wtorek, 24 marca 2020

Od Jastesa CD. Vallieany


Już dawno przestałem liczyć powtarzające się raz po raz ciche warknięcia mieszkającego w mym brzuchu potwora, który widocznie nie usatysfakcjonowany podarowanym wczoraj wieczorem przez waderę królikiem i niewielkim rogaczem, który trafił w jego paszczę niedługo po wschodzie słońca poprzedniego dnia, coraz śmielej domagał się wzmocnienia dla ciała i duszy w postaci pokarmu. Byłem odrobinę zdziwiony propozycją pani Vallieany dotyczącej wspólnego polowania jednak, mówiąc szczerze, bardzo mnie ona ucieszyła i ciszę, która między nami zaległa próbowałem wypełnić myślami o jakże przyjemnej obietnicy szybkiego śniadania.
Kątem oka spojrzałem na idącą obok mnie towarzyszkę, której jasne spojrzenie lodowato błękitnych oczu błąkało się po zbliżającej się z każdym krokiem rozległej iglastej kurtynie, kryjącej tajemnicę starego lasu. Ta część ciała wilczycy, którą opanowała biel, niemal zlewała się z zalegającym jak okiem sięgnąć śniegiem. Przez parę chwil obserwowałem jak się porusza i nagle pozazdrościłem jej tej lekkości, z którą stawiała każdą łapę. Miałem wrażenie, że z perspektywy postronnego obserwatora przy niej wyglądam tak niezgrabnie, jak pierzasty słoń w składzie porcelany.
Wtem wadera nagle zesztywniała, a ja już otwierałem pysk by spytać się o przyczynę tego nagłego dyskomfortu, gdy owionął mnie silny powiew nadlatującego od strony lasu wiatru, który gwałtownie przedarł się przez moją sierść, pozostawiając uczucie głębokiego niepokoju. Co usłyszałeś? spytałem w myślach, lecz mój przyjaciel milczał, a to nie było do niego podobne. Odpowiedz. Jakie dźwięki złapały się w twoją niewidzialną sieć? Odpowiedział mi tylko głuchy świst, co zaniepokoiło mnie nie na żarty. Uniosłem głowę i wbiłem wzrok w ciemne skupisko drzew, nie zważając na uderzający w oczy nieustający strumień powietrznego prądu, czując jak mięśnie w całym ciele mimowolnie się napinają, a lodowaty dreszcz w powolnym tempie spływa wzdłuż kręgosłupa. Już miałem przenieść spojrzenie na towarzyszkę, która parę chwil wcześniej także przystanęła i w pewnym momencie odskoczyła od jakiegoś drewnianego przedmiotu, na wpół zakopanego w śniegu, gdy w moje uszy wdarł się pełny ekspresji głos, wypełniony ogromnym strachem. Skierowałem uszy i pysk w stronę, z której dochodził i niemal przysiadłem z wrażenia przez to, co ujrzałem. Mrugnąłem parę razy, mając dużą nadzieję, że mój umysł tylko bawi się ze mną, jednak obraz pozostał taki sam. Tylko odrobinę się powiększył.
Przerażone skomlenie wydobywało się z małej piersi podrośniętego szczeniaka, który z wielkim trudem brnął przez śnieżne odmęty, zmierzając prosto w naszą stronę. Wstrzymałem oddech, gdy jego niewielkie, pokryte beżową sierścią ciałko na parę chwil zniknęło w śniegu, by zaraz ponownie ukazać się nad jego powierzchnią. Jednak to nie szczenię wywołało we mnie strach i niedowierzanie, tylko to co znajdowało się za nim, z podobnym trudem przedzierając się przez białe pustkowie. A mianowicie nie wydająca z siebie żadnych dźwięków horda cienistych stworzeń o małych rozmiarach, niewiele większych od ofiary, za którą podążały. Ofiary, która niestety poruszała się wolniej od ścigających, którzy bardzo powoli zmniejszali odległość, dzielącą ich od szczeniaka.
-Nie zdąży...- szepnęła stojąca tuż obok mnie wadera, z szeroko otwartymi oczami wpatrująca się w rozgrywającą się przed nami scenę. Jej czarno-biała sierść była zmierzwiona, szczęka zaciśnięta, a cała postać zastygła w napięciu.
-Niech pani wybaczy, że o to pytam, ale muszę. Jaki żywioł jest źródłem pani mocy?- spytałem szybko, zmuszając ją do przeniesienia wzroku na mnie.
-Krew.- odparła od razu. Zacisnąłem zęby.
-Obawiam się, że niewiele zdziałamy przeciw tym stworom przy bezpośredniej konfrontacji. Moim żywiołem jest wiatr, a w ostateczności pogoda. Nie mam pojęcia czy będą miały jakikolwiek wpływ na te istoty.
-Nad tym będziemy musieli zastanawiać się później, bo póki co priorytetem jest jego bezpieczeństwo.- machnęła głową w kierunku piszczącego szczenięcia.- Trzeba się pospieszyć!- spięła mięśnie tylnych nóg, chcąc ruszyć biegiem w jego kierunku, lecz zastąpiłem jej drogę.
-Ja to zrobię. Przy okazji spróbuję sprawdzić przydatność wiatru i zaraz tu wrócę, razem z małym.  Proszę, nie mamy za dużo czasu.- dorzuciłem widząc, jak otwiera pysk by zaprotestować.- By mieć pewność muszę podejść bliżej, a po co po jednego szczeniaka mają biec dwie osoby?- lodowaty powiew uderzył mnie prosto w pysk, więc zmrużyłem powieki.
-Dobrze. Tylko niech się pan spieszy i zaraz wraca. Będę obserwować te istoty, może wyczytam coś z ich ruchów czy reakcji.- skinąłem głową i już gotowałem się do pierwszego skoku, gdy zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy: nie ujawniłem waderze imienia. Co za brak kultury.
-Jeszcze jedno. Mam na imię Jastes.- rzuciłem, kłaniając się delikatnie, po czym odwróciłem i ruszyłem biegiem w stronę nadciągającego powoli kłębowiska ciał z małym wilkiem na czele. Świst powietrza zagłuszył wwiercające się w czaszkę przeraźliwe skomlenia, które z każdym kolejnym razem cichły coraz bardziej. Widocznie podlotek był już bardzo zmęczony, nawet stąd widziałem jak ledwo porusza łapami, a do dalszego ruchu zmusza go tylko strach i widok wilków, które mogą mu pomóc. Za to stworzenia za nim pomimo wolnego tępa i widocznych problemów z poruszaniem się ani trochę nie słabły. Uparte cholerstwo.
Rozwinąłem pełną prędkość, wzbijając wokół mieniące się w słońcu malutkie kryształki śniegu, kuląc uszy i wyrzucając w powietrze sowitą porcję pary. Ciepło, drobny posiłek i sen przywróciły mi sporą część siły, a mróz dodatkowo pobudzał do jej wytężenia. Wbiłem wzrok w rozlewającą się coraz szerzej armię wprawiających w zdziwienie stworzeń, czując coraz szybsze bicie serca w miarę jak kształty wyostrzały się pod wpływem zmniejszenia odległości i mając coraz większą ochotę na zaprzestanie jakiegokolwiek ruchu w ich stronę. Gdzieś na dnie umysłu miałem jeszcze głupią nadzieję, że istoty nie są tak wrogo nastawione, lecz przeniesienie spojrzenia na przedzierającego się w moją stronę szczeniaka, z wyostrzającym się przerażeniem na pyszczku dobitnie mówiło co innego.
Jeszcze kilka skoków i znalazłem się tuż za nim, odgradzając go od widoku goniących stworów. Szczenię pisnęło cichutko i wyczerpane oparło się o moją przednią łapę, dysząc ciężko i będąc najwyraźniej zbyt zmęczone by wydobyć z siebie jakiś inny dźwięk.
-Dobra mały. Zaraz cię stąd wezmę, tylko muszę coś sprawdzić.- mruknąłem cicho. Podlotek uniósł pysk i robiąc mocno klatką piersiową chciał coś powiedzieć, a panika na nowo wypełniła jego dziwne dwukolorowe oczy, lecz wyprzedziłem jego wypowiedź swoją.
-Mamy jeszcze trochę czasu, więc nie bój żaby. Tylko proszę, bądź cicho.- Mimo, że widać było gołym okiem jak trzęsie się ze strachu, skinął szybko głową i wtulił się mocniej w moją kończynę, a ja uniosłem wzrok na nadciągającą ławę niedźwiedziowatych stworzeń i oceniłem w jakiej znajdują się odległości. Na szczęście w wystarczająco dużej, bym mógł zdążyć wykonać próbę.

Dobra, skup się. Opuściłem powieki i pozwoliłem sobie skierować całą uwagę na wietrzną rzekę, która uderzała we mnie jak strumień w znajdujący się na jego drodze kamień. Skupiłem się na jego ostrym dotyku, tak innym od postaci, która towarzyszyła mi przez większość życia. To nie był mój wiatr. I jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało, była to prawda. Nie czułem go, a on nie chciał poddać się mojej woli.

Nie walcz ze mną.  Odpowiedział mi tylko lodowaty chłód i głuchy świst. Zacisnąłem zęby. Skoro chcesz, to będziesz miał. Wtopiłem się myślą i wolą w jego szybki nurt, wczułem w tę dziwną szorstkość i niechęć. Badałem jego przepływ, szukałem prawie niewyczuwalnych różnic w szybkości, czekając na odpowiednią chwilę, by złapać którąś z nici i wyciągnąć, jednocześnie podporządkowując i zyskując kontrolę. Gdy nadarzyła się okazja nie zastanawiałem się; mocno chwyciłem wietrzny sznur i wyrwałem go z drogi, którą podążał. Rzucał się parę chwil jak ryba wyciągnięta z wody, lecz zaraz uległ i spowolnił swój bieg. Otworzyłem oczy i odetchnąłem głęboko, czując miłą satysfakcję, ale i pewną gorycz. Przynajmniej ten żywioł opanowałem wystarczająco dobrze.
Nie zwlekając posłałem wiatr w stronę stworów, które w dalszym ciągu nie wydawały z siebie jakichkolwiek dźwięków i z trudem przedzierały się przez śnieg. Dopiero teraz zdołałem dostrzec wystające z ich paszcz długie zębiska, co wcale nie dodało mi otuchy. Sytuacja była, mówiąc krótko, bardzo nieciekawa. Niewielkie ciałko u moim łap w dalszym ciągu opanowywały dreszcze i nie miałem zielonego pojęcia jak je uspokoić. Powiedzieć mu coś? Słowa nic nie zmieniają, taka uniwersalna prawda. Pogłaskać małego po głowie? Nie ma mowy. Odsunąć się, by zebrał się w garść? Najgorsze, co można zrobić. Ech, z dzieciakami zawsze problem.
Chciałem obejrzeć się na moją towarzyszkę i zobaczyć gdzie się znajduje, lecz wiedziałem że muszę teraz przenieść uwagę na powiew, który już za parę chwil zetknie się z wrogą armią. Zwiększyłem jego siłę i ukształtowałem długiego, niewidzialnego węża, który sunąc z dużą szybkością po ziemi szykował się na podcięcie istotom kończyn. Nieświadomie napiąłem mięśnie w oczekiwaniu na zetknięcie mojej siły z ich siłą.
Na moim pysku wykwitł mały, krzywy uśmiech, widząc jak pierwszy szereg armii upada pod wpływem wiatru, ścięty jak zboże przy pomocy wyostrzonej kosy. Zmrużyłem powieki, ponieważ wydawało mi się, że zobaczyłem jak kończyny stworów rozpływają się w ciemnoszarej masie, lecz gdy tylko mrugnąłem nie byłem już w stanie dojrzeć leżących, których od razu zakryła nadciągająca horda pozostałych istot. Wiatr skoczył w górę i ponownie zanurkował, lawirując między stłoczonymi ciałami, raz po raz wyrzucając któreś w powietrze.
-No dzieciaku, wynośmy się stąd.- już schylałem pysk, by złapać szczenię za kark, gdy nagle zastygłem, czując coś bardzo, bardzo dziwnego. Po grzbiecie spłynął mi tak lodowaty dreszcz, że aż chciałem się wzdrygnąć, lecz- ku mojemu przerażeniu- nie mogłem tego uczynić. Mało tego, całkowicie utraciłem kontrolę nad moim ciałem i w efekcie nie wiedziałem jak ruszyć choćby powieką. Katem oka dojrzałem patrzącego na mnie z konsternacją szczeniaka. Niestety z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a klatka piersiowa powoli zaczęła wznosić się i opadać coraz wolniej aż całkowicie zastygła. Nie byłem w stanie wziąć oddechu i gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę zacząłem czuć zbliżającą się panikę, która wybuchła, gdy poczułem jak trzymany przez mą wolę wiatr został pochwycony, przez coś, przez kogoś. Nastawiłem się na walkę w mentalne przeciąganie liny i przygotowałem  na szarpnięcie oraz próbę wyrwania go spod mojej kontroli, lecz ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie stało. Zamiast tego stało się coś o wiele bardziej gorszego, a kiedy tylko uświadomiłem sobie jaki plan ma trzymający od drugiej strony, desperacko starałem się wypuścić wiatr jednak ten, jakby przyrósł do mnie. Ułożyłem całkiem barwną wiązankę przekleństw w myślach, wiedząc że bezsilny i unieruchomiony, teraz jestem zdany na łaskę i niełaskę mojego przeciwnika. Płuca powoli zaczynały domagać się powietrza, a mnie coraz bardziej i bardziej pochłaniało przerażenie i nagła myśl, że cholera, cholera, nie mogę umrzeć!
Wtem wyczułem coś, co przylgnęło do drugiego końca wietrznego sznura i z ogromną szybkością zaczęło mknąć w moim kierunku. Te sekundy oczekiwania i jakże okropnej bezsilności dłużyły się jak godziny, dni, tygodnie. W głowie zaczęły bić mi dzwony, a na skraju pola widzenia pojawił się cień, który nieśmiało zaczął rozlewać się coraz szerzej i szerzej. Nigdy w życiu nie pochłonęło mnie tak ogromne uczucie lęku i nigdy też tak bardzo nie pragnąłem się uwolnić. Poczułem zbliżający się chłód i im bliżej był, tym bardziej usiłowałem desperacko wydostać się spod niewoli krępujących moje ruchu łańcuchów, chciałem stworzyć jakąś barierę, ale na próżno. Z mojego prawego nieustannie otwartego oka spłynęła pojedyncza łza, której gorący dotyk prawie mnie zabolał. Nie widziałem już ani nieba, ani śniegu, ani skomlącego u mych łap szczeniaka i czekałem na nieuniknione. Moją głowę wypełnił tylko strach. Rezygnacja. Ból. A gdy lodowata fala w końcu wpłynęła w mój umysł i zatopiła myśli, które dotąd nie zdążyły utonąć, wszystkie emocje wyblakły i rozpadły się w proch, pozostawiając tylko okropną pustkę. Pustkę, którą zaraz wypełnił mróz tak dotkliwy, że zdawało mi się jakby cały organizm pokrywał się lodem. A gdy mróz przyćmił wszystko, straciłem jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
Biały ogień. Szary lód. Oślepiające dwukolorowe oko. Złoty, wijący się robak z ciałem pokrytym bogatym kruszcem i czarny jak noc gołąb o krwistoczerwonych oczach i wypalonych piórach na skrzydłach. Walczą...ale o co?
A teraz? Las. Las, las i tylko las. Nic innego. A jednak...Dlaczego schodzimy z drogi, przewodniku? Dlaczego to drzewo? Cóż za misternie rzeźbione cięcia zdobią jego rysy...
Gdzie znajdujemy się tym razem? Przed nami pustkowie. Czy aby na pewno? Co próbujesz ukryć w swym cieniu? Pokaż. Ach, to tylko zwykła maska...Ktoś krzyczy. Dlaczego?
Zachłysnąłem się powietrzem, które wypełniło moje bolące płuca i gwałtownie zamrugałem, opuszczając głowę i dysząc tak, jak chyba nigdy w życiu. Ciemność przed oczami powoli ustępowała miejsca powracającemu światłu, które przez parę pierwszych chwil dotkliwie raniło moje oczy. Próbowałem zapanować nad oddechem, a gdy w końcu mi się to udało zdałem sobie sprawę, że słyszę krzyk. Krzyk, wydostający się z małej piersi przerażonego dzieciaka, który wbijał mi pazury tak dotkliwie, że mało brakowało, a bym go trzepnął.
-Przestań krzyczeć, błagam.- wyszeptałem, czując jak ten wysoki dźwięk wbija mi się boleśnie w czaszkę.- I wyjmij te małe sztylety z mojej nogi.- mały, widząc że powróciłem do zmysłów umilkł i odskoczył, dając mi tak upragnioną przestrzeń osobistą. Co się stało do pioruna?
-Szybko!- wydyszał trzęsącym się głosem, wpatrując się w coś za moimi plecami. Odwróciłem się gwałtownie, co nie było zbyt dobrym pomysłem, bo mięśnie jeszcze trochę mnie bolały, lecz zaraz o nich zapomniałem, gdy tylko ujrzałem hordę cienistych stworzeń, która teraz była zdecydowanie za blisko.
-O cholera.- mruknąłem i piorunem schyliłem się, złapałem szczeniaka za kark i już chciałem zarządzić odwrót, gdy coś przyszło mi do głowy i pod wpływem jednej myśli zatrzymałem się, by jeszcze raz spojrzeć w kierunku nadciągającego tłumu. Zmrużyłem powieki starając się dojrzeć coś lub kogoś różniącego się od nabierającej kształtów masy, coś lub kogoś kto byłby w stanie chwycić wiatr, lecz nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy. Dziwne.
-Pospiesz się, proszę.- wyszeptał wiszący tuż pod moim nosem szczeniak, a jego słowa podziałały na mnie jak wbita szpilka. Odwróciłem się od będących już prawie przy nas istot i skoczyłem w śnieg, z daleka widząc nadbiegającą sylwetkę wadery.

<Vallieano? Trochę mi się zaszalało z ilością słów, ale nie mam siły już skracać.>

Słowa: 2234

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics