wtorek, 28 lutego 2023

Od Ametrine, CD. Mortimer

Nic.

Czułam się jak w pustce.
Być może dlatego, że w niej się znajdowałam?
Nie miałam kaptura na sobie ani innej opaski na oczach. Jednak nie widziałam nic. Niczego również nie słyszałam.
Nie czułam dosłownie nic. I to mnie lekko przerażało.
Starałam się ruszyć, lecz czułam, że bezsensownie młócę nogami w powietrzu, zupełnie jak wtedy, kiedy uczyłam się latać, jak byłam młodsza…
Przez tą czerń całkowicie straciłam poczucie czasu i miejsca. Jeśli to był ich plan… przepraszam – jego... to się udał. Nawet nie wiecie jak wściekła na niego byłam. Czułam, że jest z nim coś nie tak, ale nie sądziłam, że aż tak! Złodziej, gangster i… zabójca? Przełknęłam ślinę na tą ostatnią myśl. Mogłam przynajmniej zawiadomić kogokolwiek, żeby w razie czego wezwano odpowiednie służby… Przeklęłam w myślach, przenosząc swoją złość z tego wilka na samą siebie, za swoją głupotę oraz lekkomyślność. Trzeba było wrócić do domu i szykować się na następny dyżur a nie bawić się w detektywa…
Nagle brak przestrzeni zniknął, zastępując ją ciemną, lecz delikatnie oświetloną grotą. Upadłam, a z powodu tak gwałtownej zmiany otoczenia głowa zaczęła mi pulsować. Jednak mimo nieprzyjemności zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu okazji do ucieczki, nawet teraz. Niedaleko stał stolik a na nim kilka zapalonych świec, a dalej był długi korytarz, który z każdym krokiem pogrążał się w mroku. Nie było żadnych pochodni ani innych źródeł oświetleń niż kilka jarzących się knotów rzucających słabą łunę światła na szaro ciemne ściany jaskini, w której się znajdowałam. Kątem oka zauważyłam coś dziwnego. Coś, co mnie przeraziło do takiego stopnia, że włosy na grzbiecie stanęły mi dęba.
br.Ogromny rozprysk świeżej krwi na ścianie oraz kilka kawałków wilczego futra i mięsa.
Mort spojrzał tak bez żadnych emocji, po czym spokojnie oznajmił:
– Na razie to cię nie czeka.
Mimowolnie parsknęłam, czując, że moja złość na tego jegomościa osiąga szczyt, zastępując wcześniejszy strach.
– Bo Ty nie będziesz mnie zabijał? – odszczeknęłam.
– Nie. – Spojrzał na mnie swoimi lodowatymi oczami, czując, że w jego duszy nie ma nic. – Staram się nie dopuścić do Twojej śmierci.
– Świetnie Ci idzie… – mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. Niestety, usłyszał.
– Jak dla mnie jesteś nadal żywa.
Nagle usłyszałam trajkot łańcucha i coś, z metalicznym szczękiem, zacisnęło się wokół moich kostek, po czym straciłam grunt pod nogami, ciągnięta po ziemi aż przekroczyłam próg celi. Wtedy się zatrzymałam, a ja mogłam wstać i otrzepać się z pyłu i brudu jakie zebrało moje futro.
Teraz od mojego porywacza i domniemanego zabójcy dzieliła żelazna krata. Coś zazgrzytało a po chwili śmignęło obok mojego ucha. Maleńkie kluczyki wróciły do swojego pana, po czym zawisnęły na ogromnym pęku innych kluczy, stając się zbiorem identycznych kawałków metalu.
Chciałam podejść jak najbliżej krat, lecz kajdany okalające moje nogi mi na to nie pozwoliły, podnosząc metaliczny dźwięk w grocie pełnej ciszy.
Ten tylko na mnie patrzył, nawet nie mrugając. We mnie natomiast się gotowało. W pewnym momencie odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia.
– TY DRANIU! – krzyknęłam za nim, lecz ten nawet tego nie usłyszał.
Ja padłam bezradna i bezsilna na ziemię, czując, jak strach i obawa zastępują miejsce gniewu. Nigdy nie czułam się taka bezradna jak w tamtym momencie…
Uroniłam tylko jedną łzę, nie chcąc, by ktoś zobaczył jak bardzo się boję…

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* ゚☆ ・゚. ─── 

– Masz, ślicznotko! – Bordowy basior o zielonych oczach rzucił czymś, co miało być talerzem, w moją stronę tak, aby ślizgiem trafił jak najbliżej mnie. Tacka lekko uderzyła mnie w bok.
Leniwie otworzyłam oczy, łudząc się, że wczorajszy dzień to był zwykły koszmar. Niestety, to była gorzka rzeczywistość. Na deser dodajmy, że to był ten zboczony basior o nieznanym imieniu (nie wiem czy chciałabym je poznać), tak więc mój koszmar nabrał jeszcze ciemniejszych barw. Powoli wstałam, uważnie obserwując jego działanie oraz mowę niewerbalną. Usiadłam i popatrzyłam na swój posiłek, który był sporym wyolbrzymieniem. Kawałek suchego mięsa oraz brudna woda do picia. Spojrzałam na basiora. Każdy mój ruch dosłownie pożerał wzrokiem, co przyprawiało mnie o dreszcze i mdłości. Postanowiłam nic nie robić, czekając aż sobie pójdzie… co może trochę zająć.
Jestem cierpliwa.
Patrząc na niego przypomniałam sobie dlaczego nie zdecydowałam się na specjalizację z psychiatrii. Myślałam nad tym kończąc studia, jednak zdecydowałam się na pediatrię i internę, czując, że bardziej mi odpowiada niż słuchanie dziwnych wyznań miłości lub dać się pogryźć podczas ataku urojeń i omamów. Nie mówię, że ta dziedzina medycyny jest… zła. Jest świetna i bardzo interesująca, poza tym równie potrzebna w naszym Królestwie, jednak trzeba się liczyć z konsekwencjami wyboru tej specjalności. Przynajmniej ja tak to odbieram.
– Jedz… – sapnął basior. Z jego pyska wyleciało kilka strużek gęstej śliny. Jedynie mrugnęłam, w głowie mając jedynie obrzydzenie.
– Jedz… – powtórzył.
Nie zareagowałam. – JEDZ! –huknął.
Z zewnątrz nawet nie drgnęłam, lecz wewnątrz mnie szalała panika i przerażenie. Udało mi się jednak zachować zimną krew, dzięki czemu nawet nie drgnęłam, chociaż miałam straszną chęć na ucieczkę.
Mogłam wykorzystać swoje moce tu i teraz, jednak nie byłoby to zbyt mądre. Odkrycie wszystkich kart w nieodpowiednim momencie może kosztować mnie nawet życie.
– Wracaj na wartę. – Nagle, jakby z ziemi wyrósł, pokazał się Mort. Patrzył na basiora spod łba i znanym nam wszystkim gestem głowy wskazał, że ma iść. Bordowy, mijając go, uniósł wargi, pokazując zęby, i położył uszy, zupełnie jakby był gotowy zagryźć rywala. Ciemniejszy basior z kolei totalnie go zignorował. Dopiero gdy echa kroków umilkły, podszedł i spojrzał na mnie.
– Dziękuję za troskę – odparłam chłodno, mierząc go spojrzeniem. Odwróciłam się tyłem i nie odważyłam się odwrócić, dopóki ten jegomość nie wyjdzie. Wystarczy mi obecności gangsterów na dziś.
Usłyszałam ciche westchnięcie, po czym bardzo ciche kroki. Gdy wszystko ucichło, odwróciłam się i powąchałam mięso. Nie było zepsute ani spleśniałe, tylko mocno wysuszone. Odgryzłam jakiś cudem kawałek i zaczęłam żuć. Trochę mi to zajęło, ale udało mi się przełknąć ten kęs. Na kolejny się nie odważyłam. Wodę sobie odpuściłam, jednak kiedyś moje pragnienie wygra i będę musiała wypić ją. Ale to potem.
Teraz czas na zaplanowanie uciecz…
Nagle usłyszałam jakiś hałas. Dziwny dźwięk.
Z celi obok.
Wyjrzałam powoli i zobaczyłam pewien cień. Po chwili usłyszałam odgłos zaskoczenia oraz dojrzałam kawałek wilczego futra.
– ...kim jesteś?! – zapytał piskliwy głos.
– Spokojnie… – powiedziałam łagodnie, wyglądając na tyle na ile pozwalały mi kraty. Zobaczyłam drobną wilczycę o ciemnym futrze z białymi plamami, większymi i mniejszymi. Wyglądała na mieszankę kilku ras. Wyglądała na drobną, mimo swojej puszystej sierści, i nieco chudą.
Miała też paskudną ranę na przedramieniu.
– Jak długo masz tę ranę? – zapytałam, od razu przełączając się na tryb medyka.
Chwila ciszy, po chwili usłyszałam:
– Od kilku dni.
– Nie wygląda dobrze. Trzeba ją opatrzyć.
– Dam sobie radę… – odparł głos, znikając najpewniej w głąb swojej celi. Ja natomiast rzuciłam:
– Jeśli infekcja będzie postępować, trzeba będzie odciąć Ci nogę. Natomiast jest nie zrobi się tego na czas, umrzesz.
Cisza.
– I tak tutaj umrę… – odpowiedział tajemniczy więzień. Obstawiam, że to był młody wilk, a nawet bardzo młody…
– Co zrobiłaś, że tutaj trafiłaś?
Chwila ciszy. Kilka kroków i usiadła przy kratach. Puszysta sierść wilczycy jako jedyna przekroczyła próg celi. I opowiedział jak ukradła pewną rzecz niewłaściwemu wilku. Rana pochodziła z ucieczki po kradzieży tajemniczej rzeczy. Swoją drogą, to te skaleczenie niejako ją wydało – utyka na tą nogę przez co jest wolniejsza i tym razem nie udało jej się uciec na czas przez bandziorami.
– Mam na imię Aris, a ty? – zapytała po dłuższej chwili.
– Ametrine.
– Miło mi. – Usłyszałam w jej głosie szczerość i nawet szczyptę… radości połączonej z nadzieją.
– A Ty, Ametrine, jak tu trafiłaś?

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* ゚☆ ・゚. ─── 

Następnej doby (nie znam pory dnia ani nocy, tak więc staram się używać terminu doba, odnosząc się do cyklu mojego snu) jedzenie przyniósł mi mój porywacz, więc przyszła mi pewna myśl, aby wykorzystać okazję do pomocy Aris.
– Mogę mieć do Ciebie prośbę? – zapytałam bezpośrednio, bez żadnego witaj czy jak ci dzień mija. Lub noc.
m– Nie wypuszczę cię.
– Chciałam Cię prosić o przyniesienie bandaży, gaz, jodyny, igły z nitką, nożyczek…
– Po co ci to? – Uniósł jedną z brwi, wpatrując się we mnie lodowoniebieskim okiem.
– By pomóc Aris zachować nogę.
– Aris?
– To moje imię. – Aris podeszła bliżej kraty i pokazała się w świetle niemal stopionych do ostatniego węzła świec.
– A, ty… – mruknął do siebie samego – Dlaczego miałbym się na to zgodzić?
– Nie wiem – przyznałam szczerze.
– Masz świadomość, że niedługo może zginąć, podczas trwania Czystki?
– Co? – zapytała Aris.
– W tym stanie może jej nie dożyć – odparłam, zdeterminowania, by nie tylko pomoc jej przy tej nieszczęsnej ranie ale i również przy ucieczce przed
tą całą Czystką.
Taki miałam plan.
Zobaczymy czy wypali…
Ciemny basior zastanawiał się dłuższą chwilę co ma zrobić, aż w końcu…

<Mort? Amiśka będzie kombinować jak się wyrwać z młodą z lochów, ale ma na uwadze, że jesteś tym Złym, a przynajmniej narazie. Będzie doszukiwała się w Tobie dobrej strony. Możesz ją jej pokazać ;) Pamiętaj też, że mogą jej zacząć szukać, ponieważ szpital może się zaniepokoić jej brakiem na dyżurach.>
 
Słowa: 1403 = 91 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics