sobota, 11 lipca 2020

Od Aarveda CD. Jastesa

Aarved zamknął za sobą drzwi, a torba zawieszona na napierśniku obiła mu się o bok. Otrzepał się, a krótki ogon zawirował tak, że sierść przypominała puchaty pompon. Wilk parsknął i ruszył wolnym truchtem do miejsca, w którym miał się spotkać z posłańcem, aby razem zapolować na świeży prowiant.
Pogoda tego wieczoru nie sprzyjała łowom. Zachód był brzydki i szary, a znikające za szczytami gór Słońce zasłaniały brudne chmury. Nie sposób było dostrzec ani gwiazd, ani Księżyca. Mimo tego przygotowanie się przed wyprawą stanowiło konieczność. Śnieg skrzypiał jękliwe pod łapami, a wiatr mu przygrywał, wyjąc w ciemnych uszach błagalnie, kiedy rogacz przedzierał się przez zaspy, wydmuchując z nosa małe obłoczki, które po chwili znikały w górze, unosząc się ku swoim większym, straszniejszym braciom. Mróz szczypał w oczy i nos, powoli znajdował też przejście w labiryncie gęstej sierści i wgryzał się w skórę. Wilk wiedział jednak, że uda mu się pozbyć tych małych, ostrych ząbków dzięki szałowi polowania, intensywnemu biegowi i adrenalinie. Już nie mógł się doczekać tej wzmagającej się stopniowo ekscytacji, ciszy przed burzą, gdy będą próbowali wytropić zwierzynę. Prawdziwa sztuka, przedstawienie teatralne z tragicznym trzecim aktem.
W końcu dotarł do wielkiego głazu przypominającego choinkę, przy którym miał się spotkać z niedawno poznanym towarzyszem podróży. Przystanął przy nim i już miał zacząć się rozglądać, gdy nagle zza szarej masy wyłoniła się znajoma, długonoga postać. Aarved skłonił się.
- Panie Jastesie.
- Panie Aarvedzie - odkłonił się posłaniec. - Udało mi się dokonać rekonesansu i przekonałem się, że w pobliżu znajduje się stado karibu wraz z młodymi. Są w tamtym kierunku, na północny zachód. Uważam, iż to je powinniśmy obrać za cel naszych łowów.
- Myślę, że to dobry pomysł - odparł wojownik. Nieco zbiło go z tropu bogate słownictwo wilka. Nie wiedział, czy on też nie powinien tak mówić, aby sprawiać bardziej profesjonalne wrażenie, ale obawiał się, że nie mając doświadczenia w takim sposobie wypowiadania się, jedynie by się zbłaźnił. - Niestety wiatr wieje nam w plecy.
- O to proszę się nie martwić. Kontroluję prądy powietrza i dołożę wszelkich starań, aby pierwsza faza polowania przebiegła pomyślnie.
Zielonooki kiwnął głową i po chwili oba basiory ruszyły w stronę ukazaną przez Jastesa. Zanurzyły się w głęboką ciemność lasu. Aarved rzadko miał okazję wykazać się w takich warunkach - zazwyczaj na uzupełnianie swojej spiżarni wybierał wczesne popołudnia. Ta odskocznia od rutyny sprawiła, że przeszedł go miły dreszcz, a zmysły przyjemnie się wyostrzyły, łapiąc każdy najdrobniejszy szelest; wiewiórka przemknęła po korze, dzik grzebał w śniegu, a sowa usiadła na gałęzi. Również do nosa docierało tyle podniecających, ożywczych zapachów! Soki z obdartego przez jelenie drzewa, świeżo odkopane korzonki i rzadkie kwiaty zdolne do rośnięcia pod śniegiem, wszystko to przyjemnie gładziło jego nozdrza. No i ten niezapomniany zapach nocy... Mimo brzydkiej pogody, Ved całym sobą chłonął niesamowite wrażenia, ciesząc się każdym sprężystym krokiem na śniegu. Czuł, że to jest właśnie jego miejsce. Mimo że uwielbiał wojsko i walkę, swobodny trucht przez las i wcielenie się w prawdziwego łowcę zawsze potrafiło wprawić go w dobry nastrój. W tamtym momencie należał właśnie do lasu, do śniegu, do drzew i, paradoksalnie, do swojej zwierzyny. Czysta gra instynktów i natury, coś, o czym czasem zapominał w cywilizowanym wilczym świecie.
Nie lubił polować przy użyciu mocy, uważał, że chwile w lesie to możliwość oderwania się od problemów życia codziennego. Jego zdaniem ofiara powinna mieć szansę na ucieczkę. W końcu nie chodziło o moralne porachunki, wojny czy politykę, a o przetrwanie. Nie powinien uciekać się do magicznych sztuczek, próbując zabić niewinne cielę karibu. To była rzadka okazja do porzucenia swojego rozumnego jestestwa, do sięgnięcia do korzeni i pozwolenia sobie na wyzwolenie tak często trzymanych na krótkiej smyczy instynktów.
Po kilku minutach intensywnego marszu, wiatr zmienił kierunek, tak jak obiecał złotooki. ,,Najwyraźniej rzeczywiście umie posługiwać się powietrzem. Ciekawe do jakiego stopnia", pomyślał wojownik, wciągając w nozdrza niewyraźną woń zwierzyny.
- Są jakieś dwa kilometry przed nami - oznajmił długonogi.
- Mógłbym zapytać, skąd pan to wie? Oczywiście nie chcę być nachalny ani nieuprzejmy.
- Potrafię rozmawiać z prądami - odparł rzeczowo posłaniec. Rogacz skinął głową i skupił się z powrotem na drodze. Taka umiejętność... To było coś. Szczególnie jeśli chodzi o zwiad. Nie to co ściana z błota czy marna kulka ognia.
Chudy wilk nie był zbyt rozmowny, a Aarved nie wymuszał konwersacji. Dalej cieszył się otaczającym go światem i powoli czuł, że mięśnie zaczynają drżeć z ekscytacji. Powoli wyostrzająca się woń zwierzyny zaczynała go nakręcać. Nie mógł się już doczekać widoku stada i pierwszych kilkunastu minut, kiedy będą wybierać najsłabsze cielę. 
Wkrótce jego oczekiwania miały zostać spełnione, albowiem dwa basiory weszły na niewielki pagórek. Na jego zboczu widać było ciemne zarysy dużego stada reniferów. Serce zaczęło bić drapieżnikowi szybciej, instynktownie przypadł do ziemi. Wzrok się wyostrzył i dzięki temu mógł dostrzec kilka samic z młodymi. Zastanawiał się, z której strony najlepiej będzie zaatakować i którego osobnika obrać za cel. Niestety aby sprawdzić to ostatnie musieliby wpierw zmusić stado do biegu...
Zerknął na Jastesa i wynurzył się powoli z krzaków. Obeszli grupę zwierząt, chowając się w wątłych zaroślach. Na szczęście i nieszczęście nie było nic widać. Mogli spokojnie pozostać w ukryciu, ale nie było szans dostrzec wyraźnych kształtów zwierzyny po tym, jak zeszli w dół pagórka. Nie mogli już nic zrobić, aby lepiej przygotować się do ataku. Dwaj łowcy wymienili się spojrzeniami i kiwnęli głową.
Wyskoczyli przed siebie niczym dwie strzały. Renifery ryknęły dziko i ciemna masa rzuciła się w przeciwnym kierunku do dwóch gnających psowatych. Rozpoczęła się szalona gonitwa, śnieg pryskał myśliwym w oczy, a zwierzyna rozpierzchła się między drzewami. Mimo tego doświadczone wilki nie dały się szybko zmylić, pozostając obojętnymi na zgrabne manewry grupy. Była niemalże jak jeden organizm, gładko wijąc się na boki, gwałtownie zmieniając kierunki, gdzie każde kopyto, każda kończyna spośród dziesiątków były w idealnym zgraniu z resztą. Zadaniem dwóch towarzyszy było to zgranie przerwać.
Jastes szybko  wyprzedził Aarveda. Obrał trasę biegu obok jednego z pozostających w tyle cielaków i uczepił się jego nogi. Młody zabeczał rozpaczliwie i próbował wymierzyć przeciwnikowi kopniaka drugą, zdrową nogą. W tym momencie zdążył jednak dogonić go rogacz, korzystając z tego, że dorosły basior zwisający u boku cielęcia był dla niego za dużym obciążeniem. Mimo tego biegł nieustannie za matką, która na wezwanie swojego potomka gwałtownie zawróciła i szykowała się do odpędzenia intruzów za pomocą swoich ostrych racic.
- Nie tego szukamy! - krzyknął zielonooki, puszczając szorstkie futro. Sivarius najwyraźniej usłyszał, bo oba basiory odbiegły od renifera, zanim jego rodzicielka zdążyła zadać im pierwszy cios.
Stado oddaliło się nieco, wilki musiały więc nadrobić. Posłaniec zaczął wyszukiwać kolejne młode z tłumu, natomiast Aarved zajął się odpędzaniem dorosłych osobników za pomocą ujadania i podszczypywania ich w zad, podbrzusze i łopatki. W końcu usłyszał kolejne przerywane, meczące krzyki oznaczające, że Jastesowi udało się wyłowić kolejną potencjalną ofiarę. Przyspieszył i w kilku potężnych susach dogonił sylwetkę wyraźnie odcinającą się od ciał karibu swoim jasnym odcieniem futra. W końcu wiatr przegonił chmury i wreszcie księżyc rzucił nieco światła na dantejskie sceny rozgrywające się w zachodnim lesie.
Tym razem wybrane cielę było o wiele mniejsze i słabsze niż poprzednie. Beczało rozdzierająco, niezdolne do dalszego biegu, kiedy dwa basiory chwyciły je z dwóch stron, przyszpilając je do ziemi swoimi kłami. Matka natychmiast odpowiedziała, ale łowcy już uzyskali swoją odpowiedź i mogli się tylko cieszyć z tego, że udało im się znaleźć właściwą ofiarę tak wcześnie. Gdy łania wreszcie spostrzegła walczące o życie młode, z rykiem rzuciła się w kierunku zabójców. Ci jednak prędko rozpierzchli się w różne strony. Tym razem to Aarved, jako silniejszy z dwójki, zajął się podgryzaniem młodego, podczas gdy Jastes wykorzystywał swoją szybkość i zwinność, aby trzymać samicę z dala od partnera, jednocześnie unikając desperackich, acz bardzo groźnych, ataków. Kilka razy posłużył się również swoją mocą, dmuchając śniegiem w oczy renifera lub zasłaniając rogacza przed wzrokiem poziomych źrenic.
Młode nie chciało jednak tanio sprzedać skóry. Ved otrzymał kilka przykrych kopniaków w brzuch i bok, a parę razy cielakowi udało się wyrwać i podbiec do matki. W końcu jednak basiorowi udało zakończyć się jego żywot, po tym jak dostatecznie osłabił ofiarę i zadał jej ostateczny cios w szyję. Skomlenie w tle mówiło mu, że Jastes dalej stara się utrzymywać odpowiedni dystans między nim, a samicą karibu. Wojownik oderwał się od parujących w świetle satelity krwawiących zwłok i dołączył do posłańca w próbach zupełnego odpędzenia teraz pozbawionej dziecka matki. Zwierzę stanęło w oszołomieniu, przebierając nogami i kręcąc głową. Aarved wyszczerzył kły i zaczął dziko ujadać, jednak rogata dalej nie zamierzała odpuścić. W końcu wojownik przypuścił frontalny atak, udając, że zamierza naskoczyć na jej szyję. Jeleniowaty beknął i obrócił się na tylnych nogach gwałtownie.
Wilki stały koło siebie, a para unosiła się z ich pysków. Zielonooki dyszał z wyciągniętym językiem, szczęśliwy, że udało im się położyć cielaka. Spojrzał na Jastesa, który wyglądał tak, jakby w ogóle się nie zmęczył.
- Zacznijmy dzielić mięso - zaproponował biały samiec. Rogacz kiwnął głową i obaj rozpoczęli rozrywanie świeżo zabitego reniferka.
Nagle jednak z tyłu rozległ się ryk. Drapieżniki podskoczyły i obejrzały się za siebie. Między drzewami pojawiła się czarna masa. Basiory stały znieruchomiałe i patrzyły, jak ciemna figura się podnosi i prostuje. Wrzask się powtórzył, a do wrażliwych nosów dotarł smród. Księżyc znów wyjrzał zza chmur i rzucił światło na nowego przybysza.
Niedźwiedź.

<Jasiu?>

Słowa: 1510 = 120 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics