niedziela, 21 lipca 2024

Od Ametrine, CD. Ody

Trochę ich tu dużo… – pomyślałam. Moich napastników było przynajmniej pięciu, na szczęście nie wszyscy byli z kategorii “silni i wielcy”. Mimo to były ze dwa osobniki, które utrudniały mi ucieczkę czy nawet walkę swoją zwinnością. Trafnie łatali powstające luki między masą wściekłego futra, odcinając mi drogę szybkiej ewakuacji z tego miejsca lub też zaskakiwali atakiem – lekkim i nieszkodliwym, ale to mnie rozpraszało co dawało okazję innym napastnikom do ataku. Dwóch innych udało mi się już zneutralizować, pozbawiając ich przytomności. Swoją kryształową barierę zniosłam już jakiś czas temu, kiedy zobaczyłam znajome białe futro wraz z parą skrzydeł po bokach ruszyło w doskonale mi znanym kierunku. Potem zobaczyłam jak kilka innych wilków, ukrywających się w przybocznych, ruszyło za nią w pościg
Oby jej się udało… – pomyślałam, unikając kolejnego ataku. Trzeba było tylko mieć nadzieję, że trafi do szpitala z antidotum na czas i pozostali zdołają uratować tę rodzinę…
Do rzeczywistości przywołał mnie ból w lewej tylnej nodze. Mimowolnie krzyknęłam, lecz po krótkiej chwili wróciła mi zimna krew. Zaczęłam odciągać przeciwnika od mojej nogi, jednocześnie uważając na ataki innych. Niestety nie mogłam się wznieść, ponieważ jakoś na początku walki ktoś pogryzł mi lewe skrzydło i powyrywał kilka piór. Czułam dosyć spory ból w skrzydlatej części ramiennej, ponieważ to tam mnie zaatakował. W zamian agresor dostał kopniaka idealnie między oczy oraz uderzył głową w ścianę za nim, co go mocno zraziło do dalszej walki i po prostu uciekł zygzakiem.
Stworzyłam na szybko kryształową włócznię (wolę określenie włócznia, choć niektórzy nazwaliby ten twór po prostu szklanym kijem) i przywaliłam kilka razy w odpowiednie miejsca, zupełnie jakbym była na treningu i ćwiczyła na manekinie…
Tyle że to niestety nie trening a Ci chcą najpewniej sprzedać moje futro – pomyślałam, zadając kolejny cios. W końcu puścił moją nogę, ale został w grupie moich napastników. Jego białawy pysk miał odcień mojej krwi – ciemno bordowa krew, co świadczyło, że naruszył jakąś żyłę. Tanio skóry nie sprzedam. – pomyślałam, lekko się uśmiechając pod pyskiem. Zamachnęłam swoją bronią w powietrzu i odparłam kolejny atak. Tym razem skutecznie, nie odnosząc żadnych urazów.
Przemoc czasami bywa jedynym wyjściem. Zwłaszcza w takiej sytuacji, ale nie powiem, żeby sprawiało mi to jakąkolwiek przyjem…
Myśl przerwałam w połowie ponieważ ktoś rzucił się na mnie, celując swoją szczęką w mój kark czy też szyję. Oba miejsca są doskonałym celem do neutralizacji przeciwnika, poważnie go raniąc lub pozbawiając życia. Zdążyłam się tylko lekko odkręcić, nie mając już czasu na inną reakcję.
Napastnik zacisnął szczęki na mojej szyi, niebezpiecznie blisko tętnic, lecz na moje szczęście trafił głównie w mięsień. Przed siłę uderzenia upadłam na kamienną drogę wraz z basiorem uczepionym mojego ciała. Usłyszałam paskudny dźwięk rozbijanej głowy a po chwili ostry ból głowy… wraz z czymś ciepłym i gęstym na . Starałam się jednak skupić na tym, aby uniknąć śmierci z łap tych bandziorów.
Czemu do cholery chcą mnie zabić?! Przecież chcieli zwój…! – mój umysł wolał. Szarpałam się z wilkiem, powodując coraz rozleglejsze rany na szyi. Lepiej mieć bliznę niż stracić życie, jak to ma…. Wtedy do mnie dotarło. Myśl ta mnie zmroziła, lecz szybko odzyskałam zimną krew.
Mój ametryn…
Jakimś cudem udało mi się pozbyć tego uczepionego wilka, tworząc jakiś kryształowy twór (improwizacja, którą ledwie pamiętam). To był jeden z tych większych, co niestety przekładało się na większą siłę zacisku jego szczęki. Rana bolała niemiłosiernie, lecz zignorowałam ból. Musiałam tylko uważać jak ruszam głową, żeby nie pogorszyć sprawy.
Szybko mi nie odpuszczą…
Musiałam działać ostrzej i bardziej agresywnie, jak mam przeżyć tę walkę. Gangowe wilki zbiły się w grupę kilku osobników, otaczając mnie i jednocześnie osaczając mnie, aby przyszpilić mnie do koziego rogu.
Wzięłam głęboki wdech, czując, że ceglany mur jest tuż-tuż. Skupiłam się, nie zamykając oczy, na stworzeniu kryształowych strzał. Udało mi się to zrobić, lecz ogromnym wysiłkiem. Pulsowanie w głowie, które udało mi się stłumić, z każdym uderzeniem mojego serca przybierał na sile. Gangsterzy patrzyli na strzały jak omienieli, a ja wypuściłam je, celując głównie w kończyny i boki ciał.
I tak też trafiłam.
Większość grotów wbiły się w przednie łapy, kilka wystawało z okolic miednicy, czy też równolegle do linii kręgosłupa na brzuchu.
Rany nie powinny być poważne, poza niektórymi, ale żadna nie będzie śmiertelna.
Wykorzystując moment nieuwagi i dezorientacji zaczęłam uciekać. Nie wiedziałam gdzie biegnę, lecz biegłam, mimo zawrotów głowy i niewyraźnego widzenia. Kontuzjowane skrzydło i pogryziona noga nie ułatwiały sprawę, ale bandyci byli zbytnio skupieni na swoich obrażeniach. Dodatkowo większość z nich nie mogła sobie pozwolić na bieg, choć ja sama też nie jestem. Mimo to kuśtykałam szybko, biorąc ostre zakręty między budynkami, straganami i innymi osłonami, żeby zgubić potencjalny pościg. Dopiero po jakimś czasie zatrzymałam się przy jakimś domostwie, zasapana i oblana potem. Ciężko łapałam powietrze, czując się coraz słabiej. Zacisnęłam powieki, starając się uspokoić. Wdech, wydech…
Ból w głowie rósł niemiłosiernie, powodując u mnie otępienie zmysłów głównie słuchu i wzroku. Dodatkowo miałam nudności. Czułam się jak wtedy na tej karuzeli, na którą poszliśmy z Kye'm, kiedy jeszcze byliśmy szczeniakami…
Dotknęłam swoją czaszkę w miejscu urazu, kiedy upadłam na ziemię, gdy tamten wilk złapał mnie za szyję. Czułam i tam równie silny ból – najpewniej mam mocno rozerwaną skórę oraz poważnie uszkodzone mięśnie. Mam nadzieję, że nie będzie tam jakiegoś lekoopornego zakażenia… – pomyślałam ponuro.
Skupiłam się jednak na swojej głowie. Miejsce zderzenia bardzo bolało, dodatkowo była krew, sądząc po widoku ciemnoczerwonej mazi na łapie. Dodatkowo kiedy biegłam z nosa również zaczęła wypływać krew. Pewnie ze względu na ostry wysiłek fizyczny oraz faktu, że używałam swoich mocy…
Przymknęłam na chwilę oczy, chcąc zebrać myśli, lub chociaż ich strzępki. Czułam się jakby ktoś mnie wsadził do idealnie odizolowanego od środowiska zewnętrznego pomieszczenia… Miałam też dosyć tej rozmazanej karuzeli przed oczami.
– Wracaj do szpitala… – mruknęłam cicho i lekko bełkotliwie. Mrugnęłam kilka razy, po czym ruszyłam pierwszą lepszą ścieżką przed siebie.
Szłam przed siebie, próbując poznać okolicę gdzie obecnie się znajdowałam. Niestety, szło mi to źle, a nawet bardzo, ponieważ nie miałam pojęcia gdzie się znajduję. Nogi powoli zaczęły się robić jak z waty… Miałam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakiegoś przechodnia, który pomoże mi znaleźć drogę do mojego miejsca docelowego.
Ostrożnie spojrzałam w górę. Świt oblewał niebo ciepłymi kolorami, oznajmiając, że właśnie zaczyna się nowy dzień… Słońce leniwie kierowało się ku górze, oblewając nasze miasto przyjemnym światłem.
Z każdą chwilę miałam coraz bardziej po prostu się położyć na ziemi, lecz wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Nie wiem, czy ci bandyci mnie nie szukają… Zawroty przybierały na sile, przez co wyglądałam jakbym dopiero co wyszła z karczmy wypita pod korek alkoholem…
Nie licząc krwi na moim ciele oraz widocznych ran.
Byłam gdzieś przy brzegu rzeki, ponieważ widziałam odbijające się światło słoneczne od szarawo–pomarańczowej tafli ruchomej wody.
Jestem w złym miejscu…
Chciałam się odwrócić i iść w przeciwnym kierunku, kiedy nagle potknęłam się o nie wiadomo co, lub też się poślizgnęłam (nie pamiętam dokładnie co to było) przez co straciłam równowagę.
I zaczęłam spadać do koryta rzeki.
Wpadłam do lodowatej wody z dużym hukiem, który obezwładnił mnie tak samo jak zimna temperatura wody. Ciemność, która coraz bardziej pochłaniała moją świadomość była kusząca, ale musiałam odepchac tą pokusę i wynurzyć się jak najszybciej. Zmusiłam się do ogromnego wysiłku i zaczęłam bezwładnie machać kończynami, żeby wypłynąć na powierzchnię.
Wystawiłam tylko na chwilę pysk na powietrze oraz wziąć głębszy wdech, po czym woda znowu mnie pochłonęła. Doskonale wiedziałam, żeby nie walczyć z prądem wody, tylko dać mu się nieść i stopniowo kierować się na brzeg. Dodatkowo moje rany zaczęły bardzo piec przy kontakcie z wodą.
Tyle że ja ledwie miałam siły na wypłynięcie na powierzchnię… Jeszcze raz spróbowałam się wznieść w wodnej toni, lecz próba ta zakończyła się porażką.
Zaraz skończy… mi się powietrze…
Ostatnia, desperacka próba. Rozłożyłam zdrowe skrzydło i wzięłam zamach, odbijając się jakbym chciała wznieść się w powietrze.
Tym razem się szczęśliwie się udało.
Zaczęłam lekko młócić prawym skrzydłem pod wodą, aby utrzymać głowę nad powierzchnią jak najdłużej. Nogami zaś starałam się nakierować na kurs kolizyjny z suchym lądem.

Nie wiem jak długo przebywałam w wodzie. Byłam wykończona, wyziębiona i ledwie przytomna. Powoli wyczołgiwałam się z rzeki, drżąc z zimna. Rozejrzałam się po okolicy swoim niewyraźnym wzrokiem, próbując odgadnąć gdzie tym razem jestem. Niedaleko była jakaś chata lub inna zabudowa wykonana z drewna. Niebo przybrało już bardziej pomarańczowo–żółty odcień, stopniowo przechodząc w przepiękny błękitu. Powieki robiły się coraz cięższe. Płuca bolały niemiłosiernie przy każdym oddechu, najpewniej przez zimną wodę, której się nałykałam…
Położyłam się, czując, jak siły opuszczają moje ciało.
Niespodziewanie coś usłyszałam.
To chyba był czyjś głos…
Nie miałam siły podnieść głowy i zobaczyć kto to był. Przymknęłam oczy, chcąc oddać się ciemności, która niemal mnie pochłonęła.

Ktoś zaczął mnie dotykać.
Głos coś mówił niezrozumiałego.
Otworzyłam jeszcze na chwilę oczy, chcąc zobaczyć czy ten ktoś nie chce wbić mi ostrza…

Wydawało mi się, że widzę białe futro…
Ciemność.


<Oda? Miśka może mieć wtedy urojenia. Ale przekaż jej jak ją przywrócisz do życia, że warto było bo rodzinka (możesz kogoś z tej rodzinki wysłać za tęczowy most) żyje. Co dalej wymyślisz: odwiedziny i opiekę na tą moją wariatką w Twoim/jej domu, wyrzyganie jej błędów oraz lekkomyślności czy też totalne zignorowanie? Choose your fighter :3>
Słowa:1454

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics