wtorek, 29 września 2020

Od Kvischa CD. Elijasa

Basior drgnął nieznacznie, gdy poczuł elektryczne napięcie po przeciwnej stronie stołu. Od dłuższego czasu wydawało mu się, że słyszy coś jakby bardzo delikatne strzelanie, czy też lepiej powiedzieć, wyładowania elektryczne, jednak nie był pewny, co było ich źródłem. W tawernie było tłoczno i głośno, stąd też ciężko było mu się skupić na tej jednej, tym bardziej że ledwo słyszalnej rzeczy, a irracjonalnym zdawało mu się podejrzewanie od razu o to basiora. Teraz wszystko zaczęło mu się jednak układać w składną całość, przypomniawszy sobie zresztą o jednej osobie, z którą miał niegdyś styczność, a która przejawiała podobne cechy. Nie był miłośnikiem posiadaczy umiejętności związanych z elektrycznością, ale nie był również zachwycony, że basior jest Aeskeronem i na dodatek śmierdzi wczorajszym alkoholem, więc ten szczegół zdawał się niejako znikać w tłumie rzeczy, których nienawidzi. Zresztą, trafienie na osobę, która nie miałaby chociaż jednej rzeczy z jego czarnej listy, było chyba niemożliwe. W końcu basiorowi przeszkadzało wszystko i wszyscy, wliczając to jego własną osobę. 
- Jeśli chodzi o zapłatę... - wilk przerwał na chwilę konsumpcje, nie odrywając jednak łba od talerza. Przez krótką chwilę analizował jeszcze raz wszystkie za i przeciw takiej wymiany, by być stu procentowo pewnym swojej decyzji. Właściwie miał się zgodzić, wpuścić jakiegoś obcego typa do domu i stać w bezruchu przez parę godzin dziennie. Nie, żeby to drugie mu specjalnie przeszkadzało, spędzał tak większość dnia, a jego dom to i tak była zajęta chwilowo opuszczona komnata w starym, rozpadającym się pałacu, jednak sama myśl o spędzeniu takiej ilości czasu z zupełnie obcą mu osobą, gdzie powinien się wyspać, chcąc iść w pełni trzeźwym umysłowo na wartę... Nie była specjalnie zachęcająca. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę przysługę, jaką by zyskał, mogłoby mu to co nieco wynagrodzić... Wciąż, nie miał jednak pewności czy będzie to wszystko warte. Przysługa, o którą miał go prosić, stała pod wielką niewiadomą, nie wiedział bowiem jakie informacje może dzięki temu pozyskać... Jeśli okażą się zupełnie nieprzydatne bądź fałszywe, będzie to masa nieodwracalnie straconego czasu. Jednak z drugiej strony, jeśli istniał, chociaż cień szansy, że wszystko zakończy się sukcesem, to albinos zdawał się gotowy na takie poświecenie. 
Po chwili milczenia, basior jak gdyby nigdy nic zaczął kontynuować. 
-...interesuje mnie treść pewnej książki - mruknął, sunąc powoli łuskowatym ogonem na bok. Na chwilę w przestrzeni między wilkami zawisła cisza, która szybko została przerwana przez Elijasa. 
- Mam ci ją... przeczytać? - spytał ze zwątpieniem w głosie Aeskeron. Gdyby albinos miał oczy, spojrzałby nimi w tej chwili z politowaniem na rozmówce. Ale nie miał - i to właśnie stanowiło cały problem. Cisnęły mu się na usta odpowiedzi w stylu "nie cholera jasna, zatańczyć" ale wydało mu się to zbędnym komentarzem. Basior i tak sam już sobie odpowiedział na zadane pytanie. Pozostał więc w bezruchu i jedynie czekał na jakąkolwiek dalszą reakcję. 
Jego ciało zesztywniało nieznacznie w pewnym momencie i choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka, basior wewnętrznie aż skręcił się z bólu. Jego żołądek właśnie postanowił wywrócić się do góry nogami i toczyć zaciekłą wojnę między wszystkimi pozostałymi organami tańcząc przy tym kankana w glanach. Zabawne jak własny organizm potrafi tak się buntować przeciwko właścicielowi. Albinos na ogół przestrzegał ścisłej diety, by nie doprowadzać do takich sytuacji, jednak i tak mało prawdopodobne było, by mieli odpowiednie składniki w pierwszej lepszej karczmie, a w domu i tak nie miał żadnych zapasów, więc zdawał sobie sprawę, na co się pisze od samego początku. Nie mniej, bolało go niemiłosiernie i ledwo powstrzymywał się od grymasu na pysku. A przynajmniej, większego grymasu, bo niezadowolony wyraz pyska towarzyszył mu przez cały czas, od momentu przekroczenia bram miasta. Jedyne co mógł więc w tym momencie zrobić, to dyskretne zwiększenie sobie dawki znieczulających toksyn, i pozostanie w dalszym bezruchu. 
Jego rozmówca zakołysał się lekko na boki i odchrząknął po chwili. 
- w porządku, jaki tytuł cię interesuje? - basiorowi ponownie przesunął w zniecierpliwieniu i stresie ogonem na boki, i choć zebrał tym samym sporo brudu z podłogi, to zdawał się tym specjalnie nie przejmować. Problem tkwił w tym, że nie znał tytułu. Razu pewnego, sunąc między regałami w bibliotece, wyczuł dziwną energię bijącą od jednej z ksiąg, jednak nie miał czasu bliżej się jej przyjrzeć. Miał nadzieję udać się tam jeszcze raz, jednak nigdy nie miał okazji, zresztą z samą książką też nic by nie zrobił. Miał przeczucie, że skrywa ona coś, co może mu się przydać. Czuł to. Od tamtego zdarzenia minęło jednak parę miesięcy, nie miał nawet pewności, czy książka dalej się tam znajduje. Z drugiej strony, nawet jeśli nie ta, to na jego liście znajdowało się jeszcze parę ksiąg, o których wiedział nieco więcej, jednakże nie ukrywał, że to właśnie ta najbardziej go zainteresowała. W każdym razie basiorowi i tak nic było po samym tytule, kiedy przyjdzie co do czego, albinos sam zadba o to, by książka była w jego łapach. Nie odpowiedział więc na pytanie, a jedynie skinął głową, kończąc tym samym zarówno rozmowę, jak i posiłek, choć na talerzu zostało jeszcze dobre pół obiadu, którego z przyczyn zdrowotnych nie był w stanie już dokończyć. Zdawało się, że wyczerpał właśnie miesięczny limit energii na integracje z innymi i dopadło go już zmęczenie. Zresztą, nie uważał, by cokolwiek jeszcze wymagało większego omówienia, a przynajmniej, nie było to tak pilne, by nie można było tego przełożyć do następnego spotkania. Podniósł się więc z siadu i bez słowa, jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę wyjścia z karczmy. Głosy w pomieszczeniu jakby nagle ucichły nieco, a ciekawskie spojrzenia znów wbiły się w jego sylwetkę, jednak nie na długo, bo zaraz wszyscy znowu wrócili do własnych spraw, widocznie niezainteresowani już tak bardzo jak poprzednio. Ten zresztą niewiele już zwracając na to uwagi, czy to ze zmęczenia, czy nieco przytępienia umysłu spowodowanego zdecydowanie zbyt wielką dawką toksyn w jego ciele, wyszedł, nie obracając się za siebie. 
Dopiero gdy zamknęły się za nim drzwi, mógł w końcu nieco odetchnąć. Pogoda nieco pochłodniała, choć może po prostu zdążył przyzwyczaić się do ciepła, jakie panowało w pomieszczeniu. Nie do końca zdawał sobie chyba sprawę, z tego, w jak niezręcznej sytuacji postawił swojego rozmówcę, ale skoro tamten chciał z nim współpracować, nawet jeśli tylko przez pewien czas, to musiał być gotowy na takie "wyskoki" z jego strony, czy też częste milczenie. Niewiele wilków to wytrzymywało, więc sam fakt, że dotarli do tego momentu, zdawał się imponujący. Jedyne, nad czym się zastanawiał, to czy Aeskeron w ogóle dotrze do jego miejsca zamieszkania, w końcu jedyną wskazówką, jaką po sobie zostawił, było to, że mieszka w dystrykcie III, który do najmniejszych nie należał. O to jednak nie zamierzał się zbyt długo martwić, w końcu nie zależało mu na tej robocie tak bardzo, jak Elijasowi, poza tym, albinos wyczuje go, jeśli będzie w okolicy, w końcu jego węch jeszcze nigdy go nie zawiódł. Nie był w stanie stwierdzić, czy samo wyczucie jego obecności sprawi, że będzie chciało mu się ruszyć z łóżka i iść po niego, tonąc po łokcie w śniegu, ale przynajmniej brał tę możliwość pod uwagę. Chłodny wiatr przeszył nieprzyjemnie ciało basiora, jakby starając przeniknąć go aż po same kości, przez co owinął się szczelniej skórami i zniżając prawie do samej ziemi łeb, jak to miał w zwyczaju, przyspieszył kroku. Wyglądał w tym momencie nieco jak ogromna, futrzasta jaszczurka. Taki typ przemieszczania się jednak jak najbardziej mu odpowiadał, potrafił dzięki temu odpowiednio bilansować zarówno ciałem, jak i ogonem w taki sposób, by jak najefektywniej unikać przeszkód, jednocześnie nie tracąc tempa. W końcu do jego domu był kawałek drogi, a nie zamierzał marnować więcej czasu na przemieszaniu się z punku A do punktu B. Zastanawiał się jeszcze przez chwilę, czy nie skorzystać z pustej torby i udać się jeszcze szybko na dobrze znaną mu polanę, by zebrać parę ziół, które uspokoiłyby jego nerwowy żołądek. Nie było to jego ulubione zajęcie, ale też nie nienawidził tego - pozwalało mu się to uspokoić, poza tym bez problemu potrafił wyczuć potrzebne ziele nawet spod grubej warstwy śniegu. Po chwili namysłu stwierdził jednak, że jest na to zbyt zmęczony i wystarczy, że się prześpi i jakoś to wszystko będzie. Tak właściwie wygląda całego jego życie, jeśli coś jest nie tak, trzeba się przespać i jakoś żyć z tym dalej. 
Kiedy dotarł w końcu na miejsce, od razu zrzucił z siebie przemoknięte skóry i zakopał się w swojej norze, zwanej łóżkiem. Zostało mu jeszcze dobre parę godzin do warty, które postanowił spędzić na porządnym odpoczynku, niezakłócanym przez nikogo. Tym bardziej, że wciąż szumiało mu w głowie i nie mógł wyrzucić z umysłu wydarzeń z dzisiejszego dnia. Tak mocno wyprowadziło go to wszystko z rytmu, że nie był w stanie zmrużyć oka aż do zmroku. Jedyne co mu pozostało w tej sytuacji, to mieć nadzieję, że przedstawiciel jego gatunku nie postanowi z samego rana zawitać u niego i uda mu się trochę odespać. W innym wypadku jego humor będzie jeszcze paskudniejszy niż był tego dnia.

<Elijas?>


Słowa: 1462 = 93 KŁ

poniedziałek, 28 września 2020

Anais

Imię: Anais
Ród: Porzuconych Kwiatów
Wiek: 4 lata
Płeć: Wadera
Rasa: Folix (matka była lisem, a ojciec wilkiem rasy Folix)
Stan: Mieszakańcy
Stanowiska: Filozof
Charakter: Anais jest niemożliwie sprytną waderą. Lubi rozmawiać i dużo myśleć, doszukiwać się teorii spiskowych oraz rozwiązywać zagadki. Jest przyjazna i pomocna, ale potrafi pokazać pazury. Zawsze walczy do końca o to co chce zdobyć lub o kogoś na kim jej zależy. W jej słowniku nie ma słowa " niemożliwe". Anais jest także jedną wielką tajemnicą, tak samo jak i jej Ród oraz pochodzenie.
Wygląd: Drobna, mała wadera o złoto-różowych kolorach. Często w jej codziennym looku można dostrzec kwiaty, najbardziej lubi nosić róże i orchidee. Jej oczy nie mają jednego kolory, często w zależności od perspektywy zmieniają nieco odcień. Anais bardziej przypomina z wyglądu lisa po matce, choć charakter, styl bycia i geny odziedziczyła po ojcu będącym czystej krwi wilkiem.
Żywioł: Kwiaty, Natura, Powietrze
Moce:
1) Pnącza - potrafi złapać kogoś w pnącza kwiatów
2) Zew Natury - Anais wywołuje okropnie silny i porywisty wiatr w danym obszarze, który nie oddziałowywuje na rzeczy, których nie chce skrzywdzić czy uszkodzić wiatrem
3) Róża Miłości - potrafi rzucić tymczasowy urok na osobę której da powąchać jej Różę Miłości
4) Rozkwit - Anais potrafi natychmiast spowodować, że dana roślina wyrośnie w danym miejscu lub sama je sieje
5) Połączenie z Matką Naturą - Anais otrzymuje pomoc od Matki Natury w postaci zjawisk pogodowych, warunków pogodowych i pomocy od Natury
6) Języki Świata - Anais potrafi komunikować się z innymi zwierzętami i roślinami
Rodzina: Matka Odyseja - Medyk w Rodzie Porzuconych Kwiatów ( była lisem), Ojciec Juferis - Prawa Ręka Alfy w Rodzie Porzuconych Kwiatów
Druga połówka: Szuka ( ma na oku Aidena i Aarveda)
Potomstwo: Nie ma, ale chce mieć jedno lub dwa
Miejsce zamieszkania: Lisiczka wybrała sobie mały szałas na drzewie w Dystrykcie IV. Sama uwiła go kiedy dostała się do Królestwa i postanowiła zaprzyjaźnić się z otaczającym ją lasem.
Patron: Nie ma, jej jedynym patronem jakiego kiedykolwiek mogłaby uznać jest jej matka Odyseja
Umiejętności:

Intelekt: 10 | Siła: 10 | Zwinność: 20 | Szybkość: 15 | Latanie: 0 | Pływanie: 0 | Magia: 5 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 20

Historia: Anais przez 2 lata żyła z rodzicami w Rodzie Porzuconych Kwiatów, jednak przez nalot innej watahy Ród rozbiegł się we wszystkie strony świata i nikt jeszcze nie odnalazł się nawzajem. Praktycznie wszyscy poumierali ze względu na brak pomocnej łapy i brak pożywienia. Wilki były w 100% a nawet w 200% stadne i nie udało się większości samotnie przetrwać. Anais dwa lata spędziła na szukaniu rodziców. Ojca nie znalazła, a jej matka Odyseja została zabita przez głodną parę wilków w lesie. Anais znalazła ją rozszarpaną pod pnączami i liśćmi w okolicach terytorium rozbitego Rodu w czasie poszukiwania ojca. Nie miała rodzeństwa.
Autor: Fiorda na Howrse 

Od Aidena CD. Xevy

- Ja przybyłem z Rodu Czarnego Diademu. - powiedziałem spuszczając wzrok ze smutkiem.
- Nigdy o niej nie słyszałam. - wadera zerknęła na mnie pytająco.
- Możliwe, że nigdy nie usłyszałaś o niej słowa, bo jest to bowiem teren bardzo, ale to bardzo dokładnie strzeżony przez strażników i całodobowo monitorowany przez szpiegów wrogich stad jak i samego Rodu... - przypomniały mi się moje ostatnie chwile spędzone w moich rodzinnych stronach, śmierć mojej ukochanej, matka... - Wiesz... Jestem synem Alfy z tamtych rejonów.
- Mówisz poważnie? - wadera spojrzała zaciekawiona. - Opowiesz mi coś więcej? Wiesz, jak to jest być "kimś wyżej".
- Hah, kochana... Nie jestem nikim "wyżej". Jestem najzwyklejszym wilkiem. Ród Czarnego Diademu jest niemiłosiernie okrutny. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą takie czynniki jak miłość, władza czy walka. - spojrzałem na nią. Wydawała się tak okropnie zaciekawiona, że nie mogłem zostawić jej bez wyjaśnień. Czekałem jednak na jej reakcję.
- Chciałabym, żebyś opowiedział mi coś więcej, ale... nie chcę naciskać. Wiesz, może to coś drażliwego, o czym nie chciałbyś mówić. - spojrzała zrezygnowana, a nawet trochę rozczarowana.
- Wiesz... Jedyne co mogę Ci na ten moment zdradzić to... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż wadera radośnie i ochoczo zaczęła wymachiwać ogonem i skakać wokół mnie.
- O tak! Hura! Usłyszę historię! Usłyszę historię! Usłyszę his... - nagle zamilkła i stanęła w bezruchu lekko zdezorientowana. Ja również nie wiedziałem jak zareagować.
Mimo tego, że wciąż jej nie znałem zachwyciłem się jej niesamowitym podejściem do mnie, świata, jej radością z każdej możliwej rzeczy i tym, że chciałaby wszystko zobaczyć, dotknąć, posmakować i powąchać. Jej ciekawość była tak urocza, że mimo ciężkich chwil, które czasami nadchodzą i przypominają mi o najgorszych latach mojego życia jakoś łatwiej mi się z nią o tym rozmawiało.
- Usłyszysz, jak najbardziej. Ale może przejdziemy się w końcu w dół? Chciałbym sprawdzić, czy jest tam jakieś miejsce, żeby no wiesz... Ogrzać się trochę i być może schronić nadchodzącym zimnem? - zaproponowałem. Wadera ochoczo pokiwała głową i zajęła miejsce przy moim boku.
- A więc? Co takiego możesz mi zdradzić? - czekałem na to pytanie.
- Mogę Ci zdradzić to, że w Rodzie Czarnego Diademu miałem swoją rodzinę najwyżej i byłem jednym z prawdopodobnych następców. Niestety, mam brata bliźniaka.
- O jak super! Znaczy... Dlaczego niestety? - zapytała z chwilowym namysłem.

- Nie dogadywaliśmy się. Ojciec dał nam do realizacji jakiś chory test, który miał nas sprawdzić. Ja chciałem go przejść pokojowa, a mój brat Aiked raczej krwawo, chociaż doskonale wiedział, że walką, zwinnością i zdolnościami nie grzeszy. Nie dałby rady. Chciałem go jakoś zatrzymać i uświadomić co chce zrobić. W końcu chodziło o 8 obcych wilków. Nie dogadaliśmy się. Aiked wykorzystał moją słabość, doszło do bójki i ojciec przekonał się, że chciałem dobrze. Uważał, że jestem tchórzem, że nie umiem podejmować krwawych i poważnych decyzji jak Aiked. Odszedłem z watahy, nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. - spojrzałem na waderę, która wyraźnie przejęła się moją historią o rodzinie.
- To przykre... Bardzo mi smutno z tego powodu. - spuściła łeb i spojrzała na mnie przepraszająco.
- Spokojnie moja droga, to nic takiego. Spójrz lepiej tutaj, pięknie prawda? - nie zorientowaliśmy się nawet gdzie dotarliśmy.
W dolinie było naprawdę magicznie. Śnieg opatulił drzewka, krzewy i inne roślinki. Nieopodal mini lasku znajdowało się śliczne bajorko w idealnie okrągłym kształcie. Zaciekawiło nas, podeszliśmy, ale było pokryte cienkim lodem. Pod spodem, na samym dnie widzieliśmy jednak kilka małych rybek, które ganiają się w ich podwodnym, małym świecie. Wadera wodziła pazurami po lodzie za wodnymi przyjaciółmi, aż rybki odpłynęły na sam środek bajorka. Krótko myśląc wskoczyła na lód pochłonięta zabawą.
- Nie! - krzyknąłem przerażony. W końcu lód był cieniutki, a woda zapewne lodowata. Moja towarzyszka runęła wraz z lodem do wody. Usłyszałem za nią tylko trzask, krzyk i chlupot wody. Bez namysłu skoczyłem za nią.
W wodzie była przerażona i spanikowana, ale na spokojnie udało mi się dobrze ją chwycić i ciągnąć ku górze. Była przestraszona, widziałem w jej oczach strach. Ten sam strach, który miała w oczach Ovena patrząc na mnie, kiedy Aiked wrzynał w jej szyję swoje kły. Przepełniła mnie furia, nie mogłem pozwolić by Xevie coś się stało, miałem ogromny uraz. Natłok wspomnień władował mnie w niemiłosierną złość, ból i cały mój umysł pochłonął mrok. Z całych sił próbowałem wydostać waderę z wody, aż w końcu udało mi się. Szybko i zwinnie wyciągnąłem ją na brzeg, była cała przerażona, wystraszona i zmarznięta.
- Aiden! Aiden przepraszam! - zaczęła szlochać i sprawdzać resztką sił czy wszystko ze mną w porządku. Ja tymczasem siedziałem nad nią bez ruchu i bez żadnych emocji mając przed oczami Ovenę. Wiedziałem, że nie mogę dać się złamać wspomnieniom. Musiałem w końcu ułożyć sobie życie na nowo. Patrząc na przerażoną waderę, wbijając wzrok w jej pełne przejęcia i strachu oczy czułem coś dziwnego. Czułem jakbym dostał od losu drugą szansę. Jakbym dostał towarzyszkę, przyjaciółkę, a być może kompankę do końca życia. Bogowie mnie wysłuchali.
- Nie pozwolę Cię skrzywdzić Xev. - powiedziałem i postanowiłem zabrać ją w bezpieczne miejsce. Wtargałem ją jakoś na swój grzbiet i podniosłem się na równe nogi.
Rozglądałem się idąc w kierunki ogromnych głazów na zachód, wyglądały na dość bezpieczne, a powoli zaczynało się ściemniać. Przyśpieszyłem kroku, myśląc tylko o tym, w jaki sposób zapewnić jej bezpieczeństwo. Mój syndrom był czasem ogromną zaletą, chociaż wiedziałem, że muszę go w końcu z siebie wydusić. Xeva trzęsła się na moim grzbiecie z zimna, jej futerko było mokre oblepione śniegiem. Akurat wtedy znaleźliśmy się w suchutkiej i malutkiej jaskini w głębi ogromnych głazów. Ktoś wcześniej musiał już kiedyś się tutaj chować, bo w samym końcu małego wgłębienia były obtoczone kamieniami malutkie patyczki, a zaraz za nimi większe kłody. Położyłem ostrożnie waderę obok mnie i zająłem się drewnem, aby wydobyć choć cień ciepła. Długo mi to zajęło, aż ostatecznie udało się rozpalić ogień. Drewna na dorzucenie starczy do rana, ale trzeba oszczędnie się nim posługiwać. Wadera w tym czasie zasnęła i nie chciałem jej budzić. Wiedziałem, że przez zimne i mokre futro może nabawić się nieciekawego przeziębienia czy innego dziadostwa.
- W śniegu nie znajdę żadnych roślin, które Cię wyleczą. Jeśli Cię nie ogrzeje, możemy tu utknąć... - pomyślałem.
Długo myślałem czy dobrze zrobię przysuwając się do niej po tak krótkiej znajomości, ale w całości już woda obleciała z mojego ciała. Xev nie ma nawet siły po tym szoku przysnąć się bliżej. Mam nadzieję, że nie będzie zła... Podszedłem do wadery i ostrożnie przysuwałem ją po troszku do ogniska, by było jej cieplej. Ocknęła się, kiedy położyłem się przodem do niej najbliżej jak potrafię.
- Wiem, że to niezbyt komfortowe, ale jeżeli nie dostaniesz odpowiedniej ilości ciepła nie będziesz w stanie dalej zwiedzać. - uśmiechnąłem się zmartwiony.
- Aiden ja... - wadera spojrzała na mnie i...

~*~

Spoglądało z daleka na światło padające z małej wnęki nazwanej przez Aidena jaskinią. Po krótkim przyglądaniu się uciekło.


< Oj Xeva, ten Twój talent do wpadania w kłopoty... XD>

Słowa: 1095 = 74KŁ

niedziela, 27 września 2020

Od Elijasa CD. Saity

Obserwował w milczeniu jak biała wadera beztrosko wpycha się w życie nieszczęsnego pijaczyny, który po prostu w nieodpowiednim miejscu i czasie postanowił się walnąć w towarzystwie innych wilków, aby sobie poegzystować bez wyższego celu. Nawet jeśli współczucie było zbyt dużym pojęciem, a empatia nie była jego mocnym punktem, Elijas widział w zdesperowanym spojrzeniu bezdomnego dosadne błaganie o pomoc z tą szurniętą samicą. W istocie, Aeskeron był w stanie zrozumieć dlaczego spośród tych wszystkich wilków to właśnie on mógł zostać odebranym jako potencjalny wybawiciel. Po pierwsze, odwalił przed chwilą dosyć niedyskretną awanturę, która jak najbardziej mogłaby zostać nazwaną poszukiwaniem sprawiedliwości dla bezdomnych. Po drugie, również chwilę wcześniej rozmawiał z tą konkretną waderą, co najwyraźniej wystarczyło, aby zostali zaszufladkowani jako potencjalni znajomi. Zaś po trzecie, Elijas wraz z tym członkiem polutii królestwa znali się- co prawda jedynie z widzenia, starszy basior zapewne kojarzył artystę dużo bardziej, niż w drugą stronę. Malarz mógłby o nim powiedzieć najwyżej tyle, że dosyć często spotykał tego osobnika w okolicy i właściwie to mógłby się zdziwić, że to nie on jako pierwszy skończył z rozprutym brzuchem.
Beznamiętny wyraz zastygł na pysku bezwłosego wilka, gdy jednym uchem słuchając rozmowy, w jego głowie próbowały wykiełkować jakiekolwiek przypuszczenia odnośnie tego, w jaki sposób morderca dobierał ofiarę. Szybko przypomniał sobie słowa Ethaina, który wciąż leżał przy zwłokach przyjaciela. “Kazał mi wypierdalać bo to nie moja pora”. Mimowolnie spojrzał na dwa stare wilki i aż go zemdliło z tego wszystkiego. Chciał wrócić do swojego mieszkania i się upić, nim chuda dupa mu całkowicie zdrętwieje. Nie pamiętać o głodzie, martwych znajomych i innych przyziemnych problemach świata. Był zmęczony.
- Więc tak- wilczyca pojawiła się po chwili, niszcząc rozmarzania styranego czerwonookiego o wiecznym spokoju. Na szybko streściła całą rozmowę o chmurach, polityce i gradzie. Elijasowi niemal drgała powieka od słuchania tego samego po raz drugi, ale mimo wszystko czekał na wielki finał, w którym towarzyszka powie mu coś pożytecznego. Doczekawszy się, zwrócił na nią wzrok- Właściciel Zajazdu "Pod Maciągowym Okiem" może coś wiedzieć na temat tej sprawy. Możemy się do niego przejść. A nóż się czegoś ciekawego dowiemy.
Artysta skinął łbem, powstrzymując narastającą w gardle chęć westchnienia.
- W porządku, i tak byłem w drodze aby coś zjeść- oznajmił, gdy jego uwagę odwróciło skrzypienie przemieszczającego się w ich kierunku wojska
- A tu taka miła niespodziewanka- na pysk wadery wstąpił wesoły wyszczerz, który Aeskeron skomentował tylko krótkim spojrzeniem w jej błękitne oczy. W tej samej chwili do obojga zbliżył się ten sam strażnik, który przez cały czas zachowywał milczenie, zaś nowo przybyłe cztery wilki już zbierały sztywniejące ciało.
- Zabierzemy go od razu do grabarza- oznajmił krótko wojak.
- Dobrze- odparł chudzielec- Jutro do wieczora załatwię formalności, do tego czasu niech leży w jakimś zimnym miejscu.
- Podejmiemy też środki w kwestii odnalezienia sprawcy.
Piaskowy basior nie miał nawet ochoty udawać, że wierzy w te słowa, więc odwrócił zimne spojrzenie na poczynania władz, zamykając temat. Strażnik zaś, nie otrzymawszy odpowiedzi, skinął łbem do obojga, a odchodząc z martwym bezdomnym kiwnął nawet do Ethaina, który za bardzo był skupiony na osobistej rozpaczy aby to zauważyć. Gdy zniknęli w innej uliczce, dopiero wtedy artysta zdał sobie sprawę, jak ogromny tłum zebrał się dookoła nich. Niby nikt się nie interesował, nikt nie szukał kontaktu wzrokowego, nikt też nie zostawał na dłużej niż kilka sekund, a jednak wszyscy byli w tym samym miejscu. Jego ucho drgnęło z niepokojem, gdy spojrzenie padło na pozostałą kałużę krwi.
W końcu wstał i podszedł do znajomego członka polutii, zbierając się w sobie, bo co mógłby powiedzieć w takiej sytuacji? Żeby nie chodził sam? Przecież Nerevalt nie był sam, a zginął. Że jego przyjaciel już jest w lepszym miejscu? Ot, pierdolenie. Żeby się uśmiechnął? Prędzej by się zrzygał kwasem, niż przeszłoby mu to przez gardło. Że dopilnuje, aby już nikt nie zginął? Sam w to nie wierzył.
- Panie Ethainie, proszę na siebie uważać- wymruczał najspokojniej jak potrafił pierwsze, co nie wydawało się znowu aż tak debilne- I niech pan próbuje nie rzucać się w oczy. 
Ślepy wilk się podniósł i przy tym całym odorze krwi i śmierci, nawet nie było czuć jego własnego aromatu wątpliwej jakości. Spojrzał na artystę zaćmionymi oczami, a Elijas wolałby się tego dnia wcale nie obudzić. 
- A weź przestań. W dupie z takim życiem- wywarczał niechętnie, gapiąc się gdzieś w przestrzeń, po czym pociągnął nosem- Rozszarpują wilka jak robactwo, bo co, bo gorszy?
Aeskeron nie mógł zaprzeczyć, kątem oka rejestrując jak biała wadera przechadza się po okolicy, pozostając jednak cały czas w zasięgu wzroku, zapewne już znudzona czekaniem.
- Zarejestrował pan może jakieś cechy napastnika? Płeć, wielkość lub kolor futra? Może kojarzy pan głos?
Bezdomny odkaszlnął, po czym znowu przysiadł i podrapał się tylną nogą za uchem.
- Chyba był biały i dosyć wysoki, ale mógł mieć coś narzuconego na siebie. Nie wiem, nie miałem czasu się przyglądać- wymamrotał, kręcąc głową- Na pewno chłop, chyba że jakaś zmutowana suka.
- Rozumiem- wężowaty na chwilę umilkł, podążając spojrzeniem za wilczycą- Zatem idę, zaś pan niech się gdzieś ukrywa przez następne dni i…
- Eljas, dziecko, co mi da ukrywanie się? Jak bogowie chcą mnie sprzątnąć, to i tak to zrobią!- roześmiał się niewesoło, powodując u młodszego zaciśnięcie zębów. 
- Bogowie nie mają z tym nic wspólnego, sam pan musi się pilnować.
- Idź ty też się pilnuj- stary prychnął, pochylając się do przodu. Nawet jeśli wtedy wyglądał na całkiem obojętnego, malarz nie potrafił spojrzeć na niego inaczej, niż jak na zastraszone zwierzę, dla którego ratunku już nie było. Niesamowicie go to irytowało.
Elijas podniósł się, pozdrowił pijaka głębokim ukłonem, by ten na pewno to dostrzegł i natychmiast wmieszał się w tłum, nie czekając na nowo poznaną waderę. Zaczął się zastanawiać nad tym co usłyszał, co zobaczył i co mógłby z tym zrobić, by jakoś ograniczyć całą tę rzeź.
- Panie filantropie, strasznie szybko pan się porusza, mógłby pan poczekać chwilę!
Aeskeron uniósł wyżej łeb prostując się, jednak nieco zwolnił gdy biała wilczyca zajęła miejsce po jego prawej.
- Mój błąd, proszę o wybaczenie- wymruczał.
- No raczej, że nie mój- zaśmiała się- Rozmawialiście o czymś przydatnym?
- Podejrzany może być Sivariusem, gdyż pan Ethain powiedział że widział białego, wysokiego basiora. Jednak pan Ethain jest również praktycznie ślepy i był pod wpływem silnych emocji, więc kto wie, co on naprawdę widział- odparł, ignorując fakt jak prywatne pytanie to było.
Wadera odpowiedziała krótkim “Mhm”, lekko marszcząc czoło, jakby nad czymś myślała, gdy Elijasa coś tknęło.
- I zamiast “pan filantrop”, preferowałbym “pan Elijas”, ewentualnie samo imię.
- Elijasss?- wadera wysyczała, naśladując charakterystyczny akcent z jakimś dziwnym rozbawieniem.
- Elijas Ragnarook Marath z roku Seresshmir.
- Pańscy rodzice musieli mieć niesamowity problem z wybraniem jednego imienia, co?
Aeskeron spojrzał na rozweseloną wilczycę spacerującą tuż obok, niczym szczenię rozglądając się po okolicy. 
- Niekoniecznie, pierwsze nadał mi ojciec, następne są ze względu na tradycję- wyjaśnił pokrótce, nie chcąc zagłębiać się w tak nieistotne szczegóły- Jak nazywać panią?
- Mnie? Saita, może być Sai.
- Miło poznać- wymamrotał ciężko, jednak zaraz po chwili zganił się za to w myślach. Może i pesymizm wypływał mu tego dnia uszami bardziej niż zazwyczaj, jednak mógł trochę przyhamować przy obcej waderze… nawet jeśli ona sama nie sprawiała wrażenia przejętej czymkolwiek. 
A skoro już o przejęciu mowa, po niedługiej chwili do głowy wilka zaczęły napływać myśli z serii “na co mi to wszystko?” i  “czy ja na poważnie zacząłem zabawę w detektywa?”. W rzeczy samej, wilk nie miał żadnego doświadczenia w zakresie jakichkolwiek prac wojskowych, czy detektywistycznych, a w Saicie nie pokładał zbyt wielu nadziei. Był pewien, że zaraz jej się znudzi i sobie pójdzie jak tylko ich “śledztwo” zatrzyma się w martwym punkcie lub zrobi coś na tyle irytująco-marnującego czas, że Elijas pierwszy pójdzie w długą.. już nawet  pomijając fakt, że gdyby nie ona, to sam pewnie nie podjąłby się niczego takiego- raczej próbowałby kogoś do tego wynająć. Musiał przed sobą przyznać, że podjął decyzję o ruszeniu z tym wszystkim idąc za ciosem wymierzonym przez samicę, co jeszcze bardziej tknęło w jego ego.
Jeszcze bardziej sfrustrowany niż wcześniej przepuścił waderę w wejściu do budynku i pozwolił się jej prowadzić, gdy szła zająć wolny stolik na boku pomieszczenia. Chłodny bezsens wciąż tkwił na jego pysku podczas zdejmowania z siebie niesamowicie czerwonego, ozdobnego futra.
- To jest prawdziwe?
Elijas zwrócił oczy w kolorze płaszczu na te niebieskie, należące do wadery.
- Owszem, zrobione jest z futer czarcich mar mieszkających na wschodzie- odparł grzecznie, usadawiając się wygodnie na miękkim siedzeniu i rozejrzał się z dyskrecją po karczmie, urządzonej w dosyć przytulnym stylu. Zwrócił uwagę na umeblowanie, rozmieszczenie stolików, bar, a także na pracowników i gości. Przy tych ostatnich w pewnym momencie aż serduszko mu szybciej zabiło, gdy nieoczekiwanie dostrzegł znajomą sylwetkę, wbijającą w niego wybitnie natarczywe, brązowe spojrzenie. Basior uniósł lekko brew, kiedy postać przywoławczo kiwnęła na niego łbem.
- Rzuca się w oczy- przyznała Saita, zaś Elijas uśmiechnął się krzywo, jednak lekko rozbawiony, gdy zdał sobie sprawę, że stwierdzenie mogło się odnosić zarówno do drugiej wadery, jak i jego futra.
- W rzeczy samej. 
Pani Saita odwzajemniła uśmiech z zainteresowaniem, zaś Elijas odchrząknął.
- Myślę, że to może być coś poważnego. Porozmawiam z nią.
- Ah tak? A co ze mną, mam tu czekać?- na pysku wadery pojawiło się nagłe niezadowolenie, jednak Aeskeron już zadecydował, więc sam przywdział nieco zaczepny uśmiech, który tak kontrastował z jego dotychczasowym zachowaniem.
- Może pani porozmawiać z barmanem na temat właściciela. Z moich obserwacji wynika, iż posiada pani do tego talent, ja zaś za chwilę dołączę.
Samica drgnęła i wydęła dolną wargę, eksponując swoje naburmuszenie.
- Ah tak? Może jeszcze nektar do tego?
Basior wstał, pozostawiając swoje futro przy stoliku, a ładny uśmiech nie schodził z jego pyska, gdy odparł dżentelmeńsko:
- Nie pijam nektaru, jednak byłbym wdzięczny za dziczyznę. Zapłacę, kiedy załatwię jedną sprawę.
Już widział jak wadera się podnosi, więc zaraz obrócił się na pięcie (nie dosłownie, ale wiadomo o co chodzi) i ruszył w kierunku stolika po przeciwległej stronie karczmy, a jego pysk wrócił do normalnego… no, standardowego wyrazu.
Gdy był o krok aby przywitać się ze starą znajomą, ta natychmiast się wyprostowała.
- Skąd ją wytrzasnąłeś?- warknęła gniewnie, jednak syn Ragnarooka nie dał po sobie poznać zaskoczenia, które w niego uderzyło. Nie mniej jednak nie spuścił już czujnego spojrzenia z towarzyszki ani na chwilę podczas siadania.
- Co masz na myśli, Suviano?
Złota wadera trzepnęła długim, ozdobionym przez kolorowe kamyczki i łańcuszki ogonem, zaś ładny pyszczek wykrzywiony był w mało atrakcyjnym grymasie. Była od Elijasa młodsza o trzy lata, uwielbiała nosić masę ozdób, kolorowe stroje i inne dekoracje, ponadto lubiła mieć nad wszystkim kontrolę, co dostarczało jej masy nowych klientów, zafiksowanych na całej jej osobie.
- Tę wywłokę- Suiviana niedbale wskazała na Saitę. Elijas podążając za jej spojrzeniem, dostrzegł że wspomniana biała wadera, o dziwo, rzeczywiście poszła do barmana- Co ty niby o niej wiesz?
I ponownie spojrzał na prostytutkę z konsternacją, tym razem nie ukrywając znużenia.
- Nie powinno być to dla ciebie istotne, naprawdę- odparł, starając się nadać głosowi delikatny wydźwięk, aby nie zrazić wilczycy napadem złości za wpychanie się w jego życie. Jednak ona dalej trzymała się swojego, dając piaskowemu wilkowi coraz bardziej do zrozumienia, dlaczego wadery nie są dla niego.
- Ja przynajmniej na tym zarabiam, i..!
- Już, wystarczy- warknął szybko, przerywając- To nie ona jest tu istotna, tylko martwe wilki. Neveralt nie żyje, a ja chcę się dowiedzieć czegoś na ten temat- jego głos był cichy, jednak samo spojrzenie połączone z dramatyczną wiadomością wystarczyły, by myśli wadery zrobiły gwałtowny w tył zwrot.
- Słyszałam, że kogoś zatłukli, ale nie spodziewałabym się, że to akurat staruszek- wyszeptała, a z jej głosu całkowicie uleciał gniew, jakby problem białej wadery nigdy jej nie dotyczył (a przecież nie dotyczył)- Jeszcze dzisiaj rano kazał mi na siebie uważać...- szeptała nadal, coraz bardziej pochylając się nad stolikiem. Brązowe oczy wyrażały czysty szok.
- Przed chwilą zdaliśmy jego zwłoki władzom- wymamrotał artysta, po czym zmarszczył lekko brwi- Od kogo usłyszałaś wieści i kiedy?
- Czekałam na mojego narzeczonego, bo mieliśmy razem zjeść posiłek, a tymczasem wszedł do środka jakiś basior, dziwny… Dosłownie wszedł, zaczął się śmiać w pysk barmanowi, że kolejny pijak leży zdechły na ulicy i poszedł z pięć minut temu. Jak na moje to zwykły prostak, który czuje się jak jakiś boski potomek bo ma dobrą posadkę i posłuszną dupę obok, która zrobi mu obiadek z podkulonym ogonkiem. Nie pierwszy taki i nie ostatni- opowiedziała, wtulając swoje drobne ciało w futerko z białego niedźwiedzia- Nie przyglądałam mu się, ale jego futro było brązowe z białymi wzorami, poza tym miał strasznie długie uszy i irytujący głos…
Aeskeron nieco konspiracyjnie pochylił się w przód i zaczął mamrotać.
- Jak zareagował barman?
- Nie wiem, bo ten brązowy tak mnie zmroził wzrokiem, że nie odważyłam się więcej podnieść głowy, aż nie wyszedł- wybąkała, odwracając wzrok.
- Rozumiem- wilk skinął łbem i mimowolnie zerknął na roześmianą Saitę i rozluźnionego barmana, co pobudziło do działania całą masę wątpliwych neuronów. Właściwie to dlaczego zamierzał jej zaufać? A w ogóle zamierzał jej zaufać? Znali się krócej, niż dwie godziny, nie miał pojęcia o jej motywach i zdołał zauważyć tyle, że zachowywała się w mocno zbyt przekoloryzowany sposób, jednak jeśli chciała, to pokazywała skupienie. Na wszystkie diabły, za dużo myślał!
Tym razem wyjątkowo pozwolił sobie na westchnięcie przed podniesieniem łba i spotkaniem się z brązowymi oczami. 
- Nie znasz powszechnej opinii o tej babce, nie?- Suviana płynnie zmieniła temat, jednak już nie podnosząc głosu.
- Gdyby interesowała mnie czyjakolwiek opinia…- zaczął pełnym zmęczenia głosem, jednak wilczyca przerwała mu z uśmiechem.
- To nie miałbyś tylu znajomych na poziomie Neveralta, ja wiem- parsknęła- Nie mniej jednak nie uważam, żeby do ciebie pasowała, chociaż wiem, że i tak postawisz na swoje.
- Standardowo.
Bezwłosy wyprostował się i zerknął na Saitę, która wracała do stolika, odprowadzana przez kelnera. Basior trzymał na tacy jakiś posiłek i dwa naczynia ze znajomym napojem, więc i piaskowy wilk zaczął się zbierać.
- Elijas…- zwrócił łeb ku towarzyszce, reagując na delikatny głos- Ethain wie?
Skinął, potwierdzając.
- Był w samym środku akcji. Więc proszę na siebie uważać.
Młoda prostytutka przełknęła ciężko ślinę, okazując żal i odwzajemniła skinienie.
- Ty też uważaj.
Czerwonooki pożegnał się szybko i za chwilę już wrócił do Saity, która siedziała przy ich poprzednim stoliku. Na blacie stał wazonik ze sztucznymi kwiatami, największa z możliwych porcji pieczonego mięsa z jelenia i dwa wielkie kufle nektaru- jeden przed niezwykle zadowoloną waderą, drugi przed Elijasem.
- Czy aby nie wspomniałem, że nie pijam nektaru?- basior zajął swoje miejsce i podsunął bliżej swój posiłek, zerkając na niebieskooką, która nagle okazała niezwykłe zaskoczenie.
- Oh, naprawdę? Musiałam zapomnieć, co za pech!- oznajmiła, sięgając szybko łapami po drugie z naczyń- Ale przecież nie może się zmarnować!
Oba kufle wylądowały pod jej nosem, a zimne spojrzenie czerwonych oczu nieznacznie złagodniało, jakby wcale nie przejmował się wydawanymi pieniędzmi, bo wadera w zamian dostarcza mu swoistej rozrywki. Nie mniej jednak oczy lodowate jak sopel, pozostały lodowate.
- W takim razie, na zdrowie.

<Saito? Dłuższe czekanie to lepsze śniadanie… czy coś xd>

Słowa: 2428 = 166 KŁ

Od Lysandra CD. Spero

 W jednej chwili jakby zniknęło wszystko to, co wydarzyło się przed chwilą. Nie zadałem żadnego pytania, drżąc cały na widok wadery. Jednym ruchem odtrąciłem truchło, które teraz najmniej mnie interesowało. Nie odrywając wzroku od Spero podszedłem do niej. Ledwo wstała, a ja objąłem ją ramieniem, przyciskając do siebie. Jej cichy, słodki głos i łzy spływające po policzkach sprawiły, że moje serce było gotowe rozpaść się na tysiąc kawałków w każdej chwili. Jej ciepły oddech wędrował pomiędzy moją sierścią, przynosząc mi dziwne uczucie ulgi. Okryłem nas skrzydłami, a wtedy ona spojrzała na mnie z dołu. Już prawie zapomniałem jak uroczyła była różnica wzrostu między nami. Błękitne oczy, w które się właśnie wpatrywałem doprowadzały mnie do palpitacji, emanując wręcz blaskiem, olśniewając. Złączyłem nasze czoła, nie mogąc nacieszyć się chwilą. Nie było mnie tak długo, w końcu mogłem tutaj wrócić. Najchętniej przyciągnąłbym ją jeszcze bliżej, a może nawet i pocałował ze szczęścia. Ale takie zachowanie przecież nie przystoi, nie mogę dawać się tak łatwo ponieść emocjom. Wtedy Spero kaszlnęła po raz kolejny.
- Najpierw musimy stąd wyjść – powiedziałem, trącając ją pyskiem. Co z tego, że dymu było coraz mniej, lepiej przeczekać to na zewnątrz.
Pomogłem waderze wyjść poza jaskinię, po drodze nieco rozdmuchując dym skrzydłami. Cholera, w świetle dnia wyglądała jeszcze piękniej. Mógłbym rzec, że właściwie nic się nie zmieniła. Lata z dala od Królestwa były warte zobaczenia jej ponownie. 
- Tak bardzo tęskniłem – odparłem w końcu, podnosząc ze śniegu bukiet, który rzuciłem na bok, wyczuwając dym. Moją pierwszą myślą było, że wybuchł pożar, w sumie chyba się nie pomyliłem, ale jedyne o czym myślałem to to, żeby przypadkiem Spero nie stała się krzywda. Przecież gdyby stało się to samo, co wtedy z.. uh, wolę o tym nawet nie wspominać. - A to przyniosłem dla ciebie Mademoiselle – wyciągnąłem kwiaty w jej stronę. Nie zastanawiałem się nad tym, ale mam nadzieję, że mój akcent nie jest za mocny. Wadera podziękowała, łagodząc łapą sierść pod oczami. Miałem jej tyle pytań do zadania, chciałem usłyszeć co się działo przez cały ten czas. W końcu z pola bitwy nie mogłem wysłać ani jednego kruka. W zasadzie próbowałem na początku, ale żaden nie wydostał się żywy z kraju. Jeszcze zdążę ją dopytać. Teraz powinienem wrócić do spraw teraźniejszych – Co tu się w zasadzie stało? - zerknąłem w stronę wejścia do groty, z której wydobywała się resztka dymu.
- No wiesz dużo eksperymentuję z magią – zaczęła, błądząc wzrokiem od jaskini do kwiatów. - Czasem to i owo wymknie się spod kontroli jak to już bywa, prawda? - zbliżyłem się do niej, nie zmieniając wyrazu mojego pyska, który był w tym momencie stanowczy. Kręciła. - No i trochę mi się ten kociołek zbuntował.
- Spero, może powiesz mi szczerze co się tam stało. Coś co zabiłem z kociołka też wyskoczyło?
- Tak w zasadzie to mój inny eksperyment, który.. - przerwała kiedy prychnąłem na jej grzywkę i wzięła głęboki wdech, aby następnie szybko wszystko powiedzieć. - Noboja tak trochę mało sypiam, trochę w ogóle ostatnie dni zwłaszcza i organizm mi się zaczął buntować, zasnęłam akurat jak przygotowałam napar z ziół dla jednego z klientów!
- Chryste Spero, a to cholerstwo? Też z kotła wypadło? - spytałem zmartwiony o jej stan.
- Nie. To akurat wina koszmaru, który mi się śnił – położyła uszy po sobie – wyszedł z niego.
- Potrafisz zmartwić wilka – odwróciłem się, wracając na środka. Chciałem znaleźć to cholerstwo, które przed momentem przyciskałem do zimnej skały, ale rozglądając się nic nie napotkałem. Czy możliwe, żeby uciekło? Nie, było martwe, sam usłyszałem kruszenie się lichych kości. Ogarnąłem miejsce jeszcze kilka razy wzrokiem. Przynajmniej kociołek był dogaszony. Wróciłem do wadery, która właściwie nie czekała za długo. Prędze niż ja do niej, ona dołączyła do mnie. - Zniknęło. Czy te twoje koszmary uciekają? Mogło po prostu wrócić do snów?
- Nie wykluczam – zmrużyła oczy. Nie wiem już sam czy z powodu tlenku węgla, zmęczenia, a może po prostu ze zwykłego zastanowienia.
- Mógłbym przysiąc, że umarło. Nawet jeśli uciekło, zostawiłoby przecież ślady. - dodałem, drapiąc pazurem po skale. Moje oczy spoczywały na waderze – cokolwiek się stało, musisz najpierw odpocząć, mogło ci się coś stać.
- Lysander dopiero wróciłeś i już chcesz mnie uśpić? - spytała, wychodząc z jaskini.
- Mógłbym po prostu zabrać cię do łóżka i pewnie byłoby to łatwiejsze niż proszenie – uśmiechnąłem się zalotnie – ale mówiąc poważnie naprawdę musisz odpocząć.
- Lys nie mogę tak po prostu pójść spać! Poza tym najpierw chcę z tobą porozmawiać. Tak długo nie było od ciebie wieści – te oczy potrafią manipulować, naprawdę. Ale nie dam się kiedy chodzi o jej zdrowie.
- Pójdźmy na kompromis. Położysz się w najlepszej pościeli, pójdziesz spać, a przedtem porozmawiamy jeszcze chwilę – cóż, jeśli ekscytuje ją to, że wróciłem trochę dłużej może zająć jej przyśnięcie. - Zgoda?
- Powiedzmy.
- No! - poderwałem się do góry, chwytając waderę i podrzucając ją. Następnie szybko pojawiłem się pod nią, w ten sposób posadziłem ją sobie na plecy. Jeszcze za stary na to nie jestem – A teraz zapraszam na tartę. - powiedziałem ze wspomnieniem naszego pierwszego wyjścia gdzieś.

<Spero?>

Słowa: 836 = 46KŁ

Od Xevy CD. Aidena

Xeva od kilku dni eksplorowała jeden z dystryktów Królestwa. Spała w niewielkich jaskiniach lub norach uprzednio należących do borsuków lub rosomaków, które poszerzała siłą własnych łap. Miała w zwyczaju zasłaniać wejście za pomocą dodatkowej plandeki, którą wzięła ze sobą. W ten sposób radziła sobie z mrozami i śnieżycami. W razie czego zabierała ze sobą rozpałkę i kilka drewienek, chociaż często zdarzało jej się o nich zapomnieć.
Tamten poranek był chłodniejszy niż poprzednie. Bardzo wyraźnie odczuła fakt, że nie ma gęstego futra przystosowanego do tego klimatu. Wierzyła jednak, że szybkie tempo kroku ją rozgrzeje tak, jak zresztą zawsze się działo. Miała przecież za zadanie zwiedzić całą zachodnią część wyznaczonego przez siebie terenu, nie mogła zrezygnować tylko ze względu na pogodę!
Po kilku minutach drogi dotarła do stóp wzniesienia, które znalazła poprzedniego dnia. Z jego szczytu rozciągał się przepiękny widok na pobliską dolinę, którą miała zamiar zwiedzić tego dnia. Gdy jednak weszła na dosyć stromy pagórek, ujrzała... Obcego wilka. Konkretniej czarnego basiora. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Może powinna uciec? Byle cichaczem, żeby się nie zorientował. Zdążyła się już nauczyć, że mieszkańcy tych terenów niezbyt za nią przepadają przez jej bardzo... otwarty i entuzjastyczny charakter. Zanim jednak zdążyła podjąć decyzję, wilk się obrócił. Teraz nie miała wyboru.
- W... Witam - wymamrotała, przełykając ślinę. Zaczęła się denerwować. Ku jej uldze na ciemnym pysku nieznajomego pojawił się uśmiech.
- Och, dzień dobry! Nie spodziewałem się tutaj nikogo spotkać. - Spojrzał mimochodem w dół doliny. - Była pani może tam na dole?
- Co? - zapytała ze zdziwieniem wadera. - Nie, dopiero się obudziłam. Ale pójść tam zamierzam. A ty co tutaj robisz?
- Och, ja? - mruknął wilk, zupełnie nie przejmując się brakiem formy grzecznościowej w wypowiedzi Xevy. Albo to ona była zbyt spięta, aby to zauważyć. - W sumie to jedynie przechodziłem, ale chętnie się tam przejdę. To naprawdę ładne miejsce, przyda mi się chwila odpoczynku. Czy mogę pani potowarzyszyć?
- Oczywiście! - krzyknęła, przeszczęśliwa, że znalazła nowego towarzysza swoich wycieczek. Jej ogon nagle zaczął bić powietrze, wzniecając tumany śniegu przez swoją nadzwyczajną długość. - Tak że ze mną idziesz się cieszę!
- Co proszę? - spytał zdezorientowany osobnik. Wadera momentalnie rzuciła na siebie kilka przekleństw w myślach i spoważniała, ale jej długa kita nadal lekko merdała. - Ja się cieszę, że ty ze mną idziesz. Przepraszam, ja nie jestem stąd i czasem niewyraźnie mówię.
- Och, nie szkodzi - odparł wilk. - Proszę mi wybaczyć mój brak manier. Nazywam się Aiden, mam nadzieję, że nie uraziłem pani moim pytaniem.
- Nie, spokojnie. Jestem Xeva - uśmiechnęła się wilczyca, zachwycona uprzejmością nowopoznanego jegomościa.
- Jeśli wolno mi spytać, skąd pani pochodzi, droga Xevo?
- Teneris, jedna z Wysp Trojaczych - odparła z dumą odkrywczyni. Oba wilki skierowały się na lewo, w stronę zejścia do doliny.
- Teneris?! - wykrzyknął Aiden ze zdziwieniem. - To przecież kawał drogi!
- Prawda to jest, ale bardzo ta droga mi podobała się. A ty? Skąd jesteś?
xxx
Powąchało wejście do jamy borsuka. Podniosło zdeformowany łeb i spojrzało w stronę, z której właśnie miał zawiać wiatr. Wszystko ucichło i wszystko cichło, kiedy skierowało się na lewo.
W stronę zejścia do doliny.

<Aidenie? Jakoś rozkręcimy tę imprezkę, ale dajmy Xevie pozwiedzać XD>

Słowa: 494 = 29 KŁ

sobota, 26 września 2020

Od Aarveda - Trening IV

Wiatr wył, plącząc się między szczytami gór. Nurkował w przepaście, ścigając się ze spadającym śniegiem, po czym podrywał się nagle, porywając za sobą białe płatki. Mleczna mgła rozlewała się po dolinie smętnym całunem. a szare niebo patrzyło ze smutkiem na spowity półmrokiem krajobraz. Gęste, szare chmury kłębiły się między zboczami, przesuwając się powoli na zachód, aby przynieść kolejnym akrom nową warstwę śniegu. Było zimno, było wietrznie, było... martwo.
Jednak nie na polu ćwiczebnym wojsk lądowych Królestwa Północy. Tam mgłę zastąpiła para unosząca się z rozgrzanych ciał, wycie wiatru - stękania, krzyki i głuche odgłosy uderzenia, a zamiast zasłony smutnych obłoków nad wojownikami wisiał lądowy sufit.
Był to świat zmęczenia, siniaków, adrenaliny. Potu, krwi i zapachu, który można było określić tylko jako woń walki.
Był to świat Aarveda.
Rogaty basior stał naprzeciw swojego rywala- postawnego, szarego wilka o niezwykle jaskrawych i efektownych piórach na karku i grzbiecie. Dyszał ciężko, a plecy wciąż boleśnie pulsowały po poprzednim przegranym pojedynku, jednak częstowany samiec nie zamierzał się poddawać tylko przez to, że był obolały i zmęczony. No i przez to, że jego serce ściskało to obrzydliwe uczucie, które mówiło mu, że jest bezużyteczny. Chciał dalej walczyć, ale drżenie mięśni i przyspieszony oddech powstrzymały go przed wykonaniem pierwszego ruchu. Był pewien, że gdyby od razu rozpoczął walkę, to przegrałby ją niemalże natychmiast. Najwyraźniej jednak jego oponent również boleśnie odczuł swoje poprzednie starcie, bo także nie kwapił się do rozpoczęcia spotkania.
Sekundy mijały, a Aarved próbował uspokoić własny organizm i wyciszyć burzę myśli, która przechodziła mu właśnie przez umysł. Porażka, którą poniósł dosłownie kilka minut wcześniej, bardzo mocno nadszarpnęła jego dobre samopoczucie. Już od kilku dni gorzej sobie radził, zaniedbywał treningi i swoje obowiązki. Nie mógł się zmusić, aby włożyć trochę serca w wykonywaną pracę, ale jednocześnie cały czas wytykał sobie własne niedbalstwo, lenistwo i bezużyteczność. Nie mógł nic z tym zrobić, ale się za to nienawidził. Wpadł w zamknięte koło i nie wiedział, jak się z niego wydostać. W dodatku parę chwil temu został dosłownie zmiażdżony przez młodego kadeta. W tamtym momencie, kiedy stał naprzeciw szarego basiora, miał ochotę rzucić wszystko i zamknąć się we własnej jaskini. Na zawsze.
Zamiast tego postanowił wziąć się w garść. Odetchnął głęboko i zaczął się przygotowywać do kolejnej walki. Tym razem nie przegra, jeszcze może pokazać, że do czegoś się nadaje. To jego szansa - wygra, przechytrzy partnera i wgniecie go w grunt.
Chciał jako pierwszy zaatakować, by pokazać swoją dominację. Sam nie wiedział, czy próbował tym udowodnić swoją siłę rywalowi, czy samemu sobie. Nie zastanawiał się jednak nad tym, nie czekał dłużej. Przywilej rozpoczęcia starcia należał do niego.
Skoczył i uderzył rozczapierzonymi łapami w szarą pierś. Zaatakowany osobnik zatoczył się w tył, wymierzył ripostę w brązowy kark. Zęby zacisnęły się jednak na powietrzu, bo Aarved już zdążył wykonać unik, wciskając z wielką siłą głowę w bok drugiego wojownika w nadziei na zachwianie jego równowagi. Udało mu się to.
Szary basior już miał upaść na grzbiet, ale w ostatniej chwili udało mu się złapać za skórę na szyi Aarveda i pociągnąć go w ten sposób za sobą. Zielonooki łupnął głucho o lód kilka centymetrów od szarego wilka. Jęknął głośno i szarpnął brutalnie szyją, wyrywając się z uścisku. Momentalnie jednak znów poczuł ich nacisk, tym razem na gardle, który jednocześnie przycisnął bezlitośnie jego potylicę do ziemi.
Fuknął z furią, upojony adrenaliną i walki, spinając mięśnie, aby wyrwać się ze śmiertelnego uścisku. Nie mógł się jednak ruszyć. Gdyby to była prawdziwa walka, a nie jedynie ćwiczenia, najprawdopodobniej nie mógłby zrobi nic więcej niż się poddać i modlić do bogów o to, że zwycięzca oszczędzi jego życie. Ta świadomość wzburzyła w nim krew. Nie przegra! Nawet za cenę własnego życia!
Podkurczył tylne nogi i kopnął górującego nad nim basiora ze wściekłym rykiem.
Jak... Dlaczego? Dlaczego znów zawiódł? Prawdziwy Lorent powinien być w stanie powalić każdego z tych wojowników jednym ciosem, a on... Ale przecież jeszcze nie poległ! Przyciśnięcie przeciwnika do gruntu, jednocześnie chwytając go za szyję, kończyło pojedynek. Była to niepisana zasada treningów - w końcu trzeba było wyznaczyć moment, w którym starcie się kończyło. I nie mogło być to zabicie lub mocne okaleczenie jednego z walczących.
Niby powinien uznać przewagę opierzonego wilka, ale to jego wina, że dał się ak zaskoczyć. A Aarved jedynie wykorzystał fakt, że gówniarz nie był w stanie rozszarpać mu tchawicy i go puścił. To był jego błąd, a rogaty skorzystał z tej okazji. Tak, jak dobry wojownik powinien zrobić. Znajdować szansę i zmiażdżyć swoich wrogów. Jeszcze nie przegrał, jeszcze się nie ośmieszył, przegrywając pojedynek trwający mniej niż dwie minuty.
Jaskrawe pióra zafurkotały wściekle, gdy ich właściciel potoczył się w tył. Cętkowany wilk zerwał się na równe łapy, czując, jak adrenalina uderza mu do głowy. Widząc wroga leżącego na plecach, basior momentalnie odsłonił kły, a jego mięśnie się napięły. Już miał skoczyć do przodu i zatopić kły w ciele szarego wojownika, aby mogły ostatecznie rozstrzygnąć pojedynek. Rozum go jednak powstrzymał. Momentalnie zamarł w miejscu, uświadamiając sobie, że to byłby naprawdę paskudny ruch z jego strony. Może i był zły, rozgoryczony oraz zdesperowany, ale nie na tyle, aby rzucić się na bezbronnego.
Szary wilk podniósł się z trudem i spojrzał z zaskoczeniem na zielonookiego. Nie spodziewał się, że zostanie tak potraktowany. Zaczął się zastanawiać, czy to on popełnił błąd, czy to tamten dziwny rogacz zachował się jak szczeniak.
Krępująca cisza się przedłużała. Nagle cała złość i frustracja opuściły Aarveda, znikając jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ustępując tym samym niepewności i... Wstydowi. Może... Może powinien się poddać? Stał tak, zastanawiając się nad tym, co właściwie zrobił  i czy właśnie się nie ośmieszył.
Wiatr uderzył w cętkowany bok, a razem z nim - szare, mocne łapy. Mimo niespodziewanego ataku basiorowi udało się utrzymać równowagę. Jęknął zaskoczony i obrócił się na przednich łapach, a jego rywal przeleciał koło niego. Nagle cała ambicja wróciła, a basior zapragnął dać z siebie wszystko, skoro drugi basior zgodził się na kontynuowanie pojedynku. Chciał wygrać. Tak, jak powinien wygrać Lorent.
Wycelował, rozerwał szczęki, wymierzając szybki, mocny cios w szare lędźwie. Z jego gardła wydobyły się mokra para i wściekły ryk.
Nie udało mu się jednak złapać swojego celu. W momencie, w którym kły przedarły powietrze, usłyszał warkot przy lewym uchu. Zaskomlał, gdy poczuł szarpnięcie na karku. Wyszczerzył zęby, oczy pociemniały mu ze złości. Zaparł się na tylnych łapach i wykręcił ciało na tyle, aby móc uderzyć bok przeciwnika przednimi kończynami. Ciężar masy mięśni, który nagle został skierowany w dół z ogromną siłą sprawił, że oba wilki straciły balans.
Rogacz poleciał w bok. Zobaczył, jak tylne nogi drugiego wilka, niebezpiecznie ślizgając się po lodzie, walcząc o utrzymanie sylwetki w pionie. Były zachęcająco blisko brązowego pyska. W wyobraźni Aarveda nagle pojawiła się wizja, w której chwyta wroga za kończyny i podcina go, a potem zaciska zęby na szarej krtani. Istniał tylko jeden problem - sam Aarved ledwo trzymał się na łapach. Samiec był jednak za bardzo zaślepiony wizją łatwej wygranej i pokonanego wroga, kulącego się pod jego łapami.
Zamiast więc walczyć o balans, co powinien był zrobić, pozwolił, aby jego ciało runęło w przód, a zęby chwyciły cienką skórę na obcej nodze. Próbował mocniej zacisnąć szczęki, ale...
Mgła, potem uderzenie i ból, nacisk wgniatający go w zimny lód. Nie wiedział, co pierwsze wysadzi mu czaszkę - siła, z jaką przygniatany był do podłoża, czy krew pulsująca mu w uszach. Poczuł panikę, ale nagle zorientował się, że nie był w stanie się ruszyć. Nie ze strachu, ale dlatego, że coś przyciskało mu wszystkie kończyny do ziemi.
Pierś i szczęka, w które trafiło kopnięcie szarego wilka, pulsowały boleśnie. Przez chwilę Aarved miał wrażenie, że stracił świadomość na kilka minut i tylko dlatego skończył z nosem wciśniętym w twardy grunt pola treningowego. Dopiero chwilę potem dotarło do niego, że drugi samiec musiał ściąć go z nóg celnym kopnięciem, jeszcze zanim udało mu się porządnie chwycić za szare futro.
Podłoże wibrowało od setek kroków, skoków, ataków i uników, a do rogatej głowy z każdym piskiem pazurów przesuwanych po lodzie coraz dosadniej dochodziło, że poległ. Przez własną głupotę znów przegrał.
- No i co? Warto było robić z siebie idiotę?
Zacisnął powieki, próbując nie słyszeć tych boleśnie prawdziwych słów. Czuł, jak wgryzają mu się w umysł. ,,Przynajmniej jesteś na swoim miejscu", odezwał się ten znienawidzony przez niego głos. ,,Niczym szmata do podłogi".
Nie miał siły się mu opierać. Wiedział, że ma rację.
Po powrocie do domu resztę dnia spędził samotnie, przykuty do łóżka, walcząc ze łzami gromadzącymi się pod powiekami i z myślami, które kazały mu wierzyć, że świat byłby lepszy bez niego.


Nagroda: 2 punkty siły

Od Spero - Trening II

Dawno już nie odwiedzałam sierocińca. Źle się z tym czułam, jakbym nie dopełniła jakiegoś obowiązku czy obietnicy, którą złożyłam mieszkającym tam szczeniakom. Lubiły mnie, i choć sama nie do końca rozumiałam, co jest we mnie takiego, że darzą mnie aż tak ciepłymi uczuciami, nie mogłam im odmówić tej niewielkiej radości z moich odwiedzin. Ich życie było zbyt szare, pozbawione miłości, której przecież każdy z nas potrzebuje... Nic nie traciłam, przychodząc do nich. A zarówno one, jak i ja, mogliśmy coś zyskać. O dziwo w moim przypadku nie była to jedynie radość ze sprawienia radości drugiej osobie. A w każdym razie - nie zawsze.
- Zawsze odwiedzasz te szczeniaki, żeby się z nimi bawić... Nie chciałabyś może przy okazji ich czegoś nauczyć? - wyraziła swoją opinię Ash, gdy wspólnie siedziałyśmy nad stosami ksiąg w bibliotece. Nieopodal kręcił się Fen, szukając dla nas kolejnych pozycji, które moja przybrana córka musiała przestudiować, by zaplanować i przeprowadzić jakiś rytuał. Ja tylko pomagałam w poszukiwaniach i wspierałam swoją wiedzą, żeby na pewno nie stała się jej krzywda. Czarna magia i tego typu nowe, nieprzetestowane rytuały potrafiły płatać figle, nierzadko nawet doprowadzając eksperymentatora do śmierci. Nie podobało mi się, że Ash zdecydowała się coś takiego robić, ale z drugiej strony sama prawdopodobnie nie miałabym żadnych oporów przed czymś podobnym. Nie mogłam jej zabraniać czegoś, co sama robiłam.
Przy użyciu telekinezy przerzuciłam stronę w atlasie anatomicznym, który przeglądałam bez większego zainteresowania. Nie spodziewałam się znaleźć w nim niczego, co nam pomoże, ale skoro Fen nam go przyniósł, coś mogło być na rzeczy. Wolałam dla świętego spokoju to sprawdzić.
- Tylko czego bym mogła? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie Ash. - Mają swoich nauczycieli, na pewno są bardziej kompetentni, niż ja.
- Tylko, że nauczyciele uczą szczeniaki bardzo wszechstronnie - zauważyła wadera, przerywając swoją pracę, by na mnie spojrzeć. - Ale czy skupiają się na ich wrodzonych umiejętnościach? Pomagają im odkryć to, w czym są naprawdę dobre, czy raczej pozostawiają je z tym samych?
Spojrzałam w dwukolorowe oczy wadery. Widziałam, że o czymś intensywnie myśli, nie potrafiłam tylko stwierdzić, o czym dokładnie. Czasami ciężko było odczytać jej zamiary... W takich chwilach potrafiła wyglądać przerażająco. Jakby wiedziała więcej, niż powinna...
- Czyli... Chcesz, żebym pomogła im odkryć zamiłowanie do magii?
- Raczej zamiłowanie magii do nich - Ash wzruszyła ramionami, odrywając ode mnie spojrzenie i wracając do przeszkicowywania jakiegoś schematu z jednej z ksiąg. Widać minął już jej szaleńczy, młodzieńczy zwyczaj wyrywania kartek z potrzebnymi jej schematami z książek. Może Fen w końcu wbił jej do głowy, że to dość kiepskie rozwiązanie. - Albo możesz zacząć od pokazania im kilku ciekawych zaklęć, które mogą przydać się im w codziennym życiu.
Nie mogłam się zdecydować, czy to, że ta młoda wadera miewała momentami lepsze pomysły, niż ja, bardziej mnie niepokoiło, czy fascynowało.
Niemniej, pomysł wydał mi się kuszący. Dodatkowo, na pewno mogło to pomóc choć części sierot... W ten czy inny sposób.
Nie mogłam jednak wpaść do sierocińca z takim pomysłem z marszu, bez uprzedniego przygotowania siebie oraz uprzedzenia ichniejszych opiekunów i nauczycieli. Mimo wszystko to była już większa akcja... Czekało mnie trochę roboty.
Niemniej miałam motywację do pracy. Dobro dzieci. A to chyba najważniejsze dla nas, dorosłych. Wychowanie młodego pokolenia.
- Znasz jakieś zaklęcia użytkowe, które mogłyby się przydać w życiu codziennym? - zapytałam jakiś czas później Fena, gdy już Ash uznała, że ma wszystko, czego potrzebuje, zebrała swoje rzeczy i wyszła z biblioteki zajmować się dalej swoimi sprawami, zostawiając mnie samą.
- Zależy, co masz na myśli, mówiąc "zaklęcia użytkowe" - burknął, patrząc spod zmrużonych powiek na jedną z półek, jakby coś mu nie pasowało. Po chwili warknął cicho z irytacją, telekinezą poprzestawiał znajdujące się na niej książki, jedną zabrał, wkładając do specjalnej torby na swoim grzbiecie i ruszając dalej. Podreptałam za nim, unosząc ogon w przypływie radości... Widziałam krzywe spojrzenie basiora na ten widok i to, jak przewrócił oczami. Zreflektowałam się, uspokajając entuzjazm.
- W sumie... Nawet nie wiem - skierowałam wzrok na jakiś randomowy przedmiot, byle by nie patrzeć Fenowi w oczy. Padło na jakąś wazę, która zdobiła jeden z kącików czytelniczych. - Coś, co może przydać się szczeniakom w codziennym życiu, a z drugiej strony nie będzie za dużego ryzyka, że postanowią użyć to w złej wierze.
- Chyba chcesz się zabrać za nie swoją dziedzinę magii - zauważył uczynnie mój towarzysz, na co skrzywiłam się nieznacznie.
- Nie musisz być uszczypliwy - fuknęłam, urażona. Czarna magia chyba nikomu nie kojarzyła się z niczym dobrym. Obrosła zbyt wieloma stereotypami, historiami obrzydliwych, przeczących naturze rytuałów... Tak, takie oblicze też miała, ale bez przesady. Jeśli ktoś potrafił się nią w odpowiedni sposób posługiwać, mogła czynić też wiele dobrego.
Fen przeprosił, choć jakoś nie przekonał mnie do tego, że nie chciał mnie urazić. Coś go dzisiaj definitywnie ugryzło, bo na co dzień nie był aż tak ciężkim partnerem w rozmowie. No i w końcu odpowiedział na moje pytanie bez niepotrzebnych złośliwości. Wskazał pozycje zawierające według niego jakieś informacje, mogące mi się przydać. Kolejne zaklęcia do kolekcji.
W pierwszej chwili nie wpadło mi w oczy nic nowego, żadne zaklęcie, którego bym już nie znała. Niemniej, kilka z nich zapisałam sobie do przypomnienia, żeby potem pokazać je szczeniakom. Wbrew pozorom stosunkowo rzadko korzystałam z tego typu zaklęć, zwykle ograniczałam się do telekinezy w baaardzo różnych wariantach. Jednak nie tylko to jedno zaklęcie mogło być wykorzystywane do codziennych czynności, o czym często się zapominało.
Po jakimś czasie spędzonym na zabawach typowymi domowymi zaklęciami, pozwalającymi na przykład na zmianę koloru jakiegoś przedmiotu czy przyspieszenie procesu gotowania... wpadłam na coś ciekawego. Czarnomagicznego, z resztą, czego innego można się było po mnie spodziewać. Po latach na stanowisku maga czarnej magii zaczyna się myśleć w pewnych schematach. Poza tym, to właśnie ta dziedzina magii była tą, którą znałam i w której czułam się dobrze, nie widziałam więc powodu, by na siłę próbować czegoś z innymi jej rodzajami.
Aaaa sam pomysł przyszedł mi do głowy, jak w chwili zamyślenia patrzyłam na Fena, który znowu ciskał się po bibliotece, złorzecząc na "jakiegoś idiotę", który widocznie źle poukładał książki na półkach w dziale, którym basior się opiekował, bo przyjaciel zatrzymywał się co chwilę przy jakimś regale, przestawiając na nich książki w akompaniamencie słów, których pozwolicie, że przytaczać nie będę.
Bo w zasadzie... Po co się tak irytować i męczyć? Jak można wszystkie te książki poukładać tak, jak się chce, za pomocą jednego zaklęcia...
Pamiętacie, jak na początku nie podobało mi się, że Ash bawi się w tworzenie nowego rytuału? Tak? No to teraz widzicie, czemu jej nie zabroniłam. Nie byłoby we mnie konsekwencji, bo teraz, zaledwie kilka godzin później, sama miałam zamiar zrobić coś podobnego.
Tworzenie nowych zaklęć wcale nie jest aż tak trudne, jeśli się wie, jak się za to zabrać. Wystarczy konkretna myśl ukierunkowana w czyn, czasami wzmocniona jakąś inkantacją czy rytuałem, który nada jej siły.
- Ej, Fen! - zawołałam basiora, podrywając się ze swojego miejsca z iskierkami ekscytacji w oczach. Pomocnik bibliotekarza popatrzył na mnie, jakby miał ochotę mi przywalić albo w inny sposób sprawić, że się zamknę i dam mu spokój. Zignorowałam to, podbiegając do niego z niegasnącym entuzjazmem. - Nie potrzebujesz może pomocy z tym?
- Co...? - wydawał się zbity z tropu, jednak dość szybko odzyskał rezon, chyba załapawszy, o co może mi chodzić, bo pokręcił gwałtownie głową. - Nie. Nie będziesz mi tu eksperymentować na wiekowych woluminach...
- Oj no, spokojnie, jak nie, to nie - prychnęłam, wydymając wargi, udając obrażenie. W rzeczywistości już formowałam w głowie wizualizację zaklęcia, gromadziłam wokół siebie magię tego miejsca...
- Już się szykujesz, prawda? - jęknął basior, zakrywając łapą oczy w wyrazie totalnego załamania moją osobą. - Jesteś niemożliwa, Spero.
- Ułatwiam ci robotę. Podziękowałbyś!
Książki już zaczęły latać po całym dziale biblioteki, w którym się znajdowaliśmy, zamieniając się miejscami. Czerpanie mocy z tego miejsca pozwoliło mi zobaczyć, poczuć, jakie było ich ułożenie przed interwencją "jakiegoś idioty", a tym samym teraz przywrócenie ich na ich prawowite miejsce. Przy czym poszło nawet szybciej, niż się spodziewałam. Już po chwili harmider wywołany lewitującymi wszędzie książkami uspokoił się. Zadowolona z siebie patrzyłam, jak Fen z rosnącym podziwem ogląda moje dzieło. Widziałam, jak na moment opadła mu szczęka, szybko się jednak zreflektował i tylko popatrzył na mnie z podziwem.
- Nie chciałabyś mi może zdradzić swojego patentu?
Zrobiłam to z przyjemnością.


KONIEC CZĘŚCI I



Nagroda: 2 punkty magii

czwartek, 24 września 2020

WPIS #10

W okresie 24 lipca - 24 września:


Napisano 14 opowiadań!
Dołączył 1 wilk
Odeszły 3 wilki; 1 dołączył  ->  aktualny stan liczbowy 12♀/12♂


Najaktywniejszym wilkiem zostaje Vallieana z wynikiem 3 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:


za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań



 
Aiden - 28 KŁ
Hertoza - 43 KŁ
Jastes - 81 KŁ
Lawrence - 46 KŁ
Lysander - 82 KŁ
Pandora - 46 KŁ
Spero - 76 KŁ
Trevlight - 41 KŁ
Vallieana - 246 + 100 = 346 KŁ

Od Spero CD. Lysandra

Cóż... Taaa, zawsze wiedziałam, że mój legendarny wręcz pech ma beznadziejne wyczucie czasu. 
Dowody? Ach, można nimi sypać z rękawa. Począwszy od całkowicie losowych wizyt w Katakumbach pod Centrum, acz dziwnie zbiegających się w czasie z jakimiś innymi nietypowymi wydarzeniami w moim życiu, a na pojawianiu się u mnie ni z tego ni z owego nowych mocy skończywszy. Potencjalnie śmiercionośnych mocy. Nawet, jakby się nie wydawała taka na początku, to z czasem wychodziło, że w jakiś pokrętny sposób była inicjatorem jakiegoś przypału ze mną w roli głównej.
Generalnie nie polecam.
Moje niewyspanie spowodowane ostatnio odkrytymi mocami, które zdecydowanie nie pomagały mi zapanować nad w miarę regularnym odpoczynkiem, sięgało zenitu. Gdyby nie Valentine, który przez większość czasu czuwał nad moją trzeźwością, prawdopodobnie dawno wysadziłabym się w powietrze. Albo kogoś przypadkiem otruła. Albo sobie zrobiła krzywdę. Względnie wszystko na raz, bo i tak tragiczne etapy się zdarzały, szczególnie na przestrzeni ostatnich kilku dni. No ale cóż... Val ze mną nie mieszkał, miał swoje życie, swoją rodzinę. Nie mógł być ze mną cały czas.
A ja, głupia, zamiast posłuchać jego prośby z dnia poprzedniego, żeby zrobić sobie dzień wolny i nie zabierać się za ważenie żadnych specyfików... zrobiłam dokładnie to, czego robić nie miałam.
I w ten oto sposób dochodzimy do chwili obecnej. A mianowicie...
- Kurwakurwakurwa - poderwałam gwałtownie głowę z blatu, na którym wcześniej, dosłownie na moment!, oparłam ją, żeby sobie nieco ulżyć w zmęczeniu, podczas gdy czekałam, aż postawiony na ogniu bulgoczący napar ziołowy nabierze odpowiedniej konsystencji. Coś mnie obudziło. I to w niezbyt wesołym momencie kolejnego koszmaru.
Czy on wrócił ze mną?, przemknęło mi przez myśl, jednak nie miałam za bardzo czasu na zastanawianie się głębiej nad tym, co się stało z istotą z mojego koszmaru. Choć wydawało mi się, że gdzieś nad moją głową przemknął jakiś ciemny kształt. Miałam poważniejsze rzeczy na głowie.
Takie jak płonący kociołek z naparem, który zostawiłam samemu sobie na nieco dłużej, niż chwila, jaka minęła od zamknięcia przeze mnie oczu.
Zaczęłam biegać w panice po pracowni, starając się znaleźć cokolwiek do zagaszenia płonącej cieczy. Jakoś wtedy nie wpadłam na to, żeby użyć do tego celu magii, z resztą pewnie nie byłabym w stanie wymyślić żadnego w stresie i ślepej panice, która mnie ogarnęła. Duszący dym zaczął powoli wypełniać pomieszczenie. I moje płuca. Zakaszlałam gwałtownie, próbując sobie jakoś ulżyć, ale nie na długo pomogło. Zaraz znowu gryzący dym zmusił mnie do zmrużenia oczu, by zaraz potem wywołać salwę spazmatycznego kaszlu.
Potem usłyszałam głos, na którego dźwięk łapy się pode mną ugięły.
- Spero?
Bezmyślnie zaciągnęłam się gwałtownie powietrzem. Odruchowo, w wyrazie niedowierzania i totalnego zaskoczenia. Przez to jeszcze więcej dymu dostało się do moich płuc, a ja rozkaszlałam się jeszcze bardziej, w jeszcze większej panice próbując zrobić coś, żeby ugasić płomienie, które zaczęły już sięgać poukładanych na blatach kuchennych kępek ziół. Suchych ziół.
Lys chyba ogarnął, że coś jest nie tak, może wyczuł dym, bo zaraz zobaczyłam jego sylwetkę w wejściu. Mimo nieciekawych okoliczności nie mogłam powstrzymać się od przystanięcia na moment, by zagapić się na niego. Spojrzeć w jego oczy...
Wstrząsnęłam gwałtownie głową, próbując odzyskać trzeźwość myśli. Skup się, Spero. Pożar, pamiętasz?
Ten moment zawahania pozwolił mi odzyskać jasność myśli na tyle, by przypomnieć sobie o kocu, który dostałam od Ash na urodziny, a który obecnie leżał w pracowni wraz z kilkoma poduszkami, z których zrobiłam sobie posłanie, na którym urządzałam sobie krótkie drzemki, gdy Val przychodził zajmować się częścią moich zadań, żeby mnie odciążyć. Złapałam pięknie plecioną płachtę materiału w zęby i szybkim ruchem narzuciłam ją na płonący kociołek. Słyszałam, jak wypełniająca go ciecz zasyczała, przygasając. Mimo to zgarnęłam z okolic źródła ognia wszystkie łatwopalne elementy, bezceremonialnie zrzucając je na podłogę, robiąc tym samym jeszcze większy bałagan. Czy raczej, w obecnym stanie mojej pracowni, już bardziej armagedon.
- Co tu się...? - kątem oka zobaczyłam, jak Lys rusza ze swojego miejsca w drzwiach w moim kierunku. Odwróciłam głowę w jego stronę, na pysk już wypływał mi promienny uśmiech, istna demonstracja prawdziwego szczęścia... Który zamarł mi na ustach, gdy tylko wzrok zarejestrował to, co znajdowało się rozpłaszczone na ścianie tuż za Lysem. Odruchowo położyłam uszy po sobie, podwijając fafle w bezgłośnym warknięciu. Sierść na grzbiecie zjeżyła się, ogon podwinęłam pod siebie...
Czyli jednak przylazł za mną. Wspaniale.
Lys chyba pomyślał, że moja reakcja wynikała z jego nagłego pojawienia się, bo się cofnął, tracąc rezon, z jakim tu przyszedł. Poczułam, jak resztki dymu drażnią moje nozdrza, duszący kaszel zaczął zbierać się w moim gardle... Jednak moje oczy śledziły z przerażeniem koszmar.
Który, gdy tylko Lys postąpił ten nieszczęsny krok w tył, by zwiększyć dzielącą nas odległość, prawdopodobnie uważając, że tym samym daje mi większą przestrzeń... Zaatakował.
- Uważaj! - warknęłam. Tylko na tyle mogłam się zdobyć, bo zaraz kaszel wygrał z moją samokontrolą i zaczęłam wydawać z siebie dźwięki, jakbym miała zamiar wykaszleć płuca. Cóż, tak też się w sumie czułam. Nie zdążyłam przez to zaatakować wystarczająco szybko, potwór z mojego snu skoczył na basiora. Był jednak zbyt mały w porównaniu do rosłego wojownika, nie miał wystarczającej siły, by go powalić. Mimo to widziałam, jak Lys zachwiał się zaskoczony pod niespodziewanym ciężarem na swoich barkach. Próbowałam jakoś zareagować, zrobić cokolwiek, żeby mu pomóc, w końcu to przeze mnie to coś się tu w ogóle znalazło, jednak wstrząsające mną torsje skutecznie mi to uniemożliwiły. Zamiast rzucić się na pomoc, zgięłam się wpół, starając się oczyścić płuca. Tymczasem przede mną rozpoczęła się szarpanina.
Która zakończyła się przygwożdżeniem oślizgłego, nietoperzowatego stworzenia do podłogi. Widziałam kątem oka, jak próbuje się wywinąć, jak rzuca się pod ciężarem łap basiora. Potem usłyszałam nieprzyjemny trzask przegryzanych kości, prawdopodobnie karku. A potem jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było już tylko moje ciężkie sapanie.
Kto by pomyślał, że kaszlenie jest aż tak wyczerpujące.
Bałam się podnieść wzrok na basiora. Tak długo go nie widziałam... Tak niesamowicie za nim tęskniłam. Niejednokrotnie zastanawiałam się, jak będzie wyglądało nasze spotkanie. Ile to już minęło, odkąd wyjechał...? Co w tym czasie przeżył? Czy dalej...
Dobra, halo, o czym ty myślisz.
Tak czy tak, nie tak wyobrażałam sobie nasze ponowne spotkanie. Zdecydowanie nie tak.
W końcu powoli, nieznośnie powoli, podniosłam wzrok z łap ezirisa, wodząc nim po jego ciele, by w końcu sięgnąć jego pyska. Nasze spojrzenia się spotkały. I zamarliśmy. Obydwoje. On stojąc kilka kroków ode mnie, nadal przygniatając truchło tego paskudztwa do ziemi i ja, nadal leżąca na ziemi, próbując pozbierać się po podduszeniu tlenkiem węgla i innymi substancjami smolistymi zawartymi w tym paskudnym dymie, który na szczęście już zaczął ulatniać się z pomieszczenia.
Minęła chwila całkowitego bezruchu, w czasie której tylko na siebie patrzyliśmy... Po czym uśmiechnęłam się ciepło, uśmiechem pełnym ulgi i uczuć, które tak długo w sobie tłumiłam...
Nie wiem nawet kiedy, wszystkie te emocje, które nagle na mnie spadły, uderzając we mnie jak obuchem, spowodowały, że po policzkach popłynęły mi łzy. Łzy wzruszenia. Szczęścia. Miłości.
- Lysander...

<Lysiu? <3 >

Słowa: 1126 = 76 KŁ

niedziela, 20 września 2020

Od Hertozy CD. Aarveda

Ni stąd ni zowąd zerwała się potężna burza śnieżna. Aarved natychmiast wyskoczył przed Hertozę ochraniając ją swoim ciałem przed podmuchami. Pośród szumu dało się słyszeć potężny głos: To wy zaśmieciliście to miejsce tymi palami! Naruszyliście śnieg-waszymi łapami i uszkodziliście moje cenne sople lodu, które hodowałam tak długo! Jak śmiecie przychodzić do mojego ogrodu?!
- Co się tu dzieje?! – Hertoza próbowała przekrzyczeć odgłosy wiatru, nie tego się spodziewała przechodząc przez szczelinę.
- Jeszcze raz was tu zobaczę spadnie na was klątwa! – dudnił potężny głos.
- Wygląda na to, że naruszyliśmy czyjeś włości! – odkrzyknął Aarved –-Zaraz opanuję sytuację!
Przez chwilę basior się nie odzywał, tylko wpatrywał się przed siebie,
jakby próbował znaleźć właściciela potężnego głosu. Hertoza w tym czasie próbowała opanować podmuchy wiatru wykorzystując do tego swojeumiejętności, jednak wiatr nie poddawał się tak łatwo, wymykał się samiczce, jakby jakieś wyższe siły nim sterowały. Wtem, przekrzykując burzę, odezwał się Aarved:
- Wybacz nam, że naruszyliśmy twój ogród, nie wiedzieliśmy, że to- miejsce do kogoś należy. Możemy naprawić wyrządzone szkody…
-  Głupcy! – przerwał głos – Nie wiecie nawet na czyją ziemie- wtargnęliście! Nie opuścicie jej dopóki nie rozwiążecie zagadki!
-  Nie poddamy się bez walki! - odkrzyknął basior - Natychmiast siła wiatru wzmogła się, a dwa wilki porwane przez podmuch wylądowały na czymś twardym i zimnym. Heri z przerażeniem odkryła że jest to lodowa klatka, z grubymi soplami lodu zamiast krat. Aarved próbował spalić sople, jednak lód był odporny na jego moc. Gdy to nie poskutkowało, jego ciało zamieniło się w kamień, a samiec z całej siły, próbował rozwalić kraty biorąc niewielki rozpęd i uderzając w nie. Nagle dało się słyszeć upiorny śmiech, a burza śnieżna zaczęła jakby słabnąć, wicher został zastąpiony przez niewielki podmuchy, jednak nie był to koniec dziwnych zjawisk. Choć burza ustała, w stronę wilków zmierzało jakby tornado z lodu i płatków śniegu, było co raz bliżej klatki, w której tkwili Aarved i Hertoza. A im bliżej klatki było tornado tym mniej płatków śniegu wirowało w nim. Tuż przed więzionymi wilkami śnieg całkowicie zniknął a przed nimi pojawiła się postać nieprzypominająca żadne zwierzę, jakie którekolwiek kiedyś widziało. Stworzenie było podobne do wilka, miało cztery długie łapy długi czarny i gęsty ogon, jednak reszta ciała nie budziła podobnych skojarzeń, zamiast jednej głowy postać miała dwie, choć można nawet powiedzieć półtorej, bowiem miała troje oczu, dwa czerwone i jedno wielkie – turkusowe umiejscowione jakby pomiędzy głowami. Po za tym każda głowa miała po jednym uchu i dziwnym, niespotykanym u innych zwierząt rogu. Teraz jesteście zdani na moją łaskę – powiedziała postać zgryźliwie-
– Nie uda wam się stąd uciec, uwolnię was jeżeli poprawienie odpowiecie na moją zagadkę; jeśli wam się nie powiedzie, zostaniecie zaklęci w sople lodu i na zawsze będziecie ozdobą mojego ogrodu. Do tej pory jeszcze nikt nie odgadł mojej zagadki. Dowody z resztą macie dokoła – postać niedbale machnęła łapą w stronę lodowych sopli
Waderę ogarnęło przerażenie, nie chciała tak szybko kończyć swojego życia, choć ono nie było zbyt kolorowe. Aarved też przejął się tym, co powiedziała postać.
- Słuchajcie uważnie! Nie będę powtarzać. Co to jest: zawsze- przychodzi, ale nigdy nie przyjdzie dziś? A, żeby nie było za łatwo, czas na rozwiązanie zagadki kończy się - dziś o zmierzchu – po tych słowach stworzenie zniknęło. Hertoza przysiadła na lodowatej prętach klatki, kręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń, to za dużo jak na jeden dzień w nowym świecie.
- Mamy pół dnia, na rozwiązanie zagadki, masz jakiś pomysł? - zapytał Aarved przystając nad waderą.
.- Nie, chyba nie - odpowiedziała zwieszając głowę
- Nie martw się, poradzimy sobie. Jakoś…
Między wilkami zapadła głęboka cisza, basior intensywnie myślał, a Hertoza co jakiś czas w przypominała sobie treść zagadki lekko tylko poruszając wargami. Nie miała bladego pojęcia co może przyjść zawsze ale nie dziś. Najgorsze, że nie mieli nawet wskazówek czy jest to przedmiot, czy coś żywego, a może chodziło o pogodę?
-  Aarved... czy to był, ten no wiesz... wilk? - zapytała Heri przerywając tym samym dłużące się milczenie.
- Prawdę mówiąc, nie widziałem u nas takiego wilka. Sądzę że nie był - w tym miejscu samiec zwiesił głos. – Prawdopodobne była stąd, to córka bogini Farani
- Zdaje się że kiedyś słyszałam to imię.- przerwała wadera - Bogini Farani?
- Podobno niedaleko znajduje się pałac nazwany imieniem jej córki.
- Osobiście nigdy tam nie byłem, nie jest to przyjazna okolica. Wilki siedziały już od dłuższego czasu w klatce, co jakiś czas wymieniając się pomysłami na to, co może być rozwiązaniem zagadki. Hertoza proponowała różne uczucia i emocje, jednak Aarved nie był co do tego przekonany. Sam natomiast obstawał przy porach roku. Nie mogli wspólnie dojść do porozumienia, a czasu zostało co raz mniej...

<Aarved>

 Słowa: 768 = 43KŁ

Od Aidena

 Noc wydawała się jakaś piękna. Błąkając się po lesie bez celu w nerwach w końcu usiadłem pod jakimś krzakiem i spojrzałem przed siebie. Ciemność. Drzewa. Gwiazdy. Blask księżyca zaglądający przed korony drzew tutaj, na ziemię, gdzie wszystko jest inne niż tam - wysoko. Wróciły do mnie wspomnienia ojca, matki, brata... Chyba nigdy do końca o tym nie zapomnę. Przychodzi to do mnie w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy wydaje mi się, że to już koniec historii z nimi. Czasem zastanawiam się jak potoczyło by się moje życie, gdyby nie ta bójka, gdyby nie ojciec, gdyby nie moja decyzja o tej okropnej samotności. Bałem się, że nigdy nie znajdę partnerki, nie będę miał potomstwa i nie zaznam szczęścia, albo stanę się tyranem jak wilk zwany moim ojcem... Bałem się. Tak mocno się bałem, że ze strachu moje oczy spowił sen.
Obudziłem się w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, w której zasnąłem tej nocy. Otworzyłem oczy i spojrzałem przed siebie w ten sam sposób, kiedy moje myśli były pełne przeszłością. W końcu wstałem i przeciągnąłem się. Rozglądając się za czymś do przekąszenia zobaczyłem wiewiórkę. Była dość blisko mnie. Czułem, jakby w ogóle się mnie nie bała, a wręcz starała się w jakiś sposób pocieszyć i skontaktować. Radośnie machała łapkami i wyciągała w moją stronę orzeszka, którego wcześniej wyjęła zza ogona. Była urocza.
- Co tu robisz tak wcześnie rano? - zapytałem ją, a raczej siebie, bo ona i tak nic nie była w stanie odpowiedzieć. Mimo to radośnie machała rączkami i zachęcała mnie, abym za nią szedł. W moim brzuchu rozległo się głośne burczenie, ale ignorowałem je. Byłem zainteresowany moim nowym, wiewiórkowatym przyjacielem. W końcu malutka istotka obróciła się szybko i zaczęła biec. Zaintrygowało mnie to jeszcze bardziej niż fakt, że zamiast jej zjeść to próbuję z nią porozmawiać. Absurd. Biegłem i biegłem nie mogąc jej dogonić. Omijałem zawalone drzewa, przeciskałem się miedzy większy kamieniami i przebiegała przez krzewy i rozgałęzione, małe drzewka. W końcu wiewióra zatrzymała się na skraju lasu, przysiadła na głazie i wskazała mi łapką drogę przed siebie.
- Mam tam biec? - zapytałem zaskoczony, na co ta pokiwałam głową. Podarowała mi dwa orzechy i pomachała na pożegnanie po czym zniknęła w lesie. Szok. Co jest ze mną nie tak? Mimo to, posłuchałem wiewiórki i ile mogłem tyle biegłem. Nie mam pojęcia ile to zajęło, bo mijałem wiele różnych terenów, wiele łąk, lasów i nieco bardziej skalistych miejsc, aż w końcu dobiegłem. W oddali zobaczyłem wilka albo wilczycę. Nie zwróciłem uwagi, ponieważ mój wzrok bardziej skupiał się na tym pięknym miejscu. Rozejrzałem się dookoła i nie mogłem uwierzyć, że zadziwi mnie jeszcze jakieś miejsce bo tej bezdomnej tułaczce, która tyle trwała. Odwróciłem się i nagle przede mnie stanął wilk, jakby wyszedł spod ziemi. Zmieszany cofnąłem się o krok, ale wilk zatrzymał mnie i powiedział...


<Ktoś?>

Słowa: 461 = 28KŁ

Aiden

Cactus Canine

Lepiej cierpieć w jednej chwili niż żyć jak szmata do podłogi.

Imię: Aiden
Ród: Z Rodu Czarnego Diademu
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior
Rasa: Fenris 
Stan: Mieszkańcy
Stanowisko: Posłaniec
Charakter: Aiden to romantyk, niepoprawny romantyk. Jest niewiarygodnie wytrwały i wierny, jeśli na czymś mu bardzo zależy. Potrafi dać z siebie 100%, jego miłość jest ogromna a serce wielkie i walczenie. Dba i rodzinę i partnerkę, jeśli ją posiada. Jest typem zazdrośnika i nie lubi się dzielić. Akceptuje stado i toleruje wszystkich, jest bezkonfliktowy i promieniuje od niego dobra energia. Można na niego liczyć, jest świetnym doradcą i słuchaczem. Nie każdy musi go lubić, on też nie zawsze za kimś przepada, ale okazuje mu szacunek. Aiden jest bardzo pamiętliwy i nigdy nie zapomina. Lubi się mścić na kimś, kto zadał mu niewyobrażalny ból, ale zna umiar.
Wygląd: Czarny, posturny wilk z dodatkiem błękitnych, lśniących oczu. Puchaty, wielki ogon, silne łapy, dobrze zbudowany tors. Fotogeniczny, postawny basior.
Żywioł: Ogień, Metal
Moce: Wpada w ognistą furię, jego kły w trakcie furii robią się metaliczne, potrafi albo zmienić się w kłębek ognia, albo w metaliczną machinę, potrafi zahipnotyzować wzrokiem
Rodzina: nie ma
Druga połówka: Nie ma, ale wpadła mu w oko Arvena
Potomstwo: Planuje w przyszłości
Miejsce zamieszkania: Dystrykt I
Patron: Nemeye
Umiejętności:

Intelekt 15 | Siła 10 | Zwinność 15 | Szybkość 15 | Latanie | Pływanie 10 | Magia 5 | Wzrok 10 | Węch 10 | Słuch 10

Historia: Aiden po kłótni ze swoim bratem bliźniakiem Aikedem nie został zaakceptowany przez ojca. Jego rodzina bowiem, założyła własne stado. Jego ojciec postanowił sprawdzić, który z synów będzie lepszym Alfą po jego śmierci i dał im za zadanie zdecydować czy lepiej będzie zaatakować niewielkie stado liczące 8 wilków teraz, aby przejąć ich ziemię i rosnąć jako Ród czy lepiej wyjść do nich z inicjatywą o dołączenie do ich Rodu, bądź sojusz. Aiden wybrał pokojową opcję, jego brat krwawą. Aiked zapragnął władzy i własnego stada, stąd też kłótnia między braćmi. Dodatkowo Aiked zdobył intrygą serce wadery, z którą Aiden planował przyszłość. Tak samo jak i brat jego była wybranka okazała się być chciwa i pazerna. Aiden w swoim wyborze został wyśmiany przez ojca, nazwany pokraką i tchórzem. Ostatecznie ojciec wyparł się Aidena, uznając go nie za swego syna, lecz za ofiarę losu, której nigdy nie wychowywał. Aidena zabolała wrogość ojca, nie chciał uczestniczyć w krwawych potyczkach, które miały udowadniać władzę i pokazywać jakim Królem jest jego ojciec. Matka Aidena chciała zatrzymać go w stadzie, jednak ten nie miał zamiaru się temu przyglądać. Gdy chciał odejść nocą, aby nie zwracać na siebie uwagi i uniknąć zbędnych tłumaczeń Aiked zaszedł mu drogę wraz z jego ukochaną. Aiked nie chciał tracić dobrego wojownika jakim był jego brat. W tym nigdy nie dorównywał Aidenowi.
Ten nie chcąc słuchać odepchnął brata, rozpętała się walka, Aiden oczywiście wygrał, ponieważ Aiked nie potrafił polować, walczyć. Aiked nie potrafił także uderzyć w czuły punkt Aidena, ale w końcu znalazł sposób jak go zranić. Wgryzł się w szyję nic nie znaczącej dla niego Oveny. Aiden w zemście za zamordowanie na jego oczach ukochanej rozpętał piekło. Ojciec widząc cale zajście zrozumiał błędy i pragnął zmienić decyzję, jednak Aiden nigdy nie przyjął przeprosin ani oferty panowania nad watahą. Początkowo odszedł na peryferia, gdzie spotykał się z matką od czasu do czasu, jednak gdy ta usilnie knuła jak sparować go z ojcem odsunął się w dalekie strony. Jego brat został marnym zwiadowcą, zdegradowano go z hierarchii i zakazano jakiegokolwiek zarządzania. Aiden nie chciał być częścią tego świata, nie chciał patrzeć na brata, który zabrał mu jego pierwszą miłość i na ojca, który się go wyrzekł. Obiecał matce, że kiedyś powróci z rodziną i jeszcze porozmawiają, ale czy uda mu się kiedykolwiek spojrzeć ojcu i bratu w twarz?
Autor: NevadaParadise na Howrse
Layout by Netka Sidereum Graphics