poniedziałek, 31 października 2022

Od Ametrine, CD. Mordimera

Morty wydawał się przekonujący, ba – nawet prawie mu się udało mnie przekonać do swojej racji, lecz w niemal ostatniej chwili, gdy chciałam już odwrócić się i pójść na targ po zakupy, coś dostrzegłam – kilka metrów za jego plecami stała sterta skrzyń załadunkowych. Jedna z nich delikatnie zatrzęsła się.
Potem jakiś cień przemknął między nimi.
A potem dostrzegłam coś, co mnie uświadczyło w przekonaniu o nowo poznanym…
Kłamca.
– Chyba masz rację… – wymamrotałam bardziej do siebie niż do czarnego wilka. Ten uśmiechnął się lekko i pożegnał mnie, stojąc niczym ci strażnicy o których wcześniej wspomniał. Wyglądał na niezłomnego dżentelmena a jego złote i błękitne oczy mówiły to samo co jego wygląd – był miły, lecz widać było, że nie chce, abym przeszła. Za nic w świecie nie mogłam iść dalej na pomost, żeby poszukać swojego znajomego.
Zachowywał się jak strażnik, ale nim nie było. Coś mi tu śmierdziało…
I to dosłownie, bo kilka godzin temu wróciły lodzie rybackie wypełnione po brzegi świeżo złapanymi rybami…
Oddaliłam się pewien kawałek, dyskretnie obserwując czy Morty jest dalej na swoim "posterunku". Postanowiłam wznieść się w powietrze, początkowo lecąc na wschód w stronę Centrum. Gdy oddaliłam się na tyle, że czarny basior został niewielką, ciemną kropką na tle bieli, mroźnego błękitu i starego brązu, zawróciłam. Wiatry akurat wtedy mi sprzyjały, tak więc mogłam pozwolić sobie na bezszelestne szybowanie nad portem. Zniżyłam lot, widząc, że Morty opuścił miejsce naszego spotkania, kierując się w głąb pomostu.
Nie chciałam ryzykować wykrycia, tak więc wylądowałam niedaleko skrzyń, gdzie ukrył się inny wilk. Z początku bałam się, że machaniem skrzydeł spowoduje osunięcie się skrzydeł, jednak na szczęście tak się nie stało. Udało mi się na tyle delikatnie osiąść na kładce, że stworzyłam jedynie delikatny wiaterek. Odczekałam chwilę, po czym ostrożnie wyjrzałam zza skrzyń.
Były tam przynajmniej cztery wilki – oprócz Morty’ego była jeszcze jedna drobna wilczyca oraz dwa rosłe wilki. Ta pierwsza była niewielka w zestawieniu z ogromnymi basiorami, lecz miała w sobie coś, co budziło niejako respekt w oczach przeciwnika. Była bardzo pewna siebie a jej chód oraz sposób poruszania się ciałem wiele o tym mówił. Podejrzewałam, że to może być przedstawicielka rasy Agropius, ze względu na mniejsze ciało oraz dwukolorową sierść w odcieniu rudo-kremowym. Niemniej jednak widać było po niej, że umie zadbać o swoje interesy.
Obok niej truchtały dwa ciemie osobniki – jeden miał sierść kruczoczarną, zupełnie jak Morty, drugi natomiast ciemnogranatowe, zupełnie jak bezchmurna i bezgwiezdna noc oraz sierść odrobinę jaśniejącą wzdłuż jego nóg. Poruszał się delikarnie, ale stanowczym krokiem. Idąc po coś co on chce zdobyć. Trzeci z nieznajomych łudząco był podobny do Morty’rgo - podobna budowa ciała, podobny chód… Być może byli rodziną… Różnił ich jedynie wzrost oraz oczy - Morty ma dwukolorowe, złoto-błękitne, a ten drugi tylko złote. Cała czwórka szła w kierunku końca pomostu, do którego niedługo przybije ogromny okręt. Wzdłuż doku ustawiono różnych wielkości skrzynie, worki oraz inne marynarskie przedmioty. Były doskonałą kryjówką dla podstępnej czwórki, a raczej trójki, bo Morty oddalił się nieco i nie poruszał się wraz oddalającą się grupą jego…
Chwila. Skąd mam pewność, że oni są razem? Z jednej strony nie wszczyna alarmu tylko ich kryje, obserwuje ich ruchy i nic więcej. W tej chwili Morty wyjrzał delikatnie zza swojej kryjówki, szukając swoich ziomków. Byli blisko kładki, którą zdążyli już opuścić marynarze ze statku, który właśnie cumuje. Z drugiej jednak… może być kimś, kto pracuje w wydziale prawa lub straży i ma za zadanie złapać ich na gorącym uczynku…
Czemu ja zawsze próbuję znaleźć w kimś dobro?
Po chwili akcja się zaczęła.
Gdy dwa wilki zeszły z trapu i odwróciły się plecami do nieproszonych gości, ci szybko i po cichu wbiegli na pokład statku. Słychać było kilka głuchych dźwięków, trzask a następnie te dwa wilki – dwa szare samce – pobiegli z powrotem na statek. Kolejny trzask, nawet chyba krzyk a potem…
Cisza.
Nie było słychać żadnych odgłosów, nawet od strony załogi statku. Czyżby… ich… – nie mogłam dokończyć myśli.
Te kilka minut trwały wieki. Zauważyłam nawet, że wstrzymuje oddech…
W końcu trzy wilki pokazały się, biegnąc ile sił w łapach po trapie statku. Mieli na sobie torby wypchane złotem, biżuterią oraz innymi drogocennościami.
– Ruchy! – krzyknął kruczoczarny basior. Morty dołączył do nich, również nie szczędząc sił.
Cholera! Teraz całą czwórka biegnie na mnie!
Nie widząc innego wyjścia, ponieważ mogli mnie łatwo zauważyć podczas przebiegania obok, ostrożnie, ale szybko zeszłam do wody, by ukryć się pod pomostem.
Tym razem chwila trwała wieki. Odgłosy ich kroków niosły się po płaskiej tafli wody, sprawiając wrażenie, jakby teraz przebiegali nad moją głową. Ja jednak wolałam poczekać, aż odgłosy ucichną, zwłaszcza ich rozradowane głosy oraz okrzyki zwycięstwa.
Gdy nastała cisza, szybko wyszłam z wody. Widziałam ich w oddali, lecz szybko się poruszali. Natomiast na statku mogli być ranni i potrzebujący…
Zdecydowałam szybko, że muszę za nimi lecieć. Otrzepałam się z nadmiaru wody i wzniosłam się w powietrze, mając nadzieję, że ktoś szybko znajdzie marynarzy.

~*~

– …a więc tutaj macie swoją kwaterę… – szepnęłam sama do siebie, widząc jak cała czwórka wchodzi do pewnego budynku. Byłam na obrzeżach miasta, gdzie, mówiąc łagodnie, nie jest zbyt kolorowo. Kradzieże, brutalne pobicia, morderstwa, handel narkotykami… Aż zadrżałam. Tutaj był sam ból przykrywany agresją, narkotycznym hajem lub w najlepszym wypadku – chęci wydostania się stąd. Miałam kilku pacjentów z tych okolic, także starałam się unikać miejsc, w których od razu wyczuli by, że jestem nietutejsza oraz właścicielką niewielkiej sakwy łusek.
Ale akurat tego budynku nie kojarzyłam.
Zrobił się wieczór, do tego nieciekawy, bo zaczęło obficie padać, przez co przez miasto musiałam śledzić ich z ziemi, nie z powietrza. To było dosyć problematyczne, zważywszy na to, że łatwiej mogli mnie dostrzec z ziemi niż z góry. Miałam tylko nadzieję, że nie zdążyli mnie zauważyć.
Starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by potem przekazać te informacje straży. Budynek był wykonany z białej cegły. Widać było, że jest stary – połowa okien zabite deskami a druga z powybijanymi szybami, dziurawy dach, stare dachówki…
Klimatyczne miejsce.
Cechą charakterystyczną był stary znak karczmy o nazwie… Litery były zbyt rozmazane, żebym je widziała zza rogu budynku z naprzeciwka. Zaryzykowałam. Rozejrzałam się dookoła, a gdy upewniłam się, że nikogo nie ma dookoła, podeszłam bliżej tej starej rudery. Stanęłam pod znakiem i zaczęłam czytać.
"Pod Czarnym Skrzydłem" – tak głosił stary napis. Nie znałam tego miejsca i znać nie chce.
Zaczęłam się wycofywać, lecz nagle pod moją postawioną łapą trzasnęło drewno. Przez te dwie godziny, odkąd ich śledzę, napadało tyle śniegu, że mam go aż po kostki.
Położyłam uszy i rozglądnęłam się.
Nikogo.
Już chciałam uciec stąd, kiedy magiczna łapa chwyciła mnie za pysk i zaciągnęła w ciemność, szepcząc znajomym głosem:
– A ty dokąd?

<Morty? Masz wybór – wydać Ami lub ją puścić. Ale pamiętaj, że może nakablować – bardzo nie lubi złodziei.>
Słowa: 1100= 75 KŁ

Od Lys i Tin, CD. Sakiego

 Gdyby ktoś o samym świcie stanął nad Lys i Tin, a następnie zapytał, jak się potoczy ten dzień, z pewnością nie wpadłyby na to, że właśnie tak, jak toczył się teraz.
Uważały, że świeżo poznany basior był całkiem zabawny, a jego rozmiar był nawet uroczy. Szkoda tylko, że w ogóle nie zauważały jego strachu, zakłopotania, ani nie były w stanie wyłapać, że raczej nie należał do wilków szczególnie towarzyskich. Cóż, starały się jak mogły, przynajmniej żeby dobrze wypaść w jego szarawych oczach, nie do końca świadome, jak na razie wyglądały.
Dlatego też ucieszyły się, kiedy usłyszały zgodę na odwiedziny. Na szczęście Sakiego mieszkały całkiem blisko stąd, nie powinien więc się bardzo nachodzić. Wywnioskowały, że skoro nie lubił chodzić na długie dystanse przez swoje krótkie nogi, to sam musiał urzędować gdzieś niedaleko. Czy to znaczyło, że byli sąsiadami? Dziewczyny z lekkim uśmiechem przyjęły tę wizję. Jeśli relacja im się jakoś stabilnie ułoży, to kiedyś zapytają dokładniej o jego dom.
Jak na razie jednak… Ktoś znowu wpadł w śnieg. No, nie trzeba było się nawet domyślać, kto taki. Wadery przełożyły troskę nad rozbawienie, które szybko ukryły i zaraz zapytały, czy nie pomóc. Ach, drugi raz ta sama śpiewka w tak krótkim czasie. Przez chwilę uważnie patrzyły na poczynania basiora. Dobra, nie mogły już wytrzymać, zaśmiały się niekontrolowanie. Ku ich zadowoleniu, już niebawem cała trójka znalazła się z powrotem na właściwym szlaku. Saki jednak nie został w zaspie na noc.
Jeszcze tylko minąć kilka powykręcanych drzew, ostrzec przed następną zaspą i już byli przed niedużym wejściem do równie niedużej nory, zamieszkanej przez dwie rogate wilczyce.
Wciąż chciały się jakoś w miarę dobrze zaprezentować, miały nadzieję, że ich skromne mieszkanko do tego wystarczy. Już patrzyły na Sakiego jak na możliwego nowego kolegę. Nie miały jednak pewności, czy nie będzie to ich pierwsze i ostatnie spotkanie, bo może basior wcale nie miał ochoty się bliżej zapoznawać. Bardzo by tego nie chciały, ale jak na razie nawet nie przyszedł im taki straszny scenariusz do głowy.
Za to, gdy tylko przekroczyły próg, zapraszając wilka do środka, przypomniało im się coś bardzo ważnego.
– Zapomniałyśmy dokończyć posprzątać – aż zaciągnęły głębiej powietrze do płuc.
W rzeczy samej, w środku panował połowiczny bałagan, będący obrazem tego, jak go zostawiono w samym środku pracy.
Uśmiechnęły się nerwowo, zanim w następnym mgnieniu oka wręcz rzuciły się zebrać przedmioty chociaż pod ścianę. Co to miało być, jakiś konkurs na najbardziej niezręczną sytuację tego dnia? 
 
<Saki?>

Słowa: 400 = 25 KŁ

Od Aarveda - I quest z tablicy ogłoszeń

Rynek. Jak zwykle głośny, jak zwykle zatłoczony. A na środku on, Aarved. Zmęczony i biedniejszy o kilkaset łusek. Z żalem zajrzał do sakiewki, która teraz była boleśnie lekka i wygodna go noszenia - w przeciwieństwie do ciężkich toreb wypełnionych zakupami, które wisiały przy jego bokach. Do wypłaty jeszcze tyle czasu, a on i Feryia muszą coś jeść. No właśnie, Feryia. ,,Żeby jeszcze ten kurczak sam dla siebie polował", pomyślał. ,,Ale woli siedzieć w domu, gdzie ma ciepło i dobrze. Jeśli jeszcze raz pozrzuca książki z półek, to może zapomnieć o tym, że jej kuper ponownie przekroczy próg mojego domu", groził samicy białozora w myślach, wiedząc przy tym doskonale, że nie zniósłby, gdyby jego ukochana papuga musiała nocować na dworze. Mimo tego, że miała swoją własną wolierę, a czasami znikała na kilka dni, nie potrafił jej nie wpuszczać, gdy w końcu się pojawiała i stukała dziobem w okiennice. 
Jego myślom zaprzeczał też fakt, że najdroższą rzeczą, jaka ciążyła mu na kręgosłupie, było mięso z młodego łosia, które kupił tylko i wyłącznie dla Feryi. 
Ziewnął i, jakby pociągnięty nagłym wyrzutem sumienia spowodowany wydawaniem tak dużej iloci pieniędzy na raz, skierował się bezwiednie do tablicy ogłoszeń. Nie spodziewał się tego, ale jedna z kartek przykuła jego uwagę. ,,Króliki?", pomyślał basior. Stał tak jeszcze przez chwilę, pogrążony w rozważaniach, gdy w końcu uśmiechnął się do siebie pod nosem. ,,Dlaczego by nie? Niech kurczak zarobi na siebie".
~*~
- Cholera, zimno jest - mruknął samiec, ni to do siebie, ni to do białej kropki krążącej nad jego głową. Feryia, widocznie szczęśliwa, że pan zabrał ją na polowanie, nie oddalała się zbytnio. Nie było to do niej podobne - zazwyczaj pokrywała o wiele większe połacie powietrza, pojawiając się znikąd i nagle. Dawno jednak nie polowali razem. 
Aarved zatrzymał się przed linią drzew. Wiedział, że za nią znajduje się polana, gdzie zazwyczaj mieszkały króliki.
- Szukaj - rzucił w stronę gałęzi, na której usiadła Feryia. - Prosto.
Samica przez chwilę dalej iskała pióra, aż w końcu napuszyła się i bezdźwięcznie wzbiła się w powietrze. Basior przez chwilę patrzył, jak wzlatuje w górę, aż w końcu jest niemalże nie do odróżnienia na tle szarego nieba. Otrząsnał się i zaczął skradać się w kierunku polany.
Stanął na jej krańcu, mając nadzieję, że jego beżowe futro nikogo nie zaalarmuje. Trzymał się na dystans, zostawiając kilka metrów zarośli między nim, a łączką. 
Widział je. 
Co jakiś czas podnosiły długie uszy, które odcinały się bielą na tle ciemnych drzew. Czekał chwilę, aż obydwa znajdą się w jego zasięgu, po czym podniósł gwizdek do pyska. Nie mógł jej widzieć, ale był pewien, że samica białozora już zlokalizowała polanę i jedynie czekała na sygnał.
Rozległ się cichy pisk. Zwierzyna uniosła łebki. Nagle coś śmignęło w powietrzu, a jeden z osobników przewrócił się na grzbiet, kopiąc panicznie skokami w śniegu. Aarved jednak tego nie zauważył - już pędził za spłoszonym królikiem.
Po chwili było już po wszystkim. Basior wrócił na polankę, a białe ciałko zwisało bezwładnie z jego szczęk. Feryia siedziała na powalonym pniu, bardzo napuszona i wyraźnie bardzo dumna z samej siebie. Gdy tylko zauważyła Aarveda, odbiła się od drewna i podreptała do swojej ofiary. Jej łapki grzęzły w śniegu, przez co co kilka kroków łapała równowagę skrzydłami. Przycupnęła na tułowiu królika i wlepiła żółte ślepia w wilka. Ten zatrzymał się przed nią i odłożył swoją zdobycz.
- Nie dasz mi? - zagadnął. Ptak nawet nie drgnął. Wojownik uśmiechnął się i złapał magią za białą nóżkę. Pociągnął delikatnie. Feryia zasyczała i rozłożyła skrzydła, bijąc nimi wściekle w powietrzu. Rogacz się zaśmiał.
- No dobrze, dobrze - odparł, rozwiązując sakiewkę. - Masz, zasłużyłaś. Dobra robota.
I rzucił kawałek mięsa w powietrze. Ptak poderwał się, chwycił go w locie i wylądował na jednym z rogów swojego towarzysza.
Aarved czekał cierpliwie, aż ta skończy jeść, przywiązując króliki za tylne skoki do swojego boku i starał się nie ruszać zanadto głową. W końcu jednak sokolica poderwała się z powrotem do lotu, posyłając basiorowi ścianę powietrza w pysk. 
- To co, wracamy? - zagadnął, otrzepując się. Nie usłyszał odpowiedzi. - Rozumiem, że tak.
Po czym ruszył w drogę powrotną.
 
<Koniec>
 
Nagroda: 30 KŁ i 1 punkt do wybranej umiejętności: wzrok/węch/słuch/szybkość/zwinność
 

Od Vallieany - event Halloween, quest I (cz. II, CD. Rosa)

[opowiadanie nie jest kanonicznym wydarzeniem w życiu wilka]

 Osłabiony działaniem silnych zjaw Vernon był w stanie wykrztusić tylko “nie idź tam”, aby w przyszłości móc Vallieanie swobodnie wypominać, że nigdy go nie słucha i nigdy nie wychodzi jej to na dobre. Nie musiał tego mówić, bo oboje wiedzieli że ona i tak to zrobi, ale nie mógł się powstrzymać, taki miał charakter. Zresztą Vallieana też miała taki charakter, że nie mogła odmówić wilkowi w potrzebie, szczególnie jeśli sama nie miała na tym w żaden sposób ucierpieć. Najpierw jednak musiała się upewnić kto i czy potrzebuje akurat jej pomocy, czy może będzie jednak potrzeba wezwania odpowiednich służb. Na przestrzeni czasu, nieważne jak okrutnie by to nie zabrzmiało, wadera jednak wolałaby żeby ta sprawa okazała się poważniejsza niż była w rzeczywistości, bo nie musiałaby użerać się z tym, z czym się użerała… ale od początku.

Większość świąt zerdinka spędzała w mieszkaniu Adrila w Dystrykcie II. Razem gotowali coś smacznego, rozmawiali i dawali dzieciakom masę łakoci, a potem dodatkową atrakcją była realizacja corocznego zamówienia ziół dla pewnej mag mieszkającej w Centrum. Co prawda zamówienie samo w sobie nie było atrakcyjną częścią, ale tym co sprawiało Vallieanie radochę było obserwowanie rozradowanych szczeniąt i dorosłych, którzy na swój własny sposób cieszyli się urokami dnia potworów. Ona sama nigdy nie bawiła się ani w przebieranki, ani nie spędzała czasu z grupą znajomych, co nie zmieniało tego, że bardzo lubiła obserwować szczęście innych. 

Tak czy inaczej droga do uzdolnionej magicznie zaprzyjaźnionej wadery zajęła Vallieanie stosunkowo niewiele czasu, jednak co innego wypicie herbaty, ploteczki i wymiana uwag co do nowych wiadomości ze świata zielarstwa, których zerdinka nie mogła odmówić starszej znajomej. To jeszcze była ta przyjemna część wieczoru, gdzie niebieskooka była pewna, że nic już nie powinno się zepsuć. I to przeświadczenie trzymało się jej jeszcze długo po opuszczeniu przyjemnego mieszkanka magicznej wadery. W końcu zrobiło się całkiem późno, a na ulicach Królestwa ilość spotykanych przez Vallieanę mieszkańców zmniejszyła się do naprawdę niewielkich ilości, a tym samym zapadła zaskakująca cisza. Cisza, która JESZCZE nie sugerowała niczego złego.... i tak, to ten moment, w którym cisza przestaje być ciszą, a jej miejsce zajmuje przejmujący wrzask wielu wilczych pysków, które w roztargnieniu wybiegają z popularnej karczmy, potykając się o własne łapy. 

"nie idź tam"

Oh Vernon, jak mogłaby nie pójść? 

Na początku niepewnie, z wahaniem ruszyła w stronę budynku. Była blisko, więc dokładnie dostrzegła jak dwie postacie wychodzą w pośpiechu z budynku, zamykają za sobą drzwi i zaraz podbiegają do przeszklonych okien zza których wydobywało się ciepłe światło świec. Postacie rozmawiały ze sobą dosyć głośno, a w szczególności jedna z nich, niższa i bardziej krępa. Nie wyglądali jednak na rannych, a bardziej na... skonfundowanych. To był ostatni moment, w którym Vallieana miała szansę się wycofać... jednak postanowiła z niej nie korzystać. W pośpiechu dobiegła do dyskutujących sylwetek i z tego miejsca poznała jedną z nich - Vay był jej klientem. Szarowłosy wilk o jednym, niekomfortowo białym oku i wielu bliznach na obliczu, w którego słowach jednak zawsze było zaskakujące ciepło, może nawet nieśmiałość.

- Dobry wieczór.. Co tu się dzieje? Słyszałam krzywki, potem zobaczyłem te uciekajace wilki i...

Podeszła od prawej strony jednookiego, więc ten zaraz złapał ją w swój zasięg, a na pociętym pysku wymalowało się zaskoczenie.

- Pa... Pani Vallieana, dobry wieczór - powiedział miękko, zaraz przyjaźnie się uśmiechając. Drugi basior widząc tę rekcję zaraz zmarszczył gniewnie brwi. Patrzył to na lerdisa, to na nowo przybyłą waderę - Widziała Pani może jakieś niewymiarowe pająki w okolicy? Ja i Pan Beczułka mamy z nimi mały problem.

Waderze zamarzła krew w żyłach.

- Pa... pająki..? Niewymiarowe? - teraz ona spojrzała z strachem na wspomnianego Beczułkę, którego szybko zakodowała jako właściciela lokalu.

- Czyli nie, to dobrze - Vay sam sobie odpowiedział z niejaką ulgą -  Oznacza to, że wszystkie mamy tutaj.

- Co tu się stało? - Vallieana powtórzyła pytanie, jednak już z mniejszą pewnością tego, czy aby na pewno chciała mieszać się z tę sprawę. Przed oczami miała masę wspomnień sprzed wielu, wielu miesięcy kiedy to z Aarvedem wpadli na morderczego pająka giganta, który najpierw zranił wojownika, by potem wadera musiała mu wchodzić do głowy... w zasadzie wchodziła do głowy im obojgu. To było ekstremalnie niezręczne, nie wspominając o tym, że oboje byli wtedy zbyt blisko śmierci. Od tamtej pory nawet te mniejsze pająki budziły w niej dyskomfort, nie wspominając o tych wielkich draństwach, które tylko śniły jej się po nocach... do teraz.

Wysoki wilk jednak zdawał się nie zauważyć zesztywnienia towarzyszki i wzruszył ramionami.

- Ktoś zatruł bimber Pana Beczułki, tyle wiemy. Mnie przy tym nie było, ale pod...

Beczułka wszedł towarzyszowi w zdanie, wskakując na równe łapy z emocji, jakby chcąc przekonać wilczycę do swojej racji.

- Poszło w jednej chwili, jak z bicza strzelił! Panie piszczą, panowie zresztą też! Szkło leci ze stołów, a moja klientela ma osiem nóg i ten paskudny ryj! Trzeba to zneutralizować zanim szkód narobią!

- I tutaj właśnie się nie zgadzamy - Lalikron uśmiechnął się pobłażliwie, jednak zaraz ton jego głosu zyskał oschłą nutę - Bo ja uważam, że to nadal są te same wilki, którymi były wcześniej, a zaklęcie jest zbyt nietrwałe, żeby wyrządziło im realną szkodę. Trzeba ich tylko odmienić... - białe oko nagle błysnęło. Zaskoczony wilk spojrzał na zerdinkę z nową nadzieją - Przecież Pani jest zielarką z doświadczeniem..! Pewnie tak proste zaklęcie zdjęłaby Pani w pięć minut.

Vallieana drgnęła.

- Jeśli masz rację co do trwałości zaklęcia to prawdopodobnie tak ale...

- Da się? To niech Pani ich odmieni szybko! Muszę wziąć odszkodowanie od tego... hmpf!

- Proszę się powstrzymać przy Pani Vallieanie - lalikron wcisnął do pyska barmana kawałek deski, który wiele dni wcześniej musiał odpaść od wiszącego nad ich głowami szyldu głoszącego "W Objęciach Beczułki". Starszy basior nagle cały opuchł ze złości i dostał martwiącej delirki, a przynajmniej Vallieana się tym zmartwiła, bo Vay już mniej. Białooki zaraz słodko się uśmiechnął, a jego ogon zaczął wesoło merdać na boki - Więc kochana Pani Zielarko, możemy na Panią liczyć? 

- ... Musiałabym dostać się do hemolimfy jednego z nich żeby w ogóle wiedzieć co mogę zdziałać ale... - spojrzała na towarzyszy, wpatrujących się w nią niczym cielęta w malowane wrota i urwała.

- Do krwi, tak? - mruknął srebrzysty, a barman wyciągnął kołek z pyska.

- Tak, powiedzmy, że to krew ale...

- Czyli da się to załatwić - oznajmił z zadowoleniem młody basior. Vallieana otworzyła szeroko oczy.

- Ale nie możemy ich za bardzo uszkodzić, bo to może wpłynąć na fizyczność ich wilczych form.

- To dużo trudnych słów, Pani Vallieano. Po prostu to zróbmy i im pomóżmy.

Zadowolony błysk w pojedynczym oku za razem wzbudził jeszcze więcej niepewności, ale i miał w sobie coś, co błyskawicznie przełamało jej barierę przed wejściem do tego legowiska pająków... przynajmniej do momentu, w którym wilczyca nie zobaczyła potężnego bydlaka, przez którego nieomal zemdlała na miejscu... Ale i z tego się podniosła przy namowach lerdisa, który pewny swego stanął przy jednym z wilków w pajęczej postaci, uświadamiając jej, że te stworzenia rzeczywiście były nieco wyżej ewolucyjnie niż pajęczyca sprzed lat. Oboje błyskawicznie uwinęli się z częścią mniej przyjemną, podczas której wadera dowiedziała się, że tak naprawdę niepotrzebne było żadne lekarstwo, a zaklęcie miało przejść samo, gdy delikwent wyjdzie na słońce. Cała trójka nie wiedziała czy powinna się śmiać z głupoty całej sytuacji, czy zacząć płakać z głupoty sytuacji, jednak wszyscy byli pewni jednego - Pan Beczułka powinien lepiej pilnować swojego pieprzonego bimbru.

Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu

Od Rosa - event Halloween, quest I (cz. I)

 [opowiadanie nie jest kanonicznym wydarzeniem w życiu wilka]

Widok jednookiego lalikrona w różnorakich barach, knajpach i innych karczmach nie był często występującym zjawiskiem. Czy to pod imieniem Vay, Ros czy Białe, wilk ten nigdy nie czuł się dobrze w zamkniętych pomieszczeniach, a co dopiero z tłumem nieznanych mu mieszkańców Królestwa Północy, którzy czasem byli jeszcze bardziej nieprzewidywalni niż reprezentanci podziemia. Po tamtych wiesz, że mogą zachowywać się dziwnie, a ci będą dziwni udając normalnych… albo na odwrót… eh, cokolwiek. Te nieznajome, chaotyczne, bardzo wyraziste postacie same w sobie były męczące, nie wspominając już o wydawanym przez nich natłoku intensywnych dźwięków, które były w stanie sprowadzić mózg szarego wilka do prawdziwej krawędzi. Podsumowując, to nie tak, że nie radził sobie z upchniętą dużą liczbą osób w małym pomieszczeniu – te wilki go po prostu ekstremalnie drażniły. Były jednak jeszcze inne powody jego unikania barów, a mianowicie, jednym z nich były ograniczone możliwości ucieczki w skrajnych sytuacjach, a drugim… Cóż, poza najbardziej zaufanymi podwładnymi, byt Rosa nie budził w innych chęci na wspólne spędzanie wolnego czasu. Członkowie WKŁ raczej unikali swojego szefa, co raczej było dosyć naturalne bez względu na to, kim ten szef miałby nie być. No a Białe, był Białem i tyle w temacie. Zresztą on sam też nie lubił wielu spośród osób, które go otaczały. Jedni uciekali wzrokiem jakby miał im wyssać duszę, drudzy udawali zbyt profesjonalnych i doświadczonych, a i zdarzył się jeden taki, który posikał się na sam widok swojego dowódcy. Fakt faktem, Ros był wtedy pod całkiem dużym wrażeniem, ale najpierw musiał opanować konsternację która natychmiast go ogarnęła i kazała odsunąć się od luźnych zwieraczy… Tak, miłe spędzanie czasu z innymi nie przychodziło mu łatwo, a jednak… stało się. Pewnego halloweenowego wieczoru dostał zaproszenie aby spotkać się ze “znajomymi” i znajomymi “znajomych” w karczmie. Mieli posiedzieć, pogadać, napić się dobrego bimbru i chociaż w głowie Rosa od razu zapalił się kolejny powód, przez który nie uczęszczał na takie spotkania (przecież ten wilk nie pijał alkoholu), to towarzysze zapewnili go, że i tak będzie fajnie… a przynajmniej nikt nie będzie sikał. Z jakiegoś powodu pod wpływem impulsu zgodził się. Może był znudzony i uwierzył w możliwość przeżycia miłych chwil z innymi wilkami. Zapytał o miejsce i godzinę, a gdy wybraną lokalizacją okazała się być sławna karczma dzierżąca dumną nazwę “W Objęciach Beczułki”, jednooki przystał i na to, wszak dobre opinie o tym miejscu musiały skądś się brać, a brały się właśnie od zadowolonych tłumów, na które przygotował się psychicznie.
I tak jak było zapowiedziane, tak zrobili. Spotkali się wczesnym wieczorem, zajęli dobre miejsce, bo w samym kącie sali, skąd oddzieleni wysokim parawanem mogli odciąć się od głośniejszej części klienteli, a przy tym dowódca (anonimowy, co prawda) usiadł w tak strategicznym miejscu, że jego przewrażliwiona głowa miała widok na kawałek baru, za którym Beczułka we własnej osobie obsługiwał spragnione wrażeń towarzystwo. Pomimo iż na samym początku imprezy było nieco sztywno, gdyż prócz dwójki bliskich doradców wilk nie miał pojęcia kim była pozostała piątka, tak po parunastu minutach przestało mieć to znaczenie. Rozmowa omijała tematy związane z pracą nielegalną, skupiając się na bardziej przyziemnych rejonach życia, jak jedzenie, wadery, czy inflacja. Nikt nikomu nie szefował, nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Była tylko miła atmosfera i alkohol, który co prawda tylko jakimś magicznym sposobem docierał do nosa jednookiego, ale nie drażnił, a dodawał mu atrakcji w postaci możliwości patrzenia na upijających się powoli towarzyszy. Bawił się tak dobrze popijając swój napój o wdzięcznej nazwie “Łza Lavlera” (w myślach tylko wzdychając na tę swoją klątwę dotyczącą wszystkiego co związane jest z oczami i łzami), że wstał od stołu dopiero po dłuższym czasie odkąd usiadł po raz pierwszy. Gdyby nie wyjątkowo trzeźwy umysł siedzącego obok basiora, Ros prawdopodobnie mógłby wyjść z budynku i nikt by tego nie zauważył, gdy wszyscy byli zbyt zajęci dyskutowaniem na temat swoich faworytów w królewskich wyścigach reniferów. 
– Idziesz rozprostować nogi? – rzucił wspomniany basior, zerkając na jednookiego który korzystając z chwili rzeczywiście się rozciągnął. Za chwilę już złapał za swój płaszcz, kiwając twierdząco głową.
– Mhm, za chwilę wrócę.
Narzucił odzienie na grzbiet, a kaptur na głowę, lekkie kroki kierując w stronę wyjścia. Ominął ogarnięty zabawą tłum niemalże niezauważony, w końcu tego wieczoru drzwi od karczmy na zmianę otwierały się i zamykały, robiąc różnicę tylko tym, którzy odczuwali nagłe pociągnięcia przeciągu, wkradające się przez uchylone wrota. Ros wyszedł na śnieg i zaraz odszedł na bok. Oczywiście powodem jego odejścia od stołu była konieczność załatwienia potrzeby fizjologicznej, która nie cierpiała zwłoki. Cała akcja zajęła mu parę chwil – mniej niż pięć minut, podczas których atmosfera w lokalu zdołała stężeć do tego stopnia, że kiedy niczego nieświadomy lerdis ponownie stanął we wrotach karczmy, jego uszy zostały zaatakowane przez nagły wrzask. Jeden, potem następny i jeszcze kolejny. Zatrzymał się w bezruchu, gdy jakaś przerażona wadera niemal przewróciła się, odbijając od jego boku w desperackiej próbie ucieczki, a za nią biegł już cały tłum wilków oszalałych z powodu nagłej zmiany połowy gości w paskudnie duże, łyse pajęczaki. Ros pozwolił się tak obijać, wiedząc że jak zrobi chociaż krok w bok to albo ktoś się połamie, albo połamią jego. Ostatnim, który podbiegł do postaci w płaszczu był sam Jord “Pan Beczułka” Zgriz z czymś między wyrazem złości, a konsternacji, która mogła się równać tej Rosa.
– Na bimber dziadunia! – ryknął karczmarz, który jednak widząc że drugi basior nie zamierza uciekać z wrzaskiem, stanął obok. Patrzył to na jednookiego lerdisa, który lustrował wzrokiem pomieszczenie, to na wielkie pająki, które wydawały się tak samo zdziwione co cała reszta. Przynajmniej dowódca Krwawych tak to widział, a Jord nie wydawał się podzielać tego odczucia – Tu siekierę trzeba!
Nagle białe oko opadło na Jorda, jakby ten rzucił największą herezją na świecie. Ros jednak zaraz się otrząsnął i wycofał za drzwi, narzekając do właściciela lokalizacji “Chodź Pan i przestań pierdolić. I tak wychodziłeś, nie?” ze zmarszczonym od myślenia czołem. 
– Co “przestań pierdolić”?! Ja ci zaraz popierdolę! Nie w twojej karczmie łażą te paskudztwa i straszą gości! – krzyczał oburzony Beczułka, jednak szybciutko potuptał za zakapturzonym basiorem na mróz, nim tamten zamknął go razem z tymi przeklętymi pająkami – Poza tym ty też tu byłeś! Jak żeś wylazł i czemu masz tylko cztery nogi?!
– Wyszedłem chwilę wcześniej, co tu się stało?!
Oboje podeszli do okna, nie przestając rozmawiać. Ros dostrzegł jak jego dotychczasowi towarzysze pod postacią zerdińskich pomiotów badają wszystko swoimi komicznie długimi odnóżami. Westchnął płytko, mając w głowie już praktycznie cały obraz sytuacji, która mogła nastąpić w Objęciach Beczułki.
– Skąd mam wiedzieć?! Odwróciłem się na chwilę żeby przepłukać naczynia i nagle… cisza. Jak makiem zasiał..! No to się odwracam, patrzę, i jeb! Panie piszczą, panowie zresztą też! Szkło leci ze stołów, a moja klientela ma osiem nóg i ten paskudny ryj! Trzeba to zneutralizować zanim szkód narobią! – krzyczał, aż nagle… 
jego najgorsza wizja się ziściła. Jeden z większych pająków próbował się obrócić i niechcący potrącił odwłokiem stolik. Blat padł na bok, a znajdujące się na nim szkło spadło i przy kontakcie z podłogą rozbiło się w wiele kolorowych skorup. Widzący to Jord, który do tej pory musiał opierać się o ścianę żeby móc wyglądać przez okno, nagle jakby urósł do tego stopnia, że wskoczyłby do środka jednym susem, gdyby tylko okno nie było przeszklone.
– TY BRZYDKA L…
Srebrny wilk nie miał ochoty już tego słuchać. Odsunął się od okna i zapatrzył w niebo. Najchętniej zostawiłby ich wszystkich w cholerę, ale gdyby Beczułka zabił Truce’a, który siedział tam zamknięty pod postacią pająka to byłaby duża szkoda dla dowódcy Krwistych. Mógłby też zawołać wojskowych i kazać im się tym zająć ale to mogłoby zabrać tak dużo czasu, że pająki dałyby radę narobić szkód na kwotę, która równałaby się kupnu nowej karczmy…I Jord znowu kogoś by zabił. Ros zerknął na drugiego basiora, który wygrażał się przez zamknięte okno, choć drzwi do karczmy były zamknięte tylko na zawias.
Jednooki westchnął wręcz teatralnie, nim złapał za ogon wystający spod barmańskiego wdzianka, otrzymując wręcz natychmiastową uwagę. Zanim basior Torus zdołał wypluć nową wiązankę, wyższy wilk wypełnił tę ciszę tonem nieznoszącym jakiejkolwiek formy sprzeciwu.
– Ktoś zatruł twój bimber. Potrzebujemy medyka, magika, alchemika albo przynajmniej zielarza.
Jord wziął ciężki wdech, wpatrując się w ten dziwny pokaleczony pysk. Biała źrenica nagle odwróciła się w bok, wypuszczając wilka spod tego niekomfortowego spojrzenia.
– Nieważne. Już mam.


Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu

Od Hauro

 Leniwie otworzyłem oczy, gdy pierwsze promienie ciepłego słońca wpadły mi przez okno do sypialni. Miałem ochotę jeszcze spać, jednak szansę na to, że zasnę jeszcze raz po przebudzeniu się, były nikłe. Wstałem więc i pościeliłem łoże, na którym zawsze sypiam. Ziewając wyszedłem z sypialni i rozciągnąłem się, tak, że aż strzyknęło mi w kilku kościach. Wziąłem sakiewkę z monetami i zamykając dom, wyszedłem na targ. Nie miałem do niego daleko, gdyż mieszkałem w centrum. Już po chwili było słychać nawoływania kupców, krzyki szczeniaków i rozmowy dorosłych. Mimo iż było wcześnie, na rynku już tętniło życiem. Wymijając dzieciaki i grupki rozmawiających wilków, podszedłem do stoiska z rybami. Kupiec powitał mnie. Zakupiłem pierwszą lepszą rybę, bo w końcu: ryba to ryba. Zapłaciłem i wziąłem to co mi się należy. Gdy mijałem rozmawiających obywateli Królestwa, usłyszałem znajomy mi głos. Był to Pitt. Mój jeden z wielu przyjaciół.
- Hej Hauro! Jak Ci mija poranek? - Zagadnął wesoło przerywając konwersację z dwoma innymi wilkami.
- Wiesz, całkiem dobrze. W końcu trafił się spokojny dzień. Normalnie ktoś by stał pod drzwiami mojego domku, z jakimś niegrzecznym pupilem albo coś w tym stylu. -  Odpowiedziałem pół żartem.
- A jak u Ciebie? - Dodałem po chwili zamieniając się w słuch.
- Interes się rozwija, klientów i monet przybywa. - Pitt wyrabiał ręcznie biżuterię.
- Cieszę się Twoim szczęściem, a teraz, ja już muszę lecieć, mój żołądek wyraźnie daje znać, że muszę coś zjeść. - Powiedziałem i zacząłem się oddalać.
- Miłego dnia!
Krzyknął za mną Pitt. Gdy stałem już przed swoim domem, otworzyłem go i wszedłem. Odłożyłem sakiewkę z monetami i przysiadłem w salonie. Odwinąłem papier i usiadłem wygonie w fotelu. Ogon położyłem na oparcie, tak aby jego końcówka zwisała z drugiej strony. Była to najwygodniejsza pozycja, z tym typem ogona. Stwierdziłem, że dzisiaj nie będę czytać przy śniadaniu, nie trwałoby to zbyt długo. Ryba pachniała aromatycznie. Pochłonąłem ją w kilku kęsach. Była wyborna. Papierek wrzuciłem do kominka, wieczorem go spalę. Skoro na razie nikt nie przyszedł, mogłem zająć się czytaniem. Wstałem więc i wchodząc do ciemnych, drewnianych schodach, wszedłem do biblioteki. Usiadłem przy biurku i zagłębiłem się w lekturze. 

Słowa: 343 = 22 KŁ


Od Xevy, cd. Yelthany

 Wadera stała zszokowana, patrząc, jak niebieski ogon znika między drzewami. Przez chwilę jeszcze słyszała trzaski łamanych patyków. A potem zapadła cisza. Płatki śniegu powoli prześlizgiwały się przez powietrze, aby w końcu wylądować na glebie. Jedynymi śladami, jakie pozostały po nieznajomej, była plama krwi na białym puchu oraz tropy pozostawione w pośpiechu.
Xeva przysiadła, próbując zrozumieć, co zaszło, jednak w końcu jedynie westchnęła i pomachała na boki głową. Na co ona liczyła? Powinna zostawić tę dziwną waderę samą sobie. Jeśli brakowało jej towarzystwa, mogła odwiedzić Karwielę lub Pensri, nie bawić się w samarytanina. Było jej jednak przykro, bo nawet jeśli potrafiła sobie logicznie wyjaśnić, że prawdopodobieństwo, że ta nieznajoma zostanie jej najlepszą przyjaciółką, było bliskie zera, to jej dziecinna, naiwna część chciała wierzyć, że będzie inaczej.
Wstała ze śniegu i otrzepała się z wyraźnie skwaszoną miną. Poprawiła torbę i ruszyła w drogę powrotną, którą przepełniało ciągłe przypominanie sobie o tym, że niestety, ale dobro nie zawsze wraca i wilki nie zmieniają się na lepsze, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko dlatego, że okazało im się trochę ciepła - a na pewno nie będą wdzięczne. Ani uprzejme.
Kopnęła z wściekłością patyk leżący na drodze. Była zła - zła na siebie, że pomogła komuś, kto nie dość, że ją okradł, to obraził jej pasję i na tamtą Folix. Nawet nie za tę kradzież, ale za to, że... czuła się wykorzystana. I ponownie poczuła, że świat jest brudny i szary. 
I tak szła ze zwieszoną głową i nastroszoną sierścią, gdy nagle...
Jej uszy natychmiast obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Ktoś za nią szedł. Obróciła się, spodziewając się zobaczyć zająca, kruka, może dzika. Ale nie niebieskie futro nieznajomej.
Yelthana stała między dwoma nagimi krzakami, trzymając dużego jenota w szczękach. Wpatrywała się w Teneriskę uważnie, wyraźnie napięta.
Xeva również wlepiła w nią oczy, ale w czystym braku zrozumienia. Już kompletnie nie wiedziała, co myśleć.
- Coś się stało? - zapytała długoucha, dalej urażona. - Jeść idź. W końcu ci go upolowałam. I dałam.

<Yelthano?>
Słowa: 323 = 21 KŁ

czwartek, 27 października 2022

Od Mordimera - event Halloween, quest I „Rozbitkowie własnych ciał”, cz. II

 Tego roku postanowiliśmy razem z Ruth wybrać sobie nawzajem kostiumy. W głębi duszy wiedziałem, że nie będzie to najlepszy pomysł, jednak doszliśmy do tego porozumienia, ponieważ żadne z nas nie mogło nic wymyślić i okazało się, że wymyślenie kostiumy dla drugiego wilka jest o wiele prostsze. Więc jak to się skończyło? Ją przebrałem za wróżkę zębuszkę, ponieważ jak twierdziła, już od dawna nie była szczeniakiem, więc takie dziecinne rzeczy ją najbardziej denerwowały. Słysząc, jak mówiłem o jej różowym kostiumie, nie chciała się zgodzić, dopóki ja nie przyjąłem jej propozycji: kostium zombie tancera. Miał to być błyszczący srebrny kostium zombie, którego historię kiedyś usłyszeliśmy od dziadków. Była to opowieść wilka, który został zabity nożem podczas tańca i od tamtego czasu szuka zemsty. Dlaczego Ruth zaoferowała mi taką propozycje? Ponieważ uznałem tę historię za jedną z największych bredni, jaką kiedykolwiek usłyszałem i szczerze powiedziawszy, będzie mi wstyd wyjść na zewnątrz w tym kostiumie. Mimo tego zgodziłem się z jednego względu – by móc zobaczyć reakcje Ruth, gdy już wyjdzie w różowym kostiumie na miasto i zobaczą ją znajomi. Między nami istniała pewna bardzo widoczna różnica – ją bardzo obchodziło to, co inni o niej myślą.
Jak co roku moja młodsza siostra ruszyła ze znajomymi – bo dłuższej rozmowie o tym, że jeśli będą się z niej nabijać, ona ich nabije na palik – po cukierki, a ja skierowałem się do swoich znajomych wilków, którzy dowiedzieli się o jakiejś promocji w barze i zamierzali to wykorzystać. Niestety wpierw jednak straciliśmy dużo czasu na namówienie młodszego brata mojej znajomej na wyjście z pokoju. Okazało się, że wczoraj Feliks nasłuchał się strasznych historii od swoich rówieśników i nie chciał wyjść z pokoju, co również zatrzymywało Nalę, ponieważ miała oddać go pod opiekę sąsiadce, w której domu odbywała się właśnie impreza urodzinowa najmłodszej osóbki w tamtej rodzinie. Nie mam pojęcia jak długo zapewnialiśmy go, że jeśli wyjdzie na zewnątrz, żaden dyniowaty potwór nie pożre jego mózgu, ale po wielu nieudanych próbach i kilku momentów szarpaniny między siostrą a bratem, udało nam się go wyciągnąć. Gdy Nala była wolna, pognaliśmy do karczmy z nadzieją, że karczmarz nie postanowił zrezygnować z promocji, przez dużą ilość chętnych.
Kto by pomyślał, że strachliwy Feliks w pewnym sensie uratuje nasze wilcze ciała.
Gdy dotarliśmy na miejsce, z karczmy wybiegły trzy wilki. Zaniepokoił nas ich strach w oczach oraz krzyk jednego z nich – nie wyglądało to jak zwykłe halloweenowe przedstawienie. Tym bardziej, że ze środka budynku wydobywały się krzyki przerażenia, a potem zaczęły wybiegać kolejne wilki i… pająki.
- Co się dzieje?! – usłyszałem z boku i spojrzałem na przyjaciela, który zatrzymał jednego z uciekającym wilków, chcąc się rozeznać w sytuacji. Niestety kiedy obok nich przebiegł ogromny pająk oboje zaczęli uciekać. Nigdy w życiu nie widziałem tak ogromnych pająków, może raz we śnie, ale wtedy wiedziałem, że to tylko koszmar.
- W nogi! – ruszyliśmy w jednym kierunku, aż nie dotarliśmy do głównego rynku. Musieliśmy odetchnąć oraz dowiedzieć się, co się stało.
W ciągu godziny jedyne, co udało nam się ustalić to to, że w karczmie wilki zamieniły się w pająki. Na początku sądziłem, że to halloweenowy dowcip, jakiś psikus, ale kiedy w całym królestwie zaczęły biegać zmutowane pająki, wiedziałem, że nie była to robota małych dowcipnisiów.
- Musze znaleźć Ruth! – gdy tylko przypomniałem sobie o tej małej wredocie, opuściłem moich towarzyszy, by pognać tam, gdzie zawsze zbierała cukierki, czyli do jednej z najbogatszych dzielnic w królestwie. Znalazłem ją niemal od razu, ponieważ jej różowy strój wybijał się pośród ciemnych postaci.
- Morty! – siostra ruszyła biegiem w moją stronę. Zauważyłem, że nie miała przy sobie koszyka na cukierki.
- Nic ci nie jest? – samica pokręciła głową i opowiedziała o pająkach, które pojawiły się jakiś kwadrans temu. – Jakaś pani powiedziała, że to przez alkohol w karczmach. Coś było w środku i pozamieniało wilki w pająki – słysząc tę historię, byłem prawie skłonny uznać ją za równie kiepską historię jak tę o tancerzu zombie, ale w tej chwili miałem przed sobą niezbite dowody, w postaci ośmionożnego stwora chodzącego po ścianie. – Chodźmy do domu – powiedziałem do Ruth, która się zgodziła, twierdząc, że nienawidzi tego kostiumu. Przyznałem jej racje.
W drodze powrotnej, którą pokonaliśmy biegiem, tak jak pozostałe wilki, które nie przeszły mutacji, zostałem zatrzymany przez Nalę.
- Tu jesteś – powiedziała łapiąc oddech. Z nas wszystkich ona miała najgorszą kondycję. – Idź do basiorów, potrzebują twojej pomocy.
- Nie zostawię Ruth – Nala stwierdziła, że nie musze się niczego obawiać, ponieważ sama zmierzała do brata, więc mogła się zająć małą pyskatą Ruth. Zgodziłem się, po czym samica pokazała mi kierunek, w którym miałem się udać. Samców spotkałem po przebiegnięciu kilkuset metrów. – Słyszałem, że potrzebujecie pomocy.
Okazało się, że sprawa szybko doszła do uszu władz, które postanowiły natychmiast zająć się tą dziwną sytuacją i poprosiły o pomoc w zebraniu wszystkich pająków, które potencjalnie są wilkami (miałem nadzieje, że wszyscy nimi byli). Mieliśmy je złapać, bądź przyprowadzić jeśli się okaże, że nie są agresywne, na główny dziedziniec, gdzie mieli zostać odczarowani. Jak? Prawdopodobnie sami jeszcze tego nie wiedzieli.
- Jak coś, mamy siatki – stwierdził Cloud, po czym zarządził podział w trzy osobę grupki. Ja wylądowałem z Cloudem i Vegithem w jednej, po czym ruszyliśmy na halloweenowe tropienie potworów, jak to nazwał jeden z moich towarzyszy.
Nie wiedziałem od czego to zależało, ale jeden pająk był agresywny, a drugi nie. Ten pierwszy chciał nas zaplątać w swoją sieć i utopić, a ten drugi nam pomachał i grzecznie ruszył za nami. Jeśli coś mówiły, nie rozumieliśmy ich, a jeśli wilki zamienione w pająki były tego świadome, to ten pierwszy albo był bardzo przerażony, albo nie był jednym z nas. Okazało się, że całkiem sporo wilków zostało przemienionych w pajęcze stworzenia, a kiedy my przyprowadziliśmy naszą drugą ofiarę, w królestwie odnaleziono lekarstwo. Prawdopodobnie dopiero jutro się dowiem, co tak naprawdę było w alkoholu oraz w tym lekarstwie, ale tego, kto to zrobił, będą szukać przynajmniej jeszcze kilka dni.
Znaleźliśmy jeszcze dwa pająki. Jeden był o wiele mniejszy, wyglądał jak dziecko tego drugiego. Co ciekawsze, oboje się nie ruszali, a kiedy podszedłem do nich bliżej, wiedziałem czemu. Śmierdzieli alkoholem.
- To na pewno są wilki – stwierdził Cloud, który wyciągnął siatkę. – Chyba pierwszy raz użyje jej nie do obezwładnienia, a do przeniesienia kogoś – stwierdził z lekkim smutkiem w głosie. Posadowiliśmy upite ciała na sieci, po czym zaczęliśmy je ciągnąć na dziedziniec.
Stwory były ciężkie – przynajmniej ten większy. Porządnie się namęczyliśmy, nim dotarliśmy na miejsce. Okazało się również, że niemal wszyscy zostali już odczarowani, dlatego nasze dwie upite ofiary dostały swoje lekarstwo jak na zawołanie. Najpierw zniknęły kończyny i przez moment na siatce leżały dwie czarne kule. Potem ciała się wydłużyły, tworząc na swoich końcach szyje i ogon. Następne były łapy, wilczy pysk, a na sam koniec ich naturalna sierść. Zmieniło się również to, że ten większy ogromnie chrapał.
- Widać nie próżnowali – stwierdził Cloud. – Znam go, to Barry. Chodź Vegith, zaniesiemy go do domu.
- A ta niebieska? – zapytałem, wskazując na mniejszego wilka, śpiącego tak samo twardym snem jak Barry.
- Ja jej nie znam – Cloud wzruszył ramionami.
- Pracuje chyba w świątyni – dodał Vegith. Westchnąłem, po czym do niej podszedłem i zarzuciłem ją sobie na plecy.
- Więc będzie miała piękny poranek. Od razu będzie mogła popracować.

Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu

Od Yelthany - event Halloween, quest I „Rozbitkowie własnych ciał”, cz. I

Halloween – to był jedyny dzień w roku, w którym moja rodzicielka nie wychylała łba z nory, choćby dostała najkorzystniejsza ofertę pracy. Nienawidziła tego święta. Czy się bała? Nawet jeśli, to nie tych przebieranek. Zawsze powtarzała, że nikt nie powinien świętować tego dnia w ten sposób, ponieważ bezcześcimy pamięć o zmarłych (lub jakoś tak). Nie rozumiałam o co jej chodzi, być może dlatego (jak potem się dowiedziałam) że nigdy nie odwiedzałam cmentarza po to, aby kogoś odwiedzić. Było to dla mnie miejsce nudne za dnia, ale ponure i bardzo intrygujące w nocy. Moja matka czasami mówiła, że kiedy my się bawimy, zmarli na nas spoglądają i szykują coś na wzór zemsty. Słuchając jej historii, które rzadko były ze sobą związane i były opowiadane w chaotyczny sposób, doszłam do wniosku, że chodziło jej o to, że nieświadomie jesteśmy podatni na rozkazy zmarłych, którzy tego dnia są bliżej tego świata niż normalnie. Wiązało się z tym pewne ryzyko, jeśli ktoś zza światów chciał nam zaszkodzić. Ale w jaki sposób, po co i dlaczego? Jakoś nie potrafiłam zrozumieć, a moja matka nie raczyła odpowiadać na moje pytania.
Zignorowałam ją wiec jak niemal każdego dnia i pomimo jej ostrzeżeń o „złej nocy wypełnionej mrocznymi czarami” wyszłam do baru, w którym karczmarz na rzecz święta zadeklarował małą promocję. „W Objęciach Beczułki” zawsze się cieszyła popularnością, dlatego chcąc znaleźć sobie całkiem przyzwoite miejsce (czyli takie blisko baru) zajrzałam tam wcześniej niż zazwyczaj. Nawet Jord się zdziwił na mój widok, ale tylko przez moment. Kiedy wyciągnęłam z torby swoje drobniaki, podał mi piwo, które miało rozpocząć moją pijacką noc.

Zrobiło mi się cieplej oraz weselej. Prowadziłam bardzo interesującą rozmowę na temat bawełnianych skarpetek dla wilków, które nie są przyzwyczajone do zimnego śniegu i szybko łapią choróbska. Wymyśliłam nawet, że zostanę takim producentem, gdy tylko nauczę się szyć albo robić na drutach. Moja pijacka paplanina przywiodła do mnie kolejnych interesariuszy, którzy w rzeczywistości nie byli zainteresowani skarpetkami, ale różnymi historyjkami, jakie wplatałam między mój biznes. To był naprawdę wspaniały wieczór i kiedy sądziłam, że będzie taki do rana, poczułam się dziwnie.
Na początku było to jak mrowienie, dokładnie takie samo, kiedy przyciśniesz jakąś kończynę i odetniesz do niej dopływ krwi. To uczucie rozprzestrzeniło się po całym ciele i było nieprzyjemne. Zaraz potem moje ciało zaczynało drętwieć. Gdy chciałam zapytać innych, ile wypiłam, zauważyłam, że niektórzy zachowywali się jak ja, a potem zaczęli zadawać pytania, co się dzieje. Przestali, kiedy oni i ja całkowicie znieruchomieliśmy. Jedyne czym mogłam wtedy poruszać, to gałkami ocznymi. Obserwowałam jak w karczmie pojawia się panika. Wilki, które mogły się ruszać, uciekły, po drodze tratując nawet tych, którzy mieli mniej szczęścia i tak jak ja, zamienili się w posągi. Alkohol sprawił, że byłam jeszcze spokojna – nie docierała do mnie powaga sytuacji, dopóki moje ciało nie zaczęło się zmieniać.
Uczucie, jakie przy tym towarzyszyło, można porównać do poparzenia się pokrzywą. Ciepłe pieczenie pojawiło się w środku ciała, jakby krew zaczęła się gotować. Mimo, że byłam unieruchomiona, moje ciało się poruszało. Głowa się cofnęła, jakbym straciła szyję. Ogon również się cofnął, całkowicie znikając, wyglądało to tak, jakby moja szyja i ogon wniknęły w ciało. Stałam się taką parówką na czterech nogach – a raczej na ośmiu, jak się potem okazało. Moje pole widzenia się rozszerzyło, ale jednocześnie stało się rozmazane. Przez moment nawet czułam się, jakbym patrzyła przez kalejdoskop, dopóki mój wzrok się nie przyzwyczaił. Wtedy mogłam się poruszać.
Zaczęłam krzyczeć. Wokół mnie znajdowały się ogromne pająki, nawet większe niż ja. Automatycznie wzięłam nogi za pas i pognałam w kierunku wyjścia, tak jak to zrobiły inne wilki oraz niektóre pająki, potykając się o leżące stoły. Biegłam przed siebie, dopóki nie znalazłam się daleko od karczmy. Twierdząc, że w panice biegam o wiele szybciej, postanowiłam na moment odetchnąć. Alkohol jeszcze buzował w mojej głowie, ponieważ czułam się bardzo niewyraźnie. Podejrzewałam, że coś nie tak było z tym piwem, ponieważ przestałam nawet wyraźnie widzieć. Na pewno podał nam coś innego. Nie mam pojęcia co to mogło być, ale skoro dostałam takich halucynacji, jak ogromne pająki w karczmie oraz zastygnięcie w miejscu, to oznaczało, że musiał coś tam wrzucić. Mając już dzisiaj dość alkoholu, ruszyłam w kierunku domu. Idąc, zauważyłam, że poruszałam się bardziej płynniej i było mi lżej – co było całkowitym przeciwieństwem tego, jak się czułam po piwie. Gdy zazwyczaj ciężko mi było iść, a tym bardziej utrzymać swój kierunek w linii prostej, tak teraz mogłam zrobić dwa kółka wokół własnej osi i nawet się nie przechylić w żadną stronę.
Twierdząc, że przeholowałam z tą trutką, która rzekomo była piwem, ruszyłam do domu. Skierowałam się do lasu, aby pójść skrótem, kiedy przede mną pojawił się ogromny pająk. Stanęłam w miejscu tak samo jak on i w tym samym momencie zaczęliśmy oboje krzyczeć.
- Czemu krzyczysz?! – zapytałam wrzeszcząc.
- A ty czemu?! – zadawaliśmy pytania nie przestając wydawać z siebie głośnego krzyku. Okazało się, że oboje krzyczeliśmy, bo… widzieliśmy pająka.
- Jakiego pająka, o czym ty gadasz, jestem wilkiem, to ty wyglądasz jak zmutowany pająk na sterydach – wyjaśniłam powoli się uciszając.
- Właśnie opisałaś siebie – stwierdził, przestając już krzyczeć. Przez długi moment staliśmy w miejscu, zastanawiając się, z którym z nas jest coś nie tak. Chcąc się tego dowiedzieć, podeszliśmy oboje do zamarzniętego zbiornika wodnego, utrzymując bezpieczny dystans. Spojrzeliśmy na swoje odbicia.
- Mówiłam ci, że jestem… - zaczęłam, ale urwałam, gdy zobaczyłam czarną głowę i trzy pary oczu.
Znowu oboje zaczęliśmy krzyczeć.

Gdy nasze gardła odmówiły posłuszeństwa, siedzieliśmy przy jeziorze w ciszy. Dopiero po kolejnych minutach zaczęliśmy opowiadać, co się dzisiaj stało. Jego historia była podobna do mojej – siedział w karczmie, dostał mrówek, potem paraliżu, a następnie wszędzie wokół pojawiły się pająki, więc uciekł.
- Myślisz, że to karczmarz nam coś dolał do piwa? – zapytałam czując drapanie w gardle.
- Nie mam pojęcia. Bardziej mnie zastanawia, czy nam to już zostanie – wzruszyłam ramionami (a raczej spróbowałam, w wyniku czego poruszyłam aż ośmioma ramionami).
- Jak myślisz, ilu wilkom to się przytrafiło?
- Nie mam pojęcia – westchnął i między nami znowu zapanowała cisza. Nie mieliśmy pojęcia co zrobić. Nawet nie mogliśmy szukać pomocy, bo każdy wilk zacząłby wrzeszczeć na nasz widok. – Wiesz jak cię pociesze? – odezwał się nagle. Wyjął ze swojej torby, jaką miał przewieszoną przez tułów, dwie niewielkie buteleczki. Moje oczy (wszystkie) się zaświeciły. – Rumu? – zaoferował. Momentalnie przyjęłam od niego propozycje.
- Wiesz co… - zaczęłam, gdy próbowałam otworzyć butelkę. Okazało się jednak, że paszcza pająka nie ma zębów, dlatego poprosiłam go wpierw o pomoc. Zaczął próbować otwierać butelkę kończynami. – Wydaje mi się że władze na pewno coś z tym zrobią. A na razie możemy sobie skorzystać z tych ciał – powiedziałam obserwując jego starania. Pajęcze kończymy pozbawione pazurów były beznadziejne do otwarcia alkoholu.
- Jak? – samiec zapytał trochę rozzłoszczony. Nie mógł sobie poradzić z żadnym korkiem. Widząc to, zaproponowałam mu, aby trzymał butelkę, a ja zaczęłam ciągnąć dwoma kończynami za korek.
- Chodźmy postraszyć wilki i… - w tym momencie butelka odpuściła. Odsunęłam się kawałek do tyłu, a z pojemnika wypłynęło trochę alkoholu. – i chodźmy się upić – zaproponowałam, zabierając mu alkohol.

Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu

niedziela, 23 października 2022

Od Sakiego, CD Lys i Tin

 Propozycja spłoszyła Sakiego jeszcze bardziej niż sama obecność wadery... Wader? To naprawdę było konfundujące, ten jej, ich sposób mowy. I przedstawiła się jako dwie osoby, co już w ogóle było straszne. Jakby miała w głowie nie po kolei. Nie, Folix nie chciał spędzać czasu z tym dziwnym stworzeniem, nie uśmiechało mu się to, nie czuł się wystarczająco pewnie w jego towarzystwie. Nie, żeby czuł się pewnie przy kimkolwiek. Jakby to jeszcze był wilczo wyglądający wilk, ale tak nie było. A może po prostu zmyślał i szukał wymówek, żeby nie znaleźć sobie znajomego. To nie był zdrowy nawyk, więc trzeba było się go pozbyć. Chyba pójdzie na tą herbatkę.

– Nie miałem w planach się dzisiaj nigdzie wybierać, ale... Zgoda. O ile to nie jest jakoś szczególnie daleko, mam krótkie nóżki. – Jakby na dowód, wyjął przednią łapę ze śniegu i dla pozoru ją strzepał. Oby nie wyglądało to dziwnie z punktu widzenia wadery.

– Super! W takim razie zapraszamy do siebie. Chodź za nami.

Wilczyca zawróciła i zaczęła prowadzić. Jej nieco łatwiej było poruszać się przez zaspy, ale Saki za to już po kilku krokach ponownie wkopał się w górkę śniegu. Tym razem nie tak mocno, ale jakoś nie chciał się z niej wydostać. Mentalnie poddał się z tą zabawą.

– Oj, co się stało? – Lys i Tin pojawiły się nagle obok niego, jakby wyrosły spod ziemi. – Pomóc ci się wydostać?

– Nie, nie. Ja sobie tu chwilę... Poleżę w sumie. Albo zrobię norkę na noc. Co złego robi spanie w śniegu, co nie?

Basior zaczął wkopywać się głębiej w zamarzniętą zaspę, aż w końcu cały do niej wlazł. Odwrócił się w stronę nowej znajomej, głupkowato się uśmiechając jak szczeniak, który właśnie pochwalił się kolegą nową umiejętnością, a jednocześnie dobrze wiedział, że ta umiejętność jest praktycznie bezużyteczna. W tym momencie zaspa się załamała, zakopując rudzielca pod śniegiem, spod którego wystawały tylko wielkie uszy i smukły pyszczek. Rogata wadera się zaśmiała.

– Ha ha! Niezły jesteś. No chodź, teraz to już na pewno wymarzłeś.

Poszły dalej, podczas gdy Saki odkopywał się z lodowego grobu. Nie było mu zimno, jego futro idealnie osłaniało przed śniegiem i mrozem, ale nie chciał sprawiać nowej koleżance zawodu. Dlatego - uważając na kolejne zaspy - poskakał za nią jak młoda sarenka. Może będzie to ciekawe doświadczenie.

<Lys i Tin?>
Słowa: 372 = 22 KŁ

sobota, 22 października 2022

Event Halloween

Witajcie moi drodzy! Proszę zignorujcie tę krew na ścianie i pajęczyny w rogach - to wcale nie jest nic niepokojącego! W końcu w tym miesiącu mamy Halloween ! To czas strachów, przebierań, a przede wszystkim słodkości i zabawy!
Tak jak w zeszłym roku, zaplanowałyśmy dla Was kilka zadanek, aby urozmaicić życie na blogu. Oczywiście będą za nie nagrody - od łusek, przez umiejętności, aż po graficzne dodatki. Mamy nadzieję, że spodoba Wam się ten przestraszny czas w Królestwie, a ja już nie przedłużam i zapraszam do zapoznania się z zadaniami!

Wszystkie prace można wysyłać do 6 listopada

Opowiadania eventowe  

I
opowiadanie może być kanonicznym elementem historii wilka, w zależności od decyzji właściciela - prosimy to uwzględnić na początku opowiadania
Kolejny wieczór przy barze zapowiadał się cudownie. Frekwencja była wysoka, tak samo jak ilość spożywanego przez wilki alkoholu. Pomimo tego nie było żadnych zamieszek i na żadne się nie zanosiło. Wisienką na torcie był brak, a przynajmniej znikoma liczba, upierdliwych klientów spowiadających się ze wszystkich swoich życiowych porażek. Niestety, nic nie trwa wiecznie, a już na pewno nie spokój w murach "W Objęciach Beczułki", o czym właściciel po raz kolejny musiał się przekonać. Zaczęło się od nagłego zesztywnienia większości klientów, jednego po drugim. Panika wśród reszty wybuchła w momencie, w którym wszyscy dotknięci nagłym paraliżem zaczęli zmieniać się... w paskudne, ogromne pająki! Kiedy chaos na dobre opanował wnętrze sławnej na cały kraj karczmy, do środka wszedł obcy wilk i beznamiętnym spojrzeniem objął pajęczaki oraz uciekających przed nimi gości lokalu. Nie wydawał się ani trochę zaskoczony. Do stu tysięcy wiszących kiełbas, pomyślał wychylający się zza baru Jord, ten chyba coś wie! A niech to isfygony strawią, nie zaszkodzi zapytać!
Według nowo przybyłego wszystkiemu winny jest środek dosypany do alkoholu.
Jaką rolę odegrasz w tej historii? Tajemniczego gościa, wilka zmienionego w pająka, klienta, którego ominął ten przykry los, czy też przypadkowego przechodnia? To zależy tylko od Ciebie. 
 
Wymagania: 1000 słów, zawarcie w opowiadaniu rozwiązania sytuacji
Nagroda: 150 łusek, 10 punktów do intelektu

II 
opowiadanie nie jest kanonicznym zdarzeniem w historii
Podczas polowania na zająca trafiasz do obcej części lasu. Jest ona przerażająco cicha. Przez gęstwinę liści nie widać księżyca ani gwiazd, jedyne źródło światła to dziwna, tajemnicza mgła unosząca się między drzewami. Próbujesz wrócić tam, skąd przyszedłeś, jednak gęstwina zdaje się nie rzednąć, niezależnie, jak daleko się pójdzie. Wydaje się, że ciągle wracasz na tę samą polanę - z czasem jednak zaczynasz dostrzegać, że drzewa zaczynają się zmieniać. Coś wystaje z ich kory. Czy to… Zęby? Pazury? Zamglone oko? To resztki ciał wilków, które wrosły w pnie... Część z nich jeszcze żyje, albowiem rusza się od czasu do czasu. Najwyraźniej nie jesteś pierwszą ofiarą tego demonicznego lasu.
Nagle z paraliżującego szoku wyrywa cię jakiś obcy dźwięk - to nie skrzypienie starych roślin ani zawodzenie wiatru. Coś żywego czai się w zaroślach. Docierają do ciebie jego ciche jęki cierpienia i przerywany oddech stworzenia, którego egzystencja musi być przepełniona cierpieniem.
Co robisz? Konfrontujesz istotę? Uciekasz? Dalej szukasz wyjścia z lasu, a może po prostu siadasz pod drzewem, czekając na śmierć?

 
Wymagania: 2000 słów, opis lasu, poszukiwania z niego wyjścia oraz emocji związanych z pojawieniem się (być może wcale nieistniejącego) potwora oraz rozwiązanie całej sytuacji.
Nagroda: 400 łusek, 15 punktów do dowolnego wykorzystania



Twoja postać jako potwór? 
 Nie każdy lubi Halloween, nie każdy lubi się bać i nie każdego kręcą potwory… Ale to nie oznacza, że powinniśmy sobie odmówić przyjemności z przebieranek i rysowania! :D Uwolnijcie więc swoją kreatywność - złapcie za kark swoją postać, przebierzcie w jakiś prze-uroczy lub prze-rażający kostium, a potem chwyćcie w dłoń ołówek/długopis/rysik/węgiel/cotylkochcecie i narysujcie waszą wizję twórczą - tylko uważajcie, aby wasz wilk nie wydrapał wam oczu po zobaczeniu, w co postanowiliście go wcisnąć! Wszystkie zombie, wróżki, dynie i inne gluty są mile widziane, a zadowolenie ze strony postaci nie jest wymagane.
Co będzie oceniane?
Przede wszystkim nasza wspaniała administracja będzie oceniać kreatywność przebrań, więc nie obawiajcie się o swój warsztat i inne głupoty - mamy się bawić c: 
Czy można narysować coś więcej? 
(kolejny art tej samej postaci, więcej niż jednego wilka na jednej pracy, postać kogoś innego, ulubionego NPC, boga)
Oczywiście, i oczywiście ten art również trafi do podsumowania - nie mniej jednak ocenimy tylko jedno przebranie, w które ubrana będzie postać właściciela arta. 
Najważniejsze - co z nagrodami?
Nagrodą, prócz oczywistego ogromu frajdy, będzie 200 łuseczek oraz miejsce na naszej stronie z fanartami, którą możecie znaleźć tutaj.

Poszukiwanie słodkości

 Na stronie ukryłyśmy siedem przepysznych przekąsek, które możecie znaleźć, krążąc po blogu. Za wysłanie screenshotów miejsc, w których je znaleźliście, możecie otrzymać nagrodę - 10 łuseczek za każdy smakołyk. Tylko nie zjedzcie wszystkiego na raz! Halloween nie trwa długo, ale ból brzucha już może!
 
Wskazówka: wszystkie przysmaki schowane są w zakładkach, nie postach!
 


 Ostatnia niespodzianka...

Za napisanie wszystkich questów oraz wzięcie udziału w konkursie rysunkowym jednym wilkiem, otrzymacie specjalną odznakę dostępną tylko podczas tegorocznego eventu! Będzie ona dumnie ozdabiać dół strony waszego wilka, pokazując wszystkim czytelnikom, że to WY przetrwaliście pooootworne Halloween 2022!  
 

Do zobaczenia i niech bogowie mają Was... Co to za ukłucie przy szyi? O nie... To WAMPIR! Bierzcie nogi za pas!


~ moderacja Królestwa Północy

wtorek, 4 października 2022

Od Yelthany, CD. Xevy

Było kilka opcji. Mogłam trafić na oszustkę. Samica chciała mnie zwabić na dół, a następnie policzyć się ze mną, za zabranie jej drogocennych muszelek. Niestety nieznajoma merdała ogonem i widocznie była szczęśliwa, nie mogła więc ukryć chęci mordu i zemsty w tych jasnoróżowych oczach. Więc może samotność i depresja spowodowana brakiem otworzenia do kogoś pyska popchnęła ją do tak poniżającego czynu, jakim jest zaproponowanie swojemu niedoszłemu złodziejowi wspólnego polowania. Przez jej akcent byłam skłonna w to uwierzyć, ale istniała jeszcze jakaś opcja. Mogła być psychopatką. Mogła udawać, że z niewiadomych przyczyn chciała mnie poznać, spędzić ze mną czas, by następnie obezwładnić, zamknąć w głębokiej jaskini i torturować lub pożreć, w zależności od zachcianki.
Lepszego życia i tak nie będę miała, czy się zgodzę czy nie, z tą różnicą, że jeśli mówiła prawdę, będę miała co jeść. Wizja „lepszego życia”, która kręciła się wokół jedzenia, zachęciła mnie do zeskoczenia na ziemię. Stałam za nią, nie podchodząc bliżej niż na trzy jardy. Samica widząc moją nieufność, ruszyła przodem, a ja za nią. Stąpałam po jej śladach odbitych w śniegu. Między nami trwała krótka cisza, podczas której zastanawiałam się, jakie były jej prawdziwe zamiary. Samica przerwała ciszę, kiedy znaleźliśmy się w głębi lasu. Zaczęła wąchać powietrze, w celu odnalezienia ofiary.
- Wyczuwam jenota, jest niedaleko – przytaknęłam i sama powąchałam powietrze. Nie wyczułam nic oprócz zimnego powietrza i lasu. – Tak właściwie, to jak się nazywasz? – zerknęłam na nią. Teraz szłam bliżej niej, bardziej z boku.
- Yelthana… a ty? – samica przedstawiła się jako Xeva. Pomyślałam, że to dosyć unikatowe, żeby nie powiedzieć dziwne, imię, aczkolwiek te rasy z innych wysp różniły się od nas, więc szybko zapomniałam o tej myśli. Xeva poprowadziła mnie w kierunku zwierzęcia, które, okazało się, właśnie oznaczało swoje terytorium.
- I co teraz? – zapytałam szeptem. Samica się schyliła, aby zwierzę jej nie wyczuło. Zrobiłam to samo, chociaż nie musiałam, bo byłam od niej mniejsza.
- Okrążę go i zaatakuje, ty mu zagrodzisz drogę i złapiesz – mimo, że plan składał się raptem z czterech rzeczy (okrążyć, zaatakować, zagrodzić, złapać), to mój umysł nie przyswoił do siebie tego planu, dlatego gdy nieznajoma mnie opuściła i poszła realizować swój plan, ja przez moment leżałam na brzuchu i zastanawiałam się, co tak właściwie mam zrobić. Dopiero gdy Xeva znalazła się po drugiej stronie, a jenot zaczął nerwowo poruszać uszami i nosem, zdałam sobie sprawę, że samica nie miała bladego pojęcia jak bardzo beznadziejna byłam w polowaniach. Cała moja nauka polowania była jedną wielką kpiną: nie było nikogo, kto chciałby mi poświecić czas, który ja pożytkowałam na okradanie innych. Na dodatek moja mała postura, praktycznie nierozwinięty zmysł węchu i mój refleks nie pomagały mi w tym, dlatego nic dziwnego, że kiedy samica wyskoczyła z ukrycia i pogoniła zwierzątko w moją stronę, plan nie wypalił. Byłam gotowa do skoku, jednak kiedy to zrobiłam, zwierzę przeskoczyło nade mną, a moje zęby nie wbiły się w miękkie ciało psowatego, ale w suchy patyk, który tylko pękł mi w pysku z cichym łoskotem. Z głośniejszym odgłosem padłam na ziemię, a samica sama popędziła ze zwierzęciem.
Zniknęła mi z oczu, kiedy podnosiłam się na równe nogi. Wyplułam z pyska resztki patyka, ciesząc się, że nie miałam na języku drzazg. Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku, w który uciekła zwierzyna. Łowca ruszył za nią i co ciekawsze, Xeva po krótkiej chwili wróciła do mnie z jenotem w pysku. Położyła go na ziemi.
- Miał pecha, bo nie zmieścił się w krzakach – stwierdziła. Popatrzyłam na nią, potem na martwe zwierzę.
To był jak impuls. Instynktownie skoczyłam do jenota, pochwyciłam go w zęby i zaczęłam uciekać. Biegłam tak przez jakieś sto metrów, kiedy się zatrzymałam i odwróciłam. Samicy nigdzie nie widziałam. Przede mną rozciągał się jedynie zaśnieżony las, w którym nie wyczuwałam niczego innego, jak chłodu i świeżego powietrza, nie czułam nawet zapachu wadery. Położyłam po sobie uszy, czując się głupio. Upolowała mi zwierzaka, którego jeszcze ukradłam na jej oczach.
Nieświadomie łapy zaczęły mnie prowadzić w kierunku samicy. Wiedziałam jednak, że jeśli zrobi niewłaściwy ruch, to zacznę nieświadomie uciekać. 

<Xeva?>
Słowa: 661 = 37 KŁ

poniedziałek, 3 października 2022

Od Mordimera do Vallieany

*wątek jest kontynuacją wątku Vallieana i Artem*

Ważną rzeczą, pojawiającą się nie tylko w mafii, ale i w polityce, a nawet w zwyczajnym życiu szarych wilków, są kontakty i łapówki. Mówi się, że bez nich świat byłby piękniejszy – wilki pracowały by na swoją karierę, zamiast chodzić na skróty, politycy odpowiadaliby na swoje grzechy tak, jak zwyczajni obywatele, a mafiosi nie wymigiwali się od kary pieniędzmi. Jednak wszystko ma swoje drugie oblicze, a większość tych obliczy wiążę się z powstrzymaniem zbędnej paniki, którą utworzyłyby wilki, gdyby dowiedziały się o czymś „okropnym”, a raczej o czymś, co zostało zniszczone i może zostać naprawione w kilka dni. Dla nas łapówki były na porządku dziennym, a kto z nich najwięcej dostawał? Lekarze, pielęgniarki i cały personel medyczny. Do oglądania większości ran potrzebni są specjaliści, a jeden lekarz nie obskoczy wszystkich Krwistych, dlatego na terenie królestwa większość medyków, gdyby byli bardziej zainteresowani, mogliby wskazać członków mafii. To był ważny powód, dla którego dbaliśmy nie tylko o nasze interesy, ale również o te istoty, które były nam potrzebne.
Jednak coś zaczęło się psuć tydzień temu. Mój ojciec został wezwany na jedną z ich narad, na które jeszcze nie miałem wstępu. W tym czasie siedziałem z Gardem, młodym wilkiem starszym ode mnie jedynie o dwa miesiące, który Krwistych traktował jak swoją rodzinę – nie było się czemu zdziwić, skoro jeden z głównych wilków znalazł go w koszu na śmieci i przygarnął. Rozmawialiśmy wpierw z samcem o rzeczach przyziemnych, jak o okropnym żarciu w nowym pubie czy złotym oświetleniu na bogatej jaskini. Potem jednak przeszliśmy do tematu, który był poruszany na naradzie. Od Garda się dowiedziałem, że w ciągu tygodnia zmarło dwóch medyków, którzy się nami zajmowali. O szczegółach ich śmierci dowiedziałem się potem, kiedy ojciec wyszedł ze spotkania i stwierdził, że mam ważną misję.
Pierwszy medyk ponoć zmarł na atak serca. Miało to sens, ponieważ był to starszy wilk, jednak znalezione w jego jedzeniu resztki arszeniku skutecznie zniszczyły tę tezę. Drugi wilk ponoć się powiesił, żona znalazła go w domu, gdy było już po wszystkim, jednak późniejsze dowody na to, że ktoś mu groził, a na łapach miał ślady sznura, również zbiły tę tezę na ziemię. Nasza hipoteza była jednogłośna: ktoś niszczył naszych medyków. Przynajmniej tak sądziliśmy, że „naszych”, do czasu, gdy się okazało, że następna osoba, która wylądowała w lecznicy, nie dostawała od nas łapówek.
- Valieana, zielarka, zamieszkała w Dystrykcie II – powiedział ojciec, kiedy wracaliśmy do domu.
- Skąd wiecie, że teraz jej kolej?
- Stu procentowej pewności nie ma, ale nasz donosiciel mówi, że są na to duże szanse. W każdym razie, zajmiesz się tą sprawą.
- Ja? – zapytałem zdziwiony.
- Tak. Zielarka nie jest nam do niczego potrzebna, nie mamy niezbitych dowodów na to, że jest kolejna na liście, więc taki nieogarnięty młodziak może się tym zająć.
- No tak, jeśli mi się nie uda, nie będzie nikt płakał.
- Dokładnie – jego ton się nie zmieniał, a ja wyczuwałem w niej chłód. Z jednej strony cieszyłem się z tego zadania, nie musiałem nikogo porywać czy ogłuszać, a wręcz przeciwnie, miałem sprawdzić, czy komuś nie groziło niebezpieczeństwo. Minusem jednak było to, jakim słabym i nędznym członkiem Krwistych byłem w oczach ojca. 
No cóż zielarko, widzimy się już wkrótce.
<Valieana?>
Słowa: 519 = 31 KŁ

niedziela, 2 października 2022

Podsumowanie czerwiec-wrzesień

Witajcie kochani obywatele!

   Moi drodzy! Wakacje, niestety, dobiegły końca - dla uczniów podstawówek i liceów stało się to na początku września, a inauguracja roku akademickiego jest jutro (według mojego planu na moim uniwersytecie będzie to mordercze siedem godzin). Wszystkim świeżym licealistom życzymy szybkiego zaaklimatyzowania się w nowej szkole, a tegorocznym maturzystom braku spiny, jeśli chodzi o przygotowania do egzaminu.

    Jeśli chodzi o bloga, to to podsumowanie będzie obejmować cztery miesiące: czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień, głównie dlatego, że aktywność w lipcu i czerwcu była raczej niewielka. Spodziewałam się, że całe wakacje nie będą zbyt ruchliwe, jednak w sierpniu i wrześniu bardzo przyjemnie nas zaskoczyliście, bo kolejno mieliśmy na blogu 12 i 17 postów! Dziękujemy Wam za pracę oraz pisanie opowiadań!

    A teraz bez większych ceregieli przejdźmy do reszty podsumowania:

W tym miesiącu dodaliśmy punkt regulaminu regulujący przyznawanie nagrody Najaktywniejszego Wilka Miesiąca. Od teraz nagrodę tę mogą otrzymać postacie, które wyróżniły się na tle innych i napisały minimum trzy opowiadania w miesiącu.
W przypadku, kiedy doszło do remisu między dwioma (nie więcej!) wilkami, nagroda jest dzielona po połowie między nie.
 
 ~*~

Razem z Toxem i Bami ustaliłyśmy również podział obowiązków na blogu.
 
Bambi: 
- wstawianie formularzy (mistrzbabilon22@gmail.com)
- przyznawanie punktów umiejętności (zarówno tych zdobytych w zadaniach, jak i zakupionych w sklepie)
- ogarnianie współpracy z innymi stronami
 
Tox: 
- pomoc w pisaniu podsumowań
 - zarządzanie podziemiem
- zarządzanie NPC
- wstawianie formularzy (whitewolfpl07@gmail.com)

Adu:
- grafika na blogu
- podliczanie łusek
- pisanie podsumowań 
- ogarnianie współpracy z innymi stronami
 
Wszyscy admnistratorzy dalej wstawiają opowiadania.
 
 ~*~

Plany na przyszłe aktualizacje: 
 
- aktualizacja mapy i zakładki ,,terytorium"
-odnowienie zakładki ze świętami oraz przesądami
- aktualizacja wiary oraz bóstw
- wprowadzenie pór roku
- dalsza poprawa blogowej grafiki
 
Przewidywany termin najbliższej aktualizacji:
koniec 2022
prace mogą przedłużyć się do 2069 roku

Misję Aarveda oraz Jastesa można nazwać, lekko mówiąc, pechową. Kłopoty zaczęły się od razu po otrzymaniu zlecenia na dostarczenie tajemniczej paczki, kiedy to Jastes wdał się w potyczkę z pewnym nieprzyjemnym typem - dobra wiadomość jest taka, że wygrał, zaś zła - że to prawdopodobnie ich pierwszy i ostatni sukces. I choć pojedynczy rzezimieszek nie był potężnym rywalem, to o następnych przeciwnikach, którzy pojawili się zaraz po opuszczeniu przez wojownika i posłańca Centrum, nie można powiedzieć tego samego. Bolesna migrena obojga została zastąpiona przez mocniejszą migrenę, liczne ugryzienia, magiczne wyczerpanie oraz porwanie do kompletu. Pojawiło się również wiele pytań: czy wszystkie te nieszczęścia mają związek z dziwaczną paczką? co oznaczają brosze z głową wilka i kryształem? czy każdy dowódca zorganizowanej grupy przestępczej musi mieć kija w tyłku?
Ah, żyć, nie umierać... chyba, że akurat twoi oprawcy mają na ciebie inny plan.

~*~

Dzień Sakiego miał być spokojny. Folix był w trakcie oddawania się przyjemności budowania szałasu do wędzenia mięsa, kiedy nagle zmienił zdanie i postanowił odłożyć rozpoczęcie swojej działalności na kiedyś... a ta decyzja sprowadziła na niego kłopot w postaci nieoczekiwanej pogoni ze strony obcego niebezpieczeństwa. Któż mógłby pomyśleć, że tym niebezpieczeństwem okazały się Lys oraz Tin, które  w tym samym momencie postanowiły wybrać się na poszukiwanie lisów, aby zdobyć cenne informacje odnośnie ich sposobów na sprzątanie? 
Gdy przyszło co do czego, szybko okazało się, że Saki wcale nie jest lisem, a Lys i Tin nie stanowią dla niego żadnego zagrożenia i w zasadzie to na tym etapie ich krótkie spotkanie mogłoby się zakończyć, jednak wadery wyszły z propozycją wspólnej herbatki w ich mieszkaniu. Teraz decyzja o ewentualnej dalszej znajomości tego trio leży w łapach Sakiego. 

~*~

Pozytywne nastawienie Hauro zostaje poddane trudnej próbie, kiedy nieoczekiwanie zderza się z waderą w potrzebie. Biedna Xeva zostaje obrabowana z dokumentów, pieniędzy, a także najważniejszej rzeczy jaką kiedykolwiek posiadała - naszyjnika, który stanowił część jej samej. Dotychczas wesoła odkrywczyni udaje się z nowo poznanym treserem do karczmy i próbuje dojść do siebie, jednak jak pogodzić się z taką stratą?
Czy Hauro odłoży na bok swoje obowiązki i zadeklaruje się pomóc nieznajomej w poszukiwaniach, a może będzie próbował odsunąć myśli wadery o naszyjniku, by w jakiś sposób o nim zapomniała? Co na to Xeva? Oby odpowiedzi na te pytania pojawiły się w następnych opowiadaniach~


W miesiącach czerwiec, lipiec i sierpień żaden wilk nie napisał więcej niż dwóch opowiadań - ze względu na to w tych miesiącach nie przyznajemy nagrody Najaktywniejszego Wilka.

W miesiącu wrzesień najaktywniejszym wilkiem został Aarved z wynikiem trzech opowiadań.

 Do konta wilków zostanie dodanych:

Aarved: 655 KŁ + 100 KŁ = 755 KŁ
Ametrine: 78
Hauro:  45
Jastes: 99 KŁ + 10 KŁ = 109 KŁ
Karwiela: 45
Lys i Tin: 78 + 10 KŁ = 88 KŁ
Mordimer:  54
Roosevelt: 146
Saki: 69
Vallieana: 406
Xeva: 279
Yelthana: 37


1.  opowiadania
2.  questy
3. nagroda Najaktywniejszego Wilka 
4. 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań



 
Dodatkowo każda osoba z administracji otrzymuje 100 łusek do rozdzielenia na swoje wilki
 
Ostrzeżenia otrzymują:
- Aarved (pierwsze ostrzeżenie)
- Xeva (pierwsze ostrzeżenie)
- Vallieana (pierwsze ostrzeżenie)


 Doszły do nas trzy nowe postacie:
- Hauro z rodu Petru
- Mordimer z rodu Skarabeusza
- Yelthana z matki Kory
 
Podsumowując, końcowy stan to:
6♀
6♂

Ogółem: 12🐺
 
    Koniec roku powoli się zbliża, a razem z nim przyjście naszej największej dotąd aktualizacji. Nie mogę się doczekać, aż wreszcie będziecie mogli zobaczyć, co dla Was przygotowałyśmy - a będzie tego sporo! Po tym zajmiemy się dopieszczaniem grafiki bloga oraz lore. Aktualizacje nie będą tak obszerne i pewnie pojawi się też więcej eventów oraz ciekawych aktywności.
   Zgodnie z głosowaniem na naszym serwerze discordowym w październiku zorganizowane będzie wydarzenie Halloween! Mimo że to święto nie jest obchodzone w uniwersum Królestwa, my chętnie pobawimy się w straszenie i przebieranki. Przygotujcie też kartki i ołówki, bo w tym roku powróci zadanie z kostiumami ;)
    Na razie to na tyle. Dziękujemy Wam za bycie z nami, udzielanie się na serwerze i rozwijanie swoich wątków.
Do zobaczenia i niechaj bogowie mają Was w opiece!
 
~Adulara, właścicielka 
i główna administratorka

 

Layout by Netka Sidereum Graphics