poniedziałek, 20 lutego 2023

Od Xevy do Asmodaya

 To był mroźny wieczór. Królestwo Północy ponownie ukazało swoje prawdziwe oblicze, smagając zimnym wiatrem każdego, kto śmiał wychylić nos zza progu. Ciskało kryształami zmrożonej wody w ich oczy i odsłanianą przez dzikie podmuchy skórę, dźgając, gryząc i szczypiąc, dopóki jego ofiara nie schroniła się pod dachem lub nie uległa morderczym temperaturom. Kraina Wiecznie Skuta Lodem zwróciła się przeciw swoim mieszkańcom, nękając bezdomnych i podróżników, nieuważnych i pechowców. 
A także jedną, samotną odkrywczynię podpadającą pod tę ostatnią kategorię.
Xeva wlokła się łapa za łapą po ulicach Centrum. Szła prawie na oślep, ogłuszona przez wiatr ciskający jej w pysk ostre kryształki lodu. Miała donieść dokumentację swojej ostatniej podróży do gabinetu odkrywców - taki były zalecenia jej przełożonych - ale już dawno pogodziła się z tym, że nie wypełni oczekiwań szefostwa tego dnia. Śnieżyca zaskoczyła ją jeszcze na szlaku. Zanim doszłaby do biura, burza rozpętałaby się już na dobre. 
Miała wrażenie, że całe jej ciało zmieniło się w sopel. Mięśnie były sztywne, a każdy krok bolał, nie mówiąc już o tym, że raz po raz potykała się to o własne łapy, to o bloki zamarzniętego błota wiecznie pokrywającego ulice Centrum. Głośno przeklinała, próbując odzyskać swoją równowagę, jednak huczący żywioł zagłuszał jej słowa. Miała wrażenie, że starła sobie poduszki na stopach aż do żywego mięsa. Z każdym krokiem czuła, jak przeszywają je igiełki bólu - zupełnie, jakby stąpała po potłuczonym szkle. Nie pomagał jej też fakt, że jej przedramiona zdobiły dwie długie rany ukryte pod przemoczonymi bandażami. 
Po co ona to zrobiła? Dlaczego pomyślała, że odprawienie rytuału przed wyprawą będzie dobrym pomysłem? Cóż, może dlatego, że zawsze tak robiła... No i nie czuła się za dobrze, a modlitwa jej w tym pomagała. Teraz jednak jej samopoczuciu daleko było do radości. Ba, miała wrażenie, że jej skóra płonie wzdłuż cięć, które z każdym metrem robią się coraz głębsze. Koniec końców wyszło na jedno. 
I tak było okropnie.
Przełknęła ślinę. Nie wiedziała, gdzie jest. Musiała spojrzeć, mimo że trudno jej było wytrzymać nawet z zamkniętymi oczami. Desperacko potrzebowała punktu odniesienia. Nie potrafiła się odnaleźć bez swojego węchu i wzroku. Zebrała się w końcu w sobie, przygotowując się mentalnie na ból, po czym rozchyliła powieki.
Wszystko wyglądało tak samo. 
Momentalnie pożałowała swojej decyzji. Zimno przeszyło jej nieruchome ciało, a rozszalały wiatr zaatakował jej ślepia, wgryzając się w powieki, zmieniając jakikolwiek ślad wilgoci w mroźną taflę. Zadrżała tak gwałtownie, że omal nie upadła. Złapała jednak równowagę, walcząc ze zmęczeniem i nagłą chęcią położenia się na bruku. ,,Nie przesadzaj, do cholery", powiedziała sobie w myślach, próbując zdusić w sobie poczucie absolutnego nieszczęścia. ,,Dlaczego to zawsze ja muszę pakować się w tak chujowe sytuacje? Pierdolona zima, pierdolony śnieg, pierdoleni odkrywcy...", wyklinała w myślach, zbaczając z kursu w stronę bocznej uliczki. ,,A teraz jeszcze się zgubiłam!".
Marzyła tylko o jednym - ułożyć się przed swoim kominkiem, zawinięta w skóry, sącząc ciepły napar z ziół. Właściwie to była pewna, że każde inne miejsce na kontynencie było lepsze, niż to, w którym się teraz znajdowała. Nawet wizja przebywania na Latających Wyspach wydawała się być bardziej zachęcająca.
Weszła między dwa wysokie budynki, które swoimi mocnymi ścianami ograniczały nieco morderczy wicher. W końcu mogła wziąć głębszy oddech, który nie zmieniał tyłu jej gardła w palące lodowisko. Dyszała ciężko, próbując pozbierać myśli. Poprawiła oblodzony kaptur na długich uszach i otworzyła oczy, chcąc się zorientować w swoim położeniu.
Zamarła.
Przed nią stał wysoki, postawny basior. Wyglądał niczym rzeźba z ciemnego marmuru, nieczuła na morderczą pogodę. Jasna czaszka na jego pysku zlewała się z zaspami śniegu w tle, iluzjonistycznie pozbawiając go głowy. 
Waderę przeszył zupełnie inny rodzaj zimna. Nagle zapomniała o popękanych opuszkach łap i zmarźniętym nosie, o lodowych strąkach obciążających futro i o ranach na łapach. Poczuła, jak jej mięśnie szyi instynktownie próbują unieść posklejane soplami włosy na karku. Mimowolnie złapała telekinezą za rękojeść sztyletu przytwierdzonego pasem do uda. Czekała, albowiem jej najbardziej prymitywne instynkty nie pozwalały na zrobienie pierwszego ruchu. 

~*~

Zadrżało. Nie z zimna. Nie czuło zimna od dawna.
Pełzło, szło, leciało pod budynkiem. Płatki śniegu przenikały masę mięsa, przelewającą się powoli do przodu. 
Nagle przyspieszyło.
Pogalopowało do przodu, bijąc skrzydłami, lewitując nad zmarźniętą ulicą, uderzając kopytami o kocie łby. Zatrzymało się u wejścia do bocznej uliczki, tuż za Teneriską. Mogło jej dotknąć. Za wcześnie.
Obróciło powoli głowę w stronę basiora. Wpatrywało się w niego mlecznymi oczami, oblizując powieki szerokim językiem przebijającym się przez kość nosową. Nie mógł go widzieć, wiedziało o tym. Ona jednak mogła. Nie, było jeszcze za wcześnie. Za wcześnie na taką bliskość. Nie mogło jej jednak zostawić samej z nim.
Wiedziało, czuło.
Zostało.

<Panie Asmoday?>

Słowa: 747 = 33 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics