, nie są dla mnie niebezpieczne. Nie w ten sposób, co utrata kontroli nad duszami, które się przywołało... - Naprawdę nie masz się czym martwić. To wszystko jest do wypracowania.
A w każdym razie taką miałam nadzieję...

<Pandora?>

Słowa: 461

Od Pandory CD. Lawrence'a

Samiec położył po sobie uszy, dziwnie się czuł, słysząc takie rzeczy. Raczej nie był przyzwyczajony do takich komplementów, jednak pokiwał głową.
- Nic wielkiego nie zrobiłem – spojrzał na śpiącego chorego, który dopiero odzyskiwał siły. To przykre, że los wybiera sobie przypadkowe osoby, aby je skrzywdzić. Gdyby nikt go nie znalazł, zamarzłby tam, jego poszukiwania trwały by kilka dni, a może i nawet tygodnie, a i tak ciało zostałoby odnalezione dopiero na wiosnę, gdy śnieg nieco by stopniał.
- A jednak dzięki tobie przeżyje – powiedział. Pandora lekko się uśmiechnął, zawsze się cieszył czyimś szczęściem, chociaż on sam zyskał jej w młodości niewiele.
- To nie tylko moja zasługa – posłałem mu lekki uśmiech, po czym wstałem. - Zjemy coś? - zaproponowałem. Po tym całym zdarzeniu zrobiłem się głodny. Lawrence skinął głową i poszedł coś znaleźć na ząb, ruszył za nim. Już po dłuższej chwili zajadaliśmy się udkiem zająca. Gdy oboje byliśmy już najedzeni, usiedliśmy niedaleko śpiącego.
- Zawsze mieszkałeś w centrum? - zapytałem. Rzadko, a raczej nigdy nie pytam się obcych wilków o ich przeszłość, nawet gdy jestem zmuszony spędzić z nimi nie wiadomo ile czasu, to potrafiłbym to zrobić w kompletnie ciszy, jednak nie tym razem. Chciałem go trochę poznać.
- Tak, od urodzenia. Chociaż jako szczeniak zamieszkiwałem wraz z rodzicami na wschodzie. Przyjemna okolica.
- Nigdy nie byłem, jak tam jest?
- Rodziny z dziećmi wspólnie spędzają razem czas i tym podobne. Wszyscy w sąsiedztwie się znają i zwykle żyją w przyjaźni – lekko się uśmiechnąłem, wyobrażając sobie ten widok. - Jeśli mogę wiedzieć, gdzie ty się wychowałeś? - wyrwał mnie z zamysłu.
- Na zachodzie – przypomniałem sobie te zielone na wiosnę i lato tereny, których bardzo mi brakowało.
- Słyszałem, co tam zaszło. Przykra historia.
- Tak – położyłem po sobie uszy. Dlaczego nie można uciec od przeszłości? - Dobrze że plaga się nie poszerzyła – dodałem jeszcze.
- Fakt. I tak wiele niewinnych istnień straciło przez nią życie.
- Racja – tylko tyle odpowiedziałem. Nie lubiłem wspominać przeszłości, to wszystko było takie niesprawiedliwe.
- Pewnie już o to pytałem, ale gdzie teraz mieszkasz? - spojrzałem znowu na niego. Chciał zmienić temat, za co byłem mu bardzo wdzięczny.
- W drugim dystrykcie – odpowiedziałem. - Dość ładnie, chociaż brakuje mi zieleni – stwierdziłem.
- Rozumiem, czasem śnieg mógłby całkowicie stopnieć – lekko się uśmiechnąłem.
Wtedy do jaskini ktoś wszedł bez pukania. Była to młoda samica o niebieskim futrze. Spojrzała po nas, swój wzrok zatrzymała na śpiącym i szybko do niego przyległa. Lawrence wstał i do niej podszedł, ja zaś zostałem na swoim miejscu, nie chcąc się wtrącać. Mimo tego wszystko słyszałem: samica była partnerką wilka i gdy tylko się dowiedziała, co się stało, nie bacząc na śnieżycę, przybiegła tu. Położyłem łeb na łapach, temu to dobrze, ma kogo martwić.

<Lawrence?>

Słowa: 430

środa, 25 grudnia 2019

Wpis #3

Comiesięczna aktualizacja została odłożona w czasie z powodu niskiej aktywności na blogu.

W okresie 24 lipca - 25 grudnia:

Napisano 19 opowiadań
Dołączył 1 wilk
Odeszło 5 wilków; 1 dołączył  ->  aktualny stan liczbowy 8♀/8♂


Najaktywniejszym wilkiem został Pandora (NARESZCIE, jak pewnie powiedziałaby jego autorka ;P) z wynikiem 9 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań


Lawrence - 92 KŁ
Nevt - 150 KŁ
Spero - 190 KŁ
Pandora - 274 KŁ + 100 KŁ = 374 KŁ



Przy okazji trwających Świąt chcemy również życzyć wszystkim członkom wszystkiego, co najlepsze i nigdy nieopuszczającej Was weny ;*

~ Administracja

niedziela, 22 grudnia 2019

Od Pandory CD. Spero


To wszystko było takie szalone, że jego prosty umysł nie potrafił tego ogarnąć. Dusze najpierw atakowały gada, potem ruszyły do nich… zatrzymały się, zniknęły… miał wrażenie, że jego walka w umyśle była prostsza niż to, co się tutaj właśnie stało. Leżał na ziemi, nie mając sił się podnieść, ale oglądając całe to zajście, którego nie potrafiłby nikomu opowiedzieć, ponieważ wyszłaby z tego tylko dziwna paplania i niezrozumiałe zdania.
Kiedy obie suczki znalazły się obok niego i pomogły mu wstać, wyglądało to, jakby podnosiły manekina. Kończyny miał jak z waty, nawet głowę było ciężko utrzymać w pionie, a oczy widziały rozmazany świat. Jedynie głos z zewnątrz pozwalały mu wierzyć, że nie umarł, nie jest w innym wymiarze i wszystko co się teraz dzieje, jest prawdą. Nie zauważył, kiedy weszli do betonowego tunelu, w którym zniknęła cała natura. Po jakimś czasie dał radę utrzymać się sam na łapach, podziękował Ash i Spero, które mu pomagały, a potem we trójkę kroczyli przed siebie. Pandora miał zwieszony łeb, wpatrywał się w podłogę, kiedy Spero prowadziła ich do wyjścia. Dalej czuł czyjąś obecność w swoim umyśle, ale było to tak niewyraźne uczucie, że nie potrafił określić go głębszymi słowami. 
Nie spostrzegł, kiedy wyszli. Nagle poczuł przyjemny chłód, wiatr owiewał jego zmęczone ciało, zapraszając do długiego snu tu i teraz, a miękkie podłoże, posypane białym śniegiem tylko umocniło tą chęć. Otworzył szerzej oczy i podniósł głowę, światło trochę go oślepiło, chociaż gdy spojrzał w bok, zauważył, że słońce powoli zachodziło. Delikatnie się uśmiechnął, od samego widoku zimowego krajobrazu odzyskał nieco sił, odwrócił głowę i zobaczył, jak Spero budziła szczeniaka, leżącego pod drzewem. Gdy ten otworzył swoje oczka i ujrzał znajome mu pyszczki, od razu się ucieszył i obie przytulił. Pandora podszedł do nich powoli, także się uśmiechając. Był bardzo szczęśliwy, że to koniec.
- Spero! Ash! - powiedział radośnie James. - Pandora! - dodał, kiedy do nich podszedł. Wyściskaliśmy go, a on nam opowiedział, że długo na nas czekał i ze zmęczenia aż zasnął. Kiedy zapytał, co my robiliśmy, Spero odpowiedział, że wyjaśni potem.
- Teraz musimy koniecznie wracać – dodała. Przytaknąłem i cała nasza czwórka ruszyła w kierunku miasta. Wiedziałem, że czeka mnie rozmowa. W końcu przy mojej opiece zniknął szczeniak, czułem, że to nie wróży nic dobrego. Zwiesiłem łeb i patrzyłem posępnie na swoje łapy, nie mając ochoty tam wracać, ponieważ wiedział, ze być może to ostatni raz, kiedy opiekuje się tymi słodkimi maluszkami z sierocińca. Pewnie kucharki już opowiedziały właścicielowi co się stało, a on pewnie już szuka kogoś nowego na moje zastępstwo. Westchnąłem zrezygnowany i spojrzałem na radosne szczeniaki, idące obok mnie.
- Ciesze się, że to koniec – odezwałem się, przerywając tę cieszę. Spojrzałem na Spero. - Chociaż możesz mi wyjaśnić, co się stało? Podejrzewam tylko, że Ash to niezwykły wilk – dodałem.

<Spero?>

Słowa: 453

Od Lawrence'a CD. Pandory

Przekopał ostatnią warstwę śniegu, odgrzebując wilka. Lawrence spojrzał zaniepokojony na leżącą przed nim rudą kupę futra. Szturchnął basiora łapą, ten jednak nie reagował. Przybliżył pysk do jego brzucha, próbując dostrzec, czy poszkodowany oddycha. Boki wilka powoli podnosiły się i opadały. Żył!
- Czy mógłbyś mi pomóc go podnieść? - poprosił medyk, zwracając się do Pandory. Biały basior powoli pokiwał głową i podniósł rudzielca na tyle, by umożliwić Lawrence'owi wsunięcie się pod niego i utrzymanie go na grzbiecie. Dalej, będąc cały czas asekurowany, doniósł rannego do lecznicy. A właściwie do swojego domu. Tam wyprosił zbędnych gapiów z domu. Został sam z Pandorą i rudym wilkiem.
- Musimy go rozgrzać - odparł Lawrence, szukając koców, którymi po chwili przykrył rannego. Obserwował cały czas jednak stan poszkodowanego. Bał się, że wilk w pewnym momencie przestanie oddychać. Przysiadł obok rudego. Miał nadzieję, że szybko się wybudzi.
- Pandoro, mógłbyś przynieść mi z tamtego pokoju - mówiąc to, wskazał na pewne wejście - pewną roślinę? Ma czerwone liście, znajduje się zaraz po lewej stronie.
Mniejszy wilk wstał z miejsca i udał się do wskazanego przez medyka miejsca. Po chwili wrócił z pyskiem pełnym zioła. Odłożył je niedaleko Lawrence'a.
- Dziękuję, gdy się wybudzi, podanie owej rośliny go trochę rozgrzeje - wyjaśnił, przybliżając liście do siebie. Staranie podzielił je na dwie porcje.
- Myślisz, że z tego wyjdzie? - zapytał biały basior, siadając obok rannego.
- Nie wiem - przyznał Lawrence. Chciał wierzyć, że uda mu się pomóc rudemu wilkowi. Nie wyglądał jednak najlepiej. Jego boki rytmicznie opadały i podnosiły się, a co chwila medyk dostrzegał przechodzące rannego spazmy. Cierpiał.
- Pozostaje nam jednie mieć nadzieję, że przeżyje noc - dodał po chwili. Położył łeb na łapach i obserwował swojego pacjenta. Nieraz widział śmierć, jest to wieczna część bycia medykiem. Nie da się do tego przyzwyczaić.
- Rozumiem. Mogę ci jeszcze jakoś pomóc? - Usłyszał spokojny głos Pandory. W obliczu całej sytuacji, zabrzmiały dziwnie ciepło. Lawrence uśmiechnął się do białego basiora. 
 - Zrobiłeś już wystarczająco, proszę, odpocznij - mówiąc to, wskazał na leżące niedaleko posłanie.
Pandora spojrzał niepewnie na rozmówcę.
- Jesteś moim gościem - odparł medyk, nim biały basior zdążył odpowiedzieć. - Musisz być zmęczony swoją podróżą, odpocznij chociaż chwilę.
***
Nie spał całą noc, przez którą nie spuszczał oka z rudego wilka. Chociaż zmęczenie zachęcało go do snu, utrzymywał głowę nad ziemią, obserwując rannego. Niedawno zdał sobie sprawę, kim basior był. Rozpoznał w nim pacjenta, który zamówił maść. Najpewniej właśnie po nią szedł, kiedy przysypał go śnieg.
Lawrence wstawał właśnie, by się przeciągnąć, gdy zobaczył, że poszkodowany delikatnie się porusza. Przysunął się do rudego wilka, który powoli odzyskiwał przytomność. Pacjent otworzył z wolna oczy i rozejrzał się przestraszony po pomieszczeniu. Wydał z siebie głośny jęk, który obudził Pandorę. 
- Spokojnie, to ja. - Medyk starał się za wszelką cenę powstrzymać basiora od wpadnięcia w panikę. Wilk szybko łapał powietrze, nie mogąc podnieść swojego obolałego ciała. 
- Zostałeś ranny, ale wszystko będzie dobrze - wyjaśnił Lawrence, podsuwając pod pysk rannego zioła. - Zjed je, poczujesz się lepiej. Pandoro, mógłbyś przynieść wody?
Mówiąc to wskazał ruchem łapy miejsce, w którym mógł ją zdobyć. Rogaty wilk bez słowa wykonał polecenie i podał zapełnioną miskę. 
Pacjent zaś wydawał się dalej rozkojarzony. Spoglądał niemrawo na leżące przed nim produkty. Dopiero po chwili zdecydował się przeżuć czerwone liście, które popił zimną wodą. Wydawało się, że dalej niekoniecznie wiedział, co się stało, ale zwinął się w kulkę i zasnął. Lawrence westchnął z ulgą i zwrócił się do stojącego obok Pandory:
- Wyjdzie z tego. 
- To wspaniale. Obrażenia, jakie zostały mu zadane, wyglądały na dosyć poważne - przyznał basior.
- I dalej takie są, ale pozostanę dobrej myśli - powiedział zmarnowany, po czym rozpromienił się na sekundę. - Dziękuję ci, Pandoro, twoja pomoc jest nieoceniona. 


<Pandora?>

Słowa: 593

sobota, 14 grudnia 2019

Od Spero CD. Pandory

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Tyle dusz na raz, w jednym miejscu, tak znikąd... Niespotykane. Cała ta sytuacja była dla mnie... cokolwiek dziwna.
Nie miałam pojęcia, że Ash jest do czegoś takiego zdolna.
Bo wszystkie te duchy, w ilościach spotykanych normalnie tylko nad Oceanem Dusz, nie pojawiły się tu od tak. Nigdy tego nie robią, a teraz nie było inaczej. Ktoś je przywołał.
A tym kimś była Ashaya.
- Jasna cholera - mruknęłam, odskakując gwałtownie na dobrych parę metrów w bok, gdy jeden z duchów się o mnie otarł. Wzdrygnęłam się. Wrażenie przenikania twojego ciała przez obcą duszę... brrr. Nieprzyjemne uczucie.
- Dlaczego mnie porwałeś? - usłyszałam nagle cichy, choć pełen mocy głos. Jakby właściciel po prostu nie musiał mówić głośniej, aby go usłyszano. Głos, choć zdawał się dochodzić zewsząd, jakby to wszystkie dusze przemawiały jednocześnie... brzmiał dziwnie znajomo.
Ale zanim zdążyłam sobie uświadomić, że to głos Ash, a gadzi czarnoksiężnik jakkolwiek odpowiedzieć, dusze ruszyły do ataku.
Zaledwie kilkanaście sekund zajęło im obezwładnienie go. Kolejne kilka... doprowadzenie do postradania zmysłów, bo zaczął wić się na ziemi i mamrotać coś pod nosem.
A ja stałam tam, jakby wmurowana w kamienną posadzkę komnaty. I nie wierzyłam w to, co widzę. Że Ash... jest zdolna do czegoś takiego.
Inna sprawa, że gadzi stwór z kanałów faktycznie stanowił zagrożenie dla miasta i tak czy tak ktoś musiałby go zlikwidować.
- Cholera jasna - zerwałam się z miejsca, z którego do tej pory z niedowierzaniem przypatrywałam się całemu zdarzeniu. Podbiegłam do Ash, rzucając krótkie spojrzenie na nieprzytomnego Pandorę. - Nic ci nie jest, Myszko? - wydusiłam, oglądając szczeniaka z każdej strony.
- Wszystko... w porządku - mruknęła, patrząc z niejaką niepewnością na gadziego stwora, który właśnie przestał się ruszać.
- Biegnij do Pandory, ja się nim już zajmę - mruknęłam, popychając ją lekko łapą we wskazanym kierunku. Ale wadera się nie ruszyła. - Co jest, Ash?
Nie odpowiedziała.
Zaklęłam szpetnie pod nosem. Dopiero wtedy zobaczyłam, że tęczówki jej oczu zaszły mgłą... A wszystkie dusze, które przywołała, oddalają się od potwora i zaczynają się zbliżać do nas.
Straciła nad nimi kontrolę.
Nie zastanawiając się długo, sięgnęłam łapą do pokrytego zakrzepłą już krwią boku. Rzucając zaniepokojone spojrzenia na zbliżające się z nieznanymi zamiarami dusze, zaczęłam kreślić na ziemi przed nami symbol przejęcia, a zaraz obok niego - odesłania. Bez tego pierwszego drugi mógłby nie zadziałać. Gdyby moja moc starła się bezpośrednio z tą, którą dysponuje Ash... nie miałam już wątpliwości co do tego, kto by wygrał. I nie, nie byłabym to ja.
Ten szczeniak może okazać się naprawdę niebezpieczny... Ale lepiej nie wyprzedzać faktów. Może nic się nie stanie. Zdoła zapanować nad sobą. A przynajmniej miałam taką nadzieję...
Gdy tylko zakończyłam kreślenie znaków, duchy zamarły. Zatrzymały się tam, gdzie akurat się znajdowały, czyli już całkiem blisko nas. Po chwili poczułam, jak spływa na mnie władza nad nimi... Aż się zachwiałam, tyle magii nagle we mnie uderzyło. Z zaciśniętymi zębami sięgnęłam łapą do drugiego znaku, by dokończyć zaklęcie...
Dusze zaczęły znikać jedna po drugiej.A ja czułam, jak powoli ulatują ze mnie siły życiowe. Cholera. Ashaya... Jeśli ona przywołała te wszystkie dusze od tak, bez wspomagania się Czarną Magią... Jej moc musiała być niewyobrażalna.
Niewyobrażalnie niebezpieczna...
- Choć Ash, trzeba pomóc Pandorze - mruknęłam, otrzepując się, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, które zawsze towarzyszyło obcowaniu z duchami, ze skóry. - W każdej chwili może się obudzić. A wtedy... - spojrzałam na gada, który leżał kilka metrów dalej, od jakiegoś czasu bez ruchu. Nie wyczuwałam od niego żadnej oznaki życia. Czy to magicznej, czy takiej zwyczajnej. - Zabiorę nas od razu do Jamesa. Nie mam zamiaru więcej się włóczyć po tych korytarzach.

<Pandora?>

Słowa: 584

Od Pandory CD. Lawrence'a

Pandora spojrzał w bok, w stronę hałasu, który zwiastował burzę śnieżną. Zastanawiał się, czy wilki zdążyły zabrać swoje rzeczy z zewnątrz na targu i czy zdążył się schować. Miał nadzieję, że tak, nie zapowiadało się, że ładna pogoda przywita nad centrum w najbliższym czasie.
- Racja – przytaknął i spojrzał na większego wilka. - Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza – dodał i zniżył wzrok na maść.
- Oczywiście, że nie, poza tym sam cię tu zaprosiłem i wiedziałem, jak się dzień skończy – powiedział miło. Mniejszy tylko skinął głową i usiadł na ziemi, okrywając się skrzydłami. Starał się sobie wyobrazić, co musiałby zrobić, gdyby zamiast tu, poszedł w swoją stronę, starając się wrócić do domu. Pewnie przed burzą przeleciałby kawałek, a potem znowu musiałby znaleźć jakąś jaskinię do przenocowania, a bardzo tego nie chciał: ostatniej nocy bardzo zmarzł, zwykła grota nie była dla niego najlepszym rozwiązaniem, ale lepsze to, niż zamarznięcie na śmierć. - Zaraz przyjdę, odniosę ją – odezwał się basior, który po chwili chwycił naczynie w pysk i wyniósł je z pomieszczenia. Pandora siedział w miejscu i się nie ruszał, nie chciał się narzucać, nawet, jeśli został tu zaproszony jako gość. Podczas nieobecności właściciela domu, rozejrzał się w nim jeszcze raz, a kiedy samiec wrócił, biała istota zniżyła łeb.
- Powinien ci podziękować – zaczął mówić.
- Nie trzeba, naprawdę – zapewnił, ale mniejszy pokręcił głową.
- Jakbym kontynuował drogę do drugiego dystryktu, prawdopodobnie bym zamarł. Ostatnią noc także spędziłem w lesie, bo nie udało mi się dotrzeć do domu – powiedział nad wyraz za dużo, jak na siebie, aż zniżył łeb.
- Ostatnio coś się pogoda bardzo psuje – Pandora przytaknął i oboje zamilkli, wsłuchując się w świszczący wiatr na zewnątrz, kiedy usłyszeli pukanie. Lawrence wyszedł z pomieszczenia i wpuścił gościa do środka, Pandora nastroszył uszy.
- Co się stało?
- Śnieg zasypał kupca i nie możemy go odkopać – biały wilk wstał i ruszył w kierunku rozmawiających ze sobą wilków.
- Już idę – oświadczył medyk i odwrócił się do poprzedniego gościa. - Zostań tu, zaraz wrócę – powiedział poważnie, ale samiec pokręcił głową.
- Pomogę, każda para łap się przyda – Lawrence pokręcił głową i kiedy miał podać powód, dla którego mniejszy nie mógł z nimi iść, dodał jeszcze: - Jeśli lód stwardniał, stopie go ogniem – tym razem nie mógł się z nim kłócić. Zaraz wszystkie trzy wilki wybiegły na zewnątrz, a Pandora na własnej sierści odczuł, jak nieprzyjemna może być pogoda; znowu. Ruszyli za czarnym wilkiem, który kierował ich w stronę targu, potem bramy, aż wybiegli z miasta. Blisko mostu, między murem, a lasem stała grupka zwierząt, grzebiących w sporej zaspie. Wokół nich leżały połamane deski, Pandora spojrzał w górę. Najwidoczniej jeden z drewnianych pomostów na murze, służący do obserwowania terenu, załamał się pod ciężarem śniegu, a leżący pod białym puchem wilk, był tylko przypadkową ofiarą.
Wszyscy dopali zaspy i zaczęli grzebać. Wiatr wiał bardzo nieprzyjemnym zimnem, sypiąc w oczy śnieg, kiedy ten pod nami zaczynał całkowicie zamarzać. W końcu nie mając za dużo czasu, kazałem się wszystkim odsunąć, a następnie zionąłem ogniem. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu biała tafla zaczęła ustępować i się zmniejszać. Woda spływała na boki i zaraz zamarzała, a wysepka zaczynała się zmniejszać. Kiedy zobaczyliśmy pierwszą łapę, Lawrence kazał mi przestać. Posłuchałem się i odsunąłem się na bok, było to trochę wyczerpujące, już dawno nie używałem mocy tak długo. Patrzyłem, jak odkopują do końca obcego mi wilka.

<Lawrence?>


Słowa: 547

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Lawrence'a CD. Pandory

- Jesteśmy - odezwał się większy wilk, zapraszając Pandorę do środka. Weszli wspólnie do małego pokoiku. Tam Lawrence wskazał swojemu gościowi miękką poduszkę, na której mógł spocząć oraz przyniósł resztki wczorajszej zdobyczy. Czuł się źle z faktem, że nie miał nic lepszego dla wilka. Pocieszał się jednak faktem, że kawał mięsa, dzięki niskiej temperaturze, był świeży.
- Częstuj się - zaproponował posiłek, siadając nieopodal przybysza. Pandora nie czekając długo, zajął się jedzeniem. Sam Lawrence nie czuł póki co głodu. Wykorzystał moment, by przyjrzeć się bliżej Pandorze. Popodziwiał chwilę jego śnieżnobiałe futro, kopyta i długie rogi. Dłuższą chwilę poświecił na obserwację skrzydeł drugiego wilka - smukłe, lecz umięśnione i pokryte błoną, wzbudziły ciekawość medyka. Zastanawiał się, skąd pochodzi ów niezwykłe stworzenie, jakim jest Pandora.
- Dziękuję - odparł biały basior, kiedy skończył posiłek. Wilk starannie ułożył na kupce pozostałe kości.
- Przyjemność po mojej stronie. - W tamtym momencie Lawrence przypomniał sobie o obiecanej maści. Dziś wieczorem przyjdzie po nią klient, a ta jeszcze nie jest gotowa!
- Muszę cię na chwilę przeprosić. - To rzekłszy, wstał i udał się do drugiego pomieszczenia. Pokój, w którym się znalazł, był znacznie mniejszy od salonu, w którym czekał na niego Pandora. Pracownia niemal całkowicie zasypana została zebranymi przez medyka ziołami. Wspomagając się węchem, odnalazł poszukiwane rośliny. Zabrał je i wrócił do gościa.
Rzucił suszonki na ziemię, nieopodal wykopanego dzisiaj korzenia. Poukładał starannie składniki obok przygotowanej wcześniej miski.
- Wybacz - zaczął, wskazując na znajdujące się przed nim przedmioty. - Muszę przygotować pewną maść. Tym samym, przez chwilę nie będę miał jak mówić.
Brązowy basior zauważył zaciekawienie w oczach Pandory.
- Jesteś zielarzem? - zapytał biały wilk, podchodząc bliżej leżących na ziemi produktów. Obwąchał je dokładnie. 
- Blisko. Medykiem - wyjaśnił. - Obiecałem owe lekarstwo jednemu ze swoich stałych klientów. Łagodzi ból spowodowany popękanymi przez mróz poduszeczkami. 
Mówiąc to, pokazał spód swojej łapy. Zdawał sobie sprawę, że po dzisiejszym spacerze, maść również mu się przyda.
- Mogę ci jakoś pomóc? - Usłyszał propozycję ze strony Pandory. Lawrence podniósł głowę i spojrzał na gościa. Domyślał się, że w ten sposób, biały basior prawdopodobnie próbował podziękować za schronienie. Medyk spojrzał na znajdujące się niedaleko produkty. Zastanawiał się, co mógłby powierzyć Pandorze. Ostatecznie zdecydował się na proste, ale ważne zajęcie.
- Mógłbyś rozłupać te strąki i oddzielić dobre nasiona od tych zepsutych? 
Biały wilk pokiwał głową i zabrał się do pracy. Zręcznie rozpoczął wykonywanie powierzonego mu zadania. Sam Lawrence zajął się rozgryzaniem paskudnych w smaku ziół. Powstałą w ten sposób gęstą masę, umieścił w misce. Cały zabieg nie wyglądał zbyt elegancko. 
Po chwili naczynie całkowicie wypełniło się zmielonymi składnikami. Medyk ostatni raz wymieszał wszystko.
- Dobra robota! - pochwalił zarówno siebie, jak i Pandorę. Wtedy usłyszeli huk. Wiatr wraz ze śniegiem uderzył z impetem w okno. Zapowiadała się okropna nawałnica. Lawrence poczuł, jak sierść jeży mu się na grzbiecie.
- Zdaje się, że będziemy tutaj uziemieni przez dłuższy czas...

 <Pandora?> 

Słowa: 458

piątek, 6 grudnia 2019

Od Pandory CD. Lawrence'a

Spojrzał na niego dość zdziwiony, dokładnie mu się przyjrzał. Był to o wiele większy basior, który rozmiarem sięgał poroży Pandory. Miał gęste bazowe futro, spod którego wystawały małe uszka, do tego miał bursztynowe oczy. Teraz musiał wybierać: zaryzykować i wpaść w burzę śnieżną, czy zaufać obcemu i pójść w nieznane mu miejsce?
- Nie chciałbym przeszkadzać – powiedziałem spokojnie, czując jak zimny wiatr pojawiał się z północy.
- Nie będziesz, zapewniam cię. Nie warto wybierać się w taką pogodę – powiedział. Pandora chwilę milczał, zastanawiając się, a kiedy znowu poczuł ten zimny powiew, zgodził się. Skinął głową, a nieznany mu samiec zaczął go prowadzić. Gdy biały wilk szedł obok niego, zauważył, że jego towarzysz ma sporą bliznę na prawym barku. Mimo wszystko nie zapytał go o to, nie należało w tym momencie. Nawet nie znali swoich…
- Jak się nazywasz? - zapytał Pandora, patrząc przed siebie.
- Przepraszam, zapomniałem o tym. Jestem Lawrence, a ty? - „Lawrence” powtórzył sobie w myślach, „ładnie”, dodał jeszcze.
- Pandora – przedstawił się. Przez chwilę szli w ciszy, aż warstwa śniegu nieco niezmalała, co oznaczało, że zbliżali się do miasta. Przez czas drogi jeszcze bardziej się ochłodziło, przez co basior był zmuszony okryć się skrzydłami jak kocem, jednak nie dawały one ciepła, z tego względu, że były pozbawione futra, zamiast tego chroniły go od zimnego powietrze, które ciągle przybywało. Weszli do miasta, mijali kilka wilków, do nosa samca doszły przepyszne zapachy z targu, co mu przypomniało, że nie jadł śniadania. - Mieszkasz w centrum? - chciał się upewnić, ponieważ rzadko spotykał kogoś stąd, z tego względu, że mieszkańcy rzadko opuszczali miasto. W odpowiedzi Lawrence skinął głową i dodał, że do jego mieszkania już nie daleko. Będąc wśród budowli, zrobiło mu się nieco cieplej, przestał się kryć w skrzydłach i zaczął się z ciekawości rozglądać. Nic się tu nie zmieniło od Zimowego Balu, nawet rozpoznawał kilka pysków.
- A ty gdzie mieszkasz? - zapytał, przerywając ciszę.
- W drugim dystrykcie – odpowiedział. - Wczoraj wybrałem się do centrum do sierocińca, ale nie zdążyłem wrócić – dodał, czując po prostu potrzebę wyjaśnienia, co robił tak daleko od domu, jeszcze w taką pogodę.
- Pracujesz w sierocińcu?
- Nie, obiecałem tylko szczeniakom, że przyjdę się z nimi pobawić – Pandora odwrócił głowę w bok i zobaczył małego wilczka, który ciągnął matkę za ogon, ona zaś nie reagowała. Gdy chłopiec miał już tego dość, skoczył na jej grzbiet, dopiero wtedy samica postanowiła opanować syna, jednym machnięciem zdjęła go z pleców i przygwoździła do ziemi, dalej rozmawiając z przyjaciółką. Lekko się uśmiechnąłem.
- Jesteśmy – basior stanął przed budynkiem i zaprosił mnie do środka. Wszedłem do środka, był to ładnie umeblowany i czysty pokój.

<Lawrence?>

Słowa: 423

niedziela, 1 grudnia 2019

Od Lawrence'a CD. Pandory

Wilk przeciągnął się i wstał z ciepłego legowiska. Dzień już dawno wstał, a Lawrence nie miał ochoty wychodzić z domu. Na dworze panowała wszechobecna zmarzlina, przez którą, nawet pomimo ciepłego futra, basior nie miał zamiaru wyściubiać nosa na zewnątrz. Wzywały go jednak obowiązki. Zmusił się więc do przygotowania szybkiego śniadania i szybko opuścił ciepłe mieszkanko.
Przywitał go dmuchający prosto w pysk lodowaty wiatr. Lawrence otarł łapą oczy i ruszył na poszukiwania pewnego ziela. Będąc medykiem, często musiał wybierać się na podobne ekspedycje. Niedawno obiecał swojemu stałemu pacjentów maść. Jeden ze składników rósł w pobliskim lesie. Był nim korzeń, którego odnalezienie zapewne utrudni gruba warstwa śniegu. Wilk westchnął przeciągle. To będzie ciężka praca, ale dla swoich przyjaciół zrobił wszystko!
Drzewa o tej porze roku wyglądały znacznie mniej przyjaźnie, niż latem. Gołe gałęzie, zaostrzone sprawiały wrażenie wrogich. Lawrence zaśmiał się sam z siebie, łapiąc się na ów głupim spostrzeżeniu. Znajdował się właśnie na większej polance. Znajdujący się na niej śnieżny puch był niczym nie zmącony. Wilk poczuł smutek, że to właśnie on będzie zmuszony zniszczyć ów piękny widok. Przeskoczył kilka większych zasp, poszukując idealnego miejsca na poszukiwania.
Odnalazł je pod starym dębem. Śnieg i lód w tym miejscu nie były głębokie. Zaczął kopać na oślep. W lecie, w mniej-więcej tej okolicy natrafił na poszukiwany korzeń. Miał nadzieję, że dzisiaj też mu to się uda.
Ranił łapy o twardą glebę, jednak nie poddawał się łatwo. Czuł delikatną woń składnika. Był blisko. W związku z kaleczeniem poduszeczek i tępieniu pazurów, musiał pozwolić sobie jednak na chwilę przerwy. Wszechobecny chłód sprawił, że Lawrence napuszył sierść. Zdawał sobie sprawę, że zapewne wygląda teraz jak puchata kulka. Znajdując się na mrozie przypomniał sobie odrzuconą propozycję najęcia pomocnika. Wierzył, że sam poradzi sobie ze wszystkim. W końcu nikt nie zrobiłby tego lepiej niż on. 
Nabrał ostatecznie motywacji i powrócił do zajęcia. Natrafił w końcu na poszukiwany korzeń. Z trudem wyciągnął go z twardej ziemi. Wyczyścił kłącze w śniegu i postanowił jak najszybciej powrócić do domu.
Przechodził właśnie przez zamarznięte jezioro. Spojrzał na niebo. Gromadzące się nad jego głowami chmury zapowiadały zbliżającą się zawieruchę. Odwrócił głowę, a jego oczom ukazał się dość niecodzienny widok. W jego stronę leciał jakiś wilk! W dodatku po chwili wylądował na śniegu niedaleko jego. Lawrence ze zdziwieniem przyglądał się nieznajomemu, którego białe futro zlewało się z zimnym puchem. 
Miał właśnie zapytać czy wszystko w porządku, gdy wilk odezwał się pierwszy:
- Nie chcę przeszkadzać, ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie się znajdujemy?
Lawrence, nim odpowiedział, przyjrzał się ów dziwnej istocie. Na jej głowie znajdowały się długie roki, grzbiet przykrywały błoniaste skrzydła, a tyle nogi były kopytami. Jedynie pysk i ogon miała wilczy. 
- Las niedaleko Centrum - wyjaśnił basior. - Czy wszystko w porządku? Twoje lądowanie wyglądało trochę... boleśnie?
- Ah, tak. Wszystko dobrze - odparł niemal od razu wilk. - Dziękuję. Teraz jestem zmuszony cię przeprosić i opuścić, muszę znaleźć jakieś schronienie. Zapowiada się prawdziwa burza śnieżna!
Nieznajomy już rozłożył skrzydła i szykował się do odlotu, gdy Lawrence zaszedł mu drogę.
- Wybacz, że to takie nagłe, jednak nie mogę puścić cię w taką pogodę - oznajmił pewnym głosem. - Mieszkam niedaleko i chciałbym zaprosić cię do siebie. Nie mogę pozwolić, by ktoś marzł na takim mrozie!

<Pandora?>

Słowa: 526

Lawrence


Tazihound

Trzeba żyć i cieszyć się, i płakać, i przeklinać, i diabli jeszcze wiedzą, co robić, ale nie wolno wspominać.

Imię: Lawrence
Ród: Basior pochodzi z Rodu Ivsen.
Wiek: 9 lat 6 miesięcy
Płeć: Basior♂
Rasa: Quatar
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Medyk
Charakter: Lawrence to istna oaza spokoju. Cudem jest wyprowadzenie go z równowagi. Nie wykonuje on żadnych nieprzemyślanych i pochopnych ruchów. Nigdy nie był i nie będzie typem marzyciela. Wilk twardo stąpa po ziemi, tym samym - nie w głowie mu zabawy czy marnowanie czasu. Zwykle przybiera poważny wyraz pyska, przez co ciężko odczytać jakie emocje targają nim w danym momencie. Zresztą, basior jest dosyć tajemniczy. Nie lubi dzielić się z innymi swoimi uczuciami. W towarzystwie trzyma się na uboczu, jednak nie oznacza to, że lubi samotność. Choć jest dobrym słuchaczem, jak i rozmówcą. Lawrence wypowiada się kulturalnie i serdecznie. Okazuje szacunek wobec każdego. Basior został obdarzony silnym poczuciem sprawiedliwości. Nie pozwoli, by w jego obecności działa się krzywda słabszym lub by ktoś kłamał mu w żywe oczy. Wilk brzydzi się oszustwami. Sam zachowuje się honorowo. Warto wierzyć w jego obietnice. Lawrence nie rzuca słów na wiatr. Dodatkowo, basior szybko potrafi ocenić swoją sytuacje. Ciężko namówić go na nieprzemyślane i ryzykowne eskapady. Wilk jest mimo wszystko ambitny. Swoje cele osiąga powoli. Lubi planować każdy kolejny ruch, a sprytu mu nie brakuje. Lawrence nie poddaje się łatwo. Jest sumienny i dokładny, wykonuje odpowiedzialnie powierzone mu zadania. Dystyngowany, pełen rezerwy i niezależności basior, ceni sobie wolność. Jest wierny swoim ideałom. Lawrence sprawia wrażenie chłodnego i nieprzystępnego, jednak pod grubą skorupą lodu kryje się sympatyczny wilk, któremu mimo wszystko, zależy na dobru innych, dla którego byłby gotów się poświęcić.
Wygląd: Lawrence to duży, dobrze zbudowany basior. Posiada on długie i gęste futro, przez które ledwo przebijają się jego małe uszy. Dominującym kolorami sierści wilka są brązy. Na świat spogląda swoimi bursztynowymi oczyma. Zwykle przybiera poważny wyraz pyska. Jego prawy bark został oszpecony blizną, którą zdobył w wyniku swojej pierwszej (i zarazem ostatniej) walki. Ogon, a właściwie jego brak, jest jedynym kompleksem Lawrence'a. Urodził się bez niego.
Żywioł: Piasek
Moce: Jak wskazuje jego żywioł, Lawrence kontroluje piach. Dzięki niemu może między innymi tworzyć najróżniejsze tarcze czy też podnosić przedmioty. Służy mu również do ataku - potrafi kreować pociski czy trwałe ostrza.
Rodzina: Matka wilka zwała się Breena. Była piękną, białą wilczycą, na którą Lawrence zawsze mógł liczyć. Jego ojciec, Gorlas, zdecydowanie pałał mniejszą miłością do syna. Młody basior zapamiętał go jako wymagającego i niezbyt przyjacielskiego. Rodzeństwa nie posiada.
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Miejsce zamieszkania: Centrum. Mieszka samotnie w małym, ładnie umeblowanym mieszkanku.
Patron: Gritmal
Umiejętności:

Intelekt: 20 | Siła: 5 | Zwinność: 15 | Szybkość: 15 | Latanie: 0 | Pływanie: 5 | Magia: 10 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 10 |

Historia: Ród Lawrence'a posiada jedną, dosyć niespotykaną tradycję, którą praktykowali jednak jedynie bardziej restrykcyjni członkowie rodziny. Do owych należał ojciec młodego basiora. Praktykowany przez niego zwyczaj polegał na wygnaniu z domu rocznego potomka. Miał prawo on ponownie pokazać się rodzicom na oczy, dopiero po osiągnięciu czegoś wielkiego. Porzucony przez rodziców młody Lawrence, niekoniecznie wiedział, co począć. Początki jego samodzielnego życia były trudne. Ze wszystkich problemów wychodził jednak cało. Basior dorastał, ale mimo tego, że wszystko się ułożyło, nie potrafił ponownie wrócić do rodziny. Zdawał sobie sprawę, jak krzywdzące jest dla szczeniąt szybkie odłączanie od bliskich. Przyrzekł sobie nigdy nie kontynuować owej tradycji. Współcześnie, prowadzi spokojne życie i ma nadzieję, że będzie pozbawione większych kłopotów.
Inne:
- Ulubioną zwierzyną Lawrence'a są zdecydowanie ryby.
- Tematem, na jaki nie przepada rozmawiać jest brak ogona. Wilk często czuje się gorszy z powodu jego braku.
Autor: Mik
Layout by Netka Sidereum Graphics