poniedziałek, 7 lutego 2022

Od Vallieany

Najbardziej w swojej pracy Vallieana nie lubiła, gdy nie była w stanie pomóc mimo dawania z siebie stu procent. Takich przypadków nie było dużo, ale gdy już występowały, to zaraz dołączały kolejne komplikacje i związane z nimi wyrzuty ze strony klientów. A jeśli w całej sprawie chodziło o szczenię? To wszystko zaogniało się w zastraszającym tempie. Nie dość, że czuła złość na samą siebie, to jeszcze niezadowoleni opiekunowie często nie szczędzili sobie niemiłych słów, wprowadzając ją w jeszcze większą irytację.
Szła teraz zimną i mokrą uliczką Centrum, otoczona zewsząd dużymi płatkami śniegu, które w sposób anarchiczny sypały się z nieba niczym cukier puder cedzony przez sito. Sarnia skóra, która leżała na wilczych plecach zaczynała powoli przemakać, jednak nadal skutecznie chroniła od wody ciało Vallieany i jej zielarską torbę wypełnioną suszonymi ziołami, a jednak łapy wadery wciąż drżały. Czy to z emocji, czy z zimna, trzęsła się jak osika. Nie jadła też nic od rana, a tymczasem kiedy wychodziła z konsultacji z klientami, słońca już dawno nie było widać. Była więc głodna i nieszczęśliwa.
Od dłuższej chwili szukała jakiegoś zajazdu, w którym mogłaby spędzić noc, jednak brak znajomości rozmieszczenia budynków w Centrum nie ułatwiał jej sprawy. W końcu bywała tu rzadko, a bez okazji – nigdy. Nie miała w końcu potrzeby się szwędać po Królestwie, kiedy była potrzebna w innych Dystryktach. Właśnie, była tam potrzebna! Potrząsnęła mokrą głową i kichnęła, czując nadchodzące przeziębienie, a lodowaty dreszcz nastroszył jej sierść na grzbiecie zakrytym przez płaszcz. Podniosła wzrok i skupiła go na otoczeniu rozjaśnionym przez nieliczne latarnie. Nie była pewna jak znalazła się na takim odludziu Centrum, jednak chciała opuścić je jak najszybciej – problem tkwił w tym, że zamiast na główną drogę, cały czas trafiała w kolejne uliczki. W końcu przeklęła pod nosem i znów się rozejrzała, zatrzymując kroki.
– Vernon, wiesz może jak się stąd wydostać? – spytała cicho, z ewidentną frustracją w głosie, zapatrzona gdzieś w półmrok. Na chwilę umilkła. Minęło parę sekund, nim zdała sobie sprawę z czegoś dziwnego. Obejrzała się za siebie, a po jej łapach ponownie przepełznęło to dziwne mrowienie. Zasyczała pod nosem, gdy jej oczy mimowolnie przeskanowały całą uliczkę w poszukiwaniu możliwych dróg ucieczki. Ściszyła głos jeszcze bardziej.
– Veronon… Czy zauwa…

Już myślałem, że nie zapytasz… i tak, zauważyłem.

Kiedy szła, od dłuższego momentu podążały za nią czyjeś kroki. Non stop słyszała dźwięk, jakby ktoś przechodził po kałużach, jednak zwalała to na omamy spowodowane zmęczeniem. Zdała sobie sprawę, że jej odczucia nie były iluzją a przerażającą rzeczywistością dopiero w momencie, w którym kroki zatrzymały się o sekundę za późno, zupełnie jakby ich właściciel schował się za rogiem budynku wyrastającego za jej plecami. Wzięła płytki wdech, nasłuchując. 

Dobra, idź przed siebie, zaraz cię stąd wyciągniemy. Jeśli będzie trzeba to go załatwimy.

I rzeczywiście zaczęła iść, nie widząc bardziej sensownego wyjścia z całej sytuacji. Dźwięki kroków również się ponowiły, budząc w waderze jeszcze większą frustrację, a przy tym panikę. Gdyby była trochę bardziej odważna, zapewne teraz zatrzymałaby się, odwróciła w kierunku ewentualnego napastnika i wykrzyczała mu w pysk, że ma się odpierdolić… jednak Vallieana nie była odważna, gdy nie miała u boku nikogo za wsparcie. Była zmęczona, głodna i przemarznięta. Bała się wdawania w bójki i bała się krzywdy. Bała się, że jeśli ten drugi rzeczywiście spróbuje jej coś zrobić, Vernon nie zawaha się zaatakować w celu uśmiercenia przeciwnika za pomocą jej ciała. Pochyliła głowę, nastawiła uszy, jakby próbując wtopić się w cień. Chciała odrzucić świadomość, że mimo wszystko nie miała możliwości nagłego zniknięcia z pola widzenia obcej istoty, jednak w jaki inny sposób mogłaby mu dać znać, że nie chce być prześladowana? 

Skręć w prawo, potem jeszcze raz – powinnaś stamtąd zobaczyć ulicę. 

Skinęła głową i przyspieszyła, napędzana wizją wydostania się z tych opustoszałych labiryntów. Mokre futro ciążące na jej plecach przyprawiało ją o wrażenie, że jest przez nie bardziej ciężka i spowolniona niż naturalnie, więc nawet nie zauważyła, kiedy jej spacerowy krok zmienił się w kłus, a potem w szaleńczy bieg o własne życie. Prawdopodobnie zostałaby przy kłusie, gdyby kroki za nią również nie przyspieszyły. Bo one były. Cały czas. Pięć metrów za nią. 
Wpadła w zakręt, rzucając się w całkowicie zacienioną uliczkę i tylko bogowie wiedzą w jaki sposób dziko sypiący śnieg wpadający w lodowate oczy i śliska powierzchnia rozmarzniętej wody pod jej kończynami nie spowodowały, że zabiła się na pierwszym śmietniku. Jednak przeciwnik również nie miał problemu z przemieszczaniem się, gdyż cały czas słyszała jego ruch. Trzy metry. Chciałaby przyspieszyć, lecz nie mogła, obawiając się rozbicia lub poślizgnięcia. 

Tu. W prawo.

I całkowicie ufając duchowi, na ślepo skręciła. Coś, co przez ułamek sekundy zdawało jej się być murem budynku, w następnej chwili okazało się przewieszonym materiałem, który zdarła ze swego rodzaju karnisza. Z impetem wlazła w coś miękkiego, co w odpowiedzi na ciężkie zdzielenie wszystkimi kończynami chudej wadery ciężko zasapało i nagle wywrzeszczało przekleństwa.

Uważaj na bezdomnego.

No co ty Vernon nie powiesz! Nieomal się zabiła robiąc wyskok z wybudzonego basiora, lecz szybko wyrównała krok i popędziła dalej, świadoma, że nieszczęśnik napadnięty przez własny namiot był deptany drugi raz, ponieważ oponent był już mniej niż metr za nią.

Lewo, Vallieana. Teraz.

I zadyszana, przysypana warstwą śniegu wyskoczyła przez wąski przesmyk między budynkami w stronę oświetlonej części Centrum. Oświetlonej tylko przez chwilę, gdyż światło lamp zostało jej przysłonięte w momencie, w którym cienkie łapy miały sięgnąć bruku. Prosto przed pysk, z nieba spadło jej uskrzydlone ciało, w które uderzyła z pełnym impetem. Gdyby była nieco większa, pewnie oboje doświadczyliby brutalnego zderzenia z glebą, jednak Vallieana nie była dużą waderą, więc szeroka pierś dzielnie utrzymała nacisk z zaskoczenia, za to jej ciało prawie złożyło się w harmonijkę. Na szczęście nic nie pękło, więc zdołała panicznie zamachać łapami w celu odbicia się w drugą stronę, przerażona faktem, że przeciwnicy zdołali ją osaczyć. Niestety tym razem mokry grunt wygrał, a ona upadła na żebra i prawą przednią kończynę ostatecznie rozbijając się, tak jak chciała tego uniknąć. 
– Proszę Pani, co się dzieje?!
Zaczęła naprzemiennie kaszleć i dyszeć, czując na raz gorąco spowodowane biegiem oraz chłód dobierający się do niej od przemoczonej głowy i mokrego bruku, a zatkany nos tylko utrudniał jej prawidłową wentylację. Nawet nie zdała sobie sprawy, w którym momencie kaptur spadł jej z głowy, rozpłaszczając się na plecach.
– Hej, czy potrzebuje Pani lekarskiej pomocy?
Zaś wadera zdawszy sobie sprawę, że obcy basior nie był porywaczem/złodziejem/innym przestępcą a stróżem, pokręciła przecząco głową, próbując zdusić kaszel. Przyłożyła ubrudzoną łapę do pyska i rytmicznie drgała w przód i w tył, wydając przy tym nieprzyjemne dźwięki. Minęły dwie minuty, podczas których stróż cierpliwie czekał, aż Zerdinka dojdzie do siebie i wyjaśni mu przed czym uciekała. W końcu podniosła się do siadu na drżących łapach.
– Ktoś… mnie gonił… – zdążyła wymamrotać, nadal uspokajając oddech. Znów brzydko zakaszlała, odwracając głowę – Nie jestem w stanie powiedzieć kto… Wydaje mi się, że używał mocy, ponieważ nie słyszałam z jego strony żadnych dźwięków... tylko... tylko kroki. 
– Hm… – wymamrotał w odpowiedzi obcy, kierując złote ślepia na wnękę, z której wyskoczyła wadera – A ten wrzask basiora?
– Potrąciliśmy bezdomnego – odparła nieco speszona, coraz bardziej drżąc z zimna. Również spojrzała w tamtym kierunku, przerażona własnymi wizjami na temat tego, kto ją gonił i co stało się z bezdomnym. Nastała chwila milczenia, po której wadera zakaszlała i ostatecznie stwierdziła, że więcej nie wytrzyma – Czy mógłby Pan, proszę, odprowadzić mnie do najbliższego zajazdu? 

<Artemie? Wadery lubią na ciebie wpadać ¯\_(ツ)_/¯>

Słowa: 1207 = 81 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics