poniedziałek, 9 listopada 2020

Od Spero - Event Halloweenowy - Quest IV

Opowiadanie może zawierać brutalne sceny i słownictwo w opinii publicznej uznawane za wulgarne.

"Głupie pomysły" to powinno być moje drugie imię. Już nie zliczę, ile razy miałam przez nie problemy i to na tyle poważne, że mogły zakończyć się moją śmiercią. Samotne wyprawy w nieznane, niebezpieczne zakamarki Królestwa, wpadanie w sam środek jakiś burd i innych, magicznych lub niemagicznych afer... Co jedno, to gorsze. Jak dorzucić do tego przy okazji moje problemy z panowaniem nad swoimi zdolnościami... Byłam chodzącą katastrofą. Aż dziw brał, że jeszcze nikt nie uznał za zasadne usunąć mnie z tego świata, albo przynajmniej z Królestwa, za "narażanie bezpieczeństwa publicznego". Bo zadziwiająco często prześladujący mnie pech dawał się we znaki postronnym wilkom, które zawiniły jedynie tym, że przebywały akurat w moim towarzystwie.
Cóż, tym razem oberwało się jedynie mi. To chyba dobrze. Można powiedzieć, że sama sobie byłam winna, własna głupota i niedopatrzenie mogły być tym, co doprowadziłoby mnie do ostatecznego upadku. Nie doprowadziły chyba tylko przypadkiem. Ironia losu, co? Przypadek omal mnie nie zabił, ale jednocześnie uratował. Życie jak zwykle zaskakiwało.
Ale ale... Co się właściwie wydarzyło? O czym w ogóle plotę bez ładu i składu? Pozwolicie, że zacznę od początku...
Kojarzycie te wszystkie historie związane z wigilią Święta Zmarłych? Opowieści o duchach, przenikających się światach... Zwykliśmy wkładać je między bajki, prawda? Cóż, od mojego spotkania z Ashayą wiedziałam, że sprawy pomiędzy żywymi a martwymi nie są tak łatwe, jak można by zakładać. Ba! nawet ja sama, jako mag posługujący się czarną magią, wiedziałam, że świat astralny istnieje, jest obecny w wielu płaszczyznach życia żywych. A tej jednej nocy w roku granica między jednym a drugim światem zanikała. Martwi odwiedzali nasz wilczy padół. I mieli oni tę swoją przypadłość, że tęsknili za życiem. Chcieli doświadczyć go raz jeszcze, a tej nocy mieli ku temu niepowtarzalną okazję. Jeśli trafili ci się jakieś przyjazne egzemplarze, wilcze dzieci albo starcy, którzy umarli spokojną śmiercią bez żadnych fajerwerków, mogłeś się nawet dobrze bawić w ich towarzystwie. Jednak ja nie miałam takiego szczęścia, wręcz przeciwnie. Wolałabym już spotkać chyba duchy morderców - one przynajmniej nie były przerażające i nie mówiły zagadkami.
No ale to by było przecież za łatwe.
Samotny spacer. W nocy. Po lesie. Samo to wydaje się być wystarczająco przerażające, prawda? Też tak sądzę. A mimo to się na to zdecydowałam, gdy wracałam z przyjęcia organizowanego z okazji tego święta. Może dlatego, że miałam blisko... Nie sądziłam, że skończy się to tak, jak się skończyło.

~*~

Pełnia. Mistyczna, tajemnicza... Kąpiąca nocny krajobraz w delikatnym, srebrzystym blasku Księżyca. Było cicho, spokojnie. Można by rzec - idealna pogoda na nocny spacer.
Tak mogło się w każdym razie wydawać. Początkowo, gdy wychodziłam wcześniej z przyjęcia. Kiepsko się czułam, świat astralny był tego dnia wyjątkowo niespokojny, a znaczne poruszenia w nim zawsze przyprawiały mnie o ból głowy. Nie chciałam psuć innym zabawy swoją markotną obecnością, więc po prostu pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam, chcąc jeszcze tej samej nocy wrócić do mojej jaskini w Dystrykcie I. Nie miałam daleko, niecała godzina powolnego spaceru. Do tego ten niezwykle jasny tej nocy Księżyc tylko uświadczył mnie w przekonaniu, że to dobry pomysł i przecież nic mi się nie stanie. Może miałam się znaleźć sama, w lesie, w środku nocy, ale przecież było niemal tak jasno, jak w dzień. Nic mi nie groziło.
Niestety dla mnie, zupełnie nie pomyślałam o tym, jaka wypadała tego dnia data. I co to mogło oznaczać, szczególnie dla mnie, maga posługującego się czarną magią. Do którego duchy i żywe trupy zawsze ciągnęły.
Żaden dźwięk nie zakłócał spokoju nocy, gdy spokojnym krokiem szłam przez Las Darminasa, miejsce tak bliskie memu sercu, które poznałam od podszewki, którego każdy zakamarek znałam niemal tak dobrze, jak rozkład własnej jaskini. Nie miał przede mną tajemnic, zawsze czułam się w nim bezpieczna.
Tej nocy miało się to zmienić.
Nagle wszechobecną ciszę zakłóciły jakieś dźwięki. Początkowo ciche, ulotne, niczym szept o poranku, łatwe do przeoczenia. Przypominały nieustający szum w uszach, na tyle delikatny, że początkowo się go ignoruje, dopiero po czasie zaczyna docierać do ciebie - to nie złudzenie. Coś naprawdę jest na rzeczy.
Szum zaczął przybierać na sile, zwracając na siebie moją uwagę, każąc mi zwolnić na moment kroku, wsłuchać się w docierające do mnie dźwięki, przygotować się na każdą ewentualność, którą mogą ze sobą przynieść... Po chwili mogłam rozróżnić pojedyncze słowa w różnych tonach, potem całe zdania ułożone w melodię. Piosenka. Zawodzący ton wokalisty sprawił, że sierść na karku mi się zjeżyła, ciało przebiegł dreszcz przerażenia. Jednak nie tylko on. Słowa, wyśpiewywane w ten sposób... Przerażające.
Zmusiłam się do przyspieszenia kroku, jednak nie pomogło mi to uciec przed niepokojącymi dźwiękami. Wręcz przeciwnie. Z jednej strony nasilały się, jakbym się do nich zbliżała, a z drugiej... Wydawałoby się, że wydobywa się spod ziemi. Spod ziemi... Jak to było w ogóle możliwe? Przecież tam... Nie powinno nic być. Wypuściłam jeszcze wiązki magii na zwiad, żeby to sprawdzić. Nie. Nie było tam zupełnie nic. Dlaczego więc...
Nagle poczułam jakiś irracjonalny niepokój, jeszcze większy, niż do tej pory. Dość gwałtownie zaczęło się ściemniać... Spojrzałam przerażona w niebo. Księżyc w pełni zasłoniły napływające znikąd chmury. Niemal w jednej chwili całkiem jasna okolica skąpana została w nieprzebranym mroku., zmusiła do zwolnienia kroku, wręcz zatrzymania się, bo nie byłam w stanie zobaczyć, co mam zaraz przed łapami. W panice spróbowałam wyczarować magiczny ognik, ten nikły promień niebieskiego światła, który towarzyszył mi od ucieczki z laboratorium maga... Zniknął w mroku. Przełknęłam ciężko ślinę. Zrobiło mi się niedobrze z nerwów.
Ta ciemność nie była niczym naturalnym. Co sprawiało, że stawała się jeszcze bardziej niepokojąca... potencjalnie niebezpieczna. Przerażenie ścisnęło moje gardło i nie chciało puścić, odbierając możliwość swobodnego zaczerpnięcia oddechu. Miałam wrażenie bycia zamkniętej w klatce, jakbym nie znajdowała się na nieograniczonej, otwartej przestrzeni, a w ciasnej przestrzeni ograniczonej tą nieprzebraną ciemnością...
Coś się o mnie otarło. Podskoczyłam dobre parenaście centymetrów w górę, obracając w powietrzu o sto osiemdziesiąt stopni, odruchowo chcąc znaleźć się pyskiem w stronę potencjalnego napastnika, by utrudnić mu atak, a sobie ułatwić odparcie natarcia. Oddychałam ciężko, płytko. Rozbiegany wzrok na próżno próbował przejrzeć otaczającą mnie ciemność, dostrzec to coś, co się do mnie zbliżyło, co mnie dotknęło...
Znowu. Tym razem coś smyrnęło mój drugi bok. Zaskamlałam, kłapiąc zębami na oślep w miejsce, gdzie powinien znajdować się przeciwnik. Szczęki zamknęły się na powietrzu. Nic nie złapały, nawet nie musnęły. Zupełnie, jakby nic tam nie było.
Albo było tak szybkie...
Na pysk cisnęły mi się przekleństwa, które jednak nie opuściły gardła, zduszone przez przerażenie. Strach przed wydaniem z siebie jakiegokolwiek odgłosu, by nie zwabić tego czegoś z powrotem w moim kierunku. Przecież ono także nie mogło mnie widzieć w tych egipskich ciemnościach, musiało opierać się na innych zmysłach, by mnie odnaleźć i się do mnie zbliżyć. Byłam w miarę bezpieczna, dopóki pozostawałam cicho... A przynajmniej to sobie wmawiałam.
Postanowiłam postąpić krok. Zacząć iść przed siebie, ostrożnie, bo po omacku, ale jednak przesuwać się naprzód. Może jak uda mi się wyjść z lasu, to to wszystko się skończy. Będę bezpieczna.
Kilka kroków postawionych w ciemności i spotkałam się z czymś, prawdopodobnie drzewem, sądząc po twardości. Zdarłam nos i fragment kufy. Zaskamlałam, cofając się kilka kroków, przysiadając na zadzie, zamiatając ogonem po ziemi... Tylne łapy natrafiły nagle na pustkę. Stało się to tak niespodziewanie, że w zasadzie nie zdołałam w żaden sposób choćby spróbować przesunąć ciężaru ciała na przód, żeby nie spaść w nieznane... Ponownie zapiszczałam, odruchowo, w panice, drapiąc pazurami bez ładu i składu dookoła, prawdopodobnie przegrzebując śnieg i mieszając go z rozoraną ziemią, sądząc po zapachu świeżej gleby, który nagle mnie całą otoczył. Próbowałam złapać jakikolwiek punkt podparcia, niemal każdy mięsień w moim ciele walczył o to, by nie runąć teraz jak kamień w dół, ku nieznanemu...
Tylne łapy napotkały coś, o co zdołały się oprzeć, przednie wraz z pyskiem opierały się na górnej krawędzi przepaści, dziury, czy co to, do cholery jasnej, było. Byłam niewygodnie rozciągnięta, ale nie miałam zamiaru zmieniać pozycji, dopóki moje serce biło z nienormalną prędkością, szybciej pompując krew wraz z adrenaliną. Starałam się uspokoić, wyrównać oddech, nie było to jednak proste w takiej sytuacji.
Sytuacji nie poprawiło to, że już po chwili, gdy dźwięki mojego panicznego rzucania się, by uchronić się od upadku ucichły, do moich uszu ponownie dotarła ta dziwna melodia. Tym razem bliżej. O wiele bliżej, jakby tuż przede mną...
Poczułam czyjś oddech na pysku. Zamarłam z przerażenia, bojąc się nawet zaczerpnąć oddechu. Oddech był zimny, lodowaty... Oddech trupa, przeszło mi przez myśl, choć przecież trupy nie oddychają...
Witaj, magiczko, w moich uszach rozbrzmiał czyjś skrzekliwy głos. Jakby od wieków nie był używany... Zaskamlałam, bo wywołał on niemal fizyczny ból, tak był przenikliwy. Nie sądziłam, że jakakolwiek z twojego rodzaju będzie na tyle głupia, by się tu zapuszczać... I to jeszcze dzisiaj, tej nocy. Sądziłam, że sam głos był przerażający. Zmieniłam zdanie, gdy usłyszałam śmiech tej istoty. Zacisnęłam powieki, mimo, że nawet mając otwarte oczy, nic nie widziałam. Niby zbyteczny wysiłek, a jednak pozwolił mi przez moment poczuć się minimalnie lepiej. Minimalnie. Na moment.
Bo zaraz poczułam, jak w jednej sekundzie podparcie dla tylnych łap, jakie udało mi się cudem znaleźć, po prostu znika. Było - puf - nie ma. Przednie łapy nie miały wystarczająco siły, żeby utrzymać ciężar całego ciała zwisającego w pustce, tym bardziej, że musiały go przejąć w jednej sekundzie... Do tego miałam wrażenie, jakby coś im pomogło. Odczepić się od krawędzi. Zsunęłam się w nicość.
Przeskoczyłam. Po raz kolejny moja moc zadziałała bez mojej wiedzy, w sposób nie do końca taki, jakbym mogła chcieć. Błękitne światło na moment rozświetliło ciemność, zabierając mnie zaledwie kawałek dalej, ale poza obszar dziury, tego byłam pewna. Poczułam pod łapami sypki śnieg, który pokrywał okolicę. Płaska powierzchnia, żadnych nierówności, kamieni - po prostu ziemia, trawa przykrywa śniegiem.
Zaczęłam się cała trząść w panice, bojąc się zrobić choćby krok, żeby znowu nie wpaść gdzieś, gdzie zdecydowanie wpadać nie chciałam. Gdzie właściciel przerażającego głosu mógł chcieć, żebym wpadła. Nie myślałam racjonalnie, moją głowę sparaliżował strach, nie pozwalając na dostrzeżenie żadnego z tysiąca rozwiązań, które mogłam wykorzystać, by się stąd wydostać. Jednym z nich było po prostu przeskoczenie bezpośrednio do mojej jaskini. Przecież to było takie łatwe!
A jednak nie pomyślałam o tym, a właściciel, czy raczej, sądząc po barwie, właścicielka skrzekliwego głosu zadbała o to, by to się w najbliższym czasie nie zmieniło.
- Pozwól mi odejść - zaskamlałam, przypadając brzuchem do ziemi, jakby to miało mi jakkolwiek pomóc. - Przechodziłam tędy przypadkiem, nie chcę ci przeszkadzać... Chcę tylko wrócić do domu i żyć...
My też chciałyśmy żyć... A jednak tobie podobni nas tego przywileju pozbawili.
Kilka faktów w jednej chwili połączyło się w mojej głowie. Po moim ciele przebiegł kolejny dreszcz przerażenia.
Czarownice. To były pieprzone czarownice.
Przerażający, skrzekliwy śmiech przeciął ciszę. Już po chwili dołączyły do niego kolejne, otaczały mnie, dochodziły zewsząd... Wetknęłam nos w śnieg, przykrywając uszy łapami, chcąc odciąć się od przerażających dźwięków, jednak wszystkie one zdawały się rozbrzmiewać bezpośrednio w mojej głowie. Byłam sparaliżowana strachem, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji.
- Czego ode mnie chcecie? - płaczliwy ton, po wydobyciu się z mojego ściśniętego gardła, okazał się niewiele głośniejszy od szeptu. Ale one usłyszały.
Ciebie, magiczko, nie widziałam ich uśmiechu, ale momentalnie pojawił się w mojej wyobraźni. Przerażający, pokazujący komplet zębów, białych jak otaczający nas śnieg, umieszczonych w czarnym pysku, a ponad nimi jarzące się czerwono węgielki oczu. Wizja rozwiała się tak szybko, jak się pojawiła, jednak wystarczyła, by jeszcze bardziej mną wstrząsnąć. Masz tyle rzeczy, za którymi tęsknimy... Ukradziona nam czarna magia, koszmary... Pauza, która nastąpiła, sprawiła, że odruchowo wstrzymałam oddech. Jesteś żywa. Tak... Za tym tęsknimy najbardziej. Przełknęłam nerwowo ślinę. Dlaczego byś się tym z nami nie podzieliła? Masz takie ładne serce... Tak odważne... A twoje imię... Dla kogo niesiesz nadzieję?
Nie miałam pojęcia, o czym mówiła. Nie miałam pojęcia, dlaczego to mówiła. Cholera jasna, ja ledwo w tamtej chili pamiętałam, jak się nazywam, dlaczego ona coś pieprzyła o moim imieniu?! Znowu! Kolejna! Kurwa! W takiej chwili...
Podoba nam się twoje serce.
Chcesz nam je oddać? Zajmiemy się nim dobrze...
Z mojego gardła wydobył się kolejny pisk, gdy do pierwszego głosu dołączył kolejny. Zaczęły mówić, jeden po drugim, czasami się przekrzykując, kłóciły się, co ze mną zrobią... W międzyczasie ciągle nuciły tę piosenkę... Nie myślałam już o niczym, tylko by znaleźć się jak najdalej stąd...
Będziesz idealnym posiłkiem na Sabat...
To przelało czarę goryczy, przekraczając granicę mojej tolerancji na tego typu akcje. Nie podobało mi się to. Nie podobało tym bardziej, że nadal byłam ślepa. Nic nie widziałam. Do mojej głowy dotarł za to fakt, którego początkowo do siebie nie dopuszczałam...
Na spacer w lesie wybrałam sobie najgorszy możliwy czas. Godzinę Czarownic. A jeśli było coś, co na pewno wiedziałam o tych istotach... martwe były jeszcze gorsze, niż żywe.
Natomiast mojego serca za chuja nie zamierzałam im oddawać. Niczego nie zamierzałam im dawać.
Odzyskałam zdrowy rozsądek, gdy któryś z duchów - bo to musiały być duchy, żywe wilki, nawet czarownice, nie mogłyby stworzyć takich efektów. Nawet one nie są półmaterialne, raz się pojawiają, raz znikają, nie naruszając tym struktury otaczających je splotów magii. A gdy już uświadomiłam sobie, że napastujące mnie istoty są tylko duchy (czy może aż, jeśli się nie jest zaznajomionym z tematem - na szczęście ja byłam całkiem dobrze)... Stawienie im czoła stało się łatwiejsze.
Sięgnęłam po magię, która do tej pory uciekała ode mnie, przeciekała mi przez łapy, nie dając się pochwycić i wykorzystać. Z resztą - jakby mogła się dać, gdy byłam zbyt spanikowana, by myśleć. Teraz jednak... Przecież to ja mogłam mieć duchy pod kontrolą. Nie odwrotnie. Co one mogły mi tak naprawdę, fizycznie zrobić? Nic. Ich siłą był strach, który wywoływały i głupie, jarmarczne sztuczki, takie jak czasowe odebranie wzroku. Nie pozostało przy nich wystarczająco magii, by były zdolne do czegoś więcej.
Proces pozbycia się problemu nie był spektakularny. O dziwo, czasami się zdarza, że magia taka właśnie jest - niezbyt spektakularna. Po prostu. Z pyska kapała mi krew - z rany po zetknięciu z drzewem. Zebrałam kilka jej kropli na łapę, którą następnie na oślep wyrysowałam dwie runy - pierwsza pozwoliła mi odzyskać wzrok. Znowu zobaczyłam las, pusty, cichy, spokojny, rozświetlany przez księżyc w pełni. Druga... Cóż. Przyznaję, nie byłam delikatna. Ale byłam przy okazji mocno wkurwiona, przez co... działałam impulsywnie.
Mogłam zrobić tysiąc rzeczy z dychami tych czarownic. Bardziej i mniej brutalne. Jednak tym razem... Po prostu je odesłałam. W jednej chwili były, czułam ich wściekłą obecność, w drugiej zniknęły. Gdzie trafiły? Nie wiedziałam, ale na pewno wróciły do tego, co duchy czarownic robią przez pozostałe dni roku. Może w przyszłości będą chciały się na mnie za to zemścić, z nimi nigdy nic nie wiadomo. Jednak ja miałam zamiar więcej do podobnej sytuacji nie dopuścić.
Czyli koniec z samotnymi spacerami po lesie. W nocy. Szczególnie w Halloween.
I z tym postanowieniem - niedopuszczenia do naszego ponownego spotkania - podjęłam przerwaną wędrówkę do domu. Między drzewami przeświecało mi już niebieskie światło, którym rozświetliłam wejście do mojej jaskini przed wyjściem, żeby móc łatwiej do niej trafić. Jeszcze w ostatniej chwili, gdy tylko krok dzielił mnie od przekroczenia progu mojego domu... Znowu usłyszałam tę pieśń.
Odwróciłam głowę, zatrzymując się w pół kroku, z uniesioną w górę łapą. Mój wzrok powędrował ku niebu i spoczął na księżycu, niezwykle dużym i jasnym, na tle ciemnego nieba. Śmiech. I wilcze sylwetki o nietoperzych skrzydłach, na moment niezwykle wyraźne na jego tle, przemykające w wesołym locie.
Czarownice leciały na swój Sabat. Jednak nie było to już moim problemem.
Odwróciłam wzrok od niespotykanego zjawiska, potrząsnęłam lekko głową, starając się odpędzić od siebie widmo ostatnich... minut, godzin, dni? Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, gdy trwałam w ciemności. Teraz jednak nie było to już istotne. Nie... Zdecydowanie.
Teraz chciałam po prostu położyć się spać.


 
Treść questu:

O tak,
talent mam.
Temu nie zaprzeczy nikt.
Wiem jak budzić w ludziach strach,
bez dwóch zdań!
Zmrozić krew,
zjeżyć włos
i odebrać głos.

Niepokojąca pieśń dociera do Twoich wyczulonych uszu, sprawiając, że bezwiednie dreszcze przechodzą całe Twoje ciało, jeżąc sierść na grzbiecie. Jesteś sam, w środku lasu. Jest pełnia. Srebrzyste światło Księżyca spływa po gałęziach wiecznie zielonych drzew, osiadając na pokrywającym ziemię śniegu. Jest spokojnie. Tylko ta piosenka, dobiegająca jakby spod ziemi...
Wszystko zmienia się w przeciągu ledwie ułamków sekundy. Nagle robi się ciemno, księżyc chowa się za chmurami, a las przeszywa przerażający rechot, dźwięk nie z tej ziemi... Jest tak ciemno, że ledwo jesteś w stanie dostrzec, co znajduje się kilka kroków przed Tobą. Zaczynasz czuć coraz większy dyskomfort spowodowany całą tą sytuacją. Gdy nagle czujesz, jak coś ociera się o Ciebie, miarka się przebiera. Cudem powstrzymujesz krzyk, a może nie jesteś w stanie i powietrze przedziera Twój wrzask. Co się dzieje potem? Z jakimi potworami jak z horroru przyjdzie Ci się zmierzyć? Czy wyjdziesz żywy z lasu...?
Wybieranie Halloweenowej nocy na samotny spacer w lesie było z Twojej strony złym posunięciem... Zbliża się Godzina Czarownic.

Minimum 2000 słów
Nagroda: 5pkt do dowolnego zagospodarowania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics