niedziela, 23 stycznia 2022

Od Amertine, CD. Artema

– Kłamiesz – powiedziałam, przyglądając się Artemowi. Trzeba było przyznać, że dobrze się maskuje, ale już u niejednego twardziela widziałam wyraz bólu głęboko ukrywany przed światem zewnętrznym. – A ja nie lubię kłamców… – dodałam nieco zniżonym głosem, aby dodać nieco efektu swoim słowom… Czy efekt był udany? Nie wiem. Mówiłam jednak prawdę, ponieważ naprawdę nie przepadam za takimi wilkami, które swoim krętactwem mogą zniszczyć komuś życie. 
– To się samo nie zagoi, nawet przy pomocy medykamentów, które kupiłeś. – Wskazałam na torbę zawierającą dobrze mi znane preparaty. Rzeczywiście pomagały one organizmowi zasklepić uraz, lecz aby działały prawidłowo, trzeba było odpowiednio zabezpieczyć samo rozcięcie oraz odpowiednio dawkować i stosować preparaty. 
– Aż tak źle? – spytał, wyglądając na zmartwionego. "Miał pewnie nadzieję, że uda mu się to podleczyć bez odwiedzania medyka…" – pomyślałam. 
– Rana wymaga szycia, a skrzydło – nastawienia i usztywnienia. To nie będzie łatwe do zrobienia samego w domu… – przyznałam, wpatrując się w oczy basiora. Nie chciałam wywierać na nim presji, podobnie jak u Iviusa, lecz dać do zrozumienia, że samemu może zrobić więcej krzywdy niż pożytku. Cierpliwie czekałam na ruch ze strony Artema. Chwilę staliśmy na ulicy, a inni przechodnie mijali nas obojętnie. W końcu westchnął. 
– No dobrze, niech będzie… – odparł wilk. Cieszyłam się, że przystał na moją propozycję, ponieważ to była dobra decyzja. Uśmiechnęłam się i poprowadziłam go w stronę mojego mieszkania. Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko meblom… – zastanawiałam się podczas podróży do mojego domu. Przy okazji próbowałam sobie przypomnieć czy na pewno mam wszystkie narzędzia i potrzebne rzeczy, aby pomóc Artemowi wrócić do zdrowia. 

~*~

– Rozgość się! – rzuciłam i poszłam do swojej domowej apteczki, którą nieco podrasowałam. Na szczęście miałam wszystko co było mi potrzebne. Odetchnęłam z ulgą. Wzięłam potrzebne mi narzędzia, nici oraz opatrunki, po czym wróciłam do wilka, który nadal stał w przedpokoju, nieśmiało się rozglądając. Zaprosiłam go do salonu, po czym zaczęłam przygotowywać i narzędzia i samego Artema. 
Najpierw zajęłam się łapą – podałam znieczulenie miejscowe, po czym musiałam poczekać aż zacznie działać. Chwilę rozmawialiśmy, aby zabić czas oraz nudę. Gdy minęło dwadzieścia minut, chwyciłam igłę z nitką (oczywiście przy pomocy telekinezy) i zaczęłam pracę. Kiedy skończyłam, zabezpieczyłam ranę jałową gazą oraz tkaninowym bandażem, a następnie przeszłam do skrzydła. 
Delikatnie obejrzałam uraz, starając się sprawiać jak najmniej dyskomfortu oraz bólu basiorowi. Uważnie obserwował moje poczynania, ale nie odezwał się ani słowem. Zdążyłam go nawet polubić, ponieważ daje mi spokojnie pracować oraz jest nawet… uprzejmy. Nie co to niektórzy pacjenci, którzy po bójce czy popijawie (czasami po jednym i drugim) trafiają na szpitalny oddział ratunkowy z rozciętą przez szkło głową lub z ranami po ostrej walce. Tacy to wiedzą najlepiej co się robi z danym urazem. "Skoro są tacy mądrzy to czemu przychodzą tutaj i zajmują mój czas, który mogłabym lepiej spożytkować?" – myślę często, kiedy opatruje kolejnego delikwenta i układam w głowie plan jego leczenia. Bywa to drażniące, ale to część mojej pracy. 
– Okej, widzę co tu mamy… – mruknęłam bardziej do siebie niż do Artema. Ten uniósł nieco brew, lecz dalej milczał. – Teraz uważaj. To zaboli… 
Łapami chwyciłam za prawe skrzydło wilka i mocno szarpnęłam, słysząc charakterystyczny trzask nastawianych kości. Artem wydał odgłos bólu ale dosyć cichy, coś jak sapnięcie. Ostrożnie złożyłam jego skrzydło do pozycji wyjściowej, chwytając telekinetycznie bandaż. Zawiązałam tkaninę na owej kończynie, wcześniej nakładając maść chłodzącą. 
– Cóż, to tyle… – powiedziałam, stając naprzeciw basiora, uśmiechając się do niego. Odwzajemnił gest i zapytał:
– No dobrze, ale co dalej? Mam cię odwiedzać co kilka dni czy sam się zająć? 
– Jak chcesz, możesz mnie odwiedzić kiedy chcesz… – zachichotałam, lekko się rumieniąc. – A co do ran – spokojnie możesz sam zmienić opatrunki. – Chwilę myślałam nad lekami, spoglądając na medykamenty zakupione przez wilka. – Mogę zajrzeć do Twojej torby? 
Wolałam zapytać niż od razu wpychać swój nos do jego rzeczy. Artem kiwnął głową na znak zgody a ja szybko przejrzałam co miał, układając wszystko z powrotem. 
– Masz wszystko co trzeba, a nawet więcej – przyznałam szczerze. – Zapiszę Ci zalecenia na kartce…  – Skoczyłam szybko do gabinetu po pióro z tuszem i kawałkiem papieru, po czym wróciłam do salonu, pisząc już dawkowanie leków oraz czego nie powinien robić podczas rekonwalescencji skrzydła. Artem cierpliwie czekał i obserwował moje chodzenie w kółko, kiedy myślałam czy o czymś nie zapomniałam. Gdy już się upewniłam, przedstawiłam sytuację – co może a czego nie zalecam. Wilk uważnie mnie słuchał, choć czułam, że z zastosowanie się do moich rad będzie wariantywne. "Tylko nie przychodź do mnie, gdy rozerwiesz se szwy…" – pomyślałam. 
– Będziesz chciał zwolnienie? – zapytałam. Jeśli należał do Sił Powietrznych, będzie mu potrzebne a nawet bardzo. 
– Nie, dziękuję – odmówił grzecznie. Kiwnęłam głową na znak zrozumienia. 
– W takim razie to już wszystko – powiedziałam, kierując się w stronę kuchni. Odwróciłam się i zapytałam:
– Zostaniesz na herbatę? 
Tutaj, niestety, również odmówił. Postanowiłam jednak go odprowadzić kawałek. Wyłączyłam palnik i ubrałam na siebie swoją narzutę. Artem poczekał, aż dołącze do niego i chwilę ze sobą szliśmy.
– Dziękuję za pomoc… 
– Ametrine. Na imię mam Ametrine. 
– …Ametrine, naprawdę. 
– Podziękujesz mi, jak pozwolisz zagoić się urazom. – Mrugnęłam, po czym pożegnałam się z Artemem, pozwalając mu iść w swoim własnym kierunku. "Ciekawe, czy nasze drogi jeszcze się zetkną…" 

~*~

Kilka dni temu, na oddziale pojawił się Ivius, niosąc coś na kształt kosza prezentowego – kilka ryb, kawałki mięsa oraz inne przysmaki. Byłam mocno zaskoczona tym podarunkiem, ale młody wilk upierał się, abym go przyjęła. Tak też zrobiłam. Przy okazji obejrzałam jak goją się jego rany oraz przepisałam nową receptę na leki. Podczas badania przekonałam się, że wbrew wcześniejszym pozorom, niezła z niego gaduła. Opowiadał o dniu, w którym wyprowadził się z mamą oraz o ich poszukiwaniach nowego domu. Na szczęście znaleźli swoje cztery kąty. Jego mama dostała pracę w szpitalu, jako salowa, a on sam zapisał się do szkoły, w której pilnie się uczy. Bardzo mnie to ucieszyło. W pewnym momencie Ivius przytulił się do mnie, dziękując po stokroć. "No i weź tutaj się nie rozklej…" – pomyślałam, przytulając pacjenta. Dlatego właśnie zostałam medykiem – aby pomagać. 
Wyszłam z pracy późną porą, mocno zmęczona po trudnym dniu pracy – kilka nagłych przypadków, w tym szczeniaki, z pożaru domu oraz trudni pacjenci (jeden wyjątkowo trudny). Padał śnieg, tak więc lot powrotny do domu odpadał. Musiałam iść piechotą, wybierając jedną z najkrótszych dróg. 
To był błąd. 
Idąc wąską dróżką między budynkami, zauważyłam, że ktoś mnie śledzi. Z początku nie zwracałam na to uwagi, ale w pewnym momencie zaczął wołać:
– Ej, ty tam! Ta puszysta! 
Przyspieszyłam. On również. Dreszcz niepokoju przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. 
– To przez ciebie odeszła ode mnie! Nagadałaś jej cholernemu synkowi i teraz nie mam pieniędzy! – krzyczał. Wtedy zrozumiałam, że to jest konkubent matki Iviusa. "Niedobrze". 
Nagle potknęłam się o nierówny kamień, który z braćmi tworzył drogę w Centrum, a ja grzmotnęłam głową o stojące niedaleko drewno. Uderzenie mocno mnie oszołomiło – straciłam ostrość widzenia i kręciło mi się w głowie. Słyszałam zbliżające się kroki. 
"Bardzo niedobrze…" 
Niespodziewanie usłyszałam znajomy głos, choć nie mogłam skojarzyć skąd. Potem kilka dziwnych dźwięków i ostrą wymianę zdań. Coś runęło na ziemię a następnie odgłos pośpiesznych kroków niósł się delikatnym echem. Po chwili usłyszałam kolejne kroki, tym razem zbliżały się do mnie. 
Próbowałam wstać ale się tylko zatoczyłam. Przed oczami pojawiły się ciemne plamki a do gardła podeszła zawartość żołądka. "Ale musiałam przywalić…" – pomyślałam. Nagle poczułam czyjąś puszystą sierść oraz silne mięśnie, które pomagały mi utrzymać się w pionie. 

<Artem? Mój rycerzu ;*>

Słowa: 1194 = 80 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics