– Jasne, że możemy – pisnęła. Stanęła na tyle łapki i zaczęła rozglądać się za miejscem odpowiednim na chwilowy przystanek, jednak z punktu widzenia tak małego zwierzątka nie była w stanie dostrzec nic, co znajdowało się poza piętrzącymi się nad jej główką murami ze śniegu. Szybko się więc poddała oddając chwilowo swoją pozycję “lidera” wyprawy– Możecie wybrać miejsce.
Lys i Tin, jakby napędzane nową energią na samą myśl o chwili odpoczynku energiczne przeskoczyły z łapy na łapę i dziarsko skinęły głową, biorąc na siebie odpowiedzialność za powierzone zadanie. Przez chwilę chodziły, przez chwilę tuptały, trochę powęszyły, aż w końcu cupnęły. Wybraną przez nie miejscówką była spora przestrzeń, otoczona przez kilka większych, ciasno rosnących przy sobie drzew, gdzie warstwa śniegu była znacznie niższa, niż na ich dotychczasowej, nieosłoniętej gałęziami trasie.
– Może być? – odezwał się dumny głos Lys, zupełnie jakby wadera pytała Vallieanę o zdanie tylko po to, żeby usłyszeć, że wykonała dobrą robotę.
– Tak, dobra robota – uśmiechnęła się Valli – Ziemia jest wydeptana, zdaje się, że nocują tu dziki – zauważyła, kiedy zadowolona z siebie koza zaczęła rozładowywać z siebie toboły.
– Czuć je z kilometra – skrzywiła się lekko w odpowiedzi – Dobrze, że teraz ich tu nie ma.
– A jak wrócą? – gronostaj rzuciła okiem na towarzyszki.
– To będą musiały znaleźć nową miejscówkę – rzekła zadowolona Lys i chwyciła zająca, którego dzień wcześniej złapała. Wadery już zabierały się do dzielenia mięsa, kiedy spojrzały złotymi ślepiami na towarzyszącego im gronostaja. Vallieana jakby wywołana do odpowiedzi podskoczyła w miejscu i za chwilę znów usiadła..
– Spokojnie możesz zjeść więcej, moje ciało jest teraz bardziej… ekonomiczne? – zaśmiała się niezręcznie, zerkając na sześć razy większe truchło zajęczaka – No, powiedzmy…Wystarczy mi naprawdę mały kawałek.
– Hm, no dobrze…
Wadery otworzyły pysk i zaraz zacisnęły silne szczęki na udzie zwierzęcia, łamiąc kości jak wykałaczki i rwąc mięśnie wraz ze skórą jak kawałek pergaminu. Z tej perspektywy, Vallieana odczuła realną grozę i aż musiała się kawałek wycofać, gdy jej ciałem targnęło nagłe, niezrozumiałe przerażenie. Na szczęście wilczyce tego nie zauważyły i zaraz delikatnie położyły udziec przed nosem gronostaja.
– Wystarczy? – zapytały.
– T..tak – czarny łebek potrząsnął się na boki, chcąc pozbyć się dyskomfortu – Dziękuję i smacznego.
Po usłyszeniu odpowiedzi, towarzyszki wyprawy wzięły się do jedzenia. Bardzo szybko okazało się, że mała Vallieana nie jest w stanie zjeść nawet jednej trzeciej swojej porcji, więc więcej trafiło do Lys i Tin, które również nie zjadły swojego przydziału do końca. Ostatecznie resztki zająca trafiły zapakowane do zielarskiej torby, a samice postanowiły odpocząć jeszcze przez chwilę.
– Nie jest wam zbyt ciężko z tymi rzeczami? – spytała z troską gronostajka, zwijając się w rogalika przed wyciągniętymi łapami pozostałych wader. Te jednak pokręciły powoli głową.
– Nie jest ciężko, po prostu daleko.
Niebieskooka wyłapała delikatniejszy głos Tin
– Tak, to prawda, też miałam nadzieję, że dostaniemy się tam szybciej… ale z tym, ciałem nie da się szybciej – westchnęła przygnębiająco. Wadery podniosły uszy i machnęły łapą.
– A… ale nie przejmuj się, to nie jest twoja wina..!
– Ah, wiem, że to nie moja wina, naprawdę! Po prostu mam swoje obowiązki i przez takie… nieoczekiwane… sytuacje muszę na nowo organizować czas… Poza tym nie wiemy jak mnie odmienić z powrotem i to też jest całkiem stresujące – uśmiechnęła się niewesoło. Tin skinęła głową ze zrozumieniem. Vallieana westchnęła i znów się rozluźniła.
– Ale dość o moim obecnym stanie. Powiedzcie, jesteście myśliwymi, tak? Jakiś czas temu zastanawiałam się jak wygląda… – niespodziewanie drobne zwierzę urwało, gdy przez las rozległ się nieprzyjemny dla ucha chichot. W jednej sekundzie samice nastawiły uszy, a w następnej Valli wydała z siebie niepodobny do niczego pisk, gdy nadlatująca z powietrza szyszka uderzyła w ziemię z takim impetem, że wystarczyłoby kilka centymetrów w bok i drobniutkie łapki gronostaja zostałyby bezpowrotnie zmiażdżone.
– Valli! – krzyknęły wadery, zrywając się na nogi – Nic ci nie je… Auć!
Grafitowe rogi przyjęły na siebie uderzenie kolejnej szyszki, a potem ciemny zad oberwał jeszcze następną. W tym czasie zielarka zwiała czym prędzej w krzaki z walącym sercem. Kolejną niespodziewaną dla niej rzeczą było to, że Lys i Tin postanowią wepchnąć się za nią pod ten sam krzak, więc gdy nagle przed jej malutkim pyszczkiem pojawiła się wielka para złotych oczu, wdrapała się niezdarnie na czarny nos i pozwoliła waderom na rozgoszczenie się.
– Valli, czy… czy wszystko… – Tin próbowała złapać oddech, jednak nagle potrząsnęła łbem i zachwiała się na bok, zrzucając gronostaja na ziemię – Mógł cię zabić! Niech ja go tylko dostanę w swoje łapy!
Wadery znów się poderwały, a Valli mogła tylko chwycić się jednej z ich łap, obawiając się bycia stratowaną. Rollercoaster emocji w jej ciele zaliczał wzniesienia i upadki, a ona wyklinała w myślach wrażliwość emocjonalną tego ciała. Miała wrażenie, że to jej serce zaraz się zatrzyma!
Lys jednak nie wybiegła zza krzaka, a jedynie zaszarżowała w przód, kręcąc głową, gdy rogi stale ocierały się o gałęzie rośliny. Już wyglądała jakby miała zaczął krzyczeć, ale przypomniała sobie o obecności towarzyszki, o którą zadeklarowała się walczyć.
– Jak się trzymasz? Wszystko dobrze- zapytały z niepokojem.
– Ja… Tak, ja… Dajcie mi chwilę – sapnęła niebieskooka, trzymając się kurczowo przedniej łapy wader. Lys nastroszyła całe ich ciało.
– Co za…!
Jednak ponownie rozwój sytuacji przerwał czyjeś zdanie w połowie. Chichot nagle się urwał i zmienił się we… wrzask. Dziwaczny, kłujący w uszy krzyk, zupełnie jakby napastnik nagle się przestraszył. To co wydarzyło się jako następne jednak jeszcze bardziej zaskoczyło samice – to coś spadło z drzewa! Wylądowało na grzbiecie parę metrów od Lys, Tin i Vallieany, jednak zaraz bez problemu wstało i zaczęło uciekać w drugą stronę.
A ten co, ducha zobaczył?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz