niedziela, 30 czerwca 2019

Od Pandory CD. Ingrid

Mała, niebiesko-szara kulka, która była małym szczenięciem, właśnie skoczyła na mnie i postanowiła wbić mini kiełki w mój kark. Ja zacząłem lamentować i błagać o litość, ale takowej nie dostałem. Plątały mi się łapy, kiedy bujałem się na boki, pod wpływem bólu, jakiego doznałem od strony mojego wroga. Wilczek zadał ostateczny cios, kiedy położył łapy na moim pysku i oznajmił, że zostałem przeklęty i nigdy więcej nie zjem żadnego wilka. 
A potem oboje wywróciliśmy się na plecy i zaczęliśmy się głośno śmiać, kiedy matka szczenięcia właśnie weszła do jaskini.
- Widzę, że dobrze się bawicie – oznajmiła samica, kiedy jej dziecko pobiegło do jej łap i się mocno przytuliło.
- Czy następnym razem też mogę zostać z Pandorą? - zapytał z nieukrywaną radością, pyszczek jeszcze mu się długo cieszył. Wadera spojrzała na mnie, nieco zakłopotana. Wstałem z ziemi.
- Pani syn jest bardzo grzeczny i do końca zjadł cały obiad – oznajmiłem, wtedy popatrzyła na mnie lekko zszokowana, ale z uśmiechem spojrzała na swe dziecię, które grzecznie siedziało i czekało na jej odpowiedź.
- Na prawdę? - potem skierowała wzrok w kierunku skalnego stołu, przy którym jedliśmy. Skinąłem głową. - Ze mną nigdy nie chcesz dokończyć posiłku – zauważyła, jakby obrażona, ale z drugiej strony wdzięczna, popatrzyła na Haku, swego synka, który położył po sobie uszy i zrobił minę niewiniątka.
- No bo gdybym nie zjadł, nie mógł bym pokonać potwora z gór, który je wilki! - oznajmił, podchodząc do mnie.
- Potwora z gór, który je wilki? - potworzyła rozbawiona, zerkając na mnie. Niewinnie się uśmiechnąłem. - No cóż, skoro tak bardzo spodobał ci się pan, to jeśli następnym razem się zgodzi, możesz z nim zostać – na tę wiadomość Haku podskoczył z radości i podziękował matce, która posłała mi rozbawione spojrzenie.
Tak naprawdę, to przez przypadek stałem się opiekunem małego Haku. Gdy byłem w swojej jaskini, przyszła do mnie szara wadera, która oznajmiła, że jestem ostatnim opiekunem na tym terenie. Gdyby nie fakt, że pozostali byli zajęci, nawet by o mnie nie pomyślała, ale byłem jej ostatnią nadzieją. Chociaż było widać, że nie była zadowolona z faktu zostawienia mnie ze swoim synem, poszła do centrum, a ja południe do wieczora spędziłem ze szczenięciem. 
- Do zobaczenia mały – pożegnałem się ze swym podopiecznym, potem odebrałem od jego matki zapłatę w postaci kamieni szlachetnych, które będą ładnie ozdabiać moją jaskinię i ruszyłem do domu.
Pogoda była ładna, chociaż panowała noc. Śnieg leżał ubity, więc ławo było iść, a brak wiatru nie sypał białym puchem w pysk. Jasny księżyc oświetlał teren jak słońce w dzień, a bezchmurne niebo pozwalało zobaczyć piękne gwiazdy – po prostu idealna pora na spacery. Po chwili poczułem burczenie brzucha, a ponieważ nie byłem zmęczony, postanowiłem coś upolować. W nocy było to trudniejsze, jednak ja miałem w zanadrzu moc Tkania Krwi. Wszedłem w las i tam zaczaiłem się na lisa, który najwidoczniej także szukał czegoś do zjedzenia. Nie spuszczałem go z oczu, delikatnie rozłożyłem skrzydła na boki, a potem się wyprostowałem i mocno skupiłem, myśląc o tym, by moja ofiara się zatrzymała. Nieświadoma ruda kita to zrobiła, a ja za pomocą skrzydeł, po dwóch dużych susach, byłem przy zwierzęciu i wgryzłem się w jego szyje. Zabiłem je szybko, a potem trzymając go w zębach, wyszedłem z lasu.
Wystraszyłem się, kiedy nagle zza drzewa wyszedł obcy mi wilk. Prawie puściłem lisa z pyska, odsunąłem się trochę do tyłu i dopiero wtedy przyjrzałem się nieznajomej. Wtedy wiedziałem, co mnie tak przeraziło: dwukolorowe oczy od blasku księżyca zaświeciły się mocno, groźnie, a dwie szerokie blizny na pysku tylko wzmocniły efekt.

<Ingrid?>

Słowa: 585

sobota, 29 czerwca 2019

Od Ingrid

Biegłam ile sił w nogach, próbując za wszelką cenę dosięgnąć mieniącego się na przeróżne kolory futra. Łapy zaczynały mi powoli drętweć, futro robiło się coraz to bardziej mokre a moja dotychczas nieugięta determinacja, zaczęła powoli maleć. Próbowałam krzyczeć najgłośniej jak potrafiłam, ale przy każdej próbie wyglądało to, jakby ktoś rozszarpał moje struny głosowe, uniemożliwiając mi tym wydawanie z siebie dźwięków. Cała energia wydobywająca się ze mnie, głucho ginęła tuż po zetknięciu się ze światem zewnętrznym. Niebiesko biały ogon zaczynał ginąć w oddali z sekundy na sekundę. Zaczynałam krztusić się powietrzem, zasysając je coraz intensywniej. Mimowolnie zaczęłam gubić kroki, aż w pewnym momencie padłam na ziemię, niczym postrzelona zwierzyna. Powieki miałam ciężkie, a ciało zdawało się przybrać zdecydowanie na wadze. Leżałam w ten sposób niczym truchło, biernie poddając się działaniu czasu. Niestety sam czas nie okazał się litościwy dla poszkodowanego zwierzęcia jakim byłam. Trudno określić czy całe zajście trwało bardzo długo, czy chwile perfidnie się wydłużyły, ale najważniejsze jest to, że to wszystko nie trwało wiecznie. Kuliminacyjnym momentem okazał się ten, w którym znalazłam się w samym środku jednej z bitew. Dookoła widziałam wilki z różnych nacji. Każda z nich zrzeszała o dziwo nie wilki jednej rasy, czy pochodzenia, tylko wilki, które stosowały wybrany styl walki. W ten sposób otaczały mnie wilki posługujące się wyłącznie magią oraz takie, które ograniczały się tylko do swojego żywiołu. Koło mnie przebiegł wilk, który natomiast używał jakiegoś nieznanego mi oręża. Z chwilowego stanu dezorientacji wyrwał mnie niesamowity hałas. Odwróciłam się w stronę mieniącego się wilka i ujrzałam w nim coś, co zawirowało moimi uczuciami. Jednocześnie czułam do niego nienawiść i uwielbienie. Otrząsnełam się i gdy chciałam już popędzić w jego stronę, znowu coś mnie zatrzymało. Jakaś forma niewidzialnej siły skutecznie mnie powstrzymywała. Walczyłam niemalże sama ze sobą, patrząc jak mój cel ponosi powoli klęskę. Robiło mi się przed oczami na przemian czarno i biało. Miałam wrażenie że już nic ze sobą nie współgra - czas, grawitacja i siły oddziaływania, czy nawet sami bogowie. Szczególnie Ci ostatni sprawiali wrażenie nieobecnych. Wpadłam w furię, która okazała się tylko marnowaniem ostatków sił. W jednym momencie wszystko ustało. Z mojego położenia mogłam bez problemu zobaczyć hektary martwych wilków. Nogi mi zadrżały, źrenice rozszerzyły się, a umysł zdawał się wariować. Wtem zobaczyłam jego. Błyszczące futro nie błyszczało już tak jak na początku. Błoto i świeża krew zabijały dobre pierwsze wrażenie. Wilk leżał nabity na parę pali, z rozerwaną krtanią. 
~~~~
Obudziłam się wydając z siebie niekontrolowany dźwięk, coś na kształt warknięcia. Nastąpiło to jak zwykle w momencie zobaczenia ciała. Z pyska kapała mi krew, której pozbyłam się błyskawicznie, wycierając ją w śnieg. Obudziłam się pośrodku niczego, przepełniona furią, spowodowaną tak ogromną niewiedzą. Ten sam nieznajomy wilk, to samo zakończenie. Pobudka z krwią w pysku, oraz w kompletnie nieznajomym miejscu. Spojrzałam w niebo, które wskazywało nie więcej niż to, że noc trwała w najlepsze. Księżyc święcił jasno, dzięki czemu okolica była dobrze widoczna. Usiadłam jeszcze na chwilę, próbując obmyślić plan działania na najbliższe godziny. Przypadkiem dostrzegłam ślady na śniegu. Mogłam się łudzić, że dotrę po nich do mojego pierwotnego położenia, które pamiętałam jak przez mgłę. Nic więcej mi nie pozostawało, więc ruszyłam w drogę. Oczywiście, jeśli ślady były moje...

<Ktosiu?>



Słowa: 526

czwartek, 20 czerwca 2019

Uwaga!

W związku z nieoczekiwanymi problemami technicznymi prosimy o przesyłanie wszelkich opowiadań na adres mailowy feneklis@interia.pl lub hw: Junien od dziś do 27.06 oraz od 1.07 do 3.07.
W dniach 28.06 - 1.07 uprasza się o wysyłanie opowiadań na adres mailowy aneek5502@gmail.com lub hw: Anko5.
Ewentualne formularze wstawione będą w terminie późniejszym. Przepraszamy za trudności.
Administracja.

wtorek, 18 czerwca 2019

Od Ilyi CD. Elaine

Chociaż w tonie jej głosu nie dostrzegł niczego podejrzanego, postanowił trzymać się na baczności. Zwykle pytania dotyczące jego osoby, na które odpowiadał szczerze i bez ogródek jak jakiś niemądry szczeniak, kończyły się dla niego w sposób dość mało przyjemny. Zaraz moment ścigała go wilczarska policja, innym razem samozwańcza inkwizycja, czasem miał opłacony nocleg w wysokiej klasy lochach. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem z tak podstawowych informacji potrafili go wrobić w zabójstwo, innym razem w rabunek... Cóż, powtarzali mu, żeby uważał na obcych, ale skąd miał wiedzieć, że wszyscy z nich są parszywcami.
Początkowo wpatrywał się w nią z morderczym spojrzeniem, licząc, że spróbuje mu wyjaśnić, dlaczego postanowiła zainteresować się jego osobą. Później dotarło do niego, że sam zaczął ten temat i nieładnym byłoby z jego strony ot tak zignorować lub agresywnie odpowiedzieć na jej pytanie. Szybkie wtrącenie o mimowolnym podaniu informacji i wymianie wiadomości przekonało Ilyę dostatecznie, no tak mniej więcej.
Już ze swoim zwyczajnym, lekko otępiałym spojrzeniu podszedł do niej bliżej, nawet bardziej niż bliżej, niż ktoś normalny mógłby sobie na to pozwolić. Zgiął się na łapach i pochylił, chcąc ostrożnie ją obwąchać. Będąc tak blisko niej, czuł jej oddech, słyszał bicie serca i widział każdy, nawet ten najmniejszy, ruch, dzięki czemu miał pewność, że w razie konieczności będzie umieć ładnie umknąć z tejże sytuacji. Nie wyczuwał niczego dziwnego, ot tak przyjemny zapach wilczycy, który wydał mu się dziwnie znajomy, a mimo wszystko tak obcy. Szturchnął nosem jej pysk od spodu, delikatnie unosząc jej łeb, a następnie się cofnął i dokładnie przyjrzał.
– Wydajesz się szczera, nie skrywasz żadnej broni... Myślę, że mogę ci o sobie coś powiedzieć.
Gdyby Ilya potrafił na czas nazywać wszystkie reakcje podczas towarzyskich pogawędek swoich rozmówców, dostrzegłby, że wadera na moment wstrzymała oddech i wypuściła go, dopiero gdy ten raczył się do niej odezwać. Nie można było jej zarzucić strachu przed Ilyą. Gdyby faktycznie się go bała, nawet nie zgodziłaby się, aby dotrzymywał jej towarzystwa. Prędzej bała się, że coś powiedziała nie tak i mogła zrazić do siebie basiora.
– Nie zatrzymujmy się, chodźmy dalej.
Zerdinowi nie tak świeżej młodości nigdzie się nie spieszyło, miejsce pobytu również mu nie przeszkadzało, ale będąc w ruchu, lepiej mu się myślało, a raczej wygrzebywało wspomnienia, na których musiał budować swój obraz. Z jednej strony docenił ogólne pytanie, które nie wymaga od niego zbyt wiele i nie ogranicza w znaczący sposób, z drugiej – nie miał zielonego pojęcia, co mógłby jej powiedzieć. Co ją dokładniej interesuje? Co ją zaciekawi? Co chce usłyszeć?
Dotarcie do archiwum swojego mózgu zajęło mu trochę czasu, ale chyba jego znajoma nie będzie mu miała za złe kolejnych chwil spaceru w zupełnej ciszy, już to przerabiali i chyba nikt z nich się na to nie skarżył. Próby wydukania czegokolwiek powodowały, że kręcił głową na różne strony, poruszał uszami w nerwowy sposób, a nawet otwierał i zamykał pysk, wydając z siebie jedynie ciche westchnięcia. Kątem oka dostrzegł, że wilczyca delikatnie się uśmiecha, ale zamiast spoglądać na drogę przed sobą, patrzyła na niego. I wtem, niczym najprawdziwszy cud, wpadł, co mógłby jej o sobie powiedzieć. Był z siebie tak dumny, że uśmiechnął się, a nawet zaśmiał pod nosem.
– Jestem po prostu Ilya, nic dodać, nic ująć.
Na moment się zatrzymali. Elaine wpatrywała się w niego z niemałym zdziwieniem malującym się na jej pysku, po czym odwróciła łeb i zaczęła się śmiać, co wprowadziło basiora w zakłopotanie. Powiedział coś nie tak? Kiedy długo trwała w stanie rozbawienia, podszedł do niej i szturchnął ją nosem w bok, przez co lekko się przechyliła i zmuszona była postawić kolejny krok.
– Byłam gotowa na każdą odpowiedź. Pogodziłam się nawet z odmową, ale naprawdę nie spodziewałam się, że odpowiesz tak... bardzo wymijająco. Przepraszam... – Powoli powstrzymywała się od śmiechu.
– Nie – zareagował machinalnie na słowo „przepraszam”, – nie musisz mnie przepraszać.
Zmrużył oczy, czując efekty zbyt długiego przebywania na białym puchu, który jak czarna wróżka na złość odbija każdy promień słońca i celuje prosto w ślepia bezbronnych wilczków. Zaproponował jej udanie się w miejsce, gdzie króluje cień i gdzie ich oczka będą mogły, choć na chwilę odpocząć. Zgodziła się, mówiąc, że jej to w sumie obojętne, gdzie się udadzą.
Usiedli pod wielkim drzewem, które rzucało równie wielki, a może nawet i większy cień. Pomimo ogólnie panującego chłodu, temperatura w cieniu nie różniła się tak bardzo od temperatury na czystym słońcu, dlatego też nie stękali zębami i nie narzekali na zimno.
Zmieszany poprzednią sytuacją, uczuł, że z lekka zawiódł, toteż postanowił się poprawić i znów wrócił do punktu wyjścia – o czym jej powiedzieć? Nie mogąc znieść cierpienia, jakie aktualnie przeżywa Ilya, postanowiła mu z lekka pomóc, nakierowując go na tematy związane z pochodzeniem, rodziną, przemiłymi wspomnieniami, czy też zdobytymi umiejętnościami.
– Nie mam rodziny – rzucił nagle. – Był pewien wilk, który uważał się za dobrego przyjaciela moich rodziców, ale później mu się odmieniło i stwierdził, że jest moim ojcem... Ale ja mu nie uwierzyłem. Nie jestem nie wiadomo jak stary, ale widziałem wiele rodzin. Ojcowie się tak nie zachowują, jak on się zachowywał... Co do domu... Pamiętam, że otaczało nas sporo wilków, ale później to się zmieniło. I z wielkich piasków przenieśliśmy się do większych piasków. – Pokręcił chwilę głową. – Nie lubię, gdy się mnie myli z waderą z powodu mojego imienia...
Zamerdał ogonkiem jak przeszczęśliwy piesek. Był z siebie zadowolony, bo nie dość, że powiedział coś o sobie, to jeszcze jego wypowiedź miała całkiem zgrabny kształt, a teraz... Teraz nawet może prosić o parę wiadomości z jej życia, nie musząc się tłumaczyć, że nie wykorzysta ich w niecnych celach. Przysunął się do niej bliżej i patrząc w oczy, rzucił:
– A ty?

<Elcia?>

Słowa: 920

Od Pandory CD. Rhiannon

Latanie we mgle było ciężkie i nawet perfekcyjna orientacja w terenie nic nie zdziała, niestety musiałem się dostać do centrum do południa, czyli byłem skazany na siwą chmurę, od której nic nie widziałem. Wystartowałem ze swojej jaskini na skrzydłach i leciałem, póki widziałem korony drzew. Wtedy jeszcze wiedziałem, którędy lecę, niestety chwila mojego zamyślenia sprawiła, że las zniknął, a ja musiałem zniżyć lot. Po dolinach, jakie rozciągały się pode mną byłem przekonany, że kierowałem się w dobrą stronę. Potem sam nie wiem, jak to się stało, może się myliłem albo zamyśliłem lub mgła ze śniegiem pomieszała mi w głowie. W końcu czy widać granicę między białych puchem, a chmurą, unoszącą się nad powierzchnią? Ja jej nie dostrzegałem, dlatego po paru minutach złożyłem skrzydła i pokonywałem drogę pieszo. Na początku szło mi całkiem sprawnie i sądziłem, że dotrę na miejsce nie spóźniony, niestety śniegu zaczęło przybywać. Pomagałem więc sobie ogniem, który wydobywał się z mojego pyska i topił śnieg z przodu. Z czasem zacząłem podskakiwać za pomocą skrzydeł, gdy wpadałem w zaspy, a niestety mój wzrost mi nie pomagał, wręcz przeciwnie. W pewnym momencie topiłem się w nich, niczym szczeniak, wtedy zdałem sobie sprawę, ze na pewno się zgubiłem. Rozłożyłem skrzydła i wzleciałem do góry, wylądowałem jakieś pół kilometra dalej, gdzie śnieg nie padał ostatniej nocy i mogłem pokonywać drogę bez problemu. Nagle poczułem pod łapami coś śliskiego. Zgarnąłem łapą śnieg, który tylko delikatnie przyprószył zamrożone jezioro. Miałem wrażenie, że kierowałem się w dobrą stronę, a lód na wodzie mnie w tym utwierdzał. Wysunąłem pazury i ruszyłem przed siebie. Z początku nie szło mi najlepiej, kopyta nie miały dobrej przyczepności, więc zacząłem sobie pomagać skrzydłami, dzięki którym przyspieszyłem. Nagle w oddali zobaczyłem sylwetkę jakiegoś wilka. Zbliżał się do mnie, gdyż jego postać się zwiększała. Nie reagowałem, szedłem dalej przed siebie, kiedy obcy wszedł na lód. Najprawdopodobniej nie wiedział o tym, ponieważ widziałem, jak jego łapy rozkraczają się na wszystkie strony i przez chwile po prostu na nich jedzie. Zatrzymałem się, przyglądając się nieznajomemu, który po chwili się zebrał, wysunął pazury i szedł powoli w moim kierunku. 
- Przepraszam – odezwał się damski głos. Odwróciłem się do wadery, której mogłem się przyjrzeć dopiero wtedy, gdy była parę kroków ode mnie. - Wiesz którędy do centrum? - zapytała. Pokiwałem głową.
- Także się tam wybieram – oznajmiłem. - Niestety nie jestem pewien drogi, którą obrałem – dodałem. - Ale chyba wiem, co mogłoby nam pomóc – powiedziałem po chwili ciszy. Delikatnie chuchnąłem w nicość, para z mojego pyska nabrała niebieskiego kolorku, a im więcej powietrza wypuszczałem, zamieniało się w małe płomyczki. Podczas tej czynności myślałem o centrum i po chwili, gdy przed nami utworzyły się trzy duży ogniki, z których robiły się mniejsze, one wskazały kierunek wschodni. - Wskażą nam drogę – wytłumaczyłem, czekając, aż wadera się ruszy, gdyż w chwili obecnej im się przyglądała. Mogłem je wytworzyć wcześniej i poprowadzić samego siebie, bo nie bałem się porażki i zgubienia. Jednak kiedy ktoś pyta o drogę, należy pomóc.

<Rhiannon?>

Słowa: 483

Od Spero CD. Imery

- A nie pomyślałeś, że dobrze byłoby wiedzieć co to jest i skąd się wzięło? - zapytałam.
Jego mina była wystarczającą odpowiedzią.
Westchnęłam ciężko. Ostrożnie podeszłam do drzewa, wypuszczając jednocześnie przed siebie wiązki magii, które miały zbadać dziwne zjawisko. Prześlizgnęły się po drzewie i oplotły jakieś dziwne skupisko energii we wnętrzu pnia.
- I? - odezwał się Imera. Skrzywiłam się, zirytowana, że mi przerywa. Ale nie odezwałam się. Zaczynałam powoli dochodzić do wniosku, że nie ma sensu okazywać przy nim złości ani zwracać mu uwagi. Na nim i tak nie robiło to wrażenia.
- To nie jest takie hop-siup - powiedziałam spokojnie, przypatrując się badawczo pniu. - Magia musi dotrzeć do źródła tego czegoś i odkryć, co to jest. A że władam czarną magią, która bywa kapryśna, może zająć to chwilę.
Imera westchnął przesadnie, demonstrując swój stosunek do takich badań. Zakręcił się  w kółko, podreptał przez chwilę, po czym położył się w cieniu pobliskiego drzewa i zamknął oczy.
- Daj znać, jak skończysz - mruknął. I więcej się nie odezwał.
Dla mnie to nawet lepiej. Bez rozpraszającego gadania w tle, o wiele łatwiej było mi się skupić.
Nie minęła minuta, gdy w końcu coś znalazłam. Nic poważnego, jak się okazało, ale wystarczającego do zatrucia jeziora. Choć musiało spędzić w wodzie trochę czasu, skoro poczyniło takie szkody.
Teraz poza zlikwidowaniem źródła, trzeba będzie jeszcze oczyścić wodę. Spojrzałam na niebo, oceniając swoje szanse. Do zachodu zostało jeszcze trochę czasu.
Krótkim, prostym zaklęciem zniszczyłam drzewo, rozsypując je na popiół, po czym resztki, które po nim zostały, zabrałam na jedną kupkę i zamroziłam w kostce lodu. Zutylizuje się to później. Teraz została tylko sprawa zatrutej wody... Musiałam przejść się brzegiem rzeki i jeziora, niwelując truciznę. Proste zaklęcie, niewymagające nawet inkantacji. Ale, jak każde zaklęcie, męczy. Zastanawiałam się, czy dam radę po czymś takim wrócić do domu, ale w sumie nie miałam wyjścia.
- Imera - zwróciłam się do basiora, który nie ruszył się na krok, odkąd zaległ pod drzewem. Można by założyć, że jest martwy, gdyby nie ledwo widoczne ruchy klatki piersiowej, świadczące o oddychaniu. - Już wiem, co zatruło jezioro. Problem polega na tym, że pozbycie się tego może trochę potrwać, więc jeśli nie chce ci się czekać, to możesz już wracać do domu. I tak niedługo zrobi się ciemno.

<Imera?>

Słowa: 363

Od Spero CD. Pata

Zmarszczyłam brwi, ze wszystkich sił próbując zrozumieć, co mówi Valion. W głowie mi szumiało i z trudem łączyłam fakty. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc uspokoić nieco zawroty głowy. Chyba przegięłam. BARDZO przegięłam. Zaklęłam cicho. Miałam ich oprowadzać, a nie upijać się na skraj nieprzytomności. Dałam się wyprowadzić Williemu z równowagi pytaniem o Lysa. A potem przez cały czas rzucał mi dziwne spojrzenia zza baru, przez co bardziej skupiłam się na ignorowaniu go, niż kontrolowaniu, którego drinka podsuwa mi Elliot.
- Przesadzasz - Elliot zbył brata machnięciem łapy. Wychylił kolejną kolejkę.
- Chyba nie do końca - mruknął Valion, patrząc na nas krzywo.
Nadal marszcząc brwi, rozejrzałam się dookoła. I ponownie zaklęłam, tym razem w myślach, bo wcześniej zrobiłam to prawdopodobnie głośniej, niż zamierzałam.
Wszystkie wilki siedzące w karczmie wbijały w nas spojrzenia wyrażające całą gamę emocji: od szoku, przez zniesmaczenie do rozbawienia. "Wszyscy", nie wyłączając Willy'iego. Stary karczmarz wycierał szklanki ścierką i, bezwstydnie się na nas gapiąc, chichotał pod nosem.
Trzeba było coś z tym zrobić.
- Ej, a co powiesz na karaoke? - zaproponował Elliot, trącając mnie łapą, żeby zwrócić moją uwagę.
Momentalnie zapomniałam, o czym myślałam jeszcze przed chwilą. Spojrzałam na basiora z szerokim uśmiechem.
- A wiesz, że w sumie nie mam nic przeciwko? - choć jakiś głos na granicy świadomości szeptał mi, że nie powinnam tego robić. Nie miał jednak siły przebicia, bo już chwilę później zmierzaliśmy z Elliotem do specjalnie przygotowanej, niewielkiej sceny.

~•~

Kilkanaście upokarzających minut później Willy stwierdził, że starczy już tego robienia z siebie idioty. Podszedł do nas i odebrał mikrofony. Po czym podszedł do mnie i szepnął mi do ucha tak, żebym tylko ja usłyszała:
- Magowi czarnej magii takie zachwianie nie przystoi, nieprawdaż? - uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo. - Użyj tej swojej magii i zrób coś ze sobą. I zabierz stąd kolegę.
Po czym wrócił za bar obsługiwać klientów.

~•~

Chwilę zajęło mi zebranie się w sobie, a potem jeszcze trochę poprawne rzucenie zaklęcia. Opornie, ale się udało.
- Matko, moja głowa - jęknęłam, gdy tylko zaklęcie zadziałało, a ja otrzeźwiałam. Niestety, nie było w stanie zniwelować efektów nadmiernego picia. Także teraz cierpiałam. - I po cholerę dałam się sprowokować...
Razem z Valionem wyprowadziliśmy Elliota z karczmy. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz zdałam sobie sprawę, jak długo tam siedzieliśmy. Było już niemal całkiem ciemno.
- Chyba powinniśmy znaleźć dla was jakiś nocleg - zauważyłam. W ostateczności mogliby przenocować u mnie, ale moje mieszkanie było zbyt małe, by pomieścić trzy wilki. Ale jeśli innej opcji nie znajdziemy, to chyba nie będziemy mieli wyboru...

<Valion? Pat?>

Słowa: 406

Od Pandory CD. Reny

Pokiwałem głową i się odwróciłem, mając zamiar odejść. Wadera była w domu, teraz nadszedł czas na mój powrót i odpoczynek. Nim jednak rozłożyłem skrzydła by polecieć, zatrzymałem się przy małej dekoracji, którą tworzyły kamyki na sznurkach. Podszedłem nieco bliżej i uważniej im się przyjrzałem, rozpoznając w małych skałkach dwa kryształy. Zafascynowany ich błyszczeniem, wywołanym przez promienie słońca, nie zauważyłem, kiedy wszedłem w błyskotki. Gwałtownie się poruszyłem, by się odsunąć, ale się okazało, że moje rogi wplątały się w sznurki. Przez chwilę starałem się z nich wyplątać, sądząc, że sobie poradzę, ale niestety im więcej się ruszałem, tym bardziej się plątałem. W końcu z jaskini wyszła Rena, która widząc mnie w takiej sytuacji, delikatnie się uśmiechnęła, ale zachowując powagę, podeszła do mnie.
- Poczekaj, nie ruszaj się – oznajmiła, a ja grzecznie się jej posłuchałem, kładąc się na ziemi. Zaczęła powoli zdejmować sznurki z kamykami z moich rogów, a ja czułem się bardzo zażenowany.
- Bardzo przepraszam – odezwałem się po chwili milczenia. - Chciałem się tylko przyjrzeć tym kryształom – dodałem. Rena w końcu wyplątała mnie i mogłem swobodnie wstać i się odsunąć.
- Nic się nie stało – zapewniła, ale ja dalej się dziwnie czułem. Poroża po raz enty dały mi znać, jak bardzo potrafią przeszkadzać w życiu. Zawstydzony odsunąłem się do tyłu, kiedy nagle moje kopyta straciły przyczepność do podłoża i odsunęły się do tyłu po kamieniu. Poleciałem razem z nimi, chciałem wbić pazury w ziemię i złapać się skały, ale nie zdążyłem i wpadłem do wody, jaka znajdowała się za mną. Wylądowałem w niegłębokiej rzeczce, czując się jeszcze bardziej upokorzony, jeśli to było możliwe. Wyprostowałem skrzydła, wstając. Niestety przez moje rozmiary, woda sięgała mi do szyi.
- Przepraszam, zapomniałem, że kopyta nie mają przyczepności – stwierdziłem ponuro, wychodząc z wody i patrząc na Rene. Prawdopodobnie wyglądałem komicznie: mokry zmutowany wilk, któremu parę chwil temu sznurki wplątały się w rogi, a kopyta poślizgnęły na skale. Cudownie być odmieńcem.

<Rena? Dostałam oślenienia xd>

Słowa: 310 

niedziela, 16 czerwca 2019

Od Rhiannon

Już sama myśl o wstaniu ze swojego wygodnego posłania potrafiła doprowadzić waderę do depresyjnych myśli. W jej domostwie panował taki chłód i ziąb, że nie miała ochoty nawet wstać i czegoś dobrego zjeść. Choć wiedziała, że byłoby to marnotrawstwo dnia, gotowa było zrobić ten jeden, jedyny wyjątek i zostać jeszcze kilka godzin w tym cieple... Wyściubiła czarny nos i kawałek pyska, zaraz jednak schowała go z powrotem, kichając przy tym głośno. Dźwięk parsknięcia rozniósł się echem, doprowadzając najwyraźniej do szału nietoperze w sąsiedniej jaskini. Te zaczęły bowiem dziko piszczeć i zanim wadera się zorientowała, już latały po jej "pokoju" rozwścieczone. Chciała je przepędzić, ale ilość zwierząt jej to po prostu uniemożliwiała. Kilka wręcz wleciało jej do pyska, na co Rhiannon reagowała z obrzydzeniem.
— Sio! Won! Już was tu nie ma! — krzyknęła wściekła, odganiając się łapami od czarnych stworzonek — I jak ja mam tu spać, do cholery? W takich warunkach?
Przeklinała się w myślach, że nie urządziła tu jakichś przejść czy innych podobnych blokad. Drzwi miała jedynie między kilkoma jaskiniami i teraz tego bardzo żałowała. W myślach postanowiła, iż wybierze się gdzieś, aby zakupić potrzebne materiały. W sumie nie potrzebowała wiele, ot, kilka desek i metalowe kołki. Z ich wykonaniem poradzi sobie, gorzej z przejściem do innego dystryktu. Na kilku godzinną wyprawę trzeba by się jakoś przygotować, choćby wziąć jakieś jedzenie. Westchnęła głęboko z nutką melancholii i pomału zsunęła się z ukochanego miejsca spania. Rozciągła się szybko i podbiegła do innej jaskini, wolnej od nietoperzy. Lekko zdenerwowana przywdziała skórzany płaszcz i zapiąwszy sprzączkę, zdała sobie sprawę, że jej spiżarka świeci pustkami. Jak mogła tego nie zauważyć? Niemożliwe... Ale jednak. Zmarszczyła brwi w wyrazie rozgniewania się na własną osobę. W końcu jednak wyszła na zewnątrz, otwierając dębowe drzwi. W niebieskie ślepia buchnęła mgła, przypominająca bardziej mleko niż nasączone wodą powietrze. Tak oto wita swą domowniczkę Masyw Mgieł, w którym owa istotka się osiedliła. Zamknąwszy swe domostwo, Ammit od razu skierowała się w górę zbocza. Na pamięć znała drogę do centrum, choć odwiedziła je jedynie kilka razy. Starała się odpowiednio odliczać odległości, mimo że szła całkowicie na ślepo. Po południu widoczność poprawia się, ale aktualnie był wczesny ranek i mgła była w wyżu swojego panowania. Ostatnio chciała odpocząć, poskładać myśli i niepotrzebny jej był chaos i szum miasteczka - ale teraz ją tam wręcz coś ciągło. Jej jasna sierść zlewała się ze śniegiem, w którym brodziła niekiedy i po pysk. Gdy wyszła z mgły, która otaczała ją wokoło, zdała sobie sprawę, że nie ma bladego pojęcia gdzie ma teraz się udać. Krajobraz po jej ostatniej wizycie dość mocno się zmienił albo ona sama podeszła zbocze od innej strony. Zdezorientowana starała się znaleźć charakterystyczne punkty, mogące jej zdradzić swoje położenie, ale nic nie zauważyła. W oddali nieznajome szczyty i kilka dolin witały ją serdecznie. Za sobą miała stok pełen mgły, stanowiącej naturalną ścianę. Gdy już chciała iść wokoło naturalnej, białej bariery, aby natrafić na coś znajomego, zauważyła postać, dość niedaleko. Zmrużyła oczy i dostrzegła jej wyraźne kontury. Owym zwierzęciem był przedstawiciel jej gatunku, który raźnie i bez trudu pokonywał zbocze. Miał jakiś cel, więc na pewno wiedział, gdzie jest. Rhiannon przez chwilę trwała w bez ruchu, zastanawiając się, jakie są szanse, że wilk idzie w stronę Centrum. Nawet jeśli nie, to może wskaże jej drogę. Zawahała się, ale w końcu ruszyła biegiem w jego stronę, pokonując susami głębokie zaspy śniegu.  

<Ktoś chętny?>

Słowa: 555

Od Imery CD. Spero

Rozpoczęli badanie brzegu. Nie ma sensu jednak ukrywać, że Imera nie miał pojęcia co robi się podczas takiego badania. Pusto patrzył na granicę wody z lądem udając, że widzi rzeczy niezauważalne dla innych wilków. Chciał sprawiać wrażenie zaintrygowanego i całkiem dobrze mu to szło.
- Masz coś? - zapytał z czystej grzeczności. Może i jest jaki jest, ale gdy trzeba, umie się zachować. Tylko musi też chcieć, a to zdarza się już rzadko.
- Niestety nie. A ty?
Ich dialogi były takie wymuszone, takie sztuczne i nienaturalne... Gorzej niż w amatorskich teatrzykach. 
- Ano nie. - skwitował i leniwie usiadł nad brzegiem. Woda coraz bardziej zaczęła przypominać niezbadaną, oleistą ciecz.
- Jak to się mówi? Po nitce do celu, problemu szukaj u źródła, czy jak to tam... Cokolwiek się stało musi mieć początek tam, gdzie zaczyna się rzeka. - wymamrotał nawet nie chcąc jakkolwiek pomagać w tej rzekomo nurtującej sprawie.
- Niezupełnie. Równie dobrze mogło się to stać gdzieś tak w połowie koryta. 
- Kur... - agresywnie zaklnął pod nosem tak, że wadera usłyszała tylko początek - I tak wiesz o co mi chodzi. Jak pójdziemy pod prąd, to w końcu znajdziemy sprawcę tego syfu. Nie denerwuj mnie i idź. - warknął zdenerwowany, a ostatnie słowa zabrzmiały jak rozkaz. Sam się zdziwił, że potrafi mówić tak śmiało.
- Nie pozwalaj sobie. Miałeś pomagać, nie nadzorować. - odparła atak, równocześnie wydając się być nim niewzruszona.
- Idziesz czy nie? - spytał już spokojniej, choć w środku wciąż cały buzował.
- Idę. 
No i poszli. Idąc wciąż obserwowali spokojnie płynącą rzekę, która powoli zamieniała się w mroczny potok. Czarnej cieczy przybywało w oczach, ale w pewnym momencie kompletnie jej nie było - dalej rzeka zachowała krystaliczną czystość. Gdzieś tutaj musi być początek tego syfu i oboje to wiedzieli. Nikt jednak nie podzielił się swoim wnioskiem. To takie... rozumienie się bez słów, nie? Śledząc czarną substancje, bez problemu można było zauważyć, że to coś ma źródło gdzieś na lądzie. Nie wiadomo gdzie, ale poza korytem rzeki. Poszli za śladem ubruzganej cieczą trawy. Poszukiwania, przynajmniej dla Imery, wydawały się nie mieć końca. Powoli mu się to nudziło, ale zawsze lepsze łażenie za obcą waderą i działanie jej na nerwy, niż bezcelowe siedzenie na zadzie. Kolejną iskierkę zapalił w nim widok gnijącego konaru drzewa.
- No, o to nasze pożądane źródło. Możemy być z siebie dumni.
- A nie pomyślałeś, że dobrze byłoby wiedzieć co to jest i skąd się wzięło?

<Spero?>

Słowa: 386

środa, 12 czerwca 2019

Od Pata CD. Spero

Valion pokiwał przecząco głową na propozycję wilczycy. Cóż, nigdy nie ciągnęło go do alkoholu. Nie do końca wiem czemu. Albo nie lubi, albo szybko się upija. Może w sumie też po prostu nie kontrolować tego, ile procentów w siebie wlewa.
Natomiast ja... cóż, nie pogardzę. Szczególnie po dzisiejszym dniu. I tak ogólnie, bo dość dawno nie moczyłem pyska w niczym innym niż w zimnej wodzie rzek lub jezior.
Ogólnie mówiąc wino nie było złe, ale to chyba nie mój typ. Wolę coś mocniejszego, więc o takie coś poprosiłem.
Ogólnie było bardzo miło. Procenty płynące w moich i wilczycy żyłach sprawiał, że stawaliśmy się bardziej otwarci i coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. No i oczywiście te żenujące żarty, które po kilku kielonach wydają się udanymi, lecz w rzeczywistości nie. Współczuję Valionowi, że musiał ich wysłuchiwać. Ogólnie nie przeszkadzał mu fakt tego, że ja wraz z wilczycą trochę za bardzo podpiliśmy. Do czasu...

Oboje - Spero i Pat - chyba stracili kontrolę nad sytuacją. Coraz trudniej było zrozumieć ich dziwny bełkot od osób z zewnątrz. Lecz oni sprawiali wrażenie, jakby świetnie się rozumieli. Zachowywali się tak, jakby znali się jak dwa łyse konie. Nie wiarygodne, co alkohol może zrobić z człowiekiem, znaczy się... w tym przypadku wilkiem.
Valion już tak dobrze się nie bawił,  jak wcześniej. Gdy tylko chciał coś powiedzieć, został zagłuszony przez dwa wilki, które nawijały tak zaciekle. Był z jednej strony trochę smutny, lecz dominowało w nim zażenowanie, rozczarowanie i wstyd. Był rozczarowany swoim bratem, nigdy nie widział go w takim stanie. Nie sądził, że może się zachować. W sumie podobne uczucia miał względem wilczycy, aczkolwiek mniejsze. Nie znał jej, ale wyglądała na porządną waderę. No ale nic, to tylko alkohol - pomyślał.
Bardziej dobijał go fakt, że wszyscy to widzą. Jak on przybity siedzi przy stole, a oni robią wokół siebie zamieszanie. Inne wilki patrzyły na nich jak na obiekt w zoo. 
- Ano... - zaczął cicho. - Może dla was już dość na dzisiaj?
Spero i Pat spojrzeli się na niego.

<Valion? Spero?>

Słowa: 329

Rhiannon

Safiru
Pragnąc woj­ny, tocz ją w so­bie, nie z in­ny­mi. Tyl­ko wte­dy coś wskórasz.   

Imię: Nazwana przez rodzicieli Ammit, jednak podczas swojego życia obrała imię Rhiannon. Używa obu i najczęściej można usłyszeć, że jeden podaje jako przydomek. Nigdy nie wiadomo, kiedy poda które.
Ród: Wywodzi się z okrytego zapomnieniem rodu Bizhdani. Jest jedną z pięciu żyjących nosicieli tego tytułu, którzy ostali się jeszcze na świecie. Jej rodzina nie była zbyt liczna, więc i potomków ma mało. Jej członków charakteryzuje mała, biała plamka na spodzie łapy, dziedziczona od ośmiu pokoleń u każdego młodego szczenięcia.
Wiek: Rhiannon ma niecałe sześć lat. Nie świętuje daty swoich narodzin, ale warto wiedzieć, że obchodzi je wczesną wiosną.
Płeć: Może płeć owego stworzenia przed tobą może nie być jednoznaczna na pierwszy rzut oka, ale jest to wadera.
Rasa: Quatar
Stan: Mieszkańcy
Stanowisko: Wbrew pozorom i predyspozycją rasy (która nie skreśla jej przy tym zawodzie), Ammit służy w wojsku. Jej profesją jest rola zwiadowcy, którą przyjęła z cichą, wewnętrzną radością.
Charakter: Rhiannon, Rhiannon, co z ciebie wyrośnie? Albo kim się już stałaś? Szczenię narodzone z dziwactwa i biedy, głupota rodziców aż kipiała nad twymi skrońmi. A więc kim ty w końcu jesteś? Biedną córką przegnanego szlachcica, który chciał cię sprzedać za kawałek ziemi? Czy może radosną waderą, która starając się zapomnieć o swojej przeszłości, otwiera nowy rozdział swojego życia? Albo złowieszczą mścicielką za szczenięce krzywdy, gdzie słowo mówiące litość jest ci obce? Tak naprawdę Rhiannon jest mieszanką wszystkich tych charakterów po trochę. Jest to inteligentna i sprytna samica, którą to życie nauczyło jak to jest walczyć o siebie. Zanim powie cokolwiek, rozważy swoje słowa. Tak, byłaby w stanie okłamać czy omamić słownie, ale nie robi tego dla satysfakcji ani przyjemności - jedynie aby osiągnąć to, co chce. Zdarza się jej powiedzieć coś przykrego lub niemiłego, ale cóż. Ona jest po prostu szczera i raczej się to nie zmieni. Ammit niekiedy dręczą wyrzuty sumienia, choć nie są one uzasadnione. Po prostu są i już, nie chcąc jej opuścić. Jej przeszłość sprawiła, że jest bardzo ostrożna do obcych, co sprawia że nie jest ona zbytnio ufna. Potrzeba wiele czasu, aby pozwoliła się komuś do siebie przekonać. Do każdego jest miła, przywita się i zamieni słowo lub czasami pomoże - ale nic po za tym. Żadnych głębszych relacji z tymi, których nie darzy najmniejszą dozą ufności. Potrafi wybaczyć, ale raz skrzywdzona, schowa wszystkie zranienia i zapamięta każdy moment bólu. Zdarza się, że jest ogarnięta zemstą. Zrobi wtedy wszystko aby dany wilk odczuł, że ona o nim wie, że ona pamięta. A gdy przyjdzie dogodny moment, mści się bez opanowania. Z natury jest wilkiem cichym i spokojnym, o pozytywnych myślach. Nigdy nie życzy nikomu źle i nie lubi, gdy ktoś bezceremonialnie kala język bez opanowania. Gdy jest atakowana słownie, potrafi czasem się mocno (czasami aż za) odgryźć wystarczająco. Nienawidzi, gdy ktoś robi coś szybko i niedokładnie. Jest bardzo uporządkowana i przezorna, więc nie łatwo ją zbić z pantałyku. Jej słabym punktem jest to, że mimo agresywnego wyglądu i zachowania, każde słowo bierze do siebie. Nad każdym myśli i się zastanawia, czemu akurat ono zostało skierowane w jej stronę. Niekiedy jej ciałem targa wiele sprzecznych emocji, wtedy najczęściej idzie w ciche miejsce odpocząć. Jest bardzo uczuciowa i potrafi dostrzec rzeczy, które dla zimnego spojrzenia są niewidoczne. Jest oddana i wierna swoim poglądom i wilkom, które kocha i szanuje. Oddałaby życie, aby ratować to, co według niej jest słuszne. Jeśli się czegoś uprze, nie zmienia tak łatwo poglądów. Ostrożna wobec różnych dziwnych zjawisk i niepewnych zachowań.
Wygląd: Samica jest średniego wzrostu istotą o przeszywających, błękitnych oczach. Jej ślepia, zawsze czujne i otwarte na wszystko co ją otacza niekiedy pomagały jej w potrzebie. Sierść nie jest krótka, lecz do długich także nie należy. Niekiedy niezadbana i brudna, ale zawsze widać jej prawdziwy kolor. Jej futro jest skalane dziką bielą, jedynie końcówki ogona i uszu maja ciemniejszy odcień szarości. Spód jej łap jest ciemny, na jednej z opuszek widnieje biała plama świadcząca o jej pochodzeniu. Chodząca zawsze pewnym krokiem, nie skupia się na tym aby swoją postawą kogoś do siebie przekonać. Woli emanować zagrożeniem niż sprawiać wrażenie bezradnej, więc nie zachowuje się jak ofiara losu. Stara się być zawsze gotowa na potencjalny atak, fizyczny jak i magiczny. Często więc dokładnie obserwuje otoczenie i zachowania innych wilków, aby przewidzieć jakieś następstwa danych czynności. Gdy dochodzi do walki, stara się trzymać przeciwnika w ryzach, oceniając poziom jego sprawności fizycznych. Gdy chce zabić, od razu rzuca się na kark lub do gardła - nie czeka na nic.
Żywioł: Pod władzą Rhiannon znajdują się dwa żywioły - czas i umysł. Ta dziwna kombinacja nie pojawiła się u niej nagle, jako szczenię była przekonana że włada jedynie czasem. Dopiero później odkryła pełnie swoich mocy.
Moce: Jeśli chodzi o umysł, ma w tym kierunku dwie istotne dla niej umiejętności.
- Jest odporna na wszelakiego rodzaju ataki umysłowe lub inne rzeczy, chcące mącić lub wtargnąć do jej łba. Jest niedostępna we wszystkich sferach pod tym względem, więc jakiekolwiek zaklęcia tego rodzaju skierowane na nią zawsze zakończą się fiaskiem. Działa to także podczas snu lub wtedy, gdy nie jest skupiona na barierze umysłu. Jest to umiejętność, którą wręcz ubóstwia.
- Potrafi bezbłędnie odczytać emocje lub niektóre myśli innych wilków. Nie potrzebuje owego wilka widzieć, wystarczy że będzie dość blisko niego aby wyczuć jego stan umysłu. Owa moc nie zawsze jest u niej "dostępna". Niekiedy nie jest wstanie wyczuć emocji istoty, mimo że kilka godzin temu robiła to bez problemu.
- Potrafi wytworzyć wokół siebie silne pole ochronne, które zatrzymuje część rzeczy mających zadać jej obrażenia fizyczne. Nie działa to w stu procentach, ale zawsze to coś, prawda?
Czas... jej największy potencjał magiczny jak i zarazem przekleństwo Rhiann.
- Spoglądając na danego wilka, jest w stanie przewidzieć jego ruch, który wykona po upływie kilku, kilkunastu sekund. Daje jej to przewagę między innymi w walce, gdzie liczy się każdy unik i atak. Moc aktywuje się jedynie wtedy, gdy wadera czuje się zagrożona, włada nią strach czy złość - lub inna, bardzo silna emocja. Efekt tego daru znika po kilku godzinach. Efektem użycia tej mocy są nudności, bóle głowy jak i problemy z normalnym widzeniem.
- Czasami widzi urywki z życia losowych wilków - przeszłe jak i przyszłe wydarzenia danego istnienia. Zdarza się, że czasami zobaczy i swój łeb w tajemniczej wizji.
Ma też kilka mocy, które ni stąd, ni zowąd są pod jej rozkazem.
- Potrafi wejść w stan, podczas którego w dość szybki sposób regeneruje swoje siły. Podczas leczniczego letargu jest całkowicie bezbronna, więc bardzo rzadko używa tej mocy.
Rodzina: Ojciec Commodus, którego honor zdeptały inne wilki i wierna jemu do końca matka, Lieahon. Posiada dwójkę rodzeństwa - Pierren i Wieun. Z obojgiem utrzymuje przyjazne stosunki.
Partner: Ma różne odczucia do otaczających ją wokoło samców, choć stara się nie zwracać na nich uwagi. W większości nie są one pozytywne i nie kojarzy ich zbyt dobrze. Kieruje się zasadą co ma być, to będzie, więc nie pcha się do żadnego związku na siłę.
Potomstwo: Nie posiada, choć robi się jej ciepło na sercu gdy widzi przebiegające obok puchate kulki. W duchu się wtedy karci, bo nie wie czy podołałaby takiemu wyzwaniu.
Miejsce Zamieszkania: Tereny, które wadera wybrała na swój dom, nie charakteryzują się zbyt dużą popularnością w kierunku zamieszkania. Nie często natyka się tam na inne wilki, ale bez problemu radzi sobie w tych warunkach. Owym miejscem jest powierzchnia Dystryktu III, a konkretnie tereny Doliny Mgieł. Jej pieczara nie jest małym, skalnym pomieszczeniem, a większym systemem jaskiń. Składa się z kilkunastu większych i mniejszych komór, Rhiann korzysta jedynie z kilku, gdyż po prostu nie ma sensu mieszkać we wszystkich.
Patron: Gdyby ją spytać o wiarę, wyśmiałaby cię na miejscu. Nie wierzy w takie bajeczki, gdyż jej błaganie niekiedy zsunęły się na niczym i pokazały prawdziwą moc wymyślnych bożków. Żadnemu wilkowi nigdy nie przyzna, że wierzy w część tych "bajeczek". Choć w głębi duszy wie, że tak naprawdę zawdzięcza kilka rzeczy dwóm bogom, Nemeye i Eruzan. Szacunkiem darzy też wilczego boga Ravar. Patrona... można uznać, że tych trzech bogów prosi o opiekę nad sobą.
Umiejętności:

Intelekt: 21 | Siła: 8 | Zwinność: 19 | Szybkość: 12 | Latanie: 0 | Pływanie: 0 | Magia: 10 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 10 |

Historia: Urodzona przez samicę, która ubóstwiała pijaka i powsinogę. Wraz z dwójką rodzeństwa nienawidzili swojego "ukochanego papy", ale to matka wbijała im to do łbów, że ich "tataś" jest dobry. Tak, jej ojciec do przykładnych rodzicieli nie należał. Zdarzało się, że zapominał że w ogóle ma dzieci. Ze szczenięcych lat pamięta jedynie dużo łez, krzyków i kłótni. W końcu przez jej pamięć przechodzi moment, kiedy jej własny ojciec łapie ją i unieruchamia, aby zaprezentować, jako zapłatę za ziemię, bogatym wilkom chcącym mądrej gosposi. Ammit, której los został już przypieczętowany, nie potrafiła się z tym pogodzić. Było młoda i miała buntowniczy, niestały charakter chcący wolności i zabawy. Po kilku miesiącach ciężkiej pracy uciekła, zabijając tym samym syna jej kupców, który zadręczał ją przy każdej okazji. Po roku podróży zadomawia się w małym miasteczku, gdzie poznaje swoją pierwszą i nieodwzajemnioną miłość - Froyay'a. Zorganizowali oni razem mały stragan, będący czymś w rodzaju małego cyrku, gdzie prezentowali swoje umiejętności. Samiec jednak wykorzystał wilczycę, aby zdobyć parę grosza, po czym uciekł już po kilku dniach. Zgorzkniała wadera zaczęła szukać nowego miejsca do życia, jednak przez długi czas krążyła po wielu krainach. Służyła w wieli profesjach, końcowo jednak ze wszystkich zrezygnowała. Nie mogła nigdzie usiedzieć, bo wszystko było... zbyt dziwne. Zbyt obce dla niej. I właśnie w tym okresie czasu zaczęły ujawniać się jej moce związane z umysłem, co tylko ten pogorszyło stan. To wszystko zaczęło przytłaczać Rhiannon, która ledwo wytrzymywała. W końcu ciężki okres minął a ona ze zdobytą wiedzą maszerowała dalej. W końcu osiedliła się w Dolinie Mgieł i tam postanowiła zostać. Utrzymuje pojedyńczy kontakt ze swoją matką i jak i rodzeństwem.
Inne: Nigdy nie atakuje bez powodu, choć zdarza się jej dzika chęć potyczki z innym wilkiem.
Uwielbia rywalizację, szczególnie na poziomach, gdzie wie, że jej wygrana jest pewna. Zdarza się, że czuje pociąg do hazardu, ale takie chwile zdarzają się bardzo rzadko. Rhiann dobrze wie, że takie "zabawy" nie są niczym dobrym. Lubi różne zagadki i gry logiczne, lub inne formy sprawdzenia swojej wiedzy.
Samica jest przedstawicielką czystej rasy Quatar, choć była kiedyś w jej rodzinie wątpliwość pochodzenia jej babci od strony matki, która ponoć miała być mieszanką wilków rasy Quatar i Fenris. Ku jej szczęściu, rodzina zapomniała o tym dość szybko i nie doszukiwała się u dzieci jej matki cech innej rasy.
Autor: Kontakt przez administrację

Od Reny CD. Pandory

— Dystrykt II — szybko odparłam. — Przepraszam, że nie wspomniałam o tym wcześniej.
Ruszyliśmy w kierunku, który wyznaczyłam. Słońce niedługo miało wstać, a ja nie byłam aż taka zmęczona. Może to dlatego, że przesiedziałam prawie że całą imprezę. Zamieniam się w wampira, który w ogóle nie śpi. Chyba. Niedługo będzie to widać. W sumie za co go przeprosiłam? Powinnam po prostu powiedzieć i tyle. Czasem jak coś palnę, to wynikają złe rzeczy. Muszę czasem się opanować.
Minęło trochę czasu, odkąd ruszyliśmy. Wstąpiliśmy na bardzo wczesne śniadanie, bo ja oczywiście musiałam zrobić się głodna, a on w sumie to nie wiem, czy coś zjadł. Słońce raziło mnie w oczy, pomimo, że dopiero wstało. Opuściliśmy Centrum i Skręciłam w stronę mojej jaskini. Pandora szedł na równi ze mną i czekało nas małe wyzwanie. Przynajmniej chyba dla niego. Musieliśmy udać się przez Szklany Most. Ja już się przyzwyczaiłam oczywiście.
— Radzę wysunąć pazury przy tym. Uważaj, żebyś się nie poślizgnął. — wysunęłam swoje pazury i spojrzałam na kompana.
On kiwnął porozumiewawczo głową i uważał podczas wędrówki. Potem nadszedł czas na Las Ayre. Jest on dla mnie pięknym miejscem, które przeważnie jest ciche i spokojne. Te drzewa, śnieg i ogólna aura oraz zapachy, działały na mnie zawsze jakoś uspokajająco. Tutaj nie było wyjątku i nie zastaliśmy wichury, więc poszło gładko. W oddali widniała moja jaskinia. Schowana w małej dolinie, przystrojona różnymi piórami, kamykami na sznurkach i różnymi innymi pierdołami. Pomimo wszystko wyglądała na miejsce przystrojone przez waderę. W środku za wiele się nie różniła. Delikatnie ją przystroiłam, więc jednak dalej wygląda na niedokończoną. Muszę to kiedyś naprawić. Na wewnętrznych ścianach widniały również jakieś rysunki lub napisy, które skrobałam pazurami, jak mi się nudziło. A nudziło mi się sporo w ostatnich dniach. Powoli doszłam do mojego domu i skierowałam się na Pandorę.
— Dzięki. Być może do zobaczenia. — drugie zdanie powiedziałam trochę oschle, ale to z przyzwyczajenia.

<Pandora? Nie martw się. U mnie też ostatnio pomysłów brak.>

Słowa: 307

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Od Spero - Quest XIII

Był już późny wieczór, gdy wracałam samotnie do mojego mieszkania w Centrum. Byłam fizycznie i psychicznie wyczerpana po ciągnących się w nieskończoność obradach magów. I choć jakimś cudem zdołaliśmy dojść do porozumienia w kwestii najnowszych udoskonaleń magicznej osłony Królestwa, godziny spędzone na dyskusji, do najprzyjemniejszej formy spędzania czasu nie należały.
W każdym razie - grunt, że tym razem nie mnie zaciągnięto do pracy. Jutro, po szybkiej wizycie w bibliotece i na targu po brakujące zioła, planowałam udać się w końcu do mojej jaskini w Dystrykcie I. Gdzie czekał mnie upragniony odpoczynek.
Nie mieszkałam szczególnie daleko od Pałacu, który zawsze oświetlał blask magicznych światełek. Jednak ledwo minęłam pierwszy zakręt, zrobiło się całkiem ciemno. Uniosłam głowę, by spojrzeć w niebo. Przykrywała je gruba warstwa chmur, przez którą nie przebijała się ani jedna wiązka srebrnego światła księżyca czy gwiazd. Gdyby nie śnieg, który pokrywał wszystko dookoła i zdawał się świecić w ciemności, nie widziałabym niczego.
Już chciałam przywołać do siebie niewielki ognik niebieskiego światła, by oświetlić sobie drogę, gdy nagle usłyszałam odgłos kroków na śniegu. Zatrzymałam się w pół kroku, nieco wystraszona. Nasłuchiwałam. Może to, co doszło moich uszu, to tylko echo moich własnych kroków...? Ale nie. Mimo, że stałam nieruchomo, bojąc się choćby drgnąć, nadal słyszałam ten dźwięk. Zbliżał się...
Odwróciłam się gwałtownie, sięgając po magię i szykując się do odparcia ataku. Jednak ten nie nadszedł.
Ulica za mną była pusta
- Co, do jasnej...? - rozejrzałam się szybko. Nic. Dźwięk kroków także ucichł, jak zdałam sobie sprawę po chwili.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Pewnie wyobraźnia płata mi figle. Z pewną dozą ostrożności podjęłam przerwany spacer do domu, co jakiś czas rozglądając się nerwowo, jednak nic już mnie nie niepokoiło...

~•~

Zerwałam się z krzykiem, zrzucając z siebie skóry, pod którymi spałam. Oddychałam ciężko, z trudem łapiąc powietrze i rzucając spanikowane spojrzenia dookoła. Dopiero po chwili oprzytomniałam na tyle, by zdać sobie sprawę z tego, że jestem w swojej jaskini. W Dystrykcie I. I że potworny las, który chciał mnie jeszcze przed sekundą pożreć, tylko mi się przyśnił.
- To tylko sen - mruknęłam, próbując zapanować nad sobą. Zamknęłam oczy, biorąc drżący oddech.
Minął tydzień, odkąd koszmary się nasiliły. Wcześniej zawsze miały one związek z Magiem, moją przeszłością. Po jego śmierci osłabły, ale nie zniknęły całkowicie. Jednak te, które nawiedzały mnie od mojego powrotu do Dystryktu I, były inne. Gorsze. Bardziej przerażające...
Nie czułam się już na siłach, by zasnąć. Musiałam zająć czymś myśli.
Poczłapałam zrezygnowana do pracownio-kuchni, natychmiast kierując się do stołu roboczego, w całości zawalonego księgami, które przytargałam z Wielkiej Biblioteki. Złapałam pierwszą z brzegu i zaczęłam wertować jej strony, w poszukiwaniu czegoś ciekawego, wartego zapamiętania.
Kilka minut później musiałam zrezygnować, gdy uświadomiłam sobie, że w ogóle nie dociera do mnie, co czytam. Sfrustrowana, zatrzasnęłam książkę z nieco większą siłą, niż było potrzeba i podeszłam do szafy-szklarni, stojącej po drugiej stronie pomieszczenia. Uważnie sprawdziłam, czy czegoś nie brakuje, jednak wszystkie półki były zapełnione.
- Akurat kiedy potrzebuję zajęcia - mruknęłam. Usiadłam na środku pomieszczenia i rozejrzałam się, podwijając ogon pod siebie. Wszystko dookoła było ułożone w idealnym porządku. W sumie, nic dziwnego. Od tygodnia nic innego nie robiłam, tylko sprzątałam, starając się zająć czymś czas, który zwykle poświęcałam na sen, teraz brutalnie przerywany nękającymi mnie koszmarami.
W końcu, sfrustrowana, postanowiłam wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza. Ledwo moje łapy dotknęły śniegu przed moją jaskinią, zaczęłam biec.
Delektowałam się mroźnym powietrzem w płucach, uciekającą spod łap ziemią... Od mojego pojawienia się w Królestwie Północy poczyniłam znaczne postępy, jeśli chodzi o moją kondycję. Byłam w stanie dłużej biec bez przerw, nie dostawałam już zadyszki po ledwie kilkuminutowym spacerze.
Zatrzymałam się, gdy na horyzoncie dostrzegłam zarys Lodowych Rzeźb. Oddychałam ciężko, zmęczona biegiem.
Gdy uspokoiłam oddech, do moich uszu dotarł odgłos kroków na śniegu. Natychmiast przypomniałam sobie podobną sytuację sprzed tygodnia. Tym razem nie popełniłam błędu, i nie odwróciłam się.
Rzuciłam za siebie falą magii, próbując wybadać, co się za mną znajdowało. A gdy wiązki mojej mocy dotknęły tego czegoś... zawyły w proteście i czym prędzej cofnęły się do mnie. Zamarłam. Co to, do cholery, było, że nawet czarna magia się przed tym wzbraniała?
Odważyłam się rzucić za siebie szybkie spojrzenie. Podobnie, jak ostatnio, niczego nie dostrzegłam. Chyba że...
Przeniosłam wzrok na mój cień, doskonale odcinający się na czystej bieli śniegu. Niemal od razu zobaczyłam, że coś jest nie tak.
Bo to nie był mój cień.
- Merdre - Przez Lysandra zaczęłam ostatnio przeklinać po francusku. - Co to...
Odpowiedź nasunęła się sama, gdy tylko fakty w mojej głowie połączyły się w całość. Koszmary, wrażenie śledzenia, dziwny cień... Moje zeszłotygodniowe eksperymenty z zaklęciami znalezionymi w Wielkiej Bibliotece.
Zaklęcia, które mogą mieć takie skutki uboczne się jakoś oznacza, do cholery!
Złorzecząc na swoją nieostrożność i idiotę, który nie zabezpieczył właściwie woluminu z felernym zaklęciem, poczęłam przyglądać się dokładniej cieniowi.
W niczym nie przypominał mojej sylwetki. Był znacznie chudszy, rozmazany na brzegach... miał skrzydła. Przypominające te, które mają nietoperze.
Zatrząsł się, jakby się śmiał, po czym... wystrzelił ku mnie pysk z wyszczerzonymi zębami, które kłapnęły mi tuż przed oczami.
Cofnęłam się gwałtownie, zaskoczona, ale widmo zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Znowu jedynym śladem obecności demona był nienależący do mnie cień.
Odetchnęłam głęboko i, starając się nie panikować, ruszyłam truchtem z powrotem do mojej jaskini.

~•~

- Potrzebuję Fena - oznajmiłam, przekraczając próg Wielkiej Biblioteki. Bibliotekarz spojrzał na mnie dziwnie, pewnie zastanawiając się, do czego potrzebny mi młody pomocnik. - Przekaż mu, że czekam w dziale z zaklęciami.
I nie powiedziawszy nic więcej, zniknęłam między regałami.
Fen dołączył do mnie chwilę później. Bezszelestnie, jak to potrafią tylko Zerdin, pojawił się u mojego boku. Mało dyskretnie zajrzał mi przez ramię, by zobaczyć, co ciekawego właśnie czytam, a gdy zobaczył tomik poezji nieznanego autora, uniósł zdziwiony brew.
- Nie spodziewałbym się po tobie zamiłowania do poezji - stwierdził.
- Lubię czasami przeczytać coś innego, niż księgi z zaklęciami - zatrzasnęłam książkę i odesłałam zaklęciem na jej miejsce na półce. Po czym odwróciłam się do basiora, rzucając mu mordercze spojrzenie, na co ten skulił się odruchowo. - A jeśli już mowa o księgach z zaklęciami. Mam nadzieję, że to, że podczas moich ostatnich poszukiwań interesujących zaklęć znalazłam księgę z bardzo, BARDZO niebezpiecznymi w skutkach arkanami czarnej magii, nie ma nic wspólnego z tym, że to ty mi wtedy pomagałeś?
Basior spojrzał na mnie nieco zaskoczony. Widziałam, jak marszczy brwi, usilnie próbując sobie przypomnieć tamten dzień. W końcu coś mu chyba zaskoczyło, bo jeszcze bardziej zmarszczył brwi i spojrzał na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Że co? - wydawał się autentycznie nie wiedzieć, o co chodzi. - Przecież nawet nie zapuszczaliśmy się do ograniczanych sal. Wszystkie były powszechnie dostępne...
- No właśnie. A jednak zaklęcie, które znalazłam i postanowiłam wypróbować, zawierało kruczki, których nie przyszłoby mi do głowy się spodziewać w księdze, którą każdy może sobie po prostu stąd zabrać - choć mówiłam spokojnym tonem, w środku buzowałam z wściekłości. Na siebie i na wilka, który nie dopilnował odpowiedniego oznaczenia tej nieszczęsnej księgi.
- Domyślam się, że te "kruczki", o których mówisz, nie są pierwszymi lepszymi, z rodzaju utrata przytomności - lubiłam Fena między innymi dlatego, że w młodości przyuczał się, by zostać magiem. Okazało się jednak, że włada zbyt ograniczoną magią, by nim zostać, dlatego zmienił plan na życie - został pomocnikiem bibliotekarza. A że podczas nauk zdobył dość szeroką wiedzę z dziedziny zarówno czarnej, jak i białej magii, zawsze można było się go poradzić.
- Owe kruczki, o których mówię, to opętanie przez cholernego demona - warknęłam. Nie udało mi się już zachować spokoju. Cała ta sytuacja zaczynała mnie powoli przerastać. - Który, jak na razie, jeszcze nic poza zsyłaniem koszmarów mi nie zrobił. Ale nigdy nic nie wiadomo.
Zerdin popatrzył na mnie z widocznym szokiem odmalowującym się na pysku. Westchnęłam. No tak, to że jego rasa nie cieszy się dobrą opinią wśród innych wilków nie znaczy, że każdy Zerdin jest zły. Fen ewidentnie nie ma pojęcia, jakim cudem to wszystko w ogóle się wydarzyło...
- Dobra - westchnęłam. - Nieważne. Chodzi mi o to, żeby się tego czegoś pozbyć - położyłam między nami księgę, której zaklęcia testowałam w zeszłym tygodniu. - Pomyślałam, że może będziesz w stanie mi pomóc.
Fen popatrzył na leżący przed nim wolumin. Po chwili kiwnął ostrożnie głową i zabraliśmy się do pracy.

~•~

Rozwiązanie mojego problemu znaleźliśmy, gdy słońce chowało się już za horyzontem. Czy raczej - znalazł je Fen. Niezawodny jak zawsze.
- Najprościej będzie udać się w miejsce, które skłoni demona do ukazania się - stwierdził, jak tylko pokazał mi odpowiedni rytuał.
- Strefa Wykluczenia - uznałam natychmiast. Coś mi mówiło, że ów las, który prześladował mnie w koszmarach, to właśnie to miejsce. Pytanie tylko, czy zaprowadzenie tam demona nie sprawi, że gdy już się ode mnie odłączy, nie stanie się zbyt potężny, by odesłać go w cholerę. Demony są sprytne. Na pewno nie pokazywał mi Strefy, by mi pomóc.
- Skoro tak uważasz - Fen wzruszył ramionami. - W każdym razie, cieszę się, że mogłem pomóc - podniósł się z podłogi, przeciągnął zastałe kości i zaczął odkładać księgi, z których korzystaliśmy, na miejsce.
- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę - dodałam po chwili, czym przykułam na powrót uwagę basiora. - Mógłbyś udać się tam ze mną? Raźniej będzie mieć kogoś osłaniającego tyły - posłałam mu ciepły uśmiech.
Odwrócił ode mnie wzrok i zapatrzył się w półkę przed sobą. Po chwili jednak skinął ostrożnie głową na zgodę.
- Jutro mam wolne - powiedział jeszcze, nim zniknął wśród cieni.
Ach, ci Zerdini...

~•~

Już około południa następnego dnia dotarliśmy do Strefy Wykluczenia. Widziałam, że Fen rzuca dookoła rozbieganym spojrzeniem. Widocznie wyczuwał niepokojącą atmosferę tego miejsca. Z resztą jak chyba każdy wilk, nie wyłączając mnie.
Jedyna różnica była taka, że mimo iż umysł mówi "nie", magia wręcz przeciwnie, dziwnie ożywia się w tym miejscu. Co jest... niepokojące.
- Raz kozie śmierć, co? - mruknęłam, przekraczając granicę Strefy. Moja magia momentalnie zaczęła szaleć, cudem zdołałam ją opanować. A przyczepiony do mnie demon zdawał się zamruczeć z zadowolenia.
- Rozumiem, że sytuacja nie napawa optymizmem, ale mogłabyś sobie darować - mruknął Fen, podążając za mną. W odpowiedzi zaśmiałam się sucho, bez wesołości.
Na magii mojego towarzysza również odbiła się aura tego miejsca. Basiora otoczyło kłębowisko cieni sprawiając, że co chwilę znikał mi z oczu i pojawiał się z powrotem. Wydawał się średnio z tego faktu zadowolony, ale nie dziwiłam mu się. Mi też nie podobało się, jak wstęgi magii wiją się wokół mnie,
prowokując do uwolnienia ich.
Zatrzymaliśmy się koło charakterystycznego, powalonego pnia, który znajdował się dostatecznie daleko od granicy, by żaden przypadkowy przechodzeń nie ucierpiał, gdyby coś poszło nie tak. A, nie oszukujmy się, taka opcja była wielce prawdopodobna.
- Zaczynasz? - zapytał Fen. Skinęłam powoli głową, po czym uwolniłam magię, a wraz z nią demona.
Pojawił się przed nami. Jego sylwetka zdawała się być utkana z fal wijącej się ciemności. Rozwinął nietoperze skrzydła i wyszczerzył groźnie kły, szykując się do skoku.
Zaatakowałam pierwsza. Zanim demon zdążył zareagować, przyszpiliłam go magią do pobliskiego drzewa. Zaskrzeczał przeraźliwie, oburzony. Próbowałam sięgnąć magią do jego gardła, odebrać oddech... W ostatnim momencie moja magia się cofnęła. Zamarłam zaskoczona. Magia za żadne skarby nie chciała mieć kontaktu z tą istotą.
Demon uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe, wyglądające na piekielnie ostre kły. Wykorzystując moje rozkojarzenie, szarpnął się, a więzy opadły. Cofnęłam się o krok.
Gdzieś z boku usłyszałam głuche warknięcie Fena. Po czym w stronę demona poleciało zaklęcie, którego nauczyłam go w czasie drogi. Wystarczająco potężne, by wpłynąć jakoś na tę istotę, a jednocześnie niewymagające szczególnych zdolności magicznych.
Kula skłębionej magii uderzyła demona w bok, na co ten syknął. Odwrócił uwagę ode mnie, przeniósł wzrok na basiora.
Wykorzystałam sytuację. Szybko nakreśliłam na ziemi symbol odesłania. Szepnęłam kilka słów w Starszej Mowie, po czym zagwizdałam.
Zaskoczony demon spojrzał na mnie, zastanawiając się pewnie, o co mi chodzi. Dało to Fenowi szansę, by rozpłynąć się wśród cieni. Gdy demon zdał sobie z tego sprawę, warknął zirytowany. Ponownie skoczył na mnie.
I wpadł prosto w runę, którą narysowałam. Zawisł na chwilę w powietrzu, po czym wśród przerażającego wrzasku rozpłynął się w powietrzu.
- Było łatwiej, niż bym się spodziewała - mruknęłam. Po chwili Fen zmaterializował się koło mnie.
- Nic tylko się cieszyć - mruknął. - A teraz spadajmy stąd, póki nic nas jeszcze nie zjadło.
Nie trzeba mnie było zachęcać.

Nagroda: 2 punkty magii
Layout by Netka Sidereum Graphics