piątek, 31 marca 2023

Od Vallieany, CD. Lys i Tin

Wadery galopowały na złamanie karku, ptaki u ich boku ćwierkały z oburzeniem, a świat przed oczami Vallieany podskakiwał nierówno wraz z każdym ruchem zadu, do którego przylgnęła całym ciałem. Hop, hop, hop. Tu gałęzie, tam kamienie, tu znowu drzewo, a nieszczęsny gronostaj musiał przytrzymywać się zębami grubego futra, żeby podczas szalonego pościgu nie zlecieć z ich grzbietu. Szczerze powiedziawszy, Zerdinka była tak zaskoczona ostatnimi wydarzeniami, że nawet nie miała czasu na stosowną reakcję pod względem emocjonalnym. Była po prostu ekstremalnie zdziwiona. 
Niespodziewanie w powietrzu rozniosło się urwane jęknięcie, a w tym samym momencie Valli gwałtownie podskoczyła wraz z tyłkiem Lys i Tin. 
– Takie to zabawne, co?! – wypluły rozgniewane, kiedy gronostajka na ich plecach dochodziła do siebie.
Naprawdę go dopadły?!
Szybko się otrząsnęła i wskoczyła na głowę wader, żeby zorientować się w sytuacji. Z tyłu głowy miała na uwadze sprawdzenie stanu kamieniarek, jednak tym razem ciekawość wygrała. I rzeczywiście, przed masywnymi łapami kózek widniały dwie tylne nogi i kawałek czarnego ogona, gdyż pozostała część… napastnika..? Valli nie wiedziała do końca kto w tamtym momencie był napastnikiem, ale na pewno reszta tamtego drugiego tkwiła nieruchomo w kupie śniegu. Lerdiski ciężko westchnęły między kolejnymi sapnięciami.
– Wszystko dobrze, Valli? – zapytały, unosząc lekko łepek ku górze.
– Tak, nic mi nie jest. 
Pogładziła głowę Lys i Tin w zamyśleniu.
– A ty tam, żyjesz? – Lys znów przybrała gniewny ton, kierując go w stronę nieznajomego. 
Nagle niedługa, czarna kitka poruszyła się na boki. Wadery schyliły się na łapach, gotowe do ewentualnej obrony, a Vallieana schowała się za grafitowymi rogami. 
– Mmfmf!
Ucho kózek drgnęło, a powietrze przeszyło krótkie “huh?”. Nie straciły jednak czujności.
– Wyłaź z tego śniegu, a potem mów! I nie próbuj żadnych sztuczek, bo pożałujesz!
Minęła chwila, po której czarne nóżki schowały się w śniegu, a potem znad białej powłoki wychyliła się mała głowa, czarna jak u jakiegoś diablęcia. Najpierw rozejrzała się przed sobą, a dopiero potem obróciła się w stronę wader (to znaczy, wadery i gronostaja), mierząc Lys i Tin z najbardziej obrażoną miną, na jaką było ją stać. Mina ta kontrastowała jednak z płaczliwością tonu, z jakim się wypowiadała
– Dźgnęłaś mnie w plecy, to boli – burknęła.
– A ty prawie zabiłaś naszą Vallieanę! Należało ci się! – wykrzyczała Lys natychmiast, nie pozwalając zrobić z nich “tych złych”.
– Ale nikogo nie zabiłam, więc nie, wcale mi się nie należało! 
– Właśnie, że należało!
Wadery zaczęły się ze sobą kłócić i choć młode diablę nie wyglądało do końca jak wilk, głównie ze względu na abstrakcyjnie duże uszy, nos przypominający ten nietoperza i błoniaste skrzydła, wyrastające z jej boków niczym dodatkowa para łap, zdecydowanie mogło podchodzić pod Lerdisa. Było też waderą, ewidentnie nieletnią. Wykorzystując chwilę zamieszania, Vallieana zsunęła się z powrotem na grzbiet Lys i Tin, a stamtąd do koszyka z kamieniarkami, żeby sprawdzić stan ptaków. 
– Nic im nie jest? – spytały kózki, nagle wytrącając się z dyskusji z drugą Lerdiską. 
– Na szczęście nie ale powinnyśmy iść dalej.
Obca waderka zmarszczyła brwi.
– Twój zwierzak naprawdę gada? Cool. 
Lys i Tin wymieniły porozumiewawcze spojrzenie z Vallieaną. Młoda albo udawała, albo rzeczywiście to wcale nie ona była winna zmiany formy niebieskookiej. Kozy jednak szybko się wyprostowały i skonfrontowały z ciemnoszarymi ślepiami.
– Nawet gdyby nie gadała, to i tak nie dawałoby ci pozwolenia żeby rzucać w nią szyszkami! 
Młoda obruszyła się.
– Nie jesteś moją matką.
– Dlatego wracaj do swojej matki i przestań zagrażać innym!
I cisza. 
A potem szare oczy wypełniły się łzami. 
– H..Huh, co… 
Młoda nietoperzyca zaczęła wyć, przy czym na zmianę marszczyła gniewnie brwi i uparcie ocierała oczy łapami z tymi długimi uszami rozciągniętymi wzdłuż karku. I choć Lys i Tin wyglądały na ekstremalnie zagubione, Vallieana nie mogła powstrzymać się od współczucia. Młoda zapłakała głośno i złośliwie
– Tak się skł…składa… że wyrzucili mnie z domu! Więc nigdzie nie wrócę!
Lys i Tin zastrzygły uszami z niepewnością
– Valli… ja...
Zerdinka nadal była nieufna, więc nie zeszła z bezpiecznego miejsca jakim było ciało towarzyszek, jednak wspięła się na ich kufę i pochyliła w przód, by mieć pewność, że czarnowłose stworzenie ją usłyszy.
– Masz jakąś rodzinę? Ktoś na pewno ci pomoże.
Waderka pokręciła przecząco głową, nawet nie podnosząc wzroku na czarno białe stworzenie. 
– A byłaś w jakimś mieście? Nie możesz tak się błąkać po lesie w nieskończoność i zaczepiać obcych. 
Nietoperzyca znów brzydko się zmarszczyła.
– Właśnie, że mogę.
 Zapadła cisza. Zerdinka oceniła młodą waderę wzrokiem, lustrując ją od góry do dołu. Wtedy dostrzegła u jej boku przetartą torbę, do tej pory schowaną za skrzydłem.
– Jak długo już tak żyjesz?
Znów milczenie.
– Eh, dobra, nie zostawimy cię tak – westchnęła gronostajka i obróciła się przodem do oczu Lis i Tin, czując jak te poruszają pyskiem.
– Nie zostawimy?
Niebieskooka wzruszyła ramionami.
– Wolałabym nie zostawiać, ale nikogo do niczego nie zmusimy. Myślę, że w zamian za pomoc w dźwiganiu kilku rzeczy mogłybyśmy się odwdzięczyć pomocą ze znalezieniem jakiegoś bezpiecznego miejsca, przynajmniej tymczasowo… I może czymś do zjedzenia... Oczywiście tylko jeśli wy się zgodzicie.
Vallieana nie mogła tego zobaczyć, ale na pyszczku młodej pojawił się szok, a potem zapłakała jeszcze głośniej. 


<Lys i Tin? Adoptujemy dziewczynkę? XD>
Słowa: 821 = 47 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics