piątek, 3 lutego 2023

Od Wenus, CD. Halley

Ogon Wenusa zadrżał z przeszywającego chłodu. Jednak jego determinacja i ekscytacja narastająca w sercu pomagały zachować jakieś pozory. Musiał się jednak nieźle starać aby nie próbować wyrwać się z objęć chłodnej pułapki.
„Więc jak się za to zabierzemy?”
„Wykorzystamy swój urok. Plan: Szczeniaki w potrzebie! Zrobimy tak, abyśmy wcale daleko do tego centrum iść nie musieli! Sami nas zaniosą. Wystarczy tylko, że ja poudaję wystarczająco rannego, a ty… musisz ich tylko dobłagać, żeby zabrali cię ze sobą”.
Plan był w końcu taki idealny. Chociaż Muff pewien nie był na ile jest w stanie wypalić. Ich rodzice nie byli tak naiwni, jak ich starszy brat. A przynajmniej matka miewała ciężką łapę. Ojciec jakoś oprzeć się tej kobiecie nie umiał, więc jeśli rodzicielka nie postanowi o wysłaniu ich do lekarza w centrum, niewiele się ich plan zda. Jednak, komu zaszkodzi spróbować.
—Pomocy! — szczenięce łapki ledwo powstrzymały się przed zaryciem w śniegu. Śmiech został zduszony w głębi płuc męczonych śniegiem. Jedynie paluszki u tylnych łapek poruszyły się z niepokojem. — Pomocy! Mój brat... Mojego brata przysypała lawina! Jest tu ktoś!? Pomóżcie! Błagam! Ktokolwiek...!—
Po chwili delikatna budowa lawinowego śniegu zatrzęsła się pod naciskiem łap wilków stanowczo większych niż dwójka zabójczych rozrabiaków. Jego siostra także poinformowała go o tej cudownej sytuacji. Wenus musiał głębiej odetchnąć, aby zatrzymać w sobie wszystkie te emocje, dobre i złe, ale głównie dobre. Jego ogon cudem nie drżał z całej tej radości. Poświęcał na to tak wiele skupienia, że poprzez warstwy śniegu słyszał jedynie stłumione, niezrozumiałe szczekanie. Miał wrażenie jakby ktoś niedaleko niego kopał. Bardzo się nie pomylił.
„Co robić dalej?” jego siostra zapytała zaskoczona.
„Przerażenie. Udawaj przerażenie. Ja… Em… Em… Nieprzytomny. Będę nieprzytomny!” odpowiedział żwawo. Do jego zamkniętych szybko powiek dotarła odrobina jasności. „Oh co za ból!" zaśmiał się do bliźniaczki.
Akcja ratunkowa trwała dłuższą chwilę. Głównie przez fakt, że świeża warstwa śniegu sypała się nieustannie i utrudniała wykopanie małego puszku z tej bieli. Jednak kiedy w końcu się udało, Wenus mógł usłyszeć jak wiele głosów zebrało się wokół.
—Wezwał ktoś lekarza? — jakiś basior sapnął nad jego ciałkiem. Oczywiście, muff starał się być nieruchomy jak skała. Pozwalał tylko aby jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Nie mógł też za bardzo rozmawiać z siostrą, aby jego powieki broń bożu nie zadrgały. Dlatego milczał. Jakby martwy. Jednak tego wymagał ich zgrabny plan przemieszczenia się w kierunku centrum szybciej niż ich małe nóżki by im na to pozwoliły. Ha! Plan był genialny. Potrzeba było im tylko odrobinę szczęścia.
—Uratujcie mojego braciszka! — jego siostra musiała najwyraźniej ronić łzy, gdyż wzbudziła niezłą panikę wśród dorosłych, którzy łagodnym głosem próbowali ją uspokajać. Ale ta przytuliła się do jego ciała. Zasłoniła jego twarz.
„Sprytnie.” Przyznał.
„Uczyłam się od najlepszych. Ale co dalej?”
Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż niebo zesłało im znak i szczęście, jakiego nie mogli się spodziewać.
—Nie ma medyka! — jakiś wilk hamując sypnął w ich kierunku śnieżynkami, które opadły na ich nosy.
—Co znaczy, że nie ma medyka? — ten sam basior z początku warknął panicznie.
—No. Wszyscy medycy z okolicy… poszli do centrum na jakiś zlot. Zostawili tylko leki i książki!—
„Ha!”
„Ha!” oboje zgrali się reagując identycznie. Ich szanse wzrastały, z każdą sekundą.
—Jasna… — słuchać było ze ledwie powstrzymał się od przeklęcia, ale nie wypowiedział zdania do końca chyba tylko ze względu na obecność małej Puff. Mniej niewinnej niż myślał, ale lepiej, aby w ich oczach pozostawali aniołkami.
—Uratujcie gooo. — zawyła jego siostra. Na tyle głośno, żeby dorośli znowu się zmieszali.
—Eh. Powiedzcie Mars, że jej dziecko się porządnie poobijało i … ktoś musi wybrać się z nim do centrum. — odrzekł ten sam męski głos.
„Udało się!”
„To było prostrze niż przypuszczałem, że będzie. Myślałem, że będę musiał sfingować parę zemdleń po tym wypadku” przyznał Muff.
„Ten zlot oszczędził nam zachodu”.
Minęła dłuższa chwila, zanim Wenus usłyszał głos swojej matki i brata.
—Co się stało?— zawarczała. Jej ciężka łapa stanęła mocno na śnieg. Ten zbił się pod jej naciskiem i mało nie spowodował, że Wenus posunął ciałem w jej stronę.
—Lawina zasypała ci dziecko. —
— Cudownie… — wściekłość w jej głosie była w stanie uciszyć wszystkich szepczących i plotkujących dorosłych wokoło.— A gdzie medyk w takim razie? — zawołała.
—Na… Na zlocie psze pani! — jakiś młodszy ze stadka raczył ją o tym poinformować.
—Cudownie… — to cudownie było jeszcze ostrzejsze niż poprzednie. — Jeszcze powiedzcie mi ,że w centrum co? —
— T… tak. —
—Jowisz, synu. — samica westchnęła ciężko. — Bierz Muffa pod pachę i zpie… maszeruj do centrum. Jak wrócicie ma być zdrowy, zapłać ile będzie trzeba. — woreczek pieniążków zaszeleścił.
„Nie mogą mnie wziąć samego! …ym… błagaj! Panikuj! Cokolwiek!”
—Ja też chcę! Ja też chcę! Ja idę! IDĘ! — Puff tupała nogą.
—Nie. — matka warknęła.
—ALE TO MÓJ BRAAAAAT.— i zaczęło się przedstawienie. Płacz, łzy, szczekanie i wycie. Matka nie umiała odmówić ich cierpieniu.
—No dobrze. Już… już… możesz… O ile Jowisz się zgodzi. —
— Pewnie! Razem zawsze raźniej! —

<Halley?>
Słowa: 795 = 50 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics