piątek, 20 marca 2020

Od Lawrence'a CD. Pandory

Splątane korytarze z każdą kolejną chwilą wprawiały medyka w ponury nastrój. Mimo tego nie chciał poddawać się łatwo. Podążał za białym towarzyszem i rozjaśniającymi mu drogę płomykami. Lawrence z trudem pokonywał co węższe tunele, przyjmując co ciekawsze pozy, aby przedostać się na druga stronę. Wilk powoli męczył się całą sytuacją. Stare, zaleczone przeziębienie dawało o sobie znać. Co chwila kichał, a głośny dźwięk roznosił się echem po tunelach.
- Nie powinienem go atakować, teraz byśmy tu nie utknęli - obwiniał się Pandora. Zmarnowany położył się na zimnej, kamiennej ziemi. Wyglądał na niezwykle smutnego. Lawrence starał się pocieszyć towarzysza, trącając go nosem w geście zachęty do dalszej drogi.
- Głupoty gadasz, dobrze zrobiłeś, to on nie powinien nas atakować - odparł medyk. Wrogi basior nie miałby z nimi szans w równej walce!
- Ale to my tkwimy w labiryncie i nie możemy znaleźć wyjścia - przypomniał Pandora. Lawrence odpowiedział mu cichym westchnięciem. Trafił w punkt.
- Na pewno jakieś jest. - Medyk próbował tymi słowami również przekonać siebie.
- Nie ma, zrozum to. Ogniki zawsze wskazują kierunek wyjścia, jeśli go nie ma, one nie odstępują mnie na krok - mówiąc to, biały basior odwrócił wzrok. Lawrence zaś zamilkł. Wiadomość o płomykach jednak nie powstrzymała wiary wilka. Machnął gniewnie ogonem. Nie umrą tutaj! Nie ma mowy. Medyk położył się obok towarzysza.
- Poddajesz się? - szepnął. W odpowiedzi Pandora jedynie wzruszył ramionami. Lawrence oparł łeb o łapy i zamknął oczy. Odpoczną chwilę i ruszą dalej.
Nie wiedział, ile siedzieli otoczeni mrokiem jaskini, kiedy biały wilk nagle się podniosły.
- Słyszysz? - Lawrence postawił uszy. Nie doszedł do niego jednak żaden dźwięk. Zmarnowany pokręcił głową. Podekscytowany towarzysz jednak kontynuował: - Słyszę ptaka, za tymi skałami musi być wyjście. Tylko jak je rozwalić?
Medyk podszedł do kamiennej ściany. Zastrzygł uszami. Teraz i on usłyszał delikatny świergot. Ze szpar między głazami poczuł na swoim pysku delikatną bryzę. To musi być wyjście.
- Odsuń się - polecił Lawrence, przejeżdżając łapą po zimnej powierzchni muru odgradzającego ich od świata. Między kamieniami znajdowały się ziarna piachu. Dzięki swojej mocy mógł je obluzować. Nie wiedział, na ile jego pomysł ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, skupił się, powoli przyzywając do siebie piasek. Drobimy wysuwały się spod głazów, obluzowując je. Chwilę później przed Lawrence'm stworzyła się niewielka kula piachu. Sklecił z niej pocisk, który wycelował w osłabioną ścianę. Pierwsze uderzenie niewiele pomogło. Za drugim zaś kilka kamieni opadło, wpuszczając do ciemnej nory światło codzienne.
Medyk wymienił radosne spojrzenie ze swoim towarzyszem. Są blisko zwycięstwa! Kolejne wykreowane piaskowe pociski wystrzeliły w stronę ściany. Osunięte głazy utworzyły przejście. Było jednak one dość wysoko. Lawrence musiał więc podsadzić Pandorę. Sam musiał doskoczyć do wyjścia. Ledwo się przecisnął, a biały towarzysz pomógł mu złapać równowagę.
Chwilę później obaj opadli na szorstką trawę, łapiąc łapczywie świeże powietrze.
- Mówiłem, że nam się uda. - Medyk uśmiechnął się delikatnie, przewracaj ac się na plecy, przypadkiem zgniatając swoją torbę. Nie obchodziło go to jednak wiele. Cieszył się chwilą. Oczywiście do momentu, kiedy jego brzuch zaburczał. Lawrence nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł.
- Chodźmy zapolować - zaproponował brązowy basior, przeciągając się. - Umieram z głodu.
Pandora zgodził się z nim. Cała ta szalona wycieczka po podziemiach była niezwykle męcząca. Medyk miał nadzieję, że nic gorszego już ich dzisiaj nie spotka.

<Pandora?>

Słowa: 519

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics