sobota, 5 listopada 2022

Od Ody - event Halloween, quest I

[opowiadanie nie jest kanonicznym wydarzeniem w życiu wilka]

Halloween. Jakże wyjątkowy czas dla wszystkich dzieci. Jednak to nie był czas dla Ody. Tłumy wilków zalewały ulice, targi bywały jeszcze głośniejsze, a im bliżej tego czasu tym więcej osób wokoło mówiło o tym głośniej i głośniej. Samica miała ochotę wyłącznie zaszyć się pod kocykami nieustannie wspominanej nocy i nie wychodzić spod niego przez parę następnych dni. Aby to wszystko umilkło, aby tylko dało się przetrwać do następnego roku bez najmniejszego wspomnienia z pyska zupełnie obcego jej wilka. Najczęściej tego zboczeńca przesiadującego w bibliotece i oglądającego ją zamiast książek. No cóż. Niektórzy są zwyczajnie bezczelni.
Jednak nie przyszło jej zaszyć się w samemu sobie. O nie, nie. Oczywiście. Los uparł się aby ja odrobinę podrażnić, a przez odrobię mam na myśli do czerwoności.
—To? — jej sąsiad popatrzył na nią tymi swoimi oczkami, które tak desperacko próbowały imitować szczenięce słodkie spojrzenie.
—Muszę? — Oda skrzywiła się. Znała odpowiedź. Naprawdę lubiła dobrego Kana, ale wyjście, zwłaszcza dzisiaj, mogło być dla Ody śmiertelne. Głównie dla jej baterii społecznej, która i tak już ledwo zipała, próbując gonić za społeczeństwem.
—Proszę. — złożył łapy, zaskamlał . Wadera zagrzmiała, przewróciła oczyma.
—Ty stawiasz. —
—Ja stawiam ! — i ucieszony zniknął. A o co chodziło? Otóż, może są biedniejszą rodziną, ale dzieciom nie odmawiają. Co roku wychodzą na smakołyki i zabawę, jednak tylko z mamą. Ojciec, nieszczęśnik, zawsze jest pozostawiony sam sobie. Zamknięty w tych ciasnych czterech ścianach. Tym razem jednak, z racji nowej i całkiem znośnie dobrej relacji z Odą, postanowił zaprosić ją na małą wyprawę na miasto. Dla samicy było to zbędne, dla samca największą radością. Więc ciężko było odmówić, nawet jej. W końcu była chyba jedyną jego znajomą, która nie miała planów. O ile w ogóle nie była samotna w jego gronie najbliższych, którzy nie są rodziną. Kto go tam wie. Jeszcze nie są na tyle zaznajomieni aby zwierzać się sobie z najgłębszych sekretów.  Wilczyca zamknęła drwi, rozciągnęła skrzydło i odetchnęła. Kurz w pokoju zatańczył przy podmuchu, a zastałe powietrze przesunęło się między szarymi piórami.
—I na cóż ci to kobieto. — mruknęła sama do siebie kręcąc głową.

Wieczór nadszedł. Oda od razu rozpoznała tupot małych łapek na drewnie. Dzieci wychodziły na „polowanie”. Szczenięca radość była słyszana przez ściany, jak tylko wykroczyli zza ciężkich drewnianych drzwi mieszkania. Samica podniosła się z łóżka i rozciągnęła mięśnie. Zapowiadała się ciężka noc. Przynajmniej dla niej. Krótkie pukanie zakończyło słodką ciszę, która wcale taka cicha nie była. Za oknem panował totalny chaos. Tłumy wilków w przebraniach i bez, stragany,  handlarze, przekupki i kupujący, który jak dzikie hieny rzucali się na dobroci oferowane na kolorowych szmatkach. „Tak mi się nie chce” przeleciało jej przez głowę, a jednak otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie. Przywitała. Niektóre bariery dało się przesunąć, niektórych nie. Ta było zbyt płynna aby zastosować wymówkę jakiejkolwiek treści. Nie mogła więc wycofać się w ostatnim momencie. Nieco zrezygnowana, ale gotowa na wyzwania wstąpiła pomiędzy trzy rozbiegane szczeniaki. Z głębokim westchnięciem kiwnęła głową kochanej Bieluni. Zabrali się. Zaraz przy głównej ulicy każda grupa poszła w swoją stronę. Trójka rozrabiaków z kochaną rodzicielką ku targom, ku domom, a Oda z Kanem w kompletnie innym kierunku.
—Dokąd idziemy? — biała wilczyca zagadnęła starszego, Ten uśmiechnął się szeroko.
—Zobaczysz, zobaczysz. Mój ulubiony bar! Zaraz tutaj, niedaleko. —
Oda westchnęła. Bar był tłoczny, tłumny wręcz. Wilki przepychały się jeden obok jednego, wpadały w siebie w pijanym tańcu. Kana, niższy od białej wadery, zwinnie przemykał pomiędzy tym morzem głów. Odzie nie szło tak sprawnie. Jej masywne skrzydło utrudniało jej przejście pomiędzy tą rzeką sierści. Powoli jednak i doszła do celu, siadając obok przyjaciela o ciemnym futrze.
—Co podać? — zagadnął barman po chwili. Oda podniosła wzrok, zaglądając na całkiem przystojnego basiora przez swoje okulary.
—Poproszę coś… mocnego. — odetchnęła zawijając ogon do siebie, bowiem został zdeptany już przez parę łap. To był właśnie problem ciasnych miejsc. Zajęta owijaniem się we własne futro nie słyszała co zamówił jej towarzysz, jednak postanowiła zignorować swoją nikłą ciekawość na rzecz trywialnych rozmówek jakie przyszło jej z nim prowadzić.
—Strasznie tu głośno.  — mruknęła zaraz obok jego ucha. To poruszyło się nieznacznie, widocznie szukając znaczenia jej słów zawisłych w powietrzu.
—Jak w każdym barze. — Kana mówił głośniej niż ona. Nie była zaskoczona. Miał znacznie więcej czystej charyzmy niż ona razy dwa. Pokiwała głową. — Ale musisz przyznać. Przyjemnie tutaj. I jest pewnie na czym oko zawiesić. —
—Od razu zawiesić. — przewróciła oczami. Nie interesowało ją randkowanie. Nie na ten moment. Zdawało jej się to zbędnie absurdalne, zwłaszcza, że musiała uczyć się i uczyć. Chciała opanować stary język i runy jak najszybciej, gdyż wiele książek zapisane w taki właśnie pradawny sposób zawierało w sobie niezmierzone ilości wiedzy. A miłość rozpraszałaby ją tylko niepotrzebnie.
—No. Dla młodej damy jak ty, barman. Bardzo przystojny, czyż nie. — kufel uderzył o blat baru. Ciemny i wysoki wilk zmierzył ich dwójkę zadziornym wzrokiem. Chyba wiedział, że o nim mowa.
—Przystojny, a jakże. Ale wygląda na całkiem pustego. — powiedziała obojętnie, chwytając swojego drinka. Telekinetycznie raczyła unieść go ust i upić odrobinę, wzrokiem mierząc się z poważną miną basiora stojącego naprzeciw. Trwało to ledwie kilka sekund, aż on był pierwszym który się wycofał. Walka wygrana, kto wie jak wyglądać będzie wojna. Drink pierwszy  drugi zniknęły z jej powodu, z kolei jej towarzysz opróżnił trzy kufle ważonego piwa, podobno świeżego. I kiedy nóżka pięknego kieliszka z resztką napoju Ody uderzyła z cichym brzdękiem o blat baru, zaczęło się przedziwne zdarzenie. Jej przyjaciel, u jej własnego boku zmarszczył się. Gdzieś pośród tłumu pisk wzbił się ponad głowy przełamując się przez hałas. Nastał moment ciszy. Ciszy przed burzą. Zaraz potem panika. Wilki przepychały się do wyjścia, szklanki tłukły się o ziemię. Oda miała tyle szczęścia i nieszczęścia, że znajdowała się od wyjścia najdalej. Powoli przesunęła kieliszek z dala od siebie, nie czuła ognia, więc stwierdziła że nie ma czego się bać. O jakaż złudna to nadzieja. Tuż obok niej Kana zwinął się z bólu. Wadera rzuciła na niego okiem, jej łapa instynktownie przesunęła po jego plecach w geście prostego i naturalnego zmartwienia. I wtedy też do niej dotarło. Odór krwi pomieszany z przedziwnym zapachem nieznanej jej mazi. Rozejrzała się i zamarła z wyrazem obrzydzenia na pysku. Pająki. Jak ona nie cierpiała tych stworzeń W bibliotece były największym utrapieniem. Zaraz po wkurzających czytelnikach rzecz jasna.
Stworzenia jednak nie raczyły rzucić się na tłumy. Z jakiegoś powodu stały w bezruchu, zamarzłe niczym zatrzymane w czasie. Niektóre z kończynami daleko rozłożonymi, inne skulone gdzieś pod ścianą. Czyżby przemiana działała wyłącznie na ciało? Ciekawy musiałby to być eliksir. Oda nie zdążyła się nad tym bardzo zastanowić gdyż do wnętrza pomieszczenia wpadł ktoś obcy. Pozostałe w barze wilki odwróciły na niego głowę. Jakaś resztka nieszczęśników, którzy do tej pory zastygnięci byli w bezruchu przerażenia, przemknęło obok obcego, poruszając jego płaszczem. Wilk nieprzejęty wkroczył za próg tego parszywego miejsca zbrodni.
—Co tu się stało? — karczmarz mało nie upuścił beczki z piwem, po którą zniknął dosłownie na sekundę.
—Nic wielkiego.  Wina tego co wsypali do piwa. — basior, ewidentnie basior, wskazał na jedną z pustych beczek, po czym na te wielkie włochate stworzenia. Jord przetarł pysk łapą odstawiając niesiony przedmiot z hukiem na podłogę. A Oda tylko się temu przyglądała popijając już trzeciego drinka, dalej przeciągając łapą po plecach, teraz już pająka, Kana. Kaptur nieznajomego został zdjęty, jego pysk skrzywił się w wyrazie czystego obrzydzenia.
—Czyli jeśli dobrze rozumiem, ktoś dosypał coś do piwa. — karczmarz uchylił się przez jednym z absurdalnie wielkich stworzeń, przemieszczających się po ścianie. — Wiesz jak to odwrócić. — nieznajomy tylko wzruszył ramionami.
—Czy ja wiem. Nie ma nic za darmo. — pokręcił nosem, i jeden i drugi. Ich spojrzenia spotkały się, walcząc, jak jeszcze niedawno Oda z młodzikiem, pomocnikiem karczmarza. Wadera raczyła więc ciężko odetchnąć.
—A co marzy się takiemu gburowi w nagrodę w zamian za odrobinę wiedzy? — spytała wyraźnie zdegustowana. Zarabianie na czyimś cierpieniu było aż nadto obrzydliwe.
—Trochę pieniędzy, jak to co. —
—I gwiazdkę z nieba. — prychnęła. — Skąd w ogóle wiesz, że to środek w piwie? —
—Bo to.. zdarzyło się już dzisiaj częściej. Zdążyłem to wywnioskować. —
—I zarabiasz na magicznym antidotum, huh? — łypnęła na niego.
— Nie ma żadnego antidotum, tylko wiedzę jaki to środek. —
—Yhymm… Ten sam który tam dosypałeś czy sobie wymyśliłeś? —
—EH! Przepraszam cię bardzo, niczego nikomu nie dosypywałem! Ten środek to transformujący środek.. ah… widzę, wiedze co robisz. Sprytnie, muszę przyznać. — obcy wyszczerzył wszystkie swoje kły w wyjątkowo ohydnym uśmiechu.
—Ja? Robić coś? Skądże. — pokręciła głową. Jej łapa odsunęła pusty kieliszek. — To ty tutaj w coś się bawisz. —
—nie bawię się. Przychodzę z pomocą. — znowu się skrzywił.
—To może nam jej udziel? — jej uśmiech posłany w jego stronę był wyjątkowo szyderczy. Podpita Oda to wyjątkowo wredna Oda. A przynajmniej w takim humorze. Obcy parsknął, zakręcił się w kółko i spojrzał na nich jeszcze raz.
—Dobra, dobra. Dwie monety, symboliczna zapłata za usługę. — machnął łapą jakby go od tego faktu miało ubyć przynajmniej połowę.  Jego życzenie zostało spełnione, a środek zdradzony. Oda zmarszczyła nos, kiedy Jord i obcy rozmawiali o antidotum. Pająki jakby niewzruszone zaczynały pałętać się po pomieszczeniu i wić sieci. Jeszcze chwila i pozamykają im wszystkie drogi wyjścia.
—Moja Karczma! — zawył jeden z samców załamując łapy.
— Czas na mnie, chyba. — Oda odetchnęła. Znała środek, nazwę i składniki. Należało wybrać się do biblioteki, czyż nie. — Żegnam. Do zobaczenia.

Tysiące kartek przewróciła zanim rzeczywiście znalazła to czego potrzebowała. Bez zastanowienia wzięła książkę „pod pachę” i ruszyła w kierunku rynku. Krzyki i piski rozdzierały się przez trwającą w najlepsze noc. W końcu niecodziennie widuje się paradę wielkich, włochatych pająków, próbujących zamknąć cię w sieci.  Oda jakoś boczkiem zdołała przemknąć niezauważona, zbierając ze straganów, opuszczonych i samotnych, tego co potrzebowała. Czy to kradzież jeśli próbujesz uratować innych? Kto wie. Nie bardzo ją to teraz obchodziło. Zmieszane ze sobą składniki, śmierdziały niemiłosiernie, aż samica musiała zabezpieczyć się przed ich działaniem, paroma tkaninami na pysku. A gdzie nie poszła każdy zapadał w głęboki sen. Otóż. Mikstura dorzucona do alkoholu przemieniała na zawsze, otumaniała umysł, zmieniała instynkty, jednak dolana do środka o zupełnie innym działaniu, jak piwo, traciła swój element długotrwałości. Niezwykłe czyż nie? Zatem wystarczyło tylko trochę poczekać, prawdopodobnie do rana, aż wszyscy wrócą do normy kompletnie nie pamiętając co tak właściwie stało się w ciągu ostatnich paru godzin. Stąd szybkie usypianie miasta, wszystkimi środkami jakie Oda miała pod ręką. Z racji tego że mistrzem zaklęć nie była, nie mogła ryzykować ich użycia. Więc drugim najprostszym sposobem było sporządzenie innej miksturki. Cudowne czyż nie? Niekoniecznie, gdyż jej samej robiło się sennie, a miała jeszcze karczmę do uspania. I to nie jedną a trzy. I trzeba jej przyznać że niewiele brakło a nie dotarłaby do baru gdzie popijała drinki ze swoim przyjacielem. A jednak. Wpadła tam i padła na ziemię zasypiając. A w jej ślad poszli wszyscy inni.
A poranek był niezwykle konfundujący dla wszystkich obecnych. Czy Oda spiła się aż tak, że usnęła na podłodze karczmy? Kto by to wiedział, skoro nikt niczego nie pamięta…


Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów do intelektu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics