czwartek, 29 października 2020

Event Halloweenowy

 Zbliża się najstraszniejsza noc w roku, idealna okazja dla duchów, by odwiedziły ten wilczy padół...


Jak co roku, w ostatni dzień października dwa światy - żywych i umarłych - zbliżają się do siebie, a granica między nimi staje się tak cienka, że niemal zanika. Często towarzyszy temu gwałtowne wzmożenie aktywności astralnej, częściej można natknąć się na duchy w miejscach, w których normalnie niemożliwym jest je spotkać...

Dla żywych wilków jest to czas świętowania, wspólnych, całonocnych zabaw okraszonych historiami jak wyjętymi z horrorów. Noc duchów, potworów i czarnej magii.


Z tej okazji przygotowaliśmy dla Was, drodzy członkowie, kilka questów, z jak zwykle kuszącymi nagrodami do zdobycia :D

Poza tym zapraszam serdecznie na Halloweenowe Poszukiwanie Dyń!
W różnych miejscach na blogu znajdziecie tajemnicze dynie. Ich kolory odpowiadają pewnym dwóm rozrywkowym wilczkom z naszego Królestwa, które na pewno nie przepuściłyby okazji do wzięcia udziału w halloweenowych zabawach. Znajdźcie dynie, odgadnijcie imiona naszych imprezowiczów i wspomnijcie ich imiona w pozostałych eventowych questach, a zgarniecie dodatkową nagrodę Hallowenową!"


[Questy można przesyłać do 15.11, Poszukiwanie Dyń trwa do 01.11 do godziny 23:59]





I

Udajesz się na przyjęcie z okazji Święta Duchów, które zostało zorganizowane w stojącym w środku lasu wielkim, nadszarpniętym zębem czasu domu. Wszystko jest ozdobione adekwatnie do święta, wejścia bronią wydrążone dynie, w kątach przy suficie rozciągają się pajęczyny. Wszyscy uczestnicy przyjęcia doskonale się bawią w tym nawiedzonym domu... Do czasu, aż wszystko idzie nie tak, jak powinno. Bo wraz z wybiciem północy dzieje się kilka rzeczy na raz - gasną wszystkie światła w okolicy, niebo przecina błyskawica, a powietrze zaczynają wypełniać niepokojące szepty. Wilki ogarnia panika... Co się stało, co jest źródłem tych niepokojących zjawisk? Ktoś musi przecież to zbadać, a tymczasem wszyscy zdają się być zbyt przerażeni, by się tego zadania podjąć... Gdy cała budowla zaczyna drżeć, zdaje się, od czegoś, co znajduje się w piwnicy strasznej rudery, decydujesz się wziąć sprawy w swoje łapy. Czy uda Ci się dowiedzieć, co, lub kto, stoi za niepokojącymi zjawiskami?

Minimum 2000 słów
Nagroda: 200 KŁ



II

W całym królestwie wilki oszalały na punkcie pewnej zabawy w tę Halloweenową noc. Ty, twoi sąsiedzi, znajomi, nawet rodzina królewska! Wszyscy bawią się chodząc w kostiumach po domach i zbierając cukierki lub zostawiając psikusy. Jak ty się zabawisz? Za kogo się przebierzesz? Komu wytniesz numer i jakie cukierki zbierzesz? A może zostaniesz w domu i to do ciebie będą przychodzić najdziwniejsze potwory?

Minimum 1500 słów
Nagroda: 100KŁ + 1pkt do dowolnego zagospodarowania



III

Halloween to nie tylko przebieranie się, jedzenie słodyczy i straszenie potworami. Jest to też czas w którym wspominamy swoich zmarłych. Dlatego też w tym dniu postanowiłeś odwiedzić miejsca spoczynku twoich najbliższych - rodziny czy przyjaciół. Kogo odwiedzisz? O kim będziesz myśleć? O co będziesz prosił i co będziesz wspominał pośród morza lampionów i kwiatów?

Minimum 1500 słów
Nagroda: 150 KŁ



IV

O tak,
talent mam.
Temu nie zaprzeczy nikt.
Wiem jak budzić w ludziach strach,
bez dwóch zdań!
Zmrozić krew,
zjeżyć włos
i odebrać głos.

Niepokojąca pieśń dociera do Twoich wyczulonych uszu, sprawiając, że bezwiednie dreszcze przechodzą całe Twoje ciało, jeżąc sierść na grzbiecie. Jesteś sam, w środku lasu. Jest pełnia. Srebrzyste światło Księżyca spływa po gałęziach wiecznie zielonych drzew, osiadając na pokrywającym ziemię śniegu. Jest spokojnie. Tylko ta piosenka, dobiegająca jakby spod ziemi...
Wszystko zmienia się w przeciągu ledwie ułamków sekundy. Nagle robi się ciemno, księżyc chowa się za chmurami, a las przeszywa przerażający rechot, dźwięk nie z tej ziemi... Jest tak ciemno, że ledwo jesteś w stanie dostrzec, co znajduje się kilka kroków przed Tobą. Zaczynasz czuć coraz większy dyskomfort spowodowany całą tą sytuacją. Gdy nagle czujesz, jak coś ociera się o Ciebie, miarka się przebiera. Cudem powstrzymujesz krzyk, a może nie jesteś w stanie i powietrze przedziera Twój wrzask. Co się dzieje potem? Z jakimi potworami jak z horroru przyjdzie Ci się zmierzyć? Czy wyjdziesz żywy z lasu...?
Wybieranie Halloweenowej nocy na samotny spacer w lesie było z Twojej strony złym posunięciem... Zbliża się Godzina Czarownic.

Minimum 2000 słów
Nagroda: 5pkt do dowolnego zagospodarowania


środa, 28 października 2020

Od Aarveda - Wspomnienia Część I

Drobinki kurzu tańczyły w wątłym świetle słońca wpadającym przez małe okno do surowego pomieszczenia. Jego dużą część zajmował porysowany stolik wraz z dwiema poszarzałymi ze starości poduszkami. Za nimi znajdowało się szerokie przejście do sypialni, w której było widać posłania z jeleniej, wytartej skóry.
Niewielki domek powoli wypełniała słodka woń przygotowywanego mięsa. Wiodła ona do małego blatu na wskroś przesyconego zapachem jedzenia, który wniknął głęboko w wieloletnie szczeliny w drewnie. Przy meblu stała drobna, wilczyca o krętych rogach i krótkim, filuternie zakręconym ogonie. Jej rubinowe oczy były na wpół przymknięte, nadając jej pyskowi tajemniczego, niemal mistycznego wyrazu, który dopełniał niewyraźny cień uśmiechu. Mimo że wadera stała przy blacie, krojąc warzywa, jej widok i aura, która ją otaczała, zachwyciłaby niejednego wilka. Nie należała do szczególnie pięknych wilczyc - jej nogi były zbyt długie, sylwetka - nieco za szczupła, a oczy odrobinę za duże. Uwagę jednak przykuwał ich wyraz i przepełnione charakterem spojrzenie wywołujące dreszcze w każdym, kto został nim przeszyty. Jej osobę otaczała mgła zamyślenia, co sprawiało, że cała Silence wyglądała jak potomkini samej Caishe lub wcielenie Vartii.
- Aarvedzie, znikaj z kuchni, nie wolno ci się tutaj bawić, jak robię jedzenie.
Głos czerwonookiej był spokojny, miękki i ciepły, zupełnie jak wiosenny wiatr, który zwiastuje zakończenie ostrej zimy. Mimo tej pozornej delikatności jej ruchom zadziwiająco brakowało subtelności, kiedy odsunęła syna tylną łapą w stronę stołu.
Cętkowany basiorek, którego ogon przed chwilą wypucował stare panele, przerwał obgryzanie kości renifera i spojrzał z wyrzutem na matkę.
- Głowa mnie swędzi! - burknął niezadowolony, zupełnie, jakby swędząca głowa była warta ryzykowania poważnymi oparzeniami. Z pyska wadery wydobył się chicho bardziej przypominający westchnienie morskiej bryzy, niż śmiech.
- Tak to jest z rogami. Jak wyrastają, to głowa swędzi. - Przerwała na chwilę i wrzuciła składniki do garnka. - To dlatego się tak wierciłeś w nocy?
- Nie, było zimno - cienki głos wydawał się brzmieć jeszcze gniewniej, niż poprzednio.
- Dlaczego nie przyszedłeś się przytulić? - zapytała wilczyca. W odpowiedzi mała, jasna kulka fuknęła niczym kocię żbika.
- Jestem za duży, żeby z tobą spać, mama.
- Ale nie jesteś za duży, aby dostać kataru, jak się wyziębisz. I co ja bym z tobą zrobiła, jakbyś złapał przeziębienie, jak nawet nie ma w domu miodu i cebuli?
- Bardzo dobrze, że nie ma miodu i cebuli, nie lubię miodu i cebuli - rozległ się głos spod stołu, a po chwili ciche chrobotanie.
- Nie obgryzaj nóg od mebli i siadaj, bo jedzenie jest gotowe. Tylko na poduszce, nie podłodze, bo brud rozniesiesz.
- Właśnie - zaczął wilczek, patrząc, jak matka nalewa mu potrawkę do miski. Dlaczego po prostu nie kupisz miodu i cebuli, skoro ich nie ma?
Wadera westchnęła, stawiając przed szczenięciem naczynie.
- Aavdziu, już ci mówiłam, że to nie jes takie proste.
- Dlaczego? Wystarczy pójść do sklepu pani cioci - drążył wilczek, obgryzając parujące mięso.
- Ponieważ na to potrzeba pieniędzy, skarbie. A nie wyczaruję ich ot tak z powietrza, a ostatnio nikt nie przynosi mi ubrań.
- A koce też kosztują pieniądze, prawda?
- Wszystko kosztuje pieniądze, Aavedziu - pokiwała głową ze smutkiem szwaczka. - Szczególnie podczas tej zimy.
- Dlaczego? - znów padło to samo pytanie. Silence uśmiechnęła się jednak cierpliwie. Cieszyła się, że jej synek jest tak dociekliwym wilczkiem, nawet jeśli czasami potrafił być naprawdę irytujący.
- Stada migrują, a myśliwi muszą je tropić. Widzisz, płacimy im za ich czas, a od kiedy muszą szukać jeleni, to więcej do zużywają. Dlatego więcej płacimy.
- Okej - szczeknął krótko Aarved, ukontentowany faktem, że matka wszystko mu wytłumaczyła.
Zapadła cisza, podczas której niewielka rodzina skupiła się na spożyciu skromnych porcji potrawki z królika i warzyw. Z ulicy dobiegał turkot wozu ciągniętego po kocich łbach oraz odgłosy głośnej rozmowy, najprawdopodobniej handlarza z roszczeniowym klientem. Na krótką chwilę przez okno wpadły promienie zachodzącego powoli słońca, rozświetlając skromną izdebkę. Matka spojrzała na swojego syna, który w zauroczeniu wpatrywał się w tańczący w złotym świetle pył.
- Aarved, naprawdę zmarzłeś tej nocy?
Basiorek kiwnął głową, nie mogąc werbalnie odpowiedzieć, przez ogromną ilość potrawki, którą wcisnął sobie do ust.
- I naprawdę nie chciałeś do mnie przyjść? - drążyła temat wilczyca. Martwiła się, że jej dziecko może niebezpiecznie zmarznąć podczas najbliższych nocy i, jak to miało w zwyczaju, będzie zbyt uparte, aby do niej przyjść. Naprawdę nie chciała, aby Aarved złapał zapalenie płuc, szczególnie, że trudno byłoby go wyleczyć, zważając na kurczący się w zastraszającym tempie budżet. Chyba że...
- Sama ostatnio mówiłaś, że mam spać sam, bo jestem już duży - odparł oburzony wilczek. - A teraz masz pretensje, że nie śpię sam.
- No tak, ale wtedy było cieplej.
,,I strasznie kopałeś przed sen", dodała w myślach. Spojrzała w okno i wstała.
- Posprzątaj proszę po obiedzie - nakazała. Szczeniak wstał i zaczął zgarniać niedawno odkrytą przez siebie telekinezą puste talerze. Położył je na blacie w kuchni, ledwo do niego dosięgając i chwycił za szmatkę. Zaczął obmywać naczynia w dużym wiadrze, przysłuchując się odgłosom z ulicy. Zęby go świerzbiły, ale nie mógł jeszcze wrócić do zabawy. Chociaż... Mógłby skorzystać z tego, że rodzicielka nie patrzy i jeszcze chwilę poznęcać się nad stołem. Stara, obgryziona kość nie przynosiła tyle ulgi, ile stare, obgryzione drewno.
Przyspieszył wycieranie naczyń i po chwili odłożył miskę na blat. Podskoczył do mebla w dwóch susach, ale zanim zdążył zacisnąć na nim swoje szczenięce kły, kątem oka zobaczył ruch w przejściu do sypialni.
Na progu stała Silence, oświetlona krwawymi promieniami wieczornego słońca. Na jej rogach lśniły szklane paciorki i korale nawinięte na przezroczystą żyłkę. Z lewego ucha zwisał barwiony na czerwono breloczek wykonany z poroża górskiego jelenia, a po drugiej stronie wykwitała ususzona, ale żywa w kolorach, róża - najdroższa rzecz, jaką posiadała wadera. Jej płatki były pokryte złotym pyłem, który migotał bajecznie. 
Uśmiechnęła się do synka, który wpatrywał się w matkę szeroko otwartymi oczami i podeszła do drzwi. Narzuciła na siebie kapę z wytartym, białym futerkiem i spojrzała jeszcze raz na swoje dziecko.
- Tylko bądź grzeczny. I nie gryź stołu!
Wtedy, kiedy stała przed nim, a za jej plecami rozciągał się zachód słońca, kiedy kurz tańczył wokół jej pyska, a wszystkie koraliki owinięte wokół rogów posyłały na ścianę plamy światła, Aarved pomyślał, że to wszystko wydaje się smutne i szare w porównaniu do tych rubinowych oczu - czerwieńszych od szklanych paciorków, cieplejszych od Słońca, cenniejszych od pokrytej złotem ususzonej róży. Zapragnął chronić blask tych oczu przed cieniem smutku i starości. Chciał, aby na zawsze pozostały tak piękne, delikatne i ciepłe.
- Czemu się tak we mnie wpatrujesz, skarbie? - zaśmiała się wilczyca. Postąpiła krok w przód i pogłaskała go po głowie. - Wrócę za parę godzin, nie martw się. W razie problemów idź do sąsiadki, pamiętasz?
Malec kiwnął głową i spuścił wzrok. Rozległo się trzeszczanie drzwi, kiedy samica stanęła na progu. Chłód wpadł do mieszkania, przynosząc zapach brudnego rynsztoku wymieszanego z wonią pieczeni.
Nagle basiorek zerwał się i puścił się biegiem w stronę matki. Przylgnął do jej tylnej nogi, tuląc ją mocno przednimi nogami.
- Mama, kocham cię - mruknęła jasna kulka z pyskiem wciśniętym w słodko pachnącą sierść. Silence uśmiechnęła się.
- Ja ciebie też kocham, Aavedziu. A teraz puść mnie, bo muszę iść.
Mały wilczek odczepił się od futra rodzicielki i postąpił kilka kroków do tyłu. Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi, a koraliki w jej rogach kołyszą się na wietrze.

~*~

Było już ciemno. Puste uliczki rozświetlały jedynie latarnie, kiedy Silcence wracała  do domu. Minęła kłócących się pijaków i wyjęła czarodziejski kamień. Przycisnęła go do dziury w drewnie, a zamek szczęknął i drzwi się przed nią otworzyły. Westchnęła, zdjęła ubrudzoną błotem kapę i odwiesiła ją na wieszak. W mieszkaniu panował mrok. ,,Aarved musi być w sypialni", pomyślała. Mimo że była zmęczona, włożyła wysuszone naczynia do szafki, sprzątnęła zabawki, które mały wilczek nieroztropnie rozrzucił po dużym pokoju, a potem skierowała się do drugiego pomieszczenia.
Jej oczom ukazało się małe zawiniątko, które leżało na mniejszym posłaniu. Pod jasną głową, z której powoli wyrastały ciemne rogi, leżała otworzona książka. Wadera uśmiechnęła się czule, wyjęła spod cętkowanego policzka tom bajek, po czym sięgnęła do torby, którą miała założoną na grzbiet.
Wyjęła z niej dwie rolki materiału. Rozgryzła trzymające je wstążki i rozłożyła. Zupełnie nowe koce. Jeden ze skóry owcy, a drugi - dziergany, z zielonej wełny. Przykryła nimi zwinięte w kulkę szczenię, opatuliła go dokładnie, po czym zabrała się za zdejmowanie biżuterii z rogów.
Gdy kładła się po przeciwnej stronie pokoju, spojrzała jeszcze raz na swojego synka. Zdążył się już odwinąć, a uszy mu drgały co chwilę. Pewnie coś mu się śniło.
Westchnęła ze zmęczenia i zdmuchnęła świecę.

C.D.N.

Słowa: 1362 = 88 KŁ

wtorek, 27 października 2020

Od Anais

 Zbierając owoce w lesie z pagórka pokrytego krzewami i roślinami jadalnymi postanowiłam zorganizować sobie coś w ciągu dnia, żeby nie siedzieć w norce i nie rozmyślać bezsensownie o swojej egzystencji. Miałam dość siedzenia w jednym miejscu i warowania, oczekiwania na jakieś ciekawe widowisko walczących zajęcy czy obserwowania ptaków w koronach drzew, które zwinnie i szybko fruwają i skaczą pomiędzy gałązkowami w poszukiwaniu robali i w celu imponowania potencjalnej partnerce. Miałam po prostu ochotę gdzieś wyjść i coś porobić. Chociaż nie miałam ochoty na samotną wyprawę to musiałam jakoś to znieść i spróbować odciąć się od mojego domowego terenu. Zapragnęłam zwiedzić nieco pobliskie tereny, wypatrzeć nowe obszary do polowań i grasującą na nim zwierzynę. Zające i wiewiórki z czasem są zbyt pospolite. Może gdzieś niedaleko będą bażanty? A może jakieś większe zwierzęta? Dziczyzna to samo zdrowie, a akurat tak mało jej w okolicy...
Skończywszy studzić owoce i wąchać piękne wonie leczniczych i jadalnych roślinek przeciągnęłam się i ziewnęłam. Rozejrzałam się wokół siebie, ale niestety nie widziałam z pagórka nic ciekawego, nie mogłam zidentyfikować żadnego interesującego obiektu i tym samym nie wiedziałam w którą stronę podążać. Uznałam, że dobrze będzie popić słodkie owoce wodą. Na moim celowniku było jakieś bajorko czy wodopój, albo chociaż rzeka czy malutki strumień, cokolwiek. Instynkt lisa podpowiadał, żebym skierowała się na północ. Nie chciało mi się rozpatrywać plusów i minusów. Chciało mi się pić, więc bez zastanowienia ruszyłam przed siebie.
Jeszcze jakiś czas dreptałam przez las podziwiając piękno natury i malutkie zwierzątka przemierzające las. Było tu naprawdę sporo wiewiórek, aż milo patrzeć, że nie jest się samemu. Po kilkunastu minutach las się skończył. Zza krzewów ujrzałam piękną, otuloną słoneczkiem polanę. Była ogromna, ale niestety pusta. Ani jednej żywej duszy. Wyszłam nieco dalej by wsłuchać się w odgłosy tego miejsca i po paru sekundach usłyszałam pisk przerażenia i wyraźnie agresywne warczenie. Przestraszona domyśliłam się, że jednak nie jestem tutaj sama... Musiał tu być ktoś jeszcze prócz mnie. Nisko na łapach postanowiłam wybadać co i kto się tutaj kręci, oraz co lub kto zostało zaatakowane, że aż można było usłyszeć piski i dziwne odgłosy przestraszonego zwierzęcia. Ofiara raczej była ptakiem lub czymś ptak podobnym, ale co ją zaatakowało? To nie dawało mi spokoju, bo nie dość, że byłam sama w tak spokojnym miejscu, to jednak mogłam być obserwowana. Dotarłam na sam środek polanki i rozejrzałam się dookoła. Czułam na sobie jakiś wzrok i wiedziałam, że każdy mój ruch jest obserwowany. To spojrzenie było zimne, przeszywało mnie na wylot, aż czułam je w środku swojego ciała. Nim zdążyłam się odwrócić zobaczyłam za sobą uduszonego bażanta. Leżał kilka metrów dalej, był na pewno zabity, bo już się nie ruszał, a jego czy utkwiły w jednym punkcie. Z jego szyi skapywało troszkę krwi. Można na niej było dostrzec ogromne szczęki. Kilka razy większe od moich. To na pewno jakiś wilk. Postanowiłam wybadać dokładnie wielkość rany i chociaż spróbować oszacować głębokość po kłach żeby móc sprawdzić czy to wilk czy wyliczyła, jednak w momencie, w którym niepewnie doszłam do zabitego bażanta usłyszałam za sobą męski, przyjemny i okropnie podniecający glos:
- Głodna? - znieruchomiałam. Jakim cudem mam kogoś za plecami skoro jeszcze przed sekundą nie było tutaj nikogo?!
- Co?! Ja?! Nie ja..! - odwróciłam się gwałtownie po chwilo zadzierając pazury i podnosząc walecznie ogon do góry. Wielki, dobrze zbudowany, czarny basior spokojnie siedział za mną i to o wiele bliżej niż mi się zdawało. Początkowo moje myśli się zmieszały, nie wiedziałam czy jest zły czy raczej próbuje mnie zabić, albo chce wziąć swój łup i odejść.
- Nie jestem Twoim wrogiem. Agresywny też nie jestem. - parsknął śmiechem na widok mojego atakującego wzroki i nastawienia na walkę. Co ja sobie w ogóle myślałam tak się sądząc? Przecież rozerwałyby mnie jego trzy razy większe szczęki...
- Ja... Ja przepraszam, wybacz. Wystraszyłeś mnie. - wymamrotałam siadając również.
Siedzieliśmy tak chwilę, ale postanowiłam przerwać ciszę:
- To Twój bażant? - zapytałam patrząc na zabitego ptaka.
- Może być Twój, ja zjadłem już dziś dwa. - powiedział rozkładając się na polanie.
- Nie ja... Coś sama upoluję. Nie musisz się ze mną dzielić. - powiedziałam bacznie go obserwując.
- Kiepsko idą Ci polowania na wiewiórki. Może jednak się najedz. - spojrzał na mnie z uśmieszkiem.
- Skąd wiesz, że mam problem z łapaniem wiewiórek? - byłam zdziwiona jego wiedzą na mój temat, a tym bardziej że wie takie rzeczy. Nigdy wcześniej go nie widziałam.|
- Też czasem je łapię, bo mam dość blisko do lasu, w którym się zadomowiłaś. Pagórek to chyba Twoje ulubione miejsce co? - zaśmiał się patrząc w niebo.
- Nie wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje. - spojrzałam z niedowierzaniem.
- Często bywam na skraju lasu, na tej wysepce. jest dość wysoka, nieopodal gór. Przyjemnie się tam nocuje. Aiden jestem. - powiedział wilk o ciepłym i sympatycznym spojrzeniu.
- Anais. Milo mi. - przywitałam się równie ciepło.
Mój towarzysz okazał się całkiem rozmowny mimo tego, że zastawałam go tutaj w roli samotnika polującego na bażanty....


<Aidenie? ;)>


Słowa: 796 = 44 KŁ

poniedziałek, 26 października 2020

Od Aarveda CD. Anais

Basior zamrugał.
- Co się stało na skraju lasu?
Lisiczka drgnęła i spojrzała na niego, po czym z powrotem spuściła wzrok. Wiatr zawył smutno, głaszcząc ze współczuciem różowe futro na jej policzkach.
- Moja rodzina... zginęła. Mówiąc bardzo ogólnie - szepnęła samica, kładąc uszy na karku. Aarved zerknął na nią ze współczuciem.
- Bardzo mi przykro - powiedział cicho, przysuwając się ostrożnie. Chciał ją pocieszyć i zapewnić komfort w bliskości drugiej osoby. Nie wiedział tylko, czy przypadkiem samica się nie odsunie - nie wszyscy przecież lubili przytulanie przez praktycznie obcego osobnika. Ku jego uldze, pozostała w miejscu.
- Dziękuję. Właśnie dlatego szukam miejsca dla siebie. Chcę się gdzieś... Uwić, aby się ustatkować i dokończyć parę spraw później.
Wojownik kiwnął głową i wstał po chwili, kiedy pyszczek nieznajomej nieco się rozjaśnił. Otrzepał futro ze śniegu, który przylepił się do jasnej sierści podczas treningu wytrzymałości i uśmiechnął się do różowego pyszczka.
- Chętnie w tym pomogę. Mogę zaprowadzić cię do Centrum, tam na pewno znajdziesz jakieś mieszkanie. Musisz się tylko przygotować na długą drogę, bo zajmie nam pewnie z dwie godziny.
- Dziękuję - powtórzyła jasnooka. Również się podniosła i zatrzepotała ogonami. - A co, jeśli złapie nas śnieżyca? Ostatnio trochę ich dużo...
- Po drodze jest sporo jaskiń, a niedaleko jest moje mieszkanie, trzeba tylko odbić trochę na zachód. Ale z tego, co widzę, to na razie burza nam nie grozi - mruknął, unosząc głowę do góry. Słońce świeciło jasno, a na jasnym niebie błąkało się kilka jasnych chmurek. Śnieg odbijał promienie wielkiej gwiazdy na nieboskłonie, co sprawiało, że obu wilkom trudno było skupić wzrok na jednej rzeczy przez dłuższy czas. Między nagimi pniami drzew nie było widać niczego, co mogłoby zwiastować pogorszenie się tej pięknej pogody.
- Mam nadzieję - odpowiedziała lisica. Wojownik nagle drgnął i wlepił w nią swoje spojrzenie, przez co ta lekko podkuliła ogon.
- Właśnie sobie uświadomiłem, że nie poznałem twojego imienia. Przepraszam, powinienem zapytać o to wcześniej. Jak się nazywasz?
- Anais - uśmiechnęła się delikatnie samica. - A ty jesteś Aarved.
- Dokładnie. Z zawodu jestem wojownikiem, właściwie to właśnie wracałem z treningu - zaczął nowy temat samiec, sprawnie prześlizgując się między niewysokimi krzakami.
- Och, no tak... Ja się zajmuję filozofią. Lubię dużo rozmyślać i roztrząsać różne zagadnienia.
Basior kiwnął głową, łamiąc przy okazji rogami uschnięte gałązki świerku, pod którym przechodzili.
- Brzmi bardzo ciekawie. Dobrze, że znalazłaś coś, co sprawia ci przyjemność.
Anais potaknęła i zamilkła, skupiając się na przedzieraniu się przez śnieg. Po kilku minutach oba wilki stanęły na niedużym wzgórzu. Aarved przystanął na chwilę, aby znów otrzepać sierść z nagromadzonego na niej śniegu, a lisiczka wpatrywała się w przepiękny widok, jaki rozciągał się przed nimi. Pobliska rzeczka płynęła przed siebie, radośnie pobrzękując, przecinając błyszczący śnieg wąską nitką. Niebo powoli przybierało żółte kolory, które rozciągały się również na grunt. Pomarańczowe smugi zdobiły szczyty zasp i cienie wysokich, strzelistych sosen rosnących na brzegu strumyka, które z godziny na godzinę stawały się coraz dłuższe. 
Wadera nieco się zagapiła, albowiem jej towarzysz już ruszył w dalszą drogę, gdy ona dalej stała na szczycie pagórka. Szybko się jednak otrząsnęła i potruchtała w dół, zrównując swój krok z rogaczem. Szli w dół rzeczki, a skrzypieniu ich kroków w świeżym śniegu towarzyszyły śpiew ptaków i szum wody przelewającej się między dużymi skałami.
Nagle, gdy wilki wychodziły zza dużej sterty kamieni, rozległo się beczenie. Po drugiej stronie potoku ujrzeli wyraźnie zszokowanego łosia. Jego duże poroże nazbierało nieco śniegu, a szeroki nos pokrył szron. Zwierzę pomachało ogromną głową, mruknęło coś i odkłusowało w las, odwracając się co jakiś czas, aby upewnić się, że wilki za nim nie podążają. W końcu zupełnie zniknęło między drzewami.
- Jesteś może głodna? - zapytał Aarved, zatrzymując się, gdy byk zniknął im z pola widzenia. - Na niego już raczej nie zapolujemy, ale może uda się wytropić jakiegoś królika.

<Anais?>

Słowa: 611 = 35 KŁ

niedziela, 25 października 2020

Od Nevt CD. Jastesa

Wszystko działo się tak szybko... Jakimś cudem udało mi się postawić przed sobą barierę, która wytrzymała niesamowicie destrukcyjną falę uderzeniową niebieskiej bomby, ale nie miałam pewności czy wytrzyma też resztę uderzenia. Skupiłam więc całą swoją moc jaką tylko miałam pod ręką i wepchnęłam ją w zaklęcie. Światło oślepiło mnie całkowicie więc nie widziałam co robię mimo szeroko otwartych oczu. Zastanawiałam się czy udało mi się objąć choć w części biednego, bogom winnego posłańca. Chciałam odwrócić się i sprawdzić, ale wiedziałam, że choć chwila nieuwagi mogła kosztować życia nas obojga. Moc była przytłaczająca, jęknęłam gdy zorientowałam się co musiało stać się z moim domem. Przynajmniej książki były za moimi plecami. Z tego co pamiętałam pan Jastes także stał wtedy koło nich, podszedł do okna gdy wleciała przez nie strzała. Istniała więc możliwość, że faktycznie został on objęty zaklęciem. Ta iskierka nadziei wypełniła mnie silnym postanowieniem powstrzymania tego wybuchu. Natężyłam wszystkie siły i z krzykiem na ustach spróbowałam odgiąć barierę w drugą stronę tak, by zaczęła obejmować środek bomby i zamknęła epicentrum wybuchu. Później zastanowię się co go tak właściwie wywołało, musiał istnieć jakiś katalizator. Zapisałam to sobie w myślach po czym skupiłam się już tylko na siłowaniu z eksplozją.
Po sekundach, które trwały wieki, w końcu udało mi się zamknąć epicentrum wybuchu w bańce zbudowanej z zewnętrznej strony bariery. Niestety zaklęcie które rzuciłam w pośpiechu tworzyło barierę bardzo wytrzymałą od zewnątrz, lecz kruchą od środka, więc jako że bańka była zrobiona z odwróconej bariery najlżejsza trauma i cóż... bum! Wiedziałam, że muszę nałożyć drugą barierę na tę aktualną by zrobić dobrze chronioną i szczelną bańkę, ale naprawdę nie miałam na to siły. Ledwo utrzymywałam aktualną barierę. To nie była jedna z moich podstawowych mocy, ale wyuczone do kości zaklęcie, więc pobierało więcej magii niż zaklęcia żywiołowe. Na nogach utrzymywało mnie właściwie tylko wspomnienie o basiorze przy oknie. Gdy przestało mi piszczeć w uszach, postanowiłam sprawdzić co się z nim dzieje.
- Panie Jastesie? - zawołałam dysząc z wysiłku – Żyje pan tam mam nadzieję, prawda?
Chwila ciszy przeraziła mnie, ale po chwili usłyszałam kaszel i kilka spadających kamyczków. Odetchnęłam z ulgą. Nie wiem czy mnie słyszał, ale prawdopodobnie jeszcze żyje. Jakimś cudem oboje żyjemy.
Postanowiłam więc odpuścić sobie stanie, czy raczej grawitacja postanowiła to za mnie. Rozkraczyłam się na płaskim kawałku podłogi pode mną. To kolejny plus ustawiania bariery również w ziemi a nie tylko nad nią, nie musisz łapać równowagi gdy ziemia ucieka ci spod stóp i możesz spokojnie wywalić się na płasko gdy jest już po wszystkim. Uważałam tylko żeby eksplozja pozostawała niezmiennie w kuli. W myślach powtarzałam sobie, że za chwilę ją dokończę, za sekundkę... Tylko złapię oddech. Zamknęłam oczy, bo całe moje pole widzenia wypełniała biel. Czułam jak serce wyrywa mi się z piersi. O bogowie, to było straszne. Komu mam dziękować za te setki godzin spędzonych na udoskonalaniu tej reakcji?
Gdy tak leżałam dysząc i gratulując sobie nawet nie usłyszałam jak Jastes wstaje i zaczyna rozglądać się po pobojowisku. Po chwili poczułam ruch powietrza na pysku, a gdy otworzyłam oczy zobaczyłam pochylające się nade mną trzy czy cztery powidoki wilka. Gdyby nie fakt, że byłam wykończona ktoś oberwałby zaklęciem po pyszczku, bez znaczenia który z nich. Przestraszył mnie niemiłosiernie tak się skradając. Podwójnym zaskoczeniem był sam jego widok. Przez chwilę mrugałam powiekami upewniając się, że naprawdę go widzę. Zaraz zorientowałam się, że to co wcześniej wzięłam za ślepotę po wybuchu wcale nią nie było. Patrzyłam wtedy na niebo spowite jasnymi, ciężkimi chmurami. Zbierało się na śnieg. Pomyślałam, że powinnam zamknąć okna w domu, ale dotarło do mnie, że patrzę na niebo. Nieb... gdy leżę na podłodze w moim domu... Z jękiem zamknęłam oczy i przekręciłam ociężale głowę na bok. Nie chciałam patrzeć na to, co mogło zostać z mojego domu, skoro sama leżę pod gołym niebem, ale otworzyłam najpierw jedno oko, potem drugie i westchnęłam smętnie. Kamienie, wszędzie jakieś kamienie. Musiałbym wstać żeby zobaczyć więcej.
- Jak dobrze, Pani też nic nie jest. - Przywołał mnie na ziemię znajomy już głos.
Z kolejnym jękiem wróciłam do poprzedniej pozycji i popatrzyłam na basiora z wyrzutem. Jastes delikatne się skrzywił, bo przecież to tylko figura retoryczna i miał na myśli ciut co innego. Westchnęłam rozumiejąc go bez dalszej potrzeby tłumaczenia i spróbowałam się podnieść klnąc w duchu na wszystkich zamachowców tego świata. Poczułam delikatny wiatr na plecach i miałam wrażenie jakby mi pomagał, podtrzymywał przed upadkiem. Zaraz zrozumiałam, że to drobna pomoc od nowego znajomego więc uśmiechnęłam się do niego niemrawo w podzięce.
Gdy już stanęłam o własnych łapach, mimo że zakręciło mi się w głowie zmusiłam się do obrócenia się w miejscu i rozejrzenia się. Cóż, to co zostało z mojego domu można było zawęzić do jednej ściany, która właściwie się i tak rozpadła od góry, półki z książkami, połowy fotela i połowy okna. Książki całe! Bogom dzięki! Niby nie jestem za bardzo w te tematy, ale ubóstwiam was za ten łut szczęścia. Przyjrzałam się linii która wyraźnie zaznaczała miejsce, w którym stanęła moja bariera. Wyglądała jakbym zamiotła ręką wszystko wkoło po łuku.
- Osłoniłam cię? - zwróciłam się bardziej w powietrze niż bezpośrednio do basiora, zastanawiając się nad połową okna.
Basior skinął głową, co widziałam tylko kontem oka i dodał:
- Tak, mniej więcej.
- A sufit? Kiedy zniknął nam sufit?
- Zająłem się nim gdy spadał. - usłyszałam krótką i niezbyt barwnie opisującą wydarzenia odpowiedź.
Zaśmiałam się ponuro na tę jakże zwięzłą wiadomość.
- Więc zdaje mi się, że jesteśmy kwita w kwestiach ratowania życia.
Zdawało mi się, że coś ważnego wiązało się z tym oknem, czy raczej połową tego okna. Coś o nim notowałam, pamiętam... Zaczęłam rozglądać się po podłodze i kamieniach w gruzowisku za czymś o czym powinnam pamiętać i rzuciłam mimochodem do nowego znajomego:
- Nie sądzisz że pół okna to dość dziwne podejście do modernistycznej sztuki budowlanej?
- Słucham? - mogłabym przysiąc, że w jego głosie usłyszałam delikatną nutę zdziwienia. To faktycznie nie jest chyba zdanie, którego można by się spodziewać w tej sytuacji, ale miałam jakąś myśl i nie chciałam jej stracić.
- No bo widzisz, takie okno, czy raczej jego połowa byłaby potwornie nieprzydatna. Gdyby powiedzmy tak jak dzisiaj zbierało się na śnieg nie można by było go całkowicie zamknąć i śnieg mógłby... Wlecieć do środka! Tak! O to mi chodzi! Do środka, przez te pół okna! Pamiętasz? Strzała, tu była strzała, muszę się jej przyjrzeć.
Nawet jeśli basior chciał, nie skomentował mojego dziwnego toku myślenia. Zamiast tego zaczął szukać ze mną. Zanim ją znaleźliśmy minęła chwila i była całkowicie połamana, ale jakoś udało nam się odnaleźć wszystkie części.
- Dobrze, w takim razie, możemy z całą pewnością wykluczyć możliwość pomylenia adresów. Raczej nie był to przypadek, że ta strzała, zawierająca notkę „żegnajcie przegrani” wylądowała akurat w moim salonie i nagle bomba, wcześniej zupełnie nieaktywna, zdetonowała. Są plusy i minusy tej sytuacji. Plusem jest to, że przynajmniej wiemy, że ktoś obrał sobie na cel moje nic nieznaczące lub nasze życia, minusem jest to, że ktoś obrał sobie na cel moje nic nieznaczące lub nasze życia. Za plus możemy też uznać to, że nikt postronny nie jest w to wplątany i nie mamy nieznanego celu mordercy wymagającego odnalezienia i obrony na głowach. Za minus natomiast wezmę nagłą potrzebę przeprowadzki. Przynajmniej nie mam zbyt wiele do noszenia prawda? Biorąc to wszystko pod uwagę widzę więcej plusów niż minusów tej sytuacji. Dodatkowo mamy parę poszlak i możemy od czegoś zacząć. Podsumowując jest całkiem nieźle, nie sądzi Pan, Panie Jastesie?
Basior tylko przyglądał mi się z kamienną twarzą, więc wzruszyłam ramionami i otrzepałam futro z kurzu. Rozejrzałam się jeszcze raz czy czegoś nie przegapiłam. W oko wpadł mi jakiś większy kawałek materiału, który walał się między kamieniami i drewnem. Wyciągnęłam go więc ostrożnie i złożyłam w nim moje książki oraz inne przedmioty z jedynej ocalałej szafki w moim domu. Zarzuciłam sobie to na plecy, ponieważ mój nowy znajomy miał swój bagaż i spojrzałam po raz pierwszy na lśniącą kulę nadal unoszącą się w powietrzu, jakby dopiero sobie o niej przypominając.
Zmrużyłam oczy patrząc na nią i przyciągnęłam ją do siebie, by przyjrzeć się jej lepiej. Z jakiegoś powodu eksplozja nie chciała się wygasić. Zastanawiałam się nad nią oglądając ją ze wszystkich stron i rozważając wszelkie opcje. Przeglądałam w głowie przeczytane przeze mnie książki o magicznych eksplozjach i bombach inkantacyjnych. Wydawało mi się, że kojarzę książkę w której mogłabym znaleźć jakieś informacje na temat tej tajemniczej bomby, ale musiałabym zajść do Wielkiej Biblioteki i przeczytać to ponownie, by mieć pewność. Po zbadaniu kuli przyjrzałam się też strzale i zaczął rysować mi się jakiś pomysł.
Poszukałam wzrokiem posłańca, który jak się okazało przyglądał mi się z pewnej odległości. Popatrzyłam na niego chwilę w milczeniu próbując zebrać do kupy wszystkie swoje myśli i przekazać mu je w jednym prostym i zrozumiałym przekazie bez żadnych dygresji. Było to trudne zwłaszcza patrząc na poziom mojego zmęczenia. Nie mogłam jednak odpocząć, bo mogłabym wypuścić eksplozję, a zbyt mało o niej wiedzieliśmy by móc bezpiecznie to zrobić. Musiałam wyglądać potwornie jakby się nad tym zastanowić...
- Pane Jastesie. - Zaczęłam w końcu. - Mamy teraz trzy... nie, cztery opcje. Są one następujące:
Jeśli chce pan pomóc to możemy:
    a) Pójść poszukać śladów tego kto strzelał do nas przez okno, lecz mam podejrzenia, że strzała jest magiczna i nie znajdziemy za dużo. Z drugiej strony później śnieg mógłby zasypać ewentualne ślady.
    b) Przejść się do Wielkiej Biblioteki, w której złożę tymczasowo mój dobytek i spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o tej niewygasającej eksplozji. Bo śmiem twierdzić, że skoro jeszcze nie wygasła tli się w niej jakaś magia, a jeśli tak w istocie jest, jestem przekonana, że mogę ja zidentyfikować i czegoś się o niej dowiedzieć. To samo tyczy się samej strzały. Może udałoby mi się ją odtworzyć lub naprawić.
    c) Zajść do Pańskiej pracy i popytamy o tę paczkę odpowiednie osoby.
Natomiast jeśli ma Pan już dość wrażeń to rozstaniemy się tu i teraz i nie będzie Pan już więcej zobowiązany do żadnej współpracy czy pomocy w tej sprawie.
Basior zamyślił się chwilę, podszedł do kuli i przyjrzał jej się bacznie. Miałam wrażenie, że znów o czymś zapomniałam.
- A tak, tylko niech Pan na nią uważa i pod żadnym pozorem na razie nie dotyka, bo wybuch się uwolni. Nie mogę teraz założyć warstwy izolacyjnej traum więc bariera od zewnątrz jest dość krucha i może wybuchnąć przez najmniejszy wstrząs. - Rzuciłam jakby było to mało istotne. Basior cofnął się bacznie od kuli i popatrzył na nią nieufnie, po czym spojrzał na mnie. - To jaka jest pańska decyzja?

<Jasiu? Wybierz sobie opcję XD>

Słowa: 1747 = 132 KŁ

sobota, 24 października 2020

WPIS #11

 W okresie 24 września - 24 października:


Napisano 18 opowiadań!
Dołączył 1 wilk
Odeszedł 1 wilk; 1 dołączył  ->  aktualny stan liczbowy 12♀/12♂


Najaktywniejszym wilkiem zostaje Aarved z wynikiem 4 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:

Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań


 
Aarved - 298 + 100 = 398 KŁ
Aiden - 117 KŁ
Ashaya - 83 KŁ
Elijas - 166 KŁ
Kvisch - 93 KŁ
Lawrence - 58 KŁ
Lysander - 46 KŁ
Pandora - 34 KŁ
Xeva - 159

Od Aarveda CD. Hertozy

- Mówię ci, że to musi być wschód słońca - warknął Aarved, krążąc po klatce. Jego pazury drapały z piskiem gruby lód, a rogi uderzały o kraty, kiedy krążył wokół swojej towarzyszki.
- Ale wschód słońca dzisiaj już był - jęknęła Hertoza, zakrywając łapami pyszczek. Basior spojrzał na nią.
- No właśnie. To już nie nadejdzie.
- Ale był już DZISIAJ - odparła Hertoza. - Nie rozumiesz?
Wojownik oparł czoło o zimną klatkę.
- Pytanie, czy chodziło jej o ,,dzisiaj" jako o dzień, który właśnie mija, czy ,,dzisiaj" ogólnie - zaczął wilk, mrużąc oczy. Głowa zaczynała go boleć. - Bo jeśli ogólnie, to wschód słońca nie może być odpowiedzią, ale jeśli dzisiaj, że dzisiaj, to...
Uderzył w lód łapą, ale nawet nie zostawił na nim rysy. Nagle opanowany przez wściekłość, obrócił się i z całej siły walnął całym ciężarem wielu kilogramów mięśni w więzienie. Jeszcze raz spróbował połamać zimne sople, a potem podjął kolejną próbę stopienia ich ognistą kulą.
- To nic nie da - szepnęła wilczyca, gdy samiec osunął się na ziemię z beznadziejnym wyrazem pyska. Zapadła cisza, gdy w końcu Aarved podniósł się gwałtownie i zaczął ponownie krążyć po celi. Jego wielka sylwetka, nastroszone futro i napięte, wielkie łapy oraz wysportowany grzbiet, nie wspominając już o wściekłym, dzikim spojrzeniu, wzbudziłyby przerażenie u większości wilków. Niestety nie ruszało to okrutnej bogini, która dalej milczała, obserwując, jak jej ofiary zbliżają się do swojego końca. Hertoza podążała wzrokiem za swoim współwięźniem, aż w końcu wbiła spojrzenie w podłoże, powstrzymując łzy.
Samiec nie był w stanie usiedzieć na miejscu. Przez jego głowę przemykały tysiące myśli, część z nich kazała mu wierzyć, że powinien się poddać i nie ma już dla nich nadziei. Odmawiał im jednak, nie miał zamiaru tak tanio sprzedać swojej skóry. Bezczynne czekanie na śmierć wydawało mu się jeszcze gorsze, niż frustracja i niepewność, które towarzyszyły próbom znalezienia hasła. W końcu nie byli w aż TAK beznadziejnej sytuacji. Wiedzieli, co mają zrobić i jakie konsekwencje ich czekają, a co najważniejsze - że istnieje dla nich ratunek. Jakieś słowo musi ich uwolnić. Jest dla nich szansa, trzeba ją tylko wykorzystać i znaleźć odpowiedź. Na pewno gdzieś jest, trzeba ją tylko odnaleźć. Poza tym, mają nawet wskazówki. Wystarczy tylko przesortować wyrazy przez posiadane przez nich sitko.
- Hertoza! - basior stanął przed Mirabilis. Ta drgnęła i skuliła się lekko, tuląc uszy. Spojrzała na niego nieśmiało i z przestrachem. - Potrzebuję twojej pomocy!
Wilczyca kiwnęła powoli głową.
- Wymieniaj na głos słowa, o których mówiliśmy. W sumie, wymieniaj wszystkie słowa, jakie przyjdą ci do głowy i które mogą pasować. Acha - przerwał i wskazał łapą na zaskoczoną samicę, która patrzyła na niego wielkimi oczami. - I przyjmujemy, że mówimy o ogólnym ,,dzisiaj". Nie dzisiaj, że dzisiaj... zresztą... Nieważne, wymieniaj!
Rogacz z powrotem zaczął kręcić się po klatce, tym razem o wiele szybciej, a jego wzrok płonął zawzięciem, pasją, a może nawet... Manią.
- No to... Wschód słońca - wydukała samica.
- Odpada. Wystarczy, że obudzę się przed wschodem słońca i ,,dzisiaj jeszcze będzie wschód słońca".
- Um... Wiatr? - kontynuowała niepewnie żółtooka. Samiec pokręcił głową.
- Są dni, kiedy nie wieje.
- Śnieg?
- To samo.
- Miłość? Emocje ogólnie?
- Dzisiaj czuję bardzo dużo emocji, nawet za dużo. Dalej!
- Pory roku? Nie, też odpadaj, żadna z nich nie przychodzi ,,zawsze". W sensie, rozumiesz... - wadera zerwała się z miejsca, jej oczy zalśniły w nadziei.
- Tak, rozumiem. Sen?
- Są dni, kiedy nie śpisz. - Głos samicy nabrał pewności. - Myśli?
- Jeszcze będzie ich dużo tego dnia. Oddech?
- Odpada z tego samego powodu.
- Nadzieja?
- Nie przychodzi każdego dnia. - Pokręciła głową i westchnęła, a powietrze uchodzące z jej pyska zadrżało. - Aarved? Boję się, że nie wrócę do domu...
Basior zerknął na nią. Zapadła cisza i jedynie wiatr szeptał w ich uszy. W końcu wojownik spuścił wzrok i podszedł do towarzyszki, tuląc uszy.
- Rozumiem, że się boisz. Jestem wojownikiem i znam to uczucie - przerwał na chwilę. - Czasami wierzę, że... Że zginę w walce, a mój oddział mnie nie znajdzie. Że zostanę w obcym lesie, a moje ciało przykryje śnieg, że nie zostanę nawet pochowany w ziemi, za którą walczyłem. Wiem, że to straszne, ale jedyne, co możesz zrobić w tej sytuacji, to zaakceptować ten strach. Kiedy go czuję, staram się żyć obok niego, nie z nim. - Odetchnął ciężko i zerknął w bok. - Tak sobie z tym radzę. Pomaga mi to działać, a nie gdybać o przyszłości.
Hertoza przysiadła obok niego, dalej widocznie podłamana.
- Chciałabym się obudzić jutro rano z powrotem w domu - westchnęła.
- A ja chciałbym ci powiedzieć, że... - przerwał nagle. Samica podniosła spojrzenie i napotkała oczy towarzysza. Patrzyła, jak źrenice mu się rozszerzają, a pysk delikatnie otwiera w wyrazie szoku.
- Hertoza... Hertoza, to jest odpowiedź... - wyszeptał, nie spuszczając z niej zaczarowanego wzroku.
- C... co? - wydukała zaskoczona słowami rogatego wilczyca. - Jutro?
- Jutro! - wykrzyknął samiec i poderwał się gwałtownie. Wziął głęboki oddech i wykrzyknął w przestrzeń: - Odpowiedź to jutro!
Ułamek sekundy później w wilki uderzył potężny wiatr, który pchnął oboje na tylną ścianę. Samiec z hukiem rąbnął w kraty, omal nie łamiąc sobie rogów, a z jego ust wydobył się jęk, zagłuszony przez wycie żywiołu. Nagle pojawiło się światło, a jego źródło powoli się do nich zbliżało. Wojownik jednak nie był w stanie dokładnie się mu przyjrzeć, bo nagle podłoga zniknęła spod jego łap. Rzucił się w bok, aby złapać swoją towarzyszkę i zamortyzować jej upadek swoim ciałem, ale nie zdążył. Wrzasnął i zamknął oczy, kiedy grunt zaczął się do niego gwałtownie przybliżać.
Wylądował w muldzie śniegu, jednak przez jego bok przeszła fala bólu. Przez chwilę leżał tak, sparaliżowany i pozbawiony możliwości złapania oddechu, gdy w końcu otrząsnął się z szoku i z trudem podniósł się z ziemi. Uświadomił sobie, że obok niego leżała Hertoza - na szczęście przytomna. Pomógł jej wstać, a potem spojrzał na istotę, która właśnie spływała przed nich z góry. Gdy światło, które ją otaczało, zaczęło powoli gasnąć, samiec dostrzegł, że nie miało już dłużej kształtów wilka. Spośród promieni wyłoniła się wysoka postać o długiej, puchatej szyi, dwóch parach skrzydeł i baranich rogach, które otaczały ludzką twarz. Jasne oczy zmrużyły się w uśmiechu, kiedy stworzenie przechyliło delikatnie głowę.
- Gratulacje, odgadliście odpowiedź. Podziwiam waszą współpracę, w istocie podziwiam.
Rogacz spojrzał w szoku na Hertozę, która wydawała się równie zdezorientowana, jak on sam. Zerkała to na niego, to na dziwną bestię z lekko otwartym pyszczkiem.
- K... kim ty jesteś? - wydukał ze ściśniętym gardłem. - Co się stało z boginią?
Skrzydlate zwierzę zaśmiało się perliście.
- Udowodniliście, że jesteście godni poznania mojej osoby. Wasza siła i opanowanie sprawiły, że uznałam, że mogę się wam pokazać w mojej prawdziwej postaci, albowiem potrafię zmieniać formy. Nazywam się Lamia i...
- Zaraz, zaraz, zaraz - przerwał jej zielonooki, kiedy istota zrobiła przerwę na oddech. - Może wytłumaczysz nam... Lamio... Co się tu dzieje? Przed chwilą byliśmy pewni, że umrzemy!
- Oh, no tak, wy wilki jesteście takie naiwne - parsknęła skrzydlata. - Nie zabiłabym was. Nawet jeśli podalibyście złą odpowiedź, to puściłabym was wolno. Nie bawi mnie mordowanie.
- A gdybyśmy w ogóle nie podali odpowiedzi? - zapytała cicho wadera.
- Cóż, musiałabym was... Trochę skrzywdzić, ale bylibyście w stanie wrócić do domu. Przynajmniej zazwyczaj tak jest, kiedy wilki nie są w stanie odpowiedzieć na moją zagadkę - Jasną twarz wykrzywił nieco okrutny uśmiech. - Byłabym zmuszona was ogłuszyć w niezbyt przyjemny sposób. Doszlibyście jednak do siebie po paru dniach... Lub tygodniach.
Aarved nie miał pojęcia, czy tak potężna istota zniżała by się do nudnego ciosu w potylicę, nic jednak nie powiedział. Miał mętlik w głowie.
- Jaki jest więc sens? - odważył się spytać. Jasne oczy skierowały się w jego stronę, a po brązowym grzbiecie przebiegł dreszcz. W tych oczach było coś, co nie pozwalało mu spuścić gardy nawet na chwilę. Nie ugiął się jednak pod władczym, tajemniczym wzrokiem magicznego stworzenia i kontynuował: - Jaki jest sens łapania wilków do klatki, skoro nic z tego nie wynika? I tak je wypuszczasz, nieważne, jaką odpowiedź podadzą. I czy w ogóle ją podadzą.
Dźwięczny śmiech przebił się przez wiatr, który zawył głośno i rzucił obu wilkom płatki śniegu w pyski. Mistyczna istota ugięła tylne, jelenie nogi i usiadła na ziemi, trzepocząc lekko jasnymi skrzydłami.
- Właśnie miałam wam to wyjaśnić. Widzicie... - westchnęła i nagle posmutniała. - Mój gatunek umiera. Od lat nie widziałam nikogo ze swoich. Nie pamiętam już nawet, jak się nazywamy. Nasze przeżycie zależy od kryształów, które posiada każdy z nas. Dają nam magię i energię, których potrzebujemy, aby istnieć. Bez nich powoli umieramy, usychamy, aż w końcu... Puf.
Zamilkła i spojrzała w dal beznamiętnym wzrokiem. Ani Hertoza, ani Aarved nie odważyli się odezwać. Czekali cierpliwie, aż Lamia ocknie się ze swojego zamyślenia. W końcu otrząsnęła się, strzepnęła śnieg z piór i ponownie spojrzała na swoich więźniów ostro.
- Przejdźmy do rzeczy. Mój kryształ został ukradziony i od kilku księżyców tracę moją moc. Czuję wielkie zmęczenie i wiem, że zbliża się mój koniec. Potrzebuję kogoś, kto zgodziłby się mi pomóc. Zwracam się z tym do was. Czy chcielibyście odnaleźć złodzieja i odzyskać źródło mojego życia?
Hertoza spojrzała ze zdziwieniem na zielonookiego, który zmarszczył brwi.
- Dlaczego sama nie pójdziesz go poszukać? - mruknął podejrzliwie.
- To miejsce jest przesycone moją magią. Tylko tutaj mogę utrzymać się przy życiu, czerpiąc z tych niewielkich resztek, które powstały na przestrzeni wielu lat, które tutaj spędziłam. Jeśli wyjdę z mojego ogrodu, zginę na miejscu. Dlatego czekam, aż ktoś przyjdzie do mojego ogrodu. Czasem obserwuję go przez chwilę, tak jak ciebie, rogaty wojowniku. Przychodziłeś tutaj wiele razy i przekonałam się, że będziesz odpowiedni do wykonania tej misji. Gdy pojawiła się ta wadera, a wy udowodniliście, że potraficie współpracować i rozwiązywać problemy pod presją, odważyłam się przed wami wystąpić. Oto cała moja historia. Czy zgadzacie się udzielić mi pomocy?

<Heri?>

Słowa: 1559 = 122 KŁ

piątek, 23 października 2020

Od Aidena CD. Xevy

- Musimy iść. Wiatr robi się silniejszy. Czuję niebezpieczeństwo. - powiedziałem do wadery zaniepokojony nagłym szumem drzew i krakaniem ptaków lecących w przeciwną stronę. Zrobiło się chłodno, oboje czuliśmy chyba dziwny skręt w żołądkach kiedy nasze oczy spotkały się. Śnieg wirował nad nami, futro wiewało wraz z porywistym wiatrem a naszym uszy skuliły się ku dołu jak i nasze ciała. Rozejrzałem się po okolicy i nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Zbliżała się prawdopodobnie burza śnieżna, dodatkowo było już ciemno co znacznie osłabiało naszą pozycje. W końcu postanowiłem działać. Wilczyca była zbyt rozkojarzona i zdenerwowana żeby cokolwiek powiedzieć.
- Chodźmy. - narzuciłem i pokiwałam głową w kierunku, w którym znajdowała się jaskinia. Nie mieliśmy jak na razie innego punktu zaczepienia, a z nadchodzącą burzą śnieżną i na otwartym terenie niezbyt ciekawie byśmy na tym wyszli. Zamieć mogłaby nas pogubić i nie odnaleźlibyśmy drogi do „domu”. Nawet najlepszy wilk może stracić orientację jeżeli tylko minimalnie się rozkojarzy, a jednak trudne warunki atmosferyczne wymagają od wilków pełnego skupienia i logicznego myślenia. Znikąd może wyskoczyć zagrożenie. Dużo starych weteranów wykorzystuje niekorzyść młodszych na własny cel. Kto wie co mogłoby nas spotkać.
Droga dłużyła się i dłużyła, omijaliśmy zaspy i ogromne głazy czy drzewa, żeby szybciej znaleźć się w jaskini. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, żeby upewnić się, że nikt za nami nie podąża. Nie czułem spokoju, coś nas jednak tej nocy wytropiło i ewidentnie będzie próbowało zaszkodzić. Nasze schronienie było tuż przed nami, kiedy wiatr przybrał na sile, śnieg zaczął wręcz pędzić z wiatrem w jednym kierunku, a nad nami niebo otworzyło się wypuszczając biało-złoty piorun na ziemię w towarzystwie ogromnego i silnego grzmotu. Wbiegliśmy do jaskini, ale nie do tej samej. Dziwne, bo wydawało mi się, że idziemy w dokładnie tym samym kierunku, z którego wróciliśmy. Mógłbym przysiąc, w końcu znałem drogę do doliny, w której polowaliśmy na ptaki, bo sam już chyba ze sto razy tam polowałem i przesiadywałem.
- To chyba nie ta jaskinia co wcześniej nie? - zapytała wilczyca po chwili.
- Zgadza się. Ta jest pokryta trawą od spodu. Co prawda lichą, w połowie już jej nie ma, ale lepsze to niż śnieg pod łapami... - zauważyłem to dopiero po wejściu do środka. Czuć w niej jednak było energię. Znam się nieco na magii, chociaż zaklęć znam dosłownie kilka z dzieciństwa, ale potrafię wyczuć jej obecność. To wszystko było bardzo dziwne.
- Nie mamy na czym jedzenia przyrządzić. Zjemy na surowo? - zapytała wadera machając radośnie ogonem. Powróciła do żywiołu.
- Chyba tak musimy sobie dzisiaj poradzić. Musisz jednak uważać, w udach znajdują się igły. Coś jak w udach kurczaków o ile kiedykolwiek je jadłaś. Potrafią wbić się w podniebienie czy pysk, a nawet gardło. Wiele przypadków już widziałem. Często nogi tych ptaszków są zostawiane i jakieś padlino-lubne zwierzątka się tym zajmują.
Po skończonym posiłku usiedliśmy w rogu jaskini, była dość sporych rozmiarów jak na dwa wilki. Miejsca było w opór, jednak wilczyca postanowiła wybrać miejsce blisko mnie. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem jak czyjaś bliskość była obecna, ale nie wyczuwalna. Śmieszna sprawa. Zasnęliśmy patrząc na siebie.
Rano obudził nas wielki hałas. Mimo ranka było jeszcze ciemno, co nas zdziwiło. Co prawda była zima, ale kiedy się przebudziłem prześwity słońca już pukały na progów jaskini. Zebrałem się na równe nogi, Xeva również wystraszona przybrała śmieszną, ale obronną pozę. Gotowi ruszyć do walki zorientowaliśmy się co się stało. Wejście do jaskini zostało zawalone lawiną z pobliskiej góry. Niezbyt dobrze na tym wyszliśmy. Podczas zamieci nie wiedziałem gdzie jesteśmy, nie było w ogóle widać, że ta przytulna, spora jaskinia jest częścią kamiennego wzgórza. Głazy runęły wraz ze śniegiem zostawiając malutką szczeliną na górze, przez którą wpadała odrobina światła do naszej norki. Wadera wystraszona uspokoiła się i schowała pazury, a ja oniemiały zastawiałem się jak nas stąd wydostać. Powietrze zatrzymywało mi się w gardle, a smak wściekłości swojego niedopatrzenia robił się niczym gul.
- Co teraz Aiden? Umrzemy? - zapytała wadera chowając ogon i spuszczając łeb. Spojrzałem na nią. Widziałem w jej oczach zmartwienie. Przypływ emocji z przeszłości nie pozwolił mi na to patrzeć. Przytuliłem ją do siebie nie pytając o zdanie i powiedziałem ze spokojem:
- Nie umrzemy, nie pozwolę nam umrzeć. Mamy dwa wyjścia. - wadera spojrzała na mnie, a w jej wyrazie twarzy dostrzegłem nadzieję i radość. Cieszyła się. Zaczynałem ją lubić za to, jaka jest. Cieszy się z najmniejszej głupoty, jo potrafi dostrzegać jej wartość. Male gesty i słowa wiele dla niej znaczą, a to co widzi, słyszy i czuje bierze do siebie. Cudowna.
- Jakie? - zamerdała ochoczo ogonem, pokazując gotowość do pomocy.
- Albo poodpychamy głazy przy tej małej szczelinie na miarę naszych możliwości i wypełzniemy dziurą, albo podkopiemy się dołem i  wyjdziemy pod skałami. Którą opcję wybierasz? - zapytałem dając jej możliwość wyboru. Zastanawiała się chwilę.

<Xeva?>

Słowa: 775 = 43 KŁ

Od Ashayi CD. Vallieany

Stanowisko Maga nie pozwalało osiąść w jednym miejscu na dłużej, szczególnie, jeśli dopiero zaczynało się swoją przygodę na tym stanowisku. Wszystkie zlecenia wymagające podróżowania zwykle były składane na barki młodych wilków. Czy ze względu na chęć dania im możliwości zwiedzenia świata, czy raczej było to kwestią niechęci do zbytniego męczenia starych łap doświadczonych wilków... A może z obydwóch tych powodów. W każdym razie - nie mnie to oceniać, a fakty pozostają faktami.
W tym tygodniu było to już trzecie zlecenie, które otrzymałam, a które wymagało ode mnie udania się na tereny Królestwa znacznie oddalone od miejsca, które wybrałam na swój dom. Nie, żebym miała coś przeciwko podróżowaniu... Ale trzy czaso- i energochłonne wędrówki w przeciągu zaledwie siedmiu dni to dość dużo, a ja nie miałam za bardzo możliwości, by odmówić. Ostatnie silne mrozy rozłożyły na łopatki większą część szeregów magów, z resztą nie tylko tę grupę zawodową dopadły choroby, także wilki na innych stanowiskach, a także te ich nieposiadające, nie miały się najlepiej. W większości nie były to może groźne schorzenia, ale wystarczające do tego, by sparaliżować gospodarkę Królestwa niedoborem pracowników... Tak czy inaczej, na tę chwilę radzono sobie z tym poprzez zlecanie większej ilości pracy pojedynczym wilkom, nie bardzo zastanawiając się nad tym, czy ich moc przerobowa jest w stanie to udźwignąć. Ja osobiście miałam z tym problem, wiedziałam, że nie jestem jedyną, na którą w ostatnim czasie spływa więcej zadań do wykonania, niż jest w stanie zrealizować. Wyższe wynagrodzenie niekoniecznie pomagało, materialna motywacja nie zawsze była wszystkim, czego potrzeba, by ktoś coś zrobił.
Niemniej, skoro nikt inny, może mieszkający bliżej, nie mógł udać się pod wulkan Razjela w celu zbadania przyczyny jakiegoś magicznego zatrucia wody, cóż mi pozostało? Nie bardzo mogłam odmówić.
Dlatego też ponownie spakowałam dopiero co rozpakowane sakwy podróżne, wysłałam kruka z wiadomością do Spero, żeby wiedziała, gdzie jestem i dlaczego nie będę mogła wpaść na jutrzejszy obiad z Lysandrem, po czym wyruszyłam w drogę. Wielogodzinną, trudną i zimną... Do tego, gdy byłam już blisko celu, niebo przykryły ciemne chmury.
Zbliżała się burza.
W normalnych okolicznościach pewnie od razu poszukałabym jakiejś kryjówki, żeby przeczekać. Tym razem coś mnie tchnęło, żeby z tym poczekać, aż naprawdę nie będę w stanie już dalej iść przez padający śnieg i wiatr, który na tym terenie potrafił być naprawdę uciążliwy. Pomysł może nierozważny, ale czułam jakąś lekko irracjonalną presję czasu. Chciałam jak najszybciej skończyć to zlecenie i wrócić w końcu do domu. Odpocząć. Do tego czułam, że coś mnie zaczyna brać, jakieś choróbsko... Chyba trzeba będzie po powrocie rzucić to wszystko w cholerę i iść na przynajmniej tydzień zwolnienia chorobowego.
Spacer w burzy mojego samopoczucia zdecydowanie nie poprawił. Czerwony płaszcz, nieodłączny towarzysz podróży, był szarpany przez wiatr, próbujący zerwać go ze mnie swoją nieposkromioną siłą. Użyłam magii, by okryć się nim szczelniej i choć w minimalnym stopniu zapobiec dostawaniu się pod niego zimnego powietrza. Trochę pomogło. Tylko trochę.
Po niecałej godzinie walki ze zjawiskiem pogodowym byłam zmuszona się poddać. Ciemna sierść na nieosłoniętych płaszczem fragmentach ciała była posklejana topniejącym, a następnie ponownie zamarzającym śniegiem. Taka jej faktura w żaden sposób nie pomagała zatrzymać ciepła, wręcz przeciwnie, bardzo szybko uciekało ono z mojego ciała, doprowadzając do wychłodzenia organizmu. Cała trzęsłam się z zimna, sypiący śnieg powoli uniemożliwiał mi normalne widzenie, zaklejał powieki...
Już miałam się poddać, po prostu położyć się tam, gdzie akurat stałam, czyli w sumie pośrodku jakiejś pustej przestrzeni, której jedynym urozmaiceniem były powstałe gdzieniegdzie śnieżne zaspy. Było mi tak przeraźliwie zimno, chciało mi się spać... Ale wtedy, bardziej poczułam, niż zobaczyłam, znajomą obecność. Przystanęłam na moment, chciałam wciągnąć powietrze w nozdrza, ale szybko poczułam, że... w sumie nic nie poczułam. Odruchowo skuliłam uszy. Nie podobało mi się to. Miałam przytłumione wszystkie zmysły, zmysły, na których zawsze się opierałam, których wyczulenie było tak charakterystyczne dla mojej rasy... Tylko magia buzowała we mnie z niezmienioną siłą, wyczuwając każdą, najmniejszą nawet zmianę na poziomie astralnym mojego otoczenia.
A zmiana, jaką powodował ten konkretny duch, do najmniejszych czy w jakikolwiek sposób dyskretnych i możliwych do przeoczenia, nie należała.
Spróbowałam mocniej uchylić zaklejone śniegiem powieki, niestety, na próbach się skończyło. Nie mogłam za wiele zobaczyć. Próbowałam przetrzeć oczy łapą, ale i to na niewiele się zdało. Pierdolona pogoda. Powód zmian, które wyczułam, znajdował się w sporej odległości ode mnie, jednak magia była na tyle precyzyjnym dla mnie zmysłem, że określenie tożsamości denata nie stanowiło dla mnie większego problemu. To był ten duch, przywiązany do Zerdinki, którą spotkałam w czasie Święta Jedności. Zatem... jeśli on tu był, znaczyłoby, że i wadera jest gdzieś w pobliżu. Co z kolei mogło być dla mnie wybawieniem z dość... nieciekawej sytuacji.
Odkaszlnęłam gwałtownie, próbując pozbyć się wrażenia duszenia. Pociągnęłam nosem. Ponownie kaszlnęłam. Spróbowałam raz jeszcze rozkleić pozlepiane powieki, otrzepałam się, starając się pozbyć zbrylonego śniegu z sierści na całym ciele. Niewiele mi to pomogło, prawdę mówiąc, ale już się tym za bardzo nie przejmowałam. Ruszyłam, na tyle pewnym, na ile byłam w stanie, krokiem w kierunku, w którym, jak przypuszczałam, znajdowała się ta intrygująca dwójka. Tak z czystej ciekawości, może trochę chęci znalezienia towarzystwa, chociaż na czas, jaki trzeba będzie jednak poświęcić na przeczekanie burzy śnieżnej. Podróż w taką pogodę to było chyba najgorsze, na co mogłam wpaść. Już plułam sobie za to w brodę.
Dotarłam w końcu do nich... Jakoś. W sumie chyba bardziej trafnym określeniem byłoby przyczołgałam się. Ale okej, nie ważne. W każdym razie - znalazłam się tuż koło nich, w jakimś osłoniętym od wiatru miejscu... Chciałam się jakoś przywitać, coś powiedzieć... Ale jedyne, na co starczyło mi sił, to otworzenie pyska.
I niemal natychmiastowe po tym zwalenie się na śnieg bez przytomności.

<Vallieano? Wybacz, za tak długi czas oczekiwania i nędzną jakoś ;-; >


Słowa: 925 = 51 KŁ

czwartek, 22 października 2020

Od Lawrecne'a CD. Pandory

Niemal podskoczył ze strachu, kiedy ogromny, biały wilk wbiegł do gabinetu. Lawrence rzucił mu badawcze spojrzenie - był gotów skoczyć do walki w obronie swoich pacjentów i Pandory. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nieznajomy nie wydawał się nawet trochę groźny. Przedstawił się jako partner rannej wadery. Medyk rozpromienił się na widok ojca szczeniaka. Po krótkiej rozmowie zdecydowali, aby malec powrócił z tatą do domu. Jego matka musiała zostać jeszcze na obserwacji. Lawrence chciał, aby szybko doszła do siebie.
Korzystając jeszcze z chwili wolnego czasu, brązowy basior zaczął pakować niezbędne zioła. Recytował w myślach znane receptury. Nie mógł zapomnieć o niczym. Od tego, co weźmie, może wiele zależeć. Decyzja o pójściu na bitwę zobligowała go do zapewnienia pomocy każdemu rannemu.
Lawrence skończył pracę, po czym udał się do Pandory. Wilk już nie spał i właśnie podnosił się z bezpiecznego posłania.
- Jesteś gotowy? - zapytał biały basior, przeciągając się. 
- Na coś takiego nie da się być gotowym. - Lawrence uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi. Żaden z nich nie wiedział, co ich spotka. Kolejny raz zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było proponowanie Pandorze pójścia z nim. Naprawdę nie chciał, aby wilkowi cokolwiek się stało. Nie wyglądało na to, aby zajmował się on walką. Czy na pewno poradzi sobie w bitwie? Lawrence pokręcił łeb. Nie pozwoli skrzywdzić swojego przyjaciela. 
Oba basiory dołączyli do zgromadzonej przed dowódcę grupki. Wszyscy wyglądali na gotowych do walki. Wspólnie ruszyli do lasu - miejsca, gdzie odnaleźli ranną waderę. Wokoło panowała cisza. Lawrence strzygł uszami, próbując wyłapać najdrobniejszy dźwięk. Wtedy w krzakach coś się poruszyło.
Wszyscy zwrócili wzrok w stron kryjących się pomiędzy gałęziami drzew istot. Czerwone spojrzenie błysnęło z gałęzi. Czarne istoty przemykały się w ciemnościach. Były jak dym. Lawrence nastroszył sierść. Jak mieli z tym walczyć? 
Stworzenia skakały, zmieniały się miejscami - wydawało się, iż są ich setki. Przygotowani do bitwy wojownicy niepewnie spoglądali na przeciwników. Wszyscy czekali na sygnał, jakikolwiek znak. Przeciwnicy wpatrywali się w siebie w grobowym milczeniu. 
Nagle rozległ się pisk. Czarne stworzenia, wznosząc okrzyk bitewny, skoczyły na najbliższe wilki. Lawrence w kilku susach dołączył do pobratymców. Mocnymi kłapnięciami szczęki ściągał wrogów z grzbietów sojuszników. Nim zdążył się obejrzeć, przeciwnicy uwiesili mu się u futra. Było ich tak wielu! Drobne kiełki nieprzyjemnie wbijały się w jego ciało. Medyk postanowił zastosować ostatnią deskę ratunku. Rzucił się na ziemię i przygniótł całym swoim ciężarem istoty, które zaskoczone pisnęły głośno, a po chwili znikły w kłębie ciemnej mgły. Wilk otrząsnął się i rozejrzał po polanie. 
Jego sojusznicy walczyli z małymi potworkami, które miały zdecydowaną przewagę liczebną. Lawrence z niepokojem zaczął szukać Pandory. Dojrzał go dopiero na samym końcu łąki. Jego jasne futro tonęło pod czarnym ciałkiem wrogów. Lekarz od razu skoczył mu na ratunek. Nie dał rady jednak dobiec, ponieważ kolejna fala istot spadła mu prosto na głowę. Zaczął miotać pyskiem we wszystkie strony. Przeciwników, których udało mu się zrzucić, miażdżył potężnymi łapami. Te, potworki, podobnie jak wcześniejsze, zamieniały się w dym. Lawrence otarł kilka kropel krwi, które zalewały mu oczy. Musiał pomóc Pandorze. Ruszył w jego kierunku. Zaczął ściągać z teraz już brudnej sierści przyjaciela niewielkie istotki. Rozgryzał się, co skutkowało kolejnymi zmianami w tajemniczy dym. Medykowi to się nie podobało. Choć pokonał już tak wielu wrogów, na polanie przeciwników nie ubywało. Czyżby przemiana w tajemniczy gaz nie oznaczała zabicia istoty? Czy mogą się jeszcze odbudować? Lawrence przeklął pod nosem. To będzie ciężka walka...

<Pandora?>
 

Liczba słów: 552 = 32 KŁ

czwartek, 15 października 2020

Od Xevy CD. Aidena

Gdy Xeva otworzyła ślepia, przywitał ją widok czarnego pyszczka i niebieskich oczu, które intensywnie się w nią wpatrywały. Prawdopodobnie takie przywitanie ze strony prawie obcego basiora przestraszyłoby każdego innego wilka, ale Xeva nie miała nic przeciwko niespodziewanej bliskości. Nie była jeszcze przyzwyczajona do tego, że w Królestwie poszczególne osoby dzielił o wiele większy dystans, niż w jej rodzinnej watasze - nawet wtedy gdy już się znały.
- Wiem, że to niezbyt komfortowe, ale jeżeli nie dostaniesz odpowiedniej ilości ciepła nie będziesz w stanie dalej zwiedzać - mruknął jej towarzysz.
Piegowata wadera uśmiechnęła się i nic nie odpowiadając, figlarnie przewróciła się na grzbiet, bawiąc się swoim ogonem jak mały kociak. Po chwili przeciągnęła się, napinając potężne mięśnie na ramionach i łopatkach, kiedy wyciągnęła poorane bliznami łapy nad głowę, po czym przeturlała się z powrotem na brzuch i ziewnęła szeroko, wyginając grzbiet.
- Aiden, ja... - zaczęła, patrząc na czarnego basiora. Ten zastrzygł uszami, a wadera lekko zamerdała ogonem. - Głodna jestem!
- Co? - zapytał samiec, wyraźnie zbity z tropu. Wilczyca zaśmiała się i zaczęła biegać po jaskini, czasem niebezpiecznie blisko zbliżając się do ognia. Raz czy dwa jej ogon nawet rozrzucił żar po pieczarze.
- Głodna jestem - powtórzyła wilczyca. - Zapolować chodźmy.
- Ale przed chwilą wpadłaś do lodowatej wody! - zaprotestował zdziwiony posłaniec. Najwidoczniej spodziewał się innej odpowiedzi. - Usiądź jeszcze i odpocznij!
- Już odpoczęłam - machnęła łapą odkrywczyni. - A futro prawie suche już mam. Mój płaszcz też prawie suchy jest, zobacz!
I podsunęła towarzyszowi swoje okrycie z wytartej skóry renifera, którego sierść była pozlepiana w strąki od wilgoci. Błyskawicznie zarzuciła je jednak na szeroki grzbiet i zapięła zardzewiały guzik pod szyją i brzuchem. - Dalej, Aiden! Rozgrzejemy się, jak polować będziemy.
Jej różowe oczy błyszczały, kiedy drżąc z ekscytacji, czekała na reakcję swojego znajomego. Aiden wyraźnie się wahał i patrzył to na brzuch wadery, który wyraźnie był jeszcze bardzo mokry, to na ogień. W końcu jednak, prawdopodobnie widząc, że nic nie wskóra wobec jej niepowstrzymanego zapału, podniósł się z cichym westchnieniem.
- Dobrze, ale obiecaj, że jak będzie ci zimno, to wrócimy tutaj.
- Obiecuję, cokolwiek to znaczy! - wykrzyknęła uradowana Xeva i wystrzeliła z jaskini na zewnątrz.
Było już ciemno, niebo było prawie czarne, jedynie na zachodzie widać było szarą, jaśniejszą łunę. Z nieba padał śnieg, a gwiazdy przykrywały chmury, przez które prześwitywało mleczne światło księżyca. Basior wyszedł z jamy za wilczycą, aby ujrzeć ją stojącą nieruchomo w śniegu, który sięgał jej do połowy łap. Pomarańczowa poświata z ogniska padała na jej ciało i oświetlała pyszczek, który zamarł w cichym wyrazie zauroczenia. Wadera zadarła głowę i wpatrywała się w spadające płatki, wodząc przy okazji wzrokiem za przemieszczającymi się obłokami i gwiazdami, które czasami wyglądały przez dziury między ciemnymi kłębami na niebie. Zawiał wiatr, zrywając trochę śniegu z podłoża i ciskając go w piegowaty nos. Xeva drgnęła i kichnęła, po czym otrzepała się i, jakby wyrwana z transu, obejrzała się za siebie. Jej oczy wydawały się przerażająco duże, nawet biorąc pod uwagę fakt, że jej źrenice skurczyły się, kiedy spojrzała w stronę światła.
- Idziemy? - zagadnęła, uśmiechając się. Aiden kiwnął głową i ruszył za samicą, która sprawnym truchtem wkroczyła między drzewa.
- Wiesz - zaczął samiec. - Możemy pójść zapolować na pardwy.
- Na co? - wadera spojrzała na niego i sprawnie wyminęła drzewo, w które o mało nie wbiegła.
- Pardwa, taki ptak. Są bardzo smaczne, ale mają grube pióra. Myślę, że będą dobrą przekąską.
- Ptaka jeszcze tutaj nie jadłam. Można spróbować - przytaknęła wadera.
- W takim razie postanowione. - Ucieszył się jej towarzysz. - Niedaleko jest skalista polana, wydaje mi się, że właśnie tam powinno być ich całkiem sporo. Chodź za mną.
Czarny kształt wybiegł na przód i narzucił nieco szybsze tempo. Dwa wilki szły w milczeniu, wysoko unosząc nogi, aby ułatwić sobie przedzieranie się przez śnieg. Wraz z przerzedzeniem się lasu, przez który szli, łowcy zaczęli skradać się coraz ciszej i ciszej, aż w końcu łapy zatapiające się w biały puch prawie zupełnie nie wydawały dźwięku.
Xeva zauważyła, że wychodzą na skalistą równinę. W większości była pokryta przez lód i śnieg, ale nierówność terenu sprawiała, że w wielu miejscach spod jasnej kołdry wyglądały suche, strzeliste źdźbła arktycznej trawy. Odsłonięte części terenu przypominały czarne dziury w otaczającej je bieli. 
Kiedy przypadła brzuchem do chłodnego podłoża, a twarde liście skąpej roślinności kłuły ją w pierś, wadera zauważyła, że razem z basiorem znajdują się w nieciekawym położeniu. Zarówno ona jak i on byli ciemno umaszczeni i wyraźnie odcinali się od krajobrazu. Na razie pozostawali w cieniu drzew, ale trzylatka obawiała się, że gdy tylko opuszczą obecne stanowisko, będą widoczni jak na dłoni.
Aiden nie wydawał się jednak przejmować ich brakiem kamuflażu. Czekał cierpliwie, wpatrując się twardo przed siebie. Wadera wzięła z niego przykład i również wlepiła świecące w ciemności oczy w dolinę przed sobą. Przez chwilę nie dostrzegała zupełnie nic, świat wydawał się zamrzeć w bezruchu. Jedynie płatki śniegu wirowały lekko na wietrze, przyciągane przez grawitację coraz bliżej do ziemi. Powiew był jednak za słaby, aby wprawić w ruch otaczające wilki resztki flory. Wilczyca jednak wiedziała, że podczas polowania to cierpliwość jest największą cnotą łowcy. Mimo że jej natura pragnęła ruchu, wiatru w sierści i adrenaliny, odkrywczyni zmusiła się, aby pozostać w bezruchu. Spędziła zbyt wiele godzin w krzakach, śledzona surowym wzrokiem ojca, aby poddać się chęci wyskoczenia do przodu. Co jak co, ale Laro dołożył wszelkich starań, aby jego najstarsza córka nabyła umiejętności potrzebne jej do przeżycia, mimo że czasem było to trudne zadanie. To były jedyne chwile, w których udawało mu się utrzymać własną potomkinię w jednym miejscu na więcej niż pięć minut. Być może działo się tak dlatego, że cierpliwość prawie zawsze się opłacała, a długie oczekiwanie kończyło się satysfakcjonującym, pełnym wrażeń pościgiem. Narastające napięcie i podniecenie zakończone dziką gonitwą wydawało się jeszcze bardziej pasjonujące dla hiper aktywnej wilczycy, niż gnanie na łeb na szyję, które nie różniło się niczym od jej zwykłych zabaw.
Wytrenowana - można by nawet powiedzieć wytresowana - do perfekcji przez własnego rodziciela łowczyni zachowała więc pełen skupienia bezruch. W końcu jednak jej ucho drgnęło lekko. Między kamieniami przeszedł szmer, a w końcu w świetle odsłoniętego przed sekundą księżyca ukazała się jasna główka, w której tkwiło przypominające opal oko. Tak szybko jak się ukazała, zniknęła, ale po chwili około metr od niej, wychyliła się kolejna. Wilki zerknęły na siebie i niemal niepostrzeżenie kiwnęły głową. Szeroka łapa wysunęła się z cienia sosny, kiedy gwiazdy znowu zasłoniły chmury, a samica rozpoczęła podchody.
Do jej nosa zaczęły dochodzić podniecające zapachy, które sprawiły, że ślinka napłynęła jej do pyska, a serce zaczęło szybko bić. Miała wrażenie, że pulsowanie, które czuła w uszach, roznosiło się po całej dolinie. Ale nie, dalej otaczała ich cisza, niemal doprowadzająca różowooką do szaleństwa. Mięśnie drżały, a adrenalina sprawiała, że samica była jak napięta sprężyna, jak naładowana broń, gotowa do wystrzelenia, gdy tylko pociągnie się za spust, niczym bomba, która wybuchnie, gdy tylko zwolni się zapalnik.
Musiała jednak powstrzymać swój zapał. Minuty się dłużyły, a jej ruchy wydawały jej się boleśnie p o w o l n e. Powoli wyciągała łapy do przodu, powoli przenosiła na nie ciężar ciała, powoli odpychała się od gruntu, powoli odrywała je od ziemi, powoli brała oddech i wydychała zimne powietrze, jak n a j w o l n i e j, aby tylko uniknąć powstania dużej chmury pary wylatującej z nosa.
bicie serca
O d r y w a n i e łapy.
dreszcz
I p r z e n o s z e n i e ciężaru.
ścisk
przepony
I o d p y c h a n i e się od gruntu.
Nagle przed nią, pięć metrów przed nią, wyłoniła się biała główka. A księżyc wyjrzał zza chmur.
Rozległ się wrzask ptaka, a razem z nim - trzask śniegu. Dwa wilki skoczyły przed siebie, Aiden odbił w prawo. Białe skrzydła błyszczały w jasnej poświacie, czarny ogon unosił się w pogoni, duże łapy zadeptywały ślady drobnych pazurków w szalonej pogoni. Pardwa ślizgała się po kamieniach, ale wadera sprawnie utrzymywała przyczepność, długie pazury drapały kamienie. Sapanie towarzyszyło przerażonym piskom, z otwartego pyska pełnego ostrych zębów ściekała ślina, z czarnych oczu wypływał strach. Ptak zatrzepotał skrzydłami, biegnąc po swoje życie, mając nadzieję, że uda mu się wzbić w powietrze, zanim ten przerażający potwór zaciśnie na nim szczęki.
Wilk skakał po skałach, grzbiet zwijał się jak sprężyna, duże uszy były skierowane przed siebie, oczy drapieżnika wydały wyrok i wpatrywały się w ofiarę. Łowca chciał się zbliżyć do zwierzyny jeszcze zanim ta odleci, ale wciąż brakowało, wciąż dzieliła ich za duża odległość, granica życia i śmierci dalej była za szeroka.
Pardwa zaczynała unosić się w powietrze. Rozpaczliwe trzepotanie piór dotrzymywało tempa szalonym susom napędzanym przez wielkie mięśnie, drobne kostki próbowały przezwyciężyć maszynę stworzoną do zabijania. Dantejskie przedstawienie, w którym natura pociągała za sznurki stworzonych przez samą siebie kukiełek.
Xeva uniosła głowę, patrząc jak ptak unosi się nad nią, nieskładnie machając skrzydłami. Wydawałoby się, że straciła szansę na upragniony posiłek.
Zatrzymała się, śnieg prysnął spod jej łap, kiedy zwinęła się na kształt sprężyny. Skierowała swoje ciało w górę i pociągnęła za spust.
Długi ogon zafurkotał, kiedy ogromna masa mięśni wystrzeliła w górę. Przeszyła powietrze, w położone uszy zaświstał wiatr, pysk się otworzył, a pazury zabłyszczały nad jej głową. Było jednak za daleko.
Dalej za daleko.
Niebieskie światło padło na skały, zabrzmiał trzask, oślepiający blask rozlał się po krajobrazie, gdy wadera zacisnęła szczęki na białej szyi. Krzyk pardwy zamarł, jakby przecięty nożem. Ogon zawinął się w pętle, kiedy wilczyca wcisnęła szamoczącego się jeszcze ptaka w pysk, aby odkręcić grzbiet, zupełnie, jakby nie miała kręgosłupa. Wylądowała sprawnie na czterech łapach, kurcząc się z powrotem do postaci ciemnej kulki z peleryną długiej sierści spadającą na jej grzbiet.
Przycisnęła drgającą jeszcze zwierzynę do skał i dokończyła łowy, przekręcając głowę pardwy. Z rany trysnęła krew, brudząc biały śnieg, a z ciemnych oczu zniknął błysk życia. Skrzydła spinały się jeszcze przez chwilę, tworząc bruzdy w jasnym puchu, zanim zupełnie zamarły.
- Udało ci się?! - krzyknęła przeszczęśliwa Xeva, podnosząc głowę i szukając wzrokiem towarzysza. Ujrzała go niedaleko z własną ofiarą w zębach. Chwycił ją nieco pewniej i potruchtał do wadery. Upuścił ptaka na ziemię i już otworzył pysk, aby coś powiedzieć, gdy nagle silny wiatr uderzył w ciała obu wilków.
Wilczyca skuliła się, przyciskając ogromne uszy do karku i zamknęła oczy, powieki zaczęły szczypać, kiedy uderzyły o nie drobinki śniegu i lodu niesione przez podmuch. Przez wycie przebił się szum skrzydeł i przerażone krzyki ptaków, które zakryły jasno świecący księżyc kołdrą długich piór.
Z jakiegoś powodu wszystkie chmury zniknęły.

<Aiden?>

Słowa: 1706 = 130 KŁ

środa, 14 października 2020

Od Anais

 Błąkając się samotnie lodowatym i ośnieżonym terenie Krainy Wiecznie Skutej Lodem zastanawiałam się nad swoim losem i życiem. W końcu teraz, kiedy już jestem dorosła i samotna cały świat przede mną. Przykro mi, że mimo tego, że w dzieciństwie bawiłam się i zadawałam z wieloma szczeniakami to zawsze byłam inna. Bycie lisem po matce i wilkiem po ojcu nie jest takie proste. Fajnie jest się wyróżniać, mieć inne zdolności czy przewagę, ale w dorosłym życiu często bywa pod górkę. Często moje zmysły i umiejętności różnią się od tych, które przeważnie posiadają wilki. Wszystkie lisy które dotychczas poznałam nie były szczególnie stadne. Trzymały się swoich rodzin, albo w ogóle błąkały się gdzieś same i nigdy nie dopuszczały do siebie nowych osobników. Czemu jestem inna? Moje życie kiedyś będzie takie samo? Zmienię się kiedyś z chytruski i nieufnej bam-baryłki w wierzącą i nie uwzględniająca w zachowaniach teorii spiskowych lisicę? Przytłacza mnie to.
Dotarłam na jakieś wzgórze, jednak nie byłam tam sama. Pięknie przyozdobione drzewa śniegiem z góry wyglądały jeszcze piękniej. Leciutkie przebłyski słońca odbijały się od tafli gładkiego śniegu i malutkie kuleczki światła odbijały swój blask prosto w moje oczy. Nie było wiatru, nie było chmur, nie było nic, prócz ślicznego widoku, blasku słońca i basiora siedzącego plecami do mnie. Nie wiedziałam jak się zachować. Przybycie na obce tereny i wtopienie się w stado nie oznacza od razu nowych znajomości i szczęśliwych powitań. Może to samotnik? Może wcale nie lubi jak się do niego dołącza, albo jak mu się przeszkadza? Powinnam się wycofać? Może zrobię to zanim się zorientuje...
W tym samym czasie w którym ta myśl przeleciała mi przez głowę basior burknął pod nosem:
- Zamierzasz tu podejść czy będziesz się tak czaić? Kimkolwiek jesteś. - odwrócił lekko łeb w moją stronę.
Z chwilą zawahania podeszłam do wilka i usiadłam około metr od niego dla bezpieczeństwa. Anais, nie bój się, nic Ci się nie stanie - powtarzałam do siebie w duchu.
Basior nie patrzył na mnie, obserwował sobie tereny doliny na którą oboje patrzyliśmy i wzdychał ciężko co jakiś czas.
- Długo już tu jesteś? Wyglądasz na wyziębioną. - zapytał nie patrząc na mnie dalej.
- Kilka dni. Szukam jakiejś miejscówki do uwicia sobie domku, albo jakiejś norki czy jaskini do zaaranżowania. - odpowiedziałam z nadzieją, że wskaże mi drogę, w którą mogłabym się udać po takie miejsca.
- Wow, umiesz wić domki? - spytał jakby lekko zdziwiony.
- Lisy mają to do siebie. Rzadko kiedy mieszkamy w jaskiniach. Polityka naszej rasy. - parsknęłam.
- Jestem Aaraved. Nowa?
- Tak. Niedawno tutaj dotarłam. - odpowiedziałam. - Mógłbyś mnie oprowadzić, albo coś? Nie znam tych terenów, wszystko jest w śniegu, a ja totalnie zgubiłam orientacje po ostatnim wydarzeniu na skraju lasu... - spuściłam wzrok.

< Aaravedzie? c; >

Słowa: 437

sobota, 10 października 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Kiedy się położyłem i miałem zamiar zasnąć, poczułem, jak ktoś kładzie się obok mnie. Uniosłem do góry jedną powiekę i zerknąłem na brązową sierść. Poprawiłem łeb, przysuwając się bliżej niego - jakby ktoś pytał, chciałem więcej ciepła to wcale nie była odruchowa chęć bliskości. Zamknąłem ponownie oczy i zacząłem rozmyślać o jutrzejszym dniu. Wybieraliśmy się na bitwę z nieznanym, możliwe, że psychopatą, chociaż wolałem spotkać bandę rozbójników, oni byli bardziej przewidywalni: zasadzka i grupowe zaskoczenie, a psychopata? Pomyślałem o medyku i kiedy w przed oczami pojawiła się wizja, w której leżał zakrwawiony na śniegu, poczułem dziwne ukłucie w piersi. Ignorując wszystkie mroczne myśli, oddałem się w Objęcia Morfeusza i w końcu zasnąłem, wtulony w jego ciepłe futro.
Lawrence obudził się jeszcze przed wschodem słońca. Kiedy otworzyłem oczy, nie było go obok mnie. Okazało się, że zmieniał opatrunki rannej waderze i podał jej oraz maluchowi jedzenie i wodę. Kiedy przewróciłem się na drugi bok, by jeszcze poleżeć chodź parę chwil, ktoś wszedł do jaskini. Był to spory wilk o jasnej, prawie białej sierści. Wyglądał na przerażonego, nie przejmował się kulturą i wpadł do sali, w której akurat przebywał medyk. Aby sprawdzić, co się dzieje, wstałem, szeroko ziewnąłem i ruszyłem do całej czwórki. Zastałem miły widok kochającego męża, który całą noc szedł do Centrum, aby sprawdzić, co z jego żoną i synkiem.
- Jak tylko się dowiedziałem, natychmiast ruszyłem w drogę - Lawrence wymienił z nim kilka zdań, a ja zostałem przy wejściu, nie chcąc się wtrącać w ich rozmowę. Szczeniak był najwyraźniej bardzo szczęśliwy, że widzi ojca, a młoda wadera cały czas się uśmiechała, spoglądając na niego swoimi szafirowymi oczami. W tej chwili nie wyglądała na obolałą, jakby wszystko, co się stało, było złym koszmarem, który po przebudzeniu zniknął.
Kiedy medyk skończył rozmawiać, podszedł do mnie i wspólnie zjedliśmy posiłek. Wadera miała zostać tutaj jeszcze jeden dzień, tak dla pewności, a ojciec mógł zabrać synka do domu, chociaż na początku upierał się, że zostanie - przemówił do niego fakt, że takie miejsce nie jest odpowiednie dla szczeniaka. Nie wiadomo w jakim stanie możemy wrócić z walki jeśli wrócimy. Po posiłku stawiliśmy się przy bramie miasta, gdy słońce nawet nie do końca wyłoniło się zza horyzontu. Czekało na nas już całe przygotowane do tego wojsko. Czas ruszać.
Nie odstępowałem medyka ani na krok. Trzymałem się jego boku, a kiedy weszliśmy do lasu, poczułem zimny dreszcz przebiegający mi po plecach. Tej nocy nie miałem snów, aczkolwiek czułem się, jakbym wiedział, co ma się zaraz wydarzyć. Grupa uzbrojonych wilków wyskoczy z ukrycia, kiedy znajdziemy się w ślepej uliczce, aby nas wybić co do jednego. Może zachowają przy życiu kilku, tych "najcenniejszych", aby żądać okupu. Jednak nic się z tego nie wydarzyło. 
W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym znaleźliśmy półżywego lisa. Postąpiliśmy kilkaset merów w przód, gdzie rzekomo odnaleźli matkę szczeniaka. W lesie panowała martwa cisza, jedynie szum wiatru i szelest suchych liści dawał nam znać, że tkwimy w rzeczywistości. Wszystkie ptaki ucichły, nawet śnieg pod łapami mniej skrzypiał. I wtedy wśród drzew coś zaczęło się poruszać. Było szybkie i po chwili okazało się, że nie było samo. Kilkanaście czarnych postaci krążyło między drzewami, uważnie nam się przyglądając, a kiedy dowódca zarządził atak kilku wilków, w postaci ostrych kawałków lodu, postacie się zatrzymały. Były na ziemi, na gałęziach, między drzewami, na górze, na dole i wszystkie wyglądały tak samo; były to czarne jak smoła wilki o małych, czerwonych, świdrujących oczkach. Przypominały klony, żaden się nie wyróżniał. I wszystkie były tak samo szybkie i zwinne, bez problemu unikając wszystkich pocisków. 

<Lawrence? This is WAR>
Słowa: 581 = 34KŁ

Od Ashayi CD. Jastesa

Dziwne spotkanie z tym... tym czymś, wywołało we mnie wiele emocji. Niekoniecznie pozytywnych, wręcz przeciwnie. Irytacja, niepokój... Zwykle starałam się nie przejmować tym, że czegoś nie wiedziałam. Każda taka sytuacja była dla mnie możliwością nauczenia się czegoś nowego. Jednak tym razem coś było nie tak. Bardzo nie tak. I wcale a wcale mi się to nie podobało.
Mimo to trzeba było wykonać zadnie, dostarczyć poselstwo w odpowiednie miejsce przed upływem wyznaczonego terminu. Choć mogłam mówić inaczej ze zwykłej przekory, zdawałam sobie sprawę, że sama moja obecność spowalniała mojego towarzysza, przyzwyczajonego przecież do znacznie szybszego tempa marszu, niż mogłam utrzymać. Jednak nie było innej opcji, niedługo mieliśmy się zbliżyć do Strefy, a tam... Tam mogło nas spotkać jeszcze więcej ciekawych sytuacji, niż przy iglicach. Nie ze wszystkimi można sobie było poradzić szybkimi łapami, co z resztą pokazała nam już ta sytuacja z tą dziwną istotą. Może i moja obecność spowalniała podróż, ale w gruncie rzeczy mogła okazać się przydatna - mogła zapobiec śmierci posłańca z rąk istot czy zjawisk, o których mógł nigdy wcześniej nawet nie słyszeć. To była transakcja łączona, żadne z nas w pojedynkę nie było w stanie dobrze wykonać tego zadania.
- Będzie padać.
Odruchowo na słowa Jastesa przeniosłam wzrok z ziemi pod moimi łapami na niebo. Na którym nie dostrzegłam ani jednej nawet chmurki. Zmarszczyłam lekko nos, wędrując spojrzeniem na towarzysza podróży, mając nadzieję wyczytać z jego wyrazu pyska, postawy, jakąś formę żartu czy czegoś podobnego... Nic takiego jednak nie dostrzegłam. Zamiast tego na obliczu basiora malowała się powaga i coś jakby lekkie zaniepokojenie faktem, który mi przed chwilą zakomunikował.
Zapytałam go spojrzeniem i lekkim przekrzywieniem głowy, skąd to wywnioskował, jednak albo tego nie zauważył, albo nie zrozumiał, albo nie uznał za zasadne mi odpowiadać. W każdym razie, zamiast tego przyspieszył kroku, zmuszając mnie do tego samego i zaledwie po kilkudziesięciu metrach konieczność  skupienia na pilnowania równego oddechu zaaferowała mnie na tyle, że zapomniałam o tej niezobowiązująco rzuconej uwadze białego basiora. Do czasu.
Pierwsza kropla spadła na mój nos, rozbijając się i niemal momentalnie zamarzając, wytrącając mnie z równowagi, jaką udało mi się wypracować podczas biegu. Kolejna wpadła mi do ucha, zmuszając mnie do wytrzepania jej gwałtownym potrząśnięciem głową. Spojrzałam ponownie w niebo i... Jakie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam, że w zastraszającym tempie zaczynają zbierać się nad nami chmury. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że wręcz nadnaturalnym...
- Co jest...? - mruknęłam, przystając gwałtownie. Zbliżaliśmy się do strefy wykluczenia, która szczyciła się mnogością dziwnych, niewyjaśnionych zwykle, magicznych zjawisk, ale żeby tak ekspresowa zmiana pogody tak z niczego...?
- Musimy się gdzieś schować - cudem usłyszałam głos Jastesa przez wzbierający huk wiatru... Rozejrzałam się szybko, w lekkiej panice. Skądś znałam ten dźwięk. Kojarzyłam z czymś zdecydowanie nieprzyjemnym...
Wtedy zobaczyłam. Pierdoloną. Trąbę powietrzną.
Zamarłam w przerażeniu, patrząc na zbliżającą się w naszą stronę niematerialną masę pędzącego z niesamowitą prędkością wiatru. Wysoki słup rozciągał się od ziemi do samego nieba, które od czasu do czasu przeszywały błyski niebieskiego światła... To zdecydowanie nie było naturalne zjawisko pogodowe. Tylko kto... I po co, je stworzył właśnie tu, właśnie teraz?
Prawdopodobnie tkwiłabym tam tak w jakimś dziwnym zawieszeniu na granicy świadomości, aż tornado by mnie ze sobą nie porwało. Gdyby nie Jas. Poczułam, jak czyjeś zęby łapią mnie za kark i ciągną w tył, wytrącając z równowagi. Potrząsnęłam głową, próbując odzyskać jasność myśli...
- Spierdalamy - syknęłam, rzucając paniczne spojrzenia wokoło, szukając jakiejkolwiek kryjówki, której nie groziło porwanie przez wichurę.

<Jastes?>

Słowa: 557 = 32 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics