niedziela, 30 kwietnia 2023

Od Vallieany - Trening XI, cz. I

 Relacja Vallieany i jej znajomej, Tarilii, wpisywała się w kanon tych relacji, które po prostu były. Nie było zbyt wielu opcji aby tę relację rozwinąć, gdyż obie wadery zawsze były zabiegane i zwyczajnie się mijały. Z drugiej strony przy takiej dynamice nie musiały się wcale obawiać, że ze względu na małą ilość spędzonego wspólnie czasu kiedyś zrobi się między nimi niezręcznie. Nigdy nie miały ani wspólnych znajomych, ani zainteresowań. Jedna była zielarką, podczas gdy druga trudziła się ratownictwem medycznym, a jednak wspólne tematy zawsze wpadały i śmiało można powiedzieć, że to im odpowiadało. Istniała między nimi jakaś nić wzajemnego zaufania, która wzięła się w zasadzie znikąd ale sprawdzała się, szczególnie, jeśli jedna z nich potrzebowała pomocy i potrzebowała jej nagle. Jakoś tak to działało od zawsze.
– Nie przejmuj się, Valli, moje dzieciaki są grzeczne i nie sprawiają problemów. Poważnie, będziecie się super bawić.
Głos Tarilii był zdecydowany i pewny, co było dokładną odwrotnością tego, co czuła Zerdinka. No, może nie dokładną, gdyż Vallieana miała już styczność z dzieciakami i mniej więcej rozumiała “z czym to się je”, jednak w pozytywnym nastawieniu ciemnookiej wadery było coś, co przytłaczało. Chyba to opiekunki zazwyczaj przekonywały zmartwionych rodziców, że “będziemy się super bawić [..] nic się nie martw”, a nie na odwrót. Mimo to, już się zgodziła, więc nie zamierzała narzekać.
– Pewnie, że tak – zapewniła, odwzajemniając uśmiech znajomej – I wy też bawcie się dobrze. 
– Oj będziemy. Lloyd coś zaplanował i nie mogę się doczekać – Tarila przestąpiła z łapy na łapę, sięgając wzrokiem zamkniętych drzwi na podwórze, za którymi wspomniany basior organizował renifera. Ekscytacja i zauroczenie wręcz ulatywały jej uszami i wznosiły pod sufit, nadając jej wygląd niesfornej nastolatki, a nie odpowiedzialnej matki i partnerki. 
Gdy Lloyd wrócił do mieszkania, wadery wymieniły ostatnie wskazówki i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. W końcu rodzice pożegnali się ze swoimi pociechami, następnie z Vallieaną i wyszli, zostawiając piątkę samą ze sobą. 
Zerdinka i czwórka szczeniąt, które ledwo znała.
“I duch.”
No i duch. 
Dwie waderki i jeden basior, wszystkie białe w brązowe ciapy, urodziły się w jednym miocie. Dwójka miała ciemne oczy - to byli Beva i Caen - a tylko jedna samiczka jasne - Kali. Był jeszcze ich młodszy brat będący idealną kopią matki, ciemnobrązowy z brunatnymi ślepkami, który nazywał się Kell.
Gdy Tarila i Lloyd wyjeżdżali, szczeniaki dopiero co zdążyły wstać z łóżek, więc rozsądnym było zaczęcie dnia od jakiegoś śniadania. Z polecenia ich matki padło na rybę. 
– Nie lubię ryby – zamarudziło najmłodsze ze szczeniąt, siadając do kuchennego stołu. 
– Mieszkasz w porcie i nie lubisz ryb? – łagodny ton wadery wtopił się w przestrzeń i rozbił naturalny ruch cząsteczek powietrza płynących w tym złocistym świetle, które wpadało do środka od strony linii morza.
Drewniane pomieszczenie było w kącie budynku i na dwóch jego ścianach znajdowały się duże okna, przysłonięte błękitnymi zasłonami, obleczonymi teraz nieskromnie w światło wschodzącej gwiazdy. Pod nimi zaś stały szafki służące do przygotowywania posiłków. Z pozoru przy wykonywaniu tej czynności mogły zawadzać ilości szklanych, ozdobnych słoiczków pełnych przypraw i ziół, a także ceramiczne figurki, których fanem był Lloyd, jednak o dziwo zajmowały mniej przestrzeni, niż mogło się wydawać. W rogu kuchni znajdował się otwór w ziemi pełniący funkcję składzika, a na samym środku stał spory stół, przy którym teraz siedziały szczenięta. Za nim był otwarty łuk w ścianie, prowadzący do równie jasnego salonu.
– Nie lubię.
– Zgoda, to znajdziemy coś innego – uśmiechnęła się w odpowiedzi, nawet nie próbując wchodzić w konflikt z młodziakiem już na samym początku znajomości.
Nie był to pierwszy raz, kiedy Vallieana spotkała się z tą czwórką, jednak do tej pory nie wymienili ze sobą więcej zdań niż błyskawiczne przedstawienie się sobie, po którym Tarila wyciągnęła swoją znajomą na kolejną “ważną eskapadę” i tyle zostało z akcji zapoznawczej. Poza tym w tamtym momencie Kell był zaledwie oseskiem, który dopiero co otworzył oczy, zaś pozostała trójka była zajęta szarpaniem zabawki, na której odreagowywali świeżo wychodzące zęby. Nie mieli czasu na takie głupoty, jak obce wilki w ich domu.
Vallieana otworzyła schowek na mięso i wybrała maluchowi resztki zająca, które wydawały się być wystarczająco świeże, by mógł je zjeść. Sprawnie obrobiła tuszę ze skóry, rozdrobniła posiłek na mniejsze fragmenty i podstawiła mu pod nos, przy tym zabierając talerz z rybą.
– Może być? – rzuciła przyjaźnie.
Kell kiwnął żwawo głową i zaraz wepchnął pyszczek w mały stos mięsa. Pozostała trójka beztrosko przerzucała sobie między talerzami rybie łby, nie mogąc usiedzieć chwili bez wygłupów, całkowicie nieprzejęci obecnością wadery. 
“Niczego im nie powiesz?”
Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła nieśpiesznie wycierać blat z pomocą szmatki. Co takiego mogałby im powiedzieć?
“Ja na przykład urwałbym im nogi za brak poszanowania do jedzenia”
W tej samej chwili zza jej pleców wyrwał się cichy pisk, a zaraz za nim warkot, więc szybko się obróciła. Przygotowana na wszystko, odetchnęła, widząc że to tylko Caen złapał Bevę za ucho, a w odwecie za siostrę Kali zacisnęła zęby na jego ogonie. Ta ostatnia odpuściła jako pierwsza, widząc mrożące spojrzenie Zerdinki i puściła speszona, a za nią podążyła reszta. Tylko najmłodsze z rodzeństwa dalej babrało się w krwawej zbitce swojego śniadania.
 – Skończyliście jeść? – spytała zielarka, a jej głos zabrzmiał bardziej niecierpliwie, niż zamierzała. Szczenięta nie miały pojęcia, że wynikało to jedynie z nagłego wyrzutu adrenaliny spowodowanego piskiem Bevy, więc spojrzały po sobie, po czym kiwnęły łebkami w milczeniu.
– W porządku… To co chcielibyście robić?
Znów ta sama wymiana spojrzeń, lecz nim ktokolwiek zdążył się odezwać, najmłodszy szczeniak najwyraźniej uznał że się najadł, gdyż odszedł od stołu, a za jego nieporadnymi łapkami pozostały tylko drobne plamy krwi na kamiennej podłodze, zresztą całe brunatne futerko szczeniaka było w niej ubrudzone, więc Valli szybko go przechwyciła, łapiąc ostrożnie za kark. Posadziła dzieciaka na blacie, by móc nieco je oczyścić i tylko rzuciła do pozostałych:
– Zastanówcie się. Mamy ładną pogodę, więc możemy wyjść na zewnątrz. 
Szczenięta za plecami wilczycy spojrzały po sobie, lecz żadne się nie odezwało. Dała im więc czas do namysłu. Sama złapała telekinezą za czystą ściereczkę powieszoną dotychczas na jednej ze ścian, zwilżyła ją w misie z wodą i delikatnymi ruchami ścierała krew z ciemnego futerka, należącego do najmłodszego ze szczeniąt, które na zmianę się oblizywało i krzywiło. Dopiero gdy opiekunka przeszła do mycia jego łapek, Kell przyglądał jej się z ciekawością. W tym samym czasie reszta młodzieży zaczęła coś między sobą mamrotać. Dopiero po chwili waderka o jasnych oczach podniosła się od blatu i zaczęła sprzątać po śniadaniu, a zaraz potem dołączyła do niej reszta ekipy. Gdy Vallieana skoczyła z Kellem, kuchnia była czysta, a szczeniaki przeniosły się do salonu. Pozostała dwójka w końcu do nich dołączyła. 
– I co, wymyśliliście coś? – rzuciła Zerdinka, uśmiechając się do wilcząt usadzonych na kanapie z niedźwiedziego futra. 
– Możemy iść na plac zabaw? – bąknęła Beva. 
– Jasne, że możemy. 
Wszystkie cztery ogonki poszły w ruch z ekscytacji, a pary oczu wesoło zalśniły
– Jeden jest tuż przy świątyni, prawda? 
Szczeniaki kiwnęły zgodnie. 
– No to idziemy – wilczyca machnęła głową na drzwi wyjściowe, a trzy wesołe kulki poderwały się bez konieczności powtarzania polecenia – Tylko cały czas trzymajcie się blisko mnie, żebym was widziała, jasne? 
– Jasne, jasne! 
Cała piątka wyszła z mieszkania. Vallieana zamknęła drzwi na klucz i podążyła za szczeniętami, które cały czas były dwa metry przed nią - cała trójka oprócz Kella, który trzymał się bliżej jedynej dorosłej. Szli chodnikiem i rozglądali się po okolicy, ciesząc pogodą i słonym powietrzem mierzwiącym sierść. Ciepły poranek był jakby przykrywką dla następnych wydarzeń, na które Vallieana nigdy nie miała okazji się przygotować. 


Słowa:1221

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics