czwartek, 24 września 2020

Od Spero CD. Lysandra

Cóż... Taaa, zawsze wiedziałam, że mój legendarny wręcz pech ma beznadziejne wyczucie czasu. 
Dowody? Ach, można nimi sypać z rękawa. Począwszy od całkowicie losowych wizyt w Katakumbach pod Centrum, acz dziwnie zbiegających się w czasie z jakimiś innymi nietypowymi wydarzeniami w moim życiu, a na pojawianiu się u mnie ni z tego ni z owego nowych mocy skończywszy. Potencjalnie śmiercionośnych mocy. Nawet, jakby się nie wydawała taka na początku, to z czasem wychodziło, że w jakiś pokrętny sposób była inicjatorem jakiegoś przypału ze mną w roli głównej.
Generalnie nie polecam.
Moje niewyspanie spowodowane ostatnio odkrytymi mocami, które zdecydowanie nie pomagały mi zapanować nad w miarę regularnym odpoczynkiem, sięgało zenitu. Gdyby nie Valentine, który przez większość czasu czuwał nad moją trzeźwością, prawdopodobnie dawno wysadziłabym się w powietrze. Albo kogoś przypadkiem otruła. Albo sobie zrobiła krzywdę. Względnie wszystko na raz, bo i tak tragiczne etapy się zdarzały, szczególnie na przestrzeni ostatnich kilku dni. No ale cóż... Val ze mną nie mieszkał, miał swoje życie, swoją rodzinę. Nie mógł być ze mną cały czas.
A ja, głupia, zamiast posłuchać jego prośby z dnia poprzedniego, żeby zrobić sobie dzień wolny i nie zabierać się za ważenie żadnych specyfików... zrobiłam dokładnie to, czego robić nie miałam.
I w ten oto sposób dochodzimy do chwili obecnej. A mianowicie...
- Kurwakurwakurwa - poderwałam gwałtownie głowę z blatu, na którym wcześniej, dosłownie na moment!, oparłam ją, żeby sobie nieco ulżyć w zmęczeniu, podczas gdy czekałam, aż postawiony na ogniu bulgoczący napar ziołowy nabierze odpowiedniej konsystencji. Coś mnie obudziło. I to w niezbyt wesołym momencie kolejnego koszmaru.
Czy on wrócił ze mną?, przemknęło mi przez myśl, jednak nie miałam za bardzo czasu na zastanawianie się głębiej nad tym, co się stało z istotą z mojego koszmaru. Choć wydawało mi się, że gdzieś nad moją głową przemknął jakiś ciemny kształt. Miałam poważniejsze rzeczy na głowie.
Takie jak płonący kociołek z naparem, który zostawiłam samemu sobie na nieco dłużej, niż chwila, jaka minęła od zamknięcia przeze mnie oczu.
Zaczęłam biegać w panice po pracowni, starając się znaleźć cokolwiek do zagaszenia płonącej cieczy. Jakoś wtedy nie wpadłam na to, żeby użyć do tego celu magii, z resztą pewnie nie byłabym w stanie wymyślić żadnego w stresie i ślepej panice, która mnie ogarnęła. Duszący dym zaczął powoli wypełniać pomieszczenie. I moje płuca. Zakaszlałam gwałtownie, próbując sobie jakoś ulżyć, ale nie na długo pomogło. Zaraz znowu gryzący dym zmusił mnie do zmrużenia oczu, by zaraz potem wywołać salwę spazmatycznego kaszlu.
Potem usłyszałam głos, na którego dźwięk łapy się pode mną ugięły.
- Spero?
Bezmyślnie zaciągnęłam się gwałtownie powietrzem. Odruchowo, w wyrazie niedowierzania i totalnego zaskoczenia. Przez to jeszcze więcej dymu dostało się do moich płuc, a ja rozkaszlałam się jeszcze bardziej, w jeszcze większej panice próbując zrobić coś, żeby ugasić płomienie, które zaczęły już sięgać poukładanych na blatach kuchennych kępek ziół. Suchych ziół.
Lys chyba ogarnął, że coś jest nie tak, może wyczuł dym, bo zaraz zobaczyłam jego sylwetkę w wejściu. Mimo nieciekawych okoliczności nie mogłam powstrzymać się od przystanięcia na moment, by zagapić się na niego. Spojrzeć w jego oczy...
Wstrząsnęłam gwałtownie głową, próbując odzyskać trzeźwość myśli. Skup się, Spero. Pożar, pamiętasz?
Ten moment zawahania pozwolił mi odzyskać jasność myśli na tyle, by przypomnieć sobie o kocu, który dostałam od Ash na urodziny, a który obecnie leżał w pracowni wraz z kilkoma poduszkami, z których zrobiłam sobie posłanie, na którym urządzałam sobie krótkie drzemki, gdy Val przychodził zajmować się częścią moich zadań, żeby mnie odciążyć. Złapałam pięknie plecioną płachtę materiału w zęby i szybkim ruchem narzuciłam ją na płonący kociołek. Słyszałam, jak wypełniająca go ciecz zasyczała, przygasając. Mimo to zgarnęłam z okolic źródła ognia wszystkie łatwopalne elementy, bezceremonialnie zrzucając je na podłogę, robiąc tym samym jeszcze większy bałagan. Czy raczej, w obecnym stanie mojej pracowni, już bardziej armagedon.
- Co tu się...? - kątem oka zobaczyłam, jak Lys rusza ze swojego miejsca w drzwiach w moim kierunku. Odwróciłam głowę w jego stronę, na pysk już wypływał mi promienny uśmiech, istna demonstracja prawdziwego szczęścia... Który zamarł mi na ustach, gdy tylko wzrok zarejestrował to, co znajdowało się rozpłaszczone na ścianie tuż za Lysem. Odruchowo położyłam uszy po sobie, podwijając fafle w bezgłośnym warknięciu. Sierść na grzbiecie zjeżyła się, ogon podwinęłam pod siebie...
Czyli jednak przylazł za mną. Wspaniale.
Lys chyba pomyślał, że moja reakcja wynikała z jego nagłego pojawienia się, bo się cofnął, tracąc rezon, z jakim tu przyszedł. Poczułam, jak resztki dymu drażnią moje nozdrza, duszący kaszel zaczął zbierać się w moim gardle... Jednak moje oczy śledziły z przerażeniem koszmar.
Który, gdy tylko Lys postąpił ten nieszczęsny krok w tył, by zwiększyć dzielącą nas odległość, prawdopodobnie uważając, że tym samym daje mi większą przestrzeń... Zaatakował.
- Uważaj! - warknęłam. Tylko na tyle mogłam się zdobyć, bo zaraz kaszel wygrał z moją samokontrolą i zaczęłam wydawać z siebie dźwięki, jakbym miała zamiar wykaszleć płuca. Cóż, tak też się w sumie czułam. Nie zdążyłam przez to zaatakować wystarczająco szybko, potwór z mojego snu skoczył na basiora. Był jednak zbyt mały w porównaniu do rosłego wojownika, nie miał wystarczającej siły, by go powalić. Mimo to widziałam, jak Lys zachwiał się zaskoczony pod niespodziewanym ciężarem na swoich barkach. Próbowałam jakoś zareagować, zrobić cokolwiek, żeby mu pomóc, w końcu to przeze mnie to coś się tu w ogóle znalazło, jednak wstrząsające mną torsje skutecznie mi to uniemożliwiły. Zamiast rzucić się na pomoc, zgięłam się wpół, starając się oczyścić płuca. Tymczasem przede mną rozpoczęła się szarpanina.
Która zakończyła się przygwożdżeniem oślizgłego, nietoperzowatego stworzenia do podłogi. Widziałam kątem oka, jak próbuje się wywinąć, jak rzuca się pod ciężarem łap basiora. Potem usłyszałam nieprzyjemny trzask przegryzanych kości, prawdopodobnie karku. A potem jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było już tylko moje ciężkie sapanie.
Kto by pomyślał, że kaszlenie jest aż tak wyczerpujące.
Bałam się podnieść wzrok na basiora. Tak długo go nie widziałam... Tak niesamowicie za nim tęskniłam. Niejednokrotnie zastanawiałam się, jak będzie wyglądało nasze spotkanie. Ile to już minęło, odkąd wyjechał...? Co w tym czasie przeżył? Czy dalej...
Dobra, halo, o czym ty myślisz.
Tak czy tak, nie tak wyobrażałam sobie nasze ponowne spotkanie. Zdecydowanie nie tak.
W końcu powoli, nieznośnie powoli, podniosłam wzrok z łap ezirisa, wodząc nim po jego ciele, by w końcu sięgnąć jego pyska. Nasze spojrzenia się spotkały. I zamarliśmy. Obydwoje. On stojąc kilka kroków ode mnie, nadal przygniatając truchło tego paskudztwa do ziemi i ja, nadal leżąca na ziemi, próbując pozbierać się po podduszeniu tlenkiem węgla i innymi substancjami smolistymi zawartymi w tym paskudnym dymie, który na szczęście już zaczął ulatniać się z pomieszczenia.
Minęła chwila całkowitego bezruchu, w czasie której tylko na siebie patrzyliśmy... Po czym uśmiechnęłam się ciepło, uśmiechem pełnym ulgi i uczuć, które tak długo w sobie tłumiłam...
Nie wiem nawet kiedy, wszystkie te emocje, które nagle na mnie spadły, uderzając we mnie jak obuchem, spowodowały, że po policzkach popłynęły mi łzy. Łzy wzruszenia. Szczęścia. Miłości.
- Lysander...

<Lysiu? <3 >

Słowa: 1126 = 76 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics