wtorek, 17 marca 2020

Od Aarveda CD. Vallieany

Zanim pozwolił sobie na odpłynięcie, obserwował jeszcze przez chwilę waderę. Udawał, że przysypia. Zwolnił oddech i zerkał spod przymrużonych powiek, jak Vallieana chowa pysk pod łapami. Powstrzymał uśmiech i poczuł, jak ciepło rozlewa się mu po sercu. Ogarnął go spokój. Sprawiała, że czas zwalniał, a każda chwila trwała rozkosznie długo. Mógł patrzeć na jej twarz całymi godzinami. Zapach mokrej sierści i samej wadery dostał się do jego nosa. Chciał ją objąć. Osłonić swoim ciałem przed zimnym wiatrem, który nadciągał od strony wejścia jaskini i po prostu tak trwać. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie szczęśliwy, leżąc na zimnej ziemi w wilgotnej jaskini i z połamanymi żebrami. Teraz jednak czuł, że niczego mu nie brakowało, a własne mieszkanie, ciepły posiłek czy wygodne łóżko wydały mu się zbytecznymi luksusami. A to wszystko dzięki Vallieanie. Był tak blisko niej, a jednak tak daleko. Nie chciał jednak naciskać. Westchnął nie bez bólu i ułożył się wygodniej. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
Nie śniło mu się nic. Przynajmniej na początku. Potem uciekał. Nie wiedział, przed czym. Czuł jedynie strach i panikę. Jedyne, co do czego miał stuprocentową pewność, że musi biec. Jak najszybciej, do momentu, w którym padnie na twarz i zacznie połykać błoto w rozpaczliwej próbie złapania oddechu. Odwrócił się raz i ujrzał czarną masę płynącą nad ziemią. Serce mu stanęło, a z gardła wydarł się krzyk.
Obudził się wcześnie rano. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, co wyrwało go ze snu, potem się zorientował. Nie były to koszmary. Nigdy go nie budziły. Zagryzł zęby, a jego ciało się spięło. Ukrył pysk w łapach i próbował opanować płytki oddech. Teraz miał pewność, że działanie opium się skończyło. Może to przez to, że w nocy oparł się na Valli i nie mógł oddychać całą klatką piersiową. Odsunął się nieco tak, aby ułatwić sobie pracę przeponą. Odetchnął najgłębiej, jak potrafił i położył głowę na ziemi, zaciskając zęby z bólu. Poczuł, że tylna łapa zdrętwiała. Wyprostował ją z cichym jękiem, którego nie był w stanie powstrzymać. Ułożył się najwygodniej, jak mógł, i zerknął na Vallieanę. Wyglądała bardzo spokojnie we śnie. Westchnął i cieszył się ciepłem, które biło od jej ciała.
Nagle jednak poczuł, jak owe ciepło przybliża się, a czarny pyszczek wciska pod pachę. Normalnie byłoby to przyjemne i cieszyłby się, że sama z siebie się zbliżyła. Teraz jednak jej nos był jak świder, który wwiercał się w jego połamane żebra. Drgnął i jęknął, podnosząc łapę. Na jego szczęście wadera przestała, poprzestając na cichym westchnieniu i wetknięciu swojej twarzy w jasną sierść. Odetchnął głęboko i spróbował znaleźć nową komfortową pozycję w tej niecodziennej sytuacji.
Czas mijał powoli, o wiele wolniej, niż wydawało się Aarvedowi. Wpatrywał się w żar, który powoli dogasał pod ogniskiem. Płomień musiał zniknąć już parę godzin temu, a teraz czerwone węgielki również traciły swoje czerwone zabarwienie, zmieniając się w kupki popiołu. W końcu cały kolor odszedł, a basior czuł, jak jego część ciała nieprzytulona do wadery staje się coraz zimniejsza.
Nagle Valli poruszyła się. Aarved podniósł głowę i postarał się uśmiechnąć jak najszczerzej. Jej pobudka oznaczała, że niedługo wyruszą - najpierw jednak trzeba będzie wstać.
- Dzień dobry - powiedział cicho. Jasne oczy spojrzały na niego, a po kręgosłupie przerzedł lodowaty dreszcz.
- Witam - odparła. Przeturlała się na plecy i przeciągnęła się, pozostawiając bok Aarveda bez tak cennego źródła ciepła. - Jak się spało? Mam nadzieję, że za bardzo się nie wierciła.
- Nie wierciłaś się - zapewnił basior. Postanowił, że również powinien się podnieść i sprawdzić, czy na sarnie coś jeszcze zostało. Zagryzł zęby i spiął się w sobie, przyrzekając w myślach, że nie wyda z siebie najcichszego dźwięku. Tak też się stało, jednak sam przed sobą musiał przyznać - było ciężko. Odsunął od siebie ból i podszedł kulawo do ścierwa. Dużo nie było na kościach. Właśnie, kości...
Złapał tylną nogę martwego zwierzęcia i chwycił ją mocno w zęby. Zawlókł swoją zdobycz pod najbliższy nasyp skalny i wcisnął nasadę pod kamienie. Miał zamiar zrobić dźwignię, jednak gdy spróbował podnieść się na tyle, by nacisnąć na drugi koniec, poczuł gwałtowny ból w klatce piersiowej. Westchnął cicho i zamiast tego chwycił trzon w zęby. Próbował złamać ją siłą, ale najwidoczniej kość była za gruba, albo on za słaby. Odsunął się i chrząknął. Chwycił ją mocą i wyszarpną telekinezą spod gruzów. Cisnął nią w ścianę z dużą prędkością. Rozległ się huk, a w powietrze wzniósł się pył. Basior wszedł w chmurę i znalazł pod swoimi łapami rozbite szczątki. Uśmiechnął się i chwycił dwie największe części w zęby. Zawrócił i spojrzał na patrzącą na niego ze zdziwieniem Vallieanę. Oczyszczała właśnie żebra z resztek mięsa. Uśmiechnął się i złożył przed jej łapami swoją zdobycz.
- Szpik będzie jeszcze dobry - wyjaśnił i usiadł jakiś kawałek od niej. Zaczął wylizywać czerwoną galaretkę.
- Masz rację, jest pyszny - odparła wilczyca, wysysając swoją część. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się. - Połamiesz jeszcze więcej?
I tak spędzili cały poranek - łamiąc kości oraz wyjadając drogocenny szpik. W końcu z sarny nie zostało nic, oprócz kupy resztek, które zostawili w jaskini. Aarved założył torbę posłańca. Odznaka jego oddziału utraciła swój blask i była cała porysowana. Kiedyś miękka, brązowa skóra zmieniła się w kilka podartych płacht ledwo trzymających się razem dzięki wytartym już szwom. Zapiął ostatni pasek i stanął przy wyjściu od jaskini. Spojrzał na towarzyszkę.
- Ruszamy?
Kiwnęła głową i zeskoczyła w dół. On podążył za nią, jednak nie bez trudów.
- Ile nam zostało do miasta? - zapytała wilczyca.
- Wydaje mi się, że około dzień - odparł po dłuższej chwili namysłu wojownik. ,,A raczej półtora", pomyślał, podkurczając tylną nogę. Będzie poruszał się na trzech.
- To niedużo. Pomyśl, niedługo będziemy w domu - westchnęła z ulgą. Wilk przytaknął jej.
- Chyba poproszę o kilka dni urlopu po tym wszystkim - mruknął Aarved, skacząc koło wadery. Był jej wdzięczny za to, że nie pędziła za szybko przed siebie.
- Nie pozwolą ci wyzdrowieć? No wiesz... Żebra i noga... - przesunęła wzrokiem z niespokojnym wyrazem twarzy po ciele samca. Ten się uśmiechnął.
- Oczywiście, że pozwolą. Pewnie dostanę urlop zdrowotny, ale myślałem o jeszcze paru dodatkowych dniach. Dwóch, może trzech - wyjaśnił. Zielarka kiwnęła głową na znak, że rozumie.
Po około pół godziny przeszli przez las, w którym polowała Vallieana zeszłego wieczoru. Minęli nawet miejsce, w którym złapała sarnę. Śnieg był czerwony od krwi i wymieszany z błotem. Nadchodząca burza wkrótce zakryje wszystkie ślady. Aarved pomyślał, że nikt nigdy nie dowie się, że ktoś kiedykolwiek tędy przechodził. Znikną. Tak jak wszyscy, którzy kiedyś zostali w tym miejscu. Być może właśnie stali na czyiś zwłokach i nie mieli o tym pojęcia.
Gdy wynurzyli się z linii drzew, oczom basiora znów ukazały się góry. Tym razem jednak były one bliżej, a same wilki weszły wyżej, niż gdy wydostali się z rozpadliny skalnej. Teraz mogli dokładnie zobaczyć dolinę. Większą jej część wypełniało srebrne, lśniące w słońcu lustro. Zamarznięte jezioro. Oko olbrzyma, zamglone lodowatymi objęciami snu. Tkwiło w oczodole, wokół którego wznosiło się szerokie, pokryte zmarszczkami szczytów czoło oraz blade policzki bez życia. Pokrywały je pnie drzew. Odcinały się wyraźnie od białego śniegu, ale las był rzadki. Ciężkie warunki nie pozwalały mu pokryć całego terenu - zupełnie jak zarost, któremu nie daje się okazji do pokrycia całej szczęki. Basior wątpił, by cokolwiek znalazło schronienie w tym pożal się Boże lesie. Nie gwarantował żadnego schronienia od tnącego niczym bicz zimnego wiatru. Nawet drzewa sprawiały wrażenie, jakby się poddały. Większość była uschnięta, tylko niektóre trzymały się nadziei rzadkimi, brązowymi igiełkami.
Ten widok zaskoczył basiora. Przystanął i obejrzał okolicę, szukając drogi na około. Wzniesienia wokół zbiornika były jednak zbyt strome i okrążenie go zajęłoby co najmniej kilka dni. Przełknął ślinę i spojrzał z niepokojem na wilczycę.
- Vallieano... Co teraz? - zapytał. Milczała, patrząc przed siebie. Jej pysk wyrażał skupienie. Czoło było zmarszczone, a kąciki ust lekko drżały. - Musimy przejść przez środek.
Potaknęła głową. Rozumiała, ale z pewnością nie była zachwycona. Rogaty też nie. Trącił ją lekko, chcąc wyrwać towarzyszkę z zamyślenia.
- Posłuchaj - zaczął. - Nie wespniemy się po tych zboczach. Taka droga zajęłaby nam kilka dni, a nie mamy żadnego schronienia. Jedyne, co chodzi po tych górach to kozice, ale one potrafią wejść na pionową ścianę.
- A co, jeśli lód pęknie? - przerwała mu.
- Najgorzej jest na brzegach, bo pokrywa lodowa jest tam najcieńsza i najszybciej topnieje. Oznacza to, że nie będzie nas dzielić zbyt dużo od dna. Jestem w stanie podnieść ziemię i stworzyć wyspę, na której bezpiecznie staniemy. W zależności od sytuacji, albo zbuduję nam pomost, albo znajdziemy taki fragment, na którym będziemy mogli bezpiecznie stanąć.
Obserwował ją uważnie, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. Czekał na werdykt. Nie chciał jej do niczego zmuszać, ale miał nadzieję, że wybierze drogę przez lód. Nie obawiał się zbytnio takiego rozwiązania. O tej porze roku temperatury nie wzrastały powyżej zera, nawet się do niego nie zbliżały. Odpoczął na tyle, że wierzył w swoje umiejętności magiczne. Poza tym, gdy myślał o wspinaczce po tych zboczach, robiło mu się niedobrze. Dumna jednak nie pozwalała mu przyznać przed wilczycą, że nie będzie w stanie przejść łańcucha górskiego i ma wrażenie, że żebra zaraz przebiją mu płuca na wylot. Wiedział, że było to głupie i powinien powiedzieć o swoim stanie waderze. Być może mogła mu dać coś przeciwbólowego, aby był w stanie się sprawnie poruszać. Został jednak nauczony, że nie może okazywać żadnej słabości i nieważne, jak boli - jedyne, na co może sobie pozwolić to przeklinanie w myślach i zaciśnięcie zębów.

<Vallieano? Idziemy się topić? :D>

Słowa: 1521

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics