Po "przygodzie" w katakumbach, którą przypłaciłam dość długą rekonwalescencją i niezdolnością do wykrzesania z siebie choćby odrobiny magii przez niemal miesiąc, jedyne, o czym marzyłam, to spokój. Rutyna codzienności, która zwykle wydawała się nudna... Ale teraz ta nuda był wszystkim, czego pragnęłam. Dalej utrzymywałam kontakt z Pandorą, stąd wiedziałam, że on też potrzebował dłuższego czasu, by w pełni dojść do siebie. Na szczęście, częściowo dzięki mojej ingerencji, udało się mu uniknąć poważnych konsekwencji po tak spektakularnym zgubieniu szczeniąt. Wymagało to zwalenia całej winy na Ash, ale mała wadera nie miała nic przeciwko. Młodym więcej się wybacza.
No więc oficjalna wersja, jaką usłyszał właściciel sierocińca, mówiła, że wpadłam z Ashayą do sierot, żeby spędzić z nimi trochę czasu, co z resztą było już w zasadzie taką moją małą tradycją, którą kiedyś kultywowałam z Lysandrem, a teraz, przez czas jego wyjazdu, podtrzymywałam sama. I co dalej? Ash, której opiekunką byłam przecież ja, nie Pandora, wyciągnęła Jamesa gdzieś na bok podczas zabawy. Chciała mu pokazać nowe zaklęcie, którego się nauczyła. I przypadkiem gdzieś się przenieśli, na szczęście zdołaliśmy ich wytropić. I nikomu nic się nie stało, wszyscy wróciliśmy cali i zdrowi do domów.
Tylko w mojej pokaźnej kolekcji pojawiło się kilka nowych blizn, jednak protegowany sierocińca nie musiał przecież wiedzieć, w jaki sposób powstały. Moja praca była na tyle niebezpieczna, że to wręcz normalne, że co i rusz obrywałam. W większym lub mniejszym stopniu.
W każdym razie, dzięki temu niegroźnemu kłamstwu, Pandora zachował posadę, a ja zostałam tylko złajana. Przyjęłam burdę ze stoickim spokojem, przeprosiłam za narażanie szczeniaków i obiecałam, że już nigdy nic podobnego nie będzie mieć miejsca. No i, rzecz jasna, że będę lepiej pilnowała Ash.
A co do samej wcześniej wspomnianej... To, co zrobiła w Katakumbach, te setki dusz, które przywołała w jednym momencie tylko przy użyciu magii, która w niej krążyła... Nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Że to, co ten szczeniak potrafi, mnie nie przeraża.
Dlatego, gdy tylko obydwie wróciłyśmy do pełni sił, zaprowadziłam ją do Wieży Magów. Gdzie wspólnie ustaliliśmy, co dalej z naszą małą przybłędą.
Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli podzielimy się obowiązkami, jeśli chodzi ojej naukę. Nadal miałam być jej opiekunem, nadal miałam uczyć ją technik czarnej magii, jednak Ash miała również codziennie treningi z innym magiem. W ten sposób miałyśmy większe szanse na okiełznanie jej niezbadanych pokładów mocy,
A co poza tym? W zasadzie to nic. Życie toczy się dalej, jak mawiają.
No więc oficjalna wersja, jaką usłyszał właściciel sierocińca, mówiła, że wpadłam z Ashayą do sierot, żeby spędzić z nimi trochę czasu, co z resztą było już w zasadzie taką moją małą tradycją, którą kiedyś kultywowałam z Lysandrem, a teraz, przez czas jego wyjazdu, podtrzymywałam sama. I co dalej? Ash, której opiekunką byłam przecież ja, nie Pandora, wyciągnęła Jamesa gdzieś na bok podczas zabawy. Chciała mu pokazać nowe zaklęcie, którego się nauczyła. I przypadkiem gdzieś się przenieśli, na szczęście zdołaliśmy ich wytropić. I nikomu nic się nie stało, wszyscy wróciliśmy cali i zdrowi do domów.
Tylko w mojej pokaźnej kolekcji pojawiło się kilka nowych blizn, jednak protegowany sierocińca nie musiał przecież wiedzieć, w jaki sposób powstały. Moja praca była na tyle niebezpieczna, że to wręcz normalne, że co i rusz obrywałam. W większym lub mniejszym stopniu.
W każdym razie, dzięki temu niegroźnemu kłamstwu, Pandora zachował posadę, a ja zostałam tylko złajana. Przyjęłam burdę ze stoickim spokojem, przeprosiłam za narażanie szczeniaków i obiecałam, że już nigdy nic podobnego nie będzie mieć miejsca. No i, rzecz jasna, że będę lepiej pilnowała Ash.
A co do samej wcześniej wspomnianej... To, co zrobiła w Katakumbach, te setki dusz, które przywołała w jednym momencie tylko przy użyciu magii, która w niej krążyła... Nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Że to, co ten szczeniak potrafi, mnie nie przeraża.
Dlatego, gdy tylko obydwie wróciłyśmy do pełni sił, zaprowadziłam ją do Wieży Magów. Gdzie wspólnie ustaliliśmy, co dalej z naszą małą przybłędą.
Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli podzielimy się obowiązkami, jeśli chodzi ojej naukę. Nadal miałam być jej opiekunem, nadal miałam uczyć ją technik czarnej magii, jednak Ash miała również codziennie treningi z innym magiem. W ten sposób miałyśmy większe szanse na okiełznanie jej niezbadanych pokładów mocy,
A co poza tym? W zasadzie to nic. Życie toczy się dalej, jak mawiają.
~*~
Kilka tygodni później
Po południu odprowadziłam Ashayę na zajęcia do Sukki. A że wcześniej zdążyłam zrobić wszystko, co miałam do zrobienia na ten dzień, miałam w sumie wolne. Zwykle chodziłam wtedy z Lysandrem do jakiejś cukierni, albo po prostu szliśmy na spacer. Ale że jakiś czas temu musiał wyjechać na wojnę... No cóż.
Żeby się nie zamartwiać czymś, na co i tak nie miałam wpływu, uznałam, że czas wolny spożytkuję na wizycie w sierocińcu. Dawno mnie tam nie było, a z chęcią znowu odwiedzę dzieci. I przy okazji sprawdzę,co u Pandory.
Gdy kilkanaście minut później ledwo przekroczyłam próg sali zabaw, moim oczom ukazała się grupka bawiących się w najlepsze wilczków. A w kącie sali, przy oknie, siedział Pandora, bacznym okiem kontrolując sytuację.
Uśmiechnęłam się na jego widok. Gdy tylko przeniósł na mnie wzrok, pomachałam mu i ruszyłam w jego kierunku.
<Pandora?>
Słowa: 543
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz