sobota, 22 lutego 2020

Od Jastesa


Pierwszym, co dotarło do jego wciąż otumanionego snem umysłu był zimny dotyk skalnego podłoża, które wysyłało nieprzyjemne dreszcze w głąb jego zastanego, nieco obolałego ciała. Zaraz potem jego uszy wychwyciły uspokajający szum wiatru i odgłos upadającego z dużej wysokości śniegu, który zapewne uderzył w ziemię tuż przed wejściem do jaskini. Do nosa dotarł słaby zapach nieświadomego zająca, który zapewne przeszukiwał polanę w poszukiwaniu czegoś do zaspokojenia głodu i najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że za parę chwil sam może stać się posiłkiem. Jastes jednak nie miał zamiaru wstawać w pośpiechu, więc tylko prychnął i powoli otworzył oczy. Przez szeroki otwór prowadzący na zewnątrz przenikały słabe refleksy wychylającego się zza horyzontu słońca. Wilk westchnął i powoli podniósł się do pozycji na wpół leżącej, wodząc nieco zamglonym wzrokiem po wciąż w większości zaciemnionym mieszkaniu na jedną noc, po czym wstał. Potrząsnął wszystkimi czterema łapami, przeciągnął się i ziewnął szeroko, wiedząc że w towarzystwie samego siebie może sobie na takie zachowanie pozwolić, a następnie podszedł do wyjścia i wyjrzał na budzący się do życia świat. Pokrytą gęstym, białym puchem polanę pokrywały nieliczne ślady przetrząsających ją w nocy stworzeń. Chylące się nad jaskinią gałęzie nielicznych, cienkich drzew kołysały się delikatnie w rytm chłodnego powiewu, a siedzący na jednej wróbel nastroszył pióra i schował swą małą główkę prawie całkowicie, nie mając najwidoczniej najmniejszego zamiaru otwierać dzioba. Po kilku dniach ciągłego zachmurzenia, na niebie w końcu pojawił się upragniony przez wielu błękit, a odbijający przebijające się przez odległe sosny promienie słońca śnieg początkowo oślepił basiora. Jego oddech wysłał w powietrze dobrze widoczny obłoczek pary, który szybko zaniknął w mroźnym powietrzu.
-Jest zimniej niż wczoraj.- stwierdził sam do siebie. W tej chwili był bardzo wdzięczny matce naturze za swoją gęstą sierść.
Z tego co się orientował, znajdował się gdzieś w okolicy Szklanego Mostu, a więc już w Dystrykcie II. Przy odrobinie szczęścia następnej nocy ułoży się na futrach w swojej własnej jaskini, nie będąc zmuszonym znowu stękać z powodu leżenia na gołej, bardzo nierównej ziemi. Chociaż to i tak tylko i wyłącznie jego wina. Jego widzimisię. Ta myśl wywołała ciche prychnięcie i ledwo widoczny, rzadko ukazywany światu uśmiech na jego pysku.
Powoli wyszedł na zewnątrz i ruszył przez polanę, raz po raz rozglądając się i podziwiając walory tej pięknej pory dnia, jaką jest ranek. Wokół panował bezruch; wiatr ucichł na parę chwil, pogrążając las we względnej ciszy. Przed przekroczeniem jego progu basior odwrócił się i ostatni raz rzucił okiem na  polanę i ledwo widoczną, dobrze ukrytą wśród skał jaskinię. Warto zapamiętać to miejsce. Z tą myślą skierował głowę ku morzu wysokich pni i jednym skokiem znalazł się pomiędzy pierwszymi sosnami, mając w głowie plan na nadchodzące godziny.


***


Niech to diabli.
Pierś Jastesa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, a gardło pochłonęło tak wiele mroźnego powietrza, że szanse na to, by obudził się jutro bez pieczenia były naprawdę znikome. Dotąd jego trzęsące się łapy jakoś utrzymywały ciężar ciała, jednak w chwili gdy tylko wyczuł, że pokonał burzę, zdominował ją swoim prądem zstępującym i rozproszył chmury, mięśnie tylnych nóg odpuściły i opadł na jakże zwodniczy śnieg, który swoim przyjemnym chłodem zachęcał do pozostania w nim na wieki. Wilk opuścił pysk i z zamkniętymi oczami próbował skupić się na otaczającym go świecie zamiast na tym, co działo się we wnętrzu jego ciała, jednak wszystkie próby oderwania myśli spaliły na panewce, zagłuszone potężnym łupaniem w głowie połączonym z elektryczną spiralą bólu, która szalała wzdłuż kręgosłupa, atakując mięśnie.
Był zły, nie- wściekły na samego siebie, że doprowadził się do takiego stanu ze względu na swoje lenistwo, swój strach. Powinien był ćwiczyć trzy razy częściej, trzy razy ostrzej, ale zapuścił się, zrobił przerwę która, jak się właśnie przekonał, trwała o wiele dłużej niż powinna. Myślał, że po 6 dniach będzie na takim samym etapie na jakim był wcześniej, ale przeliczył się i teraz chciał po prostu zwinąć się w kulkę i skomleć. W jego głowie pojawił się wyraźny obraz zdenerwowanego ojca, który stał nad nim i przeszywał syna pełnym zawodu spojrzeniem. Burza walczyła z jego wolą, chciała wyrwać się spod jego nacisku, zerwać wiążące ją łańcuchy i rozlać się na niebie jak czarna fala atramentu. Z trudem utrzymywał ją w ryzach, a raz prawie kompletnie stracił kontrolę, w chwili gdy zbytnio skupił się na ograniczeniu siły wiatru i spowolnieniu opadu śniegu, który kleił się do sierści, osiadał na rzęsach, utrudniając widzenie. Burza śnieżna, bo taką postanowił dzisiaj stworzyć, mając na uwadze warunki pogodowe jakie panowały na obszarze na którym się znajdował, zazwyczaj była skora do współpracy, łagodniejsza. Najmniej bolesna.
Basior westchnął ciężko, po czym ostrożnie wstał, czując nagłe zawroty głowy. Zastygł w bezruchu czekając aż błędnik będzie nadawał na odpowiednich falach, a gdy zobaczył, że czarne kropki znikają bardzo powoli uniósł powieki. Jasne światło oślepiło go, więc szybko przymknął je z powrotem, lecz już parę sekund później jego złote oczy wpatrywały się intensywnie w otaczającą go przestrzeń, a gdy tylko zdał sobie sprawę gdzie się znajduje, warknął nisko, uznając swoją głupotę. Łudząc się, że swoje lenistwo nie zostawi piętna na umiejętnościach postanowił udać się w niezamieszkałe pustkowie, które odkrył niecałe 3 tygodnie wcześniej, aby tam ćwiczyć swoją moc, nie będąc zmuszonym mieć na uwadze bezpieczeństwa przypadkowych świadków. Z jednej strony nie było to tak głupie postępowanie jak początkowo pomyślał, ponieważ był pewien, że gdyby jakiś przypadkowy wilk włóczyłby się w pobliżu, a on straciłby panowanie- do czego prawie doszło- byłoby nieciekawie. Zaś z drugiej, wiedział że jego jaskinia znajduje się bardzo daleko stąd, a będąc w takim stanie w jakim był, miał niewielkie szanse na dotarcie tam przed zmierzchem.  A szwendanie się po nocy, będąc nie w pełni sprawnym, było dość niebezpieczne.
Jeszcze parę chwil trwał w bezruchu, wsłuchując się w ciche dźwięki, które przywiał wiatr, po czym zmusił się do wykonania pierwszego kroku. I kolejnego. Mięśnie gwałtownie zaprotestowały, a łupanie które już zaczynało odpuszczać, na nowo rozhulało się w jego głowie. Weź się w garść, mięczaku. Dobrze wiesz, że na początku było gorzej. Miał ochotę prychnąć pod wpływem swoich myśli, ale zamiast tego postanowił skupić się na obietnicy przytulnego, zaciemnionego schronienia i jakże upragnionego odpoczynku.


***


Słońce już zaszło, a Jastes dalej brnął przez śnieg, wlokąc łapę za łapą i gwałtownie wypuszczając w powietrze obłoki pary. Był potwornie zmęczony, półprzymknięte ślepia ledwo widziały drogę przed sobą, ciało nieustannie paliło a na domiar złego, mróz zaczynał przedzierać się przez sierść, skwapliwie brnąc ku skórze. Zdawał sobie sprawę, że pokonał zaledwie połowę drogi, która w tempie jakim zazwyczaj się poruszał zajmowała dwie godziny w całości.
Już dawno uświadomił sobie, że ma problem. Całkiem spory.
Gdyby po drodze napotkał jakąkolwiek jaskinię, spokojnie przenocowałby w niej i odzyskał siły. Jednak czy to ze względu na wyczerpanie, czy po prostu żadnej nie było w pobliżu jego trasy, grunt że nie zdołał dostrzec ani jednej. Więc szedł dalej, z każdym krokiem tracąc siły i wiarę w dobre zakończenie tej historii.
Wtem jakiś zapach wpadł w jego nozdrza i zaalarmował o czyjejś niedalekiej obecności. Wilczej, mówiąc dokładniej. Basior uniósł pysk i skierował uszy na wprost, w sekundę zatrzymując się i kierując całą uwagę na otoczenie. Wyciszył wiatr, chcąc usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby mu zlokalizować nieznajomego i gdy doszły go ciche odgłosy skrobania pazurami po skale uświadomił sobie, że osobnik nie przebywa na dworze. Czyli gdzieś w pobliżu znajduje się jaskinia, a w niej wilk- członek watahy. Jastes wiedział, że powinien poprosić tego kogoś o pomoc, inaczej jutro mógłby stać nieco za sztywny jak na żywe stworzenie, ale wizja proszenia obcego i strach, który pojawił się wraz z nią skutecznie przytrzymały go w miejscu. Serce zaczęło tłuc się o jego klatkę piersiową, jakby chciało wyskoczyć i uciec z tego miejsca, od tej sytuacji. Stał i stał, tocząc w środku walkę rozsądku z dumą i lękiem. -Skąd mam wiedzieć, że ten wilk nie jest wrogiem? Pomimo tego, że znajduje się na terenach Królestwa może mieć inne, o wiele mroczniejsze cele. Bliżej mi do bezbronnego szczenięcia i nawet gdybym stanął z nim do walki, nie zostałoby mi nic innego jak ulec. A nawet jeśli nie chciałby utoczyć mi trochę krwi może mi nie zaufać i nie wpuścić do swojego mieszkania. I, do pioruna, wcale bym mu się nie dziwił.- A jednak istnieje prawdopodobieństwo, że gdybym szedł dalej i nie zobaczył jakiegoś suchego kąta, mógłbym nie przeżyć tej nocy. Nie w moim stanie.- Jednak prosić nieznajomego o pomoc? Zapewne pomyśli, że jestem słaby, zmuszony do życia dzięki czyjejś łasce, bezbronny. Mam już dosyć takiego postrzegania. Mam się przed kimś korzyć, by uratować skórę? Nie. Jestem samowystarczalny, dostatecznie zahartowany.- Sam siebie okłamujesz, Jastes. Twoja kondycja w tej chwili jest o wiele gorsza niż zła. I to przez twoje lenistwo, strach i rozlazłość. Więc wiesz, co powinieneś zrobić? Tak, pójść tam i poprosić, zmierzyć się z kolejnym z twych lęków, pokazać sobie, że wciąż potrafisz nad nim panować.- Tak, zrobię to. Zrobię. O ile w ogóle dojdę. Basior zaczerpnął powietrza, starając się uzyskać kontrolę nad szalejącym oddechem i w końcu się poruszył. Dopiero teraz uświadomił, że trochę się trzęsie i zaczął zastanawiać się jak długo stał w bezruchu, rozważając za i przeciw tego, co miał zamiar zrobić. Bez dalszej zwłoki ruszył z miejsca i zmusił się do nie pochylania pyska i nie przymykania powiek, przeciągając linę z sennością i zmęczeniem. Ból przyćmił zwątpienia, które wciąż grasowały na obrzeżach jego świadomości, budząc w zamian coś innego- chęć do dalszego życia.


<Czy ktoś miałby ochotę odpisać?>


Słowa: 1544

1 komentarz:

Layout by Netka Sidereum Graphics