piątek, 14 lutego 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Czuł, że przejście po tym lodzie nie jest najrozsądniejszym pomysłem, mimo temperatury i opadów śniegu nie wszystkie tafle były na tyle wytrzymałe, aby utrzymać na sobie porządnego samca – Pandorę na spokojnie utrzymał, w końcu był prawie o połowę mniejszy od swojego towarzysza, przez co przez chwilę poczuł się winny, że po prostu sam nie zerwał rośliny i mu jej nie przyniósł. Do tego zaczął się zastanawiać, czy gdyby Lawrence ruszył pierwszy, po nienaruszonym przez Pandorę lodzie, czy wylądowałby w zimnej wodzie. Szybko jednak przestał się tym zamartwiać, kiedy zrozumiał, że mokre futro, wystawione jeszcze na chłodny wiatr, może prowadzić do przeziębienia, jeśli nie do zapalenia płuc. 
- Moja jaskinia jest nie daleko, ogrzejesz się w niej – zachował spokój. Basior trzęsąc się skinął głową, ale nic ruszyli do nory mniejszego, mokry wilk podszedł do wcześniej zauważonej rośliny i ją zerwał. Gdy chciał nałożyć na siebie torbę, zabrałem mu ją i zarzuciłem sobie na łeb. - Możesz ją zmoczyć – wytłumaczył, chociaż tak naprawdę nie chciał, aby samiec się przemęczał. Mimo, iż były to tylko rośliny i korzenie, to jednak ich ilość nie była taka lekka, jak mogło się zdawać. Lawrence w milczeniu skinął głową, po czym Pandora wskazał kierunek.
Gdy postawili pierwsze kroki, skrzydlaty zbliżył się do towarzysza i okrył go skrzydłem, nic nie mówiąc. On także tego nie skomentował, dzięki czemu mniejszy wilk nie poczuł się głupio. W ciszy przeszli ten ostatni kilometr i zaraz znaleźli się w suchej jaskini. Futro medyka było prawie suche, chociaż Pandora stwierdził w myślach, że jest bardziej zamrożone. Chociaż starał się oddać mu trochę ciepła, kryjąc go pod skrzydłem, woda i tak zamieniła się w malutkie kryształki lodu, głównie na pysku i łapach. Do tego po drodze zaczął pociągać nosem i kichać, co nie świadczyło o nienaruszonym zdrowiu. 
- Usiąść, zaraz rozpalę ognisko – zabrał skrzydło, a medyk usiadł na środku jaskini. Pandora ruszył do kąta swojej jaskini, w której trzymał kawałki suchego drewna. Wziął kilka klocków w pysk i wrócił do Lawrenca. Powtórzył to trzy razy, aż nie uformował przed większym ładnego stosiku, który zaraz podpalił, zionąc ogniem. Zrobił to powoli, aby przypadkiem nie chuchnąć na samca, takie „ocieplenie” raczej mu w niczym nie pomoże, a tylko zaszkodzi. Medyk przysunął się do ognia i posłał lekki uśmiech skrzydlatemu.
- Dziękuje – odezwał się, a w jego głosie można było usłyszeć chrypę. To zaskakujące, jak choroba może szybko postępować w organizmach.
- Spłacam dług, w końcu sam użyczyłeś mi noclegu na dwa dni – powiedział spokojnie, odwzajemniając delikatnie uśmiech, po czym poszedł na koniec jaskini i wygrzebałem z małej spiżarni kawałek zająca. Zabrałem go do basiora i przysunąłem blisko niego. - Jeśli chcesz, może zostać tak długo, aż wyzdrowiejesz – uśmiechnął się dość krzywo, w końcu nigdy nie proponował czegoś takiego nikomu.

<Lawrence?>

Słowa: 447

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics