wtorek, 31 marca 2020

Od Ashayi - Próba Śniegu

- Próba Śniegu?
- Każdy wchodzący w dorosłość wilk musi ją przejść - odpowiedziała Spero, nie przerywając krzątania po swojej pracownio-kuchni. Zawsze fascynowało mnie, jak każda część tej jaskini mówiła o jej charakterze, tym, czym się zajmowała. Wchodziłeś tu i miałeś wrażenie, że znajdujesz się w głowie wilczycy. W pewien sposób dotykasz jej duszy. - Odbędzie się za kilka dni, więc musimy udać się do Centrum.
- Mogę pójść sama - burknęłam, trącając łapą jakąś jagodę, których masa walała się na blacie. Niebieska wadera była rozczulająca, gdy była tak zaaferowana babraniem się w ziołach (dziwię się, że jeszcze nie postanowiła zostać dorywczo zielarką), jednak zawsze robiła przy tym niesamowity bałagan. Naprawdę. Niesamowity.
Moje słowa sprawiły, że Spero momentalnie się zatrzymała. Widziałam, jak przenoszona przy pomocy magii fiolka znacznie obniża swoją wysokość, nim znowu wróciła na poprzednią pozycję, ponownie pochwycona zaklęciem, które na moment tylko wyrwało się spod kontroli wilczycy. Potem wadera powoli odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć. TYM swoim wzrokiem.
- A może chciałabym zobaczyć, jak robisz pierwszy formalny krok do dorosłości, hm? - powiedziała tak spokojnym tonem, że aż przerażającym. Odruchowo położyłam uszy po sobie i skuliłam się. - Nie należy mi się chociaż tyle?
- Przepraszam. Nie... pomyślałam - mruknęłam, próbując uciec przed tym palącym spojrzeniem... Które zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, bo dosłownie sekundę później Spero znowu się uśmiechała. Wróciła do przerwanej czynności, mianowicie zlewania uwarzonej dopiero co mikstury do fiolek. Wow. To było... szybkie.
Spojrzałam na porozwalane po blatach rzeczy, potem przeniosłam spojrzenie na moją opiekunkę, która walczyła z fiolkami i eliksirem. Nie odrywając od niej wzroku, telekinetycznym zaklęciem podniosłam słoiki, które wyciągnęła z szafek, ułożyłam je w równym rządku na blacie przed sobą, a kolejnym, krótkim zaklęciem, zmusiłam fragmenty różnych roślin do posegregowania się do odpowiednich pojemników. Wszystko to trwało nie dłużej niż pół minuty.
- Ładnie - gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam uśmiechnięty pysk Spero. - Coraz zgrabniej ci to idzie.
Odpowiedziałam uśmiechem.

~*~

Rozpoczęcie było bardzo uroczyste. Wraz z innymi młodymi wilkami zebrano nas na placu przed Pałacem, z którego wyszła nasza Królowa... I Próba Śniegu się rozpoczęła.
Wyruszyliśmy w samo południe, a na odnalezienie i zdobycie celu naszej podróży mieliśmy równo tydzień. A co tak w zasadzie było tym celem...?
Kryształowy płatek śniegu. Miał nam się pokazać, a drogę do niego wskazywać miał nam głos Wyroczni. Widziałam sceptyczne spojrzenia niektórych innych otaczających mnie wilków. No tak, cóż... hasło "podążaj za głosem Wyroczni" czy "głosem własnego serca" jest raczej mało konkretne, a wilkom, które w tego typu rzeczy nie wierzą mówi... dosłownie nic.
Ja podobnego problemu na szczęście nie miałam. Wilczy magowie już na początku nauki zaczynali doceniać ten wewnętrzny głos, swego rodzaju instynkt. Bardzo ułatwiał nam wiele spraw. Choć, z tego co się orientowałam, Spero była w tej dziedzinie wyjątkiem. Polegała tylko na swojej wiedzy i umiejętnościach, które, jak do tej pory, w zupełności jej wystarczyły. Ale... tutaj to podejście chyba by nie przeszło.
Na całą tygodniową podróż zabrałam ze sobą niewiele, bo tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka skór, eliksiry rozgrzewające, korzonki i jagody, które spakowała mi Spero. To wszystko znajdowało się w specjalnej torbie, którą przerzuciłam sobie przez grzbiet. Ach, no i kilka fiolek. Z krwią. Kilka z nich zawierało krew Spero, którą wadera dała mi sama z siebie. Wręczyła przed samym rozpoczęciem, zanim się rozdzieliłyśmy, bez słowa komentarza. I zniknęła w tłumie.
Podejrzewałam nawet, dlaczego to zrobiła. Kilkakrotnie już, w czasie naszych ćwiczeń, robiłyśmy wymiany krwi, co pozwoliło mi się przekonać, że to, jak wilk, którego krew wymieszałam ze swoją, panuje nad swoimi umiejętnościami, nie wpływa w żaden sposób na to, jak ja sobie z nimi radzę. A ze zdolnością Spero do skoków w przestrzeni radziłam sobie zdecydowanie lepiej niż błękitna wadera. Moja droga do zdobycia kryształowego płatka śniegu mogła się dzięki tej krwi znacznie skrócić.
Krew w pozostałych fiolkach zbierałam odkąd dowiedziałam się o Próbie. Wzięłam też część ze swojej kolekcji, którą do tej pory wykorzystywałam jedynie do ćwiczeń. Pierwszy raz miało się okazać, jak idzie mi korzystanie z czyichś mocy w spontanicznych sytuacjach. Czy w ogóle będzie to możliwe.
Teraz jednak zbytnio się tym wszystkim nie przejmowałam. A w każdym razie starałam się nie przejmować. Zgodnie z zaleceniami, ruszyłam tam, gdzie mnie nogi poniosły, za bardzo nie przejmując się kierunkiem, który obrałam. Nawet jakbym się zgubiła, dzięki krwi Spero bez problemu mogłam w każdym momencie po prostu przeskoczyć w jakieś znane mi miejsce. Co pewnie szczególnie się przyda podczas powrotu.
Bo zaledwie po kilku godzinach od początku podróży nie wiedziałam już, gdzie jestem.
Nie przejęłam się tym za bardzo, z resztą z powodów wyżej wspomnianych. Po prostu dalej robiłam swoje. Czyli szłam przed siebie, tam, gdzie coś mnie ciągnęło. Co to takiego było? Ciężko powiedzieć. Grunt, że działało. No, mniej więcej.

~*~

Dolina Widm. Cholera. Już chyba wolałam Strefę Wykluczenia. Naprawdę. Stamtąd wilki przynajmniej czasami wracały...
Ale to właśnie do tej części przerażającego Dystryktu IV zaprowadziła mnie moja podświadomość, instynkt, czy jak kto to nazywał. W normalnych okolicznościach w życiu bym się tam nie zapuściła. Nasłuchałam się wystarczająco dużo historii o tym miejscu, by trzymać się od niego z daleka. A jednak w tym właśnie momencie coś mnie tam ciągnęło...
No więc - cóż poradzić? Z ciężkim, zrezygnowanym westchnieniem rozejrzałam się dookoła, zatrzymując na granicy doliny. Krok dalej i już w nią wkroczę, nie będzie odwrotu, możliwości wycofania się... Rozejrzałam się, by upewnić, że jestem tu sama. Że nic na mnie nie wyskoczy zaraz po tym, jak wejdę na niebezpieczny grunt. Było cicho. Przerażająco wręcz cicho, słyszałam jedynie swój spokojny oddech. Żadnego szumu wiatru, dźwięku spadającego z gałęzi drzew śniegu, strąconego przez nieuważne stworzenie... Nic.
Odetchnęłam głęboko, chcąc jeszcze na chwilę, choć na moment przeciągnąć nieuniknione... Zrobiłam pierwszy krok ku nieznanemu. Łapa zanurzyła się w śniegu, zaraz po niej druga, trzecia i czwarta... Szłam prosto ku nieznanemu, kierując się tylko i wyłącznie marnymi poszlakami, jakie otrzymałam na rozpoczęciu próby. Mianowicie tym wewnętrznym głosem, który z każdym krokiem z przeświadczenia, swego rodzaju podpowiedzi, skłaniania do poruszania się w danym kierunku, zdawał się zmieniać w coraz wyraźniejszy - rozkaz, prośbę? Słyszałam tylko pojedyncze słowa wśród szeptów, które nagle zalały moją głowę.
Skrzywiłam się nieznacznie, próbując połapać się w tym wszystkim, oddzielić ziarno od plew, tak jak uczyła mnie Spero, gdy duchy zaczynały mi się zbytnio naprzykrzać. Nie miałam teraz co prawda pewności, czy to w istocie dusze zmarłych w tym miejscu wilków się mną bawiły, czy to coś innego siedziało mi teraz w głowie... Ale umiejętność się przydawała. Nawet, jeśli próba uciszenia głosów spełzły na niczym, byłam w stanie dalej iść. Gdzie? Nie do końca wiedziałam. Chociaż co jakiś czas przed oczami stawał mi obraz drzewa... Martwego, uschniętego drzewa z długą historią, które wieki temu trafił piorun, a mimo to dalej coś trzyma je przy życiu na tyle, że jego pień ani gałęzie nie zaczęły jak do dej pory butwieć. Skąd to wiedziałam? Ha, dobra pytanie...
Wędrówka przez Dolinę Widm zajęła mi cztery dni. Czy napotkałam jakieś przeszkody? Pff, głupie pytanie. Mówimy o tej samej dolinie? To oczywiste, że coś musiało przynajmniej kilkakrotnie na mnie wyskoczyć i spróbować mnie zjeść. Ale byłam na to przygotowana... przynajmniej w teorii.
W praktyce mogło to wyglądać nieco inaczej. Jeszcze nigdy nie musiałam podróżować samotnie, zawsze towarzyszyła mi Spero albo któryś z pozostałych magów. Jak miałam okazję się teraz przekonać, to nie takie proste ani bezpieczne przedsięwzięcie, szczególnie, gdy zapada zmrok. W końcu każdy musi kiedyś spać, prawda? Gdy podróżujesz z kimś, możecie podzielić się wartami, jeden wilk śpi, podczas gdy drugi czuwa, by móc zareagować w razie niebezpieczeństwa. Samotne nocowanie w lesie, szczególnie w miejscu, w które wilki boją się zapuszczać za dnia, nie należy do najprzyjemniejszych. Ani najbezpieczniejszych.
A jednak coś cały czas nie pozwalało i zawrócić.
Pierwszej nocy nie zmrużyłam oka. Zbyt bałam się tego, że w każdej chwili może coś na mnie wyskoczyć zza najbliższego krzaka z zamiarem zamordowania i późniejszej konsumpcji. Następny dzień był katorgą, półprzytomna musiałam unieszkodliwić niedźwiedzia, który się napatoczył po drodze... Omal przy tym nie zginęłam. Co dało mi dość jasny przekaz, że muszę spać. Bez tego na pewno nie będę w stanie stawić czoła temu, co znajduje się na końcu mojej ścieżki, skoro zwyczajny niedźwiedź, i to nawet niezbyt postawny, był w stanie niemal mnie pokonać.
Wymyśliłam więc sposób. Dość prosty o dziwo, na szczęście skuteczny. Magia miała różne zastosowania, a mroczne jej arkana, które były mi bliższe, niekoniecznie służyły wyłącznie do zabijania czy wskrzeszania zwłok, co potrafiła Spero, a mi do tej pory nigdy to nie wychodziło. Za to zaklęcia-pułapki i bariery... Jak najbardziej można powiedzieć, że na tym się znałam.
Na noc otaczałam się całą masą magicznych pułapek, które głównie miały za zadanie obudzić mnie, gdyby ktoś się zbliżał, przy okazji jednak w niektóre z nich włożyłam nieco więcej pracy, dzięki czemu mogły chwytać lub nawet ranić, cokolwiek by się w nich nie znalazło. Dodatkowo osłaniałam się specjalną barierą, teoretycznie przezroczystą, jednak momentami opalizującą na fioletowo. I tak sobie radziłam. Jak mogłam najlepiej, byleby nie zginąć.
Ostatniego dnia, gdy głosy w głowie wyjątkowo nie dawały mi spokoju, miałam nieodparte wrażenie,  że ktoś cały czas podąża moim śladem. Kilkakrotnie, na zakrętach lub w pobliskich krzakach, mignęły mi jakieś ciemne sylwetki, jednak gdy przenosiłam lekko spanikowany wzrok na miejsce, gdzie powinny stać, nikogo tam nie było. Trwało to dobre kilka godzin, do tego dochodził coraz częściej powtarzający się, obcy mi głos, krzyczący w mojej głowie Zawróć!, próbujący zagłuszyć moją podświadomość... Bałam się. Cholernie się bałam, ale... coś mi mówiło, że jestem już blisko. I nie powinnam zawracać.
Pod wieczór, gdy słońce zaczynało już powoli chować się za horyzontem, dostrzegłam w końcu cel mojej podróży. Samotne drzewo, kiedyś trafione przez piorun... A dookoła niego pustka. Czarna kora, czarna ziemia, jakby ktoś ją zatruł... Biła z tego miejsca aura niepokoju. Strachu.
Śmierci.
Odejdź!
Skuliłam się, podwijając ogon pod siebie, tak głośny i rozkazujący był głos, który nagle rozległ się w mojej głowie. Jakby chciał rozłupać mi czaszkę od środka. A zaraz po nim pojawiły się szepty, tak natarczywe, że z trudem zdołałam się wyprostować i postawić kolejny krok. Wzrok mi się zamazywał, wdziałam tylko fragment ziemi pod moimi łapami, cała reszta była jakby zasłonięta przez mgłę... I te cienie. Przybywały coraz liczniej, gromadziły się dookoła, jednak jak na razie trzymały się w bezpiecznej odległości. Nie miałam jednak złudzeń. Gdy tylko wykonam jakiś ruch, który się im nie spodoba, zaatakują.
Szłam dalej. Krok za krokiem, starając się jakoś ignorować szepty, obrazy, które mi podrzucały. Urywki przeszłości, ich, tego miejsca...? Nie wiedziałam. Były zbyt krótkie, by dało się wychwycić ich znaczenie. Jednak jeden obraz powtarzał się częściej, niż inne, jakby za wszelką cenę ktoś chciał mi go pokazać.
Kryształowy płatek śniegu. Tkwiący w lodzie, po korzeniami drzewa.
Więc szłam dalej. Miałam cel, musiałam go osiągnąć, zdobyć to, po co tu przyszłam... Dlaczego właściwie? To ważne. Ale dlaczego? Po co się tu znalazłam? Czemu mam podejść do drzewa... Nie. W zasadzie to powinnam stąd odejść. Jak najdalej od drzewa, tyle że...
Postąpiłam kolejny krok naprzód. Czułam się, jakbym brodziła po kolana w jakimś gęstym płynie, który hamował moje ruchy. Walczyłam z nawiedzającymi moją głowę obcymi myślami, starając się oddzielić je od tych należących faktycznie do mnie i... ten cichy głosik, który mnie tu przyprowadził. On mi pomagał.
Byłam już przy samym pniu. Skupiony do granic możliwości wzrok wbijałam w ziemię pod moimi łapami, starając się odnaleźć ten cholerny płatek... Jest, tam, dokładnie jak w wizji, którą mi pokazał ten głosik, tak cichy teraz, w zasadzie niesłyszalny, zagłuszony przez pozostałe... Coś kazało mi podnieść wzrok, na pień, spojrzeć tam, gdzie między fragmentami czarnego drewna, jakby w klatce pnia drzewa, za drewnianymi kratami...
Serce. Bijące, żywe serce.
- Cholera jasna - cofnęłam się gwałtownie, omal się nie przewracając. Patrzyłam z przerażeniem w organ, pracujący, żywy organ, pompujący prawdziwą krew przez drzewo, w górę, do martwej korony i do korzeni, dalej, w ziemię... - Kurwa, kurwa, kurwa...
Chwila. Nie. Nie mogłam się teraz wycofać. Płatek... Muszę go wydobyć z lodu.
Przestałam się cofać równie gwałtownie, jak zaczęłam. Oderwałam wzrok od przerażającego drzewa, by przenieść go na lód pod korzeniami... Jedno zaklęcie i płatek będzie mój. A wtedy będę mogła z czystym sumieniem stąd spadać.
Gdzieś na granicy świadomości zdawałam sobie sprawę z otaczającego mnie mrowia cienistych istot. Czekały na coś... Tylko na co?
Powoli zdjęłam torbę z grzbietu, zaczęłam przeszukiwać jej zawartość, by znaleźć krew od Spero. A także inną fiolkę, od basiora, którego żywiołem był ogień. Mógł mi się teraz przydać.
W obawie, że cieniste istoty mogą zareagować na krew, chciałam, żeby operacja mieszania krwi odbyła się możliwie szybko i... o ironio... bezkrwawo.
Jednak gdy tylko specjalnym nożykiem nacięłam skórę pod łopatką... Cholernym cudem tylko zdołałam wylać na nią zawartość obydwóch fiolek. Bo cieniści zaatakowali gdy tylko zwęszyli krew.
Szybko przekonałam się, że nie mogę ich zabić. Nie zębami w każdym razie... Każdy cios przechodził przez nich jak przez dym, przez co po wyprowadzeniu kilku pierwszych ciosów i nie napotkawszy oporu ciała, straciłam równowagę, omal nie wylądowałam pyskiem w ziemi. Oni za to ewidentnie mogli mnie zranić i to bez szczególnego problemu... Byli szybcy.
Sięgnęłam po magię. Mogłam korzystać z magii krwi, w końcu właśnie krwawiłam, nie tylko z zadanej sobie własnoręcznie rany, ale również tych, które zostawiły po sobie zęby moich przeciwników. Co znacznie ułatwiło mi robotę, jeśli chodzi o odpieranie ataków. Zadawanie ciosów mijało się z celem, bo choć próbowałam wszystkich znanych mi zaklęć, sztuczek... Wszystko przelatywało przez nich jak przez dym.
Dziwnie przypominają te istoty, które sama potrafisz przywołać, prawda?
To też brzmiało jak plan. Przywołanie dusz zmarłych, by rozprawiły się z istotami zrodzonymi z cienia... Jednak nie wyczuwałam w pobliżu żadnej chętnej do współpracy duszy. W ogóle... żadnej duszy. Tylko te nieustające szepty w głowie, stające się coraz głośniejsze z każdą raną zadaną przez cienie...
W którymś momencie było tego za dużo. Za dużo rzeczy, na których powinnam się skupić, zbyt wiele...
Gdzieś w głębi mojego gardła zaczął narastać ryk, a w raz z nim magia. Czułam, że jest potężniejsza, niż kiedykolwiek, jakbym podświadomie zaczerpnęła jej nie tylko z siebie, ale i z otoczenia, z tego... drzewa.
Nagromadzona przeze mnie magia eksplodowała, w ułamku sekundy rozjaśniając ciemność nocy, która zdążyła już zapaść. Rażąc cienistych... którzy zniknęli. Tak po prostu, jakby nigdy ich tu nie było.
Oddychałam ciężko, krwawiąc z licznych ran, jednak czułam pewną ulgę. Szepty ucichły... na moment, bo zaraz znowu rozpoczęły swoje zabawy moim umysłem. Jednak nie były już tak napastliwe. Słyszałam je, jednak bardzo łatwo przychodziło mi zignorowanie ich. Jakby już się uspokoiły.
Musiałam działać szybko. Korzystać z chwili, zanim się zregenerują i na nowo zaatakują. Na granicy wzroku znowu zaczęłam widzieć te dziwne cienie, jednak na powrót niematerialne,jakby były tylko tworem mojej wyobraźni... Wykorzystując moc tworzenia i kontrolowania ognia, którą sobie pożyczyłam, wytopiłam kryształowy płatek z lodu. Podniosłam go ostrożnie, wrzuciłam do torby, którą zaraz zarzuciłam z powrotem na grzbiet... Ostatni raz spojrzałam na drzewo.
I przeskoczyłam.

~*~

Wróciłam do mieszkania Spero w centrum szóstego dnia, miałam więc akurat tyle czasu, by jako tako się ogarnąć przed oficjalnym zakończeniem. Tym bardziej, że gdy tylko pojawiłam się tutaj zdałam sobie sprawę, że... nie mam na ciele ani jednej rany. Ani jednego zadrapania, nawet tego, które sama sobie zadałam. Tylko z nosa przez kilka minut kapała mi krew. Jakim cudem? Nie miałam bladego pojęcia...
Zakończenie było nie mniej uroczyste, jak rozpoczęcie. Również w obecności naszej królowej... Widziałam, jak Spero patrzy na mnie z dumą z otaczającego nas, szczeniaki, które pozytywnie ukończyły próbę i od dziś miały prawo zwać siebie pełnoprawnymi dorosłymi, tłumu. Uśmiechnęłam się do niej ciepło, a ona odpowiedziała tym samym.
Potem mowa. Królowa pochwaliła nas, pobłogosławiła... A kryształowe płatki uniosły się nad naszymi głowami. Magia, pomyślałam, jednak nie wyczułam żadnego konkretnego zaklęcia. Niemniej... po tym, co widziałam, nie miałam jakoś siły analizować tego zjawiska.
Światło, które raptem zaczęło padać z pomnika Silvarii stojącego na placu, trafiło w każdy z tych płatków, a z nich z kolei, rozszczepiając się, na nas.
Przepełniło mnie niesamowite uczucie, trudne do opisania, jednak... Naraz zapomniałam o wszystkich trudach podróży, czułam się jak nowo narodzona, gotowa w każdej chwili do działania...
- Od dzisiaj jesteście pełnoprawnymi wilkami - nad placem rozległ się głos Królowej.
Zamknęłam na moment oczy, delektując się chwilą. Tak... Przyszłość stała teraz przede mną otworem.


Słowa: 2667
A Ash jest już oficjalnie dorosła ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics