sobota, 14 maja 2022

Od Rosa - trening XIII

Czasy obecne.

Będąc jeszcze szczenięciem, Ros już dawał wyraźne sygnały, że nie lubił być przesadnie dotykany, przytrzymywany, ani w ogóle nie lubił, kiedy ktoś zmuszał go do robienia rzeczy, na które wcale nie miał ochoty. Szarpał się wtedy i gryzł bezlitośnie każdego, kto tylko odważył się schwytać tę maleńką kulkę futra i przygnieść do ziemi, a był wtedy naprawdę mały. Nigdy w życiu nie posiadał również jakiegokolwiek odpowiednika ewentualnego rodzica, co sprawiało, że bardzo często czuł się porzucony i osamotniony, chociaż sam do końca nie wiedział co czuje,  więc kiedy inni w żartach popychali go i pędzali, śmiejąc się przy tym do rozpuku, jego białe oczka wypełniały się czystym przerażeniem i agresją. Walczył tak, jakby walczył o swoje życie, kiedy inni się po prostu bawili, a może raczej zabawiali jego kosztem. Jednak nigdy też nie płakał. Nieważne jak źle się czuł i ile ośmieszania znosił, łzy nigdy nie były jego mechanizmem obronnym – nigdy zresztą nie obserwował żeby inni reagowali w ten sposób, więc nie chciał odstawać. Zamiast tego szarpał się, wgryzał coraz mocniej i głębiej, a z wiekiem nawet nauczył się wydzierać całe pukle futra z napastników, rozdzierać ich skórę, wydobywając na wierzch gorącą, wonną krew, która w walce doprowadzała do utraty zmysów. Z czasem, gdy jego przeciwnicy stawali się mniejsi, a raczej to on rósł coraz większy, ich zabawy i przepychanki zaczęły przeradzać się w prawdziwie zażarte bitwy, w których nikt nie chciał przegrać. Etap zabawy ze szczeniakiem skończył się dosyć brutalnie, a zaczęła prawdziwa konkurencja. Gdy po raz pierwszy to Ros przygniótł swojego rywala do gleby i zacisnął zęby na jego karku, zauważył w oczach drugiego wilka to samo przerażenie, które kiedyś sam ukazywał stulonymi uszami, odsłoniętymi zębami, szeroko otwartymi oczami. To spojrzenie. Ah, ten wzrok doprowadził białowłosego niemal do parsknięcia śmiechem, ponieważ od tej pory, kiedy inni próbowali go chwycić, on już nie czuł strachu, ani nigdy więcej nie szarpał się chaotycznie, by zrzucić z siebie agresora. Dużo lepiej znał siebie, swoje ciało i swoje możliwości. Od tamtej pory, nigdy więcej nie pozwolił sobie na poddanie się panice.

Rzucono nim o kamienną ścianę, ciągnąc za gruby sznur ciasno wżynający się między grube kosmyki futra, odbierając mu tym samym na moment oddech. Wziął chrzęszczący haust, rozluźniając mięśnie. Smród stęchlizny stał się nagle tak bliski, że basior niemal fizycznie czuł jak odór przybiera kształt, powoli wspina się po otaczającym jego głowę worku jak obślizgły robal i wchodzi do jego nosa, a stamtąd błyskawicznie roznosi się po całym ciele. Pomimo tego jak upośledzony był jego zmysł węchu, nagła napaść tak silnego smrodu wstrząsnęła nim. Jednak nie poruszył się. Jego przednie łapy był związane, zaś gramolenie się na tylnych było poza jego standardami, więc po prostu tak pół leżał, pół siedział, opierając się prawym barkiem o ścianę, a ciemności, odory i nieznajome głosy otaczały go od każdej strony.

– Poślij ptaka, że cel jest na miejscu.

– Mhm, już, zaraz… 

– Zaraz to taka zerdińska bakteria. Przestań spisywać teraz raport i zajmij się ważnymi sprawami!

Ten drugi już zaczął coś pyskować, kiedy wtrącił się trzeci basior.

– Przestańcie się żreć, to nie pora na to! Rykacz, zajmij się tym pieprzonym ptakiem, na raporty przyjdzie czas.

Pierwszy brzmiał jak oszołom, drugi jak ćpun, zaś trzeci jakby był jedynym wilkiem z umiejętnością wykorzystywania szarej komórki. Oczywiście była to przekoloryzowana wizja, ale więzień musiał jakoś się pocieszać - odnoszenie się do przeciwnika jak do kretyna nigdy nie było dobrym pomysłem, jednak hej, to on był tam związany i to on musiał ich przechytrzyć i musiał podnieść sobie morale.

– Dobrze, już to robię. Wtyka i Chi schowali wóz?

– Przestańcie tak otwarcie wymieniać wszystkie ksywy, przecież on wszystko słyszy! – wypalił znów ten pierwszy. 

– No i? Uspokój się, Luno, to nie tak, że ma jakieś magiczne zdolności mogące go teraz wygrzebać z tej zapieczętowanej nory. On jest nasz… ale tak czy inaczej ty, Rykacz, masz zaraz wrócić, potrzebujemy tutaj trójki na wszelki wypadek– westchnął ostatni z basiorów, których imienia Białe jeszcze nie poznał… a w zasadzie to poznał, ponieważ kiedy Luno, Wtyka i Rykacz rzucili się na dowódcę Krwawych przed może godziną na terenie Centrum, Rykacz ryknął “Mak, podaj worek!” i już porwany wilk mógł oswoić się ze wszystkimi głosami, które teraz tak swobodnie wymieniały zdania. Mózg związanego Lerdisa pracował na pełnych obrotach, jednak jako, że nie był najlepszy w orientacji przestrzennej, nadal się nie poruszał w milczeniu. Szczytem jego możliwości była szybka analiza, że Rykacz rzeczywiście wyszedł z jamy aby posłać informację do swojego przełożonego.

Luno zawiercił się i podrapał za uchem.

– Mam złe przeczucia… W ogóle, czemu on się nie rusza, ani nic nie mówi? Jest wilkiem, a zachowuje się jak renifer z zakrytymi oczami. 

Mak cicho parsknął. 

– Może jednak ma w sobie więcej ze zwierzyny niż z wilka i go zmroziło.

– Pfft, może tak… – Luno zdawał się trochę uspokoić – Ale poważnie, mam nadzieję, że nie zawiązałem mu tego sznura na szyi zbyt mocno i może oddychać… Dowódco Białe, możesz oddychać..? Może zdejmę mu chociaż ten worek z głowy, skoro już i tak wie kim jesteśmy.

– Zostaw, nic nie wie. Czekamy na szefa, niech on się zajmuje złamasem. 

Nastało milczenie. Ros wypuścił z nosa duży wydech, który momentalnie zamroził i skrystalizował w powietrzu do formy cienkiego ostrza przytrzymywanego telekinezą. Oczywiście żaden z porywaczy nie mógł tego zobaczyć przez tkaninę, więc zaraz wszyscy obecni poczuli najpierw dyskretny, jednak charakterystyczny zapach, mieszający się z naturalną wilgocią jamy. Po chwili każdemu zrobiło się duszno. Białe przymknął oko w skupieniu.

– Też czujesz krew? Ja pierdolę, myślisz, że rozbiliśmy mu łeb i stracił przytomność? Dalej się nie rusza… Mak, jeśli okaże się, że… 

– Przestań, do kurwy nędzy, panikować, idioto! Skoro tak bardzo ci zależy to ściągnij mu ten wór z łba, ale jak drań wpłynie na ten twój mały mózg i zaczniesz go rozwiązywać, to zabiję cię na miejscu. Bez zawahania. Rozumiesz? 

Luno nic nie powiedział, jednak po dłuższej chwili wahania najwyraźniej uznał, że strach przed zabiciem nie swojego celu był zbyt nie do zniesienia. Przed oczami Rosa nagle pojawiła się względna jasność. Względna, ponieważ wciąż znajdował się pod ziemią, w klaustrofobicznej norze wykutej w kamieniu, a jedynymi źródłami światła były małe, żarzące się na ciepły pomarańcz świetlówki zwisające z szyi porywaczy oraz odsłonięte wejście do tejże nory. Wilk uchylił powieki, przyglądając się najpierw zestresowanemu Luno, a następnie czujnemu Makowi, których spojrzenia były równie bezczelne co jego własne. Gdy mogli spojrzeć uprowadzonemu basiorowi w pysk, ewidentnie trochę zeszła z nich pewność siebie, a teraz, gdy Lerdis już wszystko widział, jego własna pycha wzrosła. Nie tylko dlatego, że ci tutaj najwyraźniej nie wiedzieli nic na temat magii umysłowej, ale także mógł zacząć delikatnie pogrywać na zakorzenionym w nich lęku.

– Ja pierdolę, jak rozciąłeś sobie nos w tym worku? – rzucił basior, który telekinezą trzymał teraz plecioną torbę, a jego pysk wyrażał konsternację. W zakłamanym świetle świetlówek i drobin promieni z zewnątrz, jego futro wydawało się być bardzo pospolitym, szarym futrem, w odróżnieniu od Maka, który był stuprocentowym Sivariusem z tą swoją białą sierścią i niebieskimi oczami, które przypominały mocno wkurwioną chmurę. Próbowali się rozluźnić, ale Ros już im na to nie pozwalał, trzymając emocje obu basiorów na napiętych żyłkach, tak delikatnie by się nie zorientowali, a przy tym wystarczająco mocno, żeby już nie dali rady mu umknąć. Chwytał i ciągnął w swoją stronę, skrupulatnie dbając o to, by emocje układały się w pożądany przez niego sposób.

– Zaczęło być duszno – wymamrotał w odpowiedzi, w zasadzie to zgodnie z prawdą. Pętla na jego szyi sprawiała większy dyskomfort kiedy już zaczął wdawać się w interakcję, niż kiedy stał w bezruchu. Wyprostował przednie łapy związane przy nadgarstkach i nieco wyciągnął szyję, chcąc ułożyć wygodniej sznur.

– Mhm… mogłeś powiedzieć… – odparł Luno ze względnym spokojem, jednak to nie on tam rządził.

– Białe Oko, zostań gdzie jesteś, a ty – Mak zwrócił spojrzenie na burasa – przestań wymieniać uprzejmości z wilkiem, którego przed chwilą, kurwa, porwałeś i najlepiej to się w ogóle zamknij. 

Młodszy z basiorów nie odważył się sprzeciwić przełożonemu, ale nie miał też odwagi odwrócić się tyłem do związanego Lerdisa, więc posłusznie usiadł tam gdzie stał i patrzył to na jednego, to na drugiego. Sivarius najwyraźniej również stracił swoją werwę, gdy srebrzysta tęczówka ewidentnie próbowała mu wywiercić dziurę w głowie. Przez chwilę walczyli na spojrzenia. To niebieskie latało dookoła, gdzieś się przesuwało i uciekało, by po chwili wrócić do nieprzejętego srebrnookiego, który pomimo swojej niepełnosprawności ewidentnie wygrywał tę konfrontację z kamiennym spokojem, prowokując Maka do podporządkowania mu się. I tak w kółko, i w kółko… dopóki porywacz nagle nie zerwał się z miejsca.

– Jebać to, zakładam mu znowu ten worek na łeb, bo mnie popierdoli – wkurwił się Mak i już zrobił duży krok w kierunku Rosa, kiedy nagle ten otworzył pysk. Tyle wystarczyło, żeby duży wilk nagle stracił chęci na podejście bliżej i zatrzymał się w połowie następnego, zostając na wysokości Luno. Oboje wyglądali na coraz bardziej niespokojnych. Luno zdradzały tylko oczy, zaś inaczej sprawa miała się u Sivariusa. Jego sierść naprzemiennie jeżyła się na grzbiecie i opadała, a rozbiegany wzrok błądził po całym pysku Rosa, którego spojrzenie nagle stało się nieznośnie pociągające. Zaczął również ciężej oddychać, jakby wpadał w gorączkę.

– Dołączcie do mnie – rzucił dowódca Krwistych w przestrzeń, a jego wyraz pyska nawet nie drgnął, jak chłodny marmur.

– Pojebało cię – odparł z kpiną Mak, otrząsając się – Kurwa, gdzie jest Ry..?

– Mam jebany sznur na szyi, to rzeczywiście nie wspomaga logicznego myślenia – odparł zgodnie Białe, wcinając się w słowo – Ale wezmę was wszystkich, nawet tę trójkę na dworze, tylko mnie uwolnijcie. Ochronię was przed szefem.

– Powtórzę: ja nie jestem zainteresowany ofertą, a ty już jesteś martwy, więc oszczędzaj oddech – wywarczał niebieskooki, jednak nie drgnął ze swojego miejsca, z odległości co najmniej dwóch lisich ogonów od porwanego. Bury basior siedzący obok pochylił łeb, odwracając się od napastliwego wzroku, tym samym odsłaniając więcej swoich czułych punktów. Lalikron nieznacznie się spiął, czując jak ilość nici, którymi tak swobodnie do tej pory manipulował, zaczęła robić się przytłaczająca, niemal powodując dyskomfort u samego manipulanta. Przechylił lekko głowę, nadal wpatrując się twardo w Maka.

– Myślisz, że dostaniesz jakieś specjalne traktowanie bo mnie porwałeś z ulicy? – szepnął, a lina na jego szyi zdawała się zaciskać, gdy sam próbował utrzymać na wodzy trzy umysły, wraz ze swoim własnym – Cwany przeżuje cię i wypluje jak tylko przestaniesz być przydatny, właśnie taki jest ten gang.

Bandzior przymknął oczy, a jego wyraz pyska wskazywał na czysty wstręt.

– … Posuwasz się do naprawdę niskich zagrywek, dowódco Białe – wymamrotał. Całym sobą próbował zachować rezon, jednak jego umysł gdzieś odpływał, jakby był naćpany. W normalnych warunkach już dawno wezwałby któregoś ze swoich pachołków, ale teraz..? Teraz za  bardzo zależało mu na tym, żeby zamknąć pysk tego sukinsyna, który pomimo związanych łap miał czelność obrażać jego i jego watahę. Odsłonił zęby, a z pyska zaczęła spływać mu strużka gęstej śliny – Chyba jeszcze nie widziałem wilka na tak wysokim stanowisku, który tak bardzo martwiłby się o los jakiegoś śmiecia pod swoimi łapami. Wzruszające. Szkoda, że pokazujesz jaki jesteś dopiero w sytuacji zagrożenia twojego życia.

I nagle, przez moment poczuł, że świadomość do niego wraca. Zobaczył ostro i wyraźnie ten szeroki uśmiech, wypełniony pokrytymi krwią zębami. Tę przeklętą paszczę, to jak się otwiera, a z jej wnętrza wypływa obrzydliwy, zachrypnięty głos wilka, którego krtań jest miażdżona coraz bardziej, z każdym napięciem mięśnia. Opętany śmiech wypełnił jego uszy, wgryzając się w mózg, zaś srebro pojedynczej tęczówki momentalnie podzieliło się na miliard odłamków kryształu, które oślepiły wzrok. Mak wzdrygnął się i wycofał, przerażony, że naprawdę do tego doszło. Naprawdę pozwolił na siebie wpłynąć. Ale już było za późno.

– No nie wiem, twój towarzysz wygląda na poruszonego – spokojny niczym posąg zatopiony na dnie rzeki, Ros wzruszył ramionami, a Sivarius błyskawicznie zwrócił wzrok na swojego wspólnika z głośnym “nie”. Oczami wyobraźni już widział, jak Luno rzuca się na niego w szaleństwie i przegryza tętnice… niespodziewanie jednak, Luno był równie zdziwiony co Mak… i nagle oboje poczuli, jak jakaś obca, bestialska siła wyrywa im dusze z ciał, zaciskając się na całej wypełniającej ich magii. Ciągnie w swoją stronę, grając na ich strunach w wybrany przez siebie sposób. Abstrakcyjnie, gdy oni całkowicie skamieniali, całe ciało Rosa momentalnie się spięło, a kręgosłup basiora wygiął się w sztywny łuk z wyciągniętą ku niebu klatką piersiową. Od sparaliżowanych mięśni kończyn, aż po szczęki zaciśnięte tak mocno, że Krwisty prawie poczuł jak szkliwo pokrywające jego zęby kruszeje. Desperacko szukając możliwości na szybkie pozbycie się Maka, nie mógł poluzować przechwyconych żyłek. W tym czasie Luno padł na ziemię i zaczął przeraźliwie głośno oddychać. Ros modlił się tylko, żeby młodszy nie zaczął wrzeszczeć, kiedy białooki nie mógł poświęcić mu uwagi. Miał również nadzieję, że sam wytrzyma przeciążenia spowodowane utrzymywaniem na uwięzi dwóch wilków. Kiedy na początku nitek było niewiele, mógł swobodnie nimi manipulować, przeczesywać je i rozdzielać wedle własnego uznania, wpływając na myśli i emocje,  jednak im więcej próbował wymagać od wilków, tym więcej nieujarzmionych elementów się pojawiało, a im wcale nie podobał się fakt, że ktoś je wykorzystuje i zakaża własną magią. To te zbuntowane jednostki sabotowały całe przedstawienie, plącząc się ze sobą, wzajemnie rozrywając i wiążąc na nowo bez ładu i składu, łącząc ze sobą dwa basiory, a nawet próbując wleźć do ciała napastnika, oplatając jego kończyny. Lerdis w takich chwilach boleśnie odczuwał, że nieważne jaki poziom magii by osiągnął, prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie utrzymać ich wszystkich pod pełną kontrolą. W takich momentach umysły nie omieszkały zarażać się od siebie zbrudzoną i przekształconą magią, ponieważ wilcze umysły nigdy nie chciały nikomu podlegać. Wolały robić to, co im się podobało. Ale przecież skoro już chwycił, nie mógł puścić. 

Białe wpatrywał się wściekle w absolutnie przerażone oczy Maka, coraz mocniej sztywniejąc i tracąc własny oddech, aż własne ciało nie zaczęło go nieznośnie palić na skutek owijającej się wszędzie magii, która uznała, że skompresowanie się w postać potężnego supła pośrodku jamy, który ciągnie w swoją stronę wszystkie trzy źródła, będzie najlepszym pomysłem. Basior jednak nadal desperacko szukał szansy na szybkie zabójstwo, mierząc własne siły na zamiary… a z jego obliczeń wychodziło, że nie miał szans wypuścić na raz takiej ilości magii, by sam mógł to przeżyć. Trzy moce na raz i trzy umysły na raz to było szaleństwo, ale… gdy nagle poczuł szansę, Ros już nie wahał się. Puścił Maka luzem i odepchnął od siebie jego napierające nici, by potem błyskawicznie zbić serce Sivariusa w lodowy kryształ. Magia nagle zamarła. 

Opisanie wyrazu pyska wilka, którego pompa w jednym momencie przestała się poruszać było zbyt skomplikowane, a i Ros nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Rzucił opętanym spojrzeniem w Luno, którego nadal musiał trzymać, a którego magia pokręcona z tą należącą do dwóch innych wilków fizycznie wyniszczała jego mózg. 

– Rozwiąż mnie. Natychmiast – warknął Białe, uderzając w wybrane odmęty świadomości burasa, który do tej pory leżał, zupełnie odcięty od środowiska. W końcu porywacz podniósł się z wahaniem i podszedł do dowódcy, którego ciało zaczynało się rozluźniać. Nici powiązane z Makiem pękały jedna po drugiej, wraz z powolną śmiercią basiora. Był tak odcięty, że nawet nie czuł, że umiera. Tymczasem wysoki basior niezgrabnie zaczął przygryzać pęta, którymi ograniczony był szary wilk. Najpierw szyję, potem kończyny. Na jego pysku pojawił się nieokreślony gniew, którego Ros nie mógł już skontrolować, gdyż wymagałoby to zbyt dużo niepotrzebnej energii, więc zamiast tego obserwował tylko jak w jednym z oliwkowych oczu pękają naczynka, barwiąc całe białko na karmazynową czerwień. W końcu sznury puściły. Lalikron zerwał się na równe nogi i błyskawicznie powalił z nóg Luno, zrywając wszystkie łączące ich żyłki, jedną po drugiej, a kotłujący się supeł chaotycznie błądził, szukając miejsca, do którego należał. Nim napastnik skończył rozprawiać się z burym na poziomie umysłowym, zielonooki zdołał tylko westchnąć gdzieś w otchłań z ulgą, gdy białooki zmiażdżył mu tchawicę jednym, bezdusznie silnym ugryzieniem. 

Jednak na tym się nie skończyło… przecież zostało jeszcze troje… 

Dowódca Krwistych jeszcze przez chwilę stał w ten sposób, zaciskając szczęki na wilku, który mógł być w jego wieku. Zastanawiał się nad tym co dalej powinien zrobić, a metaliczny płyn żwawo rozlewał się po całym jego pysku, aż nie zaczął wypływać na zewnątrz, wtapiając się w dwa futra. Jednak basior był zbyt skoncentrowany, myśląc jak pozbyć się pozostałych napastników. Wiedział, że wszystkich pojedynczo pozbyłby się bez problemu, jednak z trójką nie miał szans. Dodatkowym problemem było to, że nie wiedział jak daleko był Cwany ze swoją kampanią… Właśnie, Cwany, ten brudny, obrzydliwy… 

Tup, tup tup.

I wtedy Ros błyskawicznie poderwał z ziemi jedną z przegryzionych lin i za pomocą telekinezy owinął szyję intruza w ciasną pętle, nastawiając się na błyskawiczne zabójstwo. Ledwo zdążył oderwać własny pysk od jednej krwawej miazgi, gdy spojrzał na drugą krwawą miazgę. Natychmiast odrzucił sznur i odetchnął. 

– Ikaharu, co zrobiłeś w nos? – spytał, wykrzywiając pysk w zniesmaczony grymas. Po chwili jednak zakaszlał, mogąc w końcu dać sobie chwilę na wzięcie oddechu.

– A ty..? Jeden z nich pociągnął mi z główki – odparł niemrawo basior z ciepłym morzem zamkniętym w zirytowanych oczach, analizując na szybko sytuację, w jakiej zastał swojego szefa. Lekko się zmarszczył, a po jego grzbiecie przelazł dreszcz – Dowódca wybaczy, że tak późno przybyliśmy… Ale wyruszyliśmy jak tylko Adon wyczaiła wrogiego łowcę przelatującego nad Czwórką. Naprawdę chcieli to zrobić błyskawicznie. 

Mówiąc o Adon, Ikaharu miał na myśli sowę należącą do jednego z dowódcy frakcji należących do Watahy Krwawej Łezki, zaś łowcą miał być ptak wysłany przez Rykacza, stanowiący sygnał dla Cwanego i jego bandy. Miał poinformować, że dowódca WKŁ był unieszkodliwiony w wyznaczonym miejscu. Nieważne jak silny Ros by nie był, gdyby nie to ptaszysko, to straciłby w najlepszym wypadku życie, a w najgorszym – życie i dumę, bo zanim dałby radę pięciu wilkom, wsparcie dla wroga zdążyłoby nadejść, a patrzenie na mordę tej szumowiny Cwanego samo odebrałoby Białemu jedno i drugie. Cały trząsł się od złości i zmęczenia.

– Skurwiel pożałuje tego – wysyczał Ros i przejechał językiem po dziąsłach, oczyszczając je z krwi Luno, podczas gdy Xynth z boku głośno wypchnął powietrze z nosa, pozbywając się przy tym porcji własnej posoki. Zaklął pod nosem i przesunął łapą po skaleczonym narządzie. Lerdis wrócił na ziemię i odetchnął, podchodząc do towarzysza, by lekko puknąć go własnym nosem w łopatkę – Chodź, Ikaharu, trzeba cię połatać, bo jeszcze stracisz węch jak ja i dopiero będzie problem.

Jako pierwszy wysunął się z jamy, wychodząc na światło dzienne. Słońce, jak zwykle bezwzględne, poraziło jego oko. Ledwo zdążył się skrzywić, kiedy za chwilę obok pojawiła się kolejna dwójka basiorów, a za nimi cała przytłaczająca grupa, chcąca przekonać się jak wygląda ich alfa po takiej akcji. Śmierdział krwią, jednak nie swoją.

– Dowódco Ros, dobrze wyglądasz – w głosie jednego z nich, tego pierwszego, Białe rozpoznał właściciela Adon. Zdradziła go również jeszcze jedna charakterystyczna cecha, czyli potężne skrzydła, którymi wilk od razu rzucił cień na swojego szefa, chroniąc jego oko. Alfa wyminął go z krzywym uśmiechem, aż w końcu złapał ostrość – We krwi wrogów ci do twarzy.

Białe miał ochotę mu przywalić, jednak powstrzymał się ze względu na swój dobry humor… i może trochę ze względu na to, że Valerijczyk po prostu miał taką osobowość… a poza tym poniekąd uratował rosowe dupsko. Tak czy inaczej, sam Ros zabił tylko dwójkę wilków, więc odczuwał pewien niedosyt, ale przynajmniej  w końcu mógł się rozluźnić po tym całym porwaniu. Omiótł wzrokiem wszechobecną biel Królestwa Północy. Tę wspaniałą biel, brutalnie przeoraną wieloma śladami łap, koleinami wytworzonymi po ciągnięciu ciał, krwią i fragmentami futer, a na samym środku stało jakieś dwadzieścia wilków, wpatrujących się w niego w milczeniu. Ros spojrzał na nich ze skupieniem, po czym skierował pysk w stronę Truce’a.

– Co zrobiliście z tą trójką?

– Nasi Lotepis poszli przodem i zadbają o to, żeby Zbłądzeni już nigdy nie odnaleźli drogi do domu – odparł mahoniowy wilk z jakąś dziwną satysfakcją, a Ros skinął głową w absolutnej aprobacie i w końcu zwrócił się do tłumu, który przecież przyszedł tutaj by go ocalić z łap wroga. Wyprostował się i w końcu spoważniał. 

– Nie będę was chwalił za to, że pokonaliście trójkę nieprzygotowanych wilków – rzucił od niechcenia i niemal z wyrzutem, jakby to była ich wina, że przeciwników było tylko troje. Za chwilę wzruszył ramionami – Ale dobrze jest was mieć w pogotowiu. Dobra robota, to było szybkie, wracamy do domu.

Tłum był cicho, jednak Białe jako wilk umysłu i znakomity lider nie potrafił przeoczyć panującego wewnątrz napięcia. Przechylił lekko łeb, patrząc po tych wszystkich skonsternowanych pyskach, które liczyły na nieco lepszą akcję. Niczym szczenięta, które miały nadzieję, że każde dostanie zabawkę dla siebie, a tymczasem okazało się, że ta zabawka trafiła się tylko kilkorgu z nich. Ros zdecydował się kontynuować.

– A przynajmniej ja idę do domu… – zawahał się teatralnie – I niech wam będzie, każdy kto przyniesie mi do północy ogony pięciu… nie, dziesięciu Zbłądzonych dostanie premię. Skurwysyny mają pożałować, że zadarli z Krwistymi. Ale macie myśleć, jasne? Każdy dziesięciu i nie więcej. Zbierzcie znajomych i nie dajcie się sami wytłuc, żeby nie było, że dowodzę bandą skończonych kretynów. Zrozumieli?

Wszystkie dwadzieścia pięć wilków niemal drżało w oczekiwaniu aż dowódca skończy mówić, żeby na samym końcu móc wybuchnąć krzykami, tupnięciami i innymi objawami radości, robiąc przy tym od groma hałasu. Jak jeden zgodny organizm, cieszący się na możliwość spuszczenia komuś legalnego wpierdolu, za który jeszcze dostaną kasę. Nagle Truce gwizdnął i uniósł skrzydła ku górze, dając sygnał, że wszyscy mają się zamknąć.

– A teraz wynoście się. Czekam do północy i ani sekundy dłużej – zakończył Ros i bezceremonialnie odwrócił się przodem do swojego podwładnego, dając sygnał, że akcja ratunkowa została zakończona sukcesem. Młody basior odetchnął głęboko, czując w całym ciele przyjemne mrowienie spowodowane tak radosnym odbiorem jego propozycji “rozrywki”, a przy tym chciało mu się rzygać ze zmęczenia. Naprawdę nienawidził używać swojego żywiołu lodu, a tym bardziej nie w połączeniu z umysłem, który pochłaniał przytłaczające ilości skupienia i energii.

– Fajnie wyszło – rzucił Truce z zadowoleniem i zmierzył trzy lata młodszego od siebie wilka zaciekawionym spojrzeniem ciemnych ślepi. Ros znał to spojrzenie, więc mimowolnie jego własny wzrok nagle spoważniał. Czuł się bardzo oceniany, więc dodatkowo lekko się nastroszył, pokazując jak potężny jest, i że zdecydowanie nadaje się na swoje stanowisko – Mocno cię obili?

– A czujesz gdzieś moją krew? Jeśli chcesz przekonać się kto kogo obił, to wejdź do środka. Od razu załatw dla nich jakiś transport, bo sami już się nie wydostaną.

Brązowooki zagwizdał z uznaniem, po czym zrobił krok w tył. Nagle stanął na baczność, czego następstwem był głęboki ukłon.

– Cieszę się, że mogę pracować dla tak niesamowitego basiora jak dowódca, dowódco Białe.

Gdy Truce nie patrzył, skupiony na oddawaniu szacunku, sam Ros uśmiechnął się pociesznie, wiedząc jak cool wyglądał gdy ktoś mu się kłaniał. Nawet to, że przecież zabił tylko dwójkę, i to wcale nie bez problemów, nie zepsuło mu tym razem nastroju. Nim jednak przewodnik Trzeciej Grupy na powrót się wyprostował, pysk jego przełożonego już był idealnie chłodny. Jak marmur.

– Poza tym podoba mi się to polowanie na Zbłądzonych. Mam nadzieję, że boleśnie odczują konsekwencje swoich czynów – przyznał Valerijczyk.

– A moim zdaniem, to nie jest za dobry pomysł – wtem z jaskini nagle wysunął się Ikaharu i jego rozbity nos – Nasi wepchną się na teren WSS-ów, a tamci powybijają ich jak kaczki. Jak nie, to wyniknie z tego większy konflikt, bo Zbłądzeni powiedzą, że nic nie wiedzieli o tej akcji.

Zakwestionowany w ten sposób Ros zmarszczył brwi, czując się już oceniany z dwóch stron - od stron wilków, które zarządzają jego wilkami. I chociaż jeden stał po jego stronie i to było w porządku, tak sprzeciw drugiego wzbudził frustrację.

– Jestem pierdolonym dowódcą od dwóch pierdolonych tygodni, a oni już posunęli się do porwania mnie. Powinienem puścić to w niepamięć, udając, że do niczego nie doszło? Chować się między swoimi i nie tylko? Jak to będzie wyglądało? – wywarczał przez zaciśnięte szczęki, wpatrując się z buntem w doradcę. Wilk o turkusowych oczach pokręcił łbem, a do dyskusji włączył się mahoniowy basior.

– To właśnie dobrze, że dowódca Białe wyszedł z tą inicjatywą. Buduje morale i zaufanie watahy, spełniając ich oczekiwania. Pieniądze w zamian za kilka łbów wrogów? Po akcji porwania alfy? Na co dzień to normalne, że się nie wybijamy, ale to jest dosyć szczególna okazja. No błagam cię, Ikar, sam bym na to poszedł, gdybym mógł.

Białe zwrócił na niego przenikliwy wzrok. 

– A niby dlaczego nie możesz?

– … A mogę?

Ros zawahał się. Ale tylko chwilowo. 

– Jeśli nikt z naszych nie zginie tej nocy, wynagrodzę cię poczwórnie. Jeśli zginie trzech, nie dostaniesz nic, zgoda? Tylko najpierw załatw kogoś, kto jeszcze zgarnie stąd te dwa ciała, bo zamorduję cię własnymi łapami, jeśli trafią gdzieś indziej niż w góry albo do rzeki. Poza tym ja mówiłem o ogonach, nie o głowach, miej to na uwadze.

Brwi Truce’a poszybowały wysoko w górę, zaskoczone ofertą i groźbą. Nie poczuł się jednak dotknięty. 

– I czemu się tak przyglądasz? Lepiej się spiesz, czas płynie, a nasi to podobno debile, którzy pchają się na teren wroga żeby zostać zabitymi – Ros patrzył beznamiętnie na basiora, po czym posłał leniwe, wyzywające spojrzenie wilkowi Xynth, ale Ikaharu nie dawał się prowokować i milczał.

– Zrobię listę kto ilu dopadnie i zrobimy ranking – oznajmił skrzydlaty z ekscytacją, rozkładając swoje dwa potężne atrybuty. Gwizdnął przeciągle, wzywając swoją uskrzydloną przyjaciółkę i wzbił się w powietrze, gdy tylko jej cień przeciął polanę – Do północy zdam raport!

Białe skinął głową, a gdy tylko Valderijski wilk zaginął za drzewami, Lalikron odetchnął. 

– Chory pojeb – rzucił w eter, obierając kierunek na stojący obok wóz, w który zaprzężony był gruby renifer. W milczeniu wyminął swojego doradcę i ruszył przodem, tylko raz zerkając czy drugi wilk idzie za nim. 

– Nie wściekaj się, że to mówię, ale uważam to za naprawdę zły pomysł, który się jeszcze na nas zemści – wymruczał Ikaharu, podążając za szefem – Przecież oni nie poprzestaną na wyrywaniu ogonów i wiele wilków z obu stron przypłaci to życiem. 

– Jeśli się zemści, będę miał nauczkę na przyszłość. Jeśli się zemści, to zabiją mnie moi podwładni. Jeśli się zemści, to przylezie sam jebany w dupę Cwany i zaleje mi łeb betonem. Cokolwiek miałoby się nie wydarzyć, ja nie będę żałował, a teraz przestań marudzić. Już tego nie odwołam. Za późno. Teraz możemy tylko obstawiać zakłady kto przyniesie najwięcej łbów.

Białooki wspiął się na pojazd, którym przed niewiele więcej niż godziną trafił w to miejsce. Ikaharu poszedł w jego ślady, siadając na samym przodzie i chwycił telekinezą za wodze renifera, wskazując mu kierunek. Wóz ze skrzypieniem ruszył, poprzez dolinę skąpaną w odcieniach zachodzącego słońca. Ktoś może mógłby uznać to za romantyczne… gdyby był ślepym idiotą. Jeden z wilków był cały we krwi kogoś kogo zabił i właśnie zorganizował zawody na zabijanie, drugi miał rozwalony nos i wkurzający temperament, a cała przestrzeń była pokryta śladami nierównej bitwy, a raczej rzezi przeprowadzonej przez ponad dwadzieścia siedem pierdolonych wilków na nieprzygotowanej trójce. Ros czuł złość, że Cwany naprawdę postrzegał go w ten sposób. Serio uważał, że piątka jakichś cweli z ulicy da radę go unieruchomić, a przy tym natchnęła go inspiracja, że po tej nocy wiele się zmieni. Wiedział, że pomimo iż cała Wataha Krwawej Łezki była w zasadzie zobowiązana oddać życie za swojego dowódcę jeśli przyjdzie taka konieczność, to jednak musiał jakoś im uzmysłowić, że było warto za nim podążać. Chciał dać im jakiś powód do sympatii i przywiązania, w końcu minęły dopiero dwa tygodnie od kiedy WKŁ było tym, czym było i jeszcze nikt do końca nie mógł odnaleźć się w nowej sytuacji, a już w szczególności Białe, na którego od zawsze patrzono przez tysiące różnych pryzmatów. Musiał oddać z siebie wszystko, albo nie dawać nic.

– Poza tym – odezwał się nagle po paru metrach, zwracając na siebie uwagę Ikaharu – Jest już zmierzch. Mogą zacząć wybijać samych siebie dla pieniędzy, ale i tak nie dadzą rady pozbyć się wystarczająco wielu Zbłądzonych żeby rozpętać wojnę – rzucił spokojnie, pozornie całkowicie pewny swoich słów. Nie chciał pokazać swoich własnych nerwów więc patrzył gdzieś w dal i chociaż wilk o turkusowych oczach oczywiście dostrzegł ten niepokój, nie odpowiedział na to nic. W milczeniu popędził renifera wkraczającego w las.



Nagroda: 15 punktów magii x3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics