piątek, 12 listopada 2021

Od Vallieany - II quest eventu Halloweenowego

 [UWAGA quest zawiera makabryczne sceny]


Takie historie zawsze muszą zaczynać się od biegu, ucieczki, przerażenia. Całkowitego chaosu. Jednak w jaki inny sposób można opisać początek końca świata? O czym należy powiedzieć w pierwszej kolejności? Co zrobić, żeby wszyscy zrozumieli? No właśnie... nie jest to proste. Szczęście w nieszczęściu, że w tym wszystkim chociaż krzyk Vernona był prosty i jednoznaczny aż do krwi… nieszczęśliwie, krwi najbliższej osoby.


ODDYCHAJ, WYCIĄGNIEMY CIĘ Z TEGO!


Zerdińska dusza nigdy by nie podejrzewała, że widok czyjegoś złamanego kręgosłupa może wzbudzić w nim tyle emocji, wszak za swojego życia łamał czyjeś kości wielokrotnie i nigdy nie miał z tym problemu. Żałosne czołganie się, jęki, piski i wszystkie inne elementy wchodzące w skład tak żywego cierpienia budziły w nim wyłącznie odrazę, dlatego takie sprawy załatwiał możliwie najszybciej, albo zostawiał je komuś zaufanemu.

Jak jednak mógł załatwić sprawę, której wcale nie chciał załatwiać?


Bądź dzielna, dasz sobie radę! 


Dzielna… ah ta Vallieana. Łamliwa, niebieskooka Zerdinka dla której on tu był. Dla której on był zawsze. Dla której poświęciłby wszystko. To ona teraz tarzała się w zakrwawionym śniegu i to ona jęczała w bólu. To właśnie ona miała krew na łapach, pysku, szyi, brzuchu, plecach, ogonie… Miała być dzielna, rzucając się od długich minut we własnej posoce? Własne słowa doprowadzały ducha do istnego szału. Tak długo udawało mu się ją chronić przez wszelakimi zwyrolami tego świata. Tak długo zapewniał jej bezpieczeństwo. Tak długo wpływał na jej magię, na jej ciało i radzili sobie… aż w końcu zawiódł. Nie tylko ją, bo przede wszystkim zawiódł samego siebie. 


Gdzie mógł popełnić krytyczny błąd?

Odtwarzał w głowie raz za razem wszystkie wydarzenia z tego poranka.

Vallieana wstała, potem chciała zjeść śniadanie, jednak okazało się, że zając czekający specjalnie na tę okazję zdążył się zepsuć.

Czy to był pierwszy znak? Czemu Vernon już wtedy nie zaczął się zastanawiać?

Zjadła więc mieszankę ziół z korzonkami i czuła się dobrze. Postanowiła odwiedzić Adrila i to wcale nie miała być jej ostatnia trasa, a jednak... nagle wyskoczył na nią jeleń. To nie był pierwszy raz kiedy zwierzę przekraczało drogę wadery, a jednak zdecydowanie  pierwszy raz była to gnijąca, agresywna bestia niosąca na swym wieńcu wyjącego strażnika, niczym krwawiące, nadal żywe trofeum, którego wnętrzności wiły się pomiędzy odnogami korony jak serpentyny. 

Vallieana była przerażona gdy tylko bestia stanęła na wprost niej. Oczywiście automatycznie zaczęła uciekać, jednak było już za późno, bo zaraz potem potężny byk zaatakował przednimi nogami. Przetrącił wilczycy miednicę, wgryzł się w jej kręgosłup niczym pradawny gad, a nie jeleń, a gdy się przewróciła, kontynuował swoją rzeź bez grama jakiejkolwiek emocji.

Veronon był w takim szoku, że na początku nie pojął co się dzieje. Nie przyjmował do siebie sytuacji, w której biegające zwłoki mogą wyskoczyć zza krzaków bez żadnej zapowiedzi w postaci zapachu, aury lub jakiegokolwiek dźwięku. Zapach jednak nadszedł szybko. Ostry odór zepsutego mięsa, wypełniający przestrzeń. Dźwięki także nadeszły za sprawą przytomnego basiora przebitego w wielu miejscach. Jednak aury nie było. Żadnej magii. Puste zwłoki. Duch nie miał pojęcia co zrobić, kiedy okazało się, że nie jest w stanie zyskać dostępu do martwego ciała, gdy to wchłonęło krew Vallieany… a ona wrzeszczała. Tak przerażająco wrzeszczała, że Zerdin zaczął błagać świat by ulżył zielarce i pozwolił jej na szybką śmierć.

Jednak świat nie spełnia marzeń. Gdy potwór przebił po raz wtóry brzuch wilczycy ostrą racicą, sam został zaatakowany przez większą bestię, nijak już niepodobną do czegokolwiek. 

Dwa nieumarłe stworzenia tarzały się w brudnym śniegu, zupełnie tracąc zainteresowanie zarówno waderą, jak i strażnikiem, który w międzyczasie uzyskał ostateczny spokój i wylądował dwa metry od niej. Dusza uleciała z niego błyskawicznie w akompaniamencie wrzasków i obrzydliwego fetoru, jakby chcąc pozostawić to bagno samemu sobie, zapominając o swoich obowiązkach za życia. Miał zresztą do tego prawo.


Przerażony duch jednak nie zdjął spojrzenia z czarnego ciała nawet na chwilę, ignorując otoczenie.

Słabła na jego oczach, a on nie mógł się pogodzić z tym co się działo. To nie mogła być część jego realiów... nigdy się na to nie zgodził, więc tak nie mogło być. Przestąpił z nogi na nogę, czując jak gorące powietrze przepalało jego płuca i całą resztę układu oddechowego. Nie, nie jego. Vallieany. 

Wrzask powoli słabł, oddając miejsce bulgotaniu i sapnięciom. 

Robiło się cicho. 

Przez ten czas Zerdin zdążył zapomnieć jak bardzo bolała śmierć, bo przecież przez dziesięciolecia był tylko duchowym bytem, którego nie dotyczyły tak przyziemne sprawy jak ból. Nawet nie chciał pamiętać, nie chciał myśleć o cierpieniu własnej dziwnej formy, którą przybrał. Było to niczym w porównaniu do bólu wywołanego widokiem zakrwawionej zielarki. Umierała na jego oczach, zatruta czymś czego nie rozumiał.

Obserwował, badał, rozglądał się, desperacko szukając rozwiązania. Nie miał pojęcia skąd to gówno się wzięło, ani czy było lekarstwo, zresztą niczego by nie wskórał, choćby miał tony chęci. Sama moc złapania tej czarnej wadery i oddania dla niej swojej własnej energii brzmiała jak marzenie, na które nie mógł sobie pozwolić. Oddałby tej waderze własne życie, którego przecież nie posiadał. Oddałby wszystko, ale przecież nie miał nic.

Mógł więc tylko patrzeć, obserwować jak ona bezwładnie macha łapami, przeraźliwie przy tym sapiąc, duszona przez psującą się i pęczniejącą w jej gardle krew. Nigdy nie czuł się tak materialny jak wtedy, kiedy dotknął własnym nosem nosa wadery, kiedy jej ciało zaczęło poddawać się gwałtownym konwulsjom. Ten nos. Tak suchy i zimny. Od momentu pierwszego ugryzienia cała już zdążyła przesiągnąć odorem krwi i rozkładającego się mięsa, tak niepasującego do zwyczajnego aromatu ukochanych ziół. 


Niekontrolowanie Vernon wyprostował się i wciągnął powietrze, dusząc szloch. Nie miał pojęcia co się z nim działo, jednak nie miał zamiaru dać sobie tego komfortu by przeżywać żałobę przed nadejściem Luirii, w którą oboje przecież nie wierzyli. Basior zacisnął zęby, zrozpaczony własną słabością.

Jej ból i strach przeszywały go na wskroś. Vallieana najbardziej na świecie bała się śmierci i on wiedział o tym jak nikt inny, sam ją wielokrotnie wyrywał z uścisku boginki. Niby był tylko duchem, jednak emocje które z nim dzieliła chciały doprowadzić go do szaleństwa. Dobrze że nie mogła wiedzieć, jak on sam się bał.


W końcu jednak odważył się zbliżyć i położyć obok umierającej, przylegając niematerialnym ciałem do pleców złamanych niczym gałązka, w śniegu brudnym od krwi, ziemi i włosia. Obok tej chudej powłoki, której klatka piersiowa unosiła się i opadała bez ładu, chociaż powietrze już zdawało się nie prześlizgiwać przez te drogi oddechowe. Pokaleczone łapy przestały się rzucać w błaganiu o pomoc, a rozjarzone oczy odbijające błękit nieba bladły, niczym księżyc zasnuwany chmurami. 

Duch znów powstrzymał bolesne wycie, które drażniło go od środka, gdy wraz z milknącą waderą, schodziły z niego jej cierpienie, uczucia i myśli. Po raz pierwszy w jego istnieniu poczucie ulgi niosło ze sobą tak wiele samotności… otarł jednak oczy, zmuszając się do skupienia.

No chodź do mnie, nie walcz już - wychrypiał przez zaciśnięte gardło.


Czarne ciało pozostało w bezruchu przez następne godziny, jednak Zerdin przez cały czas pilnował go, oczekując jakiejkolwiek zmiany. Przeżył w tej postaci wiele lat, więc był cierpliwy… co prawda nie spodziewał się, że czeka właśnie na moment, w którym to martwy strażnik przemuje inicjatywę. Zwłoki odniosły się i bezwładnie zaczęły pełznąć w kierunku ciała wilczycy, by wgryźć się w jej udo niczym w miękki owoc. Gdyby mógł, Vernon zwymiotowałby bez dwóch zdań, jednak w pierwszej kolejności rozgniółby łeb zombie na mokrą papkę. Zerdin podniósł się z odrazą, zbolały, że jakikolwiek potwór ośmielił się tak sprofanować ciało jego najdroższej, lecz szybko przeżył kolejną falę zdziwienia, kiedy to powłoka po waderze zaczęła wydawać z siebie chlupoczące odgłosy. Pozbawiona duszy skurupa wstała na trzęsących się nogach i wydawała się równie oburzona co Vernon, że ktoś próbuje ją pożreć.

I mimo wstrętu do całej tej chorej sytuacji, duch nie pozwolił sobie nawet na chwilę rozproszenia. Gdy resztki wilczycy rzuciły się z dzikim charczeniem na drugiego wilka, duch natychmiast wyłapał wzrokiem to, na co tak czekał. Przypadł do ziemi i przechwycił delikatny obłoczek, który został porzucony w miejscu śmierci przez własne ciało. Malutki, mniejszy od długości wilczego pazura. Zerdin wstrzymał oddech ze wzruszenia, kiedy dusza Vallieany lewitowała w przestrzeni między jego kończynami.


Już wiedział, że ją odzyskał. Czuł jej magię, zapach i strach, który powolutku zmieniał się w zdziwienie, gdy rozmyte krawędzie rozbitej duszy badały opuszek łapy ducha.

Znów niemal zapłakał, jednak tym razem ze szczęścia, i uśmiechnął się tak szczerze, jak jeszcze nigdy do nikogo. Znów mógł o nią dbać.

Nie bój się, teraz już jesteś bezpieczna.



Nagroda: 130 łusek oraz 10 punktów do dowolnego zagospodarowania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics