Xeva była zaprawiona w bojach, jeśli chodzi o niekoniecznie bezpieczne zajęcia. Wielokrotnie wspinała się po skałach i drzewach w domu - i wielokrotnie z nich spadała. Raz czy dwa (a tak naprawdę o wiele więcej) nawet sobie coś złamała lub zwichnęła. Ojciec próbował jej wybić te pomysły z głowy, jednak wadera nigdy nie miała zamiaru go posłuchać. Powód był prosty: jej rówieśnicy się wspinali. Różnica między nimi a Xevą była jednak taka, że ich magia była silniejsza i pozwalała, na przykład, na ruszenie gałęzią drzewa w taki sposób, aby ,,złapała" spadającego, wyższe skakanie ułatwiające wspinaczkę, czy powolne opadanie. Piegowata jednak nie mogła polegać na niczym, albowiem w tamtym czasie dysponowała jedynie bardzo słabą telekinezą. Pozostawało jej więc ćwiczenie równowagi i szybkiego wspinania się - oraz spadanie. Gdy nauczyła posługiwać się tarczami, wspinaczki stały się bezpieczniejsze.
Rzecz w tym, że doskonale znała ten charakterystyczny ból w żebrach. Miała nadzieję, że Ametrine wyda inną diagnozę, ale trudno, jak złamane, to złamane. Trzeba jakoś żyć - pytanie tylko czy ich wyprawa nie zakończyła się, zanim się na dobre zaczęła. Denerwowała ją ta myśl. Cholerny lód - a tak się cieszyła! Miały wyjechać w miejsce, którego jeszcze nigdy nie widziała. Jeśli jednak nie będą w stanie wyruszyć dalej, lepiej będzie wrócić. Nikt nie wie, co spotka je na szlaku, a połamane żebra i rozbita głowa nie wróżą dobrze nawet w najspokojniejszych lasach i najbezpieczniejszych miastach.
Zapomniała jednak o jednym - aby potencjalnie wrócić, musiały najpierw wyjść z tej dziury, w którą wpadły. Sytuacja wyglądała na naprawdę nieciekawą - dwie wadery, obie ranne, jedna mokra, a druga bez odzienia wierzchniego miały po omacku odnaleźć wyjście z jaskini. Ich położenie zmieniło się jednak drastycznie wraz z pojawieniem się nowej osoby. Kto by pomyślał, że zwykłe ,,Hop hooop" może tak poprawić komuś nastrój?
Czekały w napięciu, nie chcąc zapuszczać się w chłodną, przerażającą ciemność, co jakiś czas posyłając w otchłań ,,Tu jesteśmy!". Po kilku minutach w końcu ujrzały niewyraźne światełko kołyszące się na boki, które rosło z czasem. Xeva nie do końca wiedziała, co o tym myśleć, a wnioskując ze zdziwionego spojrzenia Ametrine - ona też nie. Zostały jednak na miejscu (głównie dlatego, że nie miały, gdzie uciekać, gdyby okazało się, że właśnie przywołały do siebie jaskiniowego drapieżnika, który wabi nieuważne wilki światłem i głosem swojej ostatniej ofiary, aby je następnie pożreć). Pozostało im jedynie modlić się, aby nieznajomy okazał się należeć do tego samego gatunku, co one.
W końcu jednak błysk zaczął je oślepiać do tego stopnia, że były zmuszone przymrużyć powieki. Xeva kątem oka dostrzegła dwie pokryte pyłem przednie łapy, które wyglądały na wilcze.
- Co, na Caishe, panie tutaj sprowadziło? - usłyszały głos basiora. Światło zgasło, a wadery mogły uważniej przyjrzeć się swojemu wybawcy.
Był to średniego wzrostu samiec o postawnej budowie. Jego sierść prawdopodobnie była jasna, możliwe, że kremowa - nie było tego jednak widać spod grubej warstwy kurzu i błyszczących cząsteczek pyłu. Jego oczy jednak świeciły cieple, a uśmiech rozciągający się na pysku - szczery. Sierść na brodzie basiora była nieco dłuższa, związana za pomocą dużego, rzeźbionego, drewnianego zapięcia.
Najbardziej jednak jego wzrok przyciągał okrągły kapelusz znajdujący się na jego głowie. Obity był grubą skórą, a rondo było szersze od strony karku, osłaniając go. Z przodu znajdowało się coś na kształt metalowej klatki, przy której suficie wisiał jasny, magiczny kryształ. Przednia szybka składała się ze skomplikowanego układu niewielkich kawałków szkła, które prawdopodobnie służyły skupianiu światła, którym emitował zaklęty kamień. Obok jego głowy dryfowała telekinetycznie trzymana lampa, która była podobnie zbudowana jak ta na nakryciu głowy wilka.
- Spadłyśmy z... Stamtąd - odparła Ametrine, która zaczęła trząść się z zimna.
- Spadłyście? - powtórzył wilk, szeroko otwierając oczy. Zapalił lampę, jednak ta nie świeciła tak mocno jak kapelusz. Krew na czole Ametrine błysnęła niczym rubin. - Na bogów! Czy pani się dobrze czuje? Może potrzebuje pani usiąść? Nie kręci się w głowie?
- Nie, nie... Ale... Ugh - sapnęła Somnum.
- Musi się pani szybko znaleźć przy ogniu. Jestem górnikiem, nasz obóz jest niedaleko. Niech pani to weźmie - wcisnął Xevie, która na pierwszy rzut oka wyglądała na całą i zdrową, lampę. Ta zszokowana nagłym gestem, omal jej nie upuściła, chwyciwszy metalową rączkę telekinezą w ostatnim momencie.
- Ta... Tak jest - odparła Teneriska, patrząc, jak basior wciska się pod prawe skrzydło lekarki, chcąc ją nieco wesprzeć podczas marszu.
- Ruszajmy - zarządził górnik. - To może dziesięć minut drogi stąd... No dobra, piętnaście. Da pani radę?
- Chyba tak - westchnęła skrzydlata.
- Nie ma żadnego ,,chyba", na pewno da pani radę - poprawił ją wilk i nie czekawszy na odpowiedź, ruszył tam, skąd przyszedł.
Tunel był wąski, Ametrine i basior ledwo mogli iść obok siebie, a w dodatku stosunkowo niski - do tego stopnia, że koniuszki uszu Xevy czasami ocierały się o wystające z sufity kamloty. Nie podobało jej się to - tak samo jak te wyobrażenia, które podsuwał jej mózg. Huk zawalającego się korytarza. Ściany, które nagle zaczynają się do siebie zbliżać. Okropności.
Potrząsnęła głową, chcąc odsunąć od siebie te paskudne myśli. Nagle coś odbijającego się w szkle lampy zwróciło jej uwagę. Powróciła tam wzrokiem.
Jej źrenice zajrzały w mleczne ślepia.
Podskoczyła z cichym piskiem. Obróciła się tak gwałtownie, że strzeliło jej w kręgosłupie, a tułów przeszył ból tak gwałtowny, że pociemniało jej przed oczami. Omal nie uderzyła się głową o wystający z boku tunelu głaz.
Nic.
Jedynie zimna, pusta ciemność.
- Co się stało? - zapytał samiec, wykręcając głowę na tyle, na ile pozwoliła mu idąca obok samica i ściany korytarza. - Wszystko w porządku?
Wypełzł nieco spod skrzydła wilczycy, dzięki czemu mógł się mocniej obrócić. Ujrzał, jak zjeżona długoucha trzyma wysoko lampę, rozbieganym spojrzeniem błądząc od sufitu do podłogi. Jego oczy zatrzymały się na pochwie sztyletu, która przytwierdzona była do uda piegowatej. Rękojeść drgnęła, a ostrze się lekko wysunęło.
- Halo?
Wadera dalej nie odpowiadała. Wiedziała, że już kiedyś widziała te oczy. Na samo wspomnienie aż zadrżała. Ale... Nic za nią nie było. A musiało dmuchać jej na kark, jeśli zobaczyła jego spojrzenie w lampie. Może jej się przewidziało?
- Nie... Nic, nic. Pan wybaczy, ja trochę przestraszona jestem. Za jaskiniami nie przepadam - zełgała szybko Xeva, odwracając się pyskiem do rozmówcy. Pomachała łapą w powietrzu, zmuszając się do uśmiechu. - Głupota i para... panar... pajanoja?
- Paranoja - poprawiła ją Ametrine. - Ty też potrzebujesz odpoczynku, Xevo. Jak twoje żebra? Wytrzymujesz? - spytała, podczas gdy górnik strzepnął ogonem i wślizgnął się z powrotem pod skrzydło medyczki.
- Tak, ja wytrzymuję - odparła Xeva. Przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć, że jest zmęczona i chętnie by już odpoczęła, czy powinna tego nie mówić. Mogli to odebrać jak narzekanie lub próbę zwrócenia na siebie uwagi. ,,Nie, lepiej zamilknę", pomyślała Teneriska, człapiąc za towarzyszami. ,,W końcu najważniejsza jest teraz Ametrine... Ta rana nie wygląda dobrze, w dodatku trzęsie się jak ryba wyjęta z wody".
- Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i będziemy na miejscu - oznajmił górnik. - Dostaniecie jeść i będziecie mogły się ogrzać.
<Amisiu?>
Słowa: 1142 = 78 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz