wtorek, 24 listopada 2020

Od Saity - Trening IV

Opowiadanie może zawierać słowa i inne treści powszechnie uznawane za wulgarne tudzież nieprzyzwoite


Niektórzy nigdy się nie nauczą. Choćby powtarzało się im coś tysiące razy, choćby wpadali raz za razem w kłopoty, spowodowane za każdym razem tym samym, błędnym rozumowaniem lub głupim uporem. Nie używali głowy, nędznych resztek mózgu, jakie im jeszcze pozostały. Nie, żebym kogoś w tym momencie obrażała... To znaczy może tak, trochę tak. Ale to wciąż było tylko zwracanie uwagi na pewne zjawisko, które z biegiem lat coraz częściej powracało w moim życiu, stawało się wręcz napastliwe. Wołało do mnie "spójrz, ja istnieję, mam się dobrze, a wilcza ignorancja i, przypisywany zwykle raczej osłom, idiotyczny w swym pochodzeniu upór, szerzy się coraz bardziej".
No bo błagam. Kto o zdrowych zmysłach rzuca się po raz kolejny (przestałam już liczyć, który) na wilka, który już nie raz, słownie bo słownie, ale jednak, skopał mu dupę?
Kern właśnie taki był. Idiota, który uważał się chyba za jakiegoś boga, czy przynajmniej istotę nie gorszą od nich. Mój rówieśnik. Mniej więcej w tym samym czasie wstąpiliśmy w szeregi szpiegów. Odkąd tylko mnie zobaczył na pierwszym szkoleniu miał do mnie jakiś problem. Może dlatego, że podczas pierwszego sparingu, do którego wytypowano akurat naszą dwójkę, zrobiłam z niego na oczach wszystkich zgromadzonych totalną niemotę... Ale no, przepraszam bardzo, to nie moja wina. Za swoją porażkę mógł winić tak naprawdę wyłącznie siebie i swoje ówczesne podejście do życia. Innych wilków. Przede wszystkim wader.
Z wszystkich wymienionych, to ostatnie przez tyle lat naszej znajomości wciąż pozostało niezmienione.
- Co tam, Saita? - przewróciłam oczami na pełen wyższości ton jego głosu, korzystając z tego, że stałam odwrócona do niego plecami. Gdyby znajdował się przede mną, nie pozwoliłabym sobie na taki gest. Był, podobnie jak ton jego głosu, wyrazem kpiny w stronę rozmówcy. Kern natomiast był osobnikiem, który bardzo, bardzo nie lubił, gdy się z niego kpiło (tak, w drugą stronę to nie działało). Nie chciałam dawać mu powodów do wszczynania kłótni. On akurat był wilkiem, z którym nie lubiłam dyskutować. Może dlatego, że debat z nim w najmniejszym stopniu nie dało się uznać za porywające. Męczyły mnie. - Komu ostatnio wskoczyłaś do łóżka?
Mięśnie pyska nieznacznie mi się spięły, żeby zacisnęły, w wyrazie niejakiej irytacji, jednak tego również nie mógł dostrzec. Wciąż znajdował się za mną, a ja nie miałam zamiaru ani się odwracać, ani zatrzymywać. Z braku lepszej opcji postanowiłam po prostu kontynuować mój spacer z jednego końca rynku na drugi, w celu spotkania się z jakimś kontaktem, który przerwał mi ten irytująco znajomy głos... Swoją drogą ciekawe, co chujek tutaj robił. Z tego, co słyszałam, został oddelegowany jakiś czas temu na jakieś wygwizdowie gdzieś w Dystrykcie IV z jakąś grubszą sprawą... Chyba, że już skończył. Albo coś poszło nie tak. O samozwańcze skapitulowanie go nie podejrzewałam. Mimo, że względem wader to był prawdziwy chuj, z rodzaju tych, którzy uważali, że jedyne, do czego się nadajemy, to rodzenie szczeniaków i grzanie legowiska, to szpiegiem był naprawdę dobrym. Oddanym sprawie. No i nie zapominajmy o tym jego oślim uporze.
- Mogłabym cię zapytać o to samo - rzuciłam przez ramię beznamiętnym tonem, a gdy usłyszałam, że jego łapy zaczynają szybciej uderzać o ziemię, spróbowałam rozluźnić mięśnie pyska, żeby nie było po mnie widać niezadowolenia z tego spotkania. Już po chwili zrównał się ze mną. Byliśmy mniej więcej tego samego wzrostu, tyle, że on był bardziej masywny. Poza tym pokrywała nas identycznie biała sierść, obydwoje mieliśmy na niej czarne znaczenia. No i oczy, też łudząco podobne. Ktoś, kto nas nie znał, mógłby pomyśleć, że jesteśmy rodzeństwem. - Nie miałeś być daleko stąd? Na jakiejś niesamowicie ważnej akcji? - z mojego tonu nietrudno było się domyślić, że odpowiedź raczej średnio mnie obchodzi. Pewnie z tego powodu nie otrzymałam od niego odpowiedzi.
Zaczął coś pieprzyć dalej bez ładu i składu, ale w sumie przytaczanie jego słowotoku nie ma większego sensu. Nic się z niego nie dało dowiedzieć, za to odczytać... Szukał atencji z mojej strony. Nie wiedziałam tylko, w jakim celu. Ani czy powinno mnie to zacząć niepokoić.
- Dawno się nie widzieliśmy. Tęskniłaś? - wyszczerzył się do mnie głupio w którymś momencie. Możliwe, że nie zareagowałam na jakąś głupią uwagę z jego strony i zauważył, że w zasadzie to go nie słucham. Wyprzedził mnie o kilka kroków, odwrócił się do mnie i zaczął iść tyłem. Oczami wyobraźni widziałam, jak potyka się o coś i upada na pysk. Ta wizja sprawiła mi, chorą bo chorą, ale satysfakcję.
- Bardzo - uśmiechnęłam się do basiora nie starając się ukrywać, że był to wymuszony grymas, niewiele mający wspólnego ze szczęściem czy jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. Miałam szczerą nadzieję, że da mi spokój, jak nie wykażę zainteresowania.
Próżne me nadzieje...
- Tak się zastanawiałem... Dawno nie mieliśmy okazji rywalizować, co? - uśmiechnął się głupio, wypowiadając to zdanie. Nie byłam pewna, czy był to element jakiejś jego gry, czy po prostu miał dzisiaj jakiś dziwnie dobry humor. - Kiedyś to była wręcz nasza tradycja...
Nie przypominałam sobie, żebyśmy kiedykolwiek wynieśli nasze kłótnie na jakiś wyższy poziom, który pozwoliłby określić je mianem tradycji. Nie przepadałam za nim. On za mną. Nie było w tym żadnych skrywanych uczuć, namiętności.
- Czemu by tego nie zmienić? - dalej ten uśmiech. Zatrzymał się, zagradzając mi drogę, usilnie próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, przed czym broniłam się dzielnie, po prostu patrząc na szyld głoszący, że w budynku, przed którym się znaleźliśmy, znajduje się pracownia krawcowej.
- Chcesz, żebym znowu skopała ci tyłek? - zapytałam z całym spokojem, na jaki było mnie stać. Spróbowałam go wyminąć, ale ponownie zastawił mi drogę. - Masz jakieś skłonności masochistyczne, czy o co ci chodzi?
- Skąd wiesz, kto wygra? - zaśmiał się. Zirytował mnie tym. Spojrzałam na niego krzywo. - Może tym razem ja ciebie pokonam? No nie daj się prosić, Saita... Możemy ustalić sobie zakłady! Obstawić coś fajnego - poruszył sugestywnie brwiami. Zaczęłam poważnie rozważać opcję walnięcia mu. Chyba musiał uderzyć się w tę swoją tępą główkę podczas ostatniej podróży w interesach. Albo nie wiem, samotność mu coś w mózgu poprzestawiała. Bo zdecydowanie nie zachowywał się normalnie.
- I niby co fajnego mogłabym od ciebie dostać? - zapytałam spokojnie, choć miałam ochotę prychnąć. Znowu spróbowałam go wyminąć, ponownie z marnym skutkiem.
- A co być chciała? - jego ton aż ociekał słodyczą. I podtekstem. Wywróciłam oczami, nie mogąc się powstrzymać.
- Święty spokój? - spojrzałam na niego w końcu, ale to ja złapałam kontakt wzrokowy z nim, nie odwrotnie. Mimo to na jego pysk wypłynął lubieżny uśmiech. Debil. - Jesteś w stanie mi to zapewnić?
- Jeśli uda ci się wygrać... - po wyrazie jego pyska można było wywnioskować, że jest to opcja, w którą szczerze wątpi. Zmarszczyłam lekko brwi. Coś podejrzanie zbyt pewny siebie był... Nie podobało mi się to. - A jeśli ja wygram - nagle postąpił krok naprzód, totalnie mnie tym zaskakując, nie zdążyłam cofnąć się, przez co jego nos i bok kufy musnął moje ucho i głowę. Powstrzymałam wzdrygnięcie, gdy poczułam jego oddech na uchu. - Jeśli wygram, pójdziesz ze mną do łóżka.
Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania, cofając się gwałtownie i patrząc na niego jak na totalnego idiotę którym był. Kern zaśmiał się w głos, prawdopodobnie w reakcji na moją minę. Wypuściłam gwałtownie powietrze nosem, żeby dać jakoś upust irytacji, jaka mnie ogarnęła.
- Jak masz jakieś niezaspokojone potrzeby seksualne, to zgłoś się do dziwki, nie do mnie - prychnęłam, chcąc olać całą tę debilną sytuację. Udać, że nigdy nie miała miejsca.
- Czyli chyba zwracam się do odpowiedniej osoby? - w jego uśmiechu można było dostrzec tę grubiańskość, z którą zawsze go kojarzyłam. A więc nic się nie zmieniło.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? - mruknęłam, poddając się, zaprzestając prób wywinięcia się mu jakoś. Zamiast tego przysiadłam na ziemi, patrząc basiorowi w oczy. - Co mam zrobić? Ścigać się z tobą dla twojej satysfakcji?
- Chociażby - pokazał w uśmiechu kły, co było nieco niepokojące, jednak wiedziałam, że nie zrobił tego z chęcią zrobienia mi krzywdy. Po prostu był wredny, podobnie jak ja. Tyle, że ja chociaż starałam się z tym kryć, on - nie za bardzo.
Zgodziłam się w końcu, bo nie wyglądało na to, żeby zamierzał dać mi spokój. Wkurwił mnie generalnie. Naprawdę miałam ciekawsze rzeczy do roboty, niż zabawy w kotka i myszkę z basiorem, za którym nawet nie przepadałam. Do tego - wyścigi... Nigdy nie lubiłam tej formy pojedynku. Tym bardziej, że ten konkretny zawierał jakieś punkty, wymyślone przez Kerna, zdałoby się, z kosmosu. Dobre kilkanaście minut tłumaczył mi, jak ma to wyglądać, rozrysowywał w mojej głowie tor, biegnący przez sam środek rynku, żebym na pewno się nie pomyliła. Przy czym, im więcej mówił, tym większe miałam wątpliwości co do tego, że ten pojedynek jest spontaniczny. Przez myśl przeszło mi nawet, że może jest to część jakiegoś jego innego zakładu. Naprawdę, nie zdziwiłabym się, gdyby tak było.
Jednak, jakkolwiek by taki ewentualny zakład nie brzmiał, byłam niemal pewna, że Kern nie obstawił mojej wygranej. W zasadzie więc... Mogłam chociaż utrzeć mu nosa, wygrywając z nim. Co zasadniczo nie powinno być trudne.
Nie powinno...
Nie, żeby poszło mi jakoś tragicznie. I nie, nie przegrałam. Choć w pewnym momencie było blisko, przyznaję. Jednak manewrowanie między straganami, licznymi wilkami, które kręciły się o tej godzinie w tym miejscu, nie należało do najłatwiejszych, a basior przyjął po prostu taktykę "A chuj, przedrę się taranem". Wszystko fajnie, tyle że on mógł sobie na to pozwolić, jego wygląd, budowa, wzbudzały jakiś tam respekt. Ja może i byłam wysoka, ale drobna. Wilki nie zwracały na mnie większej uwagi, nie schodziły mi z drogi. Jednak zawsze uważałam, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. A wyzwania nadawały życiu tego dreszczyku emocji, który sprawiał, że nie było zbyt nudno.
Dotarłam na miejsce, które wskazał na metę naszego wyścigu, jako pierwsza. Wzmocniona o siłę, jakiej wymagało ode mnie przepychanie się między motłochem, lekko zziajana i nie bardzo usatysfakcjonowana wyczynem. O ile można było to nazwać w ogóle wyczynem, bo osobiście nie przesadzałabym z takim honorowaniem tego, co zrobiłam. To nawet nie było jakoś szczególnie zabawne. Jedyne, co miałam nadzieję osiągnąć z tego "czegoś", było uwolnienie się od natrętnego basiora.
Czy się udało?
No za chuja nie. To nie ten typ, niestety.
Zatem, co było dalej? Cóż, o tym, kolejnym naszym pojedynku, opowiem innym razem...



Nagroda: 2 punkty siły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics