niedziela, 31 lipca 2022

Od Rosa - Trening X, cz. I

 Jakiś czas przed najazdem Bezdziennych.

Ogólnie, Ros bardzo lubił życie.
Każdy pokonany skok, z którym wiąże się spięcie poszczególnych mięśni. Huk własnego serca, który odbijał się głuchym echem w jego uszach. Podążanie za instynktami. Absolutne podporządkowanie zmysłom. To wszystko składało się na krótkie chwile, które sprawiały mu masę przyjemności, a życie jako całość było przecież złożone z jeszcze większej ilości elementów, które dawały razem jeszcze więcej przeżyć. Patrząc na to z perspektywy jednego osobnika, całe życie jest plątaniną miliardów wątków, uczuć, wspomnień, ale prawdziwa mozaika buduje się wtedy, kiedy odsuwamy się poza zakres naszego nosa i widzimy w jaki sposób te wszystkie nici łączą się z nićmi należącymi do innych. Nagle dostrzegamy, że inne nici mogą supłać się z tymi naszymi i tworzyć kolejne połączenia, ale mogą również pękać i być rozrywane. Kiedy pęka pojedyncza nić, powstała dziura nie jest szczególnie dotkliwa, jednakże kiedy tych nici pęka więcej, fajnie jest obserwować jakie konsekwencje to za sobą niesie. Zdecydowanie, Ros lubił życie.

Lubił też je odbierać.
Napiął żwacze po obu stronach pyska, który niczym imadło zacisnął się na cudzej kości. Podczas kiedy sarna desperacko wyrzuciła ciało ku przodowi, jej lewa noga wciąż pozostawała z tyłu, ciągnąc za sobą 30 kilogramów opierającej się, wilczej masy. Wrzeszcząca z bólu samica potknęła się, nie mogąc odbić się równo od ziemi. Chciała uciec. Gdyby miała kły, mogłaby się odwrócić i obronić nimi swoje życie. Może byłaby w stanie odgryźć sobie złapaną w potrzask nogę i uciekłaby jak najdalej? Może… może znalazłoby się choćby najmniejsze ziarenko szansy, że sytuacja zmieniłaby się jak w kalejdoskopie, odwracając role? Jednak życie nie było litościwe, więc młody morderca również taki nie był.

Basior bez pardonu zaparł się wszystkimi kończynami i brutalnie szarpnął w swoją stronę, a zwierzę krzyczało, krzyczało i krzyczało, nagle zamykając się, gdy tylko jej głowa uderzyła o kamieniste podłoże, pozostawiając na jednym z ostrych głazów krwawy ślad. Zęby drapieżnika rozluźniły uścisk, dając oszołomionej ofierze złudną nadzieję – ten irracjonalny komfort, spowodowany brakiem fizycznego kontaktu z napastnikiem. Morderca jednak wciąż tam był. Świdrował oczami kopiącą w powietrzu kozę, chcącą desperacko podnieść się na nogi. Walczyła, prowokując grzeszne myśli u napastnika. Krew, krew, krew. Jego krew, jej krew. Krew to krew. Gdyby wilk wcześniej pociągnął nieco gwałtowniej, mógłby unieszkodliwić samicę na stałe, jednak… zrujnowałoby to całą atrakcję. Więc tak stał zaaferowany, aż nie zaczął chichotać pod nosem. Cicho, praktycznie podrygując bez dźwięku, wykrzywiając pysk w paskudny uśmiech pozbawiony wyrazu radości. Jednak on czuł radość, gdy do nozdrzy docierał zapach żywej krwi, wypełzającej z rozbitej skroni zwierzęcia. W końcu ona zamilkła, a on zaczął się nudzić. Podszedł więc od strony grzbietu, unikając potencjalnie niebezpiecznych kopniaków i stanął tuż za jej głową. Patrzył jak oszołomiona samica ciężko oddycha, na zmianę rozszerzając i zwężając nozdrza, z których buchały chmury gorącej pary. Nachylił się nad ciałem i zagłębił nos w szorstkawym, rudym futrze. Już powoli zaczął zbliżać własny pysk do gorącej szyi, przeciągając tę niezdrową ekscytację, by trwała i trwała… aż do jego umysłu przedarł się wrzask.

Zniechęcony szczeniak podniósł łeb i obejrzał się za siebie, bo dokładnie wiedział, czyj głos właśnie oderwał go od zabawy i wcale mu się to nie podobało. Na początku zamierzał czmychnąć gdzieś w krzaki i ewentualnie zagrać na zmysłach nadchodzącego basiora, wmawiając mu, że białego lerdisa nigdy nie było w tym miejscu, a konająca sarna sama się skrzywdziła… jednak w porę zorientował się, że krzyk nie miał nic wspólnego chęcią zrzucenia swoich obowiązków wilka starszego rangą na młodszych kolegów… poniekąd. Ostatecznie Ros porzucił niedoszłą ofiarę bez cienia wzruszenia i ruszył za przemijającym krzykiem. Początkowo niespiesznie, jednak z każdą chwilą jego kroki stawały się szybsze, poganiane zaintrygowaniem. Pomimo iż nie odróżniał poszczególnych słów, wiedział że coś musiało się stać – dodajmy do tego fakt, że dźwięki nadchodziły od strony rzeki i już w głowie elementy układały się w pewien obrazek. Puzzle zostały odkryte, gdy młodzieniec w końcu dotarł do źródła zamieszania. Stanął na klifie i spojrzał w dół, na starszego basiora który pomimo iż był w kwiecie wieku, dawał porwać się bezwzględnemu nurtowi Bumari.

– Generale, co ty robisz w rzece? Przeziębisz się!

W tonie Rosa było słychać ewidentną kpinę i pewnie gdyby wilk nazwany Generałem aktualnie nie walczył o swoje życie, złoiłby temu wesoło biegnącemu brzegiem gówniarzowi skórę. Nie miał jednak tego komfortu, więc mógł tylko wiosłować łapami w tej krwiożerczej wodzie i bulgotać, gdy ta dostawała mu się do pyska. Widok lalikrona wzbudził w nim sprzeczne emocje.

– Ros..! Do k… Urwy n… !

Układanka się układała, nitki supłały, a Ros zastanawiał się, jaki obrazek z tego stworzyć. Parsknął w końcu głośnym śmiechem.

– Już się tak nie wściekaj, zaraz coś wymyślę – rzucił ze spokojem i całkowicie zgodnie z prawdą. Nie miał pojęcia co zrobić, bo nurt szalał, a drugi wilk nie wyglądał jakby miał zamiar nagle wytworzyć sobie skrzela lub chociażby płetwy… a o ile byłoby to wygodniejsze!

Tak czy inaczej lalikron przyspieszył i z braku lepszej opcji, zaczął pobierać wodę z rzeki i powietrza, które następnie przekształcał w coś na wzór kamienia. Cała misja była trudna, i to nie tylko ze względu na marne opanowanie żywiołu lodu, ponieważ dodatkowo młodzieniec musiał robić to w biegu i uważać, żeby lodowa skała podtrzymywana telekinezą nie spadła Generałowi na łeb, bo to dopiero byłby "trafiony - zatopiony". Raczej już by się nie wynurzył. Ponadto Ros nie mógł robić całości w samej rzece, bo prawdopodobnie zrobiłby przez przypadek krzywdę niedoszłemu topielcowi. Jego plan zakładał zaklinowanie lodowej skały między prawdziwymi, luźno rozrzuconymi kamieniami, aby jakoś unieruchomić basiora w jednym miejscu. Potem ewentualnie jakoś by się go wyciągnęło, o ile nurt nie wessałby go w odmęty rzeki. Tak czy inaczej na nic bardziej inteligentnego nie mógł wpaść, więc gdy w końcu zaczął odczuwać frustrujące palenie w ciele, zorientował się że musi działać szybko. Ostatnim tchem pchnął swoją skałkę, która przybrała postać krzywego, wyślizganego prostopadłościanu o zbitej konstrukcji i nagle realnie się przeraził, że to diabelstwo rzeczywiście spadnie na łeb jego przełożonego. Gdy tylko lód uderzył o taflę i na skutek otarcia o głazy bezładnie rozkruszył się na dwie połowy, młodzieniec aż podskoczył. Na całe szczęście, Generał nie tylko nie został uderzony, ale także wsuwając się między dwa fragmenty rozłupanego dzieła sztuki zachował wystarczająco wiele przytomności, żeby w jakiś sposób zaklinować się między nimi. I wtedy Ros dla pewności przykuł mu lodem łapy do swojej skałki. Generał nawet nie miał siły żeby jakoś na to zareagować, po prostu odpychał się jak mógł od jednej ze ścian, napierając grzbietem na tę drugą, a przeraźliwie zimna woda wdzierała się pod każdy włos na jego umięśnionych nogach i brzuchu. Dyszał ze zmęczenia i drżał z wychłodzenia.

– Już coś mamy, zaraz Generała stamtąd wyciągniemy! – pocieszał w tym czasie Ros, skupiony bardziej na tym żeby samemu nie wpaść do wody stawiając łapy z brzegu na luźne kamienie, niż żeby ton jego wypowiedzi brzmiał jakkolwiek jakby wiedział co robił. Schodząc do rzeki, miał nadzieję, że jego spontaniczność uratuje tyłki ich obu, jednak stopniowo zdawał sobie sprawę, że nie miał pojęcia co dalej zrobić. To nie tak, że miał możliwość rozłupania lodu, którym przykuł basiora i to był dopiero jeden problem, zaś sprawą która tę kwestię poprzedzała była kwestia związana z samym dotarciem do wilka, a następnie wyciągnięcia go na brzeg. Tak, to były bardzo istotne kwestie. Ale spokojnie, wszystko małymi kroczkami - młody wilk najpierw musiał zaakceptować fakt, że nie uniknie wlezienia do tej kotłującej się zupy, rodzącej w nim hipsofobię

– Białe, jesteście tam?! Ros! Gówn..!

Lerdis podniósł głowę, po czym głęboko westchnął. No przecież, Generał był ustawiony tyłem do niego. Przy aktualnej widoczności, starszy wilk zdążyłby się utopić, a ratownik by tego nie dostrzegł.

– Tak tak, jestem w drodze!

– Idź po kogoś! Sam nie dasz rady!

Raz lalikronowi śmierć.

Raz, dwa…

I skoczył.


CDN.

poniedziałek, 18 lipca 2022

Od Sakiego, CD. Lys i Tin

 Zakopany w śniegu Saki miał problemy z dosłyszeniem, co mówiła do niego osoba, która jeszcze przed chwilą go goniła. To chyba była wadera, a może nawet dwie i prawdopodobnie nie miała żadnych zamiarów zmusić go do roboty. Ale co ona tam powiedziała? Chyba zapytała o jego ogon. Ach ta nieszczęsna, ruda kita. Próbował uspokoić swoje poziomy adrenaliny i przemyśleć to, co powiedziała mu obca. Jeszcze raz. Coś tam o jego ogonie. Czy zamiata nim kurze. A potem chyba się cofnęła w wypowiedzi i przeprosiła za gonienie go, co - oczywiście - powinna zrobić na początku. Tak, tak chyba brzmiała jej wypowiedź. Na opady śniegowe, dlaczego w ogóle cokolwiek od niego chciała? Na pewno nie jest jedynym wilkiem z taką kitą! A może i jest. Nie znał za dużo osób z okolicy.


Nawet nie próbował odezwać się przez zaspę, w którą przypadkiem wpadł. Najpierw musiał wykaraskać się ze swojego dołka i stanąć pyskiem w pysk z tajemniczą istotą, która miała jakiś problem do jego ogona. Tylko że wykopywanie się ze śniegu nie było najprostszym z zajęć i zajęło mu to trochę czasu. Wiercił się, okręcał, używając wszystkich czterech łap, żeby się wypchnąć, podczas gdy śnieg zasypywał mu oczy i odcinał dostęp świeżego powietrza.

Wreszcie rudy basior wydostał się z lodowego więzienia i mógł spojrzeć na osobę, która tak go wystraszyła. Tak. Wadera. Miała brązową sierść z przypalonym spodem oraz duże, kręcone rogi. W sumie nie przypominała tak bardzo wilka, ale niech tam, Saki miał to samo i potem był atakowany przez innych, bo myśleli, że jest lisem. Teraz jeszcze raz. Jakie było pytanie?

– Tak, tak, luz, nie ty pierwsza i nie ostatnia. Ty, wy – przypomniał mu się dziwnie ułożony czasownik. Dziwnie, bo widział tylko jedną waderę. – Przynajmniej nie gryziesz... cie. I nie, nie zamiatam kurzu ogonem. – Psiknął od wody wdzierającej się do nosa. – Potem strasznie trudno go doczyścić. A wierz mi, próbowałem. Wierzcie.

Zaczął się oporządzać, usilnie ignorując stojącej obok wadery. Nie dlatego, że chciał być niemiły, ale po prostu się jej bał, jak z resztą większości wilków i w sumie stworzeń w okolicy. Jeżeli będzie chciała od niego coś więcej, spróbuje jej pomóc, jeżeli nie, to sobie spokojnie spędzi resztę dnia na szwędaniu się po lesie i poszukiwaniu swojej nory, którą zdążył zgubić. Chociaż zaciekawiła go jeszcze jedna rzecz.

– A tak w sumie to skąd pomysł, że ścieram kurz ogonem? – zapytał, podnosząc wzrok na waderę, ale starając się nie podnosić głowy za wysoko. Nie chciał sobie przypominać, jak bardzo jest mały.

<Lys i Tin?>
 
Słowa: 409 = 25 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics