Żałosny egoista.
Chyba… chyba jednak ta gorycz którą odczuwał w głębi siebie nie wynikała tylko z faktu obitego i opuchniętego już policzka, czy krwi zalegającej w zatokach. Nie, żeby miał zamiar się do tego przyznać, był ponad to. Jeszcze przez chwilę obserwował puste miejsce, które uciekinier po sobie pozostawił, po czym podciągnął się na nogi i ocenił zakre ruchu, na jaki mógł sobie pozwolić. W milczeniu, bez zbędnego wyrazu na pysku rozciągał kończyny i przeciągał łańcuchy, których charakterystyczny szczęk wypełniał przestrzeń jak zraniony drapieżnik, który pochwycił swoją ofiarę i choć nie mógł jej pożreć, nie zamierzał pozwolić jej odejść.
Co za żałosna, żałosna sytuacja.
Kajdany były ciężkie i pomimo braku balastu po drugiej stronie nadal znacznie ograniczały ruchy, więc gangster odrzucił je telekinezą by zrobić sobie przestrzeń, rozsiadł się wygodnie pod ścianą i przymknął oczy, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń. I choć był cierpliwy, nie można było powiedzieć, że całkiem spokojny. Z tyłu głowy wciąż próbował ułożyć sobie wydarzenia z poprzedniego dnia w całość. Szukał imion, rodów, pysków, znaków charakterystycznych tych, którzy go sprzedali, ładując ten nienawistny bagaż, który drażnił i stroszył sierść między łopatkami. Układał plan zemsty. Chciał ich dorwać i powiesić na drzewach, a następnie wykrwawić ich gardła jak świniom, którymi byli. Nawet nie dla przykładu dla innych potencjalnych sprzedawczyków, a dla własnej satysfakcji, by zakleić dziurę w zranionej dumie plasterkiem. Jednooki myślał też o swoim uskrzydlonym podwładnym, który zorganizował całe spotkanie. W którym miejscu całej tej sytuacji stał Truce? Czy był zamieszany w ten plan? Czy był ktoś poza nim?
Pojedyncze oko zastrzygło w przestrzeni, gdy po dłuższej chwili ciszy zakolczykowane uszy wyłapały ruch po drugiej stronie drzwi. I choć chciał się łudzić, że to pomoc, niestety nie był w stanie. Czując aurę porywaczy, a wraz z nimi intensywną aurę czerwonookiego skurwiela miał ochotę zrzygać się żółcią i to bynajmniej nie przez tych pierwszych. Drzwi otworzyły się i zaraz za nimi, rzucony jak szmaciana lalka, wleciał nie kto inny jak nieprzytomny Xynth. Prosto na zapakowany w worek ryj. Białe aż parsknął pod nosem, czego efektem było wykrztuszenie z siebie kilku skrzepów krwi, które przykleiły się do już wystarczająco brudnej i obślizgłej podłogi.
– Tak cię to bawi?! – ryknął Szary, pojawiając się tuż przy nieprzytomnym.
– Podejrzewam że bawi mnie coś innego, niż mógłbyś podejrzewać – rzucił lekkodusznie na tyle, na ile mógł przy rozbitym nosie, po czym jeszcze raz obrzucił Asmodaya pogardliwym spojrzeniem, okraszonym krzywym uśmiechem i w końcu uznał, że jeszcze przez chwilę może się w tym pławić – Jestem ciekawy za którym razem zorientuje się, że sam to może zarobić najwyżej w mordę.
Brązowe, gniewne oczy obserwowały przez chwilę skutego Lerdisa, jakby ich właściciel nagle miał zdać sobie sprawę, że ten gangster rzeczywiście został porzucony. Ha, nawet po raz drugi! Mimo wszystko zaraz prychnął, nie siląc się na żaden konkretniejszy komentarz. Poza nimi w komnacie stawiły się również dwa inne basiory, nadając celi jeszcze bardziej klaustrofobicznego wymiaru. Złapali nieprzytomnego za kark i pociągnęli go bliżej Rosa. Ten momentalnie się poderwał, jak porażony.
– Zabierzcie ode mnie tego zapchleńca – warknął lecz bardziej niż groźnie, zabrzmiało to jak sprzeciw kogoś, kto wie, że nie ma przebicia – macie tam drugi łańcuch w ścianie.
– I co, znowu przez nią przelezie?!
– Drugi raz nie zdejmę mu worka z łba – odparł prostolinijnie, lecz z przekąsem – Wykaż się pomyślunkiem, dziadku, i może zostaw kogoś tu na straży. Nawet nie znasz jego mocy.
Szary aż wrzał w środku, a dwaj pozostali porywacze zerknęli na niego z niemym pytaniem. Przez chwilę milczał, po czym wyrok zapadł.
– Przykujcie ich do siebie i nie ma dyskusji. Nie jesteś tu na wakacjach, Cyklopie. I na jutro już oboje dostaniecie odpowiednie środki na te wasze wyskoki.
Ros przybrał obrażony wyraz pyska, jednak nie zamierzał się kłócić, mając na względzie wielki, rozbity krwiak na lewym policzku. Prawego nie planował nadstawiać.
– Co z moim listem?
– A co, namyśliłeś się?
Prychnął niewesoło.
– Mój zastępca i tak ich nie odda. Z chęcią ci to udowodnię.
– Więc go przekonaj – Szarak wyszczerzył kły, wychodząc z celi.
W tym czasie dwójka rosłych basiorów przykuwała na powrót Asmodaya do jednookiego, który stawiał opór tylko wtedy, gdy robiło mu się za ciasno, lub gdy pokryte krwawą masakrą cielsko Xyntha miało go bezpośrednio dotykać, jakby sam nie był brudny od juchy, tyle że własnej. Na pytanie "dlaczego od razu nie wyrzucicie do go rzeki?" nie padła żadna odpowiedź, a frustrację spotęgował tylko fakt, że Ros nie był w stanie ocenić nawet ich żywiołów, więc atak w tamtym momencie minąłby się z celem szerokim łukiem. Potem wrócił Szary z pergaminem i pisadłem.
– Możesz pisać.
Jednooki zmierzył go od góry do dołu.
– Tak się składa, że moce mi nie wróciły.
– Hm, jaka szkoda – brązowookiemu nie było przykro – To ja napiszę, ale przypominam, że musisz być bardzo, bardzo przekonujący.
– A wiesz gdzie dostarczyć?
– O to się nie martw. Teraz mów.
Białooki nie planował pisać dramatycznych rozprawek. Cała spowiedź zajęła kilka minut, a podczas niej basior szczególnie skupił się na podkreśleniu, że jego życiu grozi niebezpieczeństwo, że połowa jego pyska została rozkwaszona kamieniem, a co najgorsze, jest z nim Asmoday, więc Ikaharu ma jak najszybciej oddać szczenięta. Wszystko było proste, doprawione odpowiednią ilością ironii, będąc lustrzanym odbiciem wszystkich emocji, którymi białooki tak chętnie emanował.
– Kto by pomyślał, że na tym waszym lodowym zadupiu władzę utrzymują takie pretensjonalne dupki jak ty.
– A spierdalaj.
Szarak dla dramaturgii umazał list w krwii dowódcy Krwistych i wyszedł, pozostawiając na straży jednego z pachołków. Teraz wystarczyło poczekać. Tak, tylko poczekać. Biały łeb spoczął na łapach, a jego myśli zdążyły odbiec gdzieś bardzo daleko, nim mięso po drugiej stronie łańcucha zaczęło się budzić i pomrukiwać. Odziana w wór głowa drgnęła, a następnie podniosła się z ziemi, czemu towarzyszyło ciche przekleństwo. Ros przez chwilę tylko obserwował, zastanawiając się jak długo Asmodayowi zajmie zrozumienie w jakiej sytuacji się znajduje, a potem sobie przypomniał, że przecież czerwonooki nie stracił węchu, więc nie był skazany na sam wzrok i słuch. Rozczarowany ziewnął i ułożył się w innej pozycji, podkurczając zmarznięte łapy bliżej siebie.
– Zdejmij mi ten worek z głowy.
Zaskoczony Lerdis poruszył uchem.
– Ha ha. Masz tupet – rzucił beznamiętnie w odpowiedzi. Przez kilka następnych chwil patrzył jak rozgorączkowany Xynth samodzielnie próbuje pozbyć się utrudnienia, jednak przerwał mu pilnujący ich basior. Jedno mocne uderzenie metalowej pałki o podłoże wystarczyło, żeby czerwonooki się zatrzymał.
– Przestań …, albo … ci …– Białe nie rozumiał poszczególnych kolokwializmów z obcego języka, jednak przekaz był wybitnie prosty.
Asmoday gardłowo burknął, jednak jego łeb ostatecznie opadł na ziemię po nieudanej próbie wyswobodzenia się, a jasnowłosy stróż znów usiadł z tym samym nienawistnym wyrazem na pysku. Na celę znów opadła zasłona pozornego spokoju.
I w ten sposób trwały kolejne godziny, może dłużej, może były to dni. Więźniowie dostawali dawki antymagicznych środków i na zmianę spali, budzili się, następnie wymieniali się uprzejmościami, a potem dla rozładowania frustracji paskudnie się wyzywali, by znowu normalnie się odzywać. Ich mięśnie były sztywne, a żołądki puste, pomijając momenty, w których dostawali wodę i drobne posiłki. Wszyscy powoli tracili cierpliwość, a w szczególności Szary, który nie rozumiał braku reakcji ze strony mafii, której szef został porwany na okup. Cała operacja miała trwać maksymalnie dwa dni, a tymczasem tamci uparcie milczeli. W końcu i jego szlag trafił.
Był dzień albo noc kiedy wbił do komnaty, a dwójka przetrzymywanych zabijała czas snem, ściśle przyparci do siebie. Sen ten jednak nie był snem mocnym, więc samo otworzenie drzwi skłoniło obu do podniesienia łbów - warto zaznaczyć, że Asmoday ostatecznie został uwolniony z worka.
– Bierzcie ich – warknął brązowooki w swoim języku, a trójka wilków wyłoniła się zza jego pleców i błyskawicznie dopadli do więźniów. Osłabiony Ros kilka razy próbował się szarpać, gdy jego widoczność znów została odcięta przez materiałową zasłonę i ponownie nie miał możliwości by stale rejestrować co konkretnie się z nimi działo. Na pewno zostali rozkuci i przeprowadzeni korytarzem na zewnątrz. Było zimno i cicho. Następnie przewieziono ich wozem na miejsce, w którym jednooki został zrzucony z platformy prosto z cienką warstwę śniegu, bezczelnie poderwany z powrotem na nogi i znów pchnięty w przód.
– Nie jestem głuchy, więc łaskawie mów do mnie – wyrzucił w końcu z urazą, jednak odpowiedź nie padła. Powoli posuwali się do przodu, do momentu, w którym w zasięgu skąpej magii jednookiego nie pojawiło się coś znajomego. Nagle się zatrzymał, a stojący obok niego wilk coś cicho do kogoś fuknął. Worek został zerwany. Na skąpanej ciemnością polanie stało stado mniej lub bardziej odkrytych magicznie wilków, a jeszcze większa ich część kryła się między drzewami niczym czekające na jeden sygnał demony, gotowe pożreć całe zgromadzenie. Po ich drugiej stronie, naprzeciwko przodującego Szarego, stali Lore. A za Lore może z dziesięć innych wilków. Zaskoczony jednooki uniósł brwi, obserwując z odległości paru metrów jak jego wilk coś ustala po cichu z Szarym, a potem mierzy Lerdisa wzrokiem.
– Nie miał umierać? – spytali Lore głośno.
– Gdyby kilka dni temu był umierający to z waszym tempem załatwiania spraw dzisiaj już byłby martwy – warknął Szary z oburzeniem.
– Ah nie, to nie tak, że na to liczyliśmy – wilk Khado o beżowo-siwym futrze zaczął machać łapą w nieokreślony sposób – trzeba było załatwić… inne sprawy, i no… tak wyszło. Rozumiesz, nie możemy rzucać wszystkiego łeb na szyję bo ktoś nam porwał jednego wilka…
Szary ewidentnie nie rozumiał.
– Jednego wilka? – wycedził przez zaciśnięte zęby – To kogo, do cholery, powinniśmy porwać, żebyście się przejęli?!
– Em, cóż… – Lore nadal beztrosko machali łapą, unikając kontaktu wzrokowego z basiorem, z którym negocjowali. Ros nawet pomimo ograniczenia mocy widział, jak Szaraka krew zalewała, podobnie jak jego towarzyszy. Sam był daleki od jakiejkolwiek formy sprzeciwu, choć to o niego była cała ta akcja.
– Nieważne – wyrzucił w końcu brązowooki, również machając łapą – Gdzie są nasze szczenięta?
– Wasze? Oh, no tak, no przecież…
– Nasze. Gdzie one są?
– I tu jest problem.
W Szarym aż zawrzało.
– Jaki znowu problem?!
– Sprzedaliśmy je dalej.
I cisza. Jak makiem zasiał. A po niej nagłe poruszenie i sprzeciw wszystkich wilków, które przybyły okrutnie długą trasę ze swojego kraju by odzyskać wywiezione dzieci. Las nagle zaczął huczeć od przekleństw i gróźb skierowanych w Królestwo Północy i jego mieszkańców, w Rosa, we wszystkich Krwistych, w wymyślonych bogów, nawet w śnieg i lód.
– … Komu?
– No właśnie dlatego to tyle trwało… bo nie wiemy – Lore wzruszyli ramionami – Myślisz, że mało szczeniąt rozsyłamy po kontynentach? Takie rzeczy trwają, a poszukiwanie kupców…
Jednooki podniósł wzrok i rozejrzał się po ożywionym lesie, w którym oszczerstwa zamieniły się w jeden podniesiony, makabryczny krzyk rozłożony na wiele głosów. Zapierało dech w piersi, podobnie jak głos, który niespodziewanie pojawił się tuż obok jego ucha.
– Coś pilnego ci dolega, Szefie?
– Jestem głodny – odparł Lerdis szczerze, po czym spojrzał na stojącego obok strażnika i jego turkusowe jak spokojny ocean ślepia – Musimy dopracować te metody wyciągania z więzień, bo mam wrażenie że upłynęło mi pół życia w tej klatce…
W oddali Szary nadal krzyczał na Lore, nieświadomy sytuacji, w której się znalazł. Za kilka chwil miał zostać spacyfikowany na dobre i tak też się stało. I nagle znów było cicho, a polankę przeszywał tylko przyjemny szept wielu głosów. Byli jak duchy, gdy znosili ciała wroga w jedno miejsce. Ile ich było? W ciemnościach ciężko było określić, pojawiali się i znikali.
– Naprawdę myślał, że tylko nasze wilki są sprzedajne. Hah, godne pożałowania – parsknęli Lore.
Ros znowu został otoczony znajomym gronem i mógł odetchnąć. Prawie.
– Szefie, a z tym co?
Nagle do głowy jednookiego dotarło rozeźlone “puść mnie kurwo”, gdy rozkuty Asmoday był ciągnięty przez czwórkę Krwistych, otoczonych przez kolejną czwórkę. Ros niemal się zaśmiał na ten widok, zadowolony z widoku czerwonookiego w parterze. Wściekłe ślepia wyglądały, jakby ich właściciel próbował wyssać duszę Lerdisa.
– Wypuścić go. Tylko uwagażajcie na plecy, lubi w nie podgryzać – zażartował mrukliwie lider mafii. Asmoday również nie powstrzymał się od sarkastycznego uśmiechu.
– Teraz jesteś taki uszczypliwy ale kiedy zostawiałem cię samego w celi, to skomlałeś jak zasmarkane szczenię.
– Tak, tak, ja też będę o tobie myślał w bezsenne noce, a teraz zejdź mi z oczu – żachnął się jednooki w odpowiedzi machając łapą, po czym wyłapał skonsternowane spojrzenia Lore i Ikaharu – Też nie wiem jak trafił do tej klitki ze mną.
Obrócił się szybko za siebie, jednak Asmodaya nie było już w zasięgu wzroku. Zniknął jak zawsze. Mimowolnie kącik zabrudzonego przez zaschniętą krew pyska drgnął.
– Swoją drogą, Truce straszliwie beczał kiedy cię porwano… – rzucili Lore, zmieniając temat. Białe wrócił myślami na ziemię i zapytał od niechcenia:
– Złapaliście już tych biedaków, którzy uznali, że parę monet jest więcej wartych niż ich bezpieczne, wygodne życie?
– Do tego zmierzamy. Tak, mamy ich, a w zasadzie to Truce…
Basior uniósł brwi w zaskoczeniu i nagle jakby cała energia wróciła do jego ciała, podniecając wszystkie komórki do działania. Pojedyncze ślepię zalśniło czymś nieopisanym, przez co większość spośród obecnych wykonała niepewny krok w tył. Ros już tego nie zarejestrował.
– Skóry tego ścierwa będą wisieć na ścianie w moim gabinecie. Przyprowadzić ich tu.
A potem las wypełnił się krzykiem jeszcze jeden raz, tym razem już, na szczęście, ostatni.
<Asmoday?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz