czwartek, 27 października 2022

Od Yelthany - event Halloween, quest I „Rozbitkowie własnych ciał”, cz. I

Halloween – to był jedyny dzień w roku, w którym moja rodzicielka nie wychylała łba z nory, choćby dostała najkorzystniejsza ofertę pracy. Nienawidziła tego święta. Czy się bała? Nawet jeśli, to nie tych przebieranek. Zawsze powtarzała, że nikt nie powinien świętować tego dnia w ten sposób, ponieważ bezcześcimy pamięć o zmarłych (lub jakoś tak). Nie rozumiałam o co jej chodzi, być może dlatego (jak potem się dowiedziałam) że nigdy nie odwiedzałam cmentarza po to, aby kogoś odwiedzić. Było to dla mnie miejsce nudne za dnia, ale ponure i bardzo intrygujące w nocy. Moja matka czasami mówiła, że kiedy my się bawimy, zmarli na nas spoglądają i szykują coś na wzór zemsty. Słuchając jej historii, które rzadko były ze sobą związane i były opowiadane w chaotyczny sposób, doszłam do wniosku, że chodziło jej o to, że nieświadomie jesteśmy podatni na rozkazy zmarłych, którzy tego dnia są bliżej tego świata niż normalnie. Wiązało się z tym pewne ryzyko, jeśli ktoś zza światów chciał nam zaszkodzić. Ale w jaki sposób, po co i dlaczego? Jakoś nie potrafiłam zrozumieć, a moja matka nie raczyła odpowiadać na moje pytania.
Zignorowałam ją wiec jak niemal każdego dnia i pomimo jej ostrzeżeń o „złej nocy wypełnionej mrocznymi czarami” wyszłam do baru, w którym karczmarz na rzecz święta zadeklarował małą promocję. „W Objęciach Beczułki” zawsze się cieszyła popularnością, dlatego chcąc znaleźć sobie całkiem przyzwoite miejsce (czyli takie blisko baru) zajrzałam tam wcześniej niż zazwyczaj. Nawet Jord się zdziwił na mój widok, ale tylko przez moment. Kiedy wyciągnęłam z torby swoje drobniaki, podał mi piwo, które miało rozpocząć moją pijacką noc.

Zrobiło mi się cieplej oraz weselej. Prowadziłam bardzo interesującą rozmowę na temat bawełnianych skarpetek dla wilków, które nie są przyzwyczajone do zimnego śniegu i szybko łapią choróbska. Wymyśliłam nawet, że zostanę takim producentem, gdy tylko nauczę się szyć albo robić na drutach. Moja pijacka paplanina przywiodła do mnie kolejnych interesariuszy, którzy w rzeczywistości nie byli zainteresowani skarpetkami, ale różnymi historyjkami, jakie wplatałam między mój biznes. To był naprawdę wspaniały wieczór i kiedy sądziłam, że będzie taki do rana, poczułam się dziwnie.
Na początku było to jak mrowienie, dokładnie takie samo, kiedy przyciśniesz jakąś kończynę i odetniesz do niej dopływ krwi. To uczucie rozprzestrzeniło się po całym ciele i było nieprzyjemne. Zaraz potem moje ciało zaczynało drętwieć. Gdy chciałam zapytać innych, ile wypiłam, zauważyłam, że niektórzy zachowywali się jak ja, a potem zaczęli zadawać pytania, co się dzieje. Przestali, kiedy oni i ja całkowicie znieruchomieliśmy. Jedyne czym mogłam wtedy poruszać, to gałkami ocznymi. Obserwowałam jak w karczmie pojawia się panika. Wilki, które mogły się ruszać, uciekły, po drodze tratując nawet tych, którzy mieli mniej szczęścia i tak jak ja, zamienili się w posągi. Alkohol sprawił, że byłam jeszcze spokojna – nie docierała do mnie powaga sytuacji, dopóki moje ciało nie zaczęło się zmieniać.
Uczucie, jakie przy tym towarzyszyło, można porównać do poparzenia się pokrzywą. Ciepłe pieczenie pojawiło się w środku ciała, jakby krew zaczęła się gotować. Mimo, że byłam unieruchomiona, moje ciało się poruszało. Głowa się cofnęła, jakbym straciła szyję. Ogon również się cofnął, całkowicie znikając, wyglądało to tak, jakby moja szyja i ogon wniknęły w ciało. Stałam się taką parówką na czterech nogach – a raczej na ośmiu, jak się potem okazało. Moje pole widzenia się rozszerzyło, ale jednocześnie stało się rozmazane. Przez moment nawet czułam się, jakbym patrzyła przez kalejdoskop, dopóki mój wzrok się nie przyzwyczaił. Wtedy mogłam się poruszać.
Zaczęłam krzyczeć. Wokół mnie znajdowały się ogromne pająki, nawet większe niż ja. Automatycznie wzięłam nogi za pas i pognałam w kierunku wyjścia, tak jak to zrobiły inne wilki oraz niektóre pająki, potykając się o leżące stoły. Biegłam przed siebie, dopóki nie znalazłam się daleko od karczmy. Twierdząc, że w panice biegam o wiele szybciej, postanowiłam na moment odetchnąć. Alkohol jeszcze buzował w mojej głowie, ponieważ czułam się bardzo niewyraźnie. Podejrzewałam, że coś nie tak było z tym piwem, ponieważ przestałam nawet wyraźnie widzieć. Na pewno podał nam coś innego. Nie mam pojęcia co to mogło być, ale skoro dostałam takich halucynacji, jak ogromne pająki w karczmie oraz zastygnięcie w miejscu, to oznaczało, że musiał coś tam wrzucić. Mając już dzisiaj dość alkoholu, ruszyłam w kierunku domu. Idąc, zauważyłam, że poruszałam się bardziej płynniej i było mi lżej – co było całkowitym przeciwieństwem tego, jak się czułam po piwie. Gdy zazwyczaj ciężko mi było iść, a tym bardziej utrzymać swój kierunek w linii prostej, tak teraz mogłam zrobić dwa kółka wokół własnej osi i nawet się nie przechylić w żadną stronę.
Twierdząc, że przeholowałam z tą trutką, która rzekomo była piwem, ruszyłam do domu. Skierowałam się do lasu, aby pójść skrótem, kiedy przede mną pojawił się ogromny pająk. Stanęłam w miejscu tak samo jak on i w tym samym momencie zaczęliśmy oboje krzyczeć.
- Czemu krzyczysz?! – zapytałam wrzeszcząc.
- A ty czemu?! – zadawaliśmy pytania nie przestając wydawać z siebie głośnego krzyku. Okazało się, że oboje krzyczeliśmy, bo… widzieliśmy pająka.
- Jakiego pająka, o czym ty gadasz, jestem wilkiem, to ty wyglądasz jak zmutowany pająk na sterydach – wyjaśniłam powoli się uciszając.
- Właśnie opisałaś siebie – stwierdził, przestając już krzyczeć. Przez długi moment staliśmy w miejscu, zastanawiając się, z którym z nas jest coś nie tak. Chcąc się tego dowiedzieć, podeszliśmy oboje do zamarzniętego zbiornika wodnego, utrzymując bezpieczny dystans. Spojrzeliśmy na swoje odbicia.
- Mówiłam ci, że jestem… - zaczęłam, ale urwałam, gdy zobaczyłam czarną głowę i trzy pary oczu.
Znowu oboje zaczęliśmy krzyczeć.

Gdy nasze gardła odmówiły posłuszeństwa, siedzieliśmy przy jeziorze w ciszy. Dopiero po kolejnych minutach zaczęliśmy opowiadać, co się dzisiaj stało. Jego historia była podobna do mojej – siedział w karczmie, dostał mrówek, potem paraliżu, a następnie wszędzie wokół pojawiły się pająki, więc uciekł.
- Myślisz, że to karczmarz nam coś dolał do piwa? – zapytałam czując drapanie w gardle.
- Nie mam pojęcia. Bardziej mnie zastanawia, czy nam to już zostanie – wzruszyłam ramionami (a raczej spróbowałam, w wyniku czego poruszyłam aż ośmioma ramionami).
- Jak myślisz, ilu wilkom to się przytrafiło?
- Nie mam pojęcia – westchnął i między nami znowu zapanowała cisza. Nie mieliśmy pojęcia co zrobić. Nawet nie mogliśmy szukać pomocy, bo każdy wilk zacząłby wrzeszczeć na nasz widok. – Wiesz jak cię pociesze? – odezwał się nagle. Wyjął ze swojej torby, jaką miał przewieszoną przez tułów, dwie niewielkie buteleczki. Moje oczy (wszystkie) się zaświeciły. – Rumu? – zaoferował. Momentalnie przyjęłam od niego propozycje.
- Wiesz co… - zaczęłam, gdy próbowałam otworzyć butelkę. Okazało się jednak, że paszcza pająka nie ma zębów, dlatego poprosiłam go wpierw o pomoc. Zaczął próbować otwierać butelkę kończynami. – Wydaje mi się że władze na pewno coś z tym zrobią. A na razie możemy sobie skorzystać z tych ciał – powiedziałam obserwując jego starania. Pajęcze kończymy pozbawione pazurów były beznadziejne do otwarcia alkoholu.
- Jak? – samiec zapytał trochę rozzłoszczony. Nie mógł sobie poradzić z żadnym korkiem. Widząc to, zaproponowałam mu, aby trzymał butelkę, a ja zaczęłam ciągnąć dwoma kończynami za korek.
- Chodźmy postraszyć wilki i… - w tym momencie butelka odpuściła. Odsunęłam się kawałek do tyłu, a z pojemnika wypłynęło trochę alkoholu. – i chodźmy się upić – zaproponowałam, zabierając mu alkohol.

Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics