niedziela, 19 marca 2023

Od Xevy, CD. Asmodaya

 Potrzebowała tego snu, jej organizm błagał o chwilę wytchnienia. Zmęczone wielodniową podróżą mięśnie wreszcie się rozluźniły, płuca zmuszone do wdychania mroźnego powietrza zwolniły swoją pracę, a mózg - jeszcze przed chwilą tak przejęty krytyczną sytuacją, w której znalazła się jego właścicielka - pozwolił jej zapomnieć o troskach, zsyłając przyjemne sny o ciepłej, zielonej Teneris. Och, jak ona tęskniła za tropikalnym słońcem muskającym jej ciemne futro, zapachem mokrej ziemi i dziką radością, która ją wypełniała, gdy pędziła między zaroślami, wdychając rześkie, przepełnione magią powietrze. 
We śnie wróciła do nocy spędzonych z rodziną przy ognisku, podczas których patrzyła ponad linię drzew, na horyzont, na którym rozlewało się od czasu do czasu jasne światło. Ojciec mówił, że to błyskawice z Latającego Archipelagu. Czasami jej o nim opowiadał. Twierdził, że magia jest tam tak silna, że potrafiła rozerwać wyspę na pół.
,,Wiesz, kiedyś zawędrują nad ich wyspę i wyrwą ją z korzeniami w górę, tam daleko, pod chmury...", opowiadał jej, gdy wtulała się w sierść na jego szyi. 
,,Przecież my wtedy umrzemy! Nie możemy żyć pod chmurami, tato", wykrzyknęła mała Xeva, a jej siostra spojrzała na basiora wielkimi oczami. Zaśmiał się cicho.
,,Nie macie się czego bać. To będzie dawno po śmierci mojej, waszej i waszych dzieci", pocieszał ją. ,,To tylko przepowiednia. Nie martw się, nasza Teneris na razie nigdzie się nie rusza", po czym mierzwił jej włosy na głowie łapą. ,,Dalej możecie po niej biegać. Chociaż byłoby miło, gdybyś mniej przeszkadzała mamie, Xevo".
Starsza z waderek obróciła się, spoglądając na swoją rodzicielkę. Leżała kilka metrów dalej, ale patrzyła chłodno w ich stronę. Nic nie powiedziała. 
Mimo zapewnień ojca Xeva często z niepokojem wypatrywała tajemniczych, odległych błysków. Trudno jej było sobie wyobrazić, że gdzieś tam, daleko, jest zupełnie inny świat, świat, który rozsadziłby ją w momencie, w którym postawiłaby na nim łapę - a tym bardziej, że ten świat kiedyś pożre jej dom.
Teraz właśnie one jej się śniły - razem z tornadem pełnym pomarańczowych jaszczurek, w które wpadła. Nie do końca wiedziała, jak była w stanie je dostrzec, wirując i rzucając się na boki, ale sny rządziły się swoimi prawami. Szukała swoimi oczami tajemniczych błysków, każdy z nich przywoływał bowiem nowe wspomnienie. Pierwsze polowanie, pierwszy taniec... Wąż...
Nagle  powietrze ustało. Jaszczurki zatrzymały się w przedziwnych pozycjach. Xeva, tkwiąc w stagnacyjnej przestrzeni do góry nogami. Rozejrzała z lewa na prawo.
Przeszył ją zimny, powolny dreszcz.
Para mlecznobiałych, pustych i zimnych oczu wpatrywała się w nią bez ruchu. 
Świat się zakrzywił, a dźwięk zajaśniał. Próbowała się ruszyć. Poczuła, jak pękają jej mięśnie. Szumiało jej w uszach, bębenki wywracały się na drugą stronę. Coś się do niej zbliżało, próbowało ją opleść.
A oczy były coraz bliżej.
Nieczułe na jej panikę, nieczułe na jej desperacką walkę.
Coraz większe i większe.
Coraz mniej dzieliło ją od śmierci, która tkwiła w ich bladej pustce.

Obudziła się z krzykiem. Ześliznęła się z ramienia Asmo i upadła na ziemię. Zaczęła wierzgać nogami, próbując się podnieść. 
- Co do... - warknął basior, pochylając się nad nią. Nie był w stanie uskoczyć, przed gwałtownym kopnięciem. Xeva, nie patrząc na rozcierającego sobie głowę wilka, zerwała się na równe nogi. 
To nie był pierwszy raz, nie. Widziała już te oczy w innym śnie... I wtedy, w odbiciu na szkle lampy, gdy szła z Amertine przez tunele. Widziała je, jak zderzyła się z Hauro, czuła ich obecność w nocy i wtedy, gdy spała z Lys i Tin w wydrążonym pniu. 
To nie był pierwszy raz.
O boże, to nie był pierwszy raz.
Rzuciła się do drzwi. Otworzyła je z rozmachem, a wiatr cisnął nimi o ścianę. Stanęła na zlodowaciałym progu. Koc, który oplótł się wokół jej ciała, rzucał się gwałtownie w powietrzu, a jej szeroko otwarte oczy i zmierzwiona sierść nadawały wilczycy obłąkańczy widok.
Nic tam nie stało.
,,Czy ja to sobie ubzdurałam?", zapytała sama siebie, w szoku wpatrując się w pustą uliczkę przed wejściem do domu, gdy Kotik oraz kopnięty basior próbowali wciągnąć ją do środka, mówiąc coś o omamach, gorączce i zapaleniu płuc. 
Na Rakazuth, przecież... Przecież to nie był pierwszy raz...

Drzwi się zamknęły.
Wyłoniło się zza rogu i stanęło na środku uliczki, jego mlecznobiałe oczy spoczęły w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą tkwiły różowe ślepia wadery. 
Czekało tam bez ruchu całą noc.

<Panie Asmo?>
Słowa: 695 = 40 KŁ



na górze róże,
na dole tuje,
handsome squidward
to aprobuje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics