dloliver |
Silvaria stała na balkonie, ogarniając spojrzeniem okoliczne tereny. Delikatny wiatr przyniósł płatki kwiatów tuż pod jej nos.
- Jak wygląda sprawa plonów? - spytała, z tyłu odezwał się głos.
- Wygląda na to, że w tym roku Bogowie nam sprzyjają. Jak widać Imine zawitała już na nasze tereny.
- To prawda, jabłonie nigdy nie pachnęły tak cudownie. - kiwnęła głową, delikatnie się uśmiechając.
Uwielbiała swoją poranną rutynę. Wychodziła ze swojej jaskini na półkę skalną i obserwowała swój lud. Widziała jak pracują w polach, dbając o przyszłe zbiory; jak szczenięta bawią się na łąkach czerwonych od maków. Niektórzy zajmowali się zwierzyną, inni śpiewali i tworzyli spektakle, a jeszcze inni biegali między kwitnącymi drzewami. Była dumna, że może przewodzić tak prężnie rozwijającym się klanem. Silvaria, Kapłanka, która dba o innych.
Pomocnik wadery chciał opowiedzieć jej resztę sprawozdania, jednak przerwały mu odgłosy pazurów uderzających o kamień. Ktoś tutaj biegł i znalazł się przed władczynią chwilę później. Wilczyca wyczuła nieprzyjemną aurę. To jeden ze strażników.
- Coś się stało? - jej głos przybrał poważną barwę.
- Pani. Niedaleko południowej granicy, tam widziano smoka! - zdanie zszokowało Silvarię.
- Te gady nigdy nie zapuszczały się tak blisko naszych terenów. - mruknęła. Te bestie nie wróżyły nic dobrego. Każdy wiedział, że stworzył je Versagon, a w sercach mają chęć niszczenia.
- To nie wszystko! Wylądował i chce rozmawiać z władcą, od razu zawiadomiliśmy ciebie i Darminasa.
- Gdzie mój mąż?
- W bibliotece - powiedział pomocnik - Co mam robić, o Pani?
- Przyszykujcie powóz i kilkoro wojowników. Za moment ja i Król wyjeżdżamy.
Weszła do jaskini i skierowała się do wyjścia pewnym krokiem. Na dole już czekał Daminas. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, wiedzieli, że muszą szykować się na najgorsze.
Orszak dotarł do południowej granicy, Silvaria w towarzystwie ukochanego i zbrojnych szła na spotkanie z łuskowatym potworem. Dumnym krokiem stanęła przed nim, w bezpiecznej odległości. Nie mogła po sobie dać znać, że przeciwnik zmroził jej krew w żyłach. Miał co najmniej trzy i pół metra wysokości. Łuski były grube i szare, a na głowie malowały się długie, czerwone rogi. Wolała nie wiedzieć jakiej rozpiętości są jego skrzydła.
- Czego tu szukają smoki? - zaczęła.
- Przybyłem poinformować cię, że ta ziemia od dzisiaj należy do nas - syknął, ukazując zębiska, a z paszczy wystawał mu wężowy język.
- Od kiedy to smoki są tak łaskawe, aby informować niewinnych o swych bestialskich działaniach? - wtrącił się Darminas.
- Lubimy patrzeć jak uciekacie po tych wieściach.
- W takim razie się zawiedziesz - rzuciła wadera. - Staniemy do walki o to, co nasze!
- A więc honorowa śmierć? Walczący też będziecie uroczy - mruknął rozpościerając skrzydła, a przy tym zasłaniając większość nieba jaką mogła teraz zobaczyć Kapłanka. Straż natychmiast stanęła przed nią, by w razie potrzeby ją obronić. Po tych słowach posłaniec wzbił się w powietrze, a siła wiatru jaki stworzył zmusiła wilki do wbicia pazurów w ziemię. Gdy zniknął z ich pola widzenia nie poczuli się ani trochę spokojniejsi.
- Mamy mało czasu – powiedziała z bezradnością w głosie.
Najszybciej jak się dało wrócili do centrum klanu. Silvaria nie chcąc nikogo straszyć szybko wróciła z Darminasem do jaskini. Tam powitały ich nic nieświadome córki. Dwie młode waderki z radością podbiegły do mamy trzymając w pyszczkach wianek z piwonii. Starsza córka zwróciła się do matki.
- Poprosiły, abym pomogła zrobić im ten wianek – uśmiechnęła się. Patrząc na nią trzeba być ślepym, aby nie powiązać ją z Kapłanką, były do siebie bardzo podobne, ten sam kolor oczu, futra, jedynie nos Eleo miała różowy. Silvaria schyliła głowę, a młodsze córki założyły jej ozdobę na głowę. Nie mogła pozwolić, aby zorientowały się, że grozi im niebezpieczeństwo.
- Jest piękny. Eleonoro – zwróciła się do najstarszej wilczycy – proszę, zaprowadź je do pokoju i nie wychodźcie z niego.
- Czy coś się dzieje? - czuła, że matka nie ma się najlepiej.
- Idźcie do pokoju, natychmiast. - nigdy nie zwróciła się takim tonem do rodziny, ale nie miała wyjścia. Wraz z małżonkiem wyszła na balkon, gdzie stała jeszcze kilka godzin wcześniej.
- Masz zamiar walczyć? - zaczął – Widziałaś jak wyglądał posłaniec, wolę sobie nie wyobrażać co się z nami stanie jeśli tu zostaniemy.
- Nie możemy odejść! To nasz dom! - Silvaria uniosła głos.
- Nie, dom jest tam gdzie wilki, nie możemy pozwolić na tę rzeź.
- I tak nas dopadną. Czy będziemy uciekać czy nie. Jestem Kapłanką, mam prowadzić ten lud! Oni we mnie wierzą, ufają mi.
- Dobrze wiem, to Bogowie powierzyli ci dar wiedzy. Ale teraz nam nie pomogą Silv – próbował nakłonić ją do odwrotu.
- Będę walczyć o te ziemię, choćby sama.
- Przecież wiesz, że wszyscy zostaną z tobą!
- A więc będziemy walczyć do końca – spuściła łeb, wzdychając. Darminas objął ją mocno. Władczyni spojrzała jeszcze raz na ziemie, o które będą walczyć. Wtedy w jej głowie narodził się plan. Na horyzoncie malowała się wielka góra Urcavis, tam będzie mogła skontaktować się z pozaziemskimi opiekunami.
- Ufasz mi? - spytała.
- Oczywiście.
-Więc szykuj wojska, każdy ma być gotowy do walki, a młodzi chronieni, nie pozwalaj też naszym córkom na opuszczanie jaskini.
- Co zamierzasz zrobić?
- Poprosić ich o pomoc – rzuciła w stronę ukochanego. Na piedestale odłożyła wianek, nie tracąc czasu ruszyła w stronę nieprzebytych gór.
Jej wędrówka była niebezpieczna i długa. W górach szalała śnieżna zamieć, a temperatura była tak zimna, że wadera czuła jak zaraz odpadnie jej ogon. Czas płynął, lecz ona nie wiedziała jak długo się już wspina. Musiała pokonać masy śnieżne, lodowe szczeliny i uciec przed niedźwiedziami olbrzymimi. Padała z sił, nawet nie zauważyła w pierwszej chwili, że dotarła na szczyt. Była pierwszym stworzeniem, które zdobyło górę. Nie miała już sił, by medytować i skontaktować się z Bogami.
- Błagam o pomoc! Ja! Silvaria, pierwsza tego imienia, Kapłanka Północy i władczyni tych ziem! Potrzebuję waszej pomocy Bogowie!
Nic, żadnej odpowiedzi.
- Grożą nam smoki! Potomkowie Versagona! Nie damy im rady! Wierzymy w was! Obchodzimy wasze święta, godnie czcimy! Pomóżcie! - ryknęła ile sił miała w płucach. Na tej wysokości i z tak małą ilością tlenu było to niezwykle groźne.
I wszystko ucichło. Wiatr nie szalał, a śnieg nie męczył już biednego ciała Silvarii.
- Czego potrzebujesz dziecko? - usłyszała. Otworzyła szeroko oczy. Przed nią znajdował się ogromny wilk. Czarne futro zdawało się połyskiwać. Oczy bez źrenic jakby wpatrywały się w białą waderę. Ogon przybyszki był niczym roślinne pnącza.
- O Wielka Bogini – Kapłanka natychmiast się ukłoniła, poznała swoją rozmówczynię, to Kateris – Zwą mnie Silvaria.
- Doskonale wiem kim jesteś, zwracasz się do nas Bogów o pomoc. Czego chcesz konkretnie?
- Ja i mój lud nie damy rady przeciwstawić się smokom. Błagam o wsparcie w walce, chcemy ich pokonać. Nieważne czy uciekniemy czy zostaniemy oni nas zabiją.
- A czy ty chcesz uciec?
- Nie! Pragnę walczyć, te ziemie to nasz dom, nie możemy go oddać, ale nie chcę straty poddanych.
Kateris zbliżyła się do wadery.
- Masz czyste serce, niczym, te płatki śniegu. Ale wiesz jaki jest ich problem?
- Nie, Pani.
- Są nieposkromione, nie mają swojego przywódcy, dlatego są takie niebezpieczne. Nawet śnieg potrzebuje wodza. - zamilkła na chwilę – Pomogę ci.
- Naprawdę? - rzekła w duszy uradowana Silvaria.
- Nie rzucam słów na wiatr. Wystarczy, że przyjmiesz umowę. Życie twojego ludu w zamian za twój los – na szyi Bogini zwisał kawałek pergaminu – Zgadzasz się?
Kapłanka wiedziała, że to jedyna szansa. Nosem dotknęła pergaminu. Kateris spojrzała na nią swymi pustymi oczami. W tym momencie wilczyca poczuła jak słabnie, aż w końcu straciła przytomność.
Ocknęła się chwilę później przy granicy swoich ziem. Moc musiała ją tutaj przenieść, lecz nie mogła teraz o tym myśleć. Ile sił miała w łapach tak pognała do centrum swego klanu.
Gdy tylko zjawiła się w jaskini jej córki rzuciły się w jej stronę. Musiała je jakoś uspokoić, żaden szczeniak nie będzie przecież siedział spokojnie gdy na zewnątrz kroczą wojskowi, szykując się do obrony. Darminas nie spuszczał z niej wzroku, posłała mu kojące spojrzenie i ukryła córki, zlecając strażnikom, aby ich pilnowali.
- Ile mamy czasu? - spytała, stając obok wybranka.
- Nie było cię kilka dni. Niebo jest pochmurne jak nigdy, wątpię abyśmy mieli jakikolwiek czas… - spuścił łeb, a ta oparła głowę na jego ramieniu.
- Kateris obiecała nam pomoc.
- Ona nie daje nic jeśli nie zapłacisz odpowiedniej ceny – mruknął.
- Wiem, ale nie mamy wyboru.
- Co dałaś jej w zamian? - spytał, lecz Silvaria nie odpowiedziała. - Silv, co dałaś jej w zamian?
I zanim Kapłanka zdążyła odpowiedzieć rozległ się dźwięk rogu.
- To już – odrzekła.
Na niebie pojawiły się smoki, atakowały z powietrza. Wszyscy rzucili się w wir walki, z Silvarią i Darminasem na czele. Zielone łąki zaczęły tonąć we krwi. Smoki zabijały znacznie więcej wilków. Ogień pożerał wszystko dookoła. Kapłanka w duszy wołała Boginię, która obiecała jej pomoc. W boju straciła z oczu ukochanego, walczyła ile sił miała, lecz na próżno. Wtedy niewidzialna fala przeszyła całą okolicę. Wadera zobaczyła jak jej towarzysze broni nieruchomieją. W czasie sekund ich futra zrobiły się równie śnieżnobiałe jak jej. Z centrum ich ziem zaczął wiać przeraźliwie zimny wiatr, lecz Silvaria nie czuła już jego chłodu. Żadnemu z wilków nie mógł zaszkodzić. Drzewa momentalnie oszroniły się, wokoło zaczął padać śnieg, który nigdy wcześniej nie gościł w tej krainie. Kapłanka usłyszała głos Kateris, mówiący Srebrna Królowa. Pewna siebie ruszyła naprzód. Smoki osłabły. Mieszkańcy Północy wiedzieli, że teraz mają szansę. Silv chciała rzucić się na kolejnego smoka, lecz wtedy usłyszała przeraźliwy pisk. Matka zawsze rozpozna głos dziecka, wołającego o pomoc. W panice gnała w stronę, gdzie słyszała swoje córki. Znieruchomiała. Na ziemi leżał Darminas cały we krwi, a u jego boku Eleonora – ranna. Z przerażeniem wodziła wzrokiem. Wtedy na niebie zobaczyła jak jej młodsze córki umierają. Jedna została pożarta, a druga rozerwana na strzępy. Wściekłą wadera zabiła gady ogromnymi kolcami lodu. Wojowie zabijali smoki, następnie te, które pozostały przy życiu wilki wygnały na Skaliste Ziemie położone za oceanem. Silvaria położyła się przy Eleonorze. Łzy Królowej kapały na zbrudzone krwią futerko szczenięcia, gdy ta tuliła młodą do piersi. Kateris spełniała swój plan. Wszystko należało teraz do niej – całe życie i los Silvarii. Zeszła na ziemię pod postacią złotej poświaty z wilczymi oczami. Darowała życie małej samicy. Ta wyrosła na wspaniałą władczynie, a dzisiejsi przywódcy Północy są jej potomkami. Potomkami samej Silvarii. Jeśli zaś o nią chodzi… Jej dawne ziemie zostały skute wiecznym lodem, a ona sama przynosi zimę, władając tą porą roku. Płatki śniegu są jej łzami, zamarzniętymi po drodze, którymi opłakuje śmierć swych najbliższych. Tymczasem wianek z piwonii zamienił się w piękną lodową koronę, z czerwonym rubinem pośrodku. Do teraz jest ona pilnie strzeżona i uważana na siłę Królestwa.
Autor tekstu: Zero
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz