Myśli skłębione między jego uszami huczały donośnie jak młot uderzający o kość od wewnątrz, a kolejne skacowane impulsy, jeden za drugim doprowadzały niemal do spazmów. Czuł się dziwacznie. Czuł się pusto. Przed okiem miał czerń, nos czuł wilgoć, zaś zmysł magiczny nie odpowiadał na żadne pytanie. Dodatkowo pierwszą rzeczą jaką po przebudzeniu usłyszał był czyjś niski głos. Może nie byłoby to takie znowu najgorsze, gdyby nie fakt, do kogo ten głos należał.
– Ze wszystkich wilków… – wymamrotał na początku, jednak każde kolejne słowo przepełnione było coraz większą ilością nerwów – Ze wszystkich na świecie wilków, musieli mnie związać akurat, kurwa, z tobą.
– Bardzo długo zamierzasz nad tym płakać?
Biały basior warknął pod nosem i specjalnie się szarpnął, tylko po to żeby zrobić drugiemu na złość. Łańcuchy zachrzęściły i choć Ros w ten sposób dał radę nieco się odsunąć i dostał nieodczuwalnie więcej luzu, pęta owijające Asmodaya wyraźnie poruszyły dużym ciałem, ciągnąc go za Białem.
– Zrób to jeszcze raz, a przysięgam…
Jednooki nie dał się zastraszyć. Najciaśniej związani byli ze sobą łapami, co już rozgryzł, i choć już przy pierwszym podejściu udało mu się przewrócić z brzucha częściowo na bok, przy następnym zdał sobie sprawę, że na jego szyi również była duża, ciężka kajdana, która zatrzymała go w powietrzu. Szarpnął jeszcze raz, z ciekawości, by wyczuć jak skonstruowane było zapięcie ograniczającego jego ruchy, jednak w tej samej chwili łańcuch na szyi został poluźniony, a biały łeb uderzył o podłoże. Wszystkiemu towarzyszył wściekły jazgot ze strony Asmodaya, którego ciężkie cielsko nagle przygniotło to jednookiego. Przez chwilę umysł Rosa zaalarmowała myśl, że być może czerwonooki wcale nie miał worka na łbie, jednak zareagował instynktownie. Również z krzykiem poderwał się możliwie w górę, czego wynikiem było silne uderzenie między oczy. Odbili się od siebie jak piłki i przez ograniczone możliwości ruchu, Asmoday z pomrukiem zaślizgnął się bezwładnie z mniejszego ciała, ciągnąc je za sobą, a Ros boleśnie zajęczał.
– Zamorduję cię we śnie – warknął wściekle Xynth, a odpowiedź nadeszła zaraz po tym, tylko, że nie nadeszła od tej strony, z której mógłby się spodziewać.
– Czarny może zdychać, biały jest potrzebny.
Zabarwiony obcym akcentem głos, śliski i lodowaty jak leżący pod głazem padalec wślizgnął się między ich wymianę obelg. Jednooki aż drgnął z obrzydzeniem, choć porywacz znajdował się kilka metrów dalej.
– Czyli – mruknął, skrzywiony – związaliście go ze mną tylko po to żeby mnie wkurwić, tak?
– Wsuwając ciekawski nos do każdej napotkanej jamy, powinien liczyć się z tym, że kiedyś zostanie ugryziony.
Brwi jednookiego basiora zacisnęły się, tworząc między sobą zmarszczkę, kiedy zaczął zastanawiać się nad zdarzeniami sprzed porwania. Do tej pory był zbyt przytłumiony, żeby sięgać pamięcią dalej niż pięć sekund, jednak przy tych słowach…
Co takiego mógł robić, że Asmoday był razem z nim tu i teraz?
Nim udało mu się skupić myśli, nacisk na jego tchawicę częściowo zelżał, a zaraz po tym pojedyncze ślepię zostało obdarzone możliwością spojrzenia na porywacza w całej okazałości. Niemal całej, ponieważ stojący przed nimi masywny, ciemno szary wilk nie miał aury, podobnie jak Asmoday, którego łeb wciąż nie został wyswobodzony spod mroku worka. Lerdis zdał sobie sprawę, że jego moce zostały odcięte. No oczywiście.
– Dobra, mów czego chcesz – rzucił bez ogródek, całkowicie wyzbywając się nuty złośliwości z głosu. W ułamek sekundy stał się oschły i poważny, wyzywająco wpatrując się w brązowe ślepia porywacza, którego postawa była identyczna. Aparycja tamtego, pomimo zupełnego braku wyraźnych blizn, wskazywała na to, że był zdecydowanie starszy od porwanej dwójki razem wziętych i swoje już w życiu przeszedł.
– Wepchnąłeś się w politykę, gangusie, i to nawet nie swojego Królestwa.
Białooki przez chwilę milczał, łącząc kropki.
Polityka. Obce królestwo.
Oh.
– Wyglądam ci na kogoś, kto pchałby się w politykę? – parsknął bez grama wesołości – Mów wprost, dziadku, zanim się wkurwię.
Szary wzruszył ramionami.
– A wkurwiaj się ile chcesz, w końcu to ty jesteś związany, Krwawe Oko.
– Czego chcesz? – przecedził.
– Krwi chcę, Szefie. Chcę krwi. Ale nie byle jakiej, tylko tej królewskiej, którą przetrzymujecie w tych swoich obrzydliwych podziemiach. Niech twoi ludzie oddadzą nam szczenięta, a wypuścimy cię bez szwanku.
Jego spojrzenie było tak intensywne i uparte, że gdyby było w stanie, rozbiłoby rosową czaszkę na pół. Ros nie lubił być obdarzany takimi spojrzeniami.
– To wszystko? Moje zdrowie lub życie? – jego brwi najpierw uniosły się w zaskoczeniu, jednak z każdym kolejnym słowem, wyraz pyska nabierał coraz większego zacięcia – Nie wiesz chyba z kim rozmawiasz, śmieciu. Jeszcze raz mi zagroź, a moje wilki zetrą w popiół to twoje zasrane, mikroskopijne państewko, a zwłoki poległych obleją ciepłym moczem. I w chuju będziemy mieć czyja będzie to krew.
Boki szarowłosego nagle zaczęły chodzić coraz ciężej, jakby basior zapomniał jak się oddycha. Był na krawędzi tak bardzo, że Ros zaczął dostrzegać wibracje jego duszy. Nie, on już był daleko za tą granicą. Brązowe ślepia płonęły, zaczerwienione w kącikach od niewysłowionego gniewu, łapy zaczęły się trząść, tak samo ekstremalnie zaciśnięte żwacze. Niczego jednak nie mówił, nie poruszał się. Przez chwilę. Najwyraźniej wolał czyn.
Jego oczy nagle przesunęły się po okolicy z boku na bok, gdy tak stał, a następnie gwałtownie doskoczył do skrępowanego wilka i zaczął okładać jego pysk kamieniem, który wziął się znikąd. Ciskał raz za razem wściekle przy tym sapiąc i w poważaniu miał zarówno próbę walki ze strony jednookiego, którego lewa połowa pyska nagle zaczęła zalewać się soczyście czerwoną posoką, jak i to, że drugi wilk wciąż był skrępowany łapami i szyją razem z okładanym, więc wbrew własnej woli został pociągnięty za nimi i też oberwał kilkoma razami, zanim w pierwszym odruchu zdążył odsunąć się od zagrożenia, a w drugim zaatakować. Z tym drugim nie zdążył, bo zasapany szarak odsunął się równie nagle, wciąż ciskając piorunami z oczu. Na sam koniec dopadł jeszcze raz do leżącego, przygniatając jego łeb w obślizgły kamień i ubrudził własne łapy jego krwią. Coś zdawało się zagruchotać, a jednooki mimowolnie zawarczał szarpiąc czym mógł, w impulsywnej potrzebie uwolnienia bolącego miejsca od nacisku.
– Znaj swoje miejsce, kurwi synu. Czy będziesz żywy czy martwy odzyskamy to co nasze.
Wściekły basior zeskoczył z rosowego łba, który tylko wydał z siebie ciężkie westchnięcie.
– Za godzinę. Wrócę tu za godzinę, a ty się dobrze zastanów, co chciałbyś zawrzeć w liście do tych swoich tak lojalnych poddanych.
I wtedy z rozbitego pyska wyszedł głośny, wesoły śmiech. Choć nie był w stanie oddychać przez nos, a krew gęstym glutem spływała mu wzdłuż gardła, poczuł jak część jego magii regeneruje się pod wpływem stresu, a wraz z nią szczątki wspomnień. Przecież poprzedniej nocy był z Truce’m i jego znajomymi w karczmie i to tam odcięło mu film. Został sprzedany jak renifer na mięso. Potem i kac odszedł. Dopadła go świadomość, że przecież i tak czego by nie zrobił, Ikaharu nie odda szczeniąt ani za pieniądze, ani tym bardziej za dowódcę. Tak się umówili na samym początku. Nigdy nie chodziło o pieniądze, a co do Rosa... Ros jeszcze raz parsknął z westchnieniem.
Obecność szarego została odcięta wraz z donośnym trzaśnięciem drzwi, które poniosło się po obu ich stronach. Lerdis w końcu się podniósł na tyle, na ile mógł i spojrzał na Asmodaya.
– Zdejmiesz mi to w końcu? – to były pierwsze słowa czerwonookiego, a że jednooki nie miał niczego do stracenia wzruszył ramionami, splunął w bok i sięgnął palącym od okładania kamieniem pyskiem w stronę szyi nielubianego wilka, pokracznie próbując rozwiązać supeł.
Co za absurdalna sytuacja.
<Asmoday?>
Słowa: 1200 = 80 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz