[opowiadanie nie jest kanonicznym wydarzeniem w życiu wilka]
Widok jednookiego lalikrona w różnorakich barach, knajpach i innych karczmach nie był często występującym zjawiskiem. Czy to pod imieniem Vay, Ros czy Białe, wilk ten nigdy nie czuł się dobrze w zamkniętych pomieszczeniach, a co dopiero z tłumem nieznanych mu mieszkańców Królestwa Północy, którzy czasem byli jeszcze bardziej nieprzewidywalni niż reprezentanci podziemia. Po tamtych wiesz, że mogą zachowywać się dziwnie, a ci będą dziwni udając normalnych… albo na odwrót… eh, cokolwiek. Te nieznajome, chaotyczne, bardzo wyraziste postacie same w sobie były męczące, nie wspominając już o wydawanym przez nich natłoku intensywnych dźwięków, które były w stanie sprowadzić mózg szarego wilka do prawdziwej krawędzi. Podsumowując, to nie tak, że nie radził sobie z upchniętą dużą liczbą osób w małym pomieszczeniu – te wilki go po prostu ekstremalnie drażniły. Były jednak jeszcze inne powody jego unikania barów, a mianowicie, jednym z nich były ograniczone możliwości ucieczki w skrajnych sytuacjach, a drugim… Cóż, poza najbardziej zaufanymi podwładnymi, byt Rosa nie budził w innych chęci na wspólne spędzanie wolnego czasu. Członkowie WKŁ raczej unikali swojego szefa, co raczej było dosyć naturalne bez względu na to, kim ten szef miałby nie być. No a Białe, był Białem i tyle w temacie. Zresztą on sam też nie lubił wielu spośród osób, które go otaczały. Jedni uciekali wzrokiem jakby miał im wyssać duszę, drudzy udawali zbyt profesjonalnych i doświadczonych, a i zdarzył się jeden taki, który posikał się na sam widok swojego dowódcy. Fakt faktem, Ros był wtedy pod całkiem dużym wrażeniem, ale najpierw musiał opanować konsternację która natychmiast go ogarnęła i kazała odsunąć się od luźnych zwieraczy… Tak, miłe spędzanie czasu z innymi nie przychodziło mu łatwo, a jednak… stało się. Pewnego halloweenowego wieczoru dostał zaproszenie aby spotkać się ze “znajomymi” i znajomymi “znajomych” w karczmie. Mieli posiedzieć, pogadać, napić się dobrego bimbru i chociaż w głowie Rosa od razu zapalił się kolejny powód, przez który nie uczęszczał na takie spotkania (przecież ten wilk nie pijał alkoholu), to towarzysze zapewnili go, że i tak będzie fajnie… a przynajmniej nikt nie będzie sikał. Z jakiegoś powodu pod wpływem impulsu zgodził się. Może był znudzony i uwierzył w możliwość przeżycia miłych chwil z innymi wilkami. Zapytał o miejsce i godzinę, a gdy wybraną lokalizacją okazała się być sławna karczma dzierżąca dumną nazwę “W Objęciach Beczułki”, jednooki przystał i na to, wszak dobre opinie o tym miejscu musiały skądś się brać, a brały się właśnie od zadowolonych tłumów, na które przygotował się psychicznie.
I tak jak było zapowiedziane, tak zrobili. Spotkali się wczesnym wieczorem, zajęli dobre miejsce, bo w samym kącie sali, skąd oddzieleni wysokim parawanem mogli odciąć się od głośniejszej części klienteli, a przy tym dowódca (anonimowy, co prawda) usiadł w tak strategicznym miejscu, że jego przewrażliwiona głowa miała widok na kawałek baru, za którym Beczułka we własnej osobie obsługiwał spragnione wrażeń towarzystwo. Pomimo iż na samym początku imprezy było nieco sztywno, gdyż prócz dwójki bliskich doradców wilk nie miał pojęcia kim była pozostała piątka, tak po parunastu minutach przestało mieć to znaczenie. Rozmowa omijała tematy związane z pracą nielegalną, skupiając się na bardziej przyziemnych rejonach życia, jak jedzenie, wadery, czy inflacja. Nikt nikomu nie szefował, nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Była tylko miła atmosfera i alkohol, który co prawda tylko jakimś magicznym sposobem docierał do nosa jednookiego, ale nie drażnił, a dodawał mu atrakcji w postaci możliwości patrzenia na upijających się powoli towarzyszy. Bawił się tak dobrze popijając swój napój o wdzięcznej nazwie “Łza Lavlera” (w myślach tylko wzdychając na tę swoją klątwę dotyczącą wszystkiego co związane jest z oczami i łzami), że wstał od stołu dopiero po dłuższym czasie odkąd usiadł po raz pierwszy. Gdyby nie wyjątkowo trzeźwy umysł siedzącego obok basiora, Ros prawdopodobnie mógłby wyjść z budynku i nikt by tego nie zauważył, gdy wszyscy byli zbyt zajęci dyskutowaniem na temat swoich faworytów w królewskich wyścigach reniferów.
– Idziesz rozprostować nogi? – rzucił wspomniany basior, zerkając na jednookiego który korzystając z chwili rzeczywiście się rozciągnął. Za chwilę już złapał za swój płaszcz, kiwając twierdząco głową.
– Mhm, za chwilę wrócę.
Narzucił odzienie na grzbiet, a kaptur na głowę, lekkie kroki kierując w stronę wyjścia. Ominął ogarnięty zabawą tłum niemalże niezauważony, w końcu tego wieczoru drzwi od karczmy na zmianę otwierały się i zamykały, robiąc różnicę tylko tym, którzy odczuwali nagłe pociągnięcia przeciągu, wkradające się przez uchylone wrota. Ros wyszedł na śnieg i zaraz odszedł na bok. Oczywiście powodem jego odejścia od stołu była konieczność załatwienia potrzeby fizjologicznej, która nie cierpiała zwłoki. Cała akcja zajęła mu parę chwil – mniej niż pięć minut, podczas których atmosfera w lokalu zdołała stężeć do tego stopnia, że kiedy niczego nieświadomy lerdis ponownie stanął we wrotach karczmy, jego uszy zostały zaatakowane przez nagły wrzask. Jeden, potem następny i jeszcze kolejny. Zatrzymał się w bezruchu, gdy jakaś przerażona wadera niemal przewróciła się, odbijając od jego boku w desperackiej próbie ucieczki, a za nią biegł już cały tłum wilków oszalałych z powodu nagłej zmiany połowy gości w paskudnie duże, łyse pajęczaki. Ros pozwolił się tak obijać, wiedząc że jak zrobi chociaż krok w bok to albo ktoś się połamie, albo połamią jego. Ostatnim, który podbiegł do postaci w płaszczu był sam Jord “Pan Beczułka” Zgriz z czymś między wyrazem złości, a konsternacji, która mogła się równać tej Rosa.
– Na bimber dziadunia! – ryknął karczmarz, który jednak widząc że drugi basior nie zamierza uciekać z wrzaskiem, stanął obok. Patrzył to na jednookiego lerdisa, który lustrował wzrokiem pomieszczenie, to na wielkie pająki, które wydawały się tak samo zdziwione co cała reszta. Przynajmniej dowódca Krwawych tak to widział, a Jord nie wydawał się podzielać tego odczucia – Tu siekierę trzeba!
Nagle białe oko opadło na Jorda, jakby ten rzucił największą herezją na świecie. Ros jednak zaraz się otrząsnął i wycofał za drzwi, narzekając do właściciela lokalizacji “Chodź Pan i przestań pierdolić. I tak wychodziłeś, nie?” ze zmarszczonym od myślenia czołem.
– Co “przestań pierdolić”?! Ja ci zaraz popierdolę! Nie w twojej karczmie łażą te paskudztwa i straszą gości! – krzyczał oburzony Beczułka, jednak szybciutko potuptał za zakapturzonym basiorem na mróz, nim tamten zamknął go razem z tymi przeklętymi pająkami – Poza tym ty też tu byłeś! Jak żeś wylazł i czemu masz tylko cztery nogi?!
– Wyszedłem chwilę wcześniej, co tu się stało?!
Oboje podeszli do okna, nie przestając rozmawiać. Ros dostrzegł jak jego dotychczasowi towarzysze pod postacią zerdińskich pomiotów badają wszystko swoimi komicznie długimi odnóżami. Westchnął płytko, mając w głowie już praktycznie cały obraz sytuacji, która mogła nastąpić w Objęciach Beczułki.
– Skąd mam wiedzieć?! Odwróciłem się na chwilę żeby przepłukać naczynia i nagle… cisza. Jak makiem zasiał..! No to się odwracam, patrzę, i jeb! Panie piszczą, panowie zresztą też! Szkło leci ze stołów, a moja klientela ma osiem nóg i ten paskudny ryj! Trzeba to zneutralizować zanim szkód narobią! – krzyczał, aż nagle…
jego najgorsza wizja się ziściła. Jeden z większych pająków próbował się obrócić i niechcący potrącił odwłokiem stolik. Blat padł na bok, a znajdujące się na nim szkło spadło i przy kontakcie z podłogą rozbiło się w wiele kolorowych skorup. Widzący to Jord, który do tej pory musiał opierać się o ścianę żeby móc wyglądać przez okno, nagle jakby urósł do tego stopnia, że wskoczyłby do środka jednym susem, gdyby tylko okno nie było przeszklone.
– TY BRZYDKA L…
Srebrny wilk nie miał ochoty już tego słuchać. Odsunął się od okna i zapatrzył w niebo. Najchętniej zostawiłby ich wszystkich w cholerę, ale gdyby Beczułka zabił Truce’a, który siedział tam zamknięty pod postacią pająka to byłaby duża szkoda dla dowódcy Krwistych. Mógłby też zawołać wojskowych i kazać im się tym zająć ale to mogłoby zabrać tak dużo czasu, że pająki dałyby radę narobić szkód na kwotę, która równałaby się kupnu nowej karczmy…I Jord znowu kogoś by zabił. Ros zerknął na drugiego basiora, który wygrażał się przez zamknięte okno, choć drzwi do karczmy były zamknięte tylko na zawias.
Jednooki westchnął wręcz teatralnie, nim złapał za ogon wystający spod barmańskiego wdzianka, otrzymując wręcz natychmiastową uwagę. Zanim basior Torus zdołał wypluć nową wiązankę, wyższy wilk wypełnił tę ciszę tonem nieznoszącym jakiejkolwiek formy sprzeciwu.
– Ktoś zatruł twój bimber. Potrzebujemy medyka, magika, alchemika albo przynajmniej zielarza.
Jord wziął ciężki wdech, wpatrując się w ten dziwny pokaleczony pysk. Biała źrenica nagle odwróciła się w bok, wypuszczając wilka spod tego niekomfortowego spojrzenia.
– Nieważne. Już mam.
I tak jak było zapowiedziane, tak zrobili. Spotkali się wczesnym wieczorem, zajęli dobre miejsce, bo w samym kącie sali, skąd oddzieleni wysokim parawanem mogli odciąć się od głośniejszej części klienteli, a przy tym dowódca (anonimowy, co prawda) usiadł w tak strategicznym miejscu, że jego przewrażliwiona głowa miała widok na kawałek baru, za którym Beczułka we własnej osobie obsługiwał spragnione wrażeń towarzystwo. Pomimo iż na samym początku imprezy było nieco sztywno, gdyż prócz dwójki bliskich doradców wilk nie miał pojęcia kim była pozostała piątka, tak po parunastu minutach przestało mieć to znaczenie. Rozmowa omijała tematy związane z pracą nielegalną, skupiając się na bardziej przyziemnych rejonach życia, jak jedzenie, wadery, czy inflacja. Nikt nikomu nie szefował, nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Była tylko miła atmosfera i alkohol, który co prawda tylko jakimś magicznym sposobem docierał do nosa jednookiego, ale nie drażnił, a dodawał mu atrakcji w postaci możliwości patrzenia na upijających się powoli towarzyszy. Bawił się tak dobrze popijając swój napój o wdzięcznej nazwie “Łza Lavlera” (w myślach tylko wzdychając na tę swoją klątwę dotyczącą wszystkiego co związane jest z oczami i łzami), że wstał od stołu dopiero po dłuższym czasie odkąd usiadł po raz pierwszy. Gdyby nie wyjątkowo trzeźwy umysł siedzącego obok basiora, Ros prawdopodobnie mógłby wyjść z budynku i nikt by tego nie zauważył, gdy wszyscy byli zbyt zajęci dyskutowaniem na temat swoich faworytów w królewskich wyścigach reniferów.
– Idziesz rozprostować nogi? – rzucił wspomniany basior, zerkając na jednookiego który korzystając z chwili rzeczywiście się rozciągnął. Za chwilę już złapał za swój płaszcz, kiwając twierdząco głową.
– Mhm, za chwilę wrócę.
Narzucił odzienie na grzbiet, a kaptur na głowę, lekkie kroki kierując w stronę wyjścia. Ominął ogarnięty zabawą tłum niemalże niezauważony, w końcu tego wieczoru drzwi od karczmy na zmianę otwierały się i zamykały, robiąc różnicę tylko tym, którzy odczuwali nagłe pociągnięcia przeciągu, wkradające się przez uchylone wrota. Ros wyszedł na śnieg i zaraz odszedł na bok. Oczywiście powodem jego odejścia od stołu była konieczność załatwienia potrzeby fizjologicznej, która nie cierpiała zwłoki. Cała akcja zajęła mu parę chwil – mniej niż pięć minut, podczas których atmosfera w lokalu zdołała stężeć do tego stopnia, że kiedy niczego nieświadomy lerdis ponownie stanął we wrotach karczmy, jego uszy zostały zaatakowane przez nagły wrzask. Jeden, potem następny i jeszcze kolejny. Zatrzymał się w bezruchu, gdy jakaś przerażona wadera niemal przewróciła się, odbijając od jego boku w desperackiej próbie ucieczki, a za nią biegł już cały tłum wilków oszalałych z powodu nagłej zmiany połowy gości w paskudnie duże, łyse pajęczaki. Ros pozwolił się tak obijać, wiedząc że jak zrobi chociaż krok w bok to albo ktoś się połamie, albo połamią jego. Ostatnim, który podbiegł do postaci w płaszczu był sam Jord “Pan Beczułka” Zgriz z czymś między wyrazem złości, a konsternacji, która mogła się równać tej Rosa.
– Na bimber dziadunia! – ryknął karczmarz, który jednak widząc że drugi basior nie zamierza uciekać z wrzaskiem, stanął obok. Patrzył to na jednookiego lerdisa, który lustrował wzrokiem pomieszczenie, to na wielkie pająki, które wydawały się tak samo zdziwione co cała reszta. Przynajmniej dowódca Krwawych tak to widział, a Jord nie wydawał się podzielać tego odczucia – Tu siekierę trzeba!
Nagle białe oko opadło na Jorda, jakby ten rzucił największą herezją na świecie. Ros jednak zaraz się otrząsnął i wycofał za drzwi, narzekając do właściciela lokalizacji “Chodź Pan i przestań pierdolić. I tak wychodziłeś, nie?” ze zmarszczonym od myślenia czołem.
– Co “przestań pierdolić”?! Ja ci zaraz popierdolę! Nie w twojej karczmie łażą te paskudztwa i straszą gości! – krzyczał oburzony Beczułka, jednak szybciutko potuptał za zakapturzonym basiorem na mróz, nim tamten zamknął go razem z tymi przeklętymi pająkami – Poza tym ty też tu byłeś! Jak żeś wylazł i czemu masz tylko cztery nogi?!
– Wyszedłem chwilę wcześniej, co tu się stało?!
Oboje podeszli do okna, nie przestając rozmawiać. Ros dostrzegł jak jego dotychczasowi towarzysze pod postacią zerdińskich pomiotów badają wszystko swoimi komicznie długimi odnóżami. Westchnął płytko, mając w głowie już praktycznie cały obraz sytuacji, która mogła nastąpić w Objęciach Beczułki.
– Skąd mam wiedzieć?! Odwróciłem się na chwilę żeby przepłukać naczynia i nagle… cisza. Jak makiem zasiał..! No to się odwracam, patrzę, i jeb! Panie piszczą, panowie zresztą też! Szkło leci ze stołów, a moja klientela ma osiem nóg i ten paskudny ryj! Trzeba to zneutralizować zanim szkód narobią! – krzyczał, aż nagle…
jego najgorsza wizja się ziściła. Jeden z większych pająków próbował się obrócić i niechcący potrącił odwłokiem stolik. Blat padł na bok, a znajdujące się na nim szkło spadło i przy kontakcie z podłogą rozbiło się w wiele kolorowych skorup. Widzący to Jord, który do tej pory musiał opierać się o ścianę żeby móc wyglądać przez okno, nagle jakby urósł do tego stopnia, że wskoczyłby do środka jednym susem, gdyby tylko okno nie było przeszklone.
– TY BRZYDKA L…
Srebrny wilk nie miał ochoty już tego słuchać. Odsunął się od okna i zapatrzył w niebo. Najchętniej zostawiłby ich wszystkich w cholerę, ale gdyby Beczułka zabił Truce’a, który siedział tam zamknięty pod postacią pająka to byłaby duża szkoda dla dowódcy Krwistych. Mógłby też zawołać wojskowych i kazać im się tym zająć ale to mogłoby zabrać tak dużo czasu, że pająki dałyby radę narobić szkód na kwotę, która równałaby się kupnu nowej karczmy…I Jord znowu kogoś by zabił. Ros zerknął na drugiego basiora, który wygrażał się przez zamknięte okno, choć drzwi do karczmy były zamknięte tylko na zawias.
Jednooki westchnął wręcz teatralnie, nim złapał za ogon wystający spod barmańskiego wdzianka, otrzymując wręcz natychmiastową uwagę. Zanim basior Torus zdołał wypluć nową wiązankę, wyższy wilk wypełnił tę ciszę tonem nieznoszącym jakiejkolwiek formy sprzeciwu.
– Ktoś zatruł twój bimber. Potrzebujemy medyka, magika, alchemika albo przynajmniej zielarza.
Jord wziął ciężki wdech, wpatrując się w ten dziwny pokaleczony pysk. Biała źrenica nagle odwróciła się w bok, wypuszczając wilka spod tego niekomfortowego spojrzenia.
– Nieważne. Już mam.
Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz