środa, 19 sierpnia 2020

Od Vallieany CD. Jastesa

Młody może i wydawałby się spokojny, gdyby nie sposób w jaki jego mięśnie napinały się pod grubym futrem. Pochylał się w przód, w tył i na boki, nie poruszając przy tym łapami. Wzrokiem wbitym w ziemię usilnie unikał tej trawy, która pokryta była czerwoną posoką. Nawet jeśli była prosto przed nim... wyglądał niczym lunatyk. Lunatyk z brwiami mocno zaciśniętymi z gniewu, zbyt jednak trzeźwy. A mój żołądek zawiązał się w supeł, gdyż z każdą chwilą również coraz bardziej trzeźwiałam.
Cicho westchnęłam i mimowolnie mocniej oparłam się na białym basiorze, spuszczając głowę jeszcze niżej. Jastes na szczęście pozostał niewzruszony, może tylko zerknął kątem oka, czy przypadkiem nie mam zamiaru sobie upaść. Nie miałam, bardziej analizowałam w pośpiechu swoją sytuację. Wylałam z siebie więcej krwi niż normalny wilk powinien, jednak bywało już ze mną znacznie gorzej. Moment, kiedy w wieku dwóch lat chciałam uratować umierającego młodziaka przeleciał mi natychmiast przed oczami, jak nieprzyjemna mara. Oddałam mu wtedy o wiele za dużo swojej mocy, kiedy dla niego było już o wiele za późno. Był cały poszarpany, praktycznie przestał oddychać. Mój opiekun wrócił do jaskini, kiedy szczeniak sztywniał, a ja nad nim wisiałam. Mały oczywiście umarł, a mi wyjście ze śpiączki zajęło nieco ponad miesiąc. Adril wzywał lekarza za lekarzem, a ja przez cały czas miałam przed oczami enigmatyczne wizje Vernona biegającego z martwym dzieckiem u boku, poprzeplatane ze wspomnieniami i bólem jaki młody odczuwał przez cały etap własnej śmierci. Potem przez kolejne tygodnie dochodziłam do siebie, bo mój organizm oraz umysł bardzo dziwnie odreagowywały ten przespany czas. Nie odróżniałam snu od jawy, gubiłam się we własnych myślach i nawet pełne nierozładowanego stresu wrzaski Adrila nie miały na to żadnego wpływu. Tym razem więc nie było tak źle. Bolało jak diabli, jednak wiedziałam, że dojście mojej łapy do pełni sprawności zajęłoby jej jakieś cztery tygodnie, co i tak brzmi jak znakomity wynik w porównaniu do standardowego organizmu. Większość wilków w ogóle nie miałaby co liczyć na naprawienie takich szkód, ponieważ ciało nie jest w stanie samo z siebie odtworzyć takich ilości mięśni, nie wspominając o żyłach, nerwach, sierści. Nieczęsto cieszyłam się z żywiołu krwi, nie był bardzo zjawiskowy,  jednak w takich momentach nie mogłam trafić lepiej.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy syk Caiasa. Najwyraźniej zahaczył pazurem o jakiś korzeń, kiedy znudziło mu się obserwowanie zielonych źdźbeł, nerwowo smaganych przez wiatr. Podeszliśmy wystarczająco blisko, by podniósł w końcu głowę, więc kiedy Jastes się poruszył i ja też musiałam, zaciskając zęby przy siadaniu, sfrustrowana niespokojnym spojrzeniem dwukolorowych oczu, wędrującym za każdym ruchem mojego ciała. Zapadła rzekoma cisza, jednak moje uszy wciąż podrygiwały, czy to skupione na dźwiękach przyrody, czy z tych wszystkich nagromadzonych we mnie emocji. W końcu sprawca mojego stanu siedział przede mną, z obrażoną miną i nieprzyjemnym spojrzeniem, którym jakby chciał wywiercić we mnie dziurę. Już otworzyłam pysk, bo chciałam się odezwać. Gotowa na dyskusję tak, jak rozmawiałam z Jastesem.
- Jeśli planujecie mnie zostawić- zaczął szczeniak, a ja ugryzłam się w język - to proszę, powiedzcie wprost. Nie będę miał wam za złe, ale nie bawmy się w takie podchody.
Stres i zmęczenie zmieniły się w coś dziwnego… chyba złość. Tak dziwną, że moja łapa zapiekła. Po tym wszystkim on miał nam tyle do powiedzenia? "Nie bawmy się w podchody"? Znowu otworzyłam pysk, jednak tym razem to Jastes mnie uprzedził. 
- Zdecydowaliśmy, że zabierzemy cię do Centrum i tak zrobimy - powiedział sucho, nieco zachrypniętym głosem. Spojrzałam na niego ale tylko na chwilę, próbując uspokoić walące serce. Chciałam mieć tyle spokoju i zrozumienia co wysoki wilk. Chociaż tak naprawdę w głębi przeczuwałam, że to nie kwestia zrozumienia. Przecież nikt nic nie rozumiał.
Znów pochyliłam głowę do przodu, biorąc kolejny już wdech. No, Vall, to nie czas na załamywanie się. I doskonale o tym wiedziałam, powstrzymując odruchy własnego ciała, które kazało mi uciekać, od niewiele mniejszego szczenięcia. Jakby nagle samo stwierdziło, że nie powinnam siedzieć tak blisko istoty, która próbowała, i, ba, byłaby w stanie mnie zabić. Nie powinnam siedzieć obok czegoś tak niestabilnego i niebezpiecznego, jak opętany wilczek o jasnej sierści.
Wtedy ponownie poczułam wyraźny ruch mięśni, pod grubym futrem mojego towarzysza. Zamrugałam zdezorientowana, powoli zdając sobie sprawę z tego, jak mocno próbowałam się zatopić w białym futrze. Spojrzałam w złote oczy, uciekając od tych kolorowych. Jastes przełknął ślinę, a jego gardło zadrżało.
- Wszystko w porządku?
- Przepraszam, zamyśliłam się.
Natychmiast pochyliłam głowę do przodu w przepraszającym geście, jednak zdrętwiałam w połowie. 
- Caias, wstań- wymamrotałam najłagodniej jak potrafiłam, speszona tym, że obce dziecko się przede mną płaszczy. Oczywiście, że było mu przykro, w końcu sam nie wiedział co się z nim działo i był daleko od domu, właściwie bezbronny..!
- Przepraszam. Za wszystko. I dziękuję - wydusił z łebkiem praktycznie zakopanym w śniegu, a jego ciałem wstrząsnęły doskonale widoczne dreszcze - Ale… Ale naprawdę przepraszam, ja… Twoja noga…
I znowu zacisnęłam zęby na języku, bo co odpowiedzieć na takie przeprosiny? “To nie twoja wina, że prawie oderwałeś mi nogę”, nawet jeśli to prawda, z którą ciężko było mi się pogodzić? Gdyby złamał kość, nie byłoby czego ratować i jakie w tym wszystkim miało znaczenie to, że to nie był on? Jak mógłby wtedy udowodnić, że to właśnie z nim teraz rozmawiałam, a nie ze sprawcą, który tylko podszywał się pod słabe szczenię?
Zbawcą po raz kolejny okazał się opierzony basior, który przez dłużącą się ciszę ostrożnie zaczął wstawać.
- Nie oczekuj pełnego wybaczenia i się podnieś. Nie mamy czasu do stracenia.
- Nie oczekuję! - odpyskował młody, krzyżując spojrzenie z właścicielem chłodnego głosu i tylko zerknął na mnie z przestrachem. Na szybko otarł śnieg i krew z pyska, by na koniec się oblizać. Dziękowałam niebiosom, że mogłam udawać, że tego nie zauważyłam, niby zajęta ustawianiem się do pozycji odpowiedniej do chodzenia.
Po raz kolejny z wdzięcznością przyjęłam bok wyższego basiora jako podporę, a młodszy jakby z poczucia winy ustawił się po mojej drugiej stronie, pytając, czy może mi jakoś pomóc. Nawet mimo mojej odmowy, nie przyspieszył nawet o pół kroku przez całą drogę z grzecznie pochyloną głową.
Przez ten czas zastanawiałam się, jak wiele mogliśmy mu powiedzieć, a jak wiele sam już wiedział. Co zdążył wywnioskować oprócz tego, że coś z nim było mocno nie w porządku? 
Powoli zbliżyliśmy się do najczęściej uczęszczanego w całym dystrykcie szlaku, gdzie mieliśmy zaczepić jakichś wojowników, by odprowadzili nas do centrum.
Zapytaj teraz, póki masz szansę. 
Zastrzygłam uszami, lekko się wzdrygając wraz ze znajomym głosem wypełniającym moją własną ciszę. Głos o którym moi towarzysze nie mieli pojęcia. Nie potrafiłam wtedy określić, dlaczego to krótkie zdanie aż tak we mnie uderzyło, ale nie miałam zamiaru do tego docierać, bo brakowało mi tego głosu, a skoro się odzywał, to znaczyło, że nic nam przez chwilę nie groziło. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Uważaj o co pytasz.
Znowu zrobiło się cicho, a ja wbiłam wzrok jeszcze intensywniej w ścieżkę, ładując siły.
- Caiasie… Wiem, że to pytanie może być dziwne w aktualnej sytuacji, ale lepszego nie zadam - nabrałam powietrza w płuca i zerknęłam na tuptającego obok szczeniaka, którego dwukolorowe, lśniące oczy wbiły się w te moje - Czy masz pytania? Jeśli tak, to je zadaj.
Cisza. Przez chwilę. Dwie. Trzy.
- Czy to wszystko to moja wina? Czy ja jestem...chory? Jakoś?
Spojrzałam na niego zdezorientowana, aby zrozumieć, że nadal mówi o tym ataku na życie moje i mojego towarzysza. Spojrzałam gdzieś w bok, skupiając myśli.
- Nie jesteśmy pewni... ale nie nazwałabym tego chorobą - wyjaśniłam pokrętnie, jednak zgodnie z prawdą. Jeśli miał zrozumieć, to zrozumiał.
- Oh… Załóżmy, że rozumiem- mruknął- W takim razie co planujecie dalej?
Spojrzałam na Jastesa, odpowiedział krótkim spojrzeniem.
- Oboje mamy dużo pracy, ale może jeszcze się zobaczymy - wyjaśniłam równie pokrętnie. Skinął głową.
- Byłoby… miło…
Przez głowę przeszło mi jeszcze jedno pytanie, które mogłoby paść z ust młodzieńca: skąd wiesz, jak mam na imię? Jednak nie padło, więc nie musiałam się po raz kolejny tłumaczyć, w jaki sposób mimowolnie wpycham się w najbardziej intymne szczegóły życia innych, które i tak zaraz zapominam.
Podniosłam nagle łeb, słysząc głosy innych wilków. Nie spodziewałam się, że znajdziemy tak szybko jakąś ewentualną pomoc, co absolutnie nie oznaczało, że się nie cieszyłam. Przeciwnie, nigdy jeszcze w życiu nie poczułam takiej euforii emocji na raz. Od szoku, przez szczęście, chwilę potem znowu szok i przerażenie, by skończyć na najczystszej nienawiści do siebie samej za głupotę. 
Mimowolnie spróbowałam przyspieszyć, przez co w skutkach niemal się przewróciłam, z automatu zranioną łapą uderzając o ziemię w próbie ratunku. Jastes jakby wstrzymał oddech odsuwając się, gdy ja natychmiast usiadłam.
- Zatrzymaj ich, Caias - polecił basior szybko, spoglądając tylko na młodziaka, który od razu kiwnął głową i pobiegł. 
Tymczasem ja zacisnęłam zęby, opuszczając nisko łeb, szukając pozycji w której będę mogła złapać normalny oddech. Nie było to jednak takie oczywiste- przez mój mózg, gwałtownie, raz za razem, przelatywał ostry, mrożący impuls, odbierający oddech i przyćmiewający zmysły. Non stop przypominał o bólu odrywanych tkanek, kiedy adrenalina jeszcze nie zdążyła mnie wypełnić. Kiedy oprzytomniałam z wizji, sama walka była szybką bitwą o przetrwanie- mogłam umrzeć, albo nie. W tej chwili jednak hormony mi nie pomagały, bo wygrałam, więc musiałam się mierzyć z konsekwencjami. Każda kropla krwi wsiąkająca w brudną już szmatę powodowała identyczne cierpienie, zupełnie jakby na raz wybuchała mi zarówno głowa, jak i całkowicie zniszczona kończyna, uświadamiając jak najbardziej dobitnie, że wciąż jestem tylko zwierzęciem, nawet pomimo posiadania magii. 
- Proszę pani, czy wszystko w porządku?!
Głos wadery spowodował chwilowe otrzeźwienie, przez które byłam w stanie unieść głowę. Nie wiedziałam czemu tak szeroko otwierałam oczy, ani czemu z mojego wykrzywionego pyska leciała ślina, gdy łapałam powietrze, całkowicie niezdolna do wydania z siebie żadnego dźwięku. Chciałam, żeby to się skończyło. 
- Czy macie może medyka? - głos Jastesa wypełnił powietrze, tak niespokojny i zmęczony.
- Nie, p..przepraszam - wadera także była porządnie wystraszona, a przynajmniej na tyle, żeby przepraszać za rzecz na którą nie miała wpływu - Mamy za to wózek. Możemy wziąć towar na plecy, a panią tam położyć. Co wam się stało? 
Jednak biały wilk zignorował to pytanie i tylko zapytał mnie cicho, czy dam radę wstać. 
Nie dam. Jak mogłabym dać radę w takim stanie?! 
Skinęłam jednak głową, gdy nieruchoma kończyna niesamowicie powoli przestawała dawać o sobie znać. 
Podniosłam się, potem upadłam na zad, by znowu wstać przytrzymywana z obu stron, niezdolna powstrzymać drżenia całego obolałego ciała. Ale się podniosłam.
- Więc co się stało?- ponowiła pytanie samica, mocno przywierając do mnie bokiem. Przez pierwszy moment trwała cisza, kiedy stawiałam pierwsze kroki jak nowo narodzone źrebię, jednak mój towarzysz podjął się wyjaśnień.
- Coś nas zaatakowało. Nie widziałem co, musiało zsyłać na nas wizje… - mamrotał, powodując u mnie niemalże zdumienie, jak szybko był w stanie objaśnić ostatnie zdarzenia. 
- Trzeba będzie powiadomić wojsko w takim razie. Powiem chłopakom, że trzeba uważać, skoro pan mówi, że tego nie widział. Może być wszędzie... - odparła wilczyca, na co już nie otrzymała żadnej reakcji.
Następne chwile zapamiętałam jak przez mgłę, kiedy, najwyraźniej handlarze, a nie wojsko, rozładowywali swój wózek, ciągnięty przez jakieś zwierzę, a następnie mnie na niego wsadzili. Nim zdążyłam zawyć z bólu, szybko usnęłam, zaś ostatnim co zapamiętałam, były kolorowe oczy Caiasa.

<Jastesie? Wybacz to… coś… To tak na rozgrzewkę XD>

Słowa: 1807 = 135 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics