Było spokojnie. Zwykły, rutynowy dzień, może trochę zabiegany, ale zwykły. Chociaż, w gruncie rzeczy było jeszcze przed południem i wszystko mogło się zmienić.
– Błagam o pomoc!
No, właśnie. Czy to zawsze musi się dziać akurat wtedy, kiedy Lys i Tin o tym pomyślą? Odwróciły się gwałtownie, zaskoczone, oderwane od zmierzania do swojego poprzedniego celu.
Inicjatorem zamieszania okazała się niewysoka wadera. Nie dała dziewczynom nawet otworzyć pyska, aby mogły zapytać, cóż takiego się działo, a chciały. Pozwoliły nieznajomej wyrzucić z siebie wszystkie swoje żale i błagania. Rogate wygięły brwi w zmartwieniu. Wystarczyła chwila, aby przynajmniej Tin zrobiło się szkoda zrozpaczonej pani. Co prawda miały iść jeszcze do jednego miejsca… Czuły, że jeśli nie one, to nikt nie zlituje się nad tak z pozoru błahą sprawą. One dostrzegły w biednym, zgubionym króliczku prawdziwy problem i prawdziwe emocje u wadery.
– Jasne, jasne, pomożemy – zapewniły szybko, kiwając głową.
Zaaferowane, nie zwróciły uwagi na chwilowe zdezorientowanie, kiedy użyły liczby mnogiej.
Prędko przeszły do strategicznego myślenia. Wypytały o dokładny wygląd zwierzątka i jego charakter. To powinno jakoś je nakierować. Zamierzały się poważnie zaangażować. To dziwne, że Lys nawet nie protestowała, bo Tin spodziewała się, że raczej wyśmieje całą sprawę i rozkaże wrócić do swoich zadań. A tu proszę, taka miła niespodzianka. Co to była za wyjątkowa sytuacja?
Tylko gdzie, na wszystkich bogów, mógł się schować jeden królik?
Najpierw skupiły się na węchu. Dreptały dookoła, z nosem blisko ziemi. Jednocześnie, czujne uszy były gotowe wyłapać każdy podejrzany dźwięk. Raz po raz podrywały głowę, żeby się rozejrzeć, może dostrzec cokolwiek. Chciały polegać na jak największej liczbie zmysłów. Jakby czas ich gonił, a widmo spóźnienia się, znalezienia zwierzęcia martwego, wisiało nad ich karkiem jak ciężki grzech.
Nie wiedziały, ile czasu minęło. Naprawdę się przejęły. Nie były pewne, czy nie zauważyły, kiedy minęło wiele godzin, czy raczej chwile w napięciu wydłużały się nierealnie i tak naprawdę nie upłynęła tylko niewielka część dnia. Zatrzymały się. Uniosły pysk ku górze, patrząc wyzywająco na słońce, które ewidentnie szydziło z ich starań. Zmrużyły zdominowane czernią oczy.
Czy traciły nadzieję? Może. Ale czy zamierzały się już poddać? Nigdy w życiu.
Jeszcze tylko trochę sprawdzą…
– Jesteś taki słodki!
Cienki, podekscytowany głosik je zainteresował. Skierowały spojrzenie właśnie w tamtą stronę. Wesoły szczeniak skakał, merdając energicznie ogonem, wokół… Królika. Dziewczyny aż zmarszczyły brwi w niedowierzaniu. Pasował do opisu! Jak dobrze, nic mu nie było, cały był w jednym kawałku i zdrowy.
Świetnie, teraz wystarczyło tylko podejść.
A może to nie ten? Może mały ma takiego samego.
Och, litości, jak nie sprawdzą, to się nie dowiedzą.
Głupio wyjdzie!
Tin bała się iść, ale jednocześnie wiedziała, że jej siostra nie przepadała za szczeniętami. Gdy zaproponowała, że to ona pójdzie, ta pierwsza zaprotestowała szybko, nagle znajdując w sobie pokłady odwagi.
– Heeej… Śliczny królik! – zagadnęła, przysuwając się.
Duże, świecące oczy spojrzały wprost na wadery. Dzieciak uśmiechnął się ufnie.
– Co nie! Przed chwilą go znalazłem.
Czyli jednak! To musiał być ten mały uciekinier, który sprawił tyle kłopotów.
– Zgubił się. Wiem, kto jest jego właścicielką – wyjaśniła, pochylając nieznacznie głowę – ucieszy się, jak go zobaczy. Zabiorę go do niej, dobrze?
Dziecięcy wzrok zaraz posmutniał nieco. Widać było, że wcale nie chciał oddawać zwierzątka. Chciał się jeszcze trochę pobawić, ale zrozumiał. Pokiwał ostrożnie łebkiem.
– Jesteś wielki – dodała jeszcze Tin, zabierając zajęczaka, zanim młodzik mógłby się rozmyślić.
Popędziły do umówionego wcześniej miejsca, uradowane, a to szczęście dodawało im energii. Pędziły, jakby królik mógł się jeszcze rozpłynąć, zniknąć, przepaść gdzieś na zawsze.
Samice wypatrzyły się w praktycznie tym samym momencie. Właścicielka zguby, nie ukrywając pozytywnych emocji, wybiegła rogatym na spotkanie.
– To on, to on! Nie wiem, jak to pani zrobiła, ale moja wdzięczność jest bezgraniczna – szeroki, naprawdę szczery uśmiech mówił nawet więcej, niż te słowa.
Miały wrażenie, że dostrzegły nawet zaszklenie drugiej pary oczu. Tylko przez moment.
Speszyły się odrobinę, nieprzyzwyczajone do takiej wdzięczności.
– Drobiazg.
Spędziły ze sobą jeszcze chwilę, wypełnioną dziękowaniem. Nie obyło się też bez odmówienia zapłaty, ale wilczyca tak nalegała, że nie sposób było jej odmówić.
Aż trudno uwierzyć, że to się skończyło tak dobrze. Szalona przygoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz