poniedziałek, 28 lutego 2022

Podsumowanie lutego

 

Witajcie kochani obywatele!

   Żegnamy kolejny miesiąc roku 2022. W naszym realnym świecie zbliża się wiosna, jednak Królestwo jak zwykle pozostaje pod pierzynką śniegu i lodu. Najwyraźniej dobra passa z #30 dalej trwa, albowiem pobiliśmy również luty 2021 - zamiast zaledwie dwóch postów, w tym miesiącu pojawiło się ich jedenaście (licząc również podsumowanie)! Zmienił się także właściciel tytułu Najaktywniejszego Wilka Miesiąca - Vallieana, która zaskoczyła wyjątkową, regularną aktywnością trwającą od września, została w lutym prześcignięta przez jednego z najnowszych członków Królestwa, Artema! Obu wilkom gratulujemy weny, pomysłowości i ciężkiej pracy. Właścicielka Artema otrzymuje wyjątkową rangę na discordzie oraz dodatkowe łuski do wykorzystania na rozwój swojej postaci.

 Zmiany zaprowadzone w tym miesiącu: 
 
- dodano emotki serwerowe 
- zaszły niewielkie zmiany regulaminu

Plany na przyszłe aktualizacje: 
 
- aktualizacja magii i żywiołów (ta kategoria wymaga bardzo dużo pracy i może zostać skończona później niż reszta aktualizacji. Wtedy zostanie ona dodana w osobnym poście)
- wprowadzenie strony z fanartami
- dalsza poprawa blogowej grafiki
- uporządkowanie strony ,,Inne" oraz podstron w niej zawartych
 
Przewidywany termin najbliższej aktualizacji: niestety, nie wiadomo, bo sesja ( i lenistwo Adu) ¯\_(ツ)_/¯

 Powrót strasznych wspomnień, pościg... To był ciężki dzień dla Vallieany. Na szczęście Artem okazał się być na warcie i szybko udzielił pomocy waderze, która była bliska zamarznięcia, odbrabowania lub obu na raz. Wilczyca zawdzięcza mu nie tylko pomoc przy podróży do karczmy, ale również zapewnienie jej tam bezpiecznego pobytu dzięki swoim znajomościom z właścicielem. Co jednak stało się w trakcie odpoczynku zielarki? Dlaczego stróż wrócił tak zbity z tropu? Kto gonił Vallieanę - czy był to zwykły złodziejaszek, a może... Ktoś więcej?
Doświadczenie, ostre zmysły, umiejętność szybkiego reagowania - tym właśnie wykazał się Artem, gdy uciekający złodziej przemknął mu przed nosem. W ułamku sekundy dzielny strażnik chwycił i unieruchomił rabusia. Okazało się, że ukradł on bardzo cenną księgę jednego z magów, który z wdzięczności poprosił komendanta o godne wynagrodzenie skrzydlatego wilka. W nagrodę Artem otrzymuje 100 KŁ!
 
Do konta wilków zostanie dodanych:
Aarved: 30
Ametrine: 169
Artem: 289 KŁ + 100 KŁ = 389 KŁ
Jastes: 22
Lys i Tin: 25
Vallieana: 131
Xeva: 75
 
1.  opowiadania
2.  questy
3. nagroda Najaktywniejszego Wilka
4. 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań
 
Dodatkowo każda osoba z administracji otrzymuje 100 łusek do rozdzielenia na swoje wilki
 


Ostrzeżenia otrzymują:
- Felix (trzcie upomnienie) 
Felix zostaje usunięty z bloga. Ze względu na fakt, że wiadomości administracji zostały zignorowane przez właścicielkę postaci, zostaje ona zbanowana z serwera KP, a na zaprzyjaźnione blogi zostanie wysłane beware. Art Felixa nie należy do Vados i zabrania się jej wykorzystywania go w jakichkolwiek celach.
 - Karwiela (pierwsze upomnienie)
 
Podsumowując, końcowy stan to:
 6♀
3♂
 Ogółem: 9🐺
 
    Dzisiaj pożegnaliśmy pierwszą postać wyrzuconą z powodu braku aktywności (za czasu nowej administracji). Mimo tego myślę, że przyszłość bloga wygląda optymistycznie i czeka nas jeszcze dużo świetnych momentów, przygód i opowiadań. Na razie się z wami żegnam, trzymajcie się ciepło i dbajcie o siebie!
 
~Adulara, właścicielka 
i główna administratorka

Od Lys i Tin CD. Vallieany

Wszystko szło tak ładnie i gładko, dlaczego nie mogło więc tak zostać? Najpierw, zanim zrozumieć, co się w ogóle stało, postanowiły znaleźć Vallieanę, którą zupełnie straciły z oczu. Desperacko.
– Vallieana! – pisnęły zmartwione.
Ich głowa kilka razy obróciła się we wszystkich możliwych kierunkach, na tyle, na ile zakres jej ruchu im na to pozwalał. Postawiły kilka kroków, praktycznie dreptając w kółko, właściwie tak szybko, że nie były się w stanie skupić na żadnym konkretnym szczególe. Zwolniły więc, biorąc głęboki wdech. Spojrzały jeszcze raz pod swoje futrzaste łapy. A potem dookoła, zahaczając wzrokiem o wszystkie drzewa, jakie rosły w pobliżu. Prawie się zaplątały we własne nogi, w ostatniej chwili z powrotem łapiąc równowagę.
To przecież nie mogło być aż takie trudne…
– Valli? No weź, schowałaś się gdzieś? – dobrze wiedziały, że to raczej nie był możliwy scenariusz – nie mogłaś tak nagle zniknąć! – jęknęły wręcz płaczliwie.
Tin zaczynała się stresować, co odczuwała też Lys. Rozbiegane oczy już nie wiedziały, gdzie spocząć. Oddech im przyspieszył, a kończyny zaczęły jakby drżeć. Albo im się wydawało? Już nic nie wiedziały. Jak to się mogło w ogóle stać?
I wtedy omal nie stanęło im serce. Gdy nagle na ich pyszczku wręcz po prostu zmaterializowała się niewielka łasiczka, bo nie zorientowały się nawet, kiedy ta wspinała się po ich ciele, z ich krtani wyrwał się zaskoczony krzyk. Zwierzątko wyglądało zupełnie tak, jakby ściągnąć skórę z Vallieany i naciągnąć tak, żeby pasowała na gronostaja. W dodatku nawet imię miała takie samo…
Zaraz…
– Vallieana?!
Myślały, że już wcześniej nic nie rozumiały, ale teraz było jeszcze gorzej. Starały się skupić na tym, co Valli-gronostaj próbowała im przekazać.
– Naszyjnik? – powtórzyły głucho, żeby lepiej to przetrawić – oh tak, tak, już! Gdzie on jest?
Pokiwały energicznie głową, zaraz jednak opamiętały się, widząc, że już-nie-wadera prawie przez to spadła. Złote tęczówki powędrowały torem wskazanym przez malutką łapkę. Zmrużyły powieki odrobinę, aż zauważyły w białym puchu niewielkie wgłębienie. Zaraz pokierowały prędko swoje kroki właśnie tam, trochę chaotycznie, ale pokierowały. Ich nos zanurkował w śniegu, a przy okazji Valli mogła swobodnie zeskoczyć z ich kufy. Ostrożnie chwyciły zagubiony naszyjnik w zęby, potem zakładając go na niewielką szyję. Był trochę za duży… No nic! Ważniejsze sprawy się działy. Przestąpiły nerwowo z łapy na łapę.
– O co chodzi? Jak to się stało? Dlaczego? Dlaczego gronostaj? Jak ci pomóc? Naprawić? – Tin wyrzuciła z pyszczka lawinę pytań.
Jakby liczyła, że Vallieana wie więcej od niej, jakkolwiek byłoby to możliwe.

<Vall?>
Słowa: 400 = 25 KŁ

Od Artema CD. Ametrine

Czekając na opatrzenie rany, nie mogłem przestać myśleć o Ametrine. Czy wszystko z nią w porządku? No i czemu ta cała sytuacja miała miejsce. Nie był to na pewno przypadkowy wypadek.
Kiedy już zgłosiłem się do rejestracji, chciałem wyjść i poszukać kogoś ze straży nocnej żeby zawiadomił dowódcę czemu mnie nie ma. Przekonali mnie jednak, że wystawią mi zwolnienie i żadna nieprzyjemność z tego nie wyniknie. Nie byłem z tego do końca zadowolony ale raczej nie miałem wyjścia. Przez swoją nieuwagę, zauważyłem że trochę pobrudziłem podłogę w poczekalni. Ups...
- Proszę się nie martwić, zajmiemy się tym.- Uśmiechnęła się Wadera z rejestracji, kiedy dokańczałem pisanie druczku z moimi danymi.- Proszę zaczekać.
- W porządku, przepraszam za bałagan.- Uniosłem lekko wargi, kierując się na wolne miejsce. Z rany sączyło się coraz więcej krwi, więc pomyślałem że jak uniosę ją w górę, to może trochę zatrzymam krwawienie, czy coś. Czułem ból, ale starałem się go ignorować zajmując myśli czymś innym. Po jakimś czasie, poczułem znużenie, ale chcąc utrzymać się w ryzach, rozejrzałem się za czymś ciekawym. Każdy był w pośpiechu, nawet Ci siedzący wydawali się być zestresowani, gotowi do ucieczki. Taa, szpital nie jest moim ulubionym miejscem. Ale jakby się zastanowić...W oczy, od razu rzucił mi się znajomy widok. Złoto-fioletowe oczy zdecydowanie wyróżniały się spośród wszystkich innych.
Bardzo się cieszyłem że Ametrine ma się już dobrze. Zaskoczyło mnie, że zaledwie "chwilę" temu nie mogła utrzymać się na nogach, a już zajmuje się innymi. Co też ważne, zajęła się mną co w głębi duszy mnie ucieszyło.
Muszę przyznać, że bardzo dobrze radzi sobie z rzeczami potrzebującymi skupienia i prezycji. Mogłem dostać omylne wrażenie przez to, że przy pierwszym spotkanku już na mnie wpadła. Znaczy może ja na nią. W każdym razie chyba oboje zdajemy się być czasami nie uważni. W trakcie zszywania, gdy byliśmy już sami, chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tej sytuacji. Wadera wyjaśniła mi wszystko, ale zastanowiła mnie jedna rzecz, a dokładniej imię jakie wymówiła... To w końcu ułożyło się w całość. Poczułem jednak ulgę, że wszystko się układało jak powinno.
Czas leciał nieubłaganie. Nawet nie zauważyłem momentu kiedy odprowadzałem Ametrine i mieliśmy się już pożegnać. W moim odczuciu, minęła zaledwie chwila. Nie chciałem żeby tak szybko się to skończyło, ale niestety - jak trzeba to trzeba. Poza tym, teraz z racji mojego zwolnienia, będę miał czas dla siebie i w planach miałem odwiedzić ją chociaż raz, jeśli I jej plany na to pozwolą.
Po pożegnaniu, czułem jeszcze jak wadera odprowadza mnie wzrokiem.

~*~

Minęły dwa dni. Niestety, nawet jeśli chciałem to nie mogłem się nigdzie ruszyć, coś porobić. Łapa była obolała, mimo brania leków, przez co jedyne co robiłem to leżałem, lub zajmowałem się spacerując z jednego miejsca jaskini do drugiego. Ale ile można siedzieć?
Wziąłem poranną dawkę leków przeciwbólowych, nałożyłem ochraniacz i powolnym krokiem wyszedłem z jaskini. Poruszałem się trochę jak dziadek, tak też pewnie wyglądałem. Mały spacer nie zaszkodzi, pomyślałem, rozciągając się. O tej porze dnia pogoda zazwyczaj dopisywała w mojej okolicy. Jak nie lubię wody, tak postanowiłem wybrać się nad oczko wodne, niedaleko mojej jaskini. Nie jest zbyt głębokie ale widziałem tam kilka gatunków ryb, które przy odrobinie cierpliwości będą łatwiejszym łupem.
Chwilę zajęło mi dojście tam, przy każdym kroku utykając. Na moje nieszczęście, zbliżając się do miejscówki słyszałem czyjeś głosy. Westchnalem ciężko, nie będąc zadowolonym z posiadania towarzystwa. Jestem z tych, co wolą w spokoju i samotności przeboleć cięższe chwile. Postanowiłem najpierw przyjrzeć się sytuacji. Udało mi się wejść na wyższą górkę, z której widać bo pobliską okolice. Wokół nie było wielu drzew, samo oczko wodne bo dosyć odsłonięte więc miałem idealny widok na to, co dzieje się przy nim.
Zauważyłem gromadkę młodszych wilków i jednego szczeniaka. Znacznie dalej, było kilku dorosłych wilków. Na ich miejscu bardziej pilnował bym dzieciaków, zwłaszcza przy takich oczkach. Nie ma znaczenia czy są głębokie, jeżeli któryś z nich by wpadł i spanikował. Ta myśl trafiła mnie prosto w moralność. Postanowiłem zaufać przeczuciu i jeszcze chwilę poobserwować gromadkę, żeby mieć pewność że nie wpadną na nic głupiego. Zmrużyłem oczy, żeby lepiej widzieć jak podbiegają z rozpędu do brzegu i z ostrożnością wchodzą na warstwę lodu pokrywającą większość oczka. Ostatni raz rzuciłem spojrzeniem na dorosłe wilki i skierowałem się na drugi brzeg. Może niepotrzebnie się martwiłem.
Wbiłem wzrok w tafle lekko falującej wody. Lód nie był krystalicznie czysty, więc ciężko było ocenić głębokość.
Dalszy plan polegał na znalezieniu otworu w lodzie, przez który mógłbym spróbować złapać choć jedną rybę. Część z szukaniem była prosta, reszta nie była już taka przyjemna. Otwór jaki znalazłem był na tyle szeroki że mógłbym cały tam wskoczyć. Ale co to, to nie. Położyłem się, cierpliwie obserwując ruchy skąpej ławicy ryb. Czekałem, aż któraś z nich podpłynie bliżej powierzchni, tak że z łatwością dam radę ją schwytać w zęby. Moje skupienie było na tyle zajmujące, że nawet nie słyszałem jak ktoś zaszedł mnie od tyłu. A dokładniej, kulka śniegu która z pustym dźwiękiem rozbiła się na moim karku. Wzdrygnąłem się, niemal nie kończąc w lodowatej wodzie. Przez chwilę próbowałem ogarnąć co się stało, ale kiedy zza jednego z drzew wyłonił mi się widok ucieszonych, fioletowo złotych oczu, humor od razu mi się jakoś tak poprawił. Próbowałem ukryć uśmiech, zachowując powagę i zdezorientowanie. Niech myśli, że jej nie widzę.
Odchrząknąłem teatralnie, powoli wstając i rozciągając się. Kątem oka widziałem, że wadera schowała się z powrotem co dało mi szansę na zniknięcie jej z oczu i zajście jej od tyłu. Skradałem się tak cicho, jak tylko mogłem, będąc pewnym że mam wszystko pod kontrolą..
Cóż, chyba to Ona powinna być mózgiem operacji bo kiedy z wrzaskiem wyskoczyłem zza ukrycia w celu jej wystraszenia, to ona zleciała nagle z nieba, przyprawiając mnie o zawał serca. Złapałem się za pierś, otwierając szeroko pysk. Powoli opadłem na ziemię, na koniec wystawiając język dla dodania pikanterii mojej śmierci.

<Ametrine? Może usta usta by drania ożywiło>

Słowa: 970 = 54 KŁ

Od Aarveda - quest z tablicy ogłoszeń

 Zaklejanie dziury budżetowej nigdy nie jest łatwe. Aarved nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie szukał minerałów dla zarobku, ale czego się nie robi, aby spać spokojnie w nocy. 
Dlatego, po zobaczeniu tego konkretnego ogłoszenia, zdecydował się spędzić jedno ze swoich wolnych popołudni na przekopywaniu gór żwiru i ziemi u podnóży łańcuchu górskiego Królestwa.  Próbował nie frustrować się faktem, że spędził lata na treningach wojskowych, a teraz siedzi na zlodowaciałym wypizdowiu i szuka skałek, które może zdoła opchnąć kupcowi na targu. Soli do ran dosypywała mu świadomość tego, że Lordan parę dni temu powrócił z kolejnej udanej misji. Nawet jego dowódcy nie spodziewali się, że uda mu się schwytać wodza szajki, która zajmowała wszystkie tablice ogłoszeniowe w Centrum od kilku miesięcy - a jednak młody Lorent dostarczył im go na srebrnym talerzu.
Nieważne jednak, jak uporczywie próbował odpędzać od siebie te irytujące myśli, w końcu przyłapał się na tym, że kopie coraz bardziej agresywnie, coraz bardziej frustrują go wysypujące się na jego łapy zwykły, szary gruz i coraz bardziej zaczyna tracić motywację odnośnie tego poszukiwania.  
W końcu oderwał się od przerzucania gruzu i, zdyszany, usiadł na śniegu obok swojej torby, płaszcza i trzech skałek, które przykuły jego uwagę. Jedna z nich była idealnie okrągła, przypominająca perłę, jednak brakowało jej tego idealnego, lekko różowego koloru. Zamiast tego była prawie że przezroczysta, a w jej wnętrzu dało się dostrzec białe nitki. 
Obok niej, lekko przykryta futrem renifera, leżała rozłupana geoda,  której fioletowe wnętrze jaśniało i błyszczało światłem, które tańczyło między ściętymi ścianami skomplikowanych kryształów jej wnętrza. 
Ostatnim znaleziskiem, które osobiście najbardziej podobało się Aarvedowi, był odbity w skale smoczy pazur pokryty wielokolorowymi minerałami. Basior zastanawiał się, jak długo ta skamielina ukrywała się przed oczami świata, aby osiągnąć takie piękno. Gdyby nie zależało mu na zebraniu pieniędzy, chętnie postawiłby go na swojej półce.
Odpoczął chwilę i wstał, otrzepał się i zgarnął swój ekwipunek.  Narzucił opokę na grzbiet i ruszył w drogę powrotną
 ~*~
Dotarł do Centrum wieczorem. Zapadł już zmrok, a magiczne kryształy ulicznych lamp już zdążyły zabłysnąć.  Basior wszedł na rynek i szybko dostrzegł basiora, który odpowiadał opisowi niejakiego Antoniego zamieszczonemu w ogłoszeniu. Długouchy wilk składał powoli swój kram, ładując towary do kartonowych pudeł, których część została już spakowana na niewielki wózek. 
- Witam, czy mam przyjemność rozmawiać z panem Antonim z rodu Khangan? - zagadnął wojownik. Basior kiwnął powoli głową, najwyraźniej nieco zaniepokojony tym, że o tej godzinie przychodzi do niego zamaskowany nieznajomy. Aarved zmieszał się lekko i ściągnął materiał z pyska.
- Nazywam się Aarved, jestem wojownikiem. Przychodzę w sprawie ogłoszenia, które wywiesił pan na centralnej tablicy ogłoszeń. Może mi pan powiedzieć, czy te kamienie są coś warte?
 Wyłożył swoje znaleziska na jeszcze niezłożoną ladę stoiska. 
- Ach, oczywiście. Przepraszam, nie spodziewałem się klientów o tak później godzinie. Już patrzę.
I przysunął do siebie kamienie. Podnosił każdy z nich do światła, najdłużej przypatrując się smoczemu pazurowi.
- Cóż, są to dosyć popularne minerały. Geoda jest dosyć niewielka, a kryształy w niej zawarte nie są niczym niezwykłym, nie mają żadnych dodatkowych właściwości magicznych lub leczniczych. To - Pokazał na niewielką kulkę. - Nazywamy śnieżną perłą, głównie te kamienie służą do wyrobu taniej biżuterii. Najbardziej ciekawe, i zarazem cenne, jest to znalezisko - Podniósł ponownie do światła pazur. - Niestety to nie jest prawdziwy szpon smoka, a jedynie pozostałość po zwłokach albadura. Jednakże te kryształy, które uformowały się na jego powierzchni są bardzo ładne. 
Umilknął. Aarved stał w milczeniu z kamienną twarzą. Nie spodziewał się, że jego odkrycia będą godne wystawy w muzeum, ale miał nadzieję, że przynajmniej wysiłek mu się opłaci.
- Jestem w stanie zaoferować panu tyle - rzekł kupiec, nurkując pod blatem. Zaczął odliczać łuski, kładąc je na blacie. - Pięćdziesiąt. Zgoda?
Wojownik zawahał się na chwilę, ale w końcu kiwnął głową. Zgarnął walutę do sakiewki.
- Dziękuję - odparł i po szybkim pożegnaniu ruszył w długą drogę do domu. 
 
Nagroda: 30  KŁ + 1 punkt do słuchu/wzroku/węchu

Od Jastesa, CD. Vallieany

Zdenerwowany informacjami dostarczonymi przez Adrila nie mogłem usnąć. Leżąca po drugiej stronie pokoju Vallieana z początku towarzyszyła mi w milczeniu i umysłem, i ciałem, lecz teraz pozostało jedynie ciało, uśpione wpierw zmartwieniem o opiekuna, a później ulgą, gdy w końcu znalazł się z powrotem w zasięgu jej widzenia. Ja natomiast tkwiłem z głową opartą na łapach, śledząc wzrokiem poruszające się za oknem migoczące światełka. 
Zacząłem zastanawiać się nad propozycją starego basiora. Trzymać się w pobliżu kogoś, kto zna się z magią jak łyse konie było niewątpliwie opcją nie do odrzucenia. Czy powinienem jednak zdecydować się na przebywanie u tego kogoś w domu na, póki co, niemożliwy do określenia czas? Odpowiedź znałem jeszcze przed tym jak pytanie skrystalizowało się w mojej głowie. Nie. Mowy nie ma, nawet jeżeli miałby czuwać wtedy nade mną nasz ulubiony demoniczny anioł stróż. Oczywiście, perspektywa bezpieczeństwa i prawdziwego odpoczynku wydawała się bardzo kusząca, jednak niezręczność i potrzeba samotności do odzyskania kontroli nad nerwami była dla mnie zbyt przytłaczająca, by przyjąć zaproszenie. Będę musiał zaszyć się w jednej ze swoich poznanych w trakcie wycieczek dziur i tam oczekiwać demona pukającego ponownie do drzwi. Zaś co do mojej własnej jaskini, faktycznie koniecznym będzie porzucenie jej na jakiś czas, przynajmniej dopóki oznaki burzy na horyzoncie nie znikną lub ta na dobre się nie przewali. 
Nie byłem też pewien czy powinienem wziąć urlop w pracy. W końcu nie znałem terminu powrotu ani nie miałem pojęcia czy miałoby to jakikolwiek sens. Bo, chociaż nie bardzo w to wierzyłem, ale modliłem się, by stało się to rzeczywistością, zły duch może zniknąć i nigdy ponownie nie schrzanić mi życia. Nie uśmiechało mi się również odcięcie się od dopływu gotówki i zwykłe schowanie głowy w piasek przez właśnie taki byt. Sama myśl o tym wydawała się być godzącą kpiną. Dlatego, mimo wszystko postanowiłem kontynuować wypełnianie zleceń i w miarę normalną egzystencję, jednocześnie pozostając w bliskim kontakcie z Vallieaną oraz jej opiekunem (opiekunami? Myśl o zaklętym w ząb zmarłym wojowniku dalej była... no... nieważne). 
Zamknąłem oczy, czekając wśród gonitwy myśli na nadejście snu.

<Valli?>

Słowa: 338= 22 Łuski

sobota, 26 lutego 2022

Od Vallieany, CD. Artema

 Tym razem zmęczenie doprowadziło Vallieanę do stanu tak intensywnej bezsilności, jaką przechodziła całe dwa razy w życiu. Raz prawie oddała życie za praktycznie martwego już szczeniaka i regenerowała się z tego… zbyt długo… A jeszcze wcześniej wpadła do lodowatej wody, i w tym momencie póki jeszcze była świadoma, grzejąc się przy kominku, nie potrafiła nie przypomnieć sobie widoku świata jaki zobaczyła pod lodem – wtedy całkowicie pewna, że widzi ten ziemski padół po raz ostatni. To nie było dobre wspomnienie, jednak teraz była starsza i wcale nie znajdowała się pod lodem, choć była równie mokra. To tylko przeziębienie – powtarzała sama sobie w myślach, zewnętrznie drżąc na całym ciele niczym osika, co skutecznie ukrywał gruby koc otulający jej niewielką posturę. Próbowała być jednak silna i rzeczywiście przez chwilę była. Rozmawiała z właścicielką zajazdu, sklejając w miarę zrozumiałe zdania, przynajmniej do momentu, w którym wzrok jej się rozjechał, a do głowy nie nalała się woda, wypełniając jej sny przerażającym śnieżnym krajobrazem. Uciekała przed tym samym nieznanym złem, z którym spotkała się zaledwie minuty wcześniej. Jednak minuty zmieniły się w godziny, a kiedy już miała spotkać się twarzą w twarz ze swoim prześladowcą, usłyszała dźwięk skrzypiących schodów i podniosła obolały łeb. 
– Oh, obudziłam panią – bąknęła wadera imieniem Lia, chociaż wcale nie wyglądała jakby było jej przykro. Vallieana w odpowiedzi kichnęła w koc przynajmniej pięć razy i nieco chwiejnie się podniosła – Jak samopoczucie? 
– Już lepiej, dziękuję – odparła Zerdinka, wbrew temu w jakim stanie było jej gardło. Nie brzmiało żeby było lepiej. Nadal odrętwiała, zdjęła z siebie mokre okrycie i podeszła bliżej kominka, by sprawdzić stan, w jakim była jej torba, która wcześniej wylądowała w tamtym miejscu, odstawionia przez właścicielkę zajazdu. Na szczęście była cała, schowane w niej zioła były suche, a i pieniądze były na swoim miejscu - Czy mogłabym prosić o zagotowanie odrobiny wody?- spytała, spoglądając na podchodzącą w jej kierunku karczmarkę. 
Lia skinęła głową i wrzuciła kilka drewien do paleniska.
– Tak, tak, zaraz nastawię, a Kaer przygotuje pani coś ciepłego do jedzenia. 
Zielarka nie była głodna, jednak nie chciała dyskutować z gościną obcych wilków, więc podziękowała, zgarnęła swoją własność i wypakowała ze środka pięć niedużych, szklanych naczyń, nie zwracając już uwagi na krzątającą się właścicielkę zajazdu. Z profesjonalną wprawą wybrała odpowiednie zioła i zaczęła je mieszać. Po niedługim czasie dostała cały czajniczek zagotowanej wody, do którego wrzuciła suszki i całość przykryła, pozwalając wywarowi się zaparzyć. 
Odetchnęła pyskiem, przewracając się na drugi bok przy kominku. Ciepłe płomienie przynosiły jej ulgę, pozbywając się wody spomiędzy jej włosów, zdejmowały z niej duży ciężar.
– To właściwie co się tam stało? 
Lia podeszła od boku i postawiła przed Vallieaną miskę z gotowanym mięsem. Lodowate oczy spoczęły na wilczycy, po czym przesunęły się na posiłek. Znów ochryple podziękowała, nim odchrząknęła i zaczęła tłumaczyć sytuację.
– Wracałam ze spotkania z klientem, a jako że nie znam za dobrze okolicy, to zabłądziłam w uliczkach – wymamrotała, po czym znów podniosła wzrok, tym razem na ogień – W pewnym momencie zorientowałam się, że ktoś mnie śledzi. Najpierw nie chciałam dać po sobie poznać, że zauważyłam, że coś się dzieje, jednak prześladowca przyśpieszył, a ja zaczęłam uciekać. Był coraz bliżej, a wtedy wpadłam na strażnika, który mnie tu przyprowadził.
Pysk drugiej wadery wskazywał na czyste przejęcie sytuacją, w której znalazła się przeziębiona Zerdinka. 
– Eh, Centrum podobno jest najbardziej cywilizowanym miejscem w Królestwie, a tu takie rzeczy się dzieją. Kto by pomyślał, żeby napadać samotne wadery i to przy takiej pogodzie – warknęła z oburzeniem – Dobrze, że są tu straże, bo kto wie co by się wydarzyło.
Zerdinka nie chciała myśleć o tym, co by się z nią teraz działo, gdyby nie postawny basior, więc zaczęła jeść w milczeniu. Po jej grzbiecie przebiegł dreszcz na wszystkie wizje tego, jak cała sytuacja mogłaby się skończyć. W żadnej nie obeszło się bez krwi. 
– Jest pani zimno, przyniosę jeszcze jeden koc – zauważyła gospodyni, a wyrwana z zamyślenia Vallieana zdążyła przełknąć posiłek, zakaszleć i pokręcić głową.
– N… nie trzeba. Zaraz wypiję napar i poczuję się lepiej – wyjaśniła na szybko – Bardzo szybko się regeneruję, tylko potrzebuję chwili. Dawno się aż tak nie wyziębiłam…
– Hm – bąknęła Lia, mierząc wzrokiem magiczne ziółka drugiej wadery, parzące się pod pokrywką czajniczka – No dobrze, ale niech zje pani dzika do końca, zyska pani więcej energii.
Pouczona Vallieana skinęła głową z lekkim uśmiechem i kolejny raz podziękowała, z tyłu głowy zachowując świadomość, że nadal znajduje się w zajeździe i prawdopodobnie będzie musiała zapłacić za grzeczność właścicieli. Tak czy inaczej, była wdzięczna za ich pomoc, tak jak za pomoc strażnika. Sama mogłaby się już tu nie dostać.
Po niedługim czasie zielarka skończyła posiłek, a także wypiła przygotowane zioła, które szybko poruszyły magię krążącą w jej ciele i rozgrzały komórki, przez co rzeczywiście poczuła się nieco silniejsza, chociaż kaszel wraz z kichaniem zostały, czym nie zamierzała się zanadto przejmować. 
Gospodyni po jakimś czasie znów zniknęła na wyższym piętrze, a sama Vallieana odpoczywała na podłodze zajazdu, zadowolona z płonącego ognia i błogiej ciszy wypełniającej pomieszczenie. W tamtej chwili nie potrzebowała niczego więcej… gdy jednak zaczęła ponownie odpływać w senną krainę, najpierw usłyszała pukanie, a potem odczuła na grzbiecie wrogi, lodowaty wiatr gryzący po skórze. 
Zaskoczona uniosła łeb, by spotkać wzrokiem basiora, który ją uratował. Podniosła się szybko i chciała zacząć dziękować i zawiadomić go o swoim stabilniejszym stanie, jednak wyczytała z ciemnego pyska, że coś było nie tak. Więc zamiast fali podziękowań, po prostu przełknęła ślinę i zapytała wprost:
– Czy… Czy wszystko w porządku?
<Artemie?>

Słowa: 891 = 50 KŁ

sobota, 19 lutego 2022

Od Artema, CD. Vallieany

Składałem właśnie pisemny raport do Dowódcy. W ostatnich dniach, sporo działo się złego, zwłaszcza nocą. Niestety, są momenty w których nawet stróże nie mogą dopilnować wszystkiego. większość moich współpracowników została wysłana na zwiad parami, tak dla bezpieczeństwa. Mi przypadł mniej doświadczony kolega, miałem za zadanie pokazać mu co i jak z nadzieją że nauczy się czegoś nowego. Nie czułem się w żaden sposób przy "władzy" nad nim ale też czułem się za niego odpowiedzialny. Zdołałem poznać go wczoraj. Pewny siebie, uważny, miał niezwykle rozwinięty słuch. Jednak brakowało mu jednego - spokoju. Był dosyć porywczy co utrudniło nam pracę, gdyż wdał się w bezsensowną bójkę, z której sprawozdanie musiałem napisać. Skończyło się na pouczeniu dla niego, a dla mnie małe skarcenie za nieutrzymanie go w ryzach. Dziś więc chciałem nadrobić to co złe, wygłaszając mu kazanie. Wyszliśmy z chaty dowódcy i przystanęliśmy trochę dalej. Widziałem po nim, że poczuł się jak szczeniak który narozrabiał. 
- Marv, nie jesteś dzieciakiem, ja to wiem, ty to wiesz. Więc zachowuj się jak dorosły i weź na klatę to co do ciebie mówię. Nie może powtórzyć się to co wczoraj, bo wywalą nas obu, rozumiemy się?- Rzekłem twardo, mając nadzieję że zrozumie o co się rozchodzi. - Sam rób co chcesz, ale nie chce żebym ja miał przez to problemy. - Cóż, w mojej głowie zabrzmiało to mniej ostro. Basior głęboko westchnął, a w końcu kiwnął głową.
- Postaram się. - Powiedział, jak mniemam niechętnie. Zaciskał zęby, to świadczyło że nie bardzo pasuje mu ten układ.
- Jesteś młody, dużo się musisz nauczyć. Czasem trzeba spuścić głowę i przyznać się do błędu. W końcu to zrozumiesz. A teraz chodź. Trzeba odpocząć, a do nocy nie zostało wiele czasu. - wstałem, czekając na jego ruch. No dobra, podpadł mi i nie byłem z tego zadowolony, ale trochę mu współczułem. Nikt chyba nie lubi jak ktoś jest na niego zły. Chciałem spróbować mu pomóc zamiast ciągle go karcić, bo mimo wszystko jesteśmy partnerami.
Spojrzał na mnie spod byka.
- Chodź coś zjeść. Znam dosyć przyjemne miejsce. - ruszyłem głową, powoli odchodząc. Chwila minęła zanim usłyszałem za mną szybkie dreptanie.

~*~

Zabrałem basiora do pobliskiej karczmy. Na ogół nie lubię tutejszego jedzenia, te wszystkie przyprawy i tak dalej... Ale miałem jedno danie które wyjątkowo podbiło moje serce. Przywitałem się z karczmarzem, kojarzył mnie, kilka razy pomogłem mu z niezbyt spokojnymi klientami. Był nieco zdziwiony że przyprowadziłem kogoś ze mną, ale po krótkim przedstawieniu sobie panów, atmosfera przybrała przyjemną, a nawet przytulną aurę. Po otrzymaniu jedzenia, usiedliśmy na poboczu. Muszę przyznać, że postawa Marv'a była całkiem inna niż ta na służbie. Był zdecydowanie bardziej wyluzowany, trochę się nawet pośmialiśmy. Czułem, że trochę się do mnie przekonał. Było tak fajnie, że prawie spóźniliśmy się do pracy.
Zaczęliśmy zmianę bardzo spokojnie. Do patrolowania znowu przypadło nam Centrum. Tu najwięcej się dzieje, więc tutaj najlepiej jest nauczyć się zawodu. W pewnym momencie, Marv zaproponował że możemy się rozdzielić i tym samym przeszukać większy teren, szybciej niż jakbyśmy szli razem. Zadowolił mnie fakt, że chciał coś zrobić sam. Ale... No właśnie. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wilk w mgnieniu oka zniknął mi z oczu. Z oddali usłyszałem tylko "nie martw się!". No tak, już się nie martwię, wszystkie smutku zażegnane. Pokręciłem głową, głęboko wzdychając.
Gdy już przeszedłem większość mojej trasy, w żołądku poczułem dziwny ścisk. Jakby coś miało być nie tak. Od razu pomyślałem o partnerze i o tym, że lepiej posłuchać instynktu. Wolałem upewnić się, że w nic się nie wpakował. Z lekkim zdenerwowaniem wsłuchiwałem się w odgłosy otoczenia. Bardziej mi to wychodziło niż próba wywęszenia wilka. Oprócz podmuchów wiatru, kropel deszczu naprzemiennego ze śniegiem, słyszałem coś jeszcze. Nastawiłem uszy, maksymalnie się prostując. Zaniepokoił mnie odgłos biegu i krzyk, a chcąc być tam szybciej, chciałem podlecieć...Ale "uciekinier" zaskoczył mnie szybciej niż się spodziewałem. Chociaż nieco się zdziwiłem...w zasadzie, poczułem jakby ktoś uderzył we mnie średniej wielkości poduszką, która pod wpływem siły odbiła się ode mnie, robiąc krzywdę sobie, a nie mi. Jeśli taki był zamysł. Od razu podbiegłem pomóc. Szybko przerwałem przemyślenia, widząc stan wadery. Była zziębnięta, zziajana i po tym upadku pewnie obolała. Nie dziwię się że jej nie zauważyłem, mimo swojego czarnego futra, zlewała się z dosyć ciemnym odcinkiem drogi. Ale to co się wyróżniało, to jasne, mroźne oczy które dalej miały w sobie krztę strachu. Dałem jej chwilę na odsapnięcie, rozglądając się dookoła. Niestety, nie widziałem niczego co spowodowałoby u niej taką panikę.
- Czy mógłby Pan, proszę, odprowadzić mnie do najbliższego zajazdu?- Spytała, po krótkiej wymianie zdań. Widząc jej stan, nawet na myśl nie przyszło mi żeby odmówić. Jej płaszcz z sarniej skóry był już na tyle przemoczony, że nie trzymał żadnego ciepła. 
- Tak ,oczywiście.- Odpowiedziałem, zrzucając z siebie swój płaszcz. Okryłem nim drobną waderę, pomagając jej utrzymać się na nogach.- Nie chciałbym Pani denerwować, ale nalegam abyśmy poszli do medyka. To był dosyć mocny...cios.
- Nie, trzeba...muszę się tylko ogrzać.- Odrzekła słabo. Zgodziłem się, w myśli krzyżując palce. Jeśli coś się stanie, niestety to będzie jedyna słuszna opcja. Najlepszym i najbliższym miejscem do którego mógłbym ją zaprowadzić, jest karczma w której byliśmy z Marv'em. Co do niego...po drodze, ciągle rozglądałem się mając nadzieję że się na niego natknę. Jeśli nie, będzie musiał poradzić sobie sam póki upewnię się że nieznajoma wadera ma zapewnioną opiekę. wierzyłem, że da sobie radę. 
 Czułem, że wadera słabnie z każdym krokiem. Kiedy byliśmy prawie na miejscu, ledwo trzymała się na łapach, więc wziąłem ją na plecy. Karczma była już zamknięta, ale mimo to zapukałem w drewniane drzwi. Głośno, kilka razy, dla pewności. Właściciel otworzył z ponurą, zmęczoną miną. 
- Wypier....O, Artem!- Rozszerzył oczy.- Co ty tu robisz?- Pokręcił głową. Zgaduję że dopiero wstał, więc dezorientacja jest jak najbardziej zrozumiała. Wystarczyło że dojrzał drżącą waderę, żeby bez większego namysłu wpuścić mnie do środka.- Połóż ją tam. Lia, rozpal w piecu!- W momencie kiedy sam wleciał na piętro, jego żona rozpaliła w kominku stojącym w kącie na końcu pomieszczenia. Ja natomiast, położyłem ją na dywaniku leżącym blisko niego, żeby mogła od razu się ocieplić. Karczmarz przyniósł ciepłą wodę. Wadera musiała być bardzo spragniona, bo wypiła cały dzbanek w kilka sekund. Kaszlała i trzęsła się, mimo iż spędziła przy ogniu kilka minut. Przykryliśmy ją kocem. Sytuacja nieco się uspokoiła, a sam byłem winny jakieś wytłumaczenia. Wziąłem właściciela na słowo, podczas kiedy jego żona z uśmiechem obiecała że dalej się nią zajmie.
Poszliśmy na piętro, gdzie były pokoje do wynajęcia. stanęliśmy na korytarzu, dalej mając widok na niższe piętro.
- Kaer, przepraszam Cię za to najście- zacząłem do razu. - Byłem na patrolu, a ona nagle we mnie wpadła. Mówiła że ktoś ją gonił. Nikogo nie widziałem. I nie chciała iść do medyka...poza tym, to daleko, nie wiem czy dałaby radę.- Basior chwilę zastanawiał się, jak zareagować. Jego mina mówiła tysiąc różnych słów.
- Masz pewność że nikt was nie śledził? - Spytał niepewnie. 
- nikogo nie widziałem. Ale i tak muszę wyjść poszukać Marv'a, przy okazji sprawdzę czy jest bezpiecznie.- Zapewniłem go. - Zajmijcie się nią, wrócę jak najszybciej się da i zabiorę ją do medyka. 
- Idź ty.- Machnął ręką - przygotuję dla niej coś do jedzenia...
- Kaer mordo, jesteś wielki. - Uśmiechnąłem się szeroko.- Obiecuję że się odwdzięczę!- Rzuciłem na odchodne, schodząc schodami w dół. W tym krótkim momencie, niebieskooka wadera zdążyła zasnąć. Podszedłem do Lii.- Co z nią?
- Lepiej. Już się nie trzęsie. Będę przy niej siedzieć.
- Dobrze, dziękuję wam. Niedługo wrócę.- Pożegnałem się, wychodząc na zewnątrz. Miałem nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. A teraz, miałem w planach szukać Marv'a.

<Vallieana? Szkoda tylko, że wszystkie się przy tym muszą zranić XD>
Słowa: 1234 = 82 KŁ

piątek, 11 lutego 2022

Od Ametrine, CD. Artema

 

Śniła mi się moja dawna rodzina – mama uśmiechała się ciepło, wyjmując świeżo upieczone ciasto, tata kokietował ją, robiąc zalotne miny a my z bratem bawiliśmy się w księcia i rycerkę walczących na Smoczych Ziemiach – Kye był potomkiem dawnego arystokratycznego rodu a ja szlachetnym rycerzem, który bronił ostatniego wilczego królewicza. Uwielbialiśmy tą zabawę – sami ją wymyśliliśmy i to my tworzyliśmy historię, która tam się toczyła. Tylko od naszej wyobraźni zależało z kim miałam walczyć lub jaką księżniczkę miał poślubić mój brat. Była tylko i wyłącznie nasza. Mieliśmy też inne formy zabawy czy też gry, jednak zabawa w Rycerkę i Księcia była naszą najulubieńszą.
Wszystko było takie… idealne.
Zbyt idealne.
Znowu poczułam, że podaję się słabości wilków ras Somnum – marzycielstwa. Odziedziczyłam tą rasę po mamie, która opowiadała mi o znaczeniu tych snów i czym jest nasza rasa. Mój brat odziedziczył rasę po ojcu, jednak kilka cech można przypisać pochodzeniu mamy… Mama od małego uczyła mnie, abym uważała na swoje marzycielstwo, lecz nigdy nie rezygnowała z ideałów, które towarzyszą mi od małego.
Z bólem serca przerwałam zbyt realny sen, tęskniąc za ukochanymi rodzicami. Śmierć mamy poniekąd zabiła mojego ojca, który stracił część siebie, swoją drugą połówkę.
Chciałabym zobaczyć go jeszcze szczęśliwego, ale żal, smutek oraz poczucie winy sprawiły, że straciłam i tatę, którego bardzo kocham…


Powoli otworzyłam oczy. Z początku nie widziałam zbyt wyraźnie, ale szybko zdążyłam poznać miejsce w którym się znajdowałam. Leżałam na jednej z szpitalnych sali oddziału ratunkowego. Ściany miały nieco mdły odcień niebieskiego a meble nie wyglądały w najlepszym stanie, ale dyrekcja w postaci Głównego Medyka, Themasa oraz innych medyków, którzy tworzyli Radę Medyków, zaakceptowali propozycję remontu tej oraz innych części szpitala. Cieszyło mnie to, ponieważ będziemy w stanie lepiej leczyć inne wilki.
Powoli podniosłam głowę, która według mnie była wypełniona gwoźdźmi, zwłaszcza w okolicach kości czołowej. Przymknęłam oczy, ponieważ pojawiły się czarne plamki a obraz zaczął się kręcić jak na karuzeli. Nagle usłyszałam trzask drzwi oraz czyjeś szybkie kroki.
– Ami! – usłyszałam głos mojej przyjaciółki z czasów studiów, Sylii. Była ona wilkiem rasy Khado – wysoka, szczupła wadera o szafirowym futrze. Jej błękitne oczy kontrastowały z ciemnym włosiem, ale to dodawało jej uroku. Mimo wielu wielbicieli i przynależności do rodu błękitnokrwistych, Sylia była zupełnie normalna, bez tak zwanej srebrnej łyżeczki w… Ciepła, uprzejma, żartobliwa, ale lubi też postawić na swoim. Tak było i teraz…
– Jak się czujesz? – zapytała z szczerą troską w głosie.
– W miarę porządku, nie licząc kilo gwoździ dzwoniących mi w głowie… – jęknęłam. Pomasowałam łapą obolałe miejsce, wyczuwając kilka szwów pod palcami. Pięknie.
– Co się stało? Westchnęłam.
– Pamiętasz Iviusa? – zapytałam, a gdy otrzymałam odpowiedź, zaczęłam opowiadać.
– …tak więc odegrał się na mnie… – zakończyłam.
– A Ivius i jego mama? Gdzie są teraz?
– Z dala od tego czubka… – powiedziałam lekko kąśliwie. Nie lubiłam takich typów a moja koleżanka doskonale o tym wiedziała – obie miałyśmy podobne ideały i poglądy, ale nie identyczne.
– Przynajmniej tyle – skwitowała Syl. – A jeśli chodzi o ciebie to znasz zasady…
– Nie ma mowy. – Od razu zaprotestowałam.
– Ami, naprawdę… Musisz zostać przynajmniej na obserwacji…
– To możesz mnie obserwować podczas dyżuru. – Uśmiechnęłam się, a moja przyjaciółka jęknęła.


– To wszystko na dzisiaj – powiedziałam, wystawiając receptę dla starszego basiora, który lubił rzucić pikantnym żartem na temat samic. Kojarzyłam go, ponieważ czasami przychodził tutaj po leki. Był emerytowanym wojskowym o dosyć dużym poczuciu humoru. Nawet go lubiłam, bo był po prostu sobą.
Sylii mój pomysł oczywiście się nie spodobał, ale ustąpiła mi po ponad półgodzinnej wymianie zdań (nie żadna kłótnia czy inne takie tylko coś w rodzaju zażartej dyskusji na temat mojego zdrowia). Była uparta ale ja też lubiałam postawić na swoim. Syl ciągle była gdzieś w pobliżu obserwując niemal każdy mój ruch. Wiem, że to jest z troski o mnie… W sumie zrobiłam bym podobnie na jej miejscu, tak więc nie miałam jej tego za złe. Przyjęłam pewnego małego szczeniaka z bólem brzucha i wysoką temperaturą. Maluch nie chciał współpracować a jego mama załamywała łapy, równie bezradna jak ja w tej kwestii. W pierwszej chwili chciałam użyć swojego żywiołu Czasu, lecz przypomniałam sobie, że kilka godzin temu zaatakował mnie pijak–psychopata oraz oberwałam w głowę. Niestety, musiałam zrezygnować z swojej mocy Tempus i postawić na klasyczne badanie kliniczne. Na szczęście udało mi się odnaleźć przyczynę złego samopoczucia u maluszka. Zjadł on coś nieświeżego a gorączka wzięła się od bakterii, które przyjął wraz z niezdrowym pokarmem. Dostał odpowiednie leki oraz poprosiłam o stawienie się na kontrolę za trzy dni. Matce spadł kamień z serca i po którymś z kolei dziękuję wyszła ze szpitala, niosąc na grzbiecie swoje maleństwo.
Już chciałam podejść do recepcji i tam odebrać nowe dokumenty nowego pacjenta, kiedy kątem oka zauważyłam szaro–turkusową sierść… Odwróciłam się i zobaczyłam Artema, cierpliwie siedzącego w poczekalni aż któryś z lekarzy go przyjmie. Miał podniesioną łapę, tą, którą w jakiś niefortunny sposób skaleczył. Nie podobało mi się ani to, że tutaj siedzi, ani to, że ją trzyma w górze. Podeszłam do niego, niosąc w telekinetycznym chwycie jego dokumentację.
– Dziękuję, że mnie wtedy uratowałeś – powiedziałam na przywitanie, uśmiechając się lekko.
– Ametrine! – Artem wstał, i kulejąc, podszedł bliżej. – Nic ci nie jest?
Machnęłam łapą.
– Kilka szwów i tyle. Koleżanka nie chce mnie wypuścić do domu a ja nie chcę zajmować łóżka innym, bardziej potrzebującym… Poza tym wolę być tutaj medykiem a nie pacjentem.
– Rozumiem… – Przeciągnął nieco ostatnią sylabę, jakby coś zrozumiał.
– Dobrze, pokaż mi tą nogę… – poprosiłam, martwiąc się, widząc tak zakrwawiony bandaż. Moje obawy były, na nieszczęście, nie bezpodstawne.
Rana mocno pogłębiła się, przerwano również kilka większych naczyń krwionośnych, ale to nie był stan zagrożenia życia. Szwy zostały rozerwane a to nie stało się wskutek samoistnego zerwania nitek czy rozwiązania szwu. Brzegi były bardziej poszarpane niż zapamiętałam, a pamięć mam dobrą.
– Kto Cię ugryzł? – zapytałam rzeczowo.
Artem z początku chciał uniknąć odpowiedzi, ale powiedział.
– Ten typ, który Cię zaatakował – odparł. – Złapali go chwilę po tym jak zdołał mi uciec – dodał.
Przymknęłam oczy. Czułam się winna temu, co przytrafiło się Artemowi. On, zupełnie jakby czytał mi w myślach, powiedział:
– To część mojej pracy. Czasami nie udaje się zaprowadzić porządku bez porządnej bójki. – Uśmiechnął się słabo na pocieszenie.
Podeszła do mnie młoda pielęgniarka, która poinformowała, że mamy wolną salę zabiegową.
– Chodźmy znowu opatrzyć tą niefortunną ranę.


Artem leżał na fotelu zabiegowym z wyciągniętą łapą do przodu. Ja siedziałam przed nim na specjalnej poduszce, ponownie oglądając ranę. Niestety, z bliska i przy świetle lampy zabiegowej wyglądało to nawet gorzej niż w poczekalni. Nie tracąc czasu, wzięłam się do roboty.
Asystował mi pewien uczeń medyka – Nicolas, który nie był akurat moim uczniem, choć coraz częściej myślę o znalezieniu adepta medycyny, który szuka mentora. Nicolas był Quatarem – białym wilkiem o długiej sierści. Jego futro miało odcień identyczny co jego oczy – żywej, morskiej zieleni. W ciszy obserwował proces zszywania rozerwanych tkanek, co jakiś czas zadając sensowne pytania. Ja na nie cierpliwie odpowiadałam, tłumacząc mu co należy robić i na co uważać. Oczywiście zapytałam Artema czy Nick może nam towarzyszyć, obserwując moją pracę. Wilk nie miał nic przeciwko.
Nagle do gabinetu weszła pielęgniarka, prosząc mojego asystenta, aby udał się do swojego mentora. Młody uczeń podziękował za możliwość uczestniczenia w tym zabiegu. Kiedy wyszedł, pierwszy raz od zabiegu Artem się odezwał:
– Jak bardzo źle?
– Gorzej od ostatniego spotkania… – odpowiedziałam szczerze. – Na szczęście powinieneś odzyskać pełną sprawność łapy.
Pacjent odetchnął z ulgą.
– Miałeś coś na sobie? – zapytałam. – To znaczy… Czy osłoniłeś czymś ranę? – sprostowałam.
– Tak. A co?
– Mimo, że wygląda to nienajlepiej, mogło być o wiele gorzej, gdybyś tego nie osłonił… – Nie było sensu owijać w bawełnę. Gdyby nie ten ochraniacz czy co tam ubrał, być może zostałby kaleką do końca życia. Zaczęłam zakładać szwy podskórne, powoli kończąc swoją pracę.
– Jakie masz stanowisko? – spytałam, zawiązując przewiązkę nicią.
– Strażnik nocny.
– Tym razem będziesz potrzebował przymusowego urlopu zdrowotnego…
Artem nie był tym zaskoczony, ale pewnie miał nadzieję, że będzie w stanie normalnie pracować.
– Na pewno? – upewnił się.
– Jeśli chcesz mieć sprawną nogę to tak. – Chwyciłam nową, świeżą igłę z nitką i zatrzasnęłam ją w imadle chirurgicznym. – Wcześniejszy uraz nie był tak poważny, dlatego mogłam dać Ci wybór. – Przekułam skórę i zrobiłam pierwszą przewiązkę, zaczynając szyć ostatnią warstwę ciała czyli skórę. Każdorazowo uważnie obserwowałam reakcję Artema na ewentualny ból, ponieważ obawiałam się, że powoli może schodzić znieczulenie miejscowe. Na szczęście nic się nie działo, czyli lidokaina jeszcze działała.
– Czyli chcąc nie chcąc, powinien wziąć te zwolnienie?
Przytaknęłam. Założyłam ostatni szew, po czym sięgnęłam po specjalną maść, gazę oraz bandaż. Posmarowałam cienką warstwą i chwilę odczekałam.
– Naprawdę dziękuję, że uratowałeś mnie od tego typa… – odwróciłam się, a mój fartuch zaszeleścił cicho. Położyłam gazę na ranie, po czym zaczęłam ją owijać tkaninowym materiałem.
– To moje zadanie… – Uśmiechnął się pokazując zadbane zęby. – Jeśli mogę zapytać… O co chodziło temu wilkowi?
Dalej bandażowałam jego łapę, układając w głowie odpowiedź.
– To był konkubent matki jednego z moich młodych pacjentów – powiedziałam, przecinając materiał. – Wyzyskiwał on swoją partnerkę, wyciągając od niej ostatnią łuskę, aby zapić się do nieprzytomności i zdradzać ją z kim popadnie. – Przypominając sobie tamtą sytuację, gdy po raz pierwszy spotkałam Iviusa oraz gdy zostałam zaatakowana przez jego "ojca", czułam jedynie obrzydzenie do tego osobnika. – Ivius bronił swojej matki jak mógł, ale nie miał szans z tym bydlakiem…
– Ivius? – zapytał Artem, zupełnie jakby…
– Znasz go?
– Tak… Poznałem go chwilę przed tym, jak zaatakował cię ten typ. Rozrabiał z swoimi kolegami, którzy zdołali uciec.
– Narobił poważnych szkód? – zapytałam zaniepokojona. Ivius chodził do szkoły, ale pewnie nosi go młodzieńcza energia. Chciał też zapewne zaimponować nowym kolegom…
– Rzucali jedynie puszkami i trochę niegroźnego hałasu narobili. 
 Odetchnęłam.
– Poprosiłem, aby koleżanka z zmiany odprowadziła go do domu, ale zdołał jej jakoś uciec… – kontynuował. Widziałam, że zastanawia się nad czymś. – Widział… widział twój wypadek… Zacisnęłam usta. Nie powinien tego widzieć… Ani innych rzeczy.
– Potem znalazłem go pod twoim domem – kontynuował. – Z początku nie chciał wracać do domu, ale udało mi się go namówić. Poza tym jego mama po niego przyszła, zawiadomiona przez innych strażników.
– Bywasz czasami przekonujący… – przyznałam. Bo miałam rację.
– Dzięki. Ty również… 
 Wstałam z swojego miejsca, idąc w kierunku pewnego pomieszczenia…
– Zaczekaj chwilkę – poprosiłam Artema. Ten kiwnął głową.
Chwilę zajeło mi znalezienie tego stablizatora na nogę, nawet prawie zleciała na mnie cała ta sterta przyrządów ortopedycznych, ale jakoś wyszłam z tego bez szwanku. Wyglądało to jak wielka rura rozcięta na równolegle do jej wysokości a w jej wnętrzu równolegle do krawędzi walcu biegły sprężyste tkaniny sprowadzone z Południa. Wszystko miało czarny lub ciemnoszary kolor.
Powinno pasować – pomyślałam, chwytając stabilizator mocą telekinezy i wróciłam do zabiegowego. Tam Artem siedział cierpliwie, oglądając swoją łapę. Gdy zauważył co niosę, uniósł jedną brew.
– Nie masz złamanej nogi, na szczęście, ale ustabilizuje Ci nogę oraz nieco odciąży. – Zaczęłam zakładać przyrząd. – To nie znaczy, że możesz zrezygnować z przymusowego urlopu. – Zaczęłam się chichrać, kiedy zobaczyłam minę Artema, który niczym szczeniak, zrobił smutną minę kiedy mama powiedziała mu, że jednak musi iść do szkoły.
Usiadłam do biurka. Kiedy zaczęłam przepisywać nowe zalecenie oraz recepty na leki, zapytałam ile i co ma z poprzednich zakupów, tak, aby nie zrobić z jego miejsca zamieszkania apteki. Większość miał, ale teraz musiałam dodać silny antybiotyk ze względu, że teraz jest to rana kąsana.
Oderwałam karkę od bloczku i wstałam, ale wtedy zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się. Artem zareagował niemal błyskawicznie – podszedł i potrzymał mnie a ja skorzystałam z jego pomocy.
– Już w porządku… – powiedziałam cicho. – Za szybko wstałam…
Wilk nic nie mówił.
Akurat do zabiegówki weszła Sylia. Można się domyślić jaka była jej reakcja na ten widok. A raczej scenę, jakbym to ujęła.
– Ami, mówiłam Ci… – zaczęła.
– Dobrze wiesz, że nie usiedzę w miejscu, zwłaszcza takim, który ktoś inny potrzebuje bardziej…
– Ty również go potrzebujesz…
Machnęłam łapą, stając o własnych siłach. Zamrugałam kilka razy i odwróciłam się do przyjaciółki.
– Już mi przeszło.
– Na pewno…? – Syl nie była przekonana. Ja jednak przytaknęłam.
– Chyba zacznę powoli się zbierać do domu… – przyznałam. Czułam lekkie zmęczenie i wolałam dość do siebie o własnych siłach.
– Nie możesz iść sama!
– Nie potrzebuję przewodnika znam drogę.
– Idę z tobą…
– Ale masz jeszcze zmianę…!
– Ja pójdę z Tobą – zaproponował Artem, przerywając nieco ostrą wymianę zdań między mną a Sylią. Zgodziłam się.
Dlaczego miałabym nie zgodzić się na towarzystwo tak sympatycznego acz tajemniczego wilka…? – pomyślałam, kiwając głową na znak zgody.


Gdy wreszcie wyszliśmy, na zewnątrz padał delikatny śnieg. Sylia musiała uzbroić Artema we wszystkie niezbędne informacje dotyczące odratowania mnie. Mnie również pouczała jakie leki wziąć i co robić a ja przytakiwałam, aby mieć to za sobą. W końcu wilczyca usatysfakcjonowana swoim wykładem wypuściła nas z budynku. Na pożegnanie daliśmy sobie przyjacielskiego przytulasa i upewniłam ją, że czuję się nawet w porządku.
Szliśmy spokojnym krokiem, kierując się przez serce Centrum. Pytałam co jakiś czas Artema jak sprawdza się nowy pancerz – czy jest wygodny, czy nie ociera i inne takie… On natomiast co jakiś czas pytał jak ja się czuję – czy nie mam zawrotów głowy, czy widzę wyraźnie (nawet wystawiał mi swoje palce do policzenia!).
Co jakiś czas coś tłukło się w ciemnej uliczce lub słychać było pijane głosy imprezowiczów. Z początku wzdrygałam się na te odgłosy, lecz z każdym krokiem przyzwyczajałam się do tego. Nigdy nie uważałam się za bojaźliwą czy strachliwą, owszem – miałam kilka swoich nocnych mar, ale bez przesady…
Nim się obejrzałam, byliśmy pod wejściem do mojego mieszkania. W głębi duszy chciałam aby ten spacer się nie skończył…
– Dziękuję bardzo za odprowadzenie mnie i ten… wcześniejszy ratunek…
– Do usług. – Ukłonił się szarmancko, co wzbudziło u mnie chichot.
– Ja też chciałbym ci podziękować za to, co do mnie zrobiłaś…
– To moja praca. – Również delikatnie skinęłam, na co Artem lekko uniósł wargi w uśmiechu.
Nie wiem dlaczego, ale żadne z nas nie chciało zacząć pożegnania. Niestety, postanowiłam podjąć tą smutną… ceremonię…
– Wracaj ostrożnie do siebie. Unikaj dużego wysiłku, przede wszystkim nie dźwigaj dużych ciężarów i…
– Pamiętam, pani doktor. – Nie powiedział tego w żaden sarkastyczny czy kąśliwy sposób. Zarumieniłam się.
– Przepraszam, taki nawyk…
– Nie przepraszaj, jeśli nie zrobiłaś niczego złego.
– Zapamiętam… – zamilkłam, a na moim oraz Artema płaszczu zbierała się cienka warstwa białego puchu. – Uważaj na siebie i do zobaczenia za trzy dni.
– Do zobaczenia. – Uśmiechnął się i udał się w swoją stronę, po chwili znikając w jednej z uliczek. Przez chwilę stałam i patrzyłam jak odchodzi, a gdy zniknął, wpatrywałam się w punkt, gdzie widziałam go po raz ostatni.
Westchnęłam, a chmurka pary wydobyła się z mojego pyska. Weszłam do środka budynku.
Na wycieraczce zastałam list od mojego brata. Ucieszyłam się, ponieważ długo nie otrzymywałam od niego żadnego listu. Już miałam wejść do środka mieszkania, kiedy zauważyłam wybrzuszenie pod wycieraczką. Mocą telekinezy chwyciłam jeden róg i odsłoniłam pakunek owinięty w ozdobny papier. Podniosłam niespodziankę i z ciekawością wniosłam ją do środka. Podeszłam do swojego biurka i tam otworzyłam prezent.
Oniemiałam z zachwytu.
Piękna, złoto–purpurowa róża miała tak soczyste kolory, że moje farby mogły jej jedynie pozazdrościć. Kwiat był duży i dojrzały, odsłaniając swoje tajemnicze wnętrze. Ostrożnie podniosłam ją, obchodząc się z nią jak z najdelikatniejszym jajkiem. Nalałam wodę do starego wazonu, który dostaliśmy od babci i ostrożnie wsunęłam kikut łodygi do wnętrza ceramiki.
Przez resztę nocy wpatrywałam się w to cudo, myśląc, czy to może być prezent od Artema…


<Artem? Kiedy się spotykamy?>
Słowa: 2486= 169 Łusek

poniedziałek, 7 lutego 2022

Od Vallieany

Najbardziej w swojej pracy Vallieana nie lubiła, gdy nie była w stanie pomóc mimo dawania z siebie stu procent. Takich przypadków nie było dużo, ale gdy już występowały, to zaraz dołączały kolejne komplikacje i związane z nimi wyrzuty ze strony klientów. A jeśli w całej sprawie chodziło o szczenię? To wszystko zaogniało się w zastraszającym tempie. Nie dość, że czuła złość na samą siebie, to jeszcze niezadowoleni opiekunowie często nie szczędzili sobie niemiłych słów, wprowadzając ją w jeszcze większą irytację.
Szła teraz zimną i mokrą uliczką Centrum, otoczona zewsząd dużymi płatkami śniegu, które w sposób anarchiczny sypały się z nieba niczym cukier puder cedzony przez sito. Sarnia skóra, która leżała na wilczych plecach zaczynała powoli przemakać, jednak nadal skutecznie chroniła od wody ciało Vallieany i jej zielarską torbę wypełnioną suszonymi ziołami, a jednak łapy wadery wciąż drżały. Czy to z emocji, czy z zimna, trzęsła się jak osika. Nie jadła też nic od rana, a tymczasem kiedy wychodziła z konsultacji z klientami, słońca już dawno nie było widać. Była więc głodna i nieszczęśliwa.
Od dłuższej chwili szukała jakiegoś zajazdu, w którym mogłaby spędzić noc, jednak brak znajomości rozmieszczenia budynków w Centrum nie ułatwiał jej sprawy. W końcu bywała tu rzadko, a bez okazji – nigdy. Nie miała w końcu potrzeby się szwędać po Królestwie, kiedy była potrzebna w innych Dystryktach. Właśnie, była tam potrzebna! Potrząsnęła mokrą głową i kichnęła, czując nadchodzące przeziębienie, a lodowaty dreszcz nastroszył jej sierść na grzbiecie zakrytym przez płaszcz. Podniosła wzrok i skupiła go na otoczeniu rozjaśnionym przez nieliczne latarnie. Nie była pewna jak znalazła się na takim odludziu Centrum, jednak chciała opuścić je jak najszybciej – problem tkwił w tym, że zamiast na główną drogę, cały czas trafiała w kolejne uliczki. W końcu przeklęła pod nosem i znów się rozejrzała, zatrzymując kroki.
– Vernon, wiesz może jak się stąd wydostać? – spytała cicho, z ewidentną frustracją w głosie, zapatrzona gdzieś w półmrok. Na chwilę umilkła. Minęło parę sekund, nim zdała sobie sprawę z czegoś dziwnego. Obejrzała się za siebie, a po jej łapach ponownie przepełznęło to dziwne mrowienie. Zasyczała pod nosem, gdy jej oczy mimowolnie przeskanowały całą uliczkę w poszukiwaniu możliwych dróg ucieczki. Ściszyła głos jeszcze bardziej.
– Veronon… Czy zauwa…

Już myślałem, że nie zapytasz… i tak, zauważyłem.

Kiedy szła, od dłuższego momentu podążały za nią czyjeś kroki. Non stop słyszała dźwięk, jakby ktoś przechodził po kałużach, jednak zwalała to na omamy spowodowane zmęczeniem. Zdała sobie sprawę, że jej odczucia nie były iluzją a przerażającą rzeczywistością dopiero w momencie, w którym kroki zatrzymały się o sekundę za późno, zupełnie jakby ich właściciel schował się za rogiem budynku wyrastającego za jej plecami. Wzięła płytki wdech, nasłuchując. 

Dobra, idź przed siebie, zaraz cię stąd wyciągniemy. Jeśli będzie trzeba to go załatwimy.

I rzeczywiście zaczęła iść, nie widząc bardziej sensownego wyjścia z całej sytuacji. Dźwięki kroków również się ponowiły, budząc w waderze jeszcze większą frustrację, a przy tym panikę. Gdyby była trochę bardziej odważna, zapewne teraz zatrzymałaby się, odwróciła w kierunku ewentualnego napastnika i wykrzyczała mu w pysk, że ma się odpierdolić… jednak Vallieana nie była odważna, gdy nie miała u boku nikogo za wsparcie. Była zmęczona, głodna i przemarznięta. Bała się wdawania w bójki i bała się krzywdy. Bała się, że jeśli ten drugi rzeczywiście spróbuje jej coś zrobić, Vernon nie zawaha się zaatakować w celu uśmiercenia przeciwnika za pomocą jej ciała. Pochyliła głowę, nastawiła uszy, jakby próbując wtopić się w cień. Chciała odrzucić świadomość, że mimo wszystko nie miała możliwości nagłego zniknięcia z pola widzenia obcej istoty, jednak w jaki inny sposób mogłaby mu dać znać, że nie chce być prześladowana? 

Skręć w prawo, potem jeszcze raz – powinnaś stamtąd zobaczyć ulicę. 

Skinęła głową i przyspieszyła, napędzana wizją wydostania się z tych opustoszałych labiryntów. Mokre futro ciążące na jej plecach przyprawiało ją o wrażenie, że jest przez nie bardziej ciężka i spowolniona niż naturalnie, więc nawet nie zauważyła, kiedy jej spacerowy krok zmienił się w kłus, a potem w szaleńczy bieg o własne życie. Prawdopodobnie zostałaby przy kłusie, gdyby kroki za nią również nie przyspieszyły. Bo one były. Cały czas. Pięć metrów za nią. 
Wpadła w zakręt, rzucając się w całkowicie zacienioną uliczkę i tylko bogowie wiedzą w jaki sposób dziko sypiący śnieg wpadający w lodowate oczy i śliska powierzchnia rozmarzniętej wody pod jej kończynami nie spowodowały, że zabiła się na pierwszym śmietniku. Jednak przeciwnik również nie miał problemu z przemieszczaniem się, gdyż cały czas słyszała jego ruch. Trzy metry. Chciałaby przyspieszyć, lecz nie mogła, obawiając się rozbicia lub poślizgnięcia. 

Tu. W prawo.

I całkowicie ufając duchowi, na ślepo skręciła. Coś, co przez ułamek sekundy zdawało jej się być murem budynku, w następnej chwili okazało się przewieszonym materiałem, który zdarła ze swego rodzaju karnisza. Z impetem wlazła w coś miękkiego, co w odpowiedzi na ciężkie zdzielenie wszystkimi kończynami chudej wadery ciężko zasapało i nagle wywrzeszczało przekleństwa.

Uważaj na bezdomnego.

No co ty Vernon nie powiesz! Nieomal się zabiła robiąc wyskok z wybudzonego basiora, lecz szybko wyrównała krok i popędziła dalej, świadoma, że nieszczęśnik napadnięty przez własny namiot był deptany drugi raz, ponieważ oponent był już mniej niż metr za nią.

Lewo, Vallieana. Teraz.

I zadyszana, przysypana warstwą śniegu wyskoczyła przez wąski przesmyk między budynkami w stronę oświetlonej części Centrum. Oświetlonej tylko przez chwilę, gdyż światło lamp zostało jej przysłonięte w momencie, w którym cienkie łapy miały sięgnąć bruku. Prosto przed pysk, z nieba spadło jej uskrzydlone ciało, w które uderzyła z pełnym impetem. Gdyby była nieco większa, pewnie oboje doświadczyliby brutalnego zderzenia z glebą, jednak Vallieana nie była dużą waderą, więc szeroka pierś dzielnie utrzymała nacisk z zaskoczenia, za to jej ciało prawie złożyło się w harmonijkę. Na szczęście nic nie pękło, więc zdołała panicznie zamachać łapami w celu odbicia się w drugą stronę, przerażona faktem, że przeciwnicy zdołali ją osaczyć. Niestety tym razem mokry grunt wygrał, a ona upadła na żebra i prawą przednią kończynę ostatecznie rozbijając się, tak jak chciała tego uniknąć. 
– Proszę Pani, co się dzieje?!
Zaczęła naprzemiennie kaszleć i dyszeć, czując na raz gorąco spowodowane biegiem oraz chłód dobierający się do niej od przemoczonej głowy i mokrego bruku, a zatkany nos tylko utrudniał jej prawidłową wentylację. Nawet nie zdała sobie sprawy, w którym momencie kaptur spadł jej z głowy, rozpłaszczając się na plecach.
– Hej, czy potrzebuje Pani lekarskiej pomocy?
Zaś wadera zdawszy sobie sprawę, że obcy basior nie był porywaczem/złodziejem/innym przestępcą a stróżem, pokręciła przecząco głową, próbując zdusić kaszel. Przyłożyła ubrudzoną łapę do pyska i rytmicznie drgała w przód i w tył, wydając przy tym nieprzyjemne dźwięki. Minęły dwie minuty, podczas których stróż cierpliwie czekał, aż Zerdinka dojdzie do siebie i wyjaśni mu przed czym uciekała. W końcu podniosła się do siadu na drżących łapach.
– Ktoś… mnie gonił… – zdążyła wymamrotać, nadal uspokajając oddech. Znów brzydko zakaszlała, odwracając głowę – Nie jestem w stanie powiedzieć kto… Wydaje mi się, że używał mocy, ponieważ nie słyszałam z jego strony żadnych dźwięków... tylko... tylko kroki. 
– Hm… – wymamrotał w odpowiedzi obcy, kierując złote ślepia na wnękę, z której wyskoczyła wadera – A ten wrzask basiora?
– Potrąciliśmy bezdomnego – odparła nieco speszona, coraz bardziej drżąc z zimna. Również spojrzała w tamtym kierunku, przerażona własnymi wizjami na temat tego, kto ją gonił i co stało się z bezdomnym. Nastała chwila milczenia, po której wadera zakaszlała i ostatecznie stwierdziła, że więcej nie wytrzyma – Czy mógłby Pan, proszę, odprowadzić mnie do najbliższego zajazdu? 

<Artemie? Wadery lubią na ciebie wpadać ¯\_(ツ)_/¯>

Słowa: 1207 = 81 KŁ

niedziela, 6 lutego 2022

Od Artema, CD. Ametrine

Chcąc - nie chcąc, wadera była przekonująca. Ma rację, w końcu jaki ze mnie pożytek jeśli sam nie będę umiał zająć się raną odpowiednio. Przystałem więc na jej pomoc, po uprzednim zastanowieniu. Słuchać było, że zna się na rzeczy, kiedy Ja znałem  tylko prowizoryczne rzeczy nadające się w ostateczności.
W drodze, nie raz spoglądałem na wyraz jej twarzy. Widać było że zastanawia się nad czymś, a mimo to Ciągle była zadowolona, jakby cieszyła się że może mi pomóc. Przyznam, rozczuliło to trochę moje serce, ale równocześnie zdziwiło że można czerpać taką radość z pomocy innym. Bo w końcu...co z tego ma? Znaczy wiadomo, moja praca też w pewnym sensie polega na pomocy innym, ale... No. Jeszcze tego nie rozumiałem do końca, jak to działa i w ogóle, ale pewnie jakbym spytał to by uznała że jestem jakimś bezdusznym brutalem który myśli tylko o sobie. Wstrzymałem się więc i w przyjemnej ciszy doszliśmy do jej domu.

Kiedy otworzyła przede mną drzwi, nieco się speszyłem. Nie był to dla mnie niecodzienny widok, ale na pewno na tyle częsty że byłem do niego przyzwyczajony. Po haśle "rozgość się", nie byłem do końca pewny jak to zrobić. Usiąść? Położyć się? Może zostać w progu, żeby nie przedobrzyć? Podłoga była błyszcząca, nie chciałem też niczego pobrudzić. Cóż, czułem jakbym tu nie należał.
Na szczęście myślałem nad tym tak długo, że wadera sama postanowiła mnie ośmielić. Usiadłem w salonie, a ona w dosyć szybkim tempie zajęła się moją łapą, jak i skrzydłem. Zdziwiło mnie to, że żaden z zabiegów nie należał do bolesnych. Jedynie przy nastawianiu poczułem nieprzyjemny ból. Uważnie obserwowałem jej ruchy i byłem prawie pewien-jest medykiem, albo chciałaby być. Bo skąd miałaby takie umiejętności? Raczej łatwo jest poznać jak ktoś wykonuje swoją pracę "za karę". Ona natomiast zdaje się jakby czuła się w tym jak ryba w wodzie.
Dostałem wszystko, czego potrzebowałem. Zalecenia, dawkowanie.... Nawet w końcu dowiedziałem się jak ma na imię. Podziękowałem Ametrine, ale niestety nie mogłem zostać dłużej, choćbym chciał. Miałem kilka rzeczy do załatwienia na mieście, ale sam fakt zaproszenia mnie był miły. Doceniałem gościnność.

~*~

Wróciłem do domu w ramach odpoczynku. Po kilku godzinach, przyszło na przygotowanie się do nocnej zmiany. Potraktowałem ranę wszystkim, co Ametrine mi zleciła. Starałem się jak mogę dbać o to, żeby każdy podpunkt był odhaczony, a nawet dla dodatkowej ochrony, na zranioną łapę nałożyłem ochraniacz. Niestety, nie mogłem oszczędzać skrzydeł.
- Może nie będzie miała mi tego za złe - mruknąłem do siebie, rozprostowując kości. Zawinąłem łapę bandażem, tak, żeby nie przeszkadzała, ale też tak że mogłem jej w chociaż najmniejszy sposób używać. Do torby z potrzebnymi rzeczami, spakowałem też jeszcze jedną rzecz - mały drobiazg, jakim była różyczka, mieniącą się złoto - fioletowym blaskiem. Dorwałem ją na targu. Spostrzegając ją, od razu przed oczami miałem widok Ametrine. Ten kolor, był kolorem jej oczu. Pomyślałem, że oprócz zwykłych podziękowań, należy się jej coś jeszcze. W końcu, nie chciała nic w zamian ale czułem potrzebę odwdzięczenia się. Wykonała kawał dobrej roboty no i pomogła mi choć wcale nie musiała.
Owinąłem drobiazg ładnym papierkiem, z małą karteczką zaadresowaną do wadery. Mimo wszystko byłem w pracy i nie wolno mi było załatwiać w jej trakcie prywatnych spraw. Dlatego miałem w planie zostawić to pod wycieraczką. Na szczęście w drodze do jej domu zdążyłem zapamiętać drogę. Wyszedłem ze swojej jaskini trochę wcześniej niż normalnie, żeby zaoszczędzić kilka minut i nie robić niczego w pośpiechu. Droga minęła mi pieszo, choć kilka razy próbowałem używać skrzydeł. Trochę obolałe, ale lekkie szybowanie idzie mi całkiem całkiem. W ostateczności na pewno dam radę ich użyć.
Noc, zdawała się być dosyć przyjemna. Niestety, mimo że śnieg zazwyczaj mnie cieszy, dziś przeszkadzał. Prywatnie - uwielbiałem na niego patrzeć, ale w pracy utrudniał mi wykonywanie obowiązków. Jak się rozpadało to już na dobre, dlatego musiałem mocno wytężać wzrok żeby coś zobaczyć. Jednocześnie, droga niespodziewanie mocno mi się wydłużyła, więc dotarłem pod mieszkanie Ametrine na ostatnie 5 minut mojego zapasu. Będąc pod drzwiami, delikatnie wyjąłem prezent i schowałem go pod wycieraczkę. Cóż, jak nikt się nie przypatrzy, to nie widać że coś tam jest. Miałem jednak nadzieję, że wadera często patrzy pod nogi. Uśmiechnąłem się do siebie i wybiegłem na zewnątrz.

~*~

Zgłosiłem się na zmianę i zacząłem ją w mgnieniu oka. Było już dosyć późno, opady raczej nie zachęcały do nocnych spacerów, a wiadomo - mniej wilków, mniej problemów. Z drugiej strony, łatwiej okraść kogoś kiedy w pobliżu nie ma żywej duszy. Dlatego byłem mocno skupiony, zaglądając w każdy ciemniejszy zaułek, tak w razie czego.

Ta noc zapowiadała się ciekawa. Jak na ironię, najwięcej roboty miałem w pobliżu szpitala - tu ktoś się awanturował, a że byłem w pobliżu to reagowałem, tu ktoś miał na tyle szczęścia że zranił się dwie ulice dalej i pomogłem mu dojść pod same drzwi. Na pewno współczułem lekarzom, na pewno mieli dużo roboty.
Uznałem że tutaj póki co się już nie przydam, więc skierowałem się w głąb centrum. Usłyszałem szelesty, odgłos rzucania czymś o ściany budynków. Po głosach poznałem, że to młode wilki. Nie chcąc ich spłoszyć, szedłem spokojnym krokiem, zachowując dystans. Widać było, że jednak trochę się wystraszyli. Dwoje zaczęło uciekać, czym zaalarmowałem pobliskich kolegów wyciem, takim jakby kodem ułatwiającym komunikację. Na szczęście trzeci z nich był zbyt otoczony różnymi rupieciami i nie miał jak uciec. Stanąłem przed nim.
- Młody, nie bój się i nie uciekaj, Twoi koledzy pewnie już są złapani przez kolegów. - zawczasu wolałem upewnić go, że ucieczka nie ma sensu i jednocześnie nie miałem wobec niego złych zamiarów
- Ja się nie boję. - powiedział twardo- A poza tym... Nic nie robiliśmy złego!
- Tak tak, wiem, tym się nie martw-uspokoiłem go.-na pewno nie będę karać cię za rzucanie puszkami w kawałek tynku. Myślę, że twoi rodzice będą lepszymi nauczycielami. - uśmiechnąłem się lekko. Cóż, gorsze rzeczy widziałem niż to. Ale bądź co bądź, było niebezpiecznie o tej porze, zwłaszcza dla dzieciaków. Po chwili zawahania, przyznał mi rację. Ale w jego głosie słychać było drżenie, jakby moje słowa wcale nie poprawiły sytuacji. Zdziwiło mnie to.
- Jestem Artem, a ty? - zagadałem, żeby trochę się rozluźnił.
- Ivius.- odrzekł cicho, nieco się cofając. Zrobiłem to samo, dając mu trochę przestrzeni.
- Z kim mieszkasz, jeśli mogę spytać? - Nie byłem pewien, czy mi odpowie. Ku mojemu zdziwieniu , trochę rozweselił się mówiąc że z matką.  Po jeszcze kilku krótkich pytaniach, upewnił mnie w tym, że wysłanie go do domu nie będzie miało złych skutków. No wiadomo, jego mama nie będzie z tego zadowolona, ale zamierzałem dopilnować by nic złego go nie spotkało.
- Mama pewnie martwi się że cię nie ma. Mogę zawiadomić koleżankę, żeby się upewniła że dojdziesz do domu cały i zdrowy. Co ty na to? - krótkim skinieniem zgodził się na ten pomysł. Chwilę później, szedł już z obstawą tam gdzie powinien.
Niestety, moja robota jeszcze się nie skończyła. Co lepsze, to był dopiero początek. Kolejne minuty leciały nieubłaganie. Szczerze, myślałem że nic szczególnego się już nie wydarzy. A jednak! Idąc dalej uliczkami między budynkami, coś przyciągnęło moją uwagę. Usłyszałem czyjś uniesiony głos, zapowiadało się na awanturę. Szybkim, ale ostrożnym krokiem zbliżałem się do źródła dźwięku. a gdy byłem wystarczająco blisko, mój wzrok od razu pokierował się na dwie postacie. Jedna z nich leżała na ziemi, a druga stała nad nią z wiadomym zamiarem. Moja reakcja była ekspresowa. Wybiłem się w górę, gładko podlatując do przodu, przez co zdołałem zrzucić napastnika z ofiary. Sporej postury basior, zmierzył mnie wzrokiem, szczerząc kły.
- Zniszczyła mi życie. Odsuń się albo też za to zapłacisz. - Zagroził mi, nie mając zamiaru ustąpić. Źle trafił, bo ja nie zamierzałem długo gadać. Znałem ten typ wilka. Nie wnikałem w to, co się stało między tą dwójką ale jeśli basior podnosi łapę na waderę, to dla mnie jasne kogo muszę bronić. Od razu rzuciłem się na niego, używając całej masy mojego ciała. Próbował mnie zrzucić, wgryzając się w materiałową część mojego ochraniacza. Niestety przebił się przez nią. Zacisnąłem zęby i ignorując ból, zdołałem przewrócić go na brzuch. Niestety, z rytmu wybił mnie widok znanego mi już wilka, stojącego w osłupieniu kilka metrów dalej. To był Ivius. Jak się tam znalazł? Miał być w domu - pomyślałem ze zmartwieniem. Napastnik wykorzystał moją nieuwagę i finalnie zdołał wyrwać się i uciec w drugą stronę. W tym czasie, z widoku zniknął mi również młody. Zawiadomiłem współpracowników o zaistniałem sytuacji, a sam zająłem się rannym wilkiem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, znałem tego delikwenta.
- Ametrine! Słyszysz mnie?- Podbiegłem do niej, od razu sprawdzając czy oddycha i oceniając jej ogólny stan. Oczywiście na tyle, na ile umiałem.
- Artem? Co ty..- Wydukała, lekko otwierając oczy. Podłożyłem jej mój ogon pod głowę i okryłem nas skrzydłami przed śniegiem, co sprawiło że mogłem lepiej przyjrzeć się urazowi. Miałem przy sobie apteczkę pierwszej pomocy, chociaż tyle mogłem na ten moment zrobić.
- Nic nie mów. Boli Cię coś?- Spytałem, odkażając ranę. Niestety, była dosyć głęboka, na moje nadawała się do szycia.
- Nie- nie wiem. Chyba tylko głowa. - Mowa sprawiała jej trochę trudności. - Ale co my tu...- Niestety nie dokończyła, gdyż straciła przytomność. Rana była opatrzona, od razu po tym zawiadomiłem karetkę. Na nasze nieszczęście, nie mieli w tej chwili wolnych pojazdów, więc albo pozostało nam czekać, albo sam musiałem zanieść ją do szpitala. Wybrałem tą drugą opcję, więc delikatnie ułożyłem ją na swoich plecach. Starałem się jak najlepiej osłonić ją przed wiatrem, żeby się nie wyziębiła. W duchu prosiłem żeby jeszcze chwilę wytrzymała. W międzyczasie, dostałem informację o tym, że złapali napastnika niewiele dalej od miejsca zdarzenia. To co mnie jednak zmartwiło to to, że młodego stracili z oczu...Ale najpierw musiałem zająć się waderą. W dosyć szybkim tempie udało mi się dojść do głównego wejścia. Tam, od razu przekazałem ją lekarzom. 
- Ametrine? Co się jej stało?- Spytał jeden z lekarzy. 
- Ja...Została napadnięta. Uderzyła się w głowę, skarżyła się na ból, a potem straciła przytomność. Była też zdezorientowana.- Powiedziałem szybko, zastanawiając się nad znajomością tej dwójki. Może miałem rację i trafiłem na jej miejsce pracy? To chyba byłby dziwny zbieg okoliczności. Bez zbędnego gadania przyjęli ją na oddział, mnie zostawiając samego w ruchliwym korytarzu. Niestety nie mogłem iść z nią, gdyż tak powiedział lekarz, no i moja zmiana dalej trwała w najlepsze. Miałem jednak chwilę oddechu, żeby pomyśleć o tej całej sytuacji, oraz o tym, co w ogóle się stało. Wyszedłem na zewnątrz, skrywając się pod zadaszeniem przy wejściu. Zastanawiało mnie kilka rzeczy. Jak Ametrine "zniszczyła" temu wilkowi życie? Skąd się znają? Czemu Ivius nie był w domu? I gdzie się teraz podziewa...to było w tej chwili najważniejsze pytanie. Martwiłem się niepokojącą sytuacją wadery, ale nie mogłem nic zrobić kiedy była w takim stanie, a ja nie wiedziałem kompletnie nic. Zawyłem, prosząc o kontakt z kimś z drużyny. Na moje wezwanie odpowiedziało dwoje wilków.
- Słuchajcie, gdzie ostatnim razem wiedzieliście tego młodego wilka?- Spytałem, kiedy się spotkaliśmy.
 To, co mi odpowiedzieli było dosyć...podejrzane. Stracili go z oczu w pobliżu mieszkania Ametrine. To nie był zbieg okoliczności, że akurat tam był po tej sytuacji. - Dobra, zajmę się tym.- Od razu ruszyłem w tamto miejsce. Chwilę zajęło mi szukanie go, wokół było dużo kryjówek. Pomyślałem, że może właśnie będzie obok miejsca, gdzie mieszka wadera.
Moje przypuszczenia były trafne. Westchnąłem, widząc go na ganku. Gdy mnie zobaczył, lekko się zawahał, ale odwrócił się w moją stronę. Zdawał się być dosyć roztrzęsiony, ale wiedziałem że wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji mogło być ciężkie. W głowie miałem już ułożony plan działania. Jeśli zna waderę, to ten plan podziała. 
- Ivius, czemu nie jesteś w domu?- Zacząłem spokojnie, siadając naprzeciwko niego.- Wiesz, że to nie była bezpieczna sytuacja. Mogło Ci się coś stać.- Niestety, cały czas milczał. Patrzył na boki w zakłopotaniu, a jego oddech był znacznie przyspieszony.
- Co z Panią Ametrine...?- Spytał w końcu cichym głosem- Nic jej nie jest? Prawda że nic jej nie jest?!- Tym razem ton jego głosu był pełen zmartwienia.
- Lekarze się nią zajmują. Jestem pewien, że już jutro będzie czuła się o wiele lepiej.- Sam miałem taką nadzieję. - Ivius, jest bardzo późno. Wrócisz do domu, a jeśli obiecasz mi że już nie uciekniesz, to z pewnością jutro Pani Ametrine ucieszy się że ją odwiedziłeś.- Bardzo walczył z tym, żeby się nie zgodzić. Ale udało mi się upewnić go, że nie ma czym się martwić i że w międzyczasie może zrobić dla niej coś ładnego co na pewno poprawi jej nastrój. Z lekką ekscytacją skinął głową, na znak że się pasuje mu ten plan. Akurat w tym momencie, dostałem informację że jego Matka go szuka. Powiedziałem gdzie jesteśmy i po około 10 minutach, przekazałem Iviusa jego matce. Dowiedziałem się, że zna Ametrine, bo jest jego lekarką. To trochę rozjaśniło sytuację. Nie miałem jednak zamiaru go pytać kim był ten drugi wilk, nie chciałem go bardziej męczyć. Po otrzymaniu podziękowań od jego Matki, co było bardzo miłe, mogłem dalej wykonywać swoje obowiązki. Kiedy emocje już opadły, a każdy wrócił do swoich obowiązków, poczułem ostry ból. No tak, nawet nie poczułem że coś niedobrego zrobiło się z raną. Ściągnąłem ochraniacz, a moim oczom ukazał się przesiąknięty krwią bandaż. Nie jest dobrze. Tamten wilk zdołał rozerwać szwy znajdujące się najniżej łapy. Niektóre jeszcze się trzymały, ale z racji że dzisiejsza noc była dosyć męcząca, były bardzo zahartowane. Trochę się w sumie ucieszyłem...Będę mógł być bliżej Ametrine, żeby mieć wgląd na to jak się czuje. Zawiadomiłem mojego dowódcę o sytuacji i skierowałem się do szpitala.

<Ametrine? ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ)>
Słowa: 2204 = 153 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics