poniedziałek, 31 stycznia 2022

Podsumowanie stycznia

 

Witajcie kochani obywatele!

   Pierwszy miesiąc roku 2022 za nami! I za nami pobity rekord z zeszłego roku - 27 postów zaokrąglone do #30! Podczas Święta Wielkiego Obdarowywania napisaliśmy aż 17 opowiadań. Wow, po prostu wow! W dodatku powitaliśmy dwa nowe wilki - Artema oraz Ametrine, oba z niesamowicie ciekawymi formularzami oraz historiami. Nie mogę się doczekać, aby przekonać się, co nimi wymyślicie!

 Oprócz tego życie blogowe toczy się spokojnie i powoli na tle nadchodzącej sesji, życia codziennego oraz nadchodzącego konkursu polonistycznego jednej z moderatorek (trzymamy za ciebie kciuki, Bambioszku!). Cieszę się, że mimo tego, że każdy z nas ma swoje problemy, zajęcia i obowiązki, jesteśmy w stanie poświęcić sobie czas, pogadać na serwerze, pograć w kalambury lub pośmiać się z rozgrywki w Karty Przeciwko Ludzkości - to bardzo wiele znaczy i jestem bardzo wdzięczna, że otaczają mnie tacy ludzie: zarówno ci posiadający postać na blogu, jak i bywalcy na naszym discordzie!

  Ale już dosyć Adusiowego cukrzenia, przejdźmy do reszty podsumowania!


 Zmiany zaprowadzone w tym miesiącu: 
 
- odbyło się Święto Wielkiego Obdarowywania
- na serwerze discordowym zaszły niewielkie zmiany w ustawieniach roli

Plany na przyszłe aktualizacje: 
 
- zaktualizowanie świąt, tradycji i obrzędów
- aktualizacja magii i żywiołów (ta kategoria wymaga bardzo dużo pracy i może zostać skończona później niż reszta aktualizacji. Wtedy zostanie ona dodana w osobnym poście)
- wprowadzenie strony z fanartami
- dalsza poprawa blogowej grafiki
- uporządkowanie strony ,,Inne" oraz podstron w niej zawartych
 
Przewidywany termin najbliższej aktualizacji: niestety, nie wiadomo, bo sesja ( i lenistwo Adu) ¯\_(ツ)_/¯

Zwykłe popołudnie, załatwianie swoich obowiązków, wypadek i... Niespodziewana znajomość. 
Jak się okazało, uparty Artem nie zdołał uciec przed doświadczonym okiem medyczki. Amertine błyskawicznie ułożyła drogę leczenia i namówiła basiora do przyjścia do jej mieszkania, gdzie udzieliła mu fachowej pomocy. Na pewno wyrwało ją to ze szpitalnej rutyny - ale czy aby nie rozwinie się to w coś więcej niż relacja lekarz - pacjent?
Sprzedaż wyrobów ziołowych oraz medykamentów przegnała najśmielsze oczekiwania nie tylko Vallieany, ale również jej przełożonych. Postanowili oni wynagrodzić jej starania oraz przeznaczyć część środków na rozwój jej zielarni! Wadera otrzymała 100 KŁ!
 
Do konta wilków zostanie dodanych:
Aarved: 1800
Ametrine: 162
Artem: 38
Jastes: 600 KŁ + 34 KŁ = 634 KŁ
Karwiela: 300
Lys i Tin: 300
Vallieana: 1800 KŁ + 121 KŁ + 100 KŁ = 2021 KŁ
Xeva: 26 KŁ + 500 KŁ = 526 KŁ
 
1.  opowiadania
2.  questy
3. nagroda Najaktywniejszego Wilka
4. 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań
 
Dodatkowo każda osoba z administracji otrzymuje 100 łusek do rozdzielenia na swoje wilki
 
Do bloga dołączyli:
- Artem z rodu Zere
- Ametrine z rodu Antilis
 
Ostrzeżenia otrzymują:
- Felix (drugie upomnienie) 
 
 
Podsumowując, końcowy stan to:
 6♀
4♂
 Ogółem: 10🐺
 
    Podsumowując podsumowanie, dziękuję za wasz wkład w #30 - było dla mnie ważne, abyśmy pobili rekord poprzedniego roku, szczególnie po dosyć... stagnacyjnym grudniu. Nie przedłużając, mam nadzieję, że sesja lekką będzie tym, którzy będą przez nią przechodzić, a luty okaże się kolejnym dobrym miesiącem na blogu i serwerze!
 
~Adulara, właścicielka 
i główna administratorka

Od Vallieany - Trening IX

 – Idziemy. 
Wadera zastrzygła uszami. Wyjrzała za okno. Zacisnęła zęby na języku, żeby nie zacząć narzekać.
Znów spojrzała na Falaysotha i szukała w jego oczach jakiejkolwiek oznaki słabości. Chciałaby móc się sprzeciwić, krzyknąć, że garbus ma się iść chrzanić, może zacząć warczeć i nawet odsłonić dziąsła w brzydkim grymasie gniewu. Nie miała jednak tej siły. Nie sięgała jego aurze do pięt, nie powinna nawet wyobrażać sobie możliwości zrobienia krzywdy temu Zerdinowi.
– Na co czekasz?
Tak się zamyśliła, że zapomniała jak niezręczne może być tak intensywne wpatrywanie się w czyjeś oczy, szczególnie z taką niechęcią na pysku jak ta jej. Dobrze, że Falaysoth nie wiedział czym jest wstyd... i prawdopodobnie żadne inne uczucie, oprócz sporadycznych napadów złości. 
Jej wzrok złagodniał, odwróciła głowę w stronę płonącej gwiazdy, której złoto oblewało niezmierzone połacie południowych terenów. Patrzyła daleko. Z tej perspektywy to wszystko wyglądało pięknie. Surowo, tak jak natura wyglądałaby bez ingerencji żadnej fauny.
– Aż słońce zejdzie niżej. Jeszcze jest zbyt ciepło na wychodzenie na zewnątrz - oznajmiła lekko, teatralnie spoglądając w kierunku okna niczym niematerialna nimfa zamknięta między brutalnymi murami rzeczywistości.
– Doceń, że poświęcam ci swój czas. Masz dobre moce, które gniją w cienkich kościach. Jesteś słaba, nie potrafisz się sama bronić i może tobie to nie przeszkadza, ale mi tak.
Słowa Zerdina były wypluwane z krzywej szczęki i rozbijały się w vallieanowej głowie niczym pociski. Czar prysł, zresztą nie spodziewała się niczego innego… a może jednak tylko trochę – zazwyczaj fioletowooki tylko ją szturchał i się czepiał, jednak najwyraźniej tracił cierpliwość, skoro posuwał się do takich przytyków. Znowu, nie mogła nic z tym zrobić mimo narastającej żałości i wstydu. Westchnęła cierpiętniczo.
– Proszę przodem – wymruczała, patrząc na basiora spod byka. Ten w odpowiedzi zachwiał się i wycofał z pomieszczenia, wydając waderze niewerbalne polecenie, by podążyła za nim. Zresztą od samego początku każdy jego ruch był poleceniem by się ruszała, chyba że jego słowa wskazywały inaczej. 
– Co będziemy robić?
– Będziesz budować mur.
Wadera oniemiała i gwałtownie się zatrzymała, zaś Falaysoth obrócił łeb, najwyraźniej aby zbadać jej reakcję. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że to miała być forma żartu ze strony fioletowookiego – nie zaśmiał się, ani nie uśmiechnął, jednak dostrzegła na jego pysku nieznaczny cień zadowolenia z siebie. Zbyt długo patrzyła na ten ryj, by nie poznać tak drobnej zmiany. Prychnęła pod nosem i wyrównała krok z wilkiem, gdy ruszyli dalej.
Więcej nie pytała. Wyszli z willi, a na dworze gorące słońce bezlitośnie zaatakowało dwa ciemne grzbiety. Oczy przyzwyczajone do ciemności zmrużyły się, nadając obu pyskom wyraz najczystszego obrzydzenia do świata. Przeszli wzdłuż budynku, a następnie podeszli do ogrodzenia i je także przekroczyli, gdy na horyzoncie pojawiła się ściana drzew.
Vallieanę wypełniła adrenalina. 
Była na zewnątrz pierwszy raz, odkąd trafiła do tego okropnego miejsca. Była sama z Falaysothem, który przed chwilą oznajmił jej, że “ma dobre moce”. Czy ten wilk nie miał żadnych obaw..? Spojrzała na niego w milczącym skupieniu.
– Spróbuj oddalić się na więcej niż półtora metra, a unieszkodliwię cię na amen – wysyczał zupełnie jakby przejrzał jej myśli na wylot. 
Przełknęła ślinę i skinęła łbem, nawet nie próbując z tym dyskutować. Czy mógłby ją zabić bez kłapnięcia krzywą szczęką? Jak najbardziej. Czy chciałby to zrobić? Tego Vallieana nie była taka pewna, aczkolwiek wolała nie sprawdzać. Gdy wchodzili do zielonego lasu, westchnięcie podziwu niemal zamarło jej w gardle, jednak zbyt pilnowała się by nie odstępować Zerdina, by pozwolić sobie na zachwyt. Zauważyła również że ten sam Zerdin specjalnie dla niej zwalniał przez wiele następnych metrów, chociaż nie wyglądał na zainteresowanego niczym. Te wszystkie rośliny, które widywała do tej pory wyłącznie na obrazach, świergot ptaków, te zapachy… 
– Chodź. N…Nie zgub się – zająknął i nagle skręcił w lewo.
Vallieana oczywiście nie miała zamiaru się gubić, więc zaraz również skręciła… i wdepnęła prosto w dziurę w ziemi, przygniatając tym samym agresywnie wibrujące stworzonko. Zaskoczona odskoczyła na trzy metry w tył, a stworzenie okazało się być szerszeniem. Z ciekawością zbadała wzrokiem owada, a potem jej spojrzenie przeskoczyło na stojącego po drugiej stronie Zerdina. 
– Czasem jesteś tak… – i nim dokończył, do szerszenia dołączył drugi. I trzeci… I kolejne siedem… – Kurwa.
Z dziury zaczęły wyłaniać się kolejne żółte, paskowane stworzenia, każdy kolejny dodający do puli swój własny bzyczący hałas. 
Falaysoth zrobił jeden zgrabny skok, nagle się prostując i ominął zdziwioną Vallieanę, rzucając krótkie “za mną”. Nie myślała, pobiegła. Nagle skuliła się i panicznie zawyła, odczuwając przeszywający ból w lędźwiach. Również basior się odwrócił, zrobił nawrót i szturchnął Vallieanę w bark.
– Bądź silna i zapieprzaj, bo wyleci ich więcej. 
Z zaszklonymi oczami spojrzała na Zerdina i na hordę szerszeni piłujących nad jego łbem. Podniosła się i pozwoliła się popchnąć, by nabrać prędkości. Rozciągnięcie ukąszonego mięśnia wzbudziło w niej rozpalający ból, jednak po dziesiątym kroku i dwóch klepnięciach ze strony Falaysotha które zrzucały z jej białego tyłka robactwo dała radę nie jęczeć przy pokonywaniu kolejnych metrów. W końcu Zerdin wyrównał z nią krok i wyprzedził, by przyspieszyć tempa, a po tym skrócić drogę na skraj z wyschniętą polaną wykorzystując popularną metodę zwaną “na przełaj”.
Gdy w końcu udało im się wybiec za ścianę drzew, Vallieana była cała zdyszana i obolała, zaś Falaysoth tylko obolały, na co wskazywało dziwne chwianie się na boki, które spośród wszystkich jego dziwactw wcale nie robiło z niego większego kaleki niż wyglądał na co dzień. Zatrzymał się jako pierwszy, Vallieana za nim. Najpierw usiadła, zaś potem glebła się na ziemię, czując że zaraz pęknie z powodu gorąca i bólu jak pop corn, więc zajęczała żałośnie. Falaysoth wyciągnął prawą nogę w przód i parę razy przejechał językiem po plecach, jakby z nadzieją że załagodzi to obrzęki po ugryzieniach, po czym zwrócił spojrzenie na Vallieanę i wziął kilka cięższych wdechów. 
– Zgoda, wracamy do domu i dzisiaj masz wolne.

Nagroda: 5 punktów szybkości

Od Jastesa, CD. Aarveda

Nareszcie pozostawiliśmy Centrum i jego głośne ulice za sobą, mijając coraz mniej i mniej wilczych mieszkań, aż w końcu i one pozostały w tyle. Powitał nas jakże upragniony bezruch, białe fale prowadzące do Przełęczy i cisza, błogosławiona cisza. Cisza, którą muszę porzucić, westchnąłem z rezygnacją, czując nieustępujące bolesne i mocne jak cholera pulsowanie w głowie. Mój towarzysz usłyszał wydany przeze mnie dźwięk i rzucił mi niechętne spojrzenie, ale nie przerwał niezręcznego milczenia, które panowało między nami od dobrej godziny. Zadbałem, by nie zdradzić się z najmniejszą oznaką irytacji, nie odrywając wzroku od linii horyzontu. Pewnie myśli, że już jesteś zmęczony, a niech go. Nie popisałeś się wcześniej profesjonalizmem, to fakt. Jak zwykle zawaliłeś i to w sytuacji, w której zazwyczaj czujesz dumę ze swojego "i-de-al-ne-go" opanowania. Nie jesteś w stanie nie wywrzeć złej opinii o sobie, brawo! Masz szczęście, że Aarved nie ochrzanił cię słownie. Tak, to jedyny dobry aspekt tej sytuacji, inaczej straciłbyś resztki dumy nie umiejąc zareagować.
Odgoniłem natrętne, co chwila powracające myśli i skupiłem się na przepływie powietrza wokół nas. Wyczułem całkiem spory strumień silnego, zimnego wiatru i czym prędzej chwyciłem go, naginając do swojej woli. Chwilę miotał się w uścisku, rozszalały, lecz gdy oderwał się od bratnich prądów osłabł, zwiotczał i dał się prowadzić. Przynajmniej tyle dobrego, zamrugałem czując jak od jego nagłego podmuchu lekko szczypią mnie oczy. Dzisiaj szczególnie nie miałem ochoty szarpać się z silnym nurtem.
-Krąż, słuchaj, informuj- wymruczałem z przyzwyczajenia, nawet nie rozważając porzucenia tego drobnego zwyczaju w obecności wojownika. Rozmawianie z wiatrem, który i tak nie rozumie słów często zdawało się przyjemniejsze niż rozmawianie z przedstawicielem tego samego gatunku. Mniej irytujące, mniej sztuczne, mniej męczące. A wiatr, choć martwy, odpowiadał w swój niesamowity, oryginalny sposób. Odpowiadał kojącym szumem liści wśród drzew, stukaniem dzięcioła poszukującego posiłku, pluskiem wody obiecującym zaspokojenie pragnienia, dobrym słowem pochwyconym w przelocie. Mając możliwość posiadania takiego rozmówcy któż chciałby narażać się na złośliwości, burknięcia i śmiechy, oferowane przez wypełniający kraj wilczy naród?
Rozszczepiłem okiełznany powiew, rozciągnąłem każdy z jego elementów i puściłem w przestrzeń, kierując go w różne kierunki, równocześnie kontrolując by żaden nie uciekł, nie zlał się z mijającymi go braćmi, nie porzucił danego mu przez zmęczony umysł zadania. Wszystkie połączone były ze mną drobnymi nićmi, pozwalając na niemal natychmiastowy przepływ dźwięków do moich uszu. W zasadzie prowadziłem wiatr na smyczy. Zabawna myśl, nie pozbawiona dotknięcia groteski.
Zaraz napłynęły do mnie odgłosy lasu, które niestety dawały się we znaki bardziej niż zwykle. Natężenie dźwięku uderzyło ze zdwojoną siłą i zanim zyskałem kontrolę nad kakofonią odgłosów ból głowy z pulsującego stał się świdrujący. W końcu jednak udało mi się zepchnąć większość gdzieś na skraj świadomości i skutecznie filtrować napływające informacje, nie doświadczając ich zalewu. 
Szliśmy i szliśmy, w równym tempie zbliżając się do Przełęczy, pokonując ośnieżone pagórki i co rusz nurkując w płynący wzdłuż ich stóp gęsty las. 
Wtem przez naturalną barierę przedarł się obcy, niepasujący do reszty dźwięk. Dźwięk bolesny, niechciany, taki który wyrywa ze snu w środku nocy, towarzyszy pustce pozostawionej po ukochanej osobie, wodzi na pokuszenie i jednocześnie skowycze: UCIEKAJ! 
Pomimo lodowatego dreszczu oblewającego ciało zmusiłem się do zachowania spokoju, nie wypadając z obranego tempa, nie napinając mięśni. Starałem się go uchwycić, jednak zniknął tak szybko, że nie miałem szans stwierdzić skąd dochodził, ani co lub kto mógłby być jego przyczyną. Nie mógł być to zwykły odgłos, nie. Instynkt mało kiedy mnie zawodził, zwłaszcza w kwestiach dotyczących słuchu. Jak jednak upewnić się, nie wzbudzając podejrzeń? Jak zawiadomić Aarveda? 

 
<Vedziu?>

Ilość słów: 577
 

wtorek, 25 stycznia 2022

Od Ametrine

Przyglądałam się kawałkowi papieru, który zdążył pożółknąć ze starości a kolory, które jeszcze zostały – wyblaknąć. Siedziałam w swoim domowym gabinecie, gdzie zachodzące słońce tańczyło na blacie mojego biurka, na którym leżał pewien przedmiot. Widać było, że to był bardzo stara rzecz, może nawet… starożytna… Nie byłam tego pewna. W pierwszym momencie chciałam oddać ją, lecz po chwili namysłu zrezygnowałam z tego pomysłu. "Dał ci to, a podarunków się nie zwraca…" – pomyślałam, ślęcząc od godziny nad tajemniczą kartką papieru.
Litery wyglądały dziwnie, niektóre zniknęły bezpowrotnie, pozostawiając pustkę oraz niepełną cząstkę przeszłości. Kartka była pomięta a jej brzegi postrzępione, nadgryzione zębem czasu, który nie przeszedł obojętnie wobec tej mapy.
Chwyciłam swoją torbę, spakowałam ostrożnie kruchą kartkę papieru i udałam się do kogoś, komu może uda się rozszyfrować tajemnice tej mapy.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Szybowałam na tle błękitnego nieba, wracając od pewnego znajomego, który mieszka dosyć daleko od Centrum, w którym znajduje się natomiast moje mieszkanie. Poznałam go podczas studiów, kiedy trafił do szpitala z nietypową chorobą,  lecz nim je ukończyłam, przeprowadził się do Dyskrytku II, gdzie teraz pracuje jako rybak, z dala od miastowego zgiełku. Jest szczęśliwy ale stara choroba czasami daje o sobie znać – jest to pewnego rodzaju upośledzenie układu odpornościowego, który atakuje m. in. komórki stawowe. Co jakiś czas przylatuję do niego do domu, gdzie podaję odpowiednie leki i uzupełniam jego domową apteczkę, tak, aby nie musiał przebyć takiego kawału drogi, aby kupić parę tabletek. Jak zwykle odwdzięczał się świeżymi owocami morza, które wypełniały brzegi torby. Na dodatek przekazał mi pewną starą butelkę, twierdząc, że wyłowił ją chwilę przed moim przybyciem. Postanowił ją mi podarować w ramach podziękowań, dołączając ją do ryb i innych skorupiaków. Co ciekawe, nie wiedziałam o tym, i dopiero w domu zobaczyłam niespodziankę – podczas rozpakowania ryb szklana butelka spadła na posadzkę, ale się nie rozbiła. Podniosłam ją, myśląc, że to jakiś śmieć, ale zaciekawił mnie sam kształt butelki – misternie zdobiona, z wijącym się wzorem ciągnącym się od szyjki po trzon. Kolor zdążył już wyblaknąć a wnętrze pokryć się dziwnym pyłem ale pod światłem zauważyłam ciemny kształt, który ukrył się we wnętrzu szklanego naczynia, zupełnie jakby chciał schować się przed światem i nie zostać znaleziony.
"Uwielbiam niespodzianki…"

~*Teraźniejszość*~

Najpierw zajrzałam na uniwersytet, gdzie zasięgnęłam rady kilku profesorów. Od dawna nie miałam okazji odwiedzić stare śmieci a obiecałam pewnemu psorowi, że go odwiedzę, zwłaszcza, gdy dostanę pracę w naszym szpitalu. Nie mogłam znaleźć na to wolnego czasu a teraz przelotne przywitanie się i zapytanie o Odkrywcę byłoby trochę… niegrzeczne w moim odczuciu. Postanowiłam udać się na odpowiedni wydział historyczny, aby tam popytać wykładowców i innych pracowników czy nie znają kogoś takiego. Oni natomiast zaproponowali mi odnalezienie pewnej Odkrywczyni. Mieszkała ona, na szczęście, w Centrum, tak więc nie musiałam daleko lecieć. Jednak znalezienie tego domu zajęło mi nieco więcej czasu niż się spodziewałam.
Stałam przed niewielkim, mocno zaniedbanym domkiem, który wyglądał nie najlepiej… Zupełnie jakby miał się w każdej chwili się rozpaść. Deski były spróchniałe a ściany – mocno popękane. W oknach, a raczej w szparach desek, które zakryły szyby, widziałam mnóstwo rozmaitych roślin, każda w osobliwej doniczce. "Czyli jednak ktoś tutaj mieszka…"
Wzięłam wdech i zapukałam niepewnie w drzwi wejściowe, zastanawiając się, czy zastanę gospodynię…

< Zi? Nie porywa, ale liczę na Ciebie, że to rozkręcimy ^^' >
 
Słowa: 526 = 32 KŁ
 

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Od Xevy, CD. Lys i Tin

 - To idziemy.
- Co? - wadery poderwały głowę i podążyły wzrokiem za oddalającą się Xevą. Ta odwróciła się i spojrzała na nią, podnosząc brwi pytająco. Pokiwała delikatnie ogonem na boki, wyraźnie zmieszana.
- Do ciebie mam mówić. Podczas drogi mogę więcej, jeśli ty... wy chcecie, ale musimy iść, żebym podczas drogi mówić mogła... O, o mojej kolekcji tobie opowiem! Wam, to znaczy!
- Chyba powinniśmy znaleźć jakiś patrol, to wygląda na coś poważnego - wyrzekły rogate samice.
Teneriska strzepnęła ogonem, po czym przymknęła oczy w uśmiechu. 
- No chodź, tylko kto to zrobił, zobaczymy. Nie musimy się przecież z nimi bić. - Przednia część jej ciała opadła w formie przyjacielskiego zaproszenia. -  Oj, no chodź! Zobaczymy, potem do wojowników pójdziemy, może jakąś nagrodę dostaniemy!
- Przecież tutaj kogoś porwano! - odparły z oburzeniem rogate wadery.
- Nie wiadomo, przecież śladów żadnych nie ma. - Lys i Tin wymownie zerknęły na szlak ciągnięcia z podniesionymi brwiami. - Nic się przecież nam nie stanie. - Xeva machnęła łapą.
Zapadła cisza, podczas której kruki zleciały z gałęzi i zaczęły dziobać poplamiony krwią śnieg oraz kępki futra.
- No nic, ja idę. Miło widzieć cię było! - powiedziała odkrywczyni ze szczerym pożegnaniem w głosie.
I w tym samym momencie odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła sprężystym truchtem wzdłuż krwawych odcisków kroków.
- Cz... Czekaj! - krzyknęły Lys i Tin po tym, jak otrząsnęły się z szoku. Dogoniły Teneriskę biegiem i zrównały się z nią krokiem. Wyższa samica odwróciła głowę i jej uszy aż zadrgały z podekscytowania.
- O, a jednak ze mną idziecie! - uśmiechnęła się, jednak po chwili jej pysk przybrał poważniejszy wyraz, a piegowata spojrzała z powrotem na drogę. - Przymuszone się nie czujcie, jak nie chcecie, to nie musicie ze mną iść. Ja wiem, że wy się możecie bać, ale to w porządku jest. Ja sama pójdę, w domu gorsze rzeczy robiłam.
Rogate wadery aż zamurowało.
- Ja... To znaczy my... Bać się? - fuknęła, zapewne Lys. Różowooka zatrzymała się i spojrzała na nie zaskoczona.
- To... Nie chcesz, chcecie, iść? - zapytała, tuląc lekko uszy, wyraźnie zmieszana.
- Idziemy - odparły twardo żółtookie. - Chodź, bo zapada zmrok.
- Och jejku! Och jejku, och jejku! Ja się cieszę bardzo, bardzo, bardzo! - Xeva zaczęła skakać, okrążając idące do przodu wilczyce. Nagle jednak wzięła teatralny wdech, nadęła policzki i wyszeptała: - ja tak głośno nie powinnam być. Ja przepraszam! Teraz... - przybliżyła się powoli do wader, oczy błyszczały jej dziko, a ogon rozsiewał na około śnieg. - Teraz, Lysitin, to my na misji jesteśmy. Chodźcie. Tylko cicho! Ja też cicho będę.
Umilkła i przyspieszyła kroku, jednocześnie obniżając głowę i skupiając się na tropieniu.

<Dziewczynyyyy?>
 
Słowa: 410 = 26 KŁ
 

niedziela, 23 stycznia 2022

Od Amertine, CD. Artema

– Kłamiesz – powiedziałam, przyglądając się Artemowi. Trzeba było przyznać, że dobrze się maskuje, ale już u niejednego twardziela widziałam wyraz bólu głęboko ukrywany przed światem zewnętrznym. – A ja nie lubię kłamców… – dodałam nieco zniżonym głosem, aby dodać nieco efektu swoim słowom… Czy efekt był udany? Nie wiem. Mówiłam jednak prawdę, ponieważ naprawdę nie przepadam za takimi wilkami, które swoim krętactwem mogą zniszczyć komuś życie. 
– To się samo nie zagoi, nawet przy pomocy medykamentów, które kupiłeś. – Wskazałam na torbę zawierającą dobrze mi znane preparaty. Rzeczywiście pomagały one organizmowi zasklepić uraz, lecz aby działały prawidłowo, trzeba było odpowiednio zabezpieczyć samo rozcięcie oraz odpowiednio dawkować i stosować preparaty. 
– Aż tak źle? – spytał, wyglądając na zmartwionego. "Miał pewnie nadzieję, że uda mu się to podleczyć bez odwiedzania medyka…" – pomyślałam. 
– Rana wymaga szycia, a skrzydło – nastawienia i usztywnienia. To nie będzie łatwe do zrobienia samego w domu… – przyznałam, wpatrując się w oczy basiora. Nie chciałam wywierać na nim presji, podobnie jak u Iviusa, lecz dać do zrozumienia, że samemu może zrobić więcej krzywdy niż pożytku. Cierpliwie czekałam na ruch ze strony Artema. Chwilę staliśmy na ulicy, a inni przechodnie mijali nas obojętnie. W końcu westchnął. 
– No dobrze, niech będzie… – odparł wilk. Cieszyłam się, że przystał na moją propozycję, ponieważ to była dobra decyzja. Uśmiechnęłam się i poprowadziłam go w stronę mojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko meblom… – zastanawiałam się podczas podróży do mojego domu. Przy okazji próbowałam sobie przypomnieć czy na pewno mam wszystkie narzędzia i potrzebne rzeczy, aby pomóc Artemowi wrócić do zdrowia. 

~*~

– Rozgość się! – rzuciłam i poszłam do swojej domowej apteczki, którą nieco podrasowałam. Na szczęście miałam wszystko co było mi potrzebne. Odetchnęłam z ulgą. Wzięłam potrzebne mi narzędzia, nici oraz opatrunki, po czym wróciłam do wilka, który nadal stał w przedpokoju, nieśmiało się rozglądając. Zaprosiłam go do salonu, po czym zaczęłam przygotowywać i narzędzia i samego Artema. 
Najpierw zajęłam się łapą – podałam znieczulenie miejscowe, po czym musiałam poczekać aż zacznie działać. Chwilę rozmawialiśmy, aby zabić czas oraz nudę. Gdy minęło dwadzieścia minut, chwyciłam igłę z nitką (oczywiście przy pomocy telekinezy) i zaczęłam pracę. Kiedy skończyłam, zabezpieczyłam ranę jałową gazą oraz tkaninowym bandażem, a następnie przeszłam do skrzydła. 
Delikatnie obejrzałam uraz, starając się sprawiać jak najmniej dyskomfortu oraz bólu basiorowi. Uważnie obserwował moje poczynania, ale nie odezwał się ani słowem. Zdążyłam go nawet polubić, ponieważ daje mi spokojnie pracować oraz jest nawet… uprzejmy. Nie co to niektórzy pacjenci, którzy po bójce czy popijawie (czasami po jednym i drugim) trafiają na szpitalny oddział ratunkowy z rozciętą przez szkło głową lub z ranami po ostrej walce. Tacy to wiedzą najlepiej co się robi z danym urazem. "Skoro są tacy mądrzy to czemu przychodzą tutaj i zajmują mój czas, który mogłabym lepiej spożytkować?" – myślę często, kiedy opatruje kolejnego delikwenta i układam w głowie plan jego leczenia. Bywa to drażniące, ale to część mojej pracy. 
– Okej, widzę co tu mamy… – mruknęłam bardziej do siebie niż do Artema. Ten uniósł nieco brew, lecz dalej milczał. – Teraz uważaj. To zaboli… 
Łapami chwyciłam za prawe skrzydło wilka i mocno szarpnęłam, słysząc charakterystyczny trzask nastawianych kości. Artem wydał odgłos bólu ale dosyć cichy, coś jak sapnięcie. Ostrożnie złożyłam jego skrzydło do pozycji wyjściowej, chwytając telekinetycznie bandaż. Zawiązałam tkaninę na owej kończynie, wcześniej nakładając maść chłodzącą. 
– Cóż, to tyle… – powiedziałam, stając naprzeciw basiora, uśmiechając się do niego. Odwzajemnił gest i zapytał:
– No dobrze, ale co dalej? Mam cię odwiedzać co kilka dni czy sam się zająć? 
– Jak chcesz, możesz mnie odwiedzić kiedy chcesz… – zachichotałam, lekko się rumieniąc. – A co do ran – spokojnie możesz sam zmienić opatrunki. – Chwilę myślałam nad lekami, spoglądając na medykamenty zakupione przez wilka. – Mogę zajrzeć do Twojej torby? 
Wolałam zapytać niż od razu wpychać swój nos do jego rzeczy. Artem kiwnął głową na znak zgody a ja szybko przejrzałam co miał, układając wszystko z powrotem. 
– Masz wszystko co trzeba, a nawet więcej – przyznałam szczerze. – Zapiszę Ci zalecenia na kartce…  – Skoczyłam szybko do gabinetu po pióro z tuszem i kawałkiem papieru, po czym wróciłam do salonu, pisząc już dawkowanie leków oraz czego nie powinien robić podczas rekonwalescencji skrzydła. Artem cierpliwie czekał i obserwował moje chodzenie w kółko, kiedy myślałam czy o czymś nie zapomniałam. Gdy już się upewniłam, przedstawiłam sytuację – co może a czego nie zalecam. Wilk uważnie mnie słuchał, choć czułam, że z zastosowanie się do moich rad będzie wariantywne. "Tylko nie przychodź do mnie, gdy rozerwiesz se szwy…" – pomyślałam. 
– Będziesz chciał zwolnienie? – zapytałam. Jeśli należał do Sił Powietrznych, będzie mu potrzebne a nawet bardzo. 
– Nie, dziękuję – odmówił grzecznie. Kiwnęłam głową na znak zrozumienia. 
– W takim razie to już wszystko – powiedziałam, kierując się w stronę kuchni. Odwróciłam się i zapytałam:
– Zostaniesz na herbatę? 
Tutaj, niestety, również odmówił. Postanowiłam jednak go odprowadzić kawałek. Wyłączyłam palnik i ubrałam na siebie swoją narzutę. Artem poczekał, aż dołącze do niego i chwilę ze sobą szliśmy.
– Dziękuję za pomoc… 
– Ametrine. Na imię mam Ametrine. 
– …Ametrine, naprawdę. 
– Podziękujesz mi, jak pozwolisz zagoić się urazom. – Mrugnęłam, po czym pożegnałam się z Artemem, pozwalając mu iść w swoim własnym kierunku. "Ciekawe, czy nasze drogi jeszcze się zetkną…" 

~*~

Kilka dni temu, na oddziale pojawił się Ivius, niosąc coś na kształt kosza prezentowego – kilka ryb, kawałki mięsa oraz inne przysmaki. Byłam mocno zaskoczona tym podarunkiem, ale młody wilk upierał się, abym go przyjęła. Tak też zrobiłam. Przy okazji obejrzałam jak goją się jego rany oraz przepisałam nową receptę na leki. Podczas badania przekonałam się, że wbrew wcześniejszym pozorom, niezła z niego gaduła. Opowiadał o dniu, w którym wyprowadził się z mamą oraz o ich poszukiwaniach nowego domu. Na szczęście znaleźli swoje cztery kąty. Jego mama dostała pracę w szpitalu, jako salowa, a on sam zapisał się do szkoły, w której pilnie się uczy. Bardzo mnie to ucieszyło. W pewnym momencie Ivius przytulił się do mnie, dziękując po stokroć. "No i weź tutaj się nie rozklej…" – pomyślałam, przytulając pacjenta. Dlatego właśnie zostałam medykiem – aby pomagać. 
Wyszłam z pracy późną porą, mocno zmęczona po trudnym dniu pracy – kilka nagłych przypadków, w tym szczeniaki, z pożaru domu oraz trudni pacjenci (jeden wyjątkowo trudny). Padał śnieg, tak więc lot powrotny do domu odpadał. Musiałam iść piechotą, wybierając jedną z najkrótszych dróg. 
To był błąd. 
Idąc wąską dróżką między budynkami, zauważyłam, że ktoś mnie śledzi. Z początku nie zwracałam na to uwagi, ale w pewnym momencie zaczął wołać:
– Ej, ty tam! Ta puszysta! 
Przyspieszyłam. On również. Dreszcz niepokoju przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. 
– To przez ciebie odeszła ode mnie! Nagadałaś jej cholernemu synkowi i teraz nie mam pieniędzy! – krzyczał. Wtedy zrozumiałam, że to jest konkubent matki Iviusa. "Niedobrze". 
Nagle potknęłam się o nierówny kamień, który z braćmi tworzył drogę w Centrum, a ja grzmotnęłam głową o stojące niedaleko drewno. Uderzenie mocno mnie oszołomiło – straciłam ostrość widzenia i kręciło mi się w głowie. Słyszałam zbliżające się kroki. 
"Bardzo niedobrze…" 
Niespodziewanie usłyszałam znajomy głos, choć nie mogłam skojarzyć skąd. Potem kilka dziwnych dźwięków i ostrą wymianę zdań. Coś runęło na ziemię a następnie odgłos pośpiesznych kroków niósł się delikatnym echem. Po chwili usłyszałam kolejne kroki, tym razem zbliżały się do mnie. 
Próbowałam wstać ale się tylko zatoczyłam. Przed oczami pojawiły się ciemne plamki a do gardła podeszła zawartość żołądka. "Ale musiałam przywalić…" – pomyślałam. Nagle poczułam czyjąś puszystą sierść oraz silne mięśnie, które pomagały mi utrzymać się w pionie. 

<Artem? Mój rycerzu ;*>

Słowa: 1194 = 80 KŁ

wtorek, 18 stycznia 2022

Od Artema, CD. Ametrine

Poranek należał do tych podejrzanie przyjemnych. Od kilku dni męczyły mnie burze śnieżne - ciągły opór, przez który nie mogłem latać, oraz codzienne odśnieżanie mojej jaskini dały mi wycisk. Czułem z tego przyjemność - niestety, mój organizm nie popierał tego entuzjazmu. Chciałem więcej niż mogłem, co skończyło się dla mnie czymś niespodziewanym.
W końcu, pogoda zaczęła się uspokajać. Ba, nawet słoneczko wyszło. To był idealny dzień żeby się trochę wyciszyć, odpocząć. Cel? Lodowy kanion. Tam było idealne miejsce żeby trochę rozciągnąć łapy i rozruszać skrzydła. 
Wyruszyłem po śniadaniu, dosyć wcześnie jak na to że spałem ledwie godzinę. 
Z uśmiechem na pysku podziwiałem calutką trasę, którą w większości pokonałem pieszo. Dopiero po dotarciu na wyższą półkę lodową, przygotowałem się do skoku. W zamyśle było, żeby opadając, wbić się w powietrze na ostatnią chwilę -ot, przyzwyczajenie. Brakowało mi tej adrenaliny.
- No to hop- wziąłem głęboki oddech, czując w płucach przyjemne, mroźne powietrze. Odbiłem się od podłoża, pozwalając żeby wiatr poniósł mnie gdzie tylko zechce. W jednym momencie, poczułem ostry ból, a w drugim nie czułem nic. nie mogłem poruszać skrzydłem, jakby nagle przestało działać. Byłem gotowy na zderzenie - ale nie na ostry głaz ukryty pod pokrywą śnieżną. Odbiłem się od niego i wylądowałem kilka metrów dalej. Zawrót głowy przyprawił mnie o mdłości. Rozchwianym spojrzeniem powędrowałem na skałę. Ona, jak i "ścieżka" mojego lądowania były umazane krwią. Nie rozumiałem, co się właściwie stało. Chwile zajęło mi otrząśnięcie się. Ku mojemu zdziwieniu, czucie w prawym skrzydle nie powróciło, a ostry ból łapy uniemożliwiał mi zrobienie choćby kroku. Tyle czasu radziłem sobie sam, że byłem wręcz przekonany że do wesela się zagoi. A skrzydło? Byłem przekonany że to zwykłe zmęczenie tak na mnie działa. Resztę drogi spędziłem na powolnym marszu do domu.

~*~

Minęły prawie dwa tygodnie - jadłem to, co kupiłem w centrum, gdyż nie miałem sił polować. Choć ból ciągnął się za mną przez moje wszystkie nocne zmiany w pracy, nie dawałem po sobie poznać że coś jest nie tak. Czucie w skrzydle powracało i odchodziło, ale na szczęście nie byłem zmuszony ich używać. 
W drodze do sklepu, zastanawiałem się co kupić. Rzadko kupowałem coś innego niż surowe mięso. Jestem tradycjonalistą, co zrobić. 
Gdy już wyszedłem ze sklepu z siatą pełną mięsa. starałem się rozłożyć ciężar tak, żeby nie przeciążać łapy. Dodatkowo, zakupiłem medykamenty, które teoretycznie pomogą w gojeniu się rany i dodadzą mi siły. Cóż, chyba przedobrzyłem z dobrą passą, bo w momencie zamyślenia, zderzyłem się z czymś puchatym, co odbiło mnie trochę w przód. Poczułem przeszywający ból, który starałem się stłumić  zaciskając kły. Powoli wstałem, machając lewym skrzydłem. Prawe niestety odmówiło działania. Otrzepałem się, gdy usłyszałem aksamitny, lekko zdyszany głos. Moim oczom ukazały się w pierwszej kolejności dużej rozpiętości skrzydła. Szczerze, były imponujące. Wyglądały jak najmilsza poduszka na jakiej można zasnąć. Posiadaczką, jak dało się zauważyć, była Wadera której wzrok poczułem na sobie od razu jak tylko uniosła głowę. Na chwilę zapomniałem o dyskomforcie, dzięki czemu zdołałem w miarę normalnie odpowiedzieć. To było mimo wszystko na nic, bo rana i tak została przez nią dostrzeżona. Jej spostrzeżenie, jak bardzo nie chciałem przyznać, było trafne. 
- Ja...- Wyjąkałem, nieco zdziwiony tym...zmartwieniem?- Wszystko w porządku. - Zdobyłem się na najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać.  Zmartwione oczy wadery, wędrowały po łapie, jakby analizując jej stan dokładniej. Niepostrzeżenie, a przynajmniej taki miałem zamiar, schowałem ją pod płaszczem. Zebrałem zakupy, dziękując za chęć pomocy, po czym odwróciłem się, trochę zbyt gwałtownie. Niefortunnie, łapa załamała się pode mną, a próba złapania równowagi nie wyszła. Osunąłem się na bok, a nieznajoma w ekspresowym czasie znalazła się tuż przy mnie, pomagając mi wstać. - Nie trzeba, dam radę. Głupie łapy, potykam się na prostej drodze. 
- Medyka próbujesz oszukać?- Zmarszczyła brwi, ciepło się uśmiechając.- To wygląda NAPRAWDĘ poważnie, um...- Zacięła się.
- Artem. Jak mówiłem, zagoi się.- Starałem się przekonać, lecz była zbyt zajęta przeglądaniem się mojemu skrzydłu. Oprócz blizn, jedno z większych piór wydawało się być złamane. - Nawet tego nie poczułem.- Skomentowałem na głos. Kolejna wpadka.

<Ametrine? Wyduszone najlepiej jak się da, prosto z serduszka>
Słowa:652 = 38 KŁ

poniedziałek, 17 stycznia 2022

Artem

Hauxx4 #2257

 "Never trust a survivor until you find out what they did to survive "
Imię: Artem
Ród: Pochodzi z rodu Zere
Wiek: 9 lat, 6 miesięcy
Płeć: Basior♂
Rasa: Vaderijski wilk z Wysp Trojaczych
Po Matce Sivarius i Ojcu Vaderijskim wilku z Wysp Trojaczych
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Straż nocna ulic
Upomnienia: 1
Charakter: Artem ma zrównoważony charakter. Od dziecka wpajano mu wiele rzeczy, cóż, zapamiętał może część z nich, gdyż sam nie ze wszystkim zawsze się zgadza. Potrafi przyjąć rady innych, lecz je realizować to już inny temat. Nie uważa że wie wszystko najlepiej, ale doświadczył w życiu wiele i ma swoje przekonania. Należy też dodać, że jeśli już w ogóle spyta cię o radę, to jesteś dla niego kimś ważniejszym niż jakimś tam znajomym. Dlaczego? Otóż nie uważa że Ci, którzy znają go krótko i mało, potrafią wejść w jego buty i przeanalizować sytuację jakby zrobiła to osoba która zna go prawie jak własną kieszeń, a takich nie jest wiele. Raczej nie otwiera się przed pierwszym lepszym wilkiem, ciężko zdobyć jego zaufanie na tyle by zaczął się zwierzać. Zdecydowanie swoje smutki woli przeżywać sam i to nie tylko dlatego że wtedy może mieć problem z kontrolowaniem swoich emocji, ale też dlatego że tak mu jest łatwiej uporać się z problemami. W oczach innych to zawsze radosny, bądź obojętny wszystkiemu basior. Stara się być miły dla innych, nie jest wredny kiedy nie ma do tego powodu. Ma bardzo duży dystans do siebie i do świata, czego musiał nauczyć się sam. Nie była to jego cecha wrodzona, kiedyś nawet zwykła zaczepka go drażniła... Teraz, sam potrafi żartować z siebie i stara się nie reagować na komentarze skierowane w swoją stronę. Prędzej się zaśmieje, ale nic też nie stoi na przeszkodzie żeby z wielkim uśmiechem przyrżnąć komuś w pysk. Nie ze złości, ale tak dla zasady.
 Stara się dbać o innych, ale nie przesadza z tą dobrocią, bo zdarzało się że w przeszłości się na tym przejechał. Często przypomina sobie, żeby pilnować własnego nosa, dlatego nawet od czasu do czasu może uchodzić za obojętnego na krzywdy innych, co nie jest do końca prawdą. Nawet jeśli nie chce, to czasem jego sumienie nakazuje mu pomóc danej osobie. Co innego jeśli chodzi o jego bliskich. Nie lubi się babrać, jest szczery do szpiku i jeśli będzie chciał komuś dowalić to to zrobi bez zbędnego myślenia. W ogóle nie jest typem który za dużo pomyśli zanim coś zrobi, zdarza mu się często reagować zbyt impulsywnie, lub po prostu wybiera "prostsze rozwiązanie". Wdanie się w zbędne dyskusje grozi złością, co już wiemy, jemu nie służy. A jak to jest z jego "romantycznością"? Artem chciałby doznać miłości. Niestety, jeszcze nigdy nie dopuścił kogoś do siebie na tyle blisko, żeby się zakochać. Na pewno też nie lata za innymi jak piesek. Nie interesują go walory, a raczej intelekt. Nie ocenia innych po poglądach, a raczej po ich zachowaniu wobec innych. Jest bardzo pewny siebie i wytrwały w tym co robi. Jeśli się uprze na jakiś trening, to go zrobi. Nie odpuszcza łatwo, nawet jeśli wie że nie zdoła czegoś dokonać. W końcu nadzieja umiera ostatnia. 
Wygląd: Można by go opisać w trzech słowach - umięśniony, wysoki i puchaty. W stanie spoczynku, jak zwinie się w kłębek, jedyne co widać to masywną kulkę sierści. Dopiero podczas chodzenia czy biegania, pod pokrywą można dojrzeć napinające się mięśnie, z których jest dumny - wie, że ciężko na nie pracował. 
Jego uszy, są długie, przez co potrafi wychwytywać nawet mały szelest liści. Nie jest to jednak jego najmocniejsza cecha. Jest nią zdecydowanie umiejętność latania - jego skrzydła, złożone są niepozorne. Dopiero po rozłożeniu ich, widać ich sporą wielkość - w końcu muszą unieść to wielkie cielsko. Są w kolorze czarnym, z niebieskimi elementami - bardzo podobnymi do kolorystyki Ojca. Po nim, odziedziczył także pysk, z czarną maską i niebieskim "krawatem" ciągnącym się od złotych, przeszywających oczu. Z matki, ma niebieską końcówkę ogona oraz końcówki łap. Pod grubym, długim futrem widnieje wiele zakrytych blizn po przebytych walkach. Ta najbardziej widoczna, znajduje się na prawym oku - na szczęście, jego wzrok nie uległ pogorszeniu.
Żywioł: Śnieg, Materia, Cień
Moce: 
    - Telekineza,
    - Przy połączeniu telekinezy i zamrażania, potrafi zmieniać konsystencję śniegu w lód i na odwrót,
    - Manipuluje cieniem - wystarczy delikatny cień, by mógł przekształcić go w różne, materialne kształty,
    - Potrafi w niewielkim stopniu przekształcać cząsteczki ciała lub przedmiotów - może sprawić że zrobi ci się niedobrze, a średniej wielkości głaz rozpadnie się od środka. Szybko jednak męczy go ta moc, więc bardzo rzadko jej używa. Dodatkowo, jest trochę niebezpieczna dla niego samego - jeśli będzie w zasięgu oddziaływania mocy, sam może zgotować sobie taki sam los jak swojemu przeciwnikowi.
Rodzina: 
    Matka- Varra- Nie widział jej do czasu aż odszedł. Zawsze to ona była twarda i bardziej surowa, z jasno postawionymi przekonaniami i zasadami. Przy tym, nie można było odmówić jej urody i wyjątkowej aury. Zawsze dbała o bezpieczeństwo innych, stawiając siebie na drugim planie. Oczywiście dopóki nie nastał czas na odejście.
    Ojciec- Amir- Był Ojcem który stawiał na zabawę, luz i naukę. Choć mogło być to niepozorne, doskonale walczył. Artem często przyglądał się  jego treningom i sam powtarzał je w zaciszu małego lasku w którym mieszkał.
    Rodzeństwo- Kamala (siostra), Bilal (brat) i Blu (siostra) - Trojaczki, strasznie uparte i beztroskie - tak je zapamiętał. Zawsze go rozbawiły, zadawały dużo głupich na pozór pytań i domagały się jeszcze więcej odpowiedzi. Z nich, najbardziej wyróżniała się Kamala- uwielbiała Artema i często chodziła z nim trenować. ciekawi go, jak teraz wyglądają i sobie radzą. 
Druga połówka: Zawsze chciał mieć kogoś o kogo mógłby się troszczyć, ale jeszcze takiej postaci nie poznał.
Potomstwo: Otóż nie.
Miejsce zamieszkania: Dystrykt III, Masyw Mgieł.
Z racji swojego uwielbienia do pięknych widoków, miejsce to dla niego szybko stało się domem. Zamieszkał w sporej wielkości jaskini, w połowie drogi na jeden z większych szczytów, dobrze ukrytej pośród śnieżnych klifów. jaskinia byłaby niemal niewidoczna, ale zadbał o to żeby była przytulna. Jest usłana we wielu miejscach skórami śnieżnej zwierzyny, dookoła wiszą lampki o ciepłych barwach. 
Patron:  Wiara mu niepotrzebna - dla niego liczy się intelekt i wytrwałość.
Umiejętności: 

Intelekt: 9 | Siła: 25 | Zwinność: 8 | Szybkość: 7 | Latanie: 20 | Pływanie: 3 | Magia: 5 | Wzrok: 5 | Węch: 5 | Słuch: 13 |

Historia:  Artem nigdy nie był zbyt ekstrawertyczny. Dlatego, większa część jego podróży odbywała się w samotności. W jego rodzinie panowała zasada - "Dorośniesz? Radź sobie sam". Nie ma żalu do rodziców, zawsze byli kochający, chociaż rzadko bywali przy nim i jego rodzeństwie. A z racji że był najstarszy, musiał się nimi opiekować. Na szczęście był samoukiem który lubił dzielić się swoją wiedzą. Niestety, zanim jego rodzeństwo dorosło, on musiał odejść. Na swojej drodze spotykał niewielu towarzyszy. Często inni wędrowcy odpowiadali agresją, co nie do końca dobrze ukształtowało jego charakter - zaczął brać z nich bowiem przykład. W pewnym momencie spotkał jednak swojego mentora - starszego wilka, z rodu oddalonego od jego rodzimego terenu o setki kilometrów. Nauczył go pokory, panowania nad sobą, walki nie tylko kłami ale i umysłem. Wraz z końcem nauki, skończył się też żywot mentora. Do tej pory to wspomina, lecz pogodził się z tym. Swoją dalszą wędrówkę, spożytkował na praktykowaniu technik walki i obrony. Do czasu, aż dotarł do Królestwa - tam, bardziej przydało mu się nawiązywanie przyjaźni. Nie zawsze idzie mu to najlepiej, ale się stara.
Inne:
Jego zegar biologiczny przestał działać lata temu - zdarza mu się sypiać po 15h dziennie, miewa do kilku bezsennych nocek, a czasem śpi po 3h i czuje się jak młody Bóg. Nigdy nie widać po nim, ile spał i czy w ogóle spał.
- Uwielbia Zimę, śnieg, deszcz oraz ślizganie się na lodzie. Za to słońce jest miłe jedynie na obrazku.
- Zdecydowanie lepiej czuje się w powietrzu lub na wysokości, tam też można go najczęściej dojrzeć.
- Jak lubi deszcz i śnieg, tak pływanie nie jest jego mocną stroną. Małe bajorka z wodą po kostki? Spoko.Ale do zbiornika gdzie nie widać dna się nie pcha- trochę go to przeraża. Plus, jak zmoknie to robi się 5 kilo cięższy. Tyle futra ciężko wysuszyć.
- Jest złotą rączką - uwielbia naprawiać i przerabiać różne rzeczy.
Autor: sky563198@gmail.com / LovePinto / Hauxx4 #2257

Od Ametrine

Siedziałam nad papierami przy biurku, wczytując się w historię zdrowotną pewnego młodego wilka. Delikatne promienie Słońca padały przez okna do mojego mieszkania. Była wczesna pora, ale i tak dzisiaj nie mogłam spać. Jednocześnie zaintrygował mnie jak i mocno zaniepokoił ten przypadek… Miał prawie dwa lata ale w swoim krótkim życiu odwiedził szpital siedmiokrotnie w tym roku. Bardzo mnie to martwiło. Siniaki, stłuczenia, pogruchotane kości, pęknięte żebra… Lista była zbyt długa jak na takiego młodzieńca. Nie podobało mi się to. I to bardzo…  – pomyślałam, pakując dokumentację do swojej skórzanej torby. Czasy świetności ma za sobą, ale dalej dobrze mi służy, po załataniu kilku dziur oczywiście. Miała wytarty, granatowy kolor i miejscami popękaną skórę, lecz dalej spełniała swoją funkcję, co niezmiernie mnie cieszyło. Kiedy miałam wyjść z mieszkania, zatrzymałam się w progu i wróciłam, wracając po niewielką sakiewkę pełną łusek. W drodze powrotnej zrobię zakupy – pomyślałam, schodząc schodami w dół, aby po chwili wyjść na tłoczną ulicę i wmieszać się w żywą, wilczą masę ludności Królestwa Północy. 

~*~

– Powiesz mi prawdę? – zapytałam łagodnie młodego basiora imieniem Ivius. Najpewniej był Sivariusem, sądząc po śnieżnobiałej sierści, na której ciągle była zaschnięta krew, oraz po złotych oczach, z czego jedno było mocno opuchnięte. Byliśmy sami, w jednej ze szpitalnych sal na oddziale internistycznym. Początkowo chciałam go dać na pediatrie, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, sądząc, że kolorowe zwierzątka i rysunki bardziej go zażenują niż pomogą się otworzyć. Chyba dobrze trafiłam… – pogratulowałam sobie w myślach. 
Siedziałam naprzeciw prostego szpitalnego łóżka, o metalowej ramie pomalowanej na biało oraz pościelonego klasyczną poszwą w granatowe paski. Na min siedział mój pacjent, który niejako odmawiał pomocy. Nie pozwalał się dotknąć ani obejrzeć ran. Ale ja jestem cierpliwa… – pomyślałam, wpatrując się w młodzieńca. 
Miałam na sobie standardowy uniform lekarza – narzutę z grubej, białej tkaniny z owczej wełny, którą wiąże się na wysokości mostka oraz na słabiźnie (miękki obszar brzucha, między żebrami a miednicą). Zachodzi ona jeszcze na początek ogona, dając swojego rodzaju efekt sukni, jak ja to nazywam. Na prawym fałdzie miałam dwa paski – jeden był zielony i oznaczał on przynależność do oddziału internistycznego a drugi, niebieski – do pediatrii. Posiada po jednej kieszeni na każdy bok – w jednej trzymam stetoskop a w drugim swój notes oraz kilka cukierków dla małych urwisów. Dodatkowo po lewej stronie, tuż pod wiązaniem na mostku, jest haft wykonany złotą nicią, którym wyszyto moje imię. Podobno ma dość jeszcze pewien element, ale to plotka krążąca po szpitalu od pewnego czasu… 
Trwaliśmy tak w tej ciszy pewien czas. Ja nie naciskałam, widząc, że moja metoda działa. Najpierw zaczął przymykać oczy, potem błądzić wzrokiem po pokoju, upewniając się czy jesteśmy sami.
W końcu, ostrożnie dobierając słowa, zaczął cichutko mówić:
– Odkąd zginął tata, mama nie wiedziała jak uda nam się przeżyć z miesiąca na miesiąc… Aż kogoś znalazła… Pracuje w pewnej karczmie, ale większość pieniędzy zabiera ten jej facet… – Przy ostatnich słowach zacisnął mocno zęby. W oczach zagościł gniew i nienawiść.
– To on Cię bije? – zapytałam delikatnie. Musiałam uważać, aby tego nie schrzanić, ponieważ to jest najczulszy punkt rozmowy. 
Przytaknął. 
– Znów chciał zabrać mamie pieniądze, aby mieć za co chlać… – Mocniej zacisnął zęby. – Sprzeciwiłem się i znów mnie pobił. Mama chciała, aby przestał, ale wyrzucił ją z domu i kazał zasuwać do roboty, aby przyniosła więcej kasy… 
Zamknęłam powieki. Nienawidziłam przemocy i wykorzystywania innych. Dobrze czułam, że ten przypadek ma drugie dno niż trzecie pod rząd podbite oko. 
– Gdzie mieszkasz? 
Chwilę się zawahał, ale odpowiedział. Spodziewałam się tej odpowiedzi. Myślał, że go wyśmieje albo zacznę się nim brzydzić, ale ja taka nie jestem. Mam wobec ciebie inne plany, młody… 
Powiedziałam mu, co ma zrobić gdy wróci do domu – zabrać matkę, udać się pod wskazany przeze mnie adres, gdzie znajduje się przytułek dla wilków w nieciekawej sytuacji oraz poprosiłam, aby mama przyszła do szpitala na rozmowę kwalifikacyjną a on zapisać się do dobrej szkoły… Gdy udało mi się przywrócić Iviusowi nadzieję na lepsze życie, ja zabrałam się za opatrywanie jego ran, mając nadzieję, że widzimy się w takich okolicznościach po raz ostatni. 

~*~

Wracałam do swojego domu, niosąc torbę pełną zakupów – miałam ją pełną świeżych ryb oraz kilka owoców, prosto ze południowego wschodu. Mimo pracowitego dnia (Ivius, trzy złamania, jedno ostre zatrucie kilkumiesięcznego szczeniaka oraz nagły wypadek) miałam nawet dobry humor. Świadomość, że komuś pomogłam, bardzo podnosiła mnie na duchu. Przymknęłam delikatnie oczy, czując, jak to przyjemne uczucie rozchodzi się po moim ciele. 
Nagle zamiast ciepła poczułam tępy ból na szyi oraz przy torsie. Otworzyłam gwałtownie oczy akurat wtedy, gdy lądowałam na ziemi. Na szczęście nie było dużo wilków, tak więc ani ja ani moje zakupy nie zostały stratowane. Szybko podniosłam się, szukając swoich rzeczy i pakując je przy pomocy telekinezy. Naprzeciw mnie był inny wilk, ubrany w gruby płaszcz, podobnie zresztą jak i ja, tyle że on zasłaniał swój wygląd. Dostrzegłam, że nie tylko moje zakupy rozniosły się po ulicy. Zaczęłam szybko zbierać zakupy, przepraszając wilka z naprzeciwka, który również wstawał z ziemi. 
– Chyba to już wszystko… – powiedziałam, lekko zasapana. Ciągłe mówienie przepraszam może nieco zmęczyć… 
– Nic nie szkodzi… – odparł lub odparła nieznajoma. Nie byłam w stanie rozpoznać płci rozmówcy. Wilk wyciągnął łapę, sprawdzając, czy wszystko jest. 
Nagle dostrzegłam drugą, schowaną pod fałdami płaszczu, która nie wyglądała najlepiej… Miała ranę na całą długość kości promieniowej, która nie dość, że wyglądała na stary uraz, to jeszcze to się nieco jątrzyło i słabo goiło. 
– Czy na pewno wszystko w porządku z Twoją łapą? Rana nie wygląda dobrze… 

<Ktoś chętny?>
Nie wiem co ja właśnie napisałam, ale cieszę się, że jestem wśród was xD

Słowa: 893 = 50 KŁ

niedziela, 16 stycznia 2022

Ametrine

tsumisuri

"Niech Sprawiedliwości stanie się zadość, chociażby Niebiosa miały upaść."

Imię: Moim imieniem jest Ametrine. To dawne słowo w miejscu, z którego pochodzi moja mama, oznacza fioletowo–złoty kryształ, który, według bardzo starej legendy, został stworzony z łzy bogini oraz krwi jej ukochanego, którym nie było dane się związać. Kryształ ten miał posiadać niezwykle potężną moc pochodzącej od potęgi miłości, z której został stworzony. 
Ród: z rodu Antilis
Wiek: Urodziłam się podczas srogiej zimy jakieś 6 lat i 6 miesięcy temu.
Płeć: Wadera ♀
Rasa: Somnum.
Po matce Somnum i ojcu Rasmith.
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Medyk [Centrum]
Upomnienia: 0
Upomnienia: -
Charakter: Moje usposobienie jest dosyć łagodne – idę przez życie z uśmiechem na pysku, starając się przeżyć je tak ja chcę – robię co chcę, mówię co chcę, lubię kogo chcę. Lubię się śmiać, żartować i przebywać z innymi wilkami, rozmawiając, bawiąc się lub dopiero poznając się. Mimo że lubię towarzystwo innych wilków są takie dni, gdzie chcę pobyć sama, gdzie mogę wyciszyć się, odpocząć i zregenerować się. Gdy jestem z kimś, jest dobrze; gdy natomiast jestem sama, też jest dobrze. Zawsze staram się znaleźć pozytywną stronę sytuacji, nie chcąc marnować swojego czasu na smutek. Owszem, na to trzeba znaleźć też czas, by móc wypłakać się lub wyżyć, lecz nie chcę tak przeżyć swojego życia – pogrążona w smutku lub gniewie… Żyć spętana tym łańcuchem, czując wieczny smutek czy nienawiść do swojej istoty. Stawiam na ambicje, którą mam co niemiara, oraz na samorealizację – spełniać wszystkie marzenia, które są w zasięgu mojej łapy. 
Najważniejszą moją cechą jest bycie ciągłą marzycielką… Niemal ciągle chodzę z głową w chmurach, żyjąc swoimi myślami oraz wizjami świata idealnego. Rzeczywistość jest dla mnie zbyt czarno–biała i, niestety, zbyt brutalna oraz pozbawiona współczucia. To nie jest tak, że jestem totalnie oderwana od rzeczywistości i na non–stopie żyję w swojej hermetycznej bańce marzeń. Zawsze jestem czujna i gotowa do działań koniecznych, które poprzedzają działania pacyfistyczne a dopiero wtedy sięgam po środki ostateczne – atak. Po prostu lubię chodzić w swoich różowych okularach, patrząc na otaczającą mnie rzeczywistość jako optymistka (i szczerze mówiąc odrobinę upiększać ją). Niemniej jednak nie wyobrażam sobie bogowie wiedzą co – wiele wilków jest zaskoczonych, że umiem tak twardo stąpać po ziemi mimo mojego marzycielstwa, chociaż czasami odlecę, i to dosłownie. Często to robię, aby odreagować jakąś sytuację, która wyjątkowo mnie poruszyła, lub nawet zabolała… Wtedy uciekam w swoje marzenia, by choć na chwilę zapomnieć o tym, co się stało. Tutaj muszę uważać, ponieważ mogę zatracić się w marzeniach, a czas będzie mijał nieubłaganie, ze mną lub beze mnie. 
Podczas pierwszego spotkania będę chciała jak najbardziej poznać nowo spotkanego wilka oraz poznać jego intencje. Gdy okaże się przyjazny, będę chciała mu pomóc, jeśli będzie chciał, lub nawet nawiązać znajomość. Z natury jestem wilkiem, który bardzo chętnie pomoże innemu, ale czasami jest to moja wada, ponieważ pod pretekstem pomocy często wsadzam łapy tam, gdzie nie powinnam… Natomiast w sytuacji, kiedy przybysz ma zamiar zrobić coś złego – okraść, porwać lub nawet zabić, staram się go odwieść od tego pomysłu, przekonując go, aby tego nie robił. Tak jak mówiłam, jestem miłosiernym samarytaninem i to na sterydach. Jednak kiedy pacyfistyczne środki nie wystarczają a ja staję się celem ataku, muszę porzucić swoje ideały i bronić się. Walczyć potrafię, lecz nie lubię tego robić… 
Warto dodać, że jestem wielką idealistką – wartości takie jak szczerość, sprawiedliwość czy życie innego stworzenia są dla mnie święte. Ich złamanie powoduje, że w moich oczach stajesz się najgorszą istotą, jaka chodzi po tym świecie. 
Dla innych wilków, które znam, jestem prawie niczym otwarta księga – w zależności od więzi, jaka nas łączy. Darzę ich takim samym zaufaniem jak oni mnie – ze znajomymi się spotkam i spędzę miło czas z nimi; przyjacielowi opowiem o swoim dni, wyżalę się, a potem podyskutujemy o gorących plotkach; swojemu ukochanemu dam buziaka na dzień dobry oraz powiem, kiedy czuję się przygnębiona i potrzebuje bliskości lub pociesze go, gdy również będzie tego potrzebował. Sekretami staram się dzielić ostrożnie, chociaż czasami daje o sobie znać moja naiwność. Często zdarza się też, że nie załapie od razu żartu lub po prostu nie zrozumiem co ktoś do mnie mówi. Niektórzy się śmieją, że brakuje mi taktu. Poniekąd to prawda, ale i tak puszczam tę uwagę mimo uszu, bo, mimo że mówią prawdę, ich słowa są przesączone złośliwością. Bywam też roztrzepana, miejscami nawet bardzo, co też bywa obiektem żartów. Nie bryluję na salonach, jednak wystarczy mi grono zaufanych wilków, których mogę nazwać przyjaciółmi. Jestem bardzo szczera, choć niektórzy wolą to nazywać bezczelnością. Lubię, gdy sytuacja, która dotyczy mnie nawet pośrednio, jest jasna zarówno dla mnie, jak i dla tej "drugiej strony", a co za tym idzie – nie toleruję krętactwa i kłamstw. 
Mimo swojej cierpliwości łatwo można wyprowadzić mnie z równowagi, jeśli strona przeciwna wie, za jaką strunę szarpnąć. Staram się jednak zachowywać równowagę wewnątrz siebie, jak i na zewnątrz – spokojne, kontrolowane ruchy bardzo pomagają w mojej pracy oraz w życiu codziennym. Cechuję się precyzją a co za tym idzie – pedantyzmem, ale nie jestem flegmatyczna. Kiedy sytuacja tego wymaga, potrafię działać pod presją czasu i ciężarem stresu. Jeśli zaczynam coś robić, niezależnie czy to zabieg, czy coś bardziej przyziemnego i codziennego, musi panować idealny ład – bałagan mnie rozprasza i nie pozwala się skoncentrować. Co ciekawe bywam też bałaganiarą, ale to głównie podczas pracy, kiedy tworzy się nazywany przeze mnie "kontrolowany chaos". Taki bałagan jestem w stanie przeżyć. Nie lubię wścibstwa oraz wsadzania swojego nosa lub łap w cudze sprawy bądź rzeczy, lecz czasami sama taka bywam, chociaż staram się nie robić tego. Staram się, aby cechy, które wytykam innym, nie przejawiały się w moim zachowaniu.
Wygląd: Sierść na moim ciele ma różne odcienie – od przyjemnego, łososiowego koloru po ciepłą biel śniegu o zachodzie Słońca; zimny, niedźwiedzi beż oraz ciemny brąz sosnowej kory. Brązowe odcienie biegną wzdłuż mojego kręgosłupa – na szczycie grzbietu ciągnie się pasmo ciemnego brązu a obok, po obu stronach towarzyszy mu jaśniejszy, bratni odcień. Ta wstęga ciągnie się aż do ogona, gdzie dodatkowo dołącza biel. Okrywa ona przednią stronę szyi, klatki piersiowej oraz brzuch, zastępując wszechobecny pastelowy pomarańcz. Włosie jest dosyć długie oraz gęste, podobnie jak ogon, który ciągnie się za mną niczym kolorowy welon. 
Moja twarz ma delikatne rysy twarzy. Pysk jest średniej długości i również takiej szerokości, zakończony niewielkim, szarawym nosem a na jego szczycie biegnie biała strzała. Szczęka ma zaokrąglony kształt i wraz z żuchwą posiada pełen zestaw ostrych, zdrowych zębów. Oczy o kolorze królewskiego fioletu oraz porannego Słońca są lekko osadzone w czaszce. Na czole posiadam jedną z bardziej charakterystycznych cech mojego wyglądu – kryształ zwany ametrytem. Minerał ma odcień identyczny jako moje oczy – mieni się kolorami fioletu oraz złota. Uszy są stojące, lekko szpiczaste. Ciemnobrązowy kolor okrywa moje małżowiny uszne a włosy wewnątrz uszu mają pastelowy, orzechowy odcień. W uszach posiadam parę srebrnych kolczyków w kształcie pierścieni oraz parę okrągłych kolczyków, od których ciągnie się sznurek z niebieskimi lub żółtymi koralikami zakończone piórami o tych samych kolorach. Piórka te pochodzą od moich rodziców – ojciec miał królewskie, niebieskie skrzydła, natomiast mama podarowała mi pióro ptaka Benu.
Głowa osadzona jest na umięśnionym karku i szyi. Klatka piersiowa jest obszerna i wyposażona w silne i waleczne serce oraz pojemne płuca, dzięki temu wolniej się męczę lub jestem w stanie wykonać czynności, które sprawiłyby problemy słabszym osobnikom. Nogi są mocne i wytrzymałe. Przez kilkanaście minut mogę biegać bez przerwy, nie zatrzymując się, aby zrobić postój na wodę czy odpoczynek. Na nogach futro jest nieco rzadsze, ale za to staje się grubsze, skutecznie chroniąc mnie przed zimnem czy wodą. Na obu nadgarstkach i kostkach mam srebrne bransolety z delikatnym wzorem wyrytym w szlachetnym, srebrzystym metalu. Kolor sierści nagle zmienia barwę z łososiowego na biel, lecz to się dzieje w miejscu, gdzie znajduje się srebrna biżuteria. Silne, lecz nie zbyt muskularne łapy wyposażone w ostre pazury połączone z harmonijną, smukłą budową ciała pozwalają na szybki bieg, ewentualnie na wspinaczkę na drzewa, u których konary są zbyt gęste albo na wspinaczkę po skałach gdzie wieje za silny wiatr, by móc latać. 
Moje skrzydła mają dosyć dużą rozpiętość. Kości na pierwszy rzut oka delikatne, ale pomimo to, iż są lekkie to też wytrzymałe. Dzięki silnym mięśniom jestem w stanie lecieć pod prąd wiatru o średniej sile. Pióra są delikatne i jedwabiste w dotyku. Początek jest śnieżnobiały, lecz stopniowo zmienia się w kolor lodowca podczas świtu aż po ciemny odcień akwamarynu. Często zdarza się, że o każdej porze roku gubię mniej więcej garść pierza. Spokojnie, to nie jest żadna choroba czy inne takiego, tylko zwykła fizjologia mojego ciała- skoro gubię słabą i zniszczoną sierść to podobnie jest z piórami z moich skrzydeł.
Żywioł: Czas, Kryształ, Sen.
Moce: 
    – Telekineza. 
    Tempus – mogę zobaczyć dowolny fragment czas z przeszłości (maksymalnie trzy dni wstecz), ale również linię teraźniejszą oraz przyszłą (maksymalnie dzień do przodu). Najbardziej kosztowne jest patrzenie w przyszłość, poza tym skutkuje ono dosyć silną migreną i wieloma skutkami ubocznymi, tak więc w przyszłość patrzę jedynie w sytuacji ostatecznej.
    Crystallo – ogólna kontrola nad kryształem oraz tworzenie przedmiotów, a nawet ożywionych stworzeń z tego surowca. W przypadku „ożywiania” kryształu muszę być ostrożna, ponieważ im większe, tym więcej mocy muszę włożyć, aby wprowadzić do niego namiastkę życia, a co za tym idzie – jeśli przesadzę, czekają mnie niemiłe konsekwencje ze strony mojego wycieńczonego organizmu.
    Hiberna – bardzo przydatna moc w moim zawodzie. Mogę zamknąć żywą istotę w krysztale, wprowadzając ją w stan hibernacji. Nie jestem jednak w stanie utrzymać tego stanu w nieskończoność – albo mój zasób mocy się wyczerpie, albo stworzenie, które jest wewnątrz kryształowego kokonu, stanie się warzywem i nigdy się nie obudzi.
    – Somniantes – jestem w stanie wprowadzić wilka w sen, kreując piękne sny lub najgorsze koszmary. Moc działa również na odwrót – mogę wilka wybudzić, o ile nie śni zbyt głęboko, aby go wybudzić. Czasami udaje mi się obudzić pacjentów ze śpiączki, ale to jest bardzo rzadkie (wiele przypadków śpi po prostu zbyt głęboko, abym mogła ich wybudzić).
    – Viator – moc ta pozwala mi udać się w cudzy sen, będąc w nim oraz nawet go kontrolując. Niestety, ta moc ma wiele wad. Pierwsza – muszę być w pobliżu wilka, który właśnie śni. Druga – odczuwam fizyczne skutki przebywania w cudzym śnie, na przykład, gdy coś mnie ugryzie lub doznam innych obrażeń, moje ciało odczuwa te rany, niekiedy je „odtwarzając” (gdy złamię kość we śnie, moja kość naprawdę pęka i tym podobne). Trzecia – ewentualne skutki uboczne, najczęściej w postaci nudności.
Rodzina: 
    Matka – Cisi (✞). Była bardzo ciepłą, ale również wymagającą matką. Teraz gdy jestem dorosła, widzę, że wysiłki mamy, abyśmy byli dobrze przygotowani do życia, nie poszły na marne. Zginęła w wypadku podczas przeprowadzania eksperymentu.
    Ojciec – Avras. Uwielbiał brać mnie i mojego brata na różnego rodzaju festyny i pomagał mi nastraszyć łobuzów, którzy dokuczali mi w szkole. Po śmierci mamy udał się na swojego rodzaju wygnanie i rzadko go odwiedzam.
    Młodszy brat – Kyanos, ale zawsze nazywałam go Kye. Uwielbialiśmy razem rozrabiać, podmieniając mamie cukier na sól podczas pieczenia ciasta czy chowając okulary taty. Brat w tej chwili jest za granicą Królestwa, ale często piszemy do siebie listy i raz na jakiś czas się spotykamy.
Druga połówka: -
Potomstwo: -
Miejsce zamieszkania: Centrum.
Mam niewielkie mieszkanie w pobliżu Szpitala, gdzie pracuję. Posiada ono trzy pokoje: sypialnię, salon/pokój gościnny oraz coś w rodzaju mojego gabinetu, choć poprawniej byłoby nazwać to osobistą biblioteką. To tam trzymam wszystkie swoje książki – medyczne, z czasów studiów, obecne encyklopedie, szalone książki fantasy, życiowe powieści… Jest tam jeszcze biurko oraz szafka na dokumentacje medyczne moich pacjentów. Często przynoszę je do domu, aby na spokojnie przejrzeć historię choroby i dojść do prawidłowego leczenia. Przesiaduję tam z kubkiem ulubionej herbaty w otoczeniu zbyt dużej ilości książek i ciepłego odcienia kanarkowego koloru, wczytując się w zawiłą historię bohaterki książki czy odkrywając jaka choroba toczy wilka, którego mam pod opieką.
Salon jest skromnie urządzony – ma pastelowy, niebieski odcień i kilka mebli – sofę, małą szafeczkę, komodę i półkę na ścianie, gdzie stoją bibeloty między innymi od Kye’a. Na parapecie dużego okna wychodzącego na główną ulicę stoją doniczki z paprociami a na ścianach wiszą obrazy. 
Moja sypialnia natomiast ma biały kolor a większość przestrzeni zajmuje duże łóżko wykonane z białego drewna. Ogromne okno naprzeciw łóżka wychodzi na niesamowitą panoramę miasta oraz Zamku. Obok łóżka stoi szafka nocna a tuż obok większa szafka, gdzie trzymam swoje rzeczy, takie jak biżuteria czy osobiste pamiątki. Nad nią wisi średniej wielkości portret mojej rodziny, zrobiony, gdy zaczynałam studia a brat był w połowie swoje szkoły magów. Ściany przyozdabiają również inne malunki, w tym i moje. Mam również kilka półek, na których stoją doniczki z niebieskimi storczykami, które uwielbiam. 
W mieszkaniu jest również niewielka, ale dobrze wyposażona kuchnia oraz łazienka z ogromną wanną, w której uwielbiam się kąpać po ciężkim dniu pracy. Podłoga całego mieszkania jest wykonana z ciemnego drewna, podobnie jak drzwi do mieszkania.
Umiejętności: 

Intelekt: 30 | Siła: 10 | Zwinność: 10 | Szybkość: 10 | Latanie: 10 | Pływanie: 5 | Magia: 15 | Wzrok: 7 | Węch: 3 | Słuch: 5 |

Historia: Urodziłam się jako pierwsza córka średniozamożnej rodziny z Królestwa Północy. Mój ojciec pochodził ze starej i cenionej rodziny magów, zajmował dzięki temu stanowisko zastępcy Najwyższego Maga. Natomiast matka była alchemiczką i tworzyła ona różne substancje, które miały zrewolucjonizować świat, co nawet jej się udawało. Co więcej, oboje byli wykładowcami na tamtejszym uniwersytecie, dlatego też przykładali dużą wagę do mojego wykształcenia. 
Gdy się urodziłam, nie posiadałam jeszcze ametrynu na swoim czole. Dopiero jakiś czas później mama zauważyła złoto–fioletowy kryształ, dzięki któremu zawdzięczam swoje imię. Mama nie była "tutejsza" – pochodziła z Południa, tak więc jej wiara czy kultura znacznie różniła się od tamtejszych mieszkańców, nie mniej jednak to nie przeszkodziło jej w zdobywaniu sukcesów w zawodzie czy w towarzystwie innych wilków. Południowe Wilki uznawały to za znak od bogów a kryształ, który mam na czole, to ametryn – kamień stworzony z łez bogini Szu, pięknej wilczycy panującej nad krainą czasu, oraz krwi ziemskiego wilka Ra – jej ukochanego. Mimo że Szu panowała nad czasem, nie była w stanie zatrzymać go dla swojego ukochanego, który po prostu się starzał. Gdy nadszedł czas rozłąki, Ra połączył złote łzy wadery ze swoją krwią, która miała kolor fioletu, aby mimo upływającego czasu ich miłość przetrwała, niczym najtwardszy kryształ. Tak się stało a ametryn stał się symbolem wiecznej miłości. 
Stałam się niejako oczkiem w głowie moich rodziców, zwłaszcza mamy, która wiązała ze mną duże nadzieje. Początkowo chciała, abym została alchemiczką, zupełnie jak ona, lecz gdy tylko dostrzegła moje zainteresowanie medycyną, postanowiła pomóc mi spełnić ówczesne marzenie. W międzyczasie urodziła się mój młodszy brat – Kyanos, ale wołaliśmy na niego Kye. On również urodził się z kamieniem szlachetnym na czole – kyanitem, który słynie z wytrzymałości i siły, która była w stanie przetrwać najgorsze kataklizmy. Kye postanowił iść tą samą drogą, co ojciec, czyli został magiem, przedłużając tym sam naszą rodzinną tradycję, jednak udało mu się to połączyć z alchemią, ku uciesze mojej mamie. 
Pamiętam, jak od małego uczyliśmy się podstawowych zaklęć w tym telekinezy oraz teleportacji, nauki czytania pisania, a potem odpowiednich przedmiotów takich jak zielarstwo czy anatomia w moim przypadku lub prawo oraz magia, którą miał mój braciszek, oraz sztuk walki – mnóstwo treningów, wyrzeczeń, godzin spędzonych nad książkami oraz wymagań bardzo wzmocniło i tak już silną więź. Niemniej jednak miałam szczęśliwe dzieciństwo, gdzie nasza rodzina żyła szczęśliwie, nie zaznając biedy czy głodu. Bywało różnie – raz lepiej, gdy rodzice zabierali nas na różnego rodzaju atrakcje czy wycieczki; raz gorzej, gdy tatę oskarżono o przestępstwo lub kiedy rodzice kłócili się skąd wziąć środki na naszą szkołę i treningi. Jakoś jednak udawało się nam wywiązać z mniejszych lub większych opresji. Mama twierdziła, że to opatrzność bogów, którzy postanowili nam, mi i mojemu bratu, ofiarować kryształy. 
Mijały lata. Ja kończyłam studia medyczne, mój brat natomiast uczęszczał do szkoły dla magów, stając się coraz bardziej obiecującym kandydatem na silnego maga. Ja również dobrze radziłam na uniwersytecie. Profesorowie chwalili moje zaangażowanie w naukę oraz podczas zajęć, systematyczność, zaangażowanie oraz chęć pomocy czy kontakt z pacjentem. Byłam bardzo dobra z chirurgii, lecz przyszłość wiązałam z pediatrią oraz epidemiologią. Uwielbiałam te malutkie kulki sierści i bardzo zależało mi, aby pomóc im wrócić do zdrowia. Interesowały mnie również choroby, zwłaszcza te egzotyczne, nękające nasze organizmy. Rodziców rozpierała duma, którzy postanowili niejako przejść na emeryturę, nie licząc wykładania na uniwersytetach. Nasze życie mijało spokojnie i zgodnie z oczekiwaniem, gdy nagle wszystko wywróciło się do góry nogami… 
Mama została poproszona do wykonania pewnego eksperymentu lub testu… Coś poszło nie tak i nastąpiła wielka eksplozja, zabijając kilku młodych uczniów oraz bardzo ciężko raniąc mamę. Zabrali ją do szpitala i natychmiast lekarze się nią zajęli. Dowiedziałam się o wszystkim, kiedy brat przyleciał pod mój uniwersytet, ponieważ nie był w stanie ze mną się skontaktować poprzez telepatię (miał na sobie zaklęcia uniemożliwiające użycie jej). Po krótkim streszczeniu oboje polecieliśmy do szpitala, gdzie przebywała. Rozmawiałam z lekarzem, dużym basiorem o brązowo–czarnym futrze i bursztynowych oczach, prosząc, aby przedstawił mi fakty, a nie obietnice. Tak więc zrobił… Jej stan był krytyczny – doznała wielu obrażeń wewnętrznych oraz miała poparzone ponad 60% powierzchni skóry. Płuca również zostały poparzone, co bardzo utrudniało mamie oddychanie. Chwilę zajęło mi stłumienie buzującego we mnie strachu. Wiedziałam, że rokowania są bardzo złe i musiałam to powiedzieć bratu i ojcu, który był już w drodze. Kilka minut zajęło mi przygotowanie się na rozmowę z rodziną. Najpierw powiedziałam bratu, który omal nie obrócił szpitalnego korytarza w pogorzelisko, ale udało mi się go uspokoić, przytulając go. On natomiast się rozpłakał a ja z nim. Chwilę potem pojawił się ojciec, żądając informacji. Pozbierałam się i powiedziałam mu, a on nie mógł mi uwierzyć, lekarzowi prowadzącemu również. Zażądał spotkania z mamą, ale odmówiono mu, ze względu na stan mamy. Był wściekły. Chciałam i jego uspokoić, ale odepchnął mnie specjalnym zaklęciem ogłuszającym, z ogromną siłą rzucając na ścianę niczym szmacianą lalką, podobnie jak dwoma innymi wilkami, które były za blisko. Bolało i to mocno, ale nie tak bardzo, jak moje zrozpaczone serce, widzące jak basior walczy o ostatnie spotkanie z jego ukochaną. 
Nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się opowieść o ametrynie, który mam na czole. O czułym, przepełnionym ciepłem głosie mamy, która opowiadała mi o tej legendzie na dobranoc. O wiele wielkiej miłości, która połączyła nie tylko boginię Szu i Ra, ale również moich rodziców. Brat pomógł mi wstać, a następnie pomógł obezwładnić naszego ojca. Nadal się rzucał, ale został skrępowany odpowiednim zaklęciem zarówno przez mojego brata, jak i inne wilki, które należały do personelu medyczne medycznego. 
W tamtym momencie rozległo się szaleństwo. Kilku lekarzy, w tym ten, z którym rozmawiałam, pobiegli do jednego pokoju. Moje ciało oblał zimny pot a serce zamarło. Błagałam, aby to nie było, o czym wiedziałam. 
Moja mama zmarła, pomimo próby reanimacji. Gdy z pokoju wyszedł basior o bursztynowych oczach, w którym krył się smutek oraz współczucie, wiedziałam. Nie musiał nic mówić. Bardzo mocno przytuliłam swojego braciszka, który również po chwili zrozumiał. Tata, dalej obezwładniony, po usłyszeniu o śmierci mamy, zaczął krzyczeć, płakać i coraz mocniej szamotać się. Chciał zobaczyć ją, błagał o to, ale odmówiono mu. Próbował wywalczyć sobie drogę do żony, ale podano mu leki znieczulające, które niemal natychmiast zadziałały. 
Ostatnią wolą mamy była kremacja, a następnie stworzenie z jej popiołów pięknego klejnotu. Spotkało się to z oporem od strony taty, ale wraz z bratem jasno postanowiliśmy sprawę – zrobimy tak, jak chciała mama. Po ceremonii pogrzebowej nasz tata wziął diament stworzony z popiołu mamy i wyprowadził się gdzieś w bezwilczą okolicę, gdzie żyje w ciągłej żałobie i żalu. Obwinia się za śmierć mamy, ponieważ, jak twierdzi, miał przeczucie, ale je zbagatelizował. Co jakiś czas odwiedzamy go, gdy tylko jesteśmy w stanie. Kye natomiast jest magiem, który pracuje za granicą. Widzimy się głównie kilka razy do roku, gdzie plotkujemy przy kawie i ciasteczkach. Często przesyłamy sobie również rozmaite paczki z różnymi bibelotami czy smakołykami. Ja natomiast pracuję w szpitalu, jako internista oraz pediatria, niosąc pomoc innym wilkom, tak jak zawsze chciałam… 
Inne:
– Uwielbiam malować. Często spędzam cały wolny dzień na malowaniu pejzażu, postaci lub czyjś portretów… Uwielbiam gęste farby, nazywane przeze mnie akrylowymi, które przysyła mi je mój brat. Płótna kupuję od pewnego kupca, który co jakiś czas ma je na sprzedaż. 
– Jestem totalnym śpiochem, a wstawanie tuż przed świtem Słońca jest dla mnie męczarnią. Uwielbiam pospać do południa a kłaść się późno w nocy. Niestety, dosyć często mam poranne zmiany, tak więc muszę odpuścić sobie leniuchowanie.
– Głośno chrapię.
– Podczas swojej pracy, głównie artystycznej, tworzę tak zwany “chaos kontrolowany”.
– Chciałabym adoptować szczeniaka, najlepiej basiorka. To nie oznacza jednak, że nie chcę zostać matką – chcę mieć swoje dzieci ale też dać miłość pewnemu szczeniakowi, któremu nikt nie zaoferował tak wielkiego skarbu…
– Stale trenuję sztuki walki. Przynajmniej raz w tygodniu mam dwugodzinny trening. 
– Kocham czytać książki, nie tylko te naukowe z kategorii najnowszych odkryć w świecie medycyny, ale również fantastykę czy powieści obyczajowe.
– Uwielbiam ryby i dania z nimi. Czasem zdarza mi się wędkować, ale średnio mi to idzie. Brat mnie tego uczył i chyba nadal potrzebuję jego pomocy…
– Miłośniczka zielonej herbaty oraz ciepłego kakao.
Autor: wimi403@gmail.com | ΛNTILIΛ#8184

Layout by Netka Sidereum Graphics