środa, 16 czerwca 2021

Od Jastesa CD. Vallieany

Gdy tylko usłyszałem odpowiedź wadery, w mojej głowie zaczęła kotłować się taka masa dręczących pytań, że miałem ochotę złapać Vallieanę i trząść nią dopóki nie odpowie na wszystkie. Opamiętałem się jednak i nawet nie próbując zmienić wyrazu pyska z jednego, wielkiego znaku zapytania skinąłem głową, nadal wstrząśnięty widokiem, który miałem przed sobą. Ścieżkę wydrążoną w śniegu znaczyła rzeka krwi, spływająca po pysku, szyi, piersi i łapach wilczycy, sklejając jej sierść w czarne strąki, które musiały być niezbyt przyjemne w dotyku. Z niepokojem szukałem gdzieś jakiejś rany, lecz wszystka posoka zdawała się wydostawać jedynie z nosa i pyska Vallieany. Lecz czy to możliwe, by aż taka ogromna ilość?
Wadera wyminęła mnie i ciągle charcząc zaczęła torować sobie drogę przez śnieg. Stanąłem ogłupiały i przez parę długich sekund wodziłem za nią wzrokiem, patrząc to na jej sylwetkę, to na zostawione przez nią czerwonobrunatne ślady, aż w końcu nie wytrzymałem.
-Masz zamiar iść w takim stanie? Mokra, w mróz?- zawołałem z niedowierzaniem. Wilczyca odwróciła się na krótką chwilę.
-Nie ma czasu.- warknęła z wyraźnym zniecierpliwieniem, po czym bezceremonialnie ruszyła dalej, sapiąc i parskając. Gapiłem się za nią, w dalszym ciągu nie mogąc dojść do siebie.
Koszmar zdecydowanie zbyt mocno wytrącił mnie z równowagi i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, jednak nie mogłem nad tym zapanować. Do diaska, nie chciałem. Miałem serdecznie dość duszenia w sobie emocji i braku możliwości pozbycia się ich, poprzez gniewny gest czy choćby płacz. Do tego doszedł jeszcze znienawidzony brak zorientowania w sytuacji, który był dla mnie najgorszym uczuciem, przerastającym nawet wściekłość czy strach. Wszystko to, plus zmęczenie niewyspaniem, obawy o zdrowie, a nawet życie i Vallieany i siebie samego, wściekłość na los oraz podejrzenia, które zaczęły kiełkować w mojej głowie sprawiły, że mało brakowało, a wylałbym to wszystko na oddalającą się, od tak, waderę. Już otworzyłem pysk, już zaczerpnąłem głęboki oddech, by spożytkować go na przepełniony gwałtownymi emocjami wrzask, lecz w ostatniej chwili zacisnąłem z powrotem zęby, czując jak z oczu powoli zaczynają spływać mi łzy, znacząc mokry tor wśród czarnobiałej sierści. Bogowie, te koszmary mocno dawały mi się we znaki. Być może umiejętność panowania nad sobą, za każdym razem, gdy tkwiłem w nieskończonym więzieniu własnego uśpionego umysłu była wykradana przez nieczyste moce, mieszające mi w głowie. Albo po prostu potrzebowałem długiego urlopu, z dala od nawiedzonych dzieciaków, plujących krwią wader i mających ból dupy duchów.
Prawdopodobnie obie opcje były poprawne.
Weź się w garść, do diab... urwałem, zdając sobie sprawę, że w obecnej sytuacji lepiej nie wywoływać wilka z lasu, więc jedynie skierowałem delikatną dłoń wiatru na swój mokry pysk i pozwoliłem, by subtelną pieszczotą osuszał słone koleje. Przez chwilę mało to jednak dawało, bowiem łzy dalej płynęły bez żadnych przeszkód, szloch walczył o wyrwanie się z targanem niepokojem piersi, a unurzana we krwi, rozmyta w mojej wizji wilczyca oddalała się z każdym ciężkim krokiem, powoli zostawiając za sobą krwistą wstęgę, którą zaczął już wypłukiwać śnieg. Wypuściłem w przestrzeń parę cichych łknięć, mając nadzieję, że Vallieana znajduje się wystarczająco daleko, by nie móc ich usłyszeć i stałem tak w bezruchu, czerpiąc komfort z szeptanych mi do ucha słów wiatru i jego pewnego dotknięcia.
Nagle dotarło do mnie, co ja tak naprawdę robię i mentalnie cisnąłem sobie błyskawicą w ten pusty łeb. Beczysz jak słabe, nowonarodzone szczenię, a Vallieana, w kondycji w żaden sposób odpowiedniej do walki, zaraz zniknie ci z oczu! Wstyd rozlał się gorącą falą po moim ciele, rozgrzewając zastygłe w bezruchu na mrozie mięśnie i już po chwili sadziłem susy przez śnieg, momentalnie przestając płakać, jednocześnie przybierając swoją zwykłą maskę spokoju i powagi. 
Gdy znalazłem się przy boku zmarnowanej wadery, ta przystanęła i uniosła ku mnie pytający wzrok, a ja, za wszelką cenę próbując uspokoić rozszalały oddech i zamaskować mój obecny niezbyt dobry humor złapałem w zęby swój długi płaszcz i zarzuciłem jej na grzbiet. 
-Co ty wyprawiasz?- spytała karcąco, uchylając się przed poprawianiem materiału na jej ciele, a ja w odpowiedzi posłałem jej zirytowane spojrzenie, którego nawet nie próbowałem pohamować. 
-Jeszcze tego brakuje, żebyś mi tu zamarzła. Daj spokój, geny Sivariusa do czegoś zobowiązują.- dodałem nieco zachrypniętym głosem, widząc jak pragnie zaprotestować i tylko upewniłem się, że odzież nie ma prawa się zsunąć, po czym odsunąłem się i uciekłem spojrzeniem w bok, czując denerwujące pieczenie oczu i powracające falami zawstydzenie. 
-Chodźmy już.- mruknąłem, odwracając głowę i rozglądając się po okolicy, tak na wszelki wypadek. Od wyjścia nie mogłem pozbyć się tego paskudnego uczucia niechcianych ślepi wiercących dziury w moim karku, lecz niczego nie byłem w stanie wyczuć. Paranoja?
Coś oślizgłego owinęło się wokół mojej łapy i z lubością przejechało po każdym pazurze, zostawiając lepki śluz. Gwałtownie odskoczyłem, rzucając się na obrzydliwie pękaty język z zębami i wściekłym warkotem. Kły zatrzymały się zaledwie parę cali od zwykłej, wolnej od jakiegokolwiek dziwnego bytu kończyny. 
-Jastesie?- wypuściłem wstrzymywany od parunastu sekund, rozszałały oddech, zezując na czyste, białe włosy, a gdy byłem już stuprocentowo pewny, że na pewno nie ma na nich śliny czy innego śluzu, uniosłem głowę i szybko nią potrząsnąłem. 
-Chyba wpadam powoli w szaleństwo. Nie przejmuj się.- skrzywiłem się, gdy dotarł do mnie sens słów, ale nie chciało mi się już nic wyjaśniać ani dopowiadać, więc zostawiłem tę kwestię do interpretacji waderze i zamilkłem.  Vallieana jeszcze parę sekund obrzucała mnie zmęczonym, podejrzliwym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, lecz nie drążyła, za co byłem wdzięczny.
-Nie zwlekajmy.- powiedziała tylko i ruszyła w dalszą drogę, niezbyt szybko, ponieważ niewątpliwie chwiała się na nogach, ale za to z widoczną determinacją. Ja od razu znalazłem się przy niej. Nieco z tyłu, tak bym w razie czego mógł zapewnić jej oparcie, lecz jednocześnie pełniąc stanowisko "tylnej straży".  Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Wietrze, wiesz czego od ciebie oczekuję. Posłałem lotnego zwiadowce między drzewa wokół nas, już w pełni opanowany i zebrany do kupy, jednak nie mogłem powstrzymać się od spoglądania za siebie co jakiś czas, mimo iż nic nie wskazywało na nieproszoną obecność. Lecz, jak to mówią, ostrożności nigdy za wiele, a ja z natury byłem wilkiem zwracającym sporą uwagę na otoczenie, nie było więc dla mnie problemem całkowite skupienie się na zapachach, dźwiękach i obrazie. Przez dalszą drogę pozostawiłem Vellieanę na pastwę jej własnych myśli. 


<Valli? Przepraszam kochana, że tak krótkie opko tyle mi zajęło>



Słowa: 1016 = 70 łusek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics