Spaleńcy znajdowali się pod kontrolą Watahy Krwawej Łezki od wielu, wielu lat. W zasadzie, to już kiedy pierwsi Zerdini osiedlili się na slumsach przy Centrum i zaczęli pojawiać się na podziemnej arenie jako kolejni potencjalni rywale (bądź sojusznicy, zależy jak kto na nich patrzył, chociaż Zerdini z założenia nie byli tymi, o których uwagę się zabiegało) wataha będąca tą dominującą nie miała zamiaru im tego przepuścić. Z władzą łączyła się odpowiedzialność – za siebie, za innych, przecież gdyby wszystkie wilki wchodzące w skład mafii nagle zaczęły robić co im się podobało, w Królestwie wybuchłaby jedna, wielka anarchia i ostatecznie nikt nie miałby z tego korzyści, chyba, że najwięksi szaleńcy, którzy za nic mieli te wszystkie miejsca i te wszystkie życia. Tacy to tylko zabraliby zgromadzony majątek i spieprzyli gdzieś daleko, szukając kolejnych okazji na zdobycie jakichś łupów… a poza tym Zerdin zawsze był Zerdinem i tyle w temacie – nikt nie chciał, żeby za bardzo się rozpanoszyli, a jeśli ktoś chciał, to nie miał odwagi mówić o tym głośno ze względu na lincz, który zapewne by otrzymał za samo posiadanie zdania odmiennego od większości. Tak czy inaczej Zerdini, zarówno ci którzy przybyli z południa, jak i ci, którzy już urodzili się na terenach Królestwa Północy, nie mieli łatwego życia. Historia tego gangu zaliczała wiele wzlotów i upadków, ze znaczną przewagą tego drugiego. Niemożliwe do zrealizowania podatki dla dominującej watahy, trudności w spełnianiu podstawowych potrzeb w związku z wrogością społeczeństwa, stałe prześladowania, które nawet jeśli z czasem nieco zelżały na intensywności, nigdy nie zakończyły się do samego końca. Na różnych etapach istnienia gangu ze Spalonych Ziem, wielki te różnie sobie radziły i różna była ich liczebność – w najgorszych czasach ich ilość spadła do trzydziestu osobników, wśród których nie było żadnego szczenięcia poniżej drugiego roku życia. I chociaż wtedy od zagłady uratowała ich tylko nagła śmierć dotychczasowego oprawcy (czytaj: Szefa poprzedniej WKŁ) i nowy chaos, podczas którego nikt nie myślał o dręczeniu upadających Spaleńców, trzeba im przyznać, że zawsze walczyli do końca. W zasadzie od tamtej pory gang zaczął się odbudowywać. Rządziła wtedy Aronna, po niej nadszedł czas Sepii, a po niej na stanowisko alfy weszła młoda Travka. W międzyczasie gang dominujący przechodził wiele własnych wewnętrznych problemów, jednak kiedy równolegle dominujący stali się Verdisami z powodu wkraczającego Ivo, Zerdini mogli w końcu próbować wziąć ostrożny wydech po wszystkim, co działo się z nimi do tej pory. Ivo z Verdisów nie widział swojego interesu w znęcaniu się nad polutią. Z jednej strony brzmi to całkiem pozytywnie, gdyż Zerdini mogli dzięki temu zacząć się bronić i stawiać ewentualnym najeźdźcom, jednakże z drugiej strony nie mieli również prawa się na nic skarżyć, gdyż dowódcy Wielorasowców nie obchodziło nic, co było związane z wilkami poniżej rangi mieszkańca. Relacje między tymi dwoma gangami nie były więc ani przesadnie pozytywne, ani wrogie. Ot, po prostu egzystowali blisko siebie i oczywiście Spaleńcy byli zobowiązani oddawać haracz, co jednak nie robiło im żadnej w szkody w porównaniu do tego, co działo się z nimi jeszcze przed kilkoma laty.
Sam Ros nigdy nie przepadał za Zerdinami. Było w nich coś, przez co zawsze czuł się gorszy, mniejszy, zagrożony. Może był to strach przed masywnymi ciałami wielkich wojowników, którzy patrzyli na wszystko i wszystkich jak na przeszkadzające robactwo, które tylko ich uciska? Może była to kwestia tego, że południowi Zerdini naprawdę, naprawdę śmierdzieli krwią, która zazwyczaj była ich podstawowym żywiołem? A może po prostu to, że ich umysły także wydawały się być przepełnione tą gęstą, lepką posoką w kolorze szkarłatu. Może to wszystko się składało i łączyło. Bez znaczenia, bo tak czy inaczej ich obraz zawsze budził w nim wstręt, a zresztą, nie tylko w nim. Jako młody wilk bardzo wiele czasu spędzał z dotychczasowym dowódcą Verdisów, który przygarnął lalikrona pod swoje skrzydła. Z pewnych względów szczenię nigdy nie mogło postawić sobie Ivo jako wzoru do naśladowania, jednak prawdą jest, że wyżej wymieniony basior był pierwszą osobą, z którą wilczek spędzał tak wiele czasu, i którą mógł obserwować. Podczas kiedy w rozmowach z innymi wilkami alfa kręcił nosem i marudził, żeby zostawić te pieprzone Zerdiny w spokoju i dać im żyć, za zamkniętymi drzwiami, tylko w towarzystwie Rosa, narzekał jeszcze bardziej ale właśnie na zerdińską polutię. Wyklinał ich, ich pochodzenie, a nawet kolor sierści, jakby byli najgorszym złem, jakie kiedykolwiek chodziło po świecie. Dla obserwującego to szczeniaka to wszystko było abstrakcyjne. A jednak przez następne lata, w głowie miał zakorzenione słowa powtarzane przez wychowawcę.
“Jeśli kiedyś staniecie na moim miejscu, moje Białe Oczęta, zostawcie tych Zerdinów w spokoju. Jest ich więcej niż może się wydawać. Są silniejsi, szybsi i mocniejsi niż może się wydawać. Jeśli będziesz musiał wybierać między pozostaniem sojusznikiem tych gnid, a walką z nimi, nie wybieraj walki, to bez sensu. Jeśli staniesz na moim miejscu, to zrozumiesz.”
Cóż, Ros nie zrozumiał. Ani wtedy, ani za pierwszym razem, kiedy stanął na miejscu swojego opiekuna. W ciągu miesiąca wyznaczył Travce termin ich pierwszego spotkania, podczas którego mieli ustalić wysokość podatku od przebywania na terenie Krwawych. Brzmiało jak pierdoły, a jednak Ros był niezwykle podekscytowany wizją stanięcia przed starszą waderą, dowódczynią ze Spalonych Ziem i przedstawienia jej się jako ktoś lepszy od niej. Wyobrażał sobie jak spojrzy jej w oczy z wymalowaną na pysku pychą i wyciągnie łapę po pieniądze, które ona będzie musiała mu wypłacić bez mrugnięcia okiem. To miały być pierwsze pieniądze, po które sięgnie jako nowy przywódca gangu. Naprawdę nie mógł się doczekać tej chwili.
Przynajmniej do momentu, w którym otrzymał list zwrotny. Travka oczywiście przystała na zaproponowany termin, a także wspomniała o tym, że przygotuje grę karcianą, przez nazwę której Ikaharu tak okaleczył sobie język (i godność), że nie odezwał się słowem przez następne dwie godziny. Ros nie mógł jednak odmówić. Nie chciał odmawiać. Wiedział, że musi się zaprezentować jak odpowiedni wilk na odpowiednim miejscu, a ośmieszenie przy karciance nie wchodziło w grę, nawet jeśli jego doradca (jak już odzyskał zdolność mówienia) z góry założył, że w ogóle sama propozycja wadery była absurdalna i niedorzeczna. Młody dowódca był jednak zdeterminowany do tego stopnia, że natychmiast wyruszył do biblioteki w poszukiwaniu wiedzy odnośnie gry, a Ikaharu, pomimo swoich zastrzeżeń, poszedł wraz z nim.
Ponowne pojawienie się między z wilkami z zewnątrz było dla Rosa jak sen, z którego już raz się obudził – to wszystko było odległe, jednak bardzo proste; znał to, chociaż gdy już raz zdał sobie sprawę że tam nie należał, ponowne pojawianie się w tym miejscu zawsze budziło dyskomfort, nawet jeśli czuł tak tylko on. Tak, czy inaczej nie chciał się temu poświęcać, w końcu wybrał się do tej biblioteki w pewnym celu.
– Dzień dobry, znajdę tu może informacje dotyczące tej gry? – uśmiechnął się ładnie do sprzedawczyni i podsunął jej notatkę z nazwą gry, nie chcąc ośmieszać się próbą wypowiedzenia tego szataństwa na głos. Bibliotekarka musiała odsunąć się o krok, gdy pergamin pojawił się trochę zbyt blisko jej pyska, jednak nie okrzyczała młodego wilka za jego połowiczną ślepotę.
– Apbllsrhok…huh..? Za.. zaraz sprawdzę, proszę poczekać – odparła wilczyca i zniknęła w magazynie. Alfa obrócił się przodem do swojego towarzysza, który przyglądał się ogromnemu pomieszczeniu Głównej Biblioteki, której zawartości strzegły kamienne rzeźby przypominające uczonych… i oczywiście dwóch strażników. Ros wypuścił powietrze nosem i odwrócił łeb, a szklane oko znajdujące się w jego oczodole nagle wydawało mu się bardzo zimne i przeszkadzające. Był dopiero w trakcie poszukiwania odpowiedniego koloru, przez co za każdym razem przed wyjściem do miasta wahał się między założeniem opaski, a włożeniem szklanej kuli, która pomimo swojej śliskiej powierzchni, była mu jak lodowa, nierówna skała w ranie, która przecież dawno była zagojona.
– Mam coś takiego – Lerdis poderwał głowę, kiedy na blacie wylądowało zaskakująco cienkie tomidło z kiczowato wyglądającą okładką. Bibliotekarka błyskawicznie otworzyła na pierwszej stronie i nachyliła się nad treścią – Jest tu opisanych sześć gier, w tym ta, której pan szuka. Krótka historia, zasady, rekordy i tak dalej i tak dalej.
Wilczek skinął głową z wahaniem spowodowanym zaskoczeniem, jednak szybko się otrząsnął.
– Wezmę ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz