sobota, 26 września 2020

Od Aarveda - Trening IV

Wiatr wył, plącząc się między szczytami gór. Nurkował w przepaście, ścigając się ze spadającym śniegiem, po czym podrywał się nagle, porywając za sobą białe płatki. Mleczna mgła rozlewała się po dolinie smętnym całunem. a szare niebo patrzyło ze smutkiem na spowity półmrokiem krajobraz. Gęste, szare chmury kłębiły się między zboczami, przesuwając się powoli na zachód, aby przynieść kolejnym akrom nową warstwę śniegu. Było zimno, było wietrznie, było... martwo.
Jednak nie na polu ćwiczebnym wojsk lądowych Królestwa Północy. Tam mgłę zastąpiła para unosząca się z rozgrzanych ciał, wycie wiatru - stękania, krzyki i głuche odgłosy uderzenia, a zamiast zasłony smutnych obłoków nad wojownikami wisiał lądowy sufit.
Był to świat zmęczenia, siniaków, adrenaliny. Potu, krwi i zapachu, który można było określić tylko jako woń walki.
Był to świat Aarveda.
Rogaty basior stał naprzeciw swojego rywala- postawnego, szarego wilka o niezwykle jaskrawych i efektownych piórach na karku i grzbiecie. Dyszał ciężko, a plecy wciąż boleśnie pulsowały po poprzednim przegranym pojedynku, jednak częstowany samiec nie zamierzał się poddawać tylko przez to, że był obolały i zmęczony. No i przez to, że jego serce ściskało to obrzydliwe uczucie, które mówiło mu, że jest bezużyteczny. Chciał dalej walczyć, ale drżenie mięśni i przyspieszony oddech powstrzymały go przed wykonaniem pierwszego ruchu. Był pewien, że gdyby od razu rozpoczął walkę, to przegrałby ją niemalże natychmiast. Najwyraźniej jednak jego oponent również boleśnie odczuł swoje poprzednie starcie, bo także nie kwapił się do rozpoczęcia spotkania.
Sekundy mijały, a Aarved próbował uspokoić własny organizm i wyciszyć burzę myśli, która przechodziła mu właśnie przez umysł. Porażka, którą poniósł dosłownie kilka minut wcześniej, bardzo mocno nadszarpnęła jego dobre samopoczucie. Już od kilku dni gorzej sobie radził, zaniedbywał treningi i swoje obowiązki. Nie mógł się zmusić, aby włożyć trochę serca w wykonywaną pracę, ale jednocześnie cały czas wytykał sobie własne niedbalstwo, lenistwo i bezużyteczność. Nie mógł nic z tym zrobić, ale się za to nienawidził. Wpadł w zamknięte koło i nie wiedział, jak się z niego wydostać. W dodatku parę chwil temu został dosłownie zmiażdżony przez młodego kadeta. W tamtym momencie, kiedy stał naprzeciw szarego basiora, miał ochotę rzucić wszystko i zamknąć się we własnej jaskini. Na zawsze.
Zamiast tego postanowił wziąć się w garść. Odetchnął głęboko i zaczął się przygotowywać do kolejnej walki. Tym razem nie przegra, jeszcze może pokazać, że do czegoś się nadaje. To jego szansa - wygra, przechytrzy partnera i wgniecie go w grunt.
Chciał jako pierwszy zaatakować, by pokazać swoją dominację. Sam nie wiedział, czy próbował tym udowodnić swoją siłę rywalowi, czy samemu sobie. Nie zastanawiał się jednak nad tym, nie czekał dłużej. Przywilej rozpoczęcia starcia należał do niego.
Skoczył i uderzył rozczapierzonymi łapami w szarą pierś. Zaatakowany osobnik zatoczył się w tył, wymierzył ripostę w brązowy kark. Zęby zacisnęły się jednak na powietrzu, bo Aarved już zdążył wykonać unik, wciskając z wielką siłą głowę w bok drugiego wojownika w nadziei na zachwianie jego równowagi. Udało mu się to.
Szary basior już miał upaść na grzbiet, ale w ostatniej chwili udało mu się złapać za skórę na szyi Aarveda i pociągnąć go w ten sposób za sobą. Zielonooki łupnął głucho o lód kilka centymetrów od szarego wilka. Jęknął głośno i szarpnął brutalnie szyją, wyrywając się z uścisku. Momentalnie jednak znów poczuł ich nacisk, tym razem na gardle, który jednocześnie przycisnął bezlitośnie jego potylicę do ziemi.
Fuknął z furią, upojony adrenaliną i walki, spinając mięśnie, aby wyrwać się ze śmiertelnego uścisku. Nie mógł się jednak ruszyć. Gdyby to była prawdziwa walka, a nie jedynie ćwiczenia, najprawdopodobniej nie mógłby zrobi nic więcej niż się poddać i modlić do bogów o to, że zwycięzca oszczędzi jego życie. Ta świadomość wzburzyła w nim krew. Nie przegra! Nawet za cenę własnego życia!
Podkurczył tylne nogi i kopnął górującego nad nim basiora ze wściekłym rykiem.
Jak... Dlaczego? Dlaczego znów zawiódł? Prawdziwy Lorent powinien być w stanie powalić każdego z tych wojowników jednym ciosem, a on... Ale przecież jeszcze nie poległ! Przyciśnięcie przeciwnika do gruntu, jednocześnie chwytając go za szyję, kończyło pojedynek. Była to niepisana zasada treningów - w końcu trzeba było wyznaczyć moment, w którym starcie się kończyło. I nie mogło być to zabicie lub mocne okaleczenie jednego z walczących.
Niby powinien uznać przewagę opierzonego wilka, ale to jego wina, że dał się ak zaskoczyć. A Aarved jedynie wykorzystał fakt, że gówniarz nie był w stanie rozszarpać mu tchawicy i go puścił. To był jego błąd, a rogaty skorzystał z tej okazji. Tak, jak dobry wojownik powinien zrobić. Znajdować szansę i zmiażdżyć swoich wrogów. Jeszcze nie przegrał, jeszcze się nie ośmieszył, przegrywając pojedynek trwający mniej niż dwie minuty.
Jaskrawe pióra zafurkotały wściekle, gdy ich właściciel potoczył się w tył. Cętkowany wilk zerwał się na równe łapy, czując, jak adrenalina uderza mu do głowy. Widząc wroga leżącego na plecach, basior momentalnie odsłonił kły, a jego mięśnie się napięły. Już miał skoczyć do przodu i zatopić kły w ciele szarego wojownika, aby mogły ostatecznie rozstrzygnąć pojedynek. Rozum go jednak powstrzymał. Momentalnie zamarł w miejscu, uświadamiając sobie, że to byłby naprawdę paskudny ruch z jego strony. Może i był zły, rozgoryczony oraz zdesperowany, ale nie na tyle, aby rzucić się na bezbronnego.
Szary wilk podniósł się z trudem i spojrzał z zaskoczeniem na zielonookiego. Nie spodziewał się, że zostanie tak potraktowany. Zaczął się zastanawiać, czy to on popełnił błąd, czy to tamten dziwny rogacz zachował się jak szczeniak.
Krępująca cisza się przedłużała. Nagle cała złość i frustracja opuściły Aarveda, znikając jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ustępując tym samym niepewności i... Wstydowi. Może... Może powinien się poddać? Stał tak, zastanawiając się nad tym, co właściwie zrobił  i czy właśnie się nie ośmieszył.
Wiatr uderzył w cętkowany bok, a razem z nim - szare, mocne łapy. Mimo niespodziewanego ataku basiorowi udało się utrzymać równowagę. Jęknął zaskoczony i obrócił się na przednich łapach, a jego rywal przeleciał koło niego. Nagle cała ambicja wróciła, a basior zapragnął dać z siebie wszystko, skoro drugi basior zgodził się na kontynuowanie pojedynku. Chciał wygrać. Tak, jak powinien wygrać Lorent.
Wycelował, rozerwał szczęki, wymierzając szybki, mocny cios w szare lędźwie. Z jego gardła wydobyły się mokra para i wściekły ryk.
Nie udało mu się jednak złapać swojego celu. W momencie, w którym kły przedarły powietrze, usłyszał warkot przy lewym uchu. Zaskomlał, gdy poczuł szarpnięcie na karku. Wyszczerzył zęby, oczy pociemniały mu ze złości. Zaparł się na tylnych łapach i wykręcił ciało na tyle, aby móc uderzyć bok przeciwnika przednimi kończynami. Ciężar masy mięśni, który nagle został skierowany w dół z ogromną siłą sprawił, że oba wilki straciły balans.
Rogacz poleciał w bok. Zobaczył, jak tylne nogi drugiego wilka, niebezpiecznie ślizgając się po lodzie, walcząc o utrzymanie sylwetki w pionie. Były zachęcająco blisko brązowego pyska. W wyobraźni Aarveda nagle pojawiła się wizja, w której chwyta wroga za kończyny i podcina go, a potem zaciska zęby na szarej krtani. Istniał tylko jeden problem - sam Aarved ledwo trzymał się na łapach. Samiec był jednak za bardzo zaślepiony wizją łatwej wygranej i pokonanego wroga, kulącego się pod jego łapami.
Zamiast więc walczyć o balans, co powinien był zrobić, pozwolił, aby jego ciało runęło w przód, a zęby chwyciły cienką skórę na obcej nodze. Próbował mocniej zacisnąć szczęki, ale...
Mgła, potem uderzenie i ból, nacisk wgniatający go w zimny lód. Nie wiedział, co pierwsze wysadzi mu czaszkę - siła, z jaką przygniatany był do podłoża, czy krew pulsująca mu w uszach. Poczuł panikę, ale nagle zorientował się, że nie był w stanie się ruszyć. Nie ze strachu, ale dlatego, że coś przyciskało mu wszystkie kończyny do ziemi.
Pierś i szczęka, w które trafiło kopnięcie szarego wilka, pulsowały boleśnie. Przez chwilę Aarved miał wrażenie, że stracił świadomość na kilka minut i tylko dlatego skończył z nosem wciśniętym w twardy grunt pola treningowego. Dopiero chwilę potem dotarło do niego, że drugi samiec musiał ściąć go z nóg celnym kopnięciem, jeszcze zanim udało mu się porządnie chwycić za szare futro.
Podłoże wibrowało od setek kroków, skoków, ataków i uników, a do rogatej głowy z każdym piskiem pazurów przesuwanych po lodzie coraz dosadniej dochodziło, że poległ. Przez własną głupotę znów przegrał.
- No i co? Warto było robić z siebie idiotę?
Zacisnął powieki, próbując nie słyszeć tych boleśnie prawdziwych słów. Czuł, jak wgryzają mu się w umysł. ,,Przynajmniej jesteś na swoim miejscu", odezwał się ten znienawidzony przez niego głos. ,,Niczym szmata do podłogi".
Nie miał siły się mu opierać. Wiedział, że ma rację.
Po powrocie do domu resztę dnia spędził samotnie, przykuty do łóżka, walcząc ze łzami gromadzącymi się pod powiekami i z myślami, które kazały mu wierzyć, że świat byłby lepszy bez niego.


Nagroda: 2 punkty siły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics