piątek, 11 września 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Słysząc jego słowa, ciepło mi się zrobiło na sercu. Dotychczas jedyna osoba, która obiecała mnie chronić, zmarła już dawno temu i była wyjątkowym wilkiem, który w porównaniu do reszty, postanowił mnie otoczyć opieką. Czas zmazuje rany, jej śmierć już mnie tak nie boli, ale dalej mam ochotę wrócić do starych czasów, by chociaż się móc do niej przytulić. A teraz słysząc te słowa w ustach innego wilka, miałem wrażenie, że to ona przemawia przez niego. Lekko się uśmiechnąłem, to było bardzo miłe. Przemilczałem jednak fakt, że jego zawodem jest leczenie wilków, a nie ratowanie ich jako wojownik – mimo wszystko słowa nie straciły na znaczeniu.
- Z chęcią – odparłem.
- Więc pójdę jeszcze raz porozmawiać z dowódcą – oznajmił, na co tylko skinąłem głową. - Zostaniesz z nimi? Tak na wszelki wypadek – ponownie się zgodziłem. Basior podziękował, po czym ruszył w kierunku straży. Przez chwilę chciałem iść z nim, potowarzyszyć mu, ale obiecałem rzucić okiem na poszkodowanych. Kiedy basior zniknął mi z pola widzenia, wróciłem do środka i położyłem się przy ścianie, nie daleko rannych żołnierzy, wśród których znajdowała się wadera. Myślami popędziłem w stare czasy, kiedy to godzinami leżałem na śniegu i obserwowałem płynące chmury, albo siedząc na drzewie, przyglądałem się szczeniakom, którym rodzice zakazali zabawy ze mną. Po chwili moje myśli powędrowały do medyka, którego chociaż znałem nie długi czas, to jednak go polubiłem na tyle, aby móc spędzać z nim większość swego czasu. Na moment zamknąłem oczy, zastanawiając się, co może nas jutro spotkać. Nie bałem się, jeszcze nie teraz. Bardziej martwiłem się, że coś pójdzie nie tak i mogę go stracić. Tak, nie chciałem, aby coś mu się stało i mnie zostawił. Przynajmniej nie teraz.
Moje myśli przerwało poruszenie wśród śpiących wojowników. Kiedy jeden z nich się obudził, zrobił to kolejny, a pozostałych obudzili. Po dwóch minutach wszyscy wstali, po czym oświadczyli mi, że czują się już lepiej i będą wracać do domów albo na służbę. Jedynie pokiwałem łbem i powiedziałem, że w razie wypadku, mają natychmiast się zgłosić do lekarza. Przytaknęli, po czym opuścili dom Lawrence'a, zostawiając mnie samego z waderą i już nieśpiącym szczeniakiem. Młody otworzył oczy przez hałas, chwilę mi się przyglądał, po czym odwrócił plecami i wsadził pysk w łapy matki. Uśmiechnąłem się na ten widok. Po jakimś czasie do pomieszczenia wszedł medyk.
- I jak poszło? - zapytałem cicho, aby nie przeszkadzać śpiącym. - Wojownicy się już obudzili i wyszli.

<Lawrence?>
Słowa: 392 = 24 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics