piątek, 30 września 2022
Od Lys i Tin - II Quest z tablicy ogłoszeń
Od Karwieli - "Z pamiętnika łowcy: Jadowity Wyszczerz," część I
czwartek, 29 września 2022
Od Rosa - Trening I, cz. I
Spaleńcy znajdowali się pod kontrolą Watahy Krwawej Łezki od wielu, wielu lat. W zasadzie, to już kiedy pierwsi Zerdini osiedlili się na slumsach przy Centrum i zaczęli pojawiać się na podziemnej arenie jako kolejni potencjalni rywale (bądź sojusznicy, zależy jak kto na nich patrzył, chociaż Zerdini z założenia nie byli tymi, o których uwagę się zabiegało) wataha będąca tą dominującą nie miała zamiaru im tego przepuścić. Z władzą łączyła się odpowiedzialność – za siebie, za innych, przecież gdyby wszystkie wilki wchodzące w skład mafii nagle zaczęły robić co im się podobało, w Królestwie wybuchłaby jedna, wielka anarchia i ostatecznie nikt nie miałby z tego korzyści, chyba, że najwięksi szaleńcy, którzy za nic mieli te wszystkie miejsca i te wszystkie życia. Tacy to tylko zabraliby zgromadzony majątek i spieprzyli gdzieś daleko, szukając kolejnych okazji na zdobycie jakichś łupów… a poza tym Zerdin zawsze był Zerdinem i tyle w temacie – nikt nie chciał, żeby za bardzo się rozpanoszyli, a jeśli ktoś chciał, to nie miał odwagi mówić o tym głośno ze względu na lincz, który zapewne by otrzymał za samo posiadanie zdania odmiennego od większości. Tak czy inaczej Zerdini, zarówno ci którzy przybyli z południa, jak i ci, którzy już urodzili się na terenach Królestwa Północy, nie mieli łatwego życia. Historia tego gangu zaliczała wiele wzlotów i upadków, ze znaczną przewagą tego drugiego. Niemożliwe do zrealizowania podatki dla dominującej watahy, trudności w spełnianiu podstawowych potrzeb w związku z wrogością społeczeństwa, stałe prześladowania, które nawet jeśli z czasem nieco zelżały na intensywności, nigdy nie zakończyły się do samego końca. Na różnych etapach istnienia gangu ze Spalonych Ziem, wielki te różnie sobie radziły i różna była ich liczebność – w najgorszych czasach ich ilość spadła do trzydziestu osobników, wśród których nie było żadnego szczenięcia poniżej drugiego roku życia. I chociaż wtedy od zagłady uratowała ich tylko nagła śmierć dotychczasowego oprawcy (czytaj: Szefa poprzedniej WKŁ) i nowy chaos, podczas którego nikt nie myślał o dręczeniu upadających Spaleńców, trzeba im przyznać, że zawsze walczyli do końca. W zasadzie od tamtej pory gang zaczął się odbudowywać. Rządziła wtedy Aronna, po niej nadszedł czas Sepii, a po niej na stanowisko alfy weszła młoda Travka. W międzyczasie gang dominujący przechodził wiele własnych wewnętrznych problemów, jednak kiedy równolegle dominujący stali się Verdisami z powodu wkraczającego Ivo, Zerdini mogli w końcu próbować wziąć ostrożny wydech po wszystkim, co działo się z nimi do tej pory. Ivo z Verdisów nie widział swojego interesu w znęcaniu się nad polutią. Z jednej strony brzmi to całkiem pozytywnie, gdyż Zerdini mogli dzięki temu zacząć się bronić i stawiać ewentualnym najeźdźcom, jednakże z drugiej strony nie mieli również prawa się na nic skarżyć, gdyż dowódcy Wielorasowców nie obchodziło nic, co było związane z wilkami poniżej rangi mieszkańca. Relacje między tymi dwoma gangami nie były więc ani przesadnie pozytywne, ani wrogie. Ot, po prostu egzystowali blisko siebie i oczywiście Spaleńcy byli zobowiązani oddawać haracz, co jednak nie robiło im żadnej w szkody w porównaniu do tego, co działo się z nimi jeszcze przed kilkoma laty.
Sam Ros nigdy nie przepadał za Zerdinami. Było w nich coś, przez co zawsze czuł się gorszy, mniejszy, zagrożony. Może był to strach przed masywnymi ciałami wielkich wojowników, którzy patrzyli na wszystko i wszystkich jak na przeszkadzające robactwo, które tylko ich uciska? Może była to kwestia tego, że południowi Zerdini naprawdę, naprawdę śmierdzieli krwią, która zazwyczaj była ich podstawowym żywiołem? A może po prostu to, że ich umysły także wydawały się być przepełnione tą gęstą, lepką posoką w kolorze szkarłatu. Może to wszystko się składało i łączyło. Bez znaczenia, bo tak czy inaczej ich obraz zawsze budził w nim wstręt, a zresztą, nie tylko w nim. Jako młody wilk bardzo wiele czasu spędzał z dotychczasowym dowódcą Verdisów, który przygarnął lalikrona pod swoje skrzydła. Z pewnych względów szczenię nigdy nie mogło postawić sobie Ivo jako wzoru do naśladowania, jednak prawdą jest, że wyżej wymieniony basior był pierwszą osobą, z którą wilczek spędzał tak wiele czasu, i którą mógł obserwować. Podczas kiedy w rozmowach z innymi wilkami alfa kręcił nosem i marudził, żeby zostawić te pieprzone Zerdiny w spokoju i dać im żyć, za zamkniętymi drzwiami, tylko w towarzystwie Rosa, narzekał jeszcze bardziej ale właśnie na zerdińską polutię. Wyklinał ich, ich pochodzenie, a nawet kolor sierści, jakby byli najgorszym złem, jakie kiedykolwiek chodziło po świecie. Dla obserwującego to szczeniaka to wszystko było abstrakcyjne. A jednak przez następne lata, w głowie miał zakorzenione słowa powtarzane przez wychowawcę.
“Jeśli kiedyś staniecie na moim miejscu, moje Białe Oczęta, zostawcie tych Zerdinów w spokoju. Jest ich więcej niż może się wydawać. Są silniejsi, szybsi i mocniejsi niż może się wydawać. Jeśli będziesz musiał wybierać między pozostaniem sojusznikiem tych gnid, a walką z nimi, nie wybieraj walki, to bez sensu. Jeśli staniesz na moim miejscu, to zrozumiesz.”
Cóż, Ros nie zrozumiał. Ani wtedy, ani za pierwszym razem, kiedy stanął na miejscu swojego opiekuna. W ciągu miesiąca wyznaczył Travce termin ich pierwszego spotkania, podczas którego mieli ustalić wysokość podatku od przebywania na terenie Krwawych. Brzmiało jak pierdoły, a jednak Ros był niezwykle podekscytowany wizją stanięcia przed starszą waderą, dowódczynią ze Spalonych Ziem i przedstawienia jej się jako ktoś lepszy od niej. Wyobrażał sobie jak spojrzy jej w oczy z wymalowaną na pysku pychą i wyciągnie łapę po pieniądze, które ona będzie musiała mu wypłacić bez mrugnięcia okiem. To miały być pierwsze pieniądze, po które sięgnie jako nowy przywódca gangu. Naprawdę nie mógł się doczekać tej chwili.
Przynajmniej do momentu, w którym otrzymał list zwrotny. Travka oczywiście przystała na zaproponowany termin, a także wspomniała o tym, że przygotuje grę karcianą, przez nazwę której Ikaharu tak okaleczył sobie język (i godność), że nie odezwał się słowem przez następne dwie godziny. Ros nie mógł jednak odmówić. Nie chciał odmawiać. Wiedział, że musi się zaprezentować jak odpowiedni wilk na odpowiednim miejscu, a ośmieszenie przy karciance nie wchodziło w grę, nawet jeśli jego doradca (jak już odzyskał zdolność mówienia) z góry założył, że w ogóle sama propozycja wadery była absurdalna i niedorzeczna. Młody dowódca był jednak zdeterminowany do tego stopnia, że natychmiast wyruszył do biblioteki w poszukiwaniu wiedzy odnośnie gry, a Ikaharu, pomimo swoich zastrzeżeń, poszedł wraz z nim.
Ponowne pojawienie się między z wilkami z zewnątrz było dla Rosa jak sen, z którego już raz się obudził – to wszystko było odległe, jednak bardzo proste; znał to, chociaż gdy już raz zdał sobie sprawę że tam nie należał, ponowne pojawianie się w tym miejscu zawsze budziło dyskomfort, nawet jeśli czuł tak tylko on. Tak, czy inaczej nie chciał się temu poświęcać, w końcu wybrał się do tej biblioteki w pewnym celu.
– Dzień dobry, znajdę tu może informacje dotyczące tej gry? – uśmiechnął się ładnie do sprzedawczyni i podsunął jej notatkę z nazwą gry, nie chcąc ośmieszać się próbą wypowiedzenia tego szataństwa na głos. Bibliotekarka musiała odsunąć się o krok, gdy pergamin pojawił się trochę zbyt blisko jej pyska, jednak nie okrzyczała młodego wilka za jego połowiczną ślepotę.
– Apbllsrhok…huh..? Za.. zaraz sprawdzę, proszę poczekać – odparła wilczyca i zniknęła w magazynie. Alfa obrócił się przodem do swojego towarzysza, który przyglądał się ogromnemu pomieszczeniu Głównej Biblioteki, której zawartości strzegły kamienne rzeźby przypominające uczonych… i oczywiście dwóch strażników. Ros wypuścił powietrze nosem i odwrócił łeb, a szklane oko znajdujące się w jego oczodole nagle wydawało mu się bardzo zimne i przeszkadzające. Był dopiero w trakcie poszukiwania odpowiedniego koloru, przez co za każdym razem przed wyjściem do miasta wahał się między założeniem opaski, a włożeniem szklanej kuli, która pomimo swojej śliskiej powierzchni, była mu jak lodowa, nierówna skała w ranie, która przecież dawno była zagojona.
– Mam coś takiego – Lerdis poderwał głowę, kiedy na blacie wylądowało zaskakująco cienkie tomidło z kiczowato wyglądającą okładką. Bibliotekarka błyskawicznie otworzyła na pierwszej stronie i nachyliła się nad treścią – Jest tu opisanych sześć gier, w tym ta, której pan szuka. Krótka historia, zasady, rekordy i tak dalej i tak dalej.
Wilczek skinął głową z wahaniem spowodowanym zaskoczeniem, jednak szybko się otrząsnął.
– Wezmę ją.
Od Mordimera – ,,Zjawy ze snów", część I
*Wszystkie historie w serii “Zjawy ze snów“ dzieją się w snach Mordimera*
Od Aarveda - Wspomnienia, część III
Rzecz dzieje się jeszcze przed tym, jak Aarved poznał swojego ojca
Od Sakiego - "Światła obłędu"
środa, 28 września 2022
Od Jastesa CD. Vallieany
środa, 21 września 2022
Od Xevy, CD. Yelthany
poniedziałek, 19 września 2022
Od Ametrine, CD. Xevy
Szłyśmy równym tempem. Xeva była tuż obok, idąc z wesołymi iskierkami w oczach. Znów zanurzyłam się w swoich myślach, kierując się przed siebie. Jej postać była dosyć intrygująca dla mnie. Wygląda jakby mieszkała tu od dłuższego czasu, jednak nie znała do końca panujących tu zasad ani prawa… Miała jednak pogodne usposobienie, wręcz czasami lekkoduszne, ale widać troskę oraz… odpowiedzialność. Gdy powiedziałam jej o roślinach, nie chciała ich tracić, ale była gotowa na… ostateczność…
Przynajmniej mam takie wrażenie…
Na pewno było coś, co przyciągało mnie do postaci Xevy. Być może jest to jej pochodzenie – egzotyczny wygląd, który przykuwa oko, obce tradycje i zwyczaje, jej odmienna osobowość… albo to wszystko na raz. Nie wiem dlaczego, ale przy niej czułam się nudna, nieciekawa i… nieatrakcyjna. Tak, dokładnie. Nie wiem dlaczego. Wzięłam głębszy wdech, chcąc powrócić do chwili obecnej. Zimne powietrze wypełniło nozdrza a potem płuca. Znów byłam obecną umysłem, nie tylko ciałem.
Oddaliłyśmy się od Centrum, lecz dalej byłyśmy na terenie Królestwa. Śnieg opadał powoli z stalowo–szarych chmur. Szalik zaczął zsuwać się z szyi, więc chwyciłam go telekinezą i poprawiłam. Miałam na sobie jeszcze swój płaszcz, wykonany z owczej wełny, który chronił wystarczająco przed zimnem ale nie będzie ono dodatkowym ciężarem kiedy przejdziemy na cieplejsze tereny. Jest wystarczająco ciepły, aby stanowić ochronę przed zimnem, ale też nie jest zbyt ciężki by schować go do jednej z mojej toreb. Na bokach miałam zawieszone dwie duże torby wykonane z ciemnej skóry oraz jeszcze plecak na grzbiecie, także miałam gdzie schować swoje odzienie. Xeva natomiast miała coś w rodzaju narzuty z jelenich skór, która najgrubszą warstwę miała w miejscach, gdzie jej czekoladowe futro było najrzadsze. Miała ze sobą jedną torbę, na lewym boku. Z jej pyszczka nawet na chwilę nie schodził uśmiech. Dookoła panowała martwa cisza, zagłuszana skrzypieniem śniegu podczas stawiania kolejnych kroków. Postanowiłam przerwać tą nieznośny bezgłos.
– Xeva? – zapytałam, a głowa wilczycy od razu wystrzeliła w moją stronę, nastawiając uszu.
– Pani? – wesoły ton zwrócił się do mnie. Oczy wyczekująco wpatrywały się we mnie.
Już otworzyłam pysk żeby zadać jej pytanie o jej profesje, rośliny oraz ogólnie o jej podróż tutaj, kiedy coś usłyszałam…
Z początku wsłuchałam się, lecz zlekceważyłam w fakt usłyszenia dźwięki, kiedy pojawił się jeszcze raz.
Grzmot.
Obróciłam się. Goniły nas niemal czarne chmury, niosąc ze sobą ogromne masy śniegu oraz kurtynę śnieżną. Śnieżyca.
Świetnie.
Moja towarzyszka również dostrzegła nadchodzące zagrożenie. Spojrzała na mnie a następnie znowu na chmurę.
– Schronienie chyba znaleźć musimy… – powiedziała. Kiwnęłam głową i ruszyłam naprzód, zwiększając tempo.
– Może tym razem ta jaskinia będzie odpowiednia… – mruknęłam. Poprzednie trzy albo były za ciasne albo już zajęte przez stałych, dzikich lokatorów. Albo jedno i drugie.
Tym razem jednak nam się udało. Jaskinia była wystarczająco duża, żeby zmieścić grupę otyłych wilków. Stalowoszara lodowa ściana to cały wystrój wnętrza. Otrzepałam się z warstwy puchu na grzbiecie, co uczyniła też Xeva. Weszłyśmy do środka w ostatniej możliwej chwili, ponieważ uderzyło w nas czoło chmury, niosąc zaledwie ułamek śniegu w sobie. Teraz na zewnątrz szalała dzika śnieżyca, którą należy przeczekać…
Położyłam swój bagaż na ziemi. Towarzysząca mi wilczyca siedziała przy wyjściu i obserwowała szalejący na zewnątrz żywioł, po czym podeszła bliżej wnętrza i również zdjęła ciężar z grzbietu. Zaczęła się kłaść, ale ja wpadłam na pewien pomysł.
– Poczekaj… – poprosiłam. Musimy bardzo uważać bo z odmrożeniami nie ma żartów. Stworzyłam kryształową platformę, która będzie izolować nasze ciała od lodowatego podłoża, dzięki czemu nie będziemy tracić tam dużo cennego ciepła. Weszłam na platformę, po czym zaczęłam się układać do leżenia. Mimo, że uwielbiam spać w miękkim łóżku nie przeszkadza mi spanie na twardej posadzce. Xevie chyba również.
W końcu miałyśmy chwilę, gdzie zapytałam o przyczynę opuszczenia rodzinnych stron. Oczywiście zaznaczyłam, że jak nie chce, to nie musi o tym rozmawiać.
– Pani się nie martwi! Jasne, że opowiedzieć mogę! Córką kapłanki jestem, mieć ważną rolę miałam, ale bogini inaczej zdecydowała. W urodziny drugie zwiedzać świat postanowiłam. Łapy do Królestwa mnie zaniosły i tak już zostałam…
Byłam lekko zaskoczona. Myślałam, że Xeva przeżyła większą przygodę prowadzącą do Królestwa… Nie jestem rozczarowana, lecz sądziłam, że jej historia nie będzie aż taka… prosta. W zamian opowiedziałam jej o swojej rodzinie. Głównie o bracie, nie chciałam poruszać tematu swoich rodziców… Potem rozmawiałyśmy na różne tematy aż nas obie zmógł sen…
Mniejszy szum. Nawet nie zarejestrowałam.
Większy hałas. Przebił się przez warstwę snu, lecz go zignorowałam. Huk. Gwałtownie wstałam.
Zaspanymi oczami dostrzegłam… No właśnie, niemal nic bo było ciemno! Po kilku chwilach wzrok przyzwyczaił się do mroku dostrzegłam warstwę śniegu zagradzającą wyjdzie z jamy. Xeva wstała chwilę po mnie i również potrzebowała chwili na zrozumienie co tu się dzieje…
– Nie, nie nie..! – Podbiegłam do ściany i zaczęłam szybko kopać w sypkim śniegu.
Nic tym nie wskórałam…
Xeva stała niedaleko z położonymi uszami uszami. Sytuacja była kiepska. Bardzo kiepska.
– Musi być inne wyjście…! – powiedziałam, kręcąc się w kółko. Od zasypania naszego wyjścia minęło już trochę czasu. Nie chciałam niczego mówić, ale niedługo może skończyć się nam powietrze…
– Tylko jak znaleźć je? – spytała moja towarzyszka.
– Nie wiem… – zatrzymałam się. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. – Ale nie możemy się poddać! – Tupnęłam mocno nogą, chcąc pokazać sobie i Odkrywczyni, że się nie złamie.
To był błąd. Duży.
Lód pode mną zaczął skrzypieć dziwnie aż w końcu pojawiło się pęknięcie. W jednej chwili było niewielkie a w drugiej była długa jak moje ciało. Zaczęły się rozgałęziać i biegnąc w kierunku Xevy oraz moim. Obie, jak zaczarowane, patrzyłyśmy na rosnące pęknięcia, aż spękany lód nie wytrzymał ciężaru nas obu…
Nie wiem co się działo potem. Pamiętam tylko zimno, wodę, zagubienie i większe zimno. Ale przede wszystkim zmartwienie co się dzieje z moją towarzyszką. Musimy też odzyskać szybko nasze zapasy, które zostały w głównej grocie.
środa, 14 września 2022
Od Vallieany, CD. Lys i Tin
– Jasne, że możemy – pisnęła. Stanęła na tyle łapki i zaczęła rozglądać się za miejscem odpowiednim na chwilowy przystanek, jednak z punktu widzenia tak małego zwierzątka nie była w stanie dostrzec nic, co znajdowało się poza piętrzącymi się nad jej główką murami ze śniegu. Szybko się więc poddała oddając chwilowo swoją pozycję “lidera” wyprawy– Możecie wybrać miejsce.
Lys i Tin, jakby napędzane nową energią na samą myśl o chwili odpoczynku energiczne przeskoczyły z łapy na łapę i dziarsko skinęły głową, biorąc na siebie odpowiedzialność za powierzone zadanie. Przez chwilę chodziły, przez chwilę tuptały, trochę powęszyły, aż w końcu cupnęły. Wybraną przez nie miejscówką była spora przestrzeń, otoczona przez kilka większych, ciasno rosnących przy sobie drzew, gdzie warstwa śniegu była znacznie niższa, niż na ich dotychczasowej, nieosłoniętej gałęziami trasie.
– Może być? – odezwał się dumny głos Lys, zupełnie jakby wadera pytała Vallieanę o zdanie tylko po to, żeby usłyszeć, że wykonała dobrą robotę.
– Tak, dobra robota – uśmiechnęła się Valli – Ziemia jest wydeptana, zdaje się, że nocują tu dziki – zauważyła, kiedy zadowolona z siebie koza zaczęła rozładowywać z siebie toboły.
– Czuć je z kilometra – skrzywiła się lekko w odpowiedzi – Dobrze, że teraz ich tu nie ma.
– A jak wrócą? – gronostaj rzuciła okiem na towarzyszki.
– To będą musiały znaleźć nową miejscówkę – rzekła zadowolona Lys i chwyciła zająca, którego dzień wcześniej złapała. Wadery już zabierały się do dzielenia mięsa, kiedy spojrzały złotymi ślepiami na towarzyszącego im gronostaja. Vallieana jakby wywołana do odpowiedzi podskoczyła w miejscu i za chwilę znów usiadła..
– Spokojnie możesz zjeść więcej, moje ciało jest teraz bardziej… ekonomiczne? – zaśmiała się niezręcznie, zerkając na sześć razy większe truchło zajęczaka – No, powiedzmy…Wystarczy mi naprawdę mały kawałek.
– Hm, no dobrze…
Wadery otworzyły pysk i zaraz zacisnęły silne szczęki na udzie zwierzęcia, łamiąc kości jak wykałaczki i rwąc mięśnie wraz ze skórą jak kawałek pergaminu. Z tej perspektywy, Vallieana odczuła realną grozę i aż musiała się kawałek wycofać, gdy jej ciałem targnęło nagłe, niezrozumiałe przerażenie. Na szczęście wilczyce tego nie zauważyły i zaraz delikatnie położyły udziec przed nosem gronostaja.
– Wystarczy? – zapytały.
– T..tak – czarny łebek potrząsnął się na boki, chcąc pozbyć się dyskomfortu – Dziękuję i smacznego.
Po usłyszeniu odpowiedzi, towarzyszki wyprawy wzięły się do jedzenia. Bardzo szybko okazało się, że mała Vallieana nie jest w stanie zjeść nawet jednej trzeciej swojej porcji, więc więcej trafiło do Lys i Tin, które również nie zjadły swojego przydziału do końca. Ostatecznie resztki zająca trafiły zapakowane do zielarskiej torby, a samice postanowiły odpocząć jeszcze przez chwilę.
– Nie jest wam zbyt ciężko z tymi rzeczami? – spytała z troską gronostajka, zwijając się w rogalika przed wyciągniętymi łapami pozostałych wader. Te jednak pokręciły powoli głową.
– Nie jest ciężko, po prostu daleko.
Niebieskooka wyłapała delikatniejszy głos Tin
– Tak, to prawda, też miałam nadzieję, że dostaniemy się tam szybciej… ale z tym, ciałem nie da się szybciej – westchnęła przygnębiająco. Wadery podniosły uszy i machnęły łapą.
– A… ale nie przejmuj się, to nie jest twoja wina..!
– Ah, wiem, że to nie moja wina, naprawdę! Po prostu mam swoje obowiązki i przez takie… nieoczekiwane… sytuacje muszę na nowo organizować czas… Poza tym nie wiemy jak mnie odmienić z powrotem i to też jest całkiem stresujące – uśmiechnęła się niewesoło. Tin skinęła głową ze zrozumieniem. Vallieana westchnęła i znów się rozluźniła.
– Ale dość o moim obecnym stanie. Powiedzcie, jesteście myśliwymi, tak? Jakiś czas temu zastanawiałam się jak wygląda… – niespodziewanie drobne zwierzę urwało, gdy przez las rozległ się nieprzyjemny dla ucha chichot. W jednej sekundzie samice nastawiły uszy, a w następnej Valli wydała z siebie niepodobny do niczego pisk, gdy nadlatująca z powietrza szyszka uderzyła w ziemię z takim impetem, że wystarczyłoby kilka centymetrów w bok i drobniutkie łapki gronostaja zostałyby bezpowrotnie zmiażdżone.
– Valli! – krzyknęły wadery, zrywając się na nogi – Nic ci nie je… Auć!
Grafitowe rogi przyjęły na siebie uderzenie kolejnej szyszki, a potem ciemny zad oberwał jeszcze następną. W tym czasie zielarka zwiała czym prędzej w krzaki z walącym sercem. Kolejną niespodziewaną dla niej rzeczą było to, że Lys i Tin postanowią wepchnąć się za nią pod ten sam krzak, więc gdy nagle przed jej malutkim pyszczkiem pojawiła się wielka para złotych oczu, wdrapała się niezdarnie na czarny nos i pozwoliła waderom na rozgoszczenie się.
– Valli, czy… czy wszystko… – Tin próbowała złapać oddech, jednak nagle potrząsnęła łbem i zachwiała się na bok, zrzucając gronostaja na ziemię – Mógł cię zabić! Niech ja go tylko dostanę w swoje łapy!
Wadery znów się poderwały, a Valli mogła tylko chwycić się jednej z ich łap, obawiając się bycia stratowaną. Rollercoaster emocji w jej ciele zaliczał wzniesienia i upadki, a ona wyklinała w myślach wrażliwość emocjonalną tego ciała. Miała wrażenie, że to jej serce zaraz się zatrzyma!
Lys jednak nie wybiegła zza krzaka, a jedynie zaszarżowała w przód, kręcąc głową, gdy rogi stale ocierały się o gałęzie rośliny. Już wyglądała jakby miała zaczął krzyczeć, ale przypomniała sobie o obecności towarzyszki, o którą zadeklarowała się walczyć.
– Jak się trzymasz? Wszystko dobrze- zapytały z niepokojem.
– Ja… Tak, ja… Dajcie mi chwilę – sapnęła niebieskooka, trzymając się kurczowo przedniej łapy wader. Lys nastroszyła całe ich ciało.
– Co za…!
Jednak ponownie rozwój sytuacji przerwał czyjeś zdanie w połowie. Chichot nagle się urwał i zmienił się we… wrzask. Dziwaczny, kłujący w uszy krzyk, zupełnie jakby napastnik nagle się przestraszył. To co wydarzyło się jako następne jednak jeszcze bardziej zaskoczyło samice – to coś spadło z drzewa! Wylądowało na grzbiecie parę metrów od Lys, Tin i Vallieany, jednak zaraz bez problemu wstało i zaczęło uciekać w drugą stronę.
A ten co, ducha zobaczył?
Od Vallieany, CD. Jastesa
<Jastes?>
Słowa: 521 = 31 KŁ
poniedziałek, 12 września 2022
Od Hauro, CD. Xevy
Wszedłem z Waderą do pierwszej lepszej karczmy. Usiadłem obok niej, na krześle przy barze. Zamówiłem jej grzane wino. Gdy się trochę uspokoiła, opowiedziała mi co i jak. Słuchałem jej w milczeniu. Większość wilków, patrzyła się na mnie dziwnie. Ignorowałem je. ,,Pewnie, gdyby nie wpadłbym na nią, nikt by jej nie pomógł.” - Pomyślałem. Większość, pewnie ominęła by nawet umierającego wilka. Westchnąłem w myślach. ,,Taki jest teraz świat”. Gdy wilczyca skończyła mówić, w pocieszającym geście, położyłem łapę na jej barku. Dzwonki cicho zadzwoniły. ,,Prawdopodobnie będą teraz uznawać mnie za jakiegoś dziwaka, ale mam to gdzieś. Ważniejsze jest, aby pomóc tej wilczycy. Właśnie, nawet nie wiem jak się nazywa. Może nie jest to jakoś super istotne, ale może poczuje się pewniej, gdy będę mówił jej po imieniu? Ja czułbym się pewniej, ale ona to nie ja.”
- Jak ma Pani na imię?
Zapytałem po chwili ciszy. Nie Chciałem, aby nieznajoma pomyślała, że o niej zapomniałem.
- X - Xeva
Wydukała Wadera.
- Wspaniałe imię!
- Na prawdę?
Pokiwałem energicznie łbem. Wszystkie wisiorki i łańcuszki, które były zaplątane bądź zawieszone na moich rogach zaczęły się chaotycznie poruszać.
- Oczywiście!
Dodałem po chwili. Kątem oka, zauważyłem, jak jakiś wilk o mało co nie parsknął śmiechem. ,,Uważają to za żałosne, a pewnie gdyby sami byliby w takiej sytuacji, zdziwiliby się, dlaczego inni się śmieją.” Warknąłem w myślach, czasami miałem już po prostu dość takich wilków, zapatrzonych w siebie, aroganckich. O mało co nie wywróciłem oczami, jednak powstrzymałem się i skupiłem całą swoją uwagę na waderze.
- Nie wiem, czy Cię to w ogóle obchodzi, ale jestem Hauro
Powiedziałem tak samo wesoło co wcześniej. ,,Chyba się nie obrazi, że zwróciłem się do niej na Ty, w każdym razie, mam taką nadzieję. Ja tam bym się nie obraził, jednak ja to ja, a Xeva to Xeva.”