sobota, 2 kwietnia 2022

Od Artema, CD. Ametrine

Ten krzyk sprawił, że oboje się wzdygnęliśmy. Przeczucie które nie dawało mi spokoju  zaledwie jakiś czas wcześniej, niestety, sprawdziło się i to w najgorszym momencie. Ametrine jak najszybciej podleciała w miejsce wypadku, ja natomiast pobiegłem - skrzydło chwilowo niestety odmówiło reakcji. W kilka sekund znaleźliśmy się u źródła krzyku, ale kiedy byliśmy tuż przy brzegu, wszystko jakby się uspokoiło, ucichło. Słyszałem bicie własnego serca, oraz szybki oddech wadery. Wszyscy obserwowaliśmy wodę, zastygnięci, a ciszę przerywał jedynie płacz drugiego malucha, kurczowo trzymającego się swojej mamy.
- Artem...- Wydyszała Ametrine - Nie widzę nic!- Ja też nic nie widziałem, więc pozostało jedno. Chciałem wskoczyć do wody. Bardzo chciałem. ale mój wzrok ugrzązł w czerni, która sprawiała że łapy zaczęły mi się trząść. Słyszałem jak wadera coś do mnie mówi, ale nie rozumiałem ani słowa. 
Nie mogłem pozbierać myśli. Byłem pochłonięty strachem, jaki mnie obleciał. Od dziecka miałem niechęć do wody. Szkoda, że właśnie to się odpaliło teraz, w sytuacji kiedy jestem potrzebny.
Ale nagle wszystko się zatrzymało, kiedy poczułem na swoim policzku przyjemne ciepło. I wtedy się obudziłem. Ametrine, która trzymała łapę tuż pod moim okiem, mówiła że musimy się spieszyć. Że jak czegoś nie zrobimy, to po nim. To mnie wystarczająco popchnęło do tego, co zrobiłem. Jednym ruchem zdarłem z siebie już i tak zmoknięty płaszcz i biorąc największy wdech na jaki było mnie stać, wskoczyłem do kłująco mroźnej otchłani. Będąc już pod wodą otworzyłem oczy, próbując dojrzeć coś w ciemności. Czas mi się kończył, zacząłem myśleć że już nic z tego... I wtedy zobaczyłem - małą, szaro - białą kulkę futra bezwładnie pływającą na dnie. Z małego pyszczka, wydobyły się małe bąbelki powietrza - musiałem działać szybko. Chciałem użyć telekinezy, żeby go do mnie przepchnąć, ale ból w klatce piersiowej i upływające ze mnie powietrze sprawiło, że nic nie mogłem zrobić. Zebrałem w sobie siły i jednym susem podpłynąłem do szczeniaka, biorąc go w zęby. Możliwie jak najmocniej odbiłem się od miękkiego dna. 
Kiedy wypłynąłem, woda już zdążyła dostać mi się do pyska- zachłysnąłem się, ledwo utrzymując się na powierzchni, ale w przeciągu kilku sekund dopłynąłem do brzegu - z pomocą nieznajomego basiora, który wskoczył do wody zaraz jak udało mi się wypłynąć. Wyczołgaliśmy się na brzeg, gdzie czekały na nas wadery i drugi szczeniak. Ametrine nie traciła czasu i od razu przystąpiła do oceny stanu zdrowia szczeniaka i pierwszej pomocy. Chciałem też pomóc, ale nie mogłem złapać oddechu.
- Nie oddycha. Przystępuję do reanimacji, sprowadźcie pomoc...- Poleciła medyczka.
- Biegnij, proszę! Sprowadź kogoś!- Krzyknęła matka szczeniaków do swojego partnera, próbując uspokoić drugiego syna. Sama była jednak bardzo zestresowana. 
- Artem, oddychaj głeboko - Powiedziała Ametrine, ukradkiem na mnie spoglądając. Nie chciałem jej jednak zostawiać z tym samej. Była medykiem, ale każde wsparcie było na wagę złota. Wstałem, biorąc głębokie wdechy.
- Pomogę. Mów co mam robić- Pokręciłem głową żeby się trochę ocucić. Rzuciła mi wdzięczne, trochę zmartwione spojrzenie i poinstruowała co mam robić. Starałem się jak mogę wspierać ją, jak i rodzinę szczeniaka. Zrobiło mi się strasznie przykro patrząc na młodego, który nie dawał rady się uspokoić. W duszy modliłem się, żeby jego brat zaczął oddychać. Znowu cisza. Ametrine na chwilę przerwała, skupiając się na bezwładnym ciałku. I wtedy to usłyszeliśmy. Szczeniak odzyskał przytomność, przewracając się na brzuch. Zaczął kaszleć, trząsł się, a jego matka natychmiast do niego podbiegła, powtarzając sobie że wszystko będzie w porządku. Moje oczy, skrzyżowały spojrzenia z fioletowo -złotymi. Widziałem w nich ulgę. Zdobyłem się na mały uśmiech, który odwzajemniła, lekko się rumieniąc. Zrobiła kawał dobrej roboty, chciałem jej to powiedzieć, ale wtedy...
- Co się dzieje?!- Usłyszeliśmy nagle. Nasze spojrzenia znów powędrowały na szczeniaka. Coś było nie tak.- Mój syn! Pomóżcie mu, proszę!
- Mamo...- Zaszlochał syn, chowając się za matkę. Ametrine zareagowała błyskawicznie. Znowu toczyła się bitwa o życie, znowu nas wszystkich ogarnęła niepewność - młody stracił przytomność, a jego oddech znów się zatrzymał.
- No, dawaj mały!- Powiedziała Ametrine. - Dawaj.- Powtórzyła ciszej. Nie było jednak żadnej reakcji. W tym momencie, dało się też usłyszeć trzepot skrzydeł - Podlecieli do nas medycy z noszami, przejmując resuscytację. Niedaleko stał ich powóz, do którego przetransportowali malca. Niestety ja i Ametrine nie mogliśmy pojechać z nimi. Staliśmy tylko, patrząc jak się oddalają, dalej walcząc o życie szczeniaka. Nie wiedziałem co myśleć o tej sytuacji. Przed chwilą cieszyliśmy się, mając nadzieję że wszystko jest pod kontrolą. A teraz...staliśmy tam, patrząc jak wóz odjeżdża, nie mając nawet pewności jak to wszystko się skończy. Wydawało się, jakby ta sytuacja trwała całe godziny. 
Moje przemyślenia przerwało pociąganie nosem, a potem szybki powiew powietrza. Nie zdążyłem się obejrzeć, kiedy Ametrine wzbiła się w powietrze, odlatując Bóg wie gdzie. Nie miałem siły za nią wołać, ale i tak to robiłem, nawet jeśli wiedziałem że mnie nie usłyszy. W szybkim tempie zniknęła mi z pola widzenia. Zacząłem trochę panikować. Znowu nie widziałem, co mam zrobić. Znaczy wiedziałem..
- Weź się w garść. - Warknąłem do siebie. Wadera nie mogła odlecieć daleko...
Miałem jeszcze szansę ją dogonić. Prawie nie czując z zimna łap, wziąłem głęboki oddech i zacząłem biec w kierunku miejsca gdzie straciłem ją z oczu. Ciągle spoglądałem w górę, potrącając wszelkie krzaki i zarośla, które oblepiały śniegiem moje futro. Biegłem tak przez las- dopóki nie dojrzałem szarawej sylwetki przemierzającej niebo. Próbowałem do niej przemówić, nie chciałem żeby zrobiła sobie krzywdę - śnieg zaczął padać bardzo mocno, ona sama była przemoczona i pewnie zmarzła.
Prawie straciłem ją z oczu kiedy nagły, mocny podmuch wiatru sprawił że zachwiała się i straciła kontrolę nad sterownością. Zaczęła spadać w dół, nie mogąc rozprostować skrzydeł, więc szybko reagując, udało mi się złapać ją w locie. "Zamknąłem" ją w moich skrzydłach, żeby zamortyzować jej upadek - ja natomiast miałem bliskie zderzenie z wydmą. 
Otrzepałem głowę z resztek śniegu, powoli rozchylając skrzydła. Niefortunnie... a może i fortunnie, wadera leżała na mnie, przymykając powieki, z których uciekały kropelki łez. Nie byłem pewien co zrobić. Tym razem to ja miałem na pysku rumieniec.
- Nic Ci nie jest?- Spytałem delikatnie, okrywając nas przed wiatrem. Podniosła głowę z mojej klatki piersiowej, a widząc pozycję w której była, wstała jak oparzona.
- Artem! Ja przepraszam, nie chciałam, ja..- Nie dokończyła. 
- Nie martw się.- Powiedziałem cicho, przytulając ją do siebie. Miałem nadzieję, że to ją uspokoi. Chwilę nie była pewna jak zareagować, ale odwzajemniła uścisk, co mnie wewnętrznie ucieszyło. Staliśmy tak jeszcze chwilę, trzęsąc się z zimna.- Chodź, zimno się robi. - Machnąłem głową, odsuwając się.- Czy chcesz...chcesz może..- Zająkałem się trochę, przy czym westchnąłem. - Chcesz iść na razie do mnie? Chociaż póki pogoda się nie uspokoi.- Zaproponowałem w końcu. 
Nie miałem pewności, co mówiła jej mina. Ja sam nie potrafiłem jeszcze do końca ułożyć sobie tego dnia - Zrozumiem jeśli chcesz być teraz sama - dodałem po chwili ciszy. - ale pozwól wtedy, że Cię odprowadzę.

<Ametrine?>
Słowa: 1099 = 71 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics