piątek, 21 czerwca 2024

Od Mordimera, CD. Ametrine

Spojrzałem na szarą wilczycę w czarne plamy. Kim ona była i co tu robiła… potrzebowałem krótkiej chwili, by sobie przypomnieć, że miała po prostu pecha. To tyle. Jak na złość musiała obrabować jednego z naszych, niefortunnie trafiając na tego z mniejszą cierpliwością. Na usprawiedliwienie mogę rzec, że rana nie była zadana z naszej strony (przynajmniej jak mi wiadomo). Wiedziałem też, że nie będą jej trzymać tu wiecznie. Siedzi tu tylko po to, aby dostać nauczkę; przynajmniej staram się to im wmówić.
-  Zobaczę co znajdę – odparłem obojętnie, po czym się odwróciłem i skierowałem w drugi od lewej strony korytarz. Te wszystkie tunele nawet mnie potrafiły przyprawić o zawroty głowy, dlatego każdy z nas poznawał je pomału i po kolei, a potem korzystał z tych, które znał. Na szczęście przy istnieniu ryzyka zgubienia się, istniał fakt, że trafisz na swojego, który ci pomoże; za darmo lub też nie.
Wszedłem do pomieszczenia, w którym trzymaliśmy szpitalne i medyczne przedmioty. Znalazłem różnego typu strzykawki, nożyczki, pigułki, tabletki, bandaże, sole i tak dalej. Gdybym znał nazwy wszystkich tych przedmiotów, mógłbym je wymieniać cały dzień. Znalazłem to, o co prosiła mnie nowa zakładniczka, wcisnąłem wszystko do szmacianej torby, po czym wróciłem do więźniów.
Wróciłem do wilczycy, po czym położyłem przedmioty na ziemi. Rozejrzałem się. W pomieszczeniu nikogo nie było, jeśli nie licząc dwóch wilków rozmawiających ze sobą w korytarzu. Nie chodziło o to, że robiłem coś niedozwolonego, równie dobrze mogłem to zrobić przy grupie Krwistych, jednak im mniej inni widzieli, tym wszyscy lepiej spaliśmy. 
Ponownie podniosłem przedmioty, rozkazałem skrzydlatej samicy odsunąć się od krat, po czym wcisnąłem torbę do jej celi. Chwyciłem garstkę kluczy zawieszoną na metalowej obręczy, wiszącej na ścianie, wybrałem odpowiedni klucz i otworzyłem klatkę rannej samicy. Wolałem ją wypuścić i wiedzieć, że z ranną nogą nie ucieknie, niż ryzykować wypuszczenie skrzydlatej, w pełni zdrowej istoty. Wpuściłem więc szarą samicę do celi medyka, po czym oznajmiłem, że ma tylko kilka minut. Odszedłem od jej celi, aby położyć się przy ścianie.
Obserwowałem kątem oka jak samica odkaża, oczyszcza i bandażuje ranną nogę wilczycy. Mimo, że nie obserwowałem ich całkowicie, czułem, że rozmawiają i być może obmyślają plan ucieczki. Cóż, niech myślą – tylko niech nie zepsują mojego.
A więc tak: jedną z nich, tą ranną, byłem przekonany, że wypuszczą. Pojawiła się tutaj tylko i wyłącznie pod silnym wpływem emocji jednego z naszych i tak samo jak samiec ulegał swoim emocjom, tak samo łatwo można było wpłynąć na jego myślenie. Chciał jej dać nauczkę – dał. Ranna istota myśli, że tu zginie, spędzi tutaj swoje ostatnie dni i zginie jako młoda złodziejka. Na pewno chciałaby wyjść na wolność i być może jest w stanie samej sobie obiecać, że nigdy już niczego nie okradnie. Jeśli ma wyjść stąd żywa jest w stanie się zmienić. Wystarczy jeszcze tylko zagnieździć w jej sercu strach, że jeśli kogokolwiek poinformuje o tym, co się tutaj zdarzyło, jeszcze szybciej ci na górze się dowiedzą, że jest złodziejką i być może zabrała komuś bardzo wysoko postawionemu coś bardzo, ale to bardzo ważnego. 
Druga, ta skrzydlata, miała mniej szczęścia. Ciekawość, a może chęć bycia bohaterką popycha ją ku śmierci. Jak namówić szefa do tego, aby ją wypuścić jest proste, tak ciężej zapewnić go, że nie przekaże żadnych informacji, a takowe miała całkiem interesujące – kto okradł statek, w jakim miejscu się spotkali – informacje, za które na pewno mogłaby dostać również ochronę. Oraz, co ważniejsze, wie kim jestem. Akurat to można by podpiąć pod pomyłkę: wystraszona samica, przetrzymywana wbrew swojej woli, być może również zgwałcona, straciła część swojej świadomości i kontaktu z rzeczywistością, chcąc doprowadzić do sprawiedliwości, oskarża kogoś, kto wygląda podobnie do jej oprawców. A imię? Zasłyszane w rozmowach. Chociaż byłem pewny, że te kłamstwa, poparte przez emerytowanego komendanta wystarczą, nie gwarantowały one utrzymania mojej „pozycji” w tym świecie oraz, co ważniejsze, miałbym poważne kłopoty.
- Skończyłam – z zamyślenia wyrwał mnie głos skrzydlatej. Leniwie podniosłem się z ziemi, po czym przeniosłem szara wilczycę z owinięta raną do jej celi. Rozciągnąłem się, po czym odłożyłem klucze na miejsce. Podszedłem jeszcze do medyczki. Rozejrzałem się wokół, aktualnie miejsce było puste.
- Jeśli planujesz jej ucieczkę, wstrzymaj się do dwóch dni. A jeśli nie wiesz kiedy mija dzień, wstrzymaj się do mojego drugiego przyjścia – po tych słowach opuściłem to miejsce, wracając na powierzchnie. 

<Ami?>
Słowa:701

Od Ametrine, CD. Oda

 Wpadłyśmy z niemałym hukiem do kanału, po czym natychmiast ruszyłyśmy przed siebie, po prostu biegnąc przed siebie. Po cichu liczyłam, że strażnicy nie dodadzą dwa do dwóch i nie znajdą się tajne przejście pod Pałacem. Uniosłam zwój z lekiem wyżej, aby nie zniszczyć cennego dla mnie pergaminu.
W tamtej chwili nie wiedziałam co myśleć o Odzie. Z jednej strony była nieco oziębła i niechętna do pomocy, stroniła od tego, ale z drugiej… Włamała się do Zamku, z którego razem przed chwilą uciekłyśmy. 
Rzadko kiedy jestem tak zdezorientowana.
W pewnym momencie zaczęłyśmy zwalniać tempo, aż się zatrzymałyśmy, żeby złapać oddech.
– Nigdy więcej… – powiedziała Oda, nieco łapczywie biorąc powietrze. Nogi lekko jej drżały, najpewniej od wysiłku fizycznego.
– Sama przyszłaś – przyznałam szczerze. Dalej zastanawiałam się nad jej intencjami.
– Przynajmniej wiem, że już nie wrócę. Oby nas nie rozpoznali… – westchnęła moja towarzyszka. Bibliotekarka nałożyła na nos okulary. – Oby… – dodała. 
– Musimy iść. – Ruszyłam przed siebie, idąc tym razem czynnym rurociągiem biegnącym pod ulicami miasta. Wody szczęśliwie dużo nie było, jedynie do kostek, jednak dało się czuć chłód płynący z wody. Szłyśmy wolnym krokiem, ostrożnie stawiając każdy krok. Wiedziałam, że wilki potrafią wpakować do kanalizacji różne śmieci, zwłaszcza takie, którymi można się pokaleczyć, a powiedzmy sobie szczerze, że brodzenie w wodzie z otwartą raną może skończyć się czymś bardzo nieprzyjemnym…
Oda szła obok mnie bez słowa. Jej mina była taka jak zawsze – kamienna mina niezdradzająca żadnych emocji, cichy chód przeplatany odgłosami poruszanej wody… Naprawdę jest intrygującą postacią. 
Oraz tajemniczą… 
Szłam w ciszy, próbując na nowo odnaleźć właściwą drogę wyjścia z rurociągu. Nie chciałam tego mówić na głos, ale bardzo możliwe, że się zgubiliśmy. Wcześniej zapamiętałam drogę jedynie prowadząca do Zamku, lecz zapomniałam o powrotnej. Teraz rozglądam się za najbliższym możliwym wyjściem, aby przynajmniej móc rozejrzeć się na powierzchni. 
Muszę szybko wrócić do szpitala i rozpocząć pracę nad antidotum. Czas nas goni…
Żadna z nas nic nie mówiła. Dalej szliśmy w ciszy, stawiając ostrożnie kroki w wodzie. Myślałam też o jej słowach o rozpoznaniu nas… Również się łudziłam, że nie zostanę rozpoznana. Byłoby co najmniej niezręcznie, nie mówiąc o konsekwencjach. 
Jednak dla mnie ważniejsze jest uratowanie tej rodziny. O konsekwencjach będę myśleć później. 
O ile się stąd wydostaniemy… – pomyślałam ponuro. Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się niechcianych myśli. Nie uszło to uwadze białej waderze, która mi towarzyszyła.
– Coś nie tak? – zapytała. Szła za mną w pewnej odległości, najpewniej dlatego, że czuła się wtedy bardziej komfortowo…
Chodząca zagadka jak dla mnie…  
– Nie… Tylko… – zawahałam się. Wyglądała na oschłą i wypraną z empatii wilczycę… Naprawdę nie wiedziałam co myśleć o Odzie. Z jednej strony życzyła mi powodzenia w swojej bibliotece, dając jasno do zrozumienia, że nie idzie ze mną, a następnie spotykamy się w komnacie konserwatorium w Zamku, do którego również się włamała.
– Tylko? – zapytała bardzo neutralnym, monotonnym głosem.
– Mam nadzieję, że zdążymy z informacją o odtrucie na czas… – Nie chciałam używać stwierdzenia “...zanim ta rodzina umrze…”.
Oda nic nie odpowiedziała. Szła dalej w takim samym tempie co wcześniej. Ja z kolei odrobinę przyspieszyłam, żebym rzeczywiście zdążyła na czas.
– Chyba jest wyjście… – Oda zauważyła po kilku chwilach mozolnego marszu w wodzie. 
Rzeczywiście, przed nami była niewielka drabina wykonana z prętów przytwierdzonych do ściany kanału. Przez kilka niewielkich dziurek w pokrywie wejścia do rurociągu wpadało lekko srebrne światło. Podbiegłam do drabiny i zaczęłam się wspinać ku górze, jednocześnie podnosząc przy pomocy telekinezy pokrywę od kanału. Żelazny dysk zaczynał się powoli ruszać, aż w końcu udało mi się go odsunąć na bok. Wyszłam jako pierwsza, rozejrzałam się, żeby wiedzieć, gdzie jesteśmy. 
Byliśmy niedaleko chaty Rybaka, tej, która była blisko Zamku a obok Strażnicy Wojowników. Panowała późna noc, niebo zaczęło przybierać zielonkawy kolor zwiastujący nadchodzący wschód słońca. Dookoła nadal jednak było ciemno poza kilkoma latarniami dające słabą poświatę. 
Oda właśnie wyszła z kanału z lekkim trudem. Jej chód bywał czasami sztywny, jakby długość jej nóg przeszkadzała w chodzeniu. Otrzepała się, stojąc kilka metrów ode mnie, po czym wróciła, ale zachowała dystans. Obróciłam się i zamknęłam za sobą właz do kanału, tak, aby nikt do niego nie wpadł. 
– Może… – szepnęłam. Nadal miałam nadzieję, że zdążę. Jestem coraz bliżej swojego celu, lecz nadal go nie osiągnęłam. 
– Idziesz ze mną? – zapytałam Odę. Ta poprawiła swoje okulary leżące na nosie, spojrzała w dal i odpowiedziała:
– Biblioteka jest niedaleko szpitala. – Poprawiła swoje chore skrzydło. – Więc tak.
Kiwnęłam głową i ruszyłyśmy na południe, w stronę naszych własnych celów.
Szłam wartkim krokiem, a tuż za mną była biała wadera. Mogłabym polecieć i przyznaje – bardzo bym chciała to zrobić, ale nie chciałam z dwóch powodów. Pierwszym było pozostawienie Ody samej, od tak, a drugi, bardziej istotny, był spowodowany pogodą. Od czasu wejścia do Zamku zdążył się rozwinąć dosyć silny wiatr. Potrafię w nim latać, lecz lot mógłby zająć niż piesza wyprawa i jest dodatkowe ryzyko, że wiatr porwie zwój z antidotum na pięciopłatka krwistego, który unoszę obok mojej głowy. Starałam się zapamiętać jak najwięcej się dało, lecz dowód na papierze będzie lepszy. 
– Dawny uraz? – zapytałam, przerywając dziwną ciszę. Słychać było jedynie nasze kroki na brukowanej drodze.
– Słucham? 
– Uraz skrzydła. Wygląda to na starą ranę… – wyjaśniłam. Choć po chwili tego pożałowałam, ponieważ było to zbyt osobiste pytanie. I znowu wtykam nos w nie swoje sprawy… 
Oda milczała, idąc dalej. Spuściłam lekko głowę, bluzgając na siebie za taką bezczelność. Nie powinnam o to py…
– Tak – odpowiedziała nagle.
– Co? – Byłam lekko zaskoczona.
– Stary wypadek podczas lotu… – powiedziała spokojnym, opanowanym tonem. – Teraz mogę najwyżej szybować…
– Nie myślałaś o… 
– Nie. – Oda zmniejszyła dystans między nami, żeby łatwiej nam się rozmawiało. – Było za późno, kiedy…
Nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się grupka podejrzanych wilków. Głównie były to rosłe basiory, z licznymi bliznami bądź poszarpaną sierścią lub obiema cechami. Widziałam chyba nawet waderę o drobnej posturze, lecz o zwinnym ciele. Stali rozproszeni między ścianami budynków i karczmy, lecz byli totalnie wyluzowani i pewni siebie, jakby to był ich teren. Kilka z nich uśmiechało się zbyt szeroko, zupełnie jakby ktoś rzucił im worek… pieniędzy…
Niedobrze…  
 – Proszę, proszę… – zaczął chrypieć największy z wilków, najpewniej przywódca grupy. Miał ciemnoczerwoną sierść, kilka większych i bardziej widocznych blizn na ciele oraz lodowo niebieskie oczy, które tasowały mnie i Odę z góry na dół. – Dwie bardzo ładne wilczyce biegające same, w środku nocy, po mieście… Interesujące… – Ostatnią sylabę bardzo przeciągnął, przez co przez po grzbiecie przeszedł mnie dreszcz. Oda zaczęła się powoli cofać, lecz za nią nagle pojawiła się wadera z gangu. Miała ciemną sierść, lecz jej oczy były intensywnego, bursztynowego koloru. 
– Widzę, że macie pewien zwój… Wydaje się być… cenny… – Ostatnie słowo specjalnie zaakcentował. 
Bardzo niedobrze…  
– Oddaj mi go.
Nie drgnęłam. Nie mam zamiaru oddawać go jakiemuś bandycie.
– Oddaj go. Po dobroci. – Powtórzył, tym razem ostrzejszym tonem. Jego bandyci zjeżyli sierść i położyli uszy, czekając na znak do ataku. – Chyba że chcesz stracić tę ładną buźkę… I twoja koleżanka… – Kiwnął głową w stronę białej, skrzydlatej wadery z okularami na nosie.
Obejrzałam się, żeby zobaczyć Odę. Również przygotowywała się do ataku. Dobrze. 
– Nie. – Nie zawahałam się nad odpowiedzią. Miałam plan, niebezpieczny, ale jedyny, jaki udało mi się wymyślić na ten moment. Oby wypalił…  
Czułam na sobie spojrzenie Ody, mówiące, że jestem idiotką. 
Przywódca zaczął cmokać… Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, pokazując brudne, zaniedbane zęby. 
– Więc tak wolisz… – I rzucił mnie o ścianę budynku, nie widząc nawet czego użył – mocy (nie telepatii) czy fizycznego przedmiotu. Mocno oberwałam, słysząc kilka różnych dźwięków, zastanawiając się, który z nich wydało moje ciało. Na szczęście mimo bólu utrzymałam zwój w zacisku swojej telepatii. Upadłam na ziemię, lecz szybko się podniosłam, bo nie miałam innego wyboru. Wilki zaczęły mnie powoli otaczać, szykując się na atak. 
Szybko spojrzałam na swoją towarzyszkę, aby zobaczyć czy mój szalony plan wypalił, przynajmniej połowicznie.
I tak też było.
Bursztynooka stała niedaleko Ody, od jej prawej strony, ale skupiała się na mnie, jeżąc sierść na karku i odsłaniając swoje ładniejsze zęby. Ale nie skupiała się na kimś, kogo miała pilnować… 
Telekinetycznie rzuciłam zwojem, jednocześnie tworząc kryształową ścianę oddzielającą Odę od gangu. Szok na ich twarzach był bardziej niż widoczny, podobną minę zresztą miała sama Oda.
– UCIEKAJ! – krzyknęłam, biorąc się za pierwszego lepszego bandytę, rzucając się na niego. Nie wiem jak długo zdołam utrzymać te ściany, a walka pozwoli im się skupić na mnie, co da trochę czasu mojej towarzyszce na ucieczkę. 
O ile się na nią zdecyduje… 
Przywaliłam kolejnemu, tym razem celując w miednicę. Będzie boleć, ale nie powinno zabić. Niestety, jakiś dobrał się do mojej nogi, a inny chwycił mnie za ogon. Rozwinęłam skrzydła, starając się uciec od oprawców, ale któryś ściągnął mnie z powrotem na ziemię. Morze futra nie pozwoliło mi zobaczyć czy Oda podjęła decyzję zgodnie z moją sugestią, czy nie. 
Musiałam się jednak skupić na tym, abym w tamtej chwili ja przeżyła.

<Oda? Misia ufa Ci, że szybko dotrzes
z do szpitala. Jak jednak zrobisz, to już zależy od Ciebie;>

Słowa:136
Layout by Netka Sidereum Graphics